Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Boża Iskra i inne moje opowiadania
Autor Wiadomość
GrzybiarzAnonim 
Tom Bombadil


Posty: 35
Skąd: Kraków
Wysłany: 19 Maj 2010, 16:40   

Można tylko nie zawsze się chce :mrgreen:

Baranek - uchyliła się mała szpara? Better, czy dalej nie rozumiem?
A z tym zegarem nadal się nie mogę zgodzić. Teraz bije, a godzinę temu zabił :mrgreen:
_________________
http://mnichhistorii.blogspot.com/

Ku sercu Opowieści...

http://img24.imageshack.u...awkanaforum.png
 
 
 
dzejes 
prorok


Posty: 10065
Skąd: City
Wysłany: 19 Maj 2010, 16:52   

GrzybiarzAnonim napisał/a
Nie mówi się, że zegar bije?


Zegar bije, zegar wybił.

Zegar zabił to antropomorfizacja.


Cytat

Zegar zabił dwanaście razy, rozcinając ciszę, którą osnuty był Londyn.


Zegar wybił dwunastą...
Dwanaście uderzeń zegara...
Wraz z dwunastym uderzeniem...
Ciszę przerwał miedziany gong...
Plugawa wieża zegarowa, urągająca symetrii, jedynej wyspie rozsądku w rozbuchanym szaleństwie sennego i zwyczajnego niegdyś miasteczka Providence zawyła jakby wzywając z głębin oślizgłe stwory Yrr-eegh... Ekhm, przepraszam, czytałem ostatnio "Klucz do otchłani".

GrzybiarzAnonim napisał/a
uchyliła się mała szpara? Better, czy dalej nie rozumiem?


Wyobraź sobie szparę. A teraz wyobraź sobie jak szpara się uchyla. Drzwi się mogą uchylić, postać stojąca w tej nieszczęsnej szparze, ale żeby szpara się uchylała, to albo chatka się musi walić, albo [tutaj niesmaczny żart, który uległ autocenzurze, po pełną wersję zgłaszać się proszę na priv].
_________________
If we shadows have offended,
Think but this, and all is mended,
That you have but slumber'd here
While these visions did appear.
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 19 Maj 2010, 17:02   

dzejes, Ty świntuchu :mrgreen:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 19 Maj 2010, 20:18   

GrzybiarzAnonim napisał/a
P.S. - Od pewnego czasu nie pisuję minatur. Nie mieszczę się w 4 tys. znaków.


Autorytetem nie jestem, ale z takim podejściem daleko nie zajedziesz. Jeśli się nie mieścisz, to znaczy, że słowa panują nad tobą. A powinno być na odwrót :)

merula, to o szparze między zębami było! ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 19 Maj 2010, 21:20   

Matrim, zapewne :mrgreen:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 19 Maj 2010, 21:28   

GrzybiarzAnonim, odważny jesteś. Albo butny. Albo niereformowalny.
A rycerstwo cechuje zakuty łeb. W przeciwieństwie do człowieka inteligentnego, obytego i oczytanego, który uczy się, a nie spiera z kimś zupełnie anonimowo (niemal) życzliwym i do tego z nieco większym dorobkiem literackim lub/i życiowym. Dixi.

E.: literówka
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
GrzybiarzAnonim 
Tom Bombadil


Posty: 35
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Maj 2010, 20:30   

Czasowstrzymywacz cz.1

Jan Sławiński

1.

- Takiś mocny? - zapytałem wstając. - Masz giwerę to kozakujesz.
Klęczący naokoło ludzie popatrzyli na mnie z przerażeniem. Bynajmniej nie bali się o mnie. Gdyby facet zaczął strzelać to istniała duża szansa, że jakaś kula ugodzi w nich.
Przeciągnąłem się i rozgrzałem ramiona. Poruszyłem głową, by krew dotarła do zdrętwiałej szyi.
- Panie! Coś pan! Zgłupiał, czy jak? On przecie pana rozwali zara! - syknął do mnie mężczyzna klęczący pod ścianą.
- Nie dzisiaj. - odpowiedziałem widząc, jak niedoszły złodziej odkłada karabin i rozpina bluzę.
Nie zawiódł mnie. Umiał się bawić. I miał poczucie humoru.

2.

Mimo poczucia humoru, chyba się trochę przecenił. Bo bić to on się w ogóle nie umiał. Uczył się chyba z kreskówek. Chwyty i numery, którymi próbował mnie pokonać, działałyby może w bajkach, ale w prawdziwym życiu nie było szans.
Mój prawy sierpowy bez trudu przedarł się przez jego blok. Potężnym ciosem w skroń posłałem go na bankową posadzkę.
Nawet się nie zmęczyłem. Serce pracowało tylko na trochę większych obrotach. Oddech był spokojny.
Myliłem się. Ten facet nie miał poczucia humoru, a zwykłe skłonności samobójcze.

