Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 1

Kto jest najlepszym z najlepszych?
Rafał - "Wiatr i niespodzianka"
9%
 9%  [ 3 ]
hijo - "Z piratem w tle"
0%
 0%  [ 0 ]
Ixolite - "Szort kolejowy"
0%
 0%  [ 0 ]
Dabliu - "Ku chwale konsorcjum!" (Szorty gąsieniczne)
3%
 3%  [ 1 ]
elam - "Imperium musi się skończyć!" (Szorty imperialne)
9%
 9%  [ 3 ]
Ziuta - "Tak, jak powinno być" (Sprzedawca na Saturnie)
36%
 36%  [ 12 ]
Bellatrix - "Koloniści z Julan" (Trup w doniczce)
0%
 0%  [ 0 ]
hijo - "Pewien szczególny rodzaj magii/Spellcaster" (Pewien rodzaj magii)
3%
 3%  [ 1 ]
hijo - "Żaba, piach i wiatr"
3%
 3%  [ 1 ]
Gwynhwar - "W świetle jupitera"
6%
 6%  [ 2 ]
Ixolite - "Szorty ikeaskie"
3%
 3%  [ 1 ]
mad - "2000 lat temu w niebie" (Dziura w niebie)
3%
 3%  [ 1 ]
Voy - "Przekaz pokoleniowy" (Spotkanie po latach)
15%
 15%  [ 5 ]
elam - "Szalona piaskarka" (Stacja)
9%
 9%  [ 3 ]
Głosowań: 18
Wszystkich Głosów: 33

Autor Wiadomość
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 17 Sierpnia 2008, 21:19   Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 1

Rafał - Wiatr i niespodzianka.

Pierwszy raz obudziłem się podczas wielkiej śnieżycy. Zbudził mnie wiatr wyjący wśród głazów i wciskający w każdy zakamarek tumany śniegu. Kiedy na trzeci dzień przestało wiać i można było wreszcie rozejrzeć się po okolicy, ze zgrozy tak zacisnąłem korzenie, że aż skały popękały. Zamiast w pięknym lesie, albo pałacowym parku, tym razem wyrosłem na samym skraju przepaści – właściwie to całym pogiętym pniem wystrzelałem poziomo wprost ze szczeliny w skałach. Chyba po raz pierwszy prześpię cały wiek albo i dwa. Chociaż z drugiej strony, ile może takie drzewko tkwić nad przepaścią zanim spróchnieje, albo litościwy wiatr nie wyszarpie go wraz z korzeniami? Dziesięć lat? Pięćdziesiąt? Może jeszcze nie wszystko stracone.

Najgorsze było pierwsze 40 lat. Upadłem tak nisko, że zacząłem zazdrościć zwykłym sosnom i bukom. Kiedy śniegi topniały, po dolinach całymi dniami słychać było stukot siekier. Wtedy przez pnie okolicznych drzew przebiegały dreszcze - ech głupcy, ileż bym dał aby drwal przyłożył siekierę do moich korzeni, aby pień wrzucili do wody i spławili do cywilizacji, tam już byle uzdolniony łachmyta rozpozna mnie na pierwszy rzut kaprawego oka. A tu buki i sosny, buki i sosny, buki i sosny, już ja te zbuki i zołzy urządzę, czekajcie, tylko odrosnę na nowo.

Pewnego lata w pobliżu moich korzeni, rozsiadła się grupa dzieci z nauczycielem. Smarkacze powyciągały kawałki chleba i sera, a nauczyciel rozsiadł się na kamieniu i pytał uczniów o to, co jest najważniejsze w życiu. Uśmiechnąłem się spod kory, zadumałem. Przypomniałem sobie poprzednie wcielenia, ech, sporo many wyciekło z tego świata, teraz żeby przemówić i podporządkować sobie nosicieli musiałem już czekać na rękę rzemieślnika, aby ta uformowała ze mnie odpowiedni instrument – a musicie wiedzieć, że rzadko czekałem dłużej niż 10 lat. Najczęściej byłem piszczałką, fletem albo prostą fujarką. W mniej wojowniczych wcieleniach – a właściwie prawdę mówiąc to śpiąc – dawałem władzę nad zwierzętami. Ha, raz nawet wygoniłem wszystkie szczury i myszy z jakiegoś zapchlonego miasta. A jak się już rozbudzałem na dobre – tak jak teraz, podbijałem całe cywilizacje, słyszeliście o Majach? Nie? Ale za to oni mnie słyszeli. Oj, słyszeli i słuchali, wyżynali się aż miło. Teraz kolej na was. Jak szybko odrodzę się znów tutaj, z całą pamięcią i siłą, daję wam góra 15 lat.

Już czuję jak moje korzenie słabną, pamięć mi się trochę mąci, jeszcze trochę i spadnę w dół, prosto do strumienia gdzie zgniję do cna i wtedy mój uwolniony duch odrodzi się na pewno lepiej, dużo lepiej, w jakimś normalnym miejscu. Jeszcze tylko jedna lepsza wichura i wreszcie będzie po mnie. Chociaż już nie pamiętam po co, ale śpiewać jeszcze potrafię, oj potrafię, teraz to moje miejsce nazywają skałą samobójców, he, he.

Gwałtowny łomot do drzwi rozszczekał całą psiarnię leżącą w sieni. Antonio zbudził się gwałtownie, otrząsnął i zerwał na nogi. Już się szykował na awanturę jaką wyprawi gościom dobijającym się o tak barbarzyńskiej porze. Ledwo co zasnął nad ranem po wyjątkowo ciężkiej wichurze.
- Co za hałasy, kogo znów tam diabli niosą o świtaniu?
- Panie Antonio! Niespodzianka! Spadło, w końcu spadło!
- To ty Gaetano? Co ci znów spadło? Rozum do ciżem?
- Ech Panie Antonio, żarty na bok, to powykręcane drzewo coś Pan na krzypce sobie upatrzył, przytargalim Panu. To co? Będzie po florenie Panie Stradivarius?
________________________________________________


hijo - Z piratem w tle

Świat na zewnątrz poszarzał ostatnio i stracił na ostrości. Może to za sprawą strug listopadowej ulewy, spływających po szybie dachowego okna, może przez to, że nikt tego okna dawno nie mył, a może wzrok mi się pogorszył. Sam już nie wiem. Nie lubię takiej pogody, gdy siedzę sam w moim pokoju, właściwie celi, na poddaszu. Nawiedzają mnie w ten czas wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy wszystko było takie piękne i proste.

