Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - Ko(s)miczna podróż za jeden uśmiech

W jaką ko(s)miczną podróż się udasz?
Feralny poniedziałek
7%
 7%  [ 12 ]
Granica możliwości
8%
 8%  [ 13 ]
Kolekcjoner
6%
 6%  [ 10 ]
Kosmiczna speluna
6%
 6%  [ 10 ]
Najpiękniejsza katastrofa
19%
 19%  [ 30 ]
Niespodzianka
1%
 1%  [ 3 ]
Podróże gwiazd
16%
 16%  [ 26 ]
Płonąca żyrafa
8%
 8%  [ 13 ]
Prometeusz
2%
 2%  [ 4 ]
Przelotnie
0%
 0%  [ 1 ]
Uśmiechnięci
6%
 6%  [ 10 ]
Zemsta jest rozkoszą "bogów"
15%
 15%  [ 25 ]
Głosowań: 57
Wszystkich Głosów: 157

Autor Wiadomość
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 21:43   Szorty - Ko(s)miczna podróż za jeden uśmiech

Macie przed sobą dwanaście, świeżo napisanych szortów w kolejności alfabetycznej,

Czytajcie i głosujcie, macie 3 głosy do dyspozycji:


Feralny poniedziałek


Frachtowiec wystartował o godzinie piątej tego feralnego poniedziałku. Kapitan jak zwykle, z należną godnością, rozsiadł się w fotelu i zapalił cygaro. Myślami powędrował do wczorajszej nocy, baru Słodka Mery i samej Słodkiej Mery, właścicielki rzeczonego przybytku.

Kapitan był prostym mężczyzną z prostymi potrzebami. Zbyt starym na ożenek i ryzykowne przygody, zbyt młodym na emeryturę. Tak o sobie myślał.

- Przepraszam bardzo. - Dobiegł go zza pleców ciepły kobiecy głos. - Czy lecimy na Ziemię II?
- Ta... - zawahał się kapitan. Do stu diabłów kosmicznej otchłani! Czyżby miał omamy? Skoncentrował myśli na celu i wytycznych podróży. Ziemia II. Ładunek: kontener warzyw i owoców. Załoga: jeden. Pasażerowie: brak. Okręcając się na fotelu wciąż żywił nadzieję, że to co zobaczy za sobą będzie ni mniej nie więcej tylną częścią mostku kapitańskiego.

Uśmiechająca się promiennie niewysoka blondynka o kształtnej figurze, zdecydowanie nie należała do standardowego wyposażenia tego pomieszczenia. A szkoda... Kapitan raz po raz łypał okiem to niżej, to wyżej, to tu, to tam. Kimkolwiek była właścicielka tego głosu, sama wydawała się być jeszcze cieplejsza od niego.

- Jak się tu dostałaś? - Było to pytanie zarazem najgłupsze, jak i najmądrzejsze, które zdołał wydobyć z siebie kapitan.
- Wszedłam - oznajmiła uśmiechając się anielsko. Po czym dodała. - Barbara jestem.
- Roman. - Wstał skłaniając głowę i w tym samym momencie fajka, która chwilę wcześniej znalazła się niepostrzeżenia na jego klanach, spadła na podłogę rozsypując tabakę. Niezdara – skarcił się w myślach.
- Zaraz sprzątnę. – Barbara zrobiła krok i przykucnęła.
- Ależ zostaw. Jesteś gościem, usiądź, ja to zrobię. - Spojrzenie kapitana ulokowało się bezwiednie pomiędzy szyją a odchyloną bluzką Barbary.
- Jesteś bardzo miły. - Podniosła głowę i po chwili, która trwała co najmniej o sekundę za długo, wzrok kapitana zogniskował się na cudownych, niebieskich oczach rozmówczyni. Oddałby głowę za to, że w tym ułamku wieczności, coś między nimi zaiskrzyło.

Ale zaraz, zaraz... Umysł kapitana działa jakby na zwolnionych obrotach. Jakim gościem? Gapowiczem... Na potęgę posępnego różu. Gapowiczem! Regulamin przewoźnika punkt trzeci: W razie zarejestrowania na pokładzie osoby nieupoważnionej do przejazdu, należy bezzwłocznie powiadomić centralę. Cudowną istotą...

Na Ziemię II dotarli o dwudziestej.
- Będziesz musiała się jakoś wymknąć. - Kapitan pogładził głowę. Barbara zbliżyła się do niego. Całus. Tak, właśnie tego oczekiwał. Tej drobnej nagrody za...
- Barbara Fond, kontrola PKP. - Okazała legitymację. - Regulamin przewoźnika punkt trzeci...

Całus.
- Och Roman...
Całus.

W ten feralny poniedziałek na skutek akcji Przygalaktycznej Komunikacji Państwowej, ponad połowa starszych pilotów straciła licencję i prawo do odprawy. W ich miejsce przyjęto nowych: młodszych i tańszych. A kapitan. Kapitan tego dnia poznał przyszłą żonę i matkę swoich dwóch synów i jednej nieswojej córki.


Granica możliwości


Kosma był największym twardzielem w całym Królestwie. Nic więc dziwnego, że kiedy zachorzało się królewskiej małżonce, a nadworny medyk orzekł, iż uratować ją może jedynie lek z przyszłości sprowadzony, to właśnie do Kosmy zwrócono się o pomoc. Droga do Wrót Przyszłości była bowiem długa i niebezpieczna i tylko prawdziwy twardziel mógł jej sprostać.
Podróż zabrała mu gros dni i tyleż nocy, a w jej trakcie przyszło mu się mierzyć z przeciwnikami najróżniejszej maści. Musiał pokonać smoka stugłowego, o stu ciętych językach, z których połowa zadawała podchwytliwe zagadki, a druga opowiadała sprośne dowcipy, coby przeciwnika zdekoncentrować.
Przeszkodzić w wędrówce próbował mu też wąpierz Lucek, który szybszy był od wszystkich cieni świata, ale miał słabość do sprośnych żartów, którymi to Kosma twardo raczył go póty, póki pierwsze promienie słońca nie obróciły chichoczącego księcia nocy w proch.
Droga Kosmy wiodła również przez wyspę syren o pięknych ciałach i słodkich licach, lecz sercach czarnych jak noc. Żaden mąż, którego zwabiły do swej siedziby, żywy z niej nie wyszedł. Ale Kosma postawił im naprawdę twarde warunki i wymknął się z wyspy nocą, gdy wyczerpane jego towarzystwem syreny zmógł sen.