3.

Wydawałoby się, że już po wszystkim. Ale nie.
Koleżka wstał chwiejnie. Zdarł z twarzy maskę klowna i począł masować spuchniętą skroń. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, oprócz jego młodego wieku, to dziwny tatuaż koło prawego oka. W kształcie małego liścia...
Uniósł powoli dwa zgięte palce prawej dłoni do ust, gdy lewą nadal masował miejsce, gdzie dotknęła go ma pięść. Zamknął oczy i opuścił lewą dłoń w okolice pępka, gdzie utworzył z palców jakiś tajemniczy znak.
- Helix hedera viri itum ang un rama! - szepnął do złożonych palców, a one, niby pod wpływem jakiegoś starożytnego zaklęcia, poczęły dziwnie pulsować. Chłopak zamknął oczy i pulsujące palce przyłożył do tatuażu w kształcie liścia. Nastąpiło coś w stylu przekazania i liść zaczął się poruszać i świecić na zielono.
Poczułem dziwne mrowienie gdzieś z tyłu głowy. Ból uderzył jedną, ciągłą, nieprzerwaną falą. Upadłem na kolana, ściskając głowę pięściami. Z moich ust wydobył się nieludzki skowyt.
Boże!
Ludzie i dziwny napastnik zniknęli. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem. Nie było niczego.
Nie było mnie.
Tylko ból.

4.

Zimna posadzka koiła rozpalone czoło.
Minęło piętnaście sekund. Ból minął.
Z nim było tak zawsze. Przychodził w najmniej odpowiednich momentach. Najpierw pojawiał się z tyłu głowy w postaci nieprzyjemnego mrowienia. Później atakował przód, w zależności do humoru, z większą lub mniejszą siłą. Potem, po kilkunastu sekundach, podczas których myślałem, że umrę, znikał. Brał urlop.
Tamtego dnia musiał być poważnie wkurzony.
Pewnie przez pogodę.

5.

Znajomy wydedukował, że bóle są powodowane przez znamię, które na moim czole pozostawił Wysłaniec*. Co w sumie się zgadzało i trzymało kupy. Przed "wycieczką" do Londynu bóle się nie pojawiały.

6.

Jęknąłem i uniosłem się na kolana. Popatrzyłem mętnym wzrokiem na wszystkich obecnych. Przyglądali mi się z niepokojem.
- Co żeś mu zrobił, hultaju jeden?! Bandyto ty! - krzyknęła miła starsza pani i pomachała wojowniczo parasolem.
- To nie ja! - zapewnił koleś z listkiem, który notabene nadal świecił i niespokojnie sie poruszał.
- Ta, jasne! Każdy tak mówi! - odkrzyknęła wojownicza staruszka. - Że niby tak sam się wziął i przewrócił...?!
- Powiedz im!
- To nie on - przyznałem. Zawsze po atakach stawałem się milszy.
Przez tłum zakładników przepłynęły "ochchch" i "ah!". Usłyszałem nawet, że jestem "...kolejny wariat! Sam się przewraca i do tego drze ryja, jakby go bili czy co gorszego! Co z tą Polską?!"
Wstałem. Trza było skończyć sprawę.
- Wszystko dobrze już? - zapytał "Listek", nadal siedzący po turecku na podłodze. W bezpiecznej odległości.
- Tak. Dzięki. - odparłem, wzruszony jego troską.
- No, przygotuj się, bo teraz oberwiesz ode mnie. - powiedział i z całej siły przycisnął palce do swojego pulsującego tatuażu. Liść przestał się ruszać, ale zaczął mocniej świecić.
Chwilę później prawa strona twarzy "Listka" wybuchła i bank pogrążył się w gęstej, zielonej mgle...


* patrz "Studium we Mgle" rozdział 22

7.
Kropla. Samotna niczym zwiadowca sprawdzający teren przed bitwą... Spadła i głucho uderzyła o chodnik, rozpryskując się na tysiące mniejszych.
Kropla-zwiadowca sprawdzający teren przed bitwą, dał sygnał do ataku. Czekająca Armia kropel, uzbrojona w pioruny ruszyła do bitwy z grzmotem na ustach.
Lunęło.

8.