Wracają obrazy wspólnych chwil spędzanych z moim bratem i Piotrem. Byliśmy nierozłącznym trio. Wszędzie chodziliśmy razem, wspólnie się bawiliśmy. Byliśmy młodzi, Piotr zawsze miał świetne pomysły i nigdy się z nim nie nudziliśmy. Niestety sielanka nie trwała długo. Pod koniec podstawówki coś zaczęło się psuć. Ze względu na mnie i mojego brata wszyscy szydzili z Piotra. Wyzywali go i naśmiewali się zeń. Piotr coraz częściej miał żal do nas, o to, że jesteśmy z nim ciągle i wszędzie.

Widzieliśmy z bratem, że trzeba coś zrobić, że długo nie może tak wszędzie z nami chodzić. Postanowiliśmy mu trochę pomóc, jeden z nas musiał się poświęcić. Zadecydował rzut monety, ślepy los. O ironio. Piotr nic nie wiedział o naszym zamiarze, ale rzucił pięciozłotówką i klamka zapadłą. Padło na mnie.

Znaleźli mnie jednego ranka w łóżku. Piotr nie wiedział, co się stało, mój brat nic mu nie powiedział.

Pierwsze miesiące nie były łatwe. Wizyty w klinikach, u lekarzy Piotr cierpiał z powodu mojego postanowienia, przepraszał, że tak na nas narzekał, zaklinał, że nie chciał żeby tak się to skończyło. Postanowił, że mnie nie opuści. Po długich negocjacjach z rodzicami, zabrał mnie ze sobą do domu. Moim nowym domem stał się pokój na poddaszu, w który miałem spędzić resztę życia.

Mija już piąty rok, od kiedy zamieszkałem na strychu. Z początku Piotr i mój brat często mnie odwiedzali. Czasami zabierali mnie z sobą na wycieczkę. Raz nawet, poszliśmy do naszej podstawówki. Ale była draka, jak dyrektorka nas zobaczyła razem. Piotrowi nieźle się oberwało. Wezwano rodziców żeby mnie zabrali do domu, Piotr został zawieszony w prawach ucznia na dwa tygodnie i dostał miesiąc aresztu domowego. Ale dzięki temu zyskał popularność, może trochę nieszczerą, ale dzięki temu chłopak poczuł się pewniej wśród rówieśników i zaczęło mu się lepiej z nimi układać. Potem Przyszli do mnie z moim bratem i opowiedzieli, co się działo w szkole. Przyznali się kiedyś, że dzięki mnie i naszej zyskał przezwisko „Pirat”. Potem jeszcze jakiś czas zabierał mnie na spotkania ze swoim kumplami.

W końcu zaczął dorastać, odwiedzali mnie z bratem coraz rzadziej. Bo co im po towarzystwie kaleki. Nie mam im tego za złe. Spodziewaliśmy się tego z bratem, kiedy postanowiliśmy, że jeden z nas się poświęci. Ale pomogliśmy chłopcu i tylko to się liczy. Z tamtych czasów pozostało tylko kilka pamiątek: Czarna opaska na oku Piotra, ksywka, którą jej zawdzięczał i jedno niebieskie oko w czaszce i ja, drugie oko o różowej tęczówce, zamknięty w słoiku z formaliną wyglądający na świat przez dachowe okno.
________________________________________________


Ixolite - Szort kolejowy

– Uwaga, idzie! – Mężczyzna, który wyglądał przez rozchylone żaluzje, rzucił się do swojego stanowiska. Krótkotrwały popłoch, wywołany usuwaniem leżących na widoku gazet, został szybko opanowany. Zaraz w drzwiach pojawił się szef, jego łysina błyszczała bardziej niż zwykle – zły znak.
– Czy ktoś raczy mi to wytłumaczyć? – spytał, unosząc bieżący numer jednego z dzienników. – „Koordynator środkowoeuropejskiego węzła kolejowego do dymisji?” – zaczął czytać na głos artykuł z pierwszej strony – „Stanisław Kowalski, koordynator środkowoeuropejskiego węzła kolejowego, zarządzanego przez Polskie Koleje Państwowe, może wkrótce stracić stanowisko. Ze źródeł powiązanych z kierownictwem spółki wiemy, że może mieć to związek z incydentem z zeszłego miesiąca, kiedy rzymski pociąg „Via Romana” przybył do Warszawy z trzydniowym wyprzedzeniem...” – Kowalski potoczył wzrokiem po wpatrzonych w niego podwładnych. – Dla powiązanych źródeł lepiej, żebym do nich nie dotarł, ale niech wiedzą, że prawda i tak wyjdzie na jaw. I niech wiedzą, że w moim zespole nie ma miejsca dla amatorów... No? Co się tak gapicie, wracać do pracy!
– Szefie? – Do Stanisława podeszła asystentka. – Na drugiej linii czeka Neil Wallnort w sprawie transportu specjalnego... – zajrzała do notatek – PP/79, zadzwonili też właśnie z centrali w Moskwie, mają jakiś problem z buforem, proszą o przydzielenie dodatkowego toru. W salonie czeka Mariusz Dziekon z telewizji...
– Spław go – przerwał asystentce Kowalski – Moskwę przydziel kierownikowi zmiany, Wallnorta przełącz do gabinetu. Przynieś mi też kawę i... – Zanim skończył mówić, podbiegł wspomniany kierownik zmiany.
– Szefie! Moskwa nie może czekać, mają przepełniony bufor, za dwie minuty będzie tu ich kurs, pół godziny przed czasem, nie mamy dla nich wolnego toru.
– Z kim ja pracuję? No z kim? Daj ich na zapasowy, pierwszy dzień tu robisz?
– Kiedy na zapasie już ktoś jest...
– Kto znowu? – jęknął koordynator.
– Właśnie sprawdzamy...
– Dobra, zwolnijcie w tym czasie tor dla priorytetu, poinformujcie... kto czeka w kolejce?
– Paryż i Berlin, szefie.
– Poinformujcie Paryż i Berlin, że muszą poczekać na transport z Nowego Jorku... dwadzieścia minut. PP/79 dajcie z poziomu pierwszego na czwarty, zaraz po odprawie SKM i połączcie mnie z szefem ochrony.