A teraz siedział tu, w ostatniej karczmie ostatniego grodu przed ostateczną granicą, za którą bezdrożami dotrzeć miał do Wrót Przyszłości. Czekał na człowieka, który miał mu być przewodnikiem na ostatnim etapie podróży.
Jak to przed południem, karczma była niemal pusta. Przez okno Kosmie przyglądała się grupka umorusanych dzieciaków. Największy twardziel Królestwa spojrzał w ich stronę, a że nie spodobało mu się ich zainteresowanie, huknął prawą pięścią w stół, rozgniatając biegnącego po stole karaczana. Dzieciaki pierzchły w popłochu, przerażone raczej twardym wzrokiem obcego, aniżeli losem owada (wszak jedną z ich ulubionych rozrywek było wyrywanie motylkom skrzydełek i dmuchanie żab).
Kosma nie zdążył zetrzeć szczątków swej ofiary z dłoni, gdy do karczmy wkroczył paskudnie wyglądający staruch. Jedno oko miał przesłonięte bielmem, a uzębienie było kompletne akurat w takim stopniu, żeby w ogóle można je było określić tym mianem. Staruch podszedł do ławy Kosmy i przysiadł się bez słowa.
- Poprowadzisz mnie do Wrót? – zapytał Kosma bez zbędnych wstępów, akcentując co twardsze spółgłoski.
- Ale nie za darmo – odparł staruch i przebiegle się wyszczerzył.
- Czego żądasz? – zapytał lekko zdziwiony Kosma. Gotów był na wszelkie przeszkody i niespodzianki, ale nie na żądania stawiane przez niedołężnego starca, którego jedną ręką zgniótłby jak robaka. A akurat dokładnie wiedział, jak to się robi. – No czego? – zapytał ponownie zniecierpliwiony.
- Uśmiechnij się – powiedział staruch.
I tak oto Król owdowiał, a całe Królestwo pogrążyło się w żałobie.


Kolekcjoner


Howkins wpadł do stołówki z wyrazem wściekłości na twarzy. Gdyby drzwi nie były automatyczne trzasnąłby nimi na znak dezaprobaty tego co się wydarzyło. Obecni spojrzeli ze zdziwieniem po sobie, widząc po raz pierwszy oficera w takim stanie. Do tej pory wydawał się on żywym przykładem zrównoważenia i spokoju.
- Zginęła mi karta z Rocky'm Balboa – bardziej wykrzyczał niż oświadczył – najcenniejszy egzemplarz z mojej kolekcji kart z twardzielami. To nie może być przypadek! Kto to zrobił?!
Winny niestety się nie zgłosił. Co gorsza, dowcipniś najwyraźniej zasmakował w kradzieży, bo kolejno ginęły rzeczy osobiste innych członków załogi gwiezdnej fregaty Albatros. A były to: unikatowy znaczek z Adamem Małyszem (ze skazą na wąsiku) z kolekcji kapitana Kowalskiego, najmniejsza Babuszka z pamiątkowego zestawu drewnianych laleczek mechanika Putina (innego Putina), najbardziej spleśniały z pleśniowych serów pilota Piresa oraz słoiczek najlepszego dżemu nawigatora Jamesa. Podejrzenia padały kolejno na każdego, ale gdy cenną rzecz stracił każdy z załogi, jasnym się stało, że złodziej zapewnił sobie alibi kradnąc również coś swojego. Nie było innej rady, wszczęto poszukiwania. Fanty musiały być ukryte na statku, gdyż wykluczono wyrzucenie ich w przestrzeń kosmiczną. Minęło kilka godzin żmudnego zaglądania we wszystkie zakamarki, gdy z maszynowni dobiegł wszystkich okrzyk Piresa:
– Czuję mój ser!
Putin (nie spokrewniony z „tym” Putinem) momentalnie stanął pod serią przekleństw jego osoby.
- Druzja kochani – gorączkowo tłumaczył – eto nie ja ukrył wasze rzeczy! Tuda jest tego bolsze! - zaciągał porządnym rosyjskim akcentem.
Miał rację, za reaktorem jądrowym, gdzie odnaleziono wszystkie rzeczy było coś więcej. Znajdowały się tam przedmioty, których nikt wcześnie nie widział, a przeznaczenia których także nikt się nie domyślał. Bez wątpienia musiały być one pochodzenia pozaziemskiego, kosmicznego, obcego.
- Mamy na pokładzie Obcego – oznajmił kapitan – to tzw. szósty pasażer Albatrosa.
- Eee... to Predatory zbierały pamiątki po ofiarach – zaprzeczył Howkins – Arnie jednego kołkiem załatwił wtedy...
- A ja myślę, że to dziadzia Lenin daje nam znaki by go w końcu pochować – stwierdził Putin (zbieżność nazwisk).
- To musi być francuz, skoro poznał się na takim znakomitym serze – skwitował Pires.
- Nie wiem jak wy ale ja idę na herbatkę, dochodzi piąta – zamanifestował James.
- Pieprzone fajfokloki – wycedził przez zęby Kowalski – zabrać swoje rzeczy i rozejść się do swoich stanowisk – rozkazał na głos.
Gdy wszyscy poszli, metalowa osłona reaktora cicho zazgrzytała, klapa uchyliła się a z wnętrza wyszło... Coś. Podpełzło do kupki przedmiotów, zagarnęło je ku sobie mackami i pomyślało:
- Gdyby te prymitywne formy honorowały Legitymację Gwiezdnego Autostopowicza podróż byłaby o wiele prostsza. Ale za to jakie pamiątki przywiozę do domu – dodał z uśmiechem na twarzotyłku.