Deszcz głośno bębnił o wielkie szyby.
Podejrzana zielona mgła bardzo ograniczyła mi punkt widzenia. Bo, krótko mówiąc, była tak gęsta, że wyciągając przed siebie rękę, nie byłem w stanie dojrzeć dłoni.
Wyciągnąłem ręce przed siebie i zacząłem iść na oślep, szukając reżysera całej tej szopki.
Nagle coś dotknęło mojego ramienia. Obróciłem się, gotowy odeprzeć atak. Stałem chwilę w pozycji obronnej, wytężając wzrok i nadal nic nie widząc. Powoli, powolutku cofałem się, gdy niespodziewanie coś znowu się o mnie otarło. Drugi raz, odruchowo, obróciłem się i wpatrzyłem w mgłę. Oczywiście i tym razem nic nie dojrzałem, więc ruszyłam dalej, zachowując należytą ostrożność.
Tym razem atak był zdecydowany, szybki i celny. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia z mgły wystrzeliła liana i oplotła się wokół mojej prawej kostki. Szarpnięcie sprawiło, że wylądowałem na kamiennej posadzce. Mimo, że w ogóle nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, zdążyłem zamortyzować upadek. Jakoś. Przekręciłem głową i spojrzałem wzdłuż liany. Mimo, że roślina, jak i wszystko, ginęła w mgle, mogłem się domyślić, że na jej końcu (a właściwie początku, bo koniec nieubłaganie nadal trzymał moją kostkę i nie chciał puścić; skurczybyk) znajdę swojego nowego przyjaciela - Listka.
Wtedy właśnie, choć równie dobrze mogło to być kilka sekund wcześniej lub później, liana naprężyła się i pociągnęła. Szorując brzuchem po podłodze nabierałem coraz większej prędkości, co wcale mi się nie podobało, muszę przyznać. Znaczy, w innych okolicznościach taką szybką przejażdżkę uznałbym za wspaniałą zabawę, ale zważywszy na sytuację... Chyba sami rozumiecie.
Mając już dość haratania brzucha, obróciłem się na plecy. Uniosłem się do pozycji siedzącej, akurat by ujrzeć kant biurka kilka centymetrów przed moją głową.
- O nie... - jęknąłem, lecz nie zdążyłem zrobić uniku. Przywaliłem czachą, aż mi pociemniało przed oczami.
- Dość tej zabawy - powiedziałem sobie, gdy szorowałem koło ściany. Uczepiłem się gabloty z wężem strażackim i począłem tłuc szybkę. Po drugim uderzeniu mogłem już wyciągnąć siekierę, co też szybko uczyniłem.
Nadal przytrzymując się ręką gablotki, starałem się dokładnie wycelować. Z impetem opuściłem siekierę. Niefortunnie wybrałem moment, bo wtedy liana kolejny raz szarpnęła i o mało co własnoręcznie nie pozbawiłem się nogi. Wymierzyłem drugi raz i tym razem trafiłem. Liana jednak nic sobie z tego nie zrobiła i ciągnęła nadal, jak gdyby nigdy nic. Twarda była, trzeba przyznać. Dopiero kilka następnych uderzeń oszołomiło ją na tyle, że puściła moją kostkę.
Listek zawył.
Wstałem i obmacałem czoło. Wiedziałem, że wieczorem znajdę na nim pokaźnego guza.
Może Dniwecnir coś pomoże...? - zastanowiłem się.
Muśnięcie w ramię, powiedziało mi, że liana szykuje się do kolejnego ataku.
Uzbrojony w siekierę, jakże mordercze narzędzie, czekałem.
Lecz nawet ja nie byłem gotowy na to, co wyłoniło się z mgły.
9

Z mgły, wirując, wyleciało biurko. Chwilę później poczułem, że było to ZCB (Zarąbiście Ciężkie Biurko), które po prostu mnie zmiotło. W miejscu, w którym stałem zostały tylko moje dymiące buty...

