Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Smocza Krew - tom I Dziedzic Krwi
Autor Wiadomość
Ragros 
Gollum

Posty: 9
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 12:32   Smocza Krew - tom I Dziedzic Krwi

Prolog

Szkarłatny blask dogasającego słońca barwił kamienne ściany zigguratów na kolor ognia. Płomienie tańczyły na rdzawych plamach krwi, które wgryzły się w strukturę ołtarzy ofiarnych. Zbliżała się noc, z pozoru taka, jak pozostałe. Tylko nieliczni wiedzieli, że dziś dojdzie do ważnego wydarzenia, nadchodziła bowiem Godzina Przyjścia. Narodzić się miał potomek Wielkiego Pana. Całe Miasto Świątyń było wyludnione i choć większość mieszkańców nie zdawała sobie sprawy, co ma się dziś wydarzyć, podporządkowali się nakazom Rady.
Główne trakty patrolowane były przez elitarną gwardię - Straż Świątynną. Dwumetrowa sylwetka, błękitne łuski i kostny kołnierz na głowie świadczyły jednoznacznie o przynależności do Ts'rukh. Każdy z nich nosił pozłacany napierśnik, choć ich łuski były wystarczająco twarde, żeby odeprzeć większość ataków. Miedziane tabliczki z runicznymi symbolami i słowami, przytwierdzone były do żuchwy za pomocą stalowych pierścieni. W dłoniach ozdobionych złotymi obręczami, dzierżyli ogromne halabardy. Zadaniem Gwardii tego wieczoru było, poza ochroną świątynnego kompleksu, wyłapywanie wszystkich, którzy nie dostosowali się do poleceń rządzących i przebywali poza domami. Zmobilizowano całą Straż Świątynną, czyli ponad sześć tysięcy ostrzy. Wszystkich złapanych zamykano w lochach, a stawiających opór ścinano na miejscu. Kiedy słońce zniknęło już za horyzontem, przez wszystkie kaplice przetoczył się ogłuszający dźwięk trąb - głównym traktem nadchodził pochód, zmierzający do Świątyni Boga Smoka, poświęconej Szmaragdowookiemu Tyranowi. Dziewięć istot.
Zakrzywione pazury na rękach i nogach, pokryte zielono-brązowymi łuskami ciała, wijące się ogony i pełne ostrych zębów paszcze, ponad którymi falowały błoniaste kołnierze świadczyły o tym, że byli drakodianami, humanoidalnymi gadami. W środku pochodu szła bogato przyozdobiona przedstawicielka tej rasy. Już na pierwszy rzut oka widać było, że owa samica nie jest typowym drakodianinem.
Przewyższała pozostałych o pół metra, jej kołnierz biegł aż do połowy pleców i miał nietypowy dla samic czerwony kolor. Również jasnozielony kolor oczu wyróżniał samicę spośród jej żółtookich pobratymców. Doskonale umięśnione ciało Arcykapłanki świadczyło o jej wielkiej sile i krzepkości. Najdziwniejsze były jednak łuski - większe niż u innych, miały niespotykany, granatowy kolor. Nosiła czerwono-złotą szatę, przepasaną czarną szarfą. Wiszący na jej szyi amulet wieńczył doskonale oszlifowany szafir. W szponiastym ręku trzymała zakończony gadzią czaszką kostur.
Grupa przemierzała miasto szybkim krokiem i po kilku klepsydrach zatrzymała się pod główną Świątynią. Przez chwile Arcyczarownica modliła się cicho, po czym poczęła wspinać się na szczyt ogromnej budowli, reszta pochodu ruszyła za nią.
Świątynia Boga Smoka była wielkim zigguratem zbudowanym u podnóża góry, część kompleksu świątynnego znajdowało się w głębokich jaskiniach, przez co bazylika wyglądała tak, jakby wyrastała z samej góry. Wejścia pilnowało czterech świętych strażników, którzy widząc zbliżającą się kapłankę, przyklękli i pochylili głowy. Przywódczyni grupy wyszeptała kilka cichych słów błogosławieństwa, po czym weszła do świątyni.
Bogato zdobione figury i płaskorzeźby zostały wykonane przez mistrzów rzemieślników. Pochód przemierzał szerokie korytarze, zmierzając do Kaplicy Objawień mieszczącej się w samym sercu góry. Kiedy przeszli przez masywne, wzmacniane stalą i adamantytem wrota, znaleźli się w ogromnej jaskini. Wnętrze jaśniało zgniłozielonym blaskiem pochodni, powietrze przesycone było zapachem stęchlizny i rozkładających się ciał.
Środkową część pomieszczenia zajmowało jezioro bulgoczącej cieczy i chmura unoszących się z niej oparów. Z pięciu brzegów wznosiły się kamienne stopnie, które łączyły się w ołtarz, ozdobiony fioletowym żyłkowaniem.
Całość kamiennej płyty pokrywały tajemnicze symbole, runy i litery jakiejś starożytnej rasy. Na sklepieniu groty, tuż nad ołtarzem, widniało przepiękne malowidło, przedstawiające walczące ze sobą czarne i złote smoki. Dookoła sadzawki palące się świece tworzyły kształt pentagramu. W miejscach wskazywanych przez ramiona pięcioramiennej gwiazdy znajdowały się zamknięte kamienne drzwi. Górne ramię pentagramu zwrócone było w kierunku wielkich, masywnych, pozłacanych i inkrustowanych klejnotami wrót, stanowiących wejście do prywatnych komnat Arcyczarownicy.
Kiedy pochód zatrzymał się przed jeziorem, do kapłanki podszedł stary samiec, w podniszczonej zbroi płytowej, z naramiennikami w kształcie czaszek i wyszczerbionym, wielkim mieczem, przytroczonym do pleców.
Odezwał się niskim, syczącym głosem
-Jesteś gotowa, Wybrana?
Samica kiwnęła od niechcenia głową, pokazując tym pogardę do obecnych w sanktuarium samców, po czym wstąpiła na pokryte zieloną tkaniną schody, prowadzące do ołtarza. Za nią podążyło pozostałych pięć czarownic, wchodząc na każde z pięciu ramion gwiazdy, na których szczycie znajdowały się małe podesty, łączące się z głównym ołtarzem. W każdym z nich widniały otwory, do których samice włożyły niesione ze sobą rubiny.
Najwyższa czarownica pogładziła delikatnie, niemal z matczyną czułością wiszący na jej szyi szafir, po czym położyła się na ołtarzu i pozwoliła przykuć solidnymi, stalowymi łańcuchami.
Łączyły się ze sobą małą złotą obręczą, wewnątrz której Arcyczarownica umieściła odczepiony od amuletu szafir, będący tak naprawdę bramą dla Iskry Życia.
Kolejnym kiwnięciem głowy nakazała rozpocząć od dawna przygotowywaną ceremonię.
Do stojącego na brzegu sadzawki starego samca podszedł Strażnik Kaplicy, uzbrojony w halabardę, ciężką kuszę i szeroki miecz z zadziorami oraz stalową tarczę. Obrona świętego sanktuarium była trudnym zadaniem, ale także olbrzymim zaszczytem, dlatego też na to stanowisko wybierano najlepszych spośród Ts'rukh.
-Wodzu, powinniśśmy opuśścić kaplicę.
Czerwone Oko odwrócił głowę w stronę templariusza, dopiero teraz widać było, że wódz ma wyłupione jedno oko, zastąpione doskonale dopasowanym rubinem, od którego pochodziło jego imię.
Samiec powoli kiwną, po czym opuścił sanktuarium, a gwardziści kaplicy zamknęli i zapieczętowali wrota.
Z wnętrza słychać było tylko ciche głosy czarownic, wypowiadających niezrozumiałe słowa zaklęć.