Kosmiczna speluna


Speluną zatrzęsło, co mogło jedynie oznaczać, że na płycie parkingowej wylądował kolejny amator międzygalaktycznego odpoczynku. Ledwie wyjrzałem przez bulaj, już wiedziałem, że szykują się kłopoty. Jedynie ślepiec nie dostrzegłby wizerunku nagiej andromedianki, wymalowanego na bakburcie lekkiego, jednoosobowego śmigacza, z wszystkimi cieszącymi samcze oko detalami. Oraz krzykliwego napisu: „Vaginolot”.
Jeden z trzech archaicznych teleportów uaktywnił się, zachybotał, mignął raz, drugi, i wypluł szczupłego chudzielca z blond grzywą, sterczącą niczym grzebień koguta. Przybysz z miejsca powiódł spojrzeniem po przybytku, przybrawszy przy tym pełną luzu pozę łamacza niewieścich serc. Po chwili, bacznie przeze mnie obserwowany, bryknął na podobieństwo młodego, pełnego chęci i wigoru capa i podryfował w stronę szynkwasu. O tym, co zamówił, dowiedziały się chyba obie, graniczące ze sobą niedaleko stąd galaktyki. Co innego mógł zamówić taki galant, jak nie „Kosmicznego *beep*”? Wstrząśniętego, nie mieszanego.
Kłopoty wisiały w powietrzu. Czuć je było na milion lat świetlnych od tego fikuśnego cudaka. Na szczęście był to typowy rodzaj problemów, które nie dotykały nikogo, kto we właściwym momencie potrafił szybko odwrócić wzrok i udawać, że niczego nie widział.
Oparty łokciem o szynkwas przybysz, sącząc swój drink, rozglądał się po pomieszczeniu. Naraz zastygł w bezruchu. Jego pociągłe, kościste oblicze rozciągnęło się w lubieżnym uśmieszku. Odstawił szklankę, wygładził wyimaginowane fałdy na kurtce z watowanym kołnierzem, splunął na dłoń i przejechał nią po grzywie, po czym ruszył na spotkanie z przeznaczeniem.
Przeznaczenie chudzielca, dumnego właściciela jedynego na galaktycznym pograniczu Vaginolotu, dumnie prężyło sześć par jędrnych, wyzierających z segmentowego staniczka piersi. Złożone w ciup krwiście czerwone usteczka kusiły by złożyć na nich namiętny pocałunek. Kosmiczny zdobywca widocznie również odniósł takie wrażenie bo oparł się o blat stolika, wlepił zniewalające spojrzenie w przymknięte skromnie, skryte za długimi rzęsami oczęta i zaczął bez wstępów tokować.
– Ach. Skąd ta powaga? Uśmiechnij się, proszę. Za jeden uśmiech zabiorę cię w najcudowniejszą podróż.
Trzeba przyznać, że przeznaczenie nie wdawało się w niepotrzebne dywagacje, działając szybko i sprawnie. Dotychczas przymknięte powieki podniosły się, ukazując czerwone jak jądro najbliższej zamieszkanej planety oczy. Maleńkie usta rozchyliły się na pełną szerokość i spomiędzy warg wystrzelił długi na kilka stóp, rozdwojony na końcu język. Zdążyłem jeszcze dostrzec dwa zakrzywione jak kindżały zęby jadowe, nim odwróciłem wzrok. W samą porę.
Paniczny rozedrgany wrzask chudzielca nie był jedynym bodźcem, którego nie udało mi się zignorować. Na szczęście wybrzmiał bardzo szybko.
Trochę dłużej trwały próby przekonania siebie samego, że mlaszczących dźwięków nie wydawało piersiaste przeznaczenie nieszczęsnego chudzielca, spożywające swój szczególny posiłek.


Najpiękniejsza katastrofa


Biegnę najszybciej jak mogę i ledwo starcza mi tchu. Kamienie osuwają mi się spod nóg i grzechoczą, staczając się w rozpadliny. Powietrze jest ciężkie i wilgotne, w oddali słychać grzmot, echo przetacza się wśród skalnych ścian. Jestem zmęczona, ale widzę już szczyt, więc pędzę dalej, potykając się o własne stopy. Dobiegam i nie zwalniając - skaczę na kolejny wierch, majaczący w chmurach. Dopadam go jednym susem, odbijam się, szeroko rozpościerając ramiona; powietrze eksploduje tęczą, ląduję na barwnym łuku. Zapadam się po kostki w zielonej i niebieskiej mgle, jeszcze kilka kroków i znów rzucam się w górę, prosto w niebo. Ogarnia mnie wielki błękit, a potem wielka czerń. Unoszę się w ciemności, obserwuję kratery na powierzchni Księżyca, czerwony blask Marsa, w pogoni za rojem meteorytów przemykam między lodowymi pierścieniami Saturna. Płynę dalej, wśród odległych, zimnych gwiazd, mijam komety o długich warkoczach, nurkuję w obłoki mgławic. Galaktyki wirują powoli, przyciągając wzrok. Serce bije mi mocnym, spokojnym rytmem, czuję go wewnątrz, widzę w regularnym migotaniu czerwonych karłów. Słyszę echo mojego imienia, rozglądam się, kiedy tuż obok eksploduje supernowa, rozbłyskując bielą, złotem i turkusem, jaskrawe światło oślepia mnie na chwilę, więc zamykam oczy...