10

Chwiejnie i ciut niepewnie wygrzebałem się spod szczątków ZCB. Tak naprawdę mogło z nim być znacznie gorzej - z biurkiem znaczy się. Bo trzeba pamiętać, że przyjąłem biurko na klatę, łagodząc starcie "Ściana vs. Biurko". Czyn to był głupi (bo ZCB rozsmarowało mnie na ZTŚ (Zarąbiście Twarda Ściana)), niezamierzony i brzemienny w skutkach.
Ledwo stałem, a lewy bark chyba mi wypadł - ręka bezwładnie zwisała. Spróbowałem nią poruszyć, ale tylko syknąłem z bólu. Postanowiłem więc pomóc sobie ciągle jako-tako sprawną prawicą - podniosłem bezwładną rękę na wysokość łokcia i puściłem. Ręka spadła do poprzedniego - zwisającego - poziomu, minęła go i siłą rozpędu wzleciała kawałek do góry, po czym znowu zaczęła spadać. I tak kilka razy. Patrzyłem na to z rosnącym zażenowaniem. Jakby się chwilę nad tym zastanowić, to ręka huśtała się jak małe wahadełko. Tylko, że wahadło chyba tak nie boli, a ja, dopóki ręka nie znieruchomiała, skamlałem z bólu.
Mgła poczęła opadać.
Czym prędzej odwróciłem się do ściany, gdyż Listek w każdej chwili mógł znowu zaatakować, miotając kolejne biurko w moją stronę. Z całej siły uderzyłem chorym barkiem w twardą i gładką powierzchnię. Ryknąłem przez zaciśnięte zęby, ale udało się, bark wskoczył na swoje miejsce. Nie pierwszy zwichnięty bark, nie ostatni. Mam wprawę.
Wróciłem do szczątków biurka i znalazłem wśród nich siekierę. Twardo i pewnie ująłem ją w obie dłonie.

11

Liana na sekundę zamarła w bezruchu, a potem uderzyła. Mierzyła w siekierę i - dziwnym nie jest - trafiła, oplatając trzonek i wyrywając mi narzędzie z rąk. Odrzuciła je w tył, na szczęście nikogo nie trafiając. Siekiera wbiła się w przeciwległą ścianę. Widziałem to wyraźnie, gdyż mgła opadła prawie całkowicie, tylko jakieś pojedyncze strzępki wiły się nadal wokół moich kostek.
Nie czekając na mój komentarz w stylu "I co? Też tak umiem" tudzież "Mogłaś kogoś zabić!" cholerne zielsko owinęło się wokół mojego nadgarstka. Zza moich pleców, zupełnie niespodziewanie, wystrzeliły trzy kolejne liany i chwyciły mnie za drugi nadgarstek i dwie kostki. A potem pociągnęły, każda w inną stronę. Kiedy przestałem się szamotać, trzy z nich owinęły ciasno moją klatkę piersiową, unieruchamiając ręce, a ostania ścisnęła ciasno nogi. Napinanie mięśni nic nie dało. Byłem uwięziony.

12

Listek unosił się kilka stóp nad ziemią. Nadal siedział po turecku, na jego udach spoczywał karabin. Dłonie opierał na kolanach, przedramiona pokryte były ohydnymi fioletowo-czarnymi żyłami. Przez koszulę, okrywającą tors mężczyzny, prześwitywało niespokojnie bijące serce. Przy każdym uderzeniu koszula lekko świeciła. Tak jakby mężczyzna wsadził sobie pod nią latarkę i co chwilę ją zapalał i gasił - w rytm uderzeń własnego serca. Ta, co chwilę zapalająca się, zielona żaróweczka sprawiała złowieszcze, wręcz upiorne wrażenie. Twarz chłopaka, mimo, że wcześniej wyraźnie widziałem, jak jej lewa część wybucha, była tylko bardzo blada i zroszona potem. Nie było po niej widać, że przed chwilą zderzyła się z ciężarówką. A, skoro wybuchła, takie powinna sprawiać wrażenie. Tylko oczy były całe czarne. Nie tylko źrenice, ale również białka. Dwie czarne dziury... Tatuaż, który był chyba źródłem wszystkich kłopotów wyglądał, jakby przestał się interesować całą sprawą - spoczywał spokojnie koło lewego oka i przestał świecić. Ale to wszystko - czarne żyły na rękach, zielone serce pracujące jak mały parowóz, i czarne oczy - to wszystko było nic w porównaniu z prawą nogą nieznajomego...
Posłuchajcie...

13

Prawej nogi nie było. Tak jakby.
Z nogawki wystawał gruby konar porośnięty mchem i rozdzielający się, przy ziemi, na pięć części. Cztery z nich więziły mnie w stalowym uścisku. Ostatnia, piąta liana była krótka, zmarszczona i najwyraźniej ranna. Krwawiła. Gęsta zielona maź kapała na posadzkę. Kropla po kropli. Kap. Kap. Kap... W miejscu, gdzie krople stykały się z podłogą, krew - czy też jakiś dziwny sok lub kwas - syczała i wypalała dziury w kamiennych płytach, z których unosiły się cienkie strużki gęstego, szarego dymu. Musiała to być pierwsza atakująca mnie liana, znieczulona siekierą podczas szalonej przejażdżki między biurkami...
Patrzyłem na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Nawet żart, którym miałem uraczyć Listka, kiedy w końcu spotkamy się wśród mgły, teraz jakoś nie chciał mi przejść przez gardło...
Zwyczajnie zabrakło mi pary.