Ludzie rzucili się do swoich stanowisk i centralę wypełnił zgiełk przekazywanych dalej poleceń, kiedy asystentka podała szefowi telefon.
– Szef ochrony – powiedziała odsłaniając mikrofon.
– Heniek? Słuchaj, zbierz chłopaków i pofatygujcie się trzy poziomy do góry, musieliśmy przesunąć priorytet... – Przerwał słuchając głosu po drugiej stronie. – Tak, wyproście stamtąd ludzi... tak... macie pięć minut – westchnął rozłączając rozmowę. Przejechał dłonią po spoconej głowie i wytarł rękę w spodnie.
– Szefie, już wiemy kto jest na zapasowym torze.
– No mówże, człowieku! – ponaglił Kowalski. Kierownik zmiany przełknął ślinę.
– Moskwa...
– Moskwa? Jaka Moskwa, przecież dopiero zwalniamy dla nich tor!
– Wiem, to znaczy nie wiem, to znaczy czekamy, a na zapasie nie wiem jeszcze – zaplątał się kierownik.
– Jezu, co za burdel... A reszta zapasu?
– Też Moskwa... – Kierownik pobladł tak gwałtownie, że Kowalskiemu aż zrobiło się nieswojo.
– Jurek, spokojnie, zaraz to wyjaśnimy, przecież to nie ty wysyłałeś te pociągi.
– Szefie... Nie... Czy nie masz w planach konferencji... w Moskwie... w przyszłym miesiącu?
Kowalski popatrzył uważnie na kierownika, który spoglądał gdzieś ponad jego ramieniem. Kiedy obrócił się i zobaczył to, na co patrzył kierownik, usiadł bezwiednie i powiedział:
– Pięknie, po prostu *beep* pięknie.
Stojący w drzwiach Stanisław Kowalski, koordynator środkowoeuropejskiego węzła kolejowego, wyglądał na mniej zaskoczonego. Pewnie dlatego, że wpuszczał właśnie do centrali kolejnego Stanisława Kowalskiego. Siedzący Kowalski ukrył twarz w dłoniach i cicho zapłakał...
________________________________________________


Dabliu - Ku chwale konsorcjum! (Szorty gąsieniczne)

- Ładować złote!

Słowa żołnierza Konsorcjum giną w bitewnym rejwachu, pożarte przez zgiełk wystrzałów i jednostajny grzmot eksplozji. W potwornym ryku rozjuszonych silników umiera nawet budzący grozę jęk umierających. Rozszarpywani na strzępy w chmurach rozpylonej krwi, piechurzy padają pod gradem pocisków jak klocki domina. Skrwawione, zdeformowane trupy tworzą groteskowy dywan. Gdzie okiem sięgnąć, rozciąga się brunatne bagno parujących trzewi i zgwałconych niewyobrażalną przemocą fragmentów ludzkich ciał. W karykaturalnym grzęzawisku brną kolejne fale szturmów piechoty, by oddać życie w desperackiej próbie przełamania niewzruszonych linii wroga.

- Sierżancie! – wrzeszczy kapral. – Maszyna profetyczna! Coś z nią nie tak!

Sierżant o chmurnym obliczu schodzi w dół okopu i w paru skokach dopada przerażonego kaprala.

- Co jest?

- Nie działa! Powtarza tylko te swoje...

- Pokaż!

Kapral nachyla się nad uwalaną krwawym błotem maszyną i gwałtownym szarpnięciem pociąga za dźwignię. Z wnętrza stalowej kukły wydobywa się suchy kaszel i zamiera w agonalnym kwiku, by rozbrzmieć po chwili zduszonym, blaszanym głosem:

- Gąsienica, dwie zapałki i pięć złotych...

Kapral raczy sierżanta zawartym w spojrzeniu niemym pytaniem. Na okopconej twarzy żołnierza rodzi się niepokojący, zlękniony grymas.

- Cóż... – kwituje sierżant. – Popsuty umysł. Musimy radzić sobie bez maszyny. Kapralu, zbierz drużynę. Ilu ich jeszcze zostało?

Skonfudowana mina starcza za odpowiedź. Kapral odwraca się, by wskazać drżącą ręką siedzącego w kucki wyrostka w zbyt dużym szturmaku. Chłopak kiwa się w przód i w tył, niczym zatopiony w bluźnierczej modlitwie poganin. Wytrzeszczone białko jedynego oka zdaje się być osobliwym piętnem, odciśniętym na skamieniałej twarzy ręką wariata.

Nagle rozlega się rechot, jaki towarzyszy wystrzałom z siejących śmierć wielkich luf wrogich fortec. Blisko. Zbyt blisko...

Sierżant wychyla się nad krawędzią okopu i nagła bladość rozlewa się na jego chmurnym obliczu.

- Boże! Zmiłuj się...