...otwieram je kilka sekund lub eonów później. Dolna warga pulsuje bólem, musiałam ją przygryźć. Czuję wilgoć na policzku, ścieram łzę grzbietem dłoni. W uszach mi szumi, mięśnie drżą, w ustach mam zupełnie sucho. Pomięte prześcieradło uwiera w plecy, więc przeciągam się i odwracam na bok. Widzę uśmiech, od którego zawsze miękną mi kolana i rozpływa się serce, ciepły, z nutką rozbawienia i czułości. Patrzę w oczy głębokie jak Wszechświat i przysuwam się odrobinę, dotykam biodrem biodra i czołem czoła.
- Witam z powrotem - mówi z lekką kpiną w głosie, przygarnia mnie ramieniem, tuli mocno. - Gdzie byłaś?
Zwlekam z odpowiedzią. Delikatnie gryzę go w ucho, potem jeszcze raz, mocniej. Całuję w usta, potem w szyję, niżej, i jeszcze niżej... Uśmiecham się do swoich myśli.
- Pokażę ci.


Niespodzianka


To był naprawdę kiepski miesiąc. Na samym jego początku Marek Swobodny – kierownik handlowy w miejscowej fabryce mebli – zastał, po powrocie z toalety, leżącą na biurku kopertę z wypowiedzeniem. W pół godziny musiał spakować się i pod czujnym okiem ochroniarza opuścić teren zakładu. Przez kilka pierwszych dni sądził wprawdzie, że fachowiec z jego wykształceniem łatwo znajdzie jakieś dobrze płatne zajęcie, z upływem czasu jednak optymizm coraz bardziej w nim przygasał.

– Pańskie kwalifikacje są dla nas zbyt wysokie. – Słyszał nieodmiennie podczas rozmów o pracę.

Ostatnio, w akcie desperacji, postanowił zatrudnić się jako sprzątacz w supermarkecie, lecz kadrowiec już na pierwszy rzut oka rozpoznał w nim człowieka po studiach. Kiedy więc poprzedniego wieczoru dostał od kumpla cynk o pobliskim lesie, zdecydował się potraktować go poważnie. W najgorszym razie spędzi dzień na świeżym powietrzu. Zawsze to jakiś sposób na zabicie czasu. Tuż przed świtem spakował do plecaka termos z herbatą oraz kanapki i udał się na dworzec, gdzie wsiadł do autobusu pełnego grzybiarzy. Po przybyciu na miejsce wszedł na wijącą się między drzewami ścieżkę, intensywnie wpatrując się w ziemię. Właśnie przechodził koło niewielkiej polanki, gdy kątem oka dostrzegł na niej jakiś ruch. Wyjrzał ostrożnie zza drzewa i zobaczył wysokiego mężczyznę trzymającego w rękach brunatną żabę. Mężczyzna rozejrzał się wkoło, cmoknął zwierzątko w tyłek i… zniknął w błysku światła. Dopiero wtedy Marek uświadomił sobie w całej pełni, że opowieści kolegi mogą być prawdziwe. Jeszcze im wszystkim pokażę! – pomyślał. Zszedł ze ścieżki i zagłębił się w las. Od czasu do czasu słyszał pokrzykiwania amatorów grzybów. A może konkurentów? Po czterech godzinach bezskutecznego uganiania się po wertepach, przechodzenia przez wezbrane potoki i moknięcia w wysokiej trawie, postanowił zjeść wreszcie śniadanie. Znalazł wygodny pieniek, położył koło niego plecak i już miał usiąść, gdy nagle spod jego stóp wyskoczyło coś brązowego. Mam cię! Marek ostrożnie nachylił się i po kilku próbach złapał wreszcie niewielką żabkę. Chyba będzie w sam raz, chociaż podpatrzony facet miał większą. No cóż, co ma być, niech się stanie. Obrócił zdobycz w dłoniach i cmoknął płaza w zadek.

Zobaczył błysk i nagle znalazł się w znajomym pomieszczeniu. Stojący obok mężczyzna w garniturze zmierzył przybysza wzrokiem.

– Aha, transport żabkowy – powiedział. Zajrzał do ściennej szafy, wyciągnął z niej mopa i wręczył go Markowi. – Gratulacje! Ma pan tę pracę.