***

Poranek był słoneczny, lecz chłodny, większość niewolników pracowała nad wznoszeniem murów Świętego Miasta już od pierwszego promienia słońca. Nadzorcy skwapliwie pilnowali, czy plany budowy są dokładnie wykonywane, okładając przy tym mniej pracowitych służących kolczastymi łańcuchami.
Wódz Czerwone Oko przystanął na chwile i z zainteresowaniem patrzył na mrowie sług, uwijających się przy pracy. Główny strażnik widząc go, schylił głowę w geście szacunku dla starego samca, który ruszył w stronę wschodniej części miasta, leżącej bezpośrednio pod ścianą gór.
Swój wielki miecz zostawił w leżu, nie spodziewał się żadnej walki w samym sercu Miasta Świątyń, a poza tym tak ciężki kawał stali mógłby przypadkowo uszkodzić wysadzaną szmaragdami szkatułę, niesioną w szponiastych łapach, gdyby coś stało się z jej zawartością, zostałby powieszony pomimo swojej pozycji. Zaraz za placem głównym wszedł miedzy domy, bocznymi uliczkami poszedł do opuszczonej od dawna Królewskiej części miasta. Ogromne pałace, pradawne świątynie ze wspaniałymi pomnikami i rzeźbami były od dawna porzucone, ponieważ w Świętym Mieście od czterech setek lat nie było władcy, a rządy sprawowała w jego imieniu Rada, złożona z najwyżej postawionych urzędników i czarownic. Wczorajsza ceremonia miała to zmienić.
Na skraju małego placu, za zniszczoną bramą rezydencji stał posąg, przedstawiający siedzącego na tronie z brązu człowieka w misternie zdobionej zbroi płytowej. Czerwone Oko, minąwszy wyrwaną bramę, podszedł do porośniętej mchem ściany budynku i zaczął ją gładzić, szukając ukrytej szczeliny. Nagle usłyszał odgłos przesuwanego kamienia, wiedział ze budzi się strażnik. Powoli odwrócił się w stronę ożywionego tworu, z sakwy zawieszonej na szyi wyciągnął oszlifowany onyks wielkości pięści, na krawędzi znajdował się niewidoczny dla oczu znak oznaczający "sługę".
Golem przyglądał się klejnotowi przez dłuższą chwilę, stał w bezruchu, gotowy do zadania ciosu, lecz wreszcie odwrócił się i powolnym krokiem wrócił na swoje miejsce. Kiedy usadowił się z powrotem na tronie, rośliny i mech oplatające rezydencje rozstąpiły się, ukazując zarys tajnych drzwi.
W centralnej części, na wysokości oczu drakodianina, znajdowało się zagłębienie. Gdy włożył w nie onyks, rozległ się cichy odgłos otwierających się wrót. Czerwone Oko wszedł do środka bez strachu, lecz z wyraźnym szacunkiem. Wnętrze było całkowicie ciemne, nie paliła się żadna pochodnia, nie dochodziły promienie słońca. Jedyne światło pochodziło z otwartych drzwi. Jego brak nie stanowił problemu dla starego samca, gdyż dzięki swojemu sztucznemu oku dostrzegał nawet najdrobniejsze szczegóły otoczenia. Znajdował się w rozleglej izbie, wypełnionej przedmiotami typowymi dla wysokiego urzędnika, tuż obok miejsca, w którym stał znajdowały się drzwi do pokoi służby oraz ochrony, z przedsionka przechodziło się do izby będącej kiedyś gabinetem. Wszystko stało na swoim miejscu, nieruszane od lat, tak, jakby dom czekał na powrót właścicieli. Czerwone Oko przedostał się do znajdującej się na tyłach domu spiżarni, otworzył uchyloną w podłodze klapę i wskoczył do środka. Wszechogarniające ciemności nie powstrzymały samca, który zdecydowanym krokiem podszedł do zachodniej ściany, tuż obok pustych beczek znajdowało się kolejne zagłębienie. Otworzywszy i te magiczne drzwi, wódz ruszył na spotkanie z Pierwszym. Kilka klepsydr później doszedł do rozleglej groty z bogato zdobionym złotymi nićmi ołtarzem w środku.
Powoli, bardzo delikatnie położył szkatułkę na kamieniu, podniósł odchylone wieko. Wnętrze wyłożone było czerwonym aksamitem, pośrodku którego leżało przypominające małą hybrydę człowieka i gada niemowlę, oraz brosza z symbolem Thangalyii - Najwyższej czarownicy i matki dziecka. Drakodianin położył na stole sakwę z onyksami, ulubionymi klejnotami Pierwszego, bezpośredniego łącznika ze Szmaragdowookim Tyranem. Z głębi groty dobiegł wodza stłumiony szmer, w chwilę później ukazały się świecące czerwienią oczy. Z mroku wyłonił się ciemniejszy niż najczarniejsza noc trzygłowy jaszczur.
Smok odezwał się telepatycznie.
- Czy to jest jej dziecię?
- Tak, Pierwszy
- Czy jest silny?
- Najsilniejszy ze wszystkich.
- Imię?
- Ragros.
- Czarny Moloch, bardzo ciekawe. Możesz odejść, przyjmuję go.
Czerwone oko pokłonił się z czcią, szybkim krokiem wyszedł z groty, zmierzając ciemnymi korytarzami w stronę wejścia do opuszczonej willi. Kiedy drakodianin zniknął, Lagrru podszedł bliżej do szkatułki, zniżył jeden ze swoich łbów i jeszcze raz przyjrzał się niemowlęciu.
Używając wrodzonych umiejętności, przeobraził się w wysokiego, przystojnego mężczyznę z dobrze utrzymaną brodą i długimi do ramion czarnymi włosami. Miał na sobie granatową, jedwabną koszulę, eleganckie spodnie w tym samym kolorze i skórzane wysokie buty. Wyciągnął niemowlę ze szkatułki, drugą ręką chwycił sakwę z klejnotami i podążył długim, wąskim korytarzem do swojego legowiska. Po chwili znalazł się w rozległej grocie, wypełnionej po same brzegi stosami najróżniejszych klejnotów, kamieni szlachetnych i monet. Środkową część zajmowały schody, prowadzące do bogato zdobionego postumentu, na którym smok odpoczywał. Lagrru wysypał zawartość sakwy na najbliższy stos monet i nie zatrzymując się, podszedł do tylnej ściany. Przytknął dłoń do skały, wypowiadając kilka niezrozumiałych słów. Ściana nagle pokryła się runicznymi symbolami, ułożonymi na kształt drzwi. Przejście wypełnione było błękitną, półpłynną energią, w którą smok wszedł bez żadnych zahamowań.
Znajdował się teraz w przeogromnej sali, której sufit i ściany ginęły we wszechobecnej mgle. W specjalnie wydrążonych, przezroczystych kolumnach, leżały ogromne ilości klejnotów, wszędzie na kamiennej podłodze porozrzucane były monety wszelkiego rodzaju i rozmiaru. Lagrru przemierzał komnatę szybkim, stanowczym krokiem i w kilka chwil znalazł się na jej środku. Cztery pary kamiennych schodów wznosiły się na wysokość trzech metrów, łącząc się tuż pod ogromną płytą skalną, pokrytą mistycznymi symbolami, których w trwającym ponad czterysta lat życiu Lagrru nie znał i nie rozumiał. Pierwszy podniósł powoli oczy i wtedy ujrzał swojego ojca.
Potężna paszcza, wypełniona ostrymi jak brzytwa zębami otoczona była parą ogromnych, poskręcanych rogów, wygiętych na kształt litery S. Rozkładająca się skóra na policzkach i wokół nasady rogów jeszcze bardziej potęgowała złowrogość Arcysmoka. Broda oraz tylna część głowy pokryta była licznymi guzami, wyrostkami i mniejszymi rogami, nad karkiem wznosił się błoniasty kołnierz zgniłozielonego koloru. Potężne, błoniaste skrzydła ułożone były tak, aby przykrywać niemal całe ciało Odwiecznego, wystające z nich przednie łapy zwieńczone były potężnymi pazurami, w których znajdowały się kanały z niewyobrażalnie silną trucizną. Pomimo wieku, łuski wielkiego gada lśniły niezwykłą, pochłaniającą wszelkie światło czernią. Nagle zamknięte dotąd oczy otworzyły się i zwróciły w stronę stojącego u podnóża schodów syna. Trzymał on wysoko podniesione ręce, ukazując nowo narodzonego potomka.
- Imię - Zabrzmiało mentalne pytanie Pradawnego.
- Czarny Moloch
- Ragros - imię to zawisło w powietrzu. - Jestem usatysfakcjonowany, a teraz idź, Pierwszy, idź i wychowaj mojego syna tak, aby stał się potęgą, którą będę mógł kiedyś wykorzystać.
Przemieniony w człowieka smok skłonił głowę, chwycił pewniej dziecko i szybkim krokiem podążył do wciąż otwartego portalu. Kiedy jego sylwetka zniknęła w strumieniu energii, Arcysmok przemówił sam do siebie.
- Już niedługo się pożegnamy, mój drogi Lagrru.