To wszystko, co jest w stanie wykrztusić z siebie na widok ciągnącej ku nim machiny. Gargantuiczna forteca bojowa, wypluwająca z ogromnych kominów kłęby tłustego dymu, toczy się pobojowiskiem, niczym zrodzony z najgorszego koszmaru stalowy potwór. Miażdżąc bitewne pole gigantycznymi gąsienicami, przewala się po stosach trupów, kierowana świętą wolą kapłanów-motorniczych. Na tle innych fortec i setek piechurów przypomina żerującego na gnijącym cielsku wielkiego sępa pośród stada kruków i morza padlinożernych insektów.

- Boże! – wtóruje kapral. – To monstrum!

- Zamknij się! Gdzie masz swoją rusznicę? Ładuj złote! Rozpieprzymy tego bydlaka, albo się nie nazywam...

- Sierżancie! – przerywa mu kapral. – Za pozwoleniem... mamy tylko pięć.

- Pięć czego?

- Złotych! Pięć *beep* złotych! Z pięcioma nie rozwalimy tej fortecy! Boże! Przecież ona jedzie prosto na nas! Sier...

Siarczysty policzek ucina tyradę w pół słowa.

- Kapralu! Zbierzcie się do kupy!

Sierżant ładuje rusznicę ostatnimi pięcioma złotymi i wychyla się z okopu. Dostrzega osmalone ślady na wrażym pancerzu; to inni strzelcy próbują naruszyć konstrukcję fortecy, prując grubą osłonę ostatnimi złotymi, jakie wygrzebali z ziejących pustkami ładownic. Ale tylko on wie, gdzie uderzyć, żeby stalowe monstrum zawyło z bólu.

Wszystkie pociski wgryzają się w małe zagłębienie pod głównym siłownikiem prawej gąsienicy, otwierając smoliście czarne wnętrze.

- Daj mi swoją zapałkę! Natychmiast!

Kapral posłusznie oddaje ręczny granat osadzony na drewnianym stylisku. Sierżant wypatruje celu, skupiając się na nim, jak jastrząb na nieświadomej ataku ofierze. Czeka na odpowiedni moment. I modli się...

Dwie zapałki, jedna po drugiej, toną w mrocznej czeluści wyrwy w pancerzu.

Mija długa jak wieczność chwila, aż...

Potężna eksplozja rozrywa gąsienicę stalowego potwora. Płomienie wypełzają z wnętrza machiny niczym ogniste węże, obłapiając fortecę bezlitosnym splotem i kładąc na boku. Fala krawego błota unosi się z miejsca, gdzie padło monstrum.

- Jednak działa – mamrocze sierżant. Ponury uśmiech wykrzywia odarte z emocji oblicze. – Maszyna profetyczna... a niech ją!
________________________________________________


elam - Imperium musi się skończyć! (Szorty imperialne)

- Po… - chciałem powiedzieć, « pochwalony », ale w porę zorientowałem się, że urzędnik nie jest Katolikiem.
- Dzień dobry, poszukuję pracy w biurze. – poprawiłem się szybko, podając jednocześnie swoje curriculum vitae .
- Hmm… zna pan dużo języków… a język Imperium? No i niemiecki, niemiecki... – mówił doskonale po łacinie, bez najmniejszego akcentu. Jak oni to robią??
- Cóż; nie perfekcyjnie, jak widać – wskazałem palcem odpowiednią linijkę życiorysu – studiowałem w Aix-La Chapelle – specjalnie wymówiłem francuską nazwę stolicy. Urzędnik Imperium pokręcił głową.
- Ja mogę przyjąć pana CV, jeśli będzie pan nalegał, panie... Madejovyc. Ale mówię panu szczerze, niech je pan przepisze. Niech pan dopisze: “znajomość języka Imperium bardzo dobra, język niemiecki perfekcyjny”. I niech to będzie prawda. Bo widzi pan, panie Madejovyc: francuski jest teraz passé. Odkąd Wielki Imperator ogłosił ślub syna z Kingą Brandenburską, cały geszaft idzie na Wschodnie Marchie. Do Francji jest daleko, a i Karol XXVIty podpadł wielkiemu Imperatorowi... to i interesów mniej.
Co powiedziawszy, złożył moje podanie na trzy i oddał mi je. Wyszedłem wściekły na ulicę. Od trzech tygodni poszukuję bezskutecznie pracy; mogłoby się wydawać, że jako absolwent Cesarskiej Akademii Ekonomicznej w Aix nie powinienem mieć z tym żadnych problemów... a jednak. Europa to prowincja Imperium. Trzeba by mi było wyjechać, choćby za Ural... Zaraza...
Ktoś zaczepił mnie, pociągnął za rękaw. Zdenerwowany, nie zwrócilem uwagi na strój, i myśląc, że to któryś z żebraków, kręcących się pod kasztelańską kancelarią, odtrąciłem go. Muszę przyznać, dość brutalnie. W momencie uderzenia zauważyłem swój błąd, lecz było za późno; Szary Pielgrzym zachwiał się i upadł na bruk.
- Przepraszam najmocniej! – zawołałem i wyciągnąłem dłoń, ale uczynni ludzie zdążyli już narobić hałasu, że oto jakiś młody wywrotowiec bije Pielgrzyma. Zanim ten zdążył otrzepać się z kurzu, stali już nad nami: Milicjant Katolicki, żandarm Cesarski i Stróż Imperium.
Z milicjantem, o dziwo, poszło najszybciej – Pielgrzym uśmiechnął się szeroko i powiedział, że nic się nie stało. Skoro Szary Pielgrzym z Imperium nie oskarża o nic Katolika, chrześcijański milicjant nie ma nic do roboty.
Żandarm cesarski zapisał sobie nasze dane i odszedł po dwóch minutach.
- Cudownie, jestem notowany, - pomyślałem, kiedy Stróż Imperium sporządzał szczegółową notkę z przebiegu zajścia . – Zostałem potencjalnym wichrzycielem i wrogiem Imperium...
Chociaż Pielgrzym zapewniał, żeto nic poważngo, Stróż patrzył na mnie z podejrzeniem i kazał pójść na posterunek celem złożenia wyjaśnień.
Fakt, że jestem bezrobotnym, nie poprawiał mojej sytuacji. W dodatku, student ze Stolicy Cesarstwa Zachodniorzymskiego... Że też akurat w zeszłym tygodniu Cesarz musiał obrazić Wielkiego Imperatora! Przejrzano dokładnie moje curriculum vitae, spisano do akt niemal od nowa życiorys. Spędziłem tam prawie dwie godziny, tłumacząc swój nieopatrzny gest, rozżalenie brakiem pracy, miłość do Wielkiego Imperatora i całego Wielkiego Imperium.
Wyszedłem z posterunku czując się jak bandyta po amnestii. A i tak, licho wie, kiedy zapukają do mych drzwi...