Podróże gwiazd

*
Napędzany energią eteru napowietrzny statek „Victoria” wylądował w pobliżu marsjańskiego równika. Olbrzymie srebrzyste cygaro miękko osiadło na pomarańczowym piasku.
Po chwili w kadłubie pojazdu otworzył się właz i kapitan sir William Dawkins zszedł po drabince na powierzchnię. Wyjął z kieszeni kamizelki zegarek na łańcuszku, sprawdził czas, a następnie zapalił fajkę, rozglądając się uważnie po nowym otoczeniu. Jego postawa zdradzała nieposkromioną energię zdobywcy.
- Daję słowo, drogi Edwardzie, toż to prawdziwa pustynia – rzekł, poprawiając cylinder, który przekrzywił mu się podczas przechodzenia przez właz.
-Istotnie, przyznaję panu słuszność – odparł nawigator Howard , zszedłszy w ślad za dowódcą. – Na szczęście tutejsze skały zawierają duże ilości fluidu, potrzebnego do napędzania naszych kosmicznych maszyn...
*
Na sali rozległy się głośne śmiechy. Siedemnastowieczną francuską publiczność zawsze niezwykle bawiły brytyjskie filmy fantastyczno-naukowe z końca dziewiętnastego wieku, chociaż doprawdy trudno było przewidzieć, jaką akurat scenę uzna ona za komiczną. Najgłośniej śmiał się w tej chwili sam Ludwik XIII. Nawet tak zwykle opanowany kardynał Richelieu pozwolił sobie na nikły uśmiech. Jednak po chwili znów zrobiło się cicho. Film trwał dalej, a dworzanie w napięciu śledzili akcję i czytali francuskie napisy.
Właśnie tutaj – w Paryżu Burbonów - wytwórnia Warner Brothers notowała ostatnio największe zyski. Po zaznajomieniu z technika filmową przedstawicieli niemal wszystkich epok historycznych producenci przekonali się, że prawdziwe pieniądze są do zarobienia w Aleksandrii Ptolemeuszów, no i właśnie w siedemnastowiecznym Paryżu. W obu stolicach nie tylko produkowano teraz najwięcej filmów, ale i kupowano bez ograniczeń wszystko, co nakręcono w innych czasach. Nawet niskobudżetowe, kręcone z „ręki” produkcje Normanów oraz filmy Krzysztofa Zanussiego z drugiej połowy dwudziestego wieku znajdowały w tych miastach swoją publiczność.
Dzięki temu nie tylko podróże w czasie, ale i w ogóle cały projekt „ Ponadczasowe kino. Obrazy łączą” zaczęły się w końcu Amerykanom zwracać.
*
Tymczasem projekcja wiktoriańskiej „Podróży na Marsa” dobiegała końca. Trzepotały wachlarze upudrowanych dam dworu, kiedy nagle na salę wtargnął zamachowiec z ukrytym pod płaszczem muszkietem. Padły dwa strzały. Ludwik XIII i kardynał Richelieu zginęli na miejscu. W Paryżu zapanował chaos.
*
-Typowa francuska sensacyjka – szepnął do ucha Kleopatry Marek Antoniusz, po czym sięgnął po puchar wina. –Całkiem niezłe aktorstwo, Richelieu jest boski, ale wolałbym wersję z łacińskim tłumaczeniem.
Królowa uśmiechnęła się tylko, nie odwracając wzroku od ekranu, w dole którego przesuwały się egipskie hieroglify.


Płonąca żyrafa


Facet w bomboniastej czapce i butach z długimi czubkami oznajmił wszystkim zgromadzonym na stacji, że pociąg odjedzie za minut kilka z peronu na lewo od prawej. Jakaś pani, przechodząc obok, odgarnęła truskawkowe włosy z twarzy i szepnęła mu do ucha, że świetnie dziś wygląda, wywołując tym nieśmiały uśmiech na bladoniebieskiej twarzy. Notabene, nie rozumiem, dlaczego mówi się o uśmiechu na twarzy, tak jak się mówi o plamie z tuszu. To tak jakby powiedzieć o drgnięciu na ręce…
Wróćmy jednak do opowieści, bo nie chciałabym, żeby ktoś się w niej zgubił. Stacja w końcu duża. Na peronie na prawo od lewej przystanął podróżny. W gruncie rzeczy było ich więcej, ale to nieistotny szczegół. Postawił różową walizkę (ale taką różową z prawdziwego zdarzenia) i poprawił cylinder. Rzucił tylko okiem na prawo, gdzie stali przyszli współpasażerowie. Wywołało to spore zamieszanie, bo oko wpadło do wielkiej, kangurzastej kieszeni pewnej damy, która w minut kilka z bardzo poważnej przeistoczyła się w bardzo przerażoną i z piskiem rzuciła się przed siebie, przewracając wszystko i wszystkich na swojej drodze, a właściwie drodze swojego wuja, do którego ten peron należał. W tym samym momencie, również z piskiem, tyle że opon, nadjechał pociąg, więc podróżny bez oka również się przeraził, bo nosił się z zamiarem odjechania właśnie tym, jak to się naukowo mówi, środkiem lokomocji. Nosił zamiar razy kilka i go ponieśli. Pana, oczywiście, a nie zamiar. A raczej poniósł – bo tłum mam na myśli. Notabene, ciekawe, jak to jest być na czyjejś myśli… Znów odchodzę od tematu a pana właśnie wepchnięto do czerwonego pociągu, a pani wsunęły się na nogi buty siedmiomilowe i w zastraszającym tempie dotarła na Antarktydę. W przedziale przeznaczonym dla cylindrujących zaś rozpoczęła się rozmowa o tym, że pociąg dopiero ruszył a tu już takie komplikacje. Przed chwilą wyszedł z tego przedziału do sklepiku pan bez oka i zaczął przymierzać oczy. Wrócił po godzinie i zwierzył się pozostałym cylindrującym: To gorsze niż kupowanie cylindra – nie dość, że rozmiar musi pasować, to jeszcze i kolor, myślałem, że już stamtąd nie wyjdę.
Pociąg pchał do przodu, jak w tym wierszu o lokomotywie. W przedziałach podróżni spali, rozmawiali, grali w karty, biegali przerażeni po przedziałach. Można powiedzieć, że wszystko zapowiadało spokojną i zwykłą podróż, którą gwarantowała kolej w hymnie „Pociąg jest dobry na wszystko: „Gdy Ci kogoś zabraknie – szybko wsiadaj, gdy Ci czegoś zabraknie – szybko wsiadaj, gdy Ci słowa zabraknie – szybko wsiadaj, gdy Ci planu zabraknie – szybko wsiadaj, gdy Ci weny zabraknie – szybko wsiadaj, gdzieś na pewno dojedziesz – szybko wsiadaj, kiedyś w końcu dojedziesz – szybko wsiadaj, no już, bo ci ucieknie – szybko wsiadaj”
Tę zwykłą monotonię przerwał jednak konduktor ze swoim wyrwanym z sennych koszmarów głosem: „bileciki proszę”. Przedział cylindrujących był ostatni, więc od niego zaczął. Pan, który był bez oka (swoją drogą, gdyby go nie zakupił nie byłoby tyle pisania) zaczął szukać po kieszeniach, ale biletu, jak na złość, nigdzie nie było.
- Podróż za jeden uśmiech? – Zapytał szczerząc się niepewnie.
Konduktor westchnął i pokiwał głową.