Rozdział 1

- Czy to jest on?
- Tak
- Zatem czego ode mnie oczekujesz?
- Weźmiesz go ze sobą do Sorgirre, wychowasz na twardego wojownika, nie szczędząc przy tym sił i środków, każda suma pieniędzy potrzebnych na jego utrzymanie zostanie ci natychmiast dostarczona. Ale pamiętaj, potrafię rozpoznać krętaczy, więc nie próbuj wyłudzać złota. Karć go i znieważaj przy każdej nadążającej się okazji, poniżaj go, lecz wszystko w odpowiednich granicach, to go zahartuje i wzmocni. Możesz robić z nim cokolwiek zechcesz, ale ma żyć i być zdrowy, a jeśli zobaczę u niego brak choćby jednego palca to będziesz żałował do końca swoich dni, że wyklułeś się z jaja!
Błękitne oczy drugiego z rozmówców spoczęły na wysadzanej klejnotami szkatułce, tej samej, którą wódz Czerwone Oko przyniósł do legowiska Lagrru. Leżące wewnątrz niemowlę poruszyło się lekko, a potem beknęło po niedawno skończonym pierwszym posiłku.
Pan niewolników już zaczął obliczać zyski z posiadania kolejnego podopiecznego.
- Oczywiście, wszystko jest jasne - odparł na zadane wcześniej pytanie.
- W takim razie szykuj się do drogi. Przydzielę ci ochronę, żebyś mógł spokojnie wrócić na szlak do tej twojej zapyziałej dziury.
Odziany w bogate, złoto-turkusowe szaty, tłusty drakodianin kiwnął tylko głową, chwycił cenną szkatułę z dzieckiem, po czym, bijąc pokłony, wyszedł z komnaty audiencyjnej Pierwszego.
Przy wejściu do Sali stało czterech strażników świątynnych. Ssablih przyjrzał się im ukradkiem. Wyrastający z nosa róg i rozszerzona czołowa część pyska, pokryta licznymi guzami oraz brak błoniastego kołnierza świadczyło o tym, że należą do Quanah, kasty wojowników, specjalnie wyhodowanych i szkolonych do obrony Miasta Świątyń i klanowych wodzów.
Po opuszczeniu stolicy, Ssablih nadal miał wrażenie, że jest obserwowany, lecz otaczająca go zbita masa drzew pozostawała nieprzenikniona, nic nie mąciło jej spokoju. Drakodianin odepchnął od siebie dziwne myśli i skupił się na rachowaniu wydatków, jakie będzie musiał poświęcić na nowy nabytek. Droga była długa i nużąca, nie działo się nic ciekawego, nadzorca wątpił, żeby ktokolwiek chciał atakować jego karawanę, ochranianą przez własnych niewolników-gladiatorów i straż. Podroż na drugi koniec imperium zawsze była mozolna, a on śpieszył się, żeby przejąć swój interes od zarządcy. Zabrał ze sobą kilka służek, zajmujących się niemowlęciem w jego prywatnym powozie.
Dalsza cześć drogi przebiegała pomyślnie i Ssablih dotarł do Sorgirre w wyznaczonym czasie. Jak było powszechne wśród drakodian, lepszych podras dziecko rosło w zadziwiającym tempie, po kilku miesiącach potrafiło już samodzielnie chodzić i jeść. Dom jego pana był z zewnątrz obskurny, zbudowany z czerwonej cegły, wielka, krwista bryła odpychała swoim wyglądem, wnętrze zaś podzielone było na dwa światy. Na niższych poziomach mieszkała służba, pozbawiona wygód, tłoczyła się w wspólnych izbach. Lochy przeznaczone były dla niewolników i gladiatorów, pozamykanych w klatkach pod stałym nadzorem straży. Górne piętra domostwa zajmowały wypełnione przepychem i bogactwem prywatne kwatery Ssabliha, dywany, draperie, lampy oliwne - wszystko emanowało dostojeństwem i rozmachem. Młody samiec jako jedyny posiadał imię, reszta określana była liczbami. W wieku dwóch lat umieszczono po obu stronach żuchwy nowego niewolnika miedziane płytki przymocowane pierścieniami, na jednej widniał znak, Ssabliha, jako niepodważalny dowód, że to on jest właścicielem tego osobnika, druga zaś była pusta, co świadczyło o tym, że młody drakodianin jest tylko niewolnikiem.
Osiągnął już odpowiednią masę i budowę, żeby można go było wystawić w walkach gladiatorów.
Po jakimś czasie dorównywał już wzrostem i parametrami dorosłym osobnikom i nadal rósł.
Kilka pierwszych walk stoczył ze słabszymi od siebie przeciwnikami, zazwyczaj ludźmi lub elfimi niewolnikami. Przejawiał wrodzony talent do walki, sposoby posługiwania się bronią przyswajał, przyglądając się innym pojedynkom. Przynosił spore zyski, jako że nieznany niewolnik pokonywał gladiatorów o ugruntowanej pozycji i sławie. Ssablih wiedział, jak manipulować młodym umysłem, system pochwał i kar zapobiegał wzrostowi własnej wartości, a co za tym idzie, samodzielnego decydowania o swoim losie. Życie młodego samca toczyło się stałym rytmem. O brzasku pierwsza walka, przed południem kolejna, gdy słońce chyliło się ku zachodowi i tuż przed zastaniem nocy dwie ostatnie. Po wygranych walkach zawsze pojawiali się uzdrowiciele, pan młodego niewolnika leczył go nie z sympatii, lecz konieczności. Po co miałby marnować świeży dopływ złota, pomimo że otrzymywał żądane kwoty na wychowanie tego niewolnika od wysłanników z Miasta Świątyń.
Któregoś dnia, po tym, jak medycy opuścili jego celę, do klatki obok wrzucono wymizerniałego, chudego drakodianina z nietypowymi brązowymi łuskami. Podopieczny Ssabliha siedział, jak to miał w zwyczaju, w rogu celi, przyglądając się rozgardiaszowi, panującemu w domu zarządcy. Nowy niewolnik jęczał i bredził coś pod nosem, kiedy jego dziwnie rozmyty wzrok spoczął na czarnoleskim towarzyszu niedoli, podpełzł do krat i wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany.
Ragros pochwycił jego spojrzenie.
-Na co się gapisz, pokrako?
Więzień odpowiedział bełkotem
- Smocza krew, spętana pod ziemią, Smocza krew w kajdanach spoczywa - dziwaczna paplanina urwała się, kiedy młodzieniec chwycił obłąkańca za gardło.
- Przestań bredzić! Nie ma tu żadnej krwi - wysyczał, puszczając jego wychudzoną szyję.
Niewolnik potarł zranione miejsce.
- Ty masz w sobie smoczą krew, ty jesteś dziedzicem wielkich jaszczurów, powinieneś rządzić, nie walczyć dla uciechy miejskiej hołoty - słowa te zabrzmiały całkowicie normalnie, gdyby Ragros nie słyszał wcześniejszego bełkotu, nigdy by nie pomyślał, że ten drakodianin jest szalony.
-Zerwij okowy kontroli, pozwól wypełznąć furii, niech rośnie, płonie w każdym skrawku twojego ciała, niech ogarnie cię żądza krwi, niech mord stanie się całym twoim światem.
- Przestań bredzić błaźnie! - ryknął gladiator.
Szaleniec skulił się w kącie celi, lecz po chwili znów zaczął majaczyć, bazgrząc coś pazurem po ziemi. Dziwne powykręcane symbole wyglądały dziwnie znajomo. Młody drakodianin spojrzał na nie przez kraty swojej celi:
- Ognista bestia w stali spętana...
Śmierć, chwała, przepowiednia...
skrzydlaty jaszczur, płomień...
Kości, tron... - czytał te pojedyncze słowa, choć widział je pierwszy raz w życiu, coś w jego podświadomości sprawiało, że rozumie ten dziwny język. Współwięzień popatrzył na niego zamglonym od szaleństwa wzrokiem i przez chwilę można było dostrzec błysk zrozumienia. Wyrysował kolejny symbol, w który postukał palcem.
- Rozumiesz, co to znaczy prawda? - zapytał szaleniec
- Tak, choć nie wiem skąd, nigdy nie uczono mnie czytać, pierwszy raz widzę te znaki, a jednak potrafię je rozszyfrować - pokręcił z niedowierzania głową.
- To część twojego dziedzictwa, to dar twojego ojca, dar rozumienia, dar wiedzy, która jest w tobie gdzieś głęboko, uśpiona, czekająca na odpowiedni moment, żeby się ujawnić.
W półmroku rozbrzmiał odgłos gongu, wzywającego gladiatorów na arenę, ciche podziemia w jednej chwili odżyły, cele otwierano, niewolników wysyłano do zbrojowni, rozpoczynały się igrzyska.
- Wybacz świrze, czas na mnie, muszę się trochę rozerwać, od tego twojego ględzenia robiło mi się już niedobrze.
Niewolnik wstał z posłania, czekając na otwarcie celi, uderzył pięścią w otwartą dłoń i potarł je o siebie. Kiedy nadzorca w asyście trzech strażników otwierał kraty, gladiator po raz ostatni spojrzał na tego żałosnego starca zamkniętego obok, jego złośliwy uśmiech ukazał ostre, zakrzywione zęby.
- Kieruj się instynktem, niech prowadzi cię furia - wymamrotał szaleniec.