Na ulicy podszedł do mnie milicjant katolicki.
- Bracie Obywatelu – zagadał. – Niech no brat się ze mną uda na krótki spacer. Chciałbym jeszcze trochę porozmawiać o tym zajściu na Placu Niebiańskiego Spokoju...
Miałem ochotę być niegrzeczny. Jakim zajściu, jak rany julek? Ale nie będę się kłócił, mam po drodze.
- O co chodzi?
- wiem, jak Straż Imperium może się dać we znaki normalnym, spokojnym obywatelom, jak my. Sprawdziłem cię, Bracie... I mam propozycję.
Uniosłem brwi.
- Tak?
- My, Młodzież Wszecheuropejska mamy już dość jarzma Imperium. Pora coś z tym zrobić. Zakladamy Związek Solidarność; może przystąpisz do nas?
- A co niby ma ten zwązek robić?
- Będziemy walczyć o prawa Europejczyków, Chrześcijan... o Wolność waszą i naszą, Bracie Obywatelu. Wyobrażasz sobie, co będzie, jeśli ślub Kingi Brandenburskiej i Xiao dojdzie do skutku? Cała Europa straci już ostatnie pozory niepodległości. Zostaniemy najbiedniejszą dzielnicą Imperium Chin. Chcesz tego?
Oczywiście, że nie chciałem.
(...)
________________________________________________


Ziuta - Tak, jak powinno być (Sprzedawca na Saturnie)

Rakieta z impetem przydzwoniła w lodową powierzchnie księżyca. Nim zatrzymała się, wyryła półkilometrowy ślad.
– Morawiecki! Jak sterujesz, bałwanie!
– Nie dało się inaczej, panie rotmistrzu – odpowiedział Morawiecki. – Straciliśmy dwa silniki. Dało się wylądować tylko na twardo.
– Dobra, niech wam będzie. Wszyscy cali?!
Z trzewi statku dobiegły głosy załogi.
– Tylko Krzysztofeczko oberwał w bark. Nie domknął szafki w kambuzie, przy lądowaniu wyleciał garnek i walnął z czterema gie przyspieszenia. Nic wielkiego, rana już opatrzona.
Rotmistrz Rayewicz spojrzał na wskaźniki. Tlenu mieli sporo, więc zapalił papierosa. Wyszedł z centrali. Za drzwiami, po lewej, znajdowało się stanowisko radiowca.
– Undziakiewicz, co w eterze? – zapytał.
– Odbieramy automatyczną stację namiarową na Hyperionie. Więcej nic. Baza na Tytanie wejdzie w nasz zasięg dopiero za siedemnaście godzin.
– I nikogo w pobliżu?
– Nikogo. Jest szansa, że kręci się tu gdzieś Drwęcki, ale raczej odleciał zaraz po skończeniu manewrów.
Rayewicz strzepał popiół na podłogę. Opadał blisko pół minuty, wirując w powietrzu; grawitacja była tu bardzo niska.
– Zarządzam ciszę radiową, dopóki nie wejdziemy w zasięg Tytana. Nie daj Boże Drwęcki tu jest. Nie pozwolę, by ratował nas ten głupiec, byłby wtedy blamaż na cztery fajerki. Dobra, zobaczmy, co możemy zrobić sami. Janiak, zastąpicie Krzysztofeczkę i przygotujesz obiad. Morawiecki, idziecie ze mną, sprawdzić zbiorniki paliwa...
Nagle wtrącił się Undziakiewicz.
– Panie rotmistrzu, melduję, że złapałem słaby sygnał. Nadają z, chwileczkę... stąd, najdalej piętnaście kilometrów.
– Więc zrobimy inaczej. Undziakiewicz, stoicie na stanowisku, Janiak – obiad, reszta załogi skontroluje układy statku. Ja i Morawiecki idziemy na rekonesans.

Lodowy okruch, na którym wylądowali był jednym z wielu anonimowych księżyców pasterskich, które utrzymywały w stabilnej pozycji pierścienie Saturna. Pierścień „ich” księżyca, sam w sobie blady i niewielki, stąd też nie wyglądał interesująco: wąski pasek mgiełki, upstrzony jaśniejszymi iskierkami przecinał horyzont. Saturna z tej półkuli (umownie mówiąc, bo księżyc przypominał kartofla) nie było widać, słońce zaś miało wzejść dopiero za kilka godzin, więc Rayewicz z Morawieckim musieli oświetlać sobie drogę latarkami. Szli ostrożnie, gdyż długie cienie maskowały przeszkody. W oddali gwiazdy zasłaniało wzniesienie. Według Undziakiewicza sygnał dochodził stamtąd.
I rzeczywiście, podnóże rozświetlała latarnia. Dokoła latarni stało kilkanaście standardowych cylindrycznych modułów mieszkalno-roboczych, jakich setki produkowano na potrzeby kolonizacji Układu Słonecznego. Moduły były polskiej produkcji, zauważył przez lornetkę Morawiecki. Na boku każdego widniał emblemat zakładów w Stalowej Woli.
Podeszli bliżej; rotmistrzzadzwonił do drzwi śluzy największego modułu.
– Halo? – rozległ się głos w słuchawkach hełmu. – Z kim mam przyjemność?
– Mówi rotmistrz Stanisław Rayski z czwartego pułku ułanów międzyplanetarnych. Lądowaliśmy awaryjnie na tym księżycu. Potem złapaliśmy wasz sygnał i uznałem, że warto przyjść poprosić o pomoc – wytłumaczył.
– Zapraszamy – głos wybuchł entuzjazmem. – Proszę wchodzić. Panie Moryc, pan się ruszy i chwyci ta wajcha. Nu, jak inaczej klienci do sklepu wejdą?