14

Przełknąłem głośno ślinę, kiedy liany zaniosły mnie bliżej Listka. Bałem się spojrzeć mu w oczy. Bo nie byłem do końca pewny, co tak naprawdę może się stać, gdy nasze spojrzenia się spotkają. Te oczy przerażały mnie chyba najbardziej. Były... dziwne.
Listek natomiast chyba nie miał takich dylematów i spojrzał od razu. Głęboko, tak, że nie mogłem odwrócić wzroku, ani mrugnąć. Po długiej chwili, podczas której z oczu ciekły mi łzy, Listek przestał mi się przyglądać. Odwrócił wzrok i popatrzył na swoje dłonie. Prawą chwycił mnie za gardło. Zbliżył moją twarz do swojej i znowu spojrzał mi w oczy.
- Kiwi Kid... - powiedział wyraźnie, a ja zesztywniałem, bo nie miał prawa znać mojego "Imienia". - I'm IVY MAN. - Przedstawił się. Więc to nie Listek, a raczej... Bluszczyk. I dlaczego mówił po angielsku...? Całkiem mu się widać pomieszało. Dodatkowo wydawało mi się, że to nie jest ten sam facet. Wyglądał tak samo (o ile można to stwierdzić, patrząc na to jak się zmienił), ale był inny, czułem to... - That's the end of all this.- Kontynuował. - Have a nice...
- ...Day? - podpowiedziałem z nadzieją.
- ... dead.
Trzymające mnie liany napięły się, miażdżąc mi żebra. Zacisnąłem pięści, naprężyłem mięśnie. Wygiąłem się w łuk, próbując wyśliznąć się z więzów. Widząc, że żadna z obranych metod nie pomagała, gwałtownie odrzuciłem głowę w tył.
- Utop się, świrze!- krzyknąłem i począłem pluć na Bluszczyka. Podpatrzyłem ten trick u pewnego Admirała, o którym można przeczytać w opowiadaniu "Zakon Słońca - historia zmyślona". Ślina trafiła w czarne oko i z nosa Ivy Mana pociekła krew. (Z nosa zawsze CIEKNIE krew, nawet ze złamanego - tylko w filmach i książkach krew TRYSKA.) Liany poluzowały ucisk i zdołałem się wyplątać. Upadłem na posadzkę. Nie zdążyłem się podnieść, gdy obok mojego ucha przemknęła ze świstem liana. Nie trafiła? - nie mogłem uwierzyć. Czyżby Ivy Mana, aż tak osłabiła ślina w oku, że nie trafia w prawie nieruchomy cel...?
Nie. Ivy Man nie celował we mnie.
Liana przemknęła ze świstem obok mojego ucha i wpadła między ludzi, nadal klęczących pod ścianą. Ludzie pokładli się z krzykiem na podłodze i próbowali czym prędzej odsunąć się jak najdalej od rośliny. Pełną napięcia ciszę rozdarł krzyk. Po chwili liana wyłoniła się z tłumu. Jej koniec zaciśnięty był na gardle dziewczyny. Bardzo ładnej dziewczyny, która nogami młóciła powietrze, szukając dla nich oparcia. I nie znajdując go...
Zabawa, że tak powiem, się skończyła.
Wtedy przez salę przeleciał różowy parasol.
15

Parasol trafił Ivy Mana w głowę.
- Ha! Headshot! Rządzę! - krzyknęła osiemdziesięcioletnia babcia i zaczęła tańczyć makarenę.
Sędziowie w moich oczach pokazali jej dwie dziesiątki.
Liany puściły dziewczynę, która upadła na podłogę i zaczęła łapczywie chwytać powietrze.
Nie czekając, wyrwałem siekierę ze ściany i ruszyłem w kierunku miotającego się Bluszczyka.

16

Opuściłem siekierę na pierwszą lianę. Bluszczyk ryknął z bólu i zmierzył mnie spojrzeniem pełnym nienawiści, które przekłuł w kolejny atak. Złapałem nadlatującą lianę, szarpnąłem i odrąbałem siekierą. Ivy Man upadł na kolana zaciskając mocno pięści, wytrzeszczając oczy i nie mogąc wydobyć z siebie choćby głoski.
- You... - wycedził. Nie czekałem na miłe słowa. Podbiegłem i uderzyłem pięścią. Rozpłaszczył się na posadzce jeszcze bardziej wkurzony. Czasem tak bywa, myślisz że już po wszystkim, że wygrałeś, zabiłeś natrętną biedronkę. A biedronka wraca - więcej: wraca i skopuje ci dupę, że aż się smutno robi. Całkiem często stawałem się taką biedronką.
- Biedron wrócił, dupku!
Zająłem się kolejnymi lianami, kiedy Ivy Man próbował wstać. Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że Bluszczyk był słaby. Powiecie "Kiwi! Pogięło cie?! Człowieku, ledwo stoisz na nogach. Koleś zmasakrował cię nie ruszając się z miejsca, a ty mówisz, że jest słaby?! No bez takich!". A ja powtórzę: Bluszczyk był słaby. Jego siłę stanowiła niedostępność. Walka na dystans, za pomocą tajemniczych zdolności, mgły i lian. Bez całej swojej fantastycznej otoczki stawał się zwykłym, chudym i słabym chłopakiem. Takiego Ivy Mana miałem szansę pokonać.