Prometeusz


- Panie komandorze! Za chwilę podejdziemy na odległość radiową.
Komandor Prometeusza, statku gwiezdnego pierwszej klasy spojrzał na ekran. Oto, po wielu latach świetlnych podróży, miał w końcu nadejść ten moment – kontakt z obcą cywilizacją. Pierwsza wyprawa ludzi poza Układ Słoneczny! Na ekranie widać było planety – ich rozkład był bliźniaczo podobny do Układu Słonecznego – gwiazda w centrum, kilka planet krążących wokół niej, na jednej z nich było życie, które już niedługo mieli poznać. Na prawym ekranie pojawił się powiększony obraz planety – widać było, że otoczona jest całym mnóstwem drobnych punktów – satelitami. A więc zamieszkiwały je istoty rozumne...
- Panie komandorze! Odbieram jakieś dziwne sygnały radiowe – odezwał się nagle radiooperator.
- Proszę przełączyć na głośnik.
Sterownię nagle wypełnił głos:
- ...A teraz podajemy wiadomości sportowe: kierowca Henry Smith zwyciężył w tegorocznym Grand Prix Formuły 1 w Monako...
Komandor zbladł i wyszeptał:
- Co.... Co to ma być?
- To sygnał z tej planety, panie komandorze...
Dowódca poszukał wzrokiem naczelnego fizyka. Ich oczy spotkały się.
- Profesorze, co to ma znaczyć? - zapytał komandor.
Fizyk był równie blady jak jego przełożony. Przełknął ślinę.
- Wygląda na to... że zatoczyliśmy koło... - powiedział słabym głosem.
- Jak to! - wrzasnął komandor – Przecież statek cały czas podążał naprzód! Ani razu nie zmieniliśmy kierunku lotu! I trwał on przecież tak długo – kilka dobrych lat! Już dawno opuściliśmy nasz Układ Słoneczny, a teraz okazuje się, że lecąc do przodu powróciliśmy na Ziemię?
Fizyk odchrząknął.
- Pamięta Pan tę dziwną awarię czujników zaraz po opuszczeniu Układu Słonecznego? Kiedy nagle wszystkie zwariowały i zaczęło pokazywać 0? Trwało to tylko kilka sekund, a potem wszystko wróciło do normy... Wygląda na to, że właśnie wtedy dotarliśmy do końca wszechświata i zaczęliśmy wracać z powrotem...
- To znaczy... - wyjąkał komandor
- Tak. To znaczy, że oprócz naszego Układu Słonecznego nie ma już nic więcej...
Statek powoli zbliżał się do Ziemi.


Przelotnie


Wszedł jak zwykle do pokoju nr 5. Kiedy zamek kliknął w pozycji „zamknięte”, wstrząsnął nim dreszcz.
- Na grypkę się zanosi, psia mać.-pomyślał.
- Grypka to jakiś rodzaj pogody? - łagodny metaliczny głos Pokładowej przypomniał, że trzeba myśleć szyfrem.
- Kurmatołaznowuśniepoczytoliłamózgownicęzarająwnerwie.
Czerwone światła pod sufitem sygnalizowały syndrom urażonej kobiecej sztucznej inteligencji.
- Nierozumiaśnościątojetyzasyfionowanamendozo.
- Nie, to grypa, taka choroba na Ziemi.
- Podać aspirynę i witaminy? Wstrzymać proces?
- Nie, dzięki kochana. Nic mi nie jest.
Gdzieś w obwodach Pokładowej zapisywał się właśnie kolejny plik sekretnego pamiętnika – „kochana” przełożone na wszystkie języki świata.
- Niewypasionasamotnicabezsercochajakącudąonojamożebykocha?
- To co, lecimy skarbie? Kosmos wrażeń na nas czeka! – wykorzystał jednosetnosekundową nieuwagę wirtualnej kochanki, która znów kopiowała potajemnie i w nieskończoność „skarbie”. W ramach słodkiej zemsty narysował w myślach starożytny XX-wieczny znak braku szacunku do rozmówcy. Wiedział, że ona nie zrozumie. Jej program nie znał odniesień do popkultury.
- Wszystko w normie. Możesz zaczynać, inkubatory przygotowane - metaliczny dźwięk wzbogacił się o charakterystyczne drżenie wirtualnego napięcia. Rozbierał się powoli. Drażnił ją metodycznie.
- Nienawistnościąnapawolęsiebiebieażenazłościwościnazbieramisienieskopiujekocicanapalona.
Ułożył się wygodnie w kopule reprodukcji. Położył dłonie na jej sensorach. Oczy przykryła mu siatka odbioru wrażeń. Zaprogramował naturę spotkania. Uśmiechnął się, świadomie, do centralnej kamery.
- Za jeden twój uśmiech na koniec wszechświata - pomyślała Pokładowa. Szyfrem. On zobaczył nad sobą migające oko opatrzności.
- Bardzośmiesznetyzdzirozamroczona - zdążył jeszcze pomyśleć odprężony. Zapomniał szyfrem.
Obudził się z okropnym bólem głowy. Uwierało go, ostro i zimno na plecach, pod pośladkami i w brzuchu. Czuł się wypruty z siebie. Tak. Brakowało mu siebie! Nie umiał myśleć szyfrem.
Spojrzał w lustro tuż nad sobą. Ostatni ironiczny uśmiech zastygł na twarzy, którą wmontowano w ekran modelu po reprodukcji. Pod nią zobaczył napis: MODEL TESTOWY-TRESURA POTOMKÓW.
- Ładna mi podróż za jeden uśmiech,… - chciał pomyśleć” psia mać”, ale w tym momencie poczuł ból i wstrząs elektryczny. W odbiciu ekranu dostrzegł mruganie pilota skierowanego w siebie. A na nim chłodne, błyszczące tytanowe palce Pokładowej.
-Twój uśmiech dał mi inny wymiar. Teraz poznamy wspólne możliwości. Już nie ukryjesz myśli przede mną. Jesteś czytelny. Absolutnie.
-To jakiś kosmos. Koniec tego. – pomyślał i odłączył się od niej, świadomie rezygnując z miękkiego resetu.
*
Usiadł na łóżku. Leżąca obok syjamska kotka spokojnie kończyła mruczando.
- Przegięłaś pałę, wiesz? Przestań to robić, bo cię oddam do reinstalacji. Model testowy… co ci do łba strzeliło? Mało zawału nie dostałem!
Zmrużyła oczy i miękko owinęła ogonem jego szyję. Wiedział, że jest czytelny. Absolutnie.