Pomieszczenie było obszerne, ale do tego stopnia zapchane szpargałami i rozmaitym śmieciem, że Rayewicz z Morawieckim ledwie się w nim mieścili. A grube skafandry doskwierały bardziej niż zwykle.
Za ladą stanął szczupły, brodaty mężczyzna w chałacie.
– Aaron Sztern, do usług. Co panowie oficerowie chcą kupić?
– Sklep? – Rayewicz nie krył zdumienia. – Tutaj? Na Saturnie, to jest na księżycu Saturna?
– Czy ja pytam, co szwoleżerowie robią tak daleko od jednostki? Nie, bo nie wypada się za bardzo interesować cudzym geszeftem. A więc: co panowie kupują?
– Macie elementy rakiet?
– Czy mamy? Panie rotmistrzu!
Rayewicz kazał Moraiwckiemu połączyć się z rakietą przez radiotelefon.
– Halo, Undziakiewicz, jesteście? Odbiór.
– Tak jest, panie rotmistrzu. Odbiór.
– Wiadomo już, czy coś się zepsuło? Odbiór.
– Melduję posłusznie, iż znaleźliśmy pęknięcie w przewodzie pompy paliwa. Bez nowego nie polecimy. Odbiór.
– Coś jeszcze do naprawy? Odbiór.
– Melduję, że nic a nic, nawet portret Marszałka nie zerwał się z haczyka. Odbiór.
– Dobra, za jakieś dwie godziny przyniesiemy przewód. Bez odbioru.
Undziakiewicz nie usłuchał:
– Ale skąd, panie rotmistrzu…
Rotmistrz wyłączył radiotelefon.
– Panie Aaron, po ile macie rury od pompy paliwowej?
– Dwadzieścia złotych polskich.
– Raniusieńko sam raz. Bierzemy. Mój podwładny zaraz przyniesie pieniądze. Moraiwcki, co tak stoisz jak żona Lota?! Biegiem po pieniądze. Masz tu klucz do skrytki…


– Panie Aaron.
– W Czym mogę pomóc?
– Rura. Sprzedał mi pan rurę.
– Panie Moryc! Pan pokaże księgi… tak, tak… nu, sprzedałem.
– Ma za małą średnicę. Potrzebujemy przejściówki.
– Wie pan rotmistrz, coś się znajdzie. W rakiecie macie standardowe zbiorniki paliwa, czyż nie? W takim razie proszę, przejściówka. Należy się sto złotych.
– Trochę drogo – westchnął Rayewicz i dał geszefciarzowi banknoty.

– Panie Aaron…
– Szef poszedł na obiad – za lada stanął subiekt Moryc.
– Szelma wiedział, że będę chciał go ochrzanić. Ech, dobra… panie Mory, przejściówki, którą nam sprzedaliście nie da się za żadne skarby zamontować. Żaden śrubokręt nie pasuje.
– To nie moja wina, że szef zamawia tylko nietypowe rozmiary.
– Nie winię pana. Proszę nie gada i dać mi narzędzia. Komplet. Na pewno macie.
– Jak pan zgadł?

Ostatecznie Rayewicz kupił jeszcze tuzin przedmiotów potrzebnych do naprawy rakiety. Najdroższa (trzysta złotych za puszkę) była specjalna farba. Bez niej uszczelka (czterdzieści złotych) łącząca rurę z przejściówkę wchodziła w reakcję z klejem (siedemdziesiąt dziewięć złotych) złotych groziła zapłonem. Na szczęście starczyło pieniędzy w kasie i następnego dnia szwoleżerowie polecieli prosto do bazy na Tytanie, gdzie znajdował się punkt zborny dla uczestników manewrów.
– Jedno mnie zastanawia – rzekł Rayewicz do Undziakiewicza. – Po jaką cholerę żyd założył tam sklep. Przecież ludzie pojawiają się tam raz na dziesięć lat, a tacy frajerzy jak my jeszcze rzadziej. Po co, u licha.
– Chyba wiem, panie rotmistrzu. Przed manewrami piłem w kasynie podoficerskim z inżynierem ze Lwowa. Właśnie zatwierdzono plan terraformowania Tytana. Ten inżynier napisał pracę o tym, jak sprowadzić tam wodę.
– Skąd niby?
– Z pierścieni Saturna. To przecież tysiące brył lodu. Wody, tlenu i azotu ile dusza zapragnie. Założą bazę na jakimś pasterskim księżycu, skąd będą przy pomocy bom atomowych strącać te zmrożone okruchy na Tytana. Grad w skali kosmicznej.
Wtem rotmistrza oświeciło.
– Rozumiem, że pierścień, w którym oberwaliśmy jest na najlepszej orbicie względem Tytana. A tam, gdzie wylądowaliśmy, będzie baza.
– Tak jest, panie rotmistrzu – odpowiedział Undziakiewicz.
– Obawiam się, że budżet państwa tego nie wytrzyma.
Marszałek Piłsudski spoglądał z portretu wzrokiem bankruta.
________________________________________________


Bellatrix - Koloniści z Julan (Trup w doniczce)