17

Ostatnia odrąbana liana spoczęła u mych stóp sikając zieloną posoką. Odetchnąłem głęboko, otarłem czoło z krwi i potu. Odrzuciłem niepotrzebną już siekierę, która upadła z głuchym łoskotem. Chwyciłem Bluszczyka za kołnierz i postawiłem na nogi. Zmienił się. Wyglądał jak na początku naszego spotkania, był tylko trochę bardziej sponiewierany. Jego noga, w miejscu, gdzie łączyła się z dziwną naroślą, krwawiła. Prawdę mówiąc wyglądała, jakby ktoś ją porąbał siekierą. I tym kimś zapewne byłem ja. Chłopak tracił dużo krwi, potrzebował szybko pomocy. Jednak nadal nie miał zamiaru współpracować. Nagłym ruchem wyrwał się z mojego chwytu i skoczył ku leżącej na ziemi broni. Podniósł karabin, jednocześnie wyrywając zza pazuchy pistolet. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy zwrócił w moją stronę obie lufy.
Byłem pewny, że zaraz mnie podziurawi. On jednak opuścił ręce wzdłuż boków i, obracając się wokół własnej osi, zaczął strzelać. Kiedy skończyły się naboje uniósł dymiące pistolety.
- Na razie - powiedział do mnie i tupnął. Podłoga zapadła się pod jego ciężarem, tworząc idealnie okrągłą dziurę.
Zanurkowałem za nim, znikając w ciemności.

18

Upadłem na kolano i podparłem się ręką, by nie zanurzyć się całkowicie w cuchnącej wodzie. Zamarłem w bezruchu, nasłuchując. Byłem w kanałach pod bankiem. Bluszczyk już wcześniej musiał planować taki sposób ucieczki, bo nie sądzę, że przez kilkumetrową bankową posadzkę zdołałby się przebić paroma kulami. Musiał wcześniej planować napad i rozważać wszystkie możliwości. Nie rozważył tylko mnie.
Nasłuchiwanie nic nie dało. Gdzieś w oddali kapała woda. Zanurzony po kolana (na polu musiała być na prawdę wielka ulewa, by kanały tak wezbrały) ruszyłem przed siebie. Ani przed sobą, ani za sobą nikogo nie znalazłem.
Bluszczyk zniknął.

19

Wróciłem na górę i złożyłem zeznania policji, która właśnie przyjechała. Oczywiście dwadzieścia minut za późno - zupełnie jak w filmach. Nie wspomniałem o lianach, mgle ani babci rzucającej parasolem. Wzięli by mnie za wariata. Miałem też nadzieję, że nikt ze świadków się nie wygada.
Lekarze uparli się by zabrać mnie do szpitala, więc zwiałem. Dniwecnir zajmie się wszystkim, lekarze nie powinni tracić na mnie czasu, podczas gdy kto inny może bardziej potrzebować ich pomocy.
Chyłkiem przemknąłem się do tylnego zaułka. Postawiłem kołnierz kurtki i szybkim krokiem ruszyłem przed siebie, od czasu do czasu spoglądając przez ramię. Właśnie podczas takiego "spoglądnięcia" wpadłem na dziewczynę.
- Aaaa! - krzyknęła.
- Przepraszam!
Spojrzałem na nią i od razu poznałem. Była to ta sama kobieta, którą dusił w banku Ivy Man.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja odpowiedziałem tym samym.
- Idziesz w tę stronę? - zapytałem wskazując kierunek, w którym podążałem.
Przytaknęła. Chyba też wyrwała się lekarzom. Odprowadziłem ją kawałek. Wieczorami na Hucie bywa niebezpiecznie.
- Tu skręcam - powiedziała.
- Ja idę prosto - odpowiedziałem.
- Dziękuję za odprowadzenie. I za wszystko.
Ruszyła przed siebie. Zaraz doskoczyło do niej dwóch rosłych typów w garniturach i jeden z nich rozłożył nad nią parasol. Zobaczyłem jeszcze jak wąsaty mężczyzna w czapce szofera otwiera jej tylne drzwi czarnej limuzyny. Fiu fiu.
Wtedy właśnie dotarło do mnie, że zostawiłem swoje buty w banku i wybuchnąłem śmiechem.