Gladiatorzy wyprowadzani byli pojedynczo, przed zbrojownią nieustannie stała straż. Drakodianin wybrał pancerz, który sobie upodobał. Skórzane, wzmacniane metalowymi płytkami nagolenice, szeroki, bojowy pas, zasłaniający brzuch, nabijane ćwiekami naramienniki i stalowe opancerzenie ręki z długim karwaszem. Aby zapobiec buntom i pojedynkom w kazamatach, broń trzymano w różnych częściach areny.
Kiedy wyszedł na ubity piasek, w jego uszy uderzył znajomy wrzask rozentuzjazmowanej gawiedzi. Naprzeciwko wyjścia, na podwyższeniu umieszczono leża dla dostojników i władców miasta, młody niewolnik dostrzegł wśród nich znienawidzonego Ssabliha. Przypomniał sobie dziwaczne słowa szalonego współwięźnia, prychnął pogardliwie, po czym splunął. Kątem oka zauważył, że jego ślina bulgocze na piasku, zaskoczony rozejrzał się. Właśnie unosiły się kraty, za którymi czekał pierwszy przeciwnik. Chwycił przytwierdzony do pala długi, szeroki miecz. Wyzwaniem miał być opancerzony ogr. Co za głupota, ilu takich już pokonał? Zawsze było to samo, zbroja wykonana z prostych, nakładających się płyt, idealna do blokowania cięć. Ogr zaatakował przewidywalnie, pierwszy cios ogromnej maczugi spadł pionowo w dół, dając drakodianinowi idealną okazję zadania szybkiego pchnięcia pod paczę. Cios nie był silny, a rana głęboka, lecz denerwująca. Wielkolud poderwał broń dolnym zamachem, na spotkanie buławy ruszył miecz. Odgłos zderzających się broni zadźwięczał w uszach rywali. Olbrzym nie przypuszczał, że ten drakodianin może być równie silny, jak on. Ostrze wgryzło się głęboko w drewnianą rękojeść, bezpośrednio pod głowicą maczugi. Nastąpił impas, oręż był zablokowany. Przeciwnicy mierzyli się spojrzeniami, gdy ten wredny gad pociągnął z całą siłą za miecz. Mięśnie pod czarnymi łuskami napięły się, jednym ruchem łuskowaty gladiator rozbroił swojego oponenta. Odrzucił złączone bronie na bok, wykonując przy tym zapraszający gest wolną dłonią.
- Może się trochę zabawimy? - zapytał kpiąco.
Drakodianin nie przewidział tak szybkiej reakcji, pięść olbrzyma uderzyła w pysk gada, który zatoczył się do tyłu. Zaraz za pierwszym, kolejny atak spadł na głowę przeciwnika, gladiator starł krew wierzchem dłoni, z głębi jego gardła wydobył się głęboki, dudniący pomruk. Łuskowaty wojownik poderwał się, kilkoma krokami przebiegł dzielącą go od celu odległość i chlasnął pazurami, pozostawiając na gębie olbrzyma długie bruzdy. Z każdą chwilą wzrastała w nim furia, niepohamowana, ale słodka zarazem, upajała go, przysłaniając wszystko poza jednym celem. Zabić. Budzący się w nim szał wyostrzył jego zmysły, spowalniając jednocześnie reakcję otoczenia. Wymierzony w niego cios obitej metalem pięści wydawał się płynąć leniwie w powietrzu. Drakodianin chwycił nadlatujące ramię, wykręcając je do tyłu, wskoczył na plecy ogra. Pazury drugiej ręki wbił w żuchwę olbrzyma. Szarpnął ramieniem, odsłaniając kark przeciwnika, który szarpał się i wrzeszczał, chcąc zrzucić z siebie dwustukilogramowy ciężar. Zaopatrzona w rzędy zagiętych, ostrych zębów paszcza wgryzła się w odkrytą ogrzą szyję. Przekleństwa przeszły w głuchy bulgot, któremu wtórowała wyciekająca z pyska krew. Odbijając się od pleców swojej ofiary, Ragros wylądował obok porzuconej broni, z tyłu słychać było odgłos upadającego ciała i zgrzyt metalowych płyt. Chwycił zablokowany miecz i jednym szarpnięciem wyrwał go z maczugi, ryknął potężnie, obwieszczając swoje zwycięstwo. Jego szmaragdowe oczy zachodziły coraz bardziej niewidoczną mgiełką wzbierającego szaleństwa. Tłum wiwatował, gdy krata po przeciwnej stronie areny zaczęła się unosić. Drakodianin zerwał się do biegu, połykając kolejne metry, dzielące go od nowego wyzwania, którym okazał się ork. Jego głowa zakryta była przez hełm z koszykową osłoną na twarz. Poza tym i naramiennikami z kołnierzem, nie miał na sobie żadnej ochrony, jego owłosiona skóra pokryta była licznymi tatuażami i totemicznymi znakami. Walczył dwoma jednoostrzowymi toporami. Wyprowadzone przez młodego samca uderzenie, ork zatrzymał krzyżowym blokiem. Nowi przeciwnicy spojrzeli na siebie, badając swoje siły, szukając potencjalnych słabych punktów. Po chwili bezruchu odskoczyli od siebie, uwalniając broń. Drakodianin wiedział, że nie będzie w stanie blokować podwójnych ataków, zdawał sobie również sprawę, że ork ma wystarczająco dużo siły, żeby przebić jego łuski. Musiał znaleźć sposób, żeby szybko go wyeliminować, jeśli chce walczyć dalej. Uderzył lekkim, lewym cięciem w ramię, miecz napotkał stylisko topora. Pod hełmem orkokrwisty uśmiechnął się wrednie i zamierzył się drugą bronią, nie zdążył jej jednak opuścić, gdy koszykowa osłona twarzy wgięła się pod uderzeniem łuskowatej pieści. Gladiator zachwiał się, robiąc kilka kroków do tyłu, dając tym samym chwilę czasu drakodianinowi. Cofając się, uderzył na odlew, topór zagłębił się w naramienniku przeciwnika. Młody samiec ryknął, czując zagłębiające się w ramieniu ostrze. Na szczęście wzmocniona skóra przejęła większą część uderzenia, zapobiegając odcięciu ręki. Pomimo to ostrze przebiło się przez łuski, lecz nie naruszyło mięśni.
Ogłuszający ryk wzbił się ponad głowy motłochu i szlachty Sorgirre. Ragros skoczył na orka, powalając go na ubity piach areny samą swoją masą. Potężne uderzenie szponiastą łapą rozerwało tętnice szyjną, z rozerwanego naczynia trysnęła struga krwi, kolejne uderzenie, tym razem w odsłoniętą pierś. Pazury zagłębiały się w ciele ofiary, gladiator uderzał raz za razem, masakrując i tak już nieżyjącego wroga. Szaleństwo popychało go do ciągłego ataku. Zaprzestał bezczeszczenia zwłok dopiero, kiedy całe jego ręce i pierś zachlapana była posoką. Odrzucił martwe ciało na bok i rozejrzał się za kolejnym rywalem, którym okazał się szarżujący w jego stronę Minotaur. Z opuszczonego pyska unosiły się kłęby pary, dla czarnołuskiego poruszał się w żółwim tempie, jego wyostrzone do granic możliwości zmysły rejestrowały poruszenie się każdego mięśnia bykostwora. Ragros przykucnął bokiem do zbliżającego się wroga, opuścił głowę na pierś i w momencie, kiedy Minotaur był prawie dokładnie nad nim, chwycił go za nogę oraz bark i używając całej swojej siły, wykonał dźwignię, podnosząc przeciwnika nad głowę, cisnął nim jak głazem. Humanoidalna bestia poszybowała w stronę rogu areny i z głośnym, chrapliwym rykiem nabiła się na wystające ze ścian zaostrzone pale. Ragros ruszył w stronę wiszącego truchła, zrywając ze stojaka korbacz, zakończony kolczastą kulą, podbiegając do końca areny, skoczył, chwytając się zakrzywionych rogów martwego Minotaura. Podciągnął się, po czym zaczął się wspinać po kolcach do pierwszych rzędów widowni. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, oszalały gladiator przeskoczył przez kamienny murek i zamachnął się. Kolczasta głowica zmiażdżyła trzech widzów, rozległ się przeraźliwy ryk spanikowanej gawiedzi, która rzuciła się do ucieczki. Drakodianin dopadł jeszcze kilka ofiar, ociągających się z odwrotem. W momencie, kiedy zabrakło mu pod ręką widzów, rozszalały umysł niewolnika zaczął poszukiwać nowych przeciwników, jego wzrok spoczął na loży szlachty. Zamachnął się i cisnął korbaczem w najbliższego wysoko urodzonego, kolczasta kula zmiażdżyła głowę pechowca niczym dojrzały owoc. Zaraz po rzucie popędził śladem lecącej broni, dopadając drugiego drakodianina, odzianego w przepyszne złote szaty, ociekające klejnotami. Jego pulchne gardło nie stanowiło żadnej przeszkody dla pazurów gladiatora. Próbującego uciec tchórza, przebił kostną kosą na końcu ogona. Jego spojrzenie przykuł siedzący na zdobionym tronie osobnik. Miał dziwny, czerwono-brązowy kolor łusek, a jego głowę i pysk pokrywały drobne guzy i wyrostki. Siedział rozparty na swoim miejscu, stukając o poręcz trzymaną w dłoni buławą. Niewolnik ruszył w jego stronę i gdy dzieliło ich kilka kroków, znieruchomiał, jego umysł oplotły niewidzialne sieci zamykającej się mentalnej klatki. Szaleństwo z wolna ustępowało, zastąpione przez dziwną pustkę, ostatnie, co pamiętał, to jak pada na ziemię, obezwładniany niezliczonymi rękoma strażników.
Ocknął się na chwile, zbudzony gardłowymi krzykami. To miejscy dostojnicy debatowali, co z nim zrobić. Wisiał przykuty do ściany masą łańcuchów pod pilna strażą. Przy marmurowym stole siedziało dziesięciu dygnitarzy, w tym jego pan Ssablih, milczący i ponury. Ten dziwny, brązowy gad, jednym gestem dłoni uciszył pozostałych, najwidoczniej to on był władcą miasta.
"Dobrze będę wiedział, kogo zabić, jako pierwszego" - pomyślał były gladiator.
- Jedyną karą za jego zbrodnię jest śmierć, nie ma co do tego wątpliwości i dokona się to jutro na głównym rynku - dziwny dostojnik wyraził swoją opinię, która była najwidoczniej równoznaczna z rozkazem.
Wyprowadzonego niewolnika wrzucono do ciasnej celi i odurzono jakimiś ziołami, żeby nie mógł się stawiać. Tak minęła noc i wczesny ranek, a gdy prowadzono go na miejsce egzekucji, nadal odczuwał skutki podania leków, dlatego nie zauważył, że jeden z jego strażników pada martwy z poderżniętym gardłem. Zaraz po nim upadli dwaj kolejni. Nim zbrojni zdołali się zorientować, zamachowcy zlikwidowali praktycznie całą eskortę Ragrosa, jego samego pozostawiając przy życiu.
Jeden z morderców przytknął gladiatorowi pod nos parującą butelkę. Intensywny zapach przegnał resztki narkotyków, uwalniając czarnołuskiego z odrętwienia. Piętnastu skrytobójców popatrzyło na niego spod swoich kapturów, jeden z nich rzucił na ziemię przed niewolnika zmięty papier. W momencie, kiedy schylił się, żeby go podnieść, zabójcy rozpłynęli się niczym cienie. To był list. "Ale przecież ja nie umiem czytać", pomyślał wyzwoleniec. Spojrzał na kartkę, zgrabnym stylem wyrysowane były znaki tego dziwnego języka, którego używał stary szaleniec w celi obok.
"Jeśli czytasz tę wiadomość znaczy, że moi najemnicy dobrze się spisali, tak jak ty na ostatnim turnieju. W przeciągu kilku chwil zlikwidowałeś trzech moich największych rywali, chociaż wiem, że nie byłeś tego świadom. Uznałem, iż wyświadczyłeś mi przysługę, którą postanowiłem spłacić, ratując cię przed niechybną śmiercią. Zapewne będą cię szukać, a ja nie mogę sobie pozwolić na ukrywanie cię na swoim terenie, bo to jednoznacznie dowodziłoby, że ci pomagam. Udaj się do naczelnika kopalni i pokaż mu dołączony do listu sygnet, będzie wiedział, co robić dalej. Liczę na twój rozsądek"