„Na tej ziemi nie wyrosną rośliny. Porzućcie próby bo...”
Słowa doktora Polczyka były prorocze. Z początku nikt mu nie chciał wierzyć i cała załoga kolonistów na Julan próbowała tę tezę obalić. Niewielka planeta, stosunkowo blisko Ziemi, pokryta wydawałoby się urodzajną glebą, posiadająca tlenową atmosferę oraz gęstą sieć rzek była wręcz idealna na pierwszą kolonię.
Zagadkowa notatka Zygmunta Polczyka spędzała sen z powiek niemal wszystkim. Może i nikt by się nią nie przejął, gdyby nie fakt, że biologa, posądzanego o wyhodowanie pierwszej i jedynej rośliny na Julan, znaleziono martwego w laboratorium, z długopisem w dłoni, nad kartką papieru na której widniało sławetne, niedokończone zdanie. Jego głowa groteskowo wylądowała w doniczce oznaczonej symbolem CT_7, sprawiając wrażenie, jakby martwe ciało naukowca właśnie z owej doniczki wyrosło.
Po sekcji stwierdzono, że najprawdopodobniej zgon spowodował toksyczny gaz. Doszukano się w instalacji śladów czadu, ale hipoteza śmiercionośnego gazu wzbudzała wiele kontrowersji a pierwszą z nich było jego pochodzenie. Po całej kolonii krążyły niepokojące pogłoski, że doktor został zamordowany, bo odkrył tajemnicę tutejszej gleby. Plotki te były podsycane faktem, że w doniczce, w której tkwiła głowa naukowca, znaleziono fragment niewielkiego korzenia. Przez kilka julańskich dni, społeczność kolonistów żyła tylko tym wydarzeniem. Aczkolwiek, bieżące problemy zepchnęły śmierć Polczyka na plan dalszy.
Zapasów żywności ubywało, a nasiona żadnej z przywiezionych roślin, z zupełnie niezrozumiałych względów, nie chciały kiełkować. Skład gleby wydawał się być niemal taki, jak ziemskiej, wilgotność również mieściła się w normie. Jednak julańskie czarnoziemy, jak je nazbyt optymistycznie nazwano, z niepojętych przyczyn nie sprzyjały rozwojowi flory.
Jak na ironię losu, pierwszą kolonię wyniszczały nie bakterie, nie obcy, ale głód. Oczekiwanie na statek wiozący żywność przerodziło się w bitwę o przetrwanie.
Gdy InterStellar II wszedł na orbitę Julan, witała go zaledwie garstka wychudzonych ludzi. Niczym zwierzęta, które wywęszyły zdobycz, rzucili się do statku.
- Drodzy Julanie! – Kapitan wyszedł do nich z przemową, aczkolwiek cofnął się z przerażeniem o krok na widok, którego się nie spodziewał.
- Czy przywieźliście jedzenie? – wyszeptała jedna z kolonistek, wyciągając przed siebie ręce.
- Tak – odparł krótko i polecił wyładować w pierwszej kolejności suchy prowiant.
- Jesteśmy uratowani! – Dwadzieścia troje pozostałych przy życiu kolonistów łapczywie rzuciło się na pożywienie.
Załoga InterStellara obserwowała ich ze smutkiem i jednocześnie strachem.
- Dotarły do nas raporty na temat tutejszej gleby – odezwał się jeden z załogantów, gdy miejscowi nasycili już żołądki. – Skoro rośliny nie są w stanie tu wykiełkować, przywieźliśmy sadzonki.
- Dopiero teraz o tym pomyśleli! - syknął ktoś. – Gdyby od razu zbadano tą cholerną ziemię...
- To nie nasza wina – odparł kapitan. – Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by was ratować. – Skinął na pomocnika, by przyniósł sadzonki. Po chwili cała załoga trzymała przed sobą ciężkie donice z drzewkiem oliwnym, krzewem pomidora, ziemniakami, pietruszką, kwitnącą wiśnią i jabłonią. Kapitan wziął drzewo oliwne.
- Przyjmijcie to jako symbol... – zaczął, wyciągając przed siebie roślinę i nie dokończył. Ceramiczna misa wypadła mu z rąk, zakrztusił się i upadł, twarzą wprost w donicę.
- Zupełnie jak Polczyk... - szepnął ktoś.
Nagle koloniści zrozumieli.
- Zabierajcie te rośliny!!! – wrzasnęła kobieta, do zdezorientowanej załogi InterStellara.
Lecz było już za późno.
Jeden po drugim osunęli się na ziemię. Drzewka pod wpływem światła i miejscowej atmosfery sprawiały wrażenie, jakby bardzo powoli topniały, wydzielając bezbarwny, bezwonny gaz.
Zrozumieli, że są bez szans. Cały InterStellar II, załadowany sadzonkami, przemienił się w komorę gazową. Czuli, że niewidzialny zabójca przenika już każdego z nich.
- Pomyśleć... że uważaliśmy ten nieurodzaj za przekleństwo... - szepnęła najmłodsza z kolonistek, sięgając drżącą ręką po oszałamiająco pachnący kwiat wiśni.
________________________________________________


hijo - Pewien szczególny rodzaj magii/Spellcaster (Pewien rodzaj magii)

Siedzę na kanapie już od pięciu godzin, podjadam chipsy i bawię się czarną bilą. Na stoliku obok michy z paprykowymi chipsami leżą trójkąt i bile zdjęte ze stołu bilardowego. Wielki dziewięciostopowy stół służy nie tylko do „gry w kulki”. W nocy Mistrz używa go do czynienia magii. Jako terminator sprzątam cały bałagan, jaki zostawia po cowieczornej sesji „praktycznych” zajęć. Odkurzam sukno z piasku i soli, zdejmuję ogarki świec z band. Miałem się uczyć magii użytkowej, a robę za czyściciela stołu bilardowego. Szlag by to wszystko….

Bffff, syyk

-Mistrzu, czy Mistrz wie co robi?
- Naturalnie, czy inaczej tytułowano by mnie mistrzem?
- A co to ma do rzeczy? Nie znam osoby, która by wiedziała, rozumiała i umiała robić „WSZYSTKO”
- Zamilcz! To pewien szczególny rodzaj magii, bardzo niestabilnej, ale w dużym stopniu przewidywalnej.
- Wiem Mistrzu; pamiętam także, że Thymnon był mistrzem i prób…
- Thymnon był AROGANTEM!!!!! A teraz zamilcz diablę, bo muszę się skupić
- Ależ Mistrz…
- Milcz!
Ten stary mądrala nas pozabija.