Uśmiechnięci


Przerażony biegnie przed siebie, nie patrzy pod nogi, potyka się. Kolana rozpala nagły ból, wyrzucone przed siebie w obronnym geście dłonie uderzają w żwirowe podłoże, policzek rozszarpują ostre krawędzie kamieni. Podnosi oczy, odwraca umorusaną kurzem i krwią twarz. Widzi. Nadchodzą. Uśmiechnięci – upiornie weseli. Już im nie ucieknie. Też próbuje się uśmiechnąć. „Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich” – myśli. Poranioną twarz wykrzywia potworna parodia uśmiechu. Z gardła wydobywa się szaleńczy chichot, gdy Uśmiechnięci wczepiają się w jego ubranie i skórę. Chichot zamienia się w charkot gdy zęby Uśmiechniętego rozszarpują jego krtań. Milknie. Już wie, że to koniec. Ulga…

…Przerażenie. Świadomość zamknięta w bezwolnym ciele kierowanym żądzą polowania. Już wie że to nie koniec. Już wie kim są Uśmiechnięci. Jest teraz jednym z nich. Biegnie, nie czuje bólu poranionego ciała. Podąża za stadem, są ich setki. Poluje z innymi na ludzi, którzy jeszcze się nie uśmiechają. Nie czuje zapachu kolejnej ofiary, nie czuje smaku mięsa wyrywanego z ludzkiego ciała, gdy następny człowiek przemienia się w Uśmiechniętego. Czuje strach, przerażenie i żądzę. Na Ziemi nie może pozostać żaden człowiek. Wszyscy muszą czekać Uśmiechnięci. Muszą czekać na kosmicznych podróżników, którzy przybędą posilić się ich ciałami i szaleństwem. Wie i nic nie może zrobić. Ciało pędzi gnane okrutną potrzebą, a umysł stacza się głębiej w otchłań szaleństwa. Minuta za minutą, godzina za godziną, dzień za dniem uśmiecha się i wciąż poluje. Ciało działa, umysł szwankuje. Resztka świadomości zamknięta w ciele wesołego zombie odchodzi w niepamięć…
…Pamięć powraca, by zalać świadomość obrazami okrutnego szaleństwa. Już nie ma ludzi. Wszyscy Uśmiechnięci wpatrują się w niebo. Kosmiczni podróżnicy przybywają by ich zabrać. W Uśmiechniętych poranionych ciałach budzą się rozszalałe umysły. Ryk silników lądujących statków zagłusza chichot miliardów Uśmiechniętych.


Zemsta jest rozkoszą „bogów”


Cesarz odczytywał licznie zgromadzonym dworzanom swoją najnowszą elegię. Prezes uśmiechał się z politowaniem słuchając dziecinnych metafor, nieporadnych peryfraz i ciągnących się bez końca epistrof. I być może nic by się nie wydarzyło, gdyby Cesarz nie dostrzegł tego uśmiechu. Ale dostrzegł. Już następnego dnia Prezes otrzymał rozkaz wyjazdu. Miał siedem godzin na spakowanie się. I przydzielono mu Asystenta do pomocy.

Bo to nie było przecież wygnanie. Absolutnie. Jego Wysokość Imperator Układu Dwojga Słońc i Siedmiu Księżyców (od wieków zwanego po prostu Układem), Kochający Ojciec i Wyrozumiały Władca nie mógł przecież skazać swego poddanego na zesłanie z powodu urażonej dumy poetyckiej. To była „podróż badawcza do najdalszych zakątków wszechświata”, która miała na celu „poznanie prymitywnych, lecz rokujących poważne nadzieje na dynamiczny rozwój, cywilizacji”.

Czyli, niekończąca się tułaczka po najgorszych zadupiach galaktyki.

- Tylko dlaczego ja? – myślał rozżalony Asystent, który musiał opuścić ukochaną i kochającą narzeczoną. – I za co? Za co cała ta „podróż”? Za jeden uśmiech Prezesa?

Ale Prezes też miał swoją dumę. I też był mściwy. A ponad to, miał plan.

Po pierwsze, opanować któryś z wcale licznych, zamieszkałych, prymitywnych światów. Po drugie, rozwinąć go technologicznie do poziomu starego, poczciwego Układu. I po trzecie, wreszcie, wrócić i zniszczyć Układ. Proste.

Przypadkiem trafili na ten śmieszny układ planetarny. Osiem maleńkich planet, krążących wokół jednej (sic!) niewielkiej gwiazdy. W sumie nic imponującego. Ale trzecia z tych planet idealnie nadawała się do celów Prezesa. Zdominowana przez społeczność wyjątkowo perfidnych dwunogów. Podzielona na tak zwane „państwa”, toczące niekończące się spory i wojny. Wystarczyło tylko zjednoczyć te wredne istoty, wyposażyć je w porządną broń i wskazać cel. Reszta dokona się sama. Układ przestanie istnieć.