Rozdział 2

Przez jakiś czas zbieg ukrywał się po licznych opuszczonych domach i rezydencjach, unikając przemierzających miasto patroli straży, kradnąc coś do zjedzenia. Przez cały czas zastanawiał się, czy posłuchać tajemniczego wybawiciela, a co, jeśli to kolejny podstęp? Jeśli złapią mnie tam i odeślą z powrotem do tego spasionego śmierdziela? Najwyżej znajdę go i zabiję, pomyślał. Z tym postanowieniem przeczekał do nocy, przekradł się niezauważony do północnego muru Sorgirre, znajdowała się tam wyrwa, prowadząca do wielkiego usypiska ziemi, usuwanego z kopalni razem z resztą nieprzerobionego surowca. Był środek nocy, więc nikogo nie powinno być u naczelnika. Podszedł do starego, zniszczonego budynku i upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, wszedł bocznym wejściem. Nadzorca okazał się sędziwym drakodianinem, jego łuski wyblakły do tego stopnia, że przybrały śnieżnobiały kolor. Przez jego pysk biegło podwójne, sino granatowe, pomimo upływu lat, cięcie w kształcie litery X. Jedna ze szram przechodziła tuż obok oka, powodując jego opadnięcie, co stanowiło komiczny widok. Staruch otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył wyłaniającego się z mroku pomieszczenia młodego zbiega.
- Co ty tu...? - zająknął się zaskoczony.
Nim pytanie zabrzmiało do końca, Ragros rzucił na stół złoty sygnet od swojego wyzwoliciela. Metal przyjemnie zabrzęczał na drewnianym blacie.
- Czy to pierścień?
- Nie wiem, czyj jest ten kawałek metalu, wiem tylko, że masz ukryć tego, który ci go pokaże.
- Tak, tak oczywiście. - mówiąc to wstał, podszedł do tylnej ściany i przekręcił uchwyt z wygaszoną pochodnią. Z lekkim zgrzytem przesunęła się ruchoma część elewacji, ukazując otwarte przejście. Nadzorca kiwnął głową, aby przybysz podążył za nim. Tunel oświetlał jedynie blask niesionego przez przewodnika łuczywa. Szli tak dość długo, raz wspinając się, raz schodząc ostro w dół. Dwóch drakodian nie rozmawiało ze sobą, przedłużający się spacer skończył się nagle kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Starzec zastukał w nie trzy razy, odczekał chwilę, po czym uderzył kolejne trzy razy. Rozległ się odgłos przesuwanej, ciężkiej szafy. Wejście otworzyło się nagle, w blasku bijącym z pomieszczenia widać było ludzką sylwetkę.
- Witaj Garze, mam do ciebie prośbę - rzekł zarządca.
- Jeśli nie jest zbyt wymagająca - uśmiechnął się lekko i odsunął się od drzwi.
- Poczekaj tu chwilę - szepnął do młodzieńca, po czym wszedł do pomieszczenia. Drakodianin stanął obok człowieka w średnim wieku, w starej tunice. Pod nią widać było dobrze utrzymaną kolczugę, przy pasie wisiał długi miecz w wysłużonej pochwie.
- Nasz wysoko postawiony przyjaciel prosi, aby ukryć tego osobnika, którego przyprowadziłem. Pilnujesz najdalszych zakątków kopalni, więc powinien tu być bezpieczny - mówiąc to, skinął młodemu głową. Gdy ten podszedł, człowiek uniósł brwi. Ten drakodianin miał o dziwo czarne łuski i zielone oczy. Widać było, że jest młody, nad wyraz młody. Ile mógł mieć? Dziesięć lat? Dwanaście?, A już mierzył ponad dwa metry. Można było się spodziewać, że osiągnie trzy do dwudziestego roku życia. Zadziwiające. To musiał być gladiator. Zdradzała go postawa. Pewne siebie spojrzenie, był dumny i nieokrzesany, idealnie wyrobione mięśnie, tańczące pod łuskami. Jest silny, przyda mi się - myślał Gan, po czym odparł głośno.
- Dobrze, ukryję go, w końcu mam u ciebie dług wdzięczności.
We dwóch podeszli do tunelu i spojrzeli raz jeszcze na opartego o ścianę młodzieńca.
- Choć za mną, musisz się dostać do innych pracujących w czasie zmiany warty - rzekł człowiek.
Drakodianin wszedł do pomieszczenia, pochylając głowę i szorując kołnierzem o sufit. Nadzorca sięgnął do odemkniętego kufra, wyciągając kajdany połączone łańcuchami. Młodzieniec dał się zakuć, patrząc przy tym pogardliwie na te dwie niedojdy. Bransolety na kostkach i nadgarstkach były dziwne, ale łączące je metalowe pierścienie w małym stopniu krępowały jego ruchy.
- Tylko ostrożnie, nie próbuj wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, w tych osłonach są specjalne ostrza, otwierające się przy każdym szarpnięciu. Jeśli więc nie chcesz mieć odciętych dłoni nie rzucaj się.
Weszli do kolejnego korytarza, podczas gdy stary nadzorca rozpoczął drogę powrotną do swojego małego biura.

***
Ragros szedł za człowiekiem, minęli kilka zakrętów, po czym trafili do dużej jaskini, przeznaczonej na spoczynek dla niewolników. Widać było przeważnie drakodian, nie zabrakło jednak paru orków czy minotaurów, był nawet troll.
Dozorca niewolników zwrócił się szeptem do strażnika:
- To jest nowy, powiedz mu pokrótce, co i jak i miej go na oku. Interesuje się nim nasz sponsor, więc nie przesadzaj z zabawą. - po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.
Młody niewolnik otrzymał drewnianą miskę, wypełnioną jakąś mazią, być może gęstą zupą. Podczas jedzenia został poinformowany, że mają pracować, póki nie wydobędą określonej ilości kruszcu dziennie, a jeśli ktoś wyrobi więcej, otrzyma dodatkową porcję strawy lub możliwość dłuższego wypoczynku. W przypadku, gdy jeden ze strażników ginął, odbywały się zawody. Zwycięski więzień zyskałby wtedy wolność i zajął miejsce poprzednika. Za nieposłuszeństwo natomiast czekały tortury, ograniczenie racji żywieniowych i godzin snu.
Ragros usadowił się w naturalnym zagłębieniu, które wyżłobiła cieknąca przez lata woda w coś na kształt ławy. Przyglądał się wszystkim, pozostając na uboczu. Założono mu specjalny, spleciony z łańcuchów pas, pozwalający odnaleźć go w mrokach kopalni. W czułe nozdrza czarnołuskiego uderzył wszechobecny odór. Połączone zapachy niewolników i skalnych wyziewów drażnił młodego samca, ale przynajmniej tutaj nie będą go szukać.
Niestety Ragros nie miał racji. Pościg deptał po jego piętach, przeszukując dokładnie wszystkie miejsca, w których się ukrywał. Kilka godzin po tym, jak wmieszał się w tłum robotników, grupa poszukiwawcza stanęła przed domem nadzorcy kopalni.
Nie wiadomo, jakim zrządzeniem losu tak wyszkoleni poszukiwacze zgubili trop swojej ofiary, zważywszy, że był wśród nich czarodziej. Wyglądało to tak, jakby zbieg pojawił się przy kopalni, ale uciekł dalej w nieznanym kierunku. Przerażony zarządca nie wiedział, co się dzieje, gdy grupa piętnastu drakodian wpadła do jego malutkiego schronienia i zaczęła poszukiwania. Wyglądali niemal jak psy, wietrzące za tropem swojej ofiary. Bez słowa wytłumaczenia zniknęli z taką samą szybkością, z jaką się pojawili. Nie odkryli na szczęście tajnego przejścia, ani jednego udziału w ucieczce młodzieńca. Nie wiedział, czemu zawrócili, skoro dotarli tu tak szybko, lecz nie obchodziło go to. Ważne, że wykonał polecenie sponsora i nikt się o tym nie dowiedział.