20

W mieszkaniu czekali na mnie przyjaciele.
Grzybiarz patrzył w przestrzeń i huśtał się na krześle z nieobecnym wyrazem twarzy. Dniwecnir pół leżał na stole, opierając się na łokciu i ściskał głowę rękoma. Wyglądali strasznie, przynajmniej równie źle co ja.
- Co się stało? - spytałem oczekując najgorszego.
Mag westchnął. Ścisnął kąciki zaczerwienionych oczu palcami.
- Ktoś ukradł Pomocną Dłoń - wychrypiał.
21

Pamiętacie Grzybiarza i Dniwecnira? Gwoli wyjaśnienia - tych dwóch wariatów to kolejno Kronikarz i Mag pochodzący ze świata Bifrost - świata pełnego smoków, rycerzy i magii. Cała afera zaczęła się od tego, że stary znajomy - Badyl - próbował się mnie pozbyć i wepchnął do otwartego portalu, który wessał mnie z głośnym siorbnięciem. Jednym słowem znalazłem się w świecie wyjętym prosto z kart Władcy Pierścieni. Po wielu perypetiach, podczas których okazało się, że jestem Wybrańcem (na moje nieszczęście), spotkałem starych znajomych (niekoniecznie lubianych), a także poznałem kilku nowych (między innymi emo Krowotaura uwięzionego w chińskiej podróbce labiryntu minojskiego) oraz znowu poczułem się jak na maturze (pozostawmy to bez komentarza), cała afera zakończyła się pięknym zwrotem akcji ze zdradą w roli głównej. W konsekwencji czego miałem okazję przetestować prototyp Starożytnego Artefaktu - Pomocnej Dłoni, za pomocą której można podróżować między wymiarami i czasem. Udało mi się wrócić do domu, a jako bonus dostałem wspomnianego Dniwecnira i Grzybiarza. Chłopaki szybko się zaklimatyzowali w nowym środowisku i już zostali.
Teraz ktoś ukradł Pomocną Dłoń. I jak się miało okazać, był to tylko początek kłopotów, które odbijają mi się czkawką aż do dzisiaj.

22

A było to tak...
Zaczęło się tradycyjnie - od wielkiego wybuchu. Dniwecnir akurat parzył herbatę, a Grzybu grał na konsoli. Nie wiem, czy już o tym wspominałem, ale Grzybiarz był uzależniony od pięciu rzeczy. Na pierwszym miejscu było Nakrycie Głowy (to miano zyskał kapelusz Indiany Jonesa z autografem Harissona Forda na wewnętrznej stronie ronda - oryginał, który aktor nosił w "Poszukiwaczach Zaginionej Arki". Nie mam pojęcia skąd Grzybiarz go wytrzasnął - i chyba nie chcę wiedzieć). Kolejne miejsca w rankingu zajmowała dziewczyna, konsola, imprezy i anime. O ile kapelusz był stale ten sam, to reszta - rzadziej lub częściej - ulega "wymianie".
Huk dobiegający z przedpokoju oderwał obu mężczyzna od aktualnych zajęć. Gdy dym opadł, a ogień trochę przygasł, bohaterowie ujrzeli olbrzyma owiniętego skórą czarnego niedźwiedzia. Nagi, wyrzeźbiony i pokryty wieloma bliznami, tors mężczyzny unosił się i opadał w niezdrowym tempie. Dłonie, wielkie niczym bochny chleba drżały, lecz twardo ściskały wielgaśny młot. Całkowicie łysą głowę pokrywały kropelki potu. Teleportacja odcisnęła swoje tętno na przybyszu. Po chwili olbrzym pogładzi swoją, skręconą w warkocz brodę i pogardliwie się uśmiechnął.
- O Bogowie! Znalazłem ich! - powiedział i zaatakował, wymachując ogromnym młotem.