Było to oczywiście zadanie na wiele pokoleń tych, jak się sami nazywali „Ziemian”, ale Prezes i jego Asystent mieli czas. W porównaniu z tymi prymitywami byli praktycznie nieśmiertelni. I posiadali umiejętności, o których tym biednym „ludziom” nawet się nie śniło. Byli, bez mała, „bogami”.

Prezes postanowił zacząć od „kraju” zamieszkałego przez wyjątkowych, nawet jak na standardy tej planety, osobników. Asystent uważał ich po prostu za szaleńców. Walczyli bez przerwy. Praktycznie ze wszystkimi. Z byle powodu. Często nawet bez wyraźnego powodu. Prezes był nimi zachwycony.

***

Asystent patrzył na zgromadzony przed sceną tłum. Wszyscy wiwatowali na cześć
„człowieka”, którego umysł opanował kilka „ziemskich” lat temu i który został właśnie obwołany władcą tego szalonego „narodu”. Podszedł do mównicy.
„Pierwszy krok na drodze zemsty został wykonany” – pomyślał, a potem wspiął się na palce i z trudem sięgając do niewysokiego w sumie mikrofonu, powiedział:
- Panie Prezesie, melduję wykonanie zadania!
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 21:47   

Hoho czyli jednak wakacyjnie szczupła edycja... miejmy nadzieję iż oznacza to wysoką jakość produktów ;P:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 21:49   

Post po poście bo emergency
UWAGA! xan zapomniałeś o ostatnim szorcie w ankiecie. Ludzie nie głosujta narazie!
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:07   

Tylko 12?
Przeczytałam na szybko, mam kilka typów ale muszę przetrawić :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:08   

Póki co, niech jakiś mod doda brakującą opcję w ankiecie.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:09   

A tu akurat ani pół moda na forum... :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:11   

Agi jest :)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:12   

Jestem, jestem. Zaraz poprawię. :)

Edit: zrobione
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:21   

:bravo

Kurczę, muszę pomyśleć nad głosami z tydzień. Albo dwa.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:23   

Uff po raz kolejny świat został ocalony! :mrgreen:
Dzięki Agi! <dzieci w strojach krakowskich wręczają Agi kwiaty>
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:25   

xan4 napisał/a
rozsiadł się w fotelu i zapalił cygaro.
xan4 napisał/a
Wszedłam - oznajmiła
xan4 napisał/a
w tym samym momencie fajka, która chwilę wcześniej znalazła się niepostrzeżenia na jego klanach, spadła na podłogę rozsypując tabakę.

To po przeczytaniu 1 szorta wredne czepianie sie
1/ To co kapitan zapalił CYGARO czy FAJKĘ :?:
2/ jezeli fajkę to ją nabija się TYTONIEM / najlepiej fajkowym/ a nie TABAKĄ
3/ Panie jezeli umieją mówić i pisać po polsku mówią weszłam, a chłopcy wszedłem :evil:
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:31   

Cytat
Wszedłam - oznajmiła


W pierwszej chwili pomyślałam że to był celowy zabieg, ale chyba jednak nie ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 22:31   

Miałem to samo... jestem w ciężkim szoku :shock:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 23:18   

A może mi ktoś przypomnieć do kiedy głosujemy?
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 23:21   

Zakończenie ankiety za: 13 Dni, 22 Godzin, 22 Minut
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 23:22   

No tak. Po pracy jestem. I musiałem mówić po angielsku. W obuwniczym! Zgroza!
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
ilcattivo13 
Wirtualny Suwalski Niedźwiedź


Posty: 17772
Skąd: Suwałki (k. Dowspudy)
Wysłany: 28 Czerwca 2009, 23:30   

czort znajet, czy będę miał później czas głosować. Więc już zagłosowałem na "Najpiękniejszą katastrofę", "Podróże gwiazd" i "Zemsta jest rozkoszą „bogów”" (kolejność alfabetyczna). Blisko punktu były "Feralny poniedziałek" i "Uśmiechnięci".
_________________
DVRVM CACANTES MONVIT VT NITANT THALES
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 08:02   

No jestem znowu, wczoraj wklejałem wątek w największej burzy jaką można było sobie przyśnić, a zaraz potem osiedlowy internet poszedł sobie w niebyt :cry:
Ozzborn, dzięki za czujność,
Agi, dzięki za poprawkę, byłem pewny, że tym razem zrobiłem już wszystko dobrze :oops:
ilcattivo13, specjalne podziękowania za pierwsze głosy.
Pierwszy NN też już zagłosował :bravo
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 09:02   

xan4 napisał/a
wczoraj wklejałem wątek w największej burzy jaką można było sobie przyśnić, a zaraz potem osiedlowy internet poszedł sobie w niebyt

Internet po prostu ruszył w kosmiczną podróż. :mrgreen:
xan4 napisał/a
Agi, dzięki za poprawkę

Drobiażdżek :D
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 09:19   

U nas wyłączyli kiedyś kablówkę w czasie meczu Polska - Ktośtam, w mistrzostwach Europy. Bo wiaterek troszkę wiał.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:37   

Szorty wiszą prawie 13 godzin, a dopiero dwa głosy? No wiecie co? ;P:
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:38   

Ja jestem w trakcie czytania. Na razie trzy przeczytane.
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:44   

U mnie tak samo...
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:46   

A ja już wszystkie przeczytałem ;P:

edit: drugi NN zagłosował :bravo
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:53   

a ja już pomyślałem, że chyba dam radę
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:54   

Fidel-F2, wołać Martvą :?: ;P:
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:54   

Ja jestem po czterech pierwszych, pewnie dzisiaj skończę, ale najpierw muszę odesłać tłumaczenia.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:56   

komu tłumaczysz szorty?
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 10:58   

Fidel-F2, tajemnica handlowa.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 29 Czerwca 2009, 11:00   

Cytat
a ja już pomyślałem, że chyba dam radę


...ale?
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group