***

Życie Ragrosa w kopalni wyglądało cały czas tak samo. Pobudka, praca przez nie wiadomo ile godzin, chwila wytchnienia przy posiłku, dalsza praca i drugi lekki posiłek, zaczynający krótki czas snu. Po kilku tygodniach stracił rachubę czasu, nie wiedział czy jest dzień czy noc, kolejny dzień, czy minęło kilkanaście godzin pracy, a może dopiero parę minut.
Wydobywanie kruszców było żmudnym zajęciem, ale jego przywykłe do wielogodzinnego wysiłku z bronią i pancerzem ciało dawało sobie radę. Nie zmieniało to faktu, że był zmęczony. Wiedział już, jak pracować, aby zasłużyć na nagrodę, jak nazywali to strażnicy. Dodatkowy posiłek lub kilka godzin snu, sam musiał wybrać, był to trudny wybór. Pracował jak długo starczało mu sił, śmiejąc się w duchu z innych, widząc ich miny, gdy zjadał trzeci posiłek w ciągu dnia pracy.
Kiedy jego mięśnie odmawiały już posłuszeństwa, wybierał dodatkowy sen.
Strażnicy traktowali go jako swojego ulubieńca, zakładając się między sobą, ile surowca zdoła w dany dzień wydobyć. Zdarzało się, że oberwał batem jak każdy, jednak ich stróże nie byli nazbyt skłonni do zabaw z niewolnikami. Zdawali sobie sprawę z wagi każdego robotnika, nowy podopieczny to dodatkowe funty wydobytego kruszcu, czyli większy zarobek dla nich.
Pewnego dnia, gdy odebrał dodatkową porcję strawy, stanęło przed nim dwóch współwięźniów. Zielonoskóry troll i barczysty Minotaur, widać było, że trzymają się razem, aby wymuszać dla siebie darmowe posiłki, jak i inne nieliczne rzeczy, jakie mieli kopacze.
- Popatrz Skała, to ten nowy, podobno jest dobry, wydobywa dużo kamieni - zakpił troll. - Ty dziwaku, ja i mój przyjaciel ciężko dziś pracowaliśmy, potrzebujemy więcej jedzenia, a tobie na nim zbywa.
- Wypowiadasz się za was dwóch, czy twój kumpel nie umie gadać? Wyrwali mu język, czy po prostu jest za tępy, żeby powiedzieć poprawnie parę słów? - odparł z przekąsem drakodianin. - No w końcu wysługuje się taką miernotą jak ty, pewnie trzymasz mu miskę w porze karmienia, żeby jej nie rozwalił.
- Jak ci... - zaczął Minotaur.
Ragros skończył jeść i odłożył pustą miskę na bok, po czym zagadnął.
- A jednak potrafisz mówić, cóż za niespodzianka, już myślałem, że będę musiał wysłuchiwać jęczenia tego zielonego pajaca.
Słysząc to bykostwór zaatakował w typowy dla swojej rasy sposób. Pochylił głowę i skoczył na przodu, chcąc nadziać gada na rogi, nie wiedział jednak jednego. Sprowokował do walki czarnołuskiego, którego jedynym zajęciem przez pierwsze piętnaście lat życia było gladiatorskie rzemiosło. Nim umysł zdołał przeanalizować, co się stało, zadziałało wyszkolenie i instynkt. Ragros odskoczył w bok, używając ogona, uderzył w kark Minotaura, powalając go na ziemię. W momencie, kiedy bykostwór legł na glebę, troll wskoczył na plecy drakodianina, zamykając swoje chude, ale nad wyraz silne ręce na szyi czarnołuskiego. Troll począł dusić przeciwnika, jego mięśnie poczęły wyciskać powietrze z płuc Ragrosa, który musiał coś zrobić, żeby odzyskać oddech. Po raz kolejny z pomocą przyszedł mu instynkt. Były gladiator chlasnął pazurami brzuch zielonoskórego, a gdy ten, sycząc z bólu, poluzował uchwyt, wbił w jego trzewia żądlastą kosę, kończącą jego ogon. Troll odskoczył jak oparzony, uwalniając Ragrosa. Drakodianin charcząc, zwrócił się do przeciwnika i splunął na niego. Zielonoskóry ryknął jak porażony, jego skóra w miejscu, gdzie dosięgła go plwocina, poczęła schodzić, jakby została poparzona kwasem. W momencie, kiedy troll rzucił się na ziemię, wyjąc z bólu, na Ragrosa wskoczyło kilkoro strażników. Pozostali związali go łańcuchami, dopiero teraz zauważył i poczuł ostrza bransolet, wbitych w jego skórę, ale nie miał czasu nad tym myśleć. Ciągnięty był do dowódcy wachty, który popatrzył na niego, wysłuchując relacji podkomendnych.
- Walczył z dwoma innymi górnikami o numerach A-117 i A-050, zostali nieźle poturbowani.
- Ile zajmie ich leczenie?
- Góra dzień, jak sądzę.
Dowódca spojrzał w oczy czarnołuskiemu. Nie widział w nich ani żalu, ani strachu. Uśmiechnął się do siebie. Szkoda, że tacy harują w kopalni, a nieudolni dowódcy przegrywają bitwę za bitwą. Wychłostać go i niech wraca do roboty.
Ragros został przykuty do specjalnie przygotowanego postumentu, krępującego jego ruchy, podczas gdy trzech strażników zaczęło okładać go batami. Dziesiąty, trzydziesty, sześćdziesiąty, setny. Nie dawał po sobie poznać, ze praktycznie nic nie czuje, jego łuski były już na tyle twarde, aby zaabsorbować te uderzenia. Kiedy odnosili go, udawał słaniającego się na nogach. Rzucili nim o skały; lekko postękując położył się na boku, żeby nie narażać obolałych pleców. Przynajmniej dostanie kilka godzin snu.
Kilka tygodni później sytuacja praktycznie się powtórzyła, po raz kolejny sprowokowany drakodianin wdał się w kolejną bójkę. Tym razem nie użyto zwykłych batów, tylko specjalnie splątane skórzane pasy z wszytymi metalowymi kulkami o ostrych krawędziach, które bezbłędnie wnikały w przestrzenie między łuskami, wsączając w skórę substancję, powodującą nieznośny ból.
Teraz życie młodego samca dzieliło się na dwa etapy: pierwszy względnego spokoju i drugi, zaczynający się w chwili kolejnej bójki.
Po kilku latach Ragros przywykł do tego, nie zważał na pokryte bliznami ciało, nie spotulniał, stał się jeszcze bardziej agresywny i brutalny.
Osiągnął już swoje ostateczne rozmiary, niemal trzymetrowa postać wyróżniała się z tłumu sięgających mu do barków drakodian. Niezliczone godziny pracy wyżłobiły potężne mięśnie pod łuskowatą skórą. Przypominał teraz chodzący posąg ze spiżowymi splotami.
- Dlaczego nie uciekasz? - zapytał któregoś dnia pracujący obok niego więzień.
- Myślisz, że się da? - zakpił czarnołuski. - Za dużo straży, za głębokie tunele, nawet gdybym przez nie przebrnął, musiałbym pokonać całe miasto patroli. Bez sensu.
- Powinieneś podnieść bunt, każdy w kopalni się ciebie boi, widziałem, jak patrzą gdy obok nich przechodzisz, gdybyś rozpoczął rewoltę, poszliby za tobą.
- Banda snujących się obdartusów na moim karku, tego mi jeszcze trzeba - żachnął się.
- Większość z pracujących tu to nieposłuszni gladiatorzy i skazani za zbrodnie złodzieje i mordercy. Potrafią się posługiwać bronią.
- Daj mi spokój, zamknij jadaczkę, bo jeszcze cię usłyszą, nie mam ochoty na kolejne baty.

Minęło kolejnych kilka lat, gdy w polu widzenia Ragrosa znów pojawili się troll i minotaur. Z początku omijali się z daleka, tak jakby się nigdy nie spotkali. Drakodianin wiedział jednak, że to tylko pozory i tych dwoje tylko czeka na nadarzającą się okazję, aby spróbować po raz kolejny udowodnić mu swoją wyższość. Po tygodniu spokojnej pracy nastał ten dzień: Ragros dobrze o tym wiedział, atak nastąpi zapewne podczas posiłku lub na koniec dnia pracy. Kiedy strażnicy opuścili swoje stanowisko, pozostawiając niewolnikom czas na odpoczynek, czarnołuski usiadł na stercie przerobionego materiału. Zamknął oczy i czekał. Jego miarowy oddech niedoświadczonego obserwatora mógł wprowadzić w mylne przekonanie, że młodzieniec śpi, oparty o zwisający ze stropu stalagmit. Ragros usłyszał ciche, ledwie słyszalne kroki, okrążające skalny naciek. Rozległ się gardłowy głos:
- Popatrz na mnie śmieciu, zobacz, przez co musiałem przejść przez twój głupi upór. - To był głos tego żałosnego trolla.
Drakodianin powoli otworzył oczy.
- Gdzie się podział twój bezmózgi przyjaciel? Zgubił się idąc na stronę? - mówiąc to, zobaczył kątem oka lekki ruch. Nie zdradził się jednak i dalej grał w tą śmieszną grę pozorów.
- Miał pewną sprawę do załatwienia z dozorcą tej zmiany i nie mógł uciąć sobie z nami pogawędki. - Dziwny uśmiech wypełzł na wydłużoną twarz trolla - ale chyba nie ma sensu ciągnąc tej konwersacji - zakończył zielonoskóry, patrząc teraz prosto na Ragrosa. W tym samym momencie czarnołuski poderwał się z miejsca, odskakując na bok. W skałę, na wysokości, gdzie jeszcze przed sekundą było gardło drakodianina, uderzył nóż.
- A więc tu jest ten prymityw - zaśmiał się były gladiator.
- Na co czekasz idioto, atakuj! - wrzasnął troll.
Czas zwolnił, serce zaczęło bić miarowo i rytmicznie, czarnołuski poczuł znajome mrowienie w członkach. Zalewająca go adrenalina pchnęła go do działania. Skoczył do przodu wyprzedzając i atak przeciwnika uderzył potężnie we włochaty brzuch. Minotaur zachwiał się od uderzenia większego i silniejszego przeciwnika. Ragros stanął za bykostworem, wykręcając jego ręce do tyłu pod nienaturalnym kątem, powalając humanoida na ziemię. Słychać było charczenie minotaura i chrzęst kości. Drakodianin przygniótł bark nogą i jednym szarpnięciem złamał rękę przeciwnika. Wolną dłonią sięgnął po wbite w skałę ostrze. Przyłożył je do gardła przeciwnika i ciął. Odwracając się do zielonoskórego z zakrwawionym nożem w ręce, rzekł
- Lekcja na przyszłość. Tak się podrzyna gardło - zaśmiał się paskudnie. - Lekcja druga. Dobrze wyważonym nożem można rzucać!
Nim ostatnie słowa wyszły z gardła drakodianina, sztylet wbijał się w gardło trolla. Kiedy miał odejść, poczuł na karku lekkie ukłucie. Potarł zranione miejsce dłonią, czując pod palcami lotki strzałki, wbitej między łuskami. Zdołał ją wyrwać, zanim padł nieprzytomny obok swojej ofiary.