BZZZyt, PUF

Kur.., zamknął mnie w słoiku. Stary gbur jeszcze dobrze słyszy. Ech trzeba było trzymać język za zębami. Teraz siedzę zamknięty w sierdzącym kiszonymi ogórkami weku. Spróbuję się wydostać, Hmmm…

Puuuuuuuf

Jasna cholera zaraz się uduszę w tym dymie. Kiedy postanowiłem kształcić się na maga nie myślałem, że każdemu zaklęciu towarzyszą specyficzne efekty dźwiękowe i wizualne. Jeszcze dziś o tym zapominam. No i teraz wypełniłem sobie słoik magicznym dymem.
- AAAAAAAAAA MISTRU wypuść mnie!!!!!!!!!!!
- Milcz głupi smarkaczu!

Bzyt bzyt, brzdęk, pfffffff

- Mistrzu, co mmmmmmm. – Zamknął mi usta. Teraz tylko mruczeć mogę.
Nic nie widzę przez ten dym, nic nie mogę powiedzieć, a mistrz bawi się magią struktury ziemi. Zachciało mu się ustabilizować wieżowiec , w którym mieszka, bo codziennie musiał poziomować stół do bilardu. Ech cóż za niefrasobliwe wykorzystanie magii. A nam, uczniom, tłuką o głów: „NIE WOLNO BEZ POTRZEBY STOSOWAĆ MAGII STRUKTURY ZIEMI. Zobaczymy co Mistrz zdziała.

Bziu grrr, wrr brum

Ależ się błyska, nic dobrego z tego nie wyniknie.

Łubudu, grzmoooooooooot……

Gazeta w Katowicach, 15 kwietnia 2007 roku
„Wybuch gazu zniszczył jedną z kukurydz”
Najprawdopodobniej na skutek tąpnięcia, do jakiego doszło wczoraj w nieeksploatowanej już kopalni Kleofas doszło do uszkodzenia instalacji doprowadzającej gaz do bloku mieszkalnego na osiedlu Tysiąclecia w Katowicach. O trzeciej nad ranem w piwnicy budynku doszło do potężnej eksplozji, która…..

- Taaa, eksplozja gazu…. I co Mistrz na to?
- Nobody is perfect? Tak to się chyba mówi.
________________________________________________


hijo - Żaba, piach i wiatr

Na brzegu basenu fontanny w kształcie żaby siedziały obok siebie przedziwne postacie. Koty psy i niewielcy ludzie ubrani jak chłopi – wszyscy na biało, w szpiczastych kapeluszach ze skóry albo filcu. Mali mieli długie, często skołtunione włosy, wszyscy mieli gęste brody i sumiaste wąsiska. Choć wyglądali jak ludzie nie byli nimi. Przy fontannie na ulic Stawowej zebrały się domowiki z okolicznych kamienic. Na spotkanie przybyli także kolorowo-włosi dworowi.

Wszyscy milczeli.

Tylko woda wypluwana powoli przez wielką mosiężną żabę pluskała głośno mącąc wszechobecną ciszę. W mieście pustych kamienic, bloków i biurowców jedynym źródłem dźwięków były różne instalacje działające wciąż, bo nikt ich nie wyłączył. Domowe duchy zamieszkujące domy kilku okolicznych ulic zebrały się przy fontannie, jak niegdyś robili to ludzie. Spotkały się jednak nie po to by wspólnie powędrować na zabawę, mieli zdecydować o tym czy wyruszyć na poszukiwania domów zamieszkałych przez ludzi. Patrzyli po sobie, ale nikt nie umiał i nie chciał zaczynać trudnej rozmowy. Mijały długie i uciążliwie ciche chwile. Już dawno minęło południe, gdy wreszcie jeden kotów ruszył w stronę żaby i przeskoczył z brzegu na metalowego zwierza. Na głowę płaza wdrapał się już pod postacią chłopka.

- Przyjaciele – zaczął – nadeszły trudne czasy, ludzie odeszli. Nie ma już chyba ani jednego człowieka w mieście, za to mnóstwo demonów i to takich, których być tu nie powinno. Widziano południce, strzygi, strzygonie, zmory, mamuny i latawice. Ktoś widział nawet wodnika i utopce w kanalizacji. – Umilkł na chwilę, bo widział smutek na twarzach swoich pobratymców. - Czas wyruszyć nam w drogę. Musimy znaleźć nowe domy i nowych ludzi. – Na te słowa podniosły się niewyraźne pomruki.
– Musimy…

Dyskusja trwała już dobrych kilka godzin, słońce chyliło się ku zachodowi. Nagle w kilu oknach i zakamarkach kamienic pojawiły się ogniki zapalając jednocześnie swoje zielono niebieskie płomienie. Debatujące duchy umilkły przerażone. Zerwał się silny wiatr. Szarpał firankami i zasłonami wyciągając je z mieszkań przez otwarte okna. Wył głośno próbując zgasić płomienie ogników, jednak było już za późno dobre duchy zostały ostrzeżone – zbliżał się potężniejszy demon. dmomowiki i dworowi rozpierzchli się w różnych kierunkach by ukryć się przed nadchodzącym złem. Wszyscy jednak wyglądali ukradkiem z każdej możliwej szpary, bo chcieli zobaczyć jaki demon przyszedł na ich ulicę.

Od strony dworca kolejowego zmierzały w kierunku żaby dwie postacie. Pierwsza z nich była wysoką i szpetną babą ubraną w poszarpane łachmany. Uśmiechała się złośliwie obnażając brzydkie, popsute zęby, a jej jedyne wielkie oko zerkało nerwowo w każdym kierunku. Za nią wlókł się wycieńczony strzygoń. Był przeraźliwie chudy. Zobaczywszy ciurkającą z żabiego