23

Mieli nikłe szanse - zdołali to ocenić po kilku sekundach walki z barbarzyńcą.
Wielki młot, wbrew pozorom, okazał się niezwykle szybką bronią - miejscami w ogóle nie było go widać.
Dniwecnir skoczył w bok, przylegając do ściany. Młot przeciął powietrze. Mag skoczył szczupakiem pod nogami napastnika i przejął inicjatywę. Stworzył wokół swoich dłoni zamknięte obiegi magiczne, i z tak powstałymi ognistymi rękawicami bokserskimi skoczył w wir walki. Niestety płonące żywym ogniem pięści nie pomogły. Olbrzym nie reagował.
- PACZKA! - krzyknął Grzybiarz.
Czarodziej oparł się plecami o ścianę, kucnął i splótł dłonie na wysokości kolan. Biegnący Grzybiarz, skoczył i odbił się od złożonych rąk maga (który w tym momencie z całej siły wyrzucił ramiona w górę). Amator kapeluszy zrobił salto w powietrzu i wylądował na... młocie, jednocześnie blokując ruchy przeciwnika. Szybkim ruchem wyciągnął dwa załadowane pistolety i przystawił olbrzymowi do czoła.
- Nara - warknął i pociągnął za oba spusty. Czterdzieści pustych łusek upadło na podłogę, a Grzybiarz opuścił dymiące bronie.
Jednak nawet to nic nie dało.

24

- Jednym słowem mieliśmy przerąbane i już zaczynaliśmy się modlić - przyznał Dniwecnir. - Lecz właśnie wtedy olbrzym przestał atakować i skierował się dokładnie w stronę salonu. Nie zważając na nasze starania ruszył prosto w kierunku zachodniej ściany, a potem - jak gdyby nigdy nic - zabrał Pomocną Dłoń! "Żebyście nie uciekli", powiedział i teleportował się.
- A wszystkie nasze zabezpieczenia?!
- Okazały się nieprzydatne - wzruszył ramionami Grzybiarz.
Podparłem się na łokciu i spróbowałem coś wymyślić.
- Więc generalnie jesteśmy udupieni, że aż się smutno robi. Nie wiemy, kto nas zaatakował, ani skąd wie o Pomocnej Dłoni...
- To akurat wiemy - przerwał Grzybu. - Koleś, który tak nas po mistrzowsku urządził, jest jednym z pięciu Bezdomnych Psów. To, pochodzący z naszego świata, legendarni Ludzie Gór. Barbarzyńcy, którzy otrzymali niezwykłe bronie i umiejętności od Błazna (jednego z naszych Bogów). Dzięki tym Darom są niepokonani. Każdy z nich otrzymał nowe imię - odpowiadające broni. Ten z którym walczyliśmy to, jak nie trudno się domyślić, Młot. Najsilniejszy, acz najgłupszy z całej piątki. Pozostali to Topór, Dwusieczny, Piącha i, uwaga, uwaga!, wyjątek- Biuściata Laska.
- Biuściata Laska?! - zapytałem. - Co to w ogóle za imię?!
- Błazen znany jest ze swojego specyficznego poczucia humoru. – Przyjaciel wzruszył ramionami - Jak ją zobaczysz, to zrozumiesz.
-Zresztą, jakby się nie nazywali i tak mamy przesrane -podsumował Dniwecnir.
- Co racja to rac... - zaczął Grzybiarz.
Spadłem z krzesła. Gruchnąłem podłogę i zwinąłem się w kłębek. Ból, czający się gdzieś z tyłu głowy, znowu zaatakował.
CDN



Tak na pożegnanie :) Robię out z wszelakich for. W tym także z tego. Czasu ni ma.
Pozdrawiam
_________________
http://mnichhistorii.blogspot.com/

Ku sercu Opowieści...

http://img24.imageshack.u...awkanaforum.png
 
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37515
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 30 Maj 2010, 21:11   

Przeczytałem odcinek 1, 5, 9 i 15. nie wciągnęło. Drętwy styl masz, ćwicz, dużo pisz acz prezentuj niewiele.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Maj 2010, 22:06   

Pierwsze się nawet czytało, ale teraz juz nie mam siły. O dziwo, zgadzam się z Fidelem jeśli chodzi o ćwiczenia, pisanie i prezentowanie. Zacznij od szorta, masz 3500 znaków żeby przedstawić spójną zamkniętą fabułę ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 30 Maj 2010, 23:41   

Też próbowałam przeczytać, ale nie dałam rady. Musisz popracować, fakt. Jakość, nie ilość.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 30 Maj 2010, 23:44   

... i selekcja.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Kai 
Bloody Mary


Posty: 10167
Skąd: Śląsk
Wysłany: 31 Maj 2010, 06:57   

I nikt nie doczytał końcówki. Widocznie za mało czołobitnie było... :roll:
_________________
- Ucieczka płynu dowodowego z miejsca zbrodni do przełyku podejrzanego!
- to nieprawda, płyn się boi pana władzy i skrył się we mnie!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group