***

Został ocucony wiadrem wody, wylanym na głowę. W pełni rozbudzony rozejrzał się, aby zorientować się, gdzie jest. Leżał, przywiązany na dziwnym, podziurawionym stole. Wokół niego krzątało się kilku strażników. Przy stole z narzędziami stał człowiek z paskudnie pooraną bliznami mordą. Na rękawie miał wyszytą krople krwi. Więc znowu trafił do jakiegoś mistrza tortur. Człowiek spojrzał na niego, krzywiąc twarz w grymasie będącym zapewne jego uśmiechem.
- Ocknąłeś się, dobrze, będziesz świadom tego, co robimy. Nieźle nabroiłeś, zabiłeś jednego z trzech trzymanych w kopalniach minotaurów. Nieciekawie to wygląda, choć muszę przyznać, że ładnie to zrobiłeś. Nie czas jednak na gadanie. Chłopcy przynieście haki!
Ragros usłyszał odgłos rozciąganych ogniw, gdy przy jego rękach i nogach stanęło po dwóch katów. Używając specjalnego mechanizmu, obrócili przywiązanego więźnia ciałem do ziemi. Czarnołuski poczuł niesłychany ból. Drakodianie wbijali mu zakrzywione haki w kończyny, po czym przerzucali łańcuchy przez zawieszone pod stropem pomieszczenia pierścienie. Następnie odwiązali go od stołu. Ciężar jego ciała rzucił go na ziemię.
- Dalej dzieci, ciągnąć w górę! - Usłyszał głos nadzorcy.
Obezwładniający ból uderzył w niego, gdy łańcuchy się napinały, rozrywając ciało. Podnieśli go tylko odrobinę nad ziemię. Przez fale cierpienia dobiegł do niego kolejny rozkaz.
- Odwróćcie go, chce zobaczyć jego plecy.
Słudzy posłusznie wykonali polecenie, powodując kolejny atak bólu.
- Ho ho, widzę, że już wcześniej byliśmy niepokorni - szydził dowódca, patrząc na sine pręgi na szerokich plecach więźnia. - A co to jest?
Człowiek przyjrzał się lekkim wypukleniom na wysokości barków - Chyba komuś rosną skrzydła. Ciekawe. Przynieść jeszcze dwa łańcuchy!
Ragros nie miał czasu zastanawiać się, co jego oprawca miał na myśli, mówiąc o skrzydłach, gdyż poczuł po raz kolejny, jak rozrywające skórę i łuskę ostrza wbiły się w jego plecy. Syknął z bólu, ale nie stracił przytomności, gdy szarpnięciami zaczęli ciągnąć go w górę. Wisząc cztery metry nad ziemią zaczęli ciągnąć jednocześnie za ogniwa wbite w jego kończyny.
Fala bólu.
Zanik świadomości.
Kolejne uderzenie cierpienia.
Nie wiedział ile to trwało, gdy rozległ się krzyk.
- A teraz w dół!
Wszystkie łańcuchy obwisły wypuszczone z rąk drakodian, poza dwoma najdłuższymi, przywiązanymi do ściany.
Kilkuset kilogramowa masa czarnołuskiego ciągnęła jego ciało na spotkanie z kamienną posadzką. Kiedy miał już uderzyć w kamienną posadzkę, stalowe liny przytwierdzone do pleców napięły się całkowicie, zatrzymując jego lot centymetr od dna groty, powodując tak niewyobrażalny ból, że więzień stracił przytomność.
- Przynieść kwas!
Kolejne ciągnięcie w górę i kolejne rozciąganie, przez zamglone spojrzenie dostrzegł ustawioną pod nim wielką kadź z bulgoczącą cieszą w środku.
- Do kąpieli z nim!
Znów poleciał w dół, uderzając z wielką siłą w dziwny płyn. Poczuł się jak zanurzony w gęstej wodzie, nie wiedział, dlaczego nazwali to kwasem. Nie chciał jednak pokazać swojego zaskoczenia i począł lekko się szarpać. Gdy wyciągnęli go z kadzi, ostatecznie stracił przytomność, zapadając w zbawczą ciemność.
Wyrwano go z objęć zapomnienia, wlewając mu siłą w gardło gorący, gorzki napar, powodujący powrót świadomości. Gdy odzyskał czucie, tortury zaczęły się od nowa. Nie wiedział ile czasu minęło, ile razy go wybudzali. Z każdym kolejnym atakiem bólu wzrastał w nim gniew. Zaczął rosnąć niczym wzbierająca w czasie sztormu fala przypływu. Cały świat kurczył się do malutkiego obszaru przed jego oczyma. Ostrość spojrzenia poczęła przysłaniać niewidoczna mgła i gdy zasłoniła całkowicie wzrok, budząca się furia wybuchła. Z gardła Ragrosa wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach ryk nienawiści, chwycił przybite do rąk łańcuchy i zerwał je, powalając trzymających je strażników. Wylądował na ziemi, przetaczając się, aby zamortyzować upadek. Poderwał się, uwalniając się całkowicie z niewoli, wyrywając przy tym nadal tkwiące w ciele haki. Nie był świadomy tego, co robi. Całkowicie zawładnął nim instynkt przetrwania. Pierwotna natura z czasów, gdy jego przodkowie nie różnili się do zwierząt i nie posiadali umiejętności rozumowania i twórczego myślenia. Wszyscy prześladowcy stali przed nim, całkowicie zaskoczeni tym, co się stało. Ruszył na nich pędem, rozchylając pysk. Spomiędzy rzędów ostrych zębów począł unosić się zielonkawy dym. Gdy był już bezpośrednio przed swoimi katami, rozwarł paszczę, posyłając w ich kierunku strumień zielonkawego kwasu.
Żrąca substancja rozpuszczała wszystko na swej drodze, od ubrania na kościach po szczątki drakodian skończywszy. Czarnołuski przebiegł po szczątkach niedawnych katów i runął na oślep przed siebie. Niesłyszalny głos prowadził go, wskazując nieomylnie kierunek ucieczki. Nie czuł, że jego zmaltretowane ciało nie powinno być w stanie się poruszać, napędzała je jednak rozniecona furia. Przebiegł korytarz za korytarzem, grotę za grotą, w swoim zatraceniu oddalił się znacznie od najdalszych uczęszczanych tuneli kopalni. Stanął dopiero, gdy na jego drodze pojawiło się sporych rozmiarów jezioro. Nie zastanawiając się zbytnio, wskoczył w jego otchłań. Instynktownie ułożył optymalnie ciało, ręce i nogi wzdłuż ciała, używał bocznie spłaszczonego ogona jak potężnego wiosła.
Wykonując esowate ruchy, przemieszczał się szybko przed siebie. Nurkował coraz niżej, gdy poczuł na skórze nasilające się prądy wodne. Ragros nie zastanawiał się długo nad tym zjawiskiem. Opadł na dno i używając do pomocy rąk, począł płynąć pod coraz silniejszy prąd. Potężne pazury na dłoniach ryły miękką ziemię, pozostawiając po sobie głębokie wyżłobienia. Poruszając się w stałym tempie dotarł do zwężenia, czegoś w rodzaju tunelu prowadzącego do drugiej części zbiornika.
Wpłynął między ostre skały, lawirując najlepiej jak potrafił. Pomimo tego niemal czuł kamień ocierający się o łuski. Nagle ujrzał przed sobą rozszerzający się otwór, prowadzący do otwartej części akwenu.
Przyśpieszył, chcąc wydostać się na stały ląd, gdy zobaczył przepływającą obok pokaźną rybę. Nie bacząc na nic, wyrwał się do przodu, rozwierając szczęki. Ułamek sekundy później pysk zamknął się wokół pechowej ofiary. Rozbudzony głód dał o sobie znać, więc czarnołuski musiał przedłużyć swój pobyt w jeziorze. Nie przypuszczał, że poza jego granicami tak łatwo znajdzie coś do zjedzenia. Gdy zaspokoił pierwszy głód, postanowił się rozejrzeć.
Wyszedł na brzeg. Piaszczysta plaża była mała, lekko schodziła do wodnej toni. Znajdował się w dużej jaskini, zasnutej dziwną mgłą. Runął na piasek, szał powoli go opuszczał, pozbawiając niewyobrażalnej siły i nieczułości na ból. Zapadł w niespokojny sen, nie mając już tyle silnej woli, aby poszukać jakiegokolwiek schronienia.
Kiedy się ocknął, uderzył go atak bólu. Zbawcze szaleństwo odeszło, pozostawiając czarnołuskiego w jego zniszczonym ciele. Popatrzył na rany, świeże, czerwone od wzbierającej krwi. Rozejrzał się, nie wstając. Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia, gdy zobaczył leżące obok zwoje czystych bandaży i jakąś butelkę wypełnioną przezroczystym płynem. Najdelikatniej jak umiał owinął rany materiałem. Nadgarstki, kostki, ślady po kajdanach - połowa jego ciała owinięta była białą tkaniną. Sapnął z irytacją i sięgnął po buteleczkę. Odkorkował ją i powąchał. Poczuł znajomy zapach mieszanki ziół w wodnym roztworze. Wywar podawano do uśmierzania bólu. Pociągnął mały łyk - zadziałało.
Nie wystarczyło, aby złagodzić go całkowicie, ale po wypiciu reszty mógł przynajmniej normalnie chodzić.
Chwiejnym krokiem ruszył wybadać swoje tymczasowe schronienie. Ktoś tu musiał być, skoro podrzucił mu bandaże i lekarstwo. Grota okazała się mniejsza niż z początku sadził, ale i tak była spora. Jezioro zajmowało całą północną stronę. Nieopodal po wyżłobionych stopniach spływał mały potok, zaczynający się gdzieś wysoko, blisko stropu, który wąskim korytem wpływał do jeziora. Ragros przystanął i napił się czystej wody, po czym ruszył dalej zbliżając się do źródła dziwnej mgły. Wszedł w mleczna barierę, nic nie widząc. Nie wiedzieć czemu, zmierzał cały czas na zachód. Już myślał, że całkowicie zabłądził, gdy mgła podniosła się, ukazując olbrzymie monstrum. Trzymetrowa głowa miała kształt stożka pokrytego jednolitą kostną osłoną. Grzbiet zdobił wyrostek przypominający płetwę, potężne łapy z ogromnymi pazurami również pokryte były naturalnym pancerzem.
Rozchylona paszcza, pełna szablastych zębów, wisiała na wysokości głowy czarnołuskiego. Dziwne, pomarańczowe oczy potwora patrzyły na drakodianina jak na nowy posiłek. Głuchy pomruk dobywał się z gardła stwora, wprowadzając skały w drżenie. W momencie, gdy miał rzucić się na przybysza naruszającego jego terytorium, coś go zatrzymało. Zadarł głowę, jakby nasłuchując, po czym tak samo nagle jak się pojawił, odszedł odsłaniając Ragrosowi widok na wznoszącą się ponad nim purpurowa wieżę.

Rozdział 3

Gdy błąkał się w mlecznobiałej zasłonie słyszał dochodzące ze wszystkich stron głosy. Szeptały tak cicho, że nie dało się ich zrozumieć. Mijała minuta za minutą a nawoływania stawały się coraz bardziej natarczywe, świdrowały psychikę słuchacza doprowadzając go do szaleństwa. Już miał zawrócić w stronę jeziora, gdy cała mgła rozwiała się, a głosy ucichły. Przed sobą drugi raz zobaczył dziwaczny stalaktyt. Zwisał ze stropu kończąc się na wysokości kilkunastu metrów nad podłożem. Jego zwężający się koniec został całkowicie zmieniony ręką nieznanego twórcy. Cztery wygięte, kamienne żebra schodziły w dół by połączyć się z wirującą, połyskliwą kulistą sferą fioletowego światła. Czarnołuski zorientował się, że stoi na dziedzińcu wybrukowanym szarymi płytami. Stare, zwietrzałe mury otaczały powierzchnie pod dziwną budowlą. Ruiny ciągnęły się do ogromnej wyrwy w skale, w której leżało to dziwaczne bydle spotkane wcześniej we mgle. Jego zamknięte snem oczy nie zareagowały na pojawienie się intruza. Ragros rozglądał się dalej, ale nie widział sposobu, aby dostać się do tej dziwacznej wieży inaczej niż na skrzydłach. Znów odezwał się głos w jego głowie.
- Mur, podejdź do muru.
Nie wiedząc, jak się temu przeciwstawić wykonał polecenie, po czym otrzymał kolejną wskazówkę.
- Symbol, wyrysuj go Na co czekasz?...
We wskazanym miejscu wydrapał pazurem nieznany mu znak.
Ukazała mu się brama między odrzwiami wypełniona wirującymi prądami powietrza.
- Czekam na Ciebie.
Ostatni przymus nakazał mu wejść między filary wrót.
Zrobił jeden krok, potem następny...


zapraszam wszystkich do komentowania
Ostatnio zmieniony przez Ragros 1 Grudnia 2011, 13:04, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37515
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 13:00   

Fcuk!
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Ragros 
Gollum

Posty: 9
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 13:01   

nie rozumiem komentarza :|
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 13:03   

Fidel-F2, to było nieeleganckie i niestosowne. :evil:
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37515
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 13:52   

Ragros napisał/a
kiwną
Qu'est-ce que c'est?
Ragros napisał/a
Czarny Moloch
:mrgreen:
Ragros napisał/a
Wymierzony w niego cios obitej metalem pięści wydawał się płynąć leniwie w powietrzu.
łał
Ragros napisał/a
W pełni rozbudzony rozejrzał się, aby zorientować się, gdzie jest.
a to cwaniak
Ragros napisał/a
Ostrość spojrzenia poczęła przysłaniać niewidoczna mgła i gdy zasłoniła całkowicie wzrok, budząca się furia wybuchła.
Fcuk! (no inaczej nie mogę)
Ragros napisał/a
Wszyscy prześladowcy stali przed nim, całkowicie zaskoczeni tym, co się stało.
A mnie przeszło, że sytuacją na Wallstreet.
Ragros napisał/a
Ruszył na nich pędem, rozchylając pysk.
normalnie nie mogę :mrgreen:
Ragros napisał/a
Niesłyszalny głos prowadził go, wskazując nieomylnie kierunek ucieczki.
:mrgreen:
Ragros napisał/a
Żrąca substancja rozpuszczała wszystko na swej drodze, od ubrania na kościach po szczątki drakodian skończywszy. Czarnołuski przebiegł po szczątkach niedawnych katów i runął na oślep przed siebie. Niesłyszalny głos prowadził go, wskazując nieomylnie kierunek ucieczki. Nie czuł, że jego zmaltretowane ciało nie powinno być w stanie się poruszać, napędzała je jednak rozniecona furia. Przebiegł korytarz za korytarzem, grotę za grotą, w swoim zatraceniu oddalił się znacznie od najdalszych uczęszczanych tuneli kopalni. Stanął dopiero, gdy na jego drodze pojawiło się sporych rozmiarów jezioro. Nie zastanawiając się zbytnio, wskoczył w jego otchłań. Instynktownie ułożył optymalnie ciało, ręce i nogi wzdłuż ciała, używał bocznie spłaszczonego ogona jak potężnego wiosła.
leżę i kwiczę
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Ragros 
Gollum

Posty: 9
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 14:16   

ad 1 literówka przy kopiowaniu tekstu...

ad2 jezeli nie wiesz co znaczy słowo moloch to współczuję

Cytat
coś wielkiego, przytłaczającego ogromem, budzącego strach przed zgubieniem się, przed całkowitą bezradnością
...

ad3 jeśli nie rozumiesz na czym polega szał/berserk w mniemaniu fantasy to nie mój problem

ad4 nie no lepiej nie uważać i chodzić jak na spacerku nie?

ad5. Zapoznaj się z klątwą demonicznej krwi np orków z warcrafta...

ad6. bez komentarza na taką reakcję... ty oczywiście zawsze się wszystkiego spodziewasz

ad7. wejdz sobie do drugiego tematu jaki założyłem z rysunkami i powiedz mi czy jego głowa przypomina ludzką twarz czy gadzi pysk?

ad8. Niesłyszalny zewnętrznie głos. Jakby obca świadomość wewnątrz umysłu, wtłoczona przez obca osobę podświadoma wiedza

ad9. widać ze nie wiesz jak działa skondensowany kwas. Poszukaj sobie w literaturze fantasy jak się zachowują osoby na szale... czy myślą racjonalnie, czy instynktownie.




mi to przypomina gadzi pysk, a nie ludzką twarz wiec to słowo lepiej obrazuje jego wygląd...
 
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 14:42   

Ragros napisał/a
Poszukaj sobie w literaturze fantasy jak się zachowują osoby na szale...

Wiedzy to bym raczej szukała w pozycjach z dziedziny psychologii/psychiatrii :twisted:

Ragros napisał/a
ad6. bez komentarza na taką reakcję... ty oczywiście zawsze się wszystkiego spodziewasz

Wystarczyłoby napisać "Wszyscy prześladowcy stali przed nim, całkowicie zaskoczeni" i postawić kropkę.

Niestety, pisarz musi być przygotowany na krytykę. Taki fach ;P:
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Ragros 
Gollum

Posty: 9
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 15:07   

ja wszystko rozumiem. Krytyka konstruktywna jest ok, ale nie taka hehehehe otworzył pysk...

Nie chodzi o szał z dziedziny psychologii, a raczej wyparcie świadomości a zastąpienie jej czysto zwierzęcym instynktem nakierowanym na zabijanie wszystkiego co się rusza. Wydaje mi się, że jednak troche się to różni. Przypomina to trochę amok tylko, ze podłoże leży gdzie indziej i nie występuje tu zanik pamięci po uspokojeniu. Najbardziej charakterystyczne przykłady szału w fantastyce to opanowane demoniczna krwią orki z warcrafta, barbarzyńca jako klasa z D&D i EVA01 z NGE ale to już bardziej Sci-Fi

berserk

berserk 2
 
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 16:06   

Ragros, szanując czytelnika swego najpierw popraw literówki. Sprawdź, jeśli możesz, przecinki. Krytyk- prześmiewca najgłębiej trafia w ego tfurcy :wink:
Zdecydowałeś się na publikację i poprosiłeś o komentarz. To i masz. Jak przeczytam całość, to napiszę od siebie.
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 16:15   

Ragros napisał/a
Krytyka konstruktywna jest ok, ale nie taka hehehehe otworzył pysk...

Czy nam się to podoba, czy nie, taka jest najpopularniejsza w Internecie. Znak czasów. Nie żebym broniła takich postaw, ale taka jest rzeczywistość i nie ma co kopać się z koniem.

Ragros napisał/a
Nie chodzi o szał z dziedziny psychologii, a raczej wyparcie świadomości a zastąpienie jej czysto zwierzęcym instynktem nakierowanym na zabijanie wszystkiego co się rusza.

Ogarniam, o co Ci chodzi. Kłopot w tym, że takie zapożyczenia dają czasami efekt nieintencjonalnie śmieszny. Pewne rozwiązania sprawdzają się tylko w bardzo określonej konwencji, a poza nią są... no takie jakie są. Z tym trzeba bardzo ostrożnie. Dlatego mimo wszystko polecam najpierw podręcznik psychologii.
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37515
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 1 Grudnia 2011, 21:05   

Ragros, przeleciałem tu i tam, gdzie oko zawisło tam się pośmiałem. Styl masz niestety mocno niewprawny. Popełniasz masę błędów różnorakiej proweniencji. Niemal w każdym zdaniu. I non stop jesteś niezamierzenie śmieszny.

I nawet nie wiesz czemu śmieję się w kolejnych punktach. Dużo pracy przed Tobą, o jak dużo, laboga.

Na dodatek wyraźnie wzorujesz się na warcraftach i innych erpegach. Nie idź tą drogą chłopcze.

I nie śmieję się z szału tylko z tego jak go opisałeś.

I wyluzuj, trafiłeś na najwredniejszą mendę na tym forum.

I tytuł sobie wybrałeś, że klękajcie narody
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 00:01   

:mrgreen:
Fidel dzięki za cycaty... :mrgreen:

autorze zdecydowanie nie idź drogą kompilowania anime i erpegów. Polecam poczytać duużo książek, tylko nie Pilipiuka i Paoliniego, a klasyków, zarówno fantasy jak i mainstreamu żeby zobaczyć o co kaman.
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
B.A.Urbański 
Komandor Koenig


Posty: 605
Skąd: Wawa
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 00:51   

Ozzborn, trafiłeś w sedno - te tytuły nieodparcie kojarzą mi się z Paolinim. brrrr...
_________________
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

B.A. = Bad Attitude
but you can just call me B.A.
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 08:55   

Ozzborn, jeszcze powiedz, że powinien Lema czytać :wink:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 14:00   

:mrgreen:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Taselchof 
Yans


Posty: 2182
Skąd: Ćwierkacz
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 14:28   

niech zacznie od Dukaja ;P:
_________________
Gdybym nie wiedział że to głupota pomyślałbym że to prowokacja...
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 2 Grudnia 2011, 14:32   

Sadyści :wink: :!:
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
furious_wizard 
Luke Skywalker


Posty: 243
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Grudnia 2011, 06:20   

Przeczytałem trochę i nie podoba mi się :( Przykro mi, ale dalej już nie będę.
Zaciekawiły mnie natomiast nazwy górników. Skojarzyły mi się z autostradami :P
Cytat
Walczył z dwoma innymi górnikami o numerach A-117 i A-050, zostali nieźle poturbowani
_________________
"Faceci zawsze byli bardziej tolerancyjni w kwestii kobiet eksponujących swoje biusty."

baranek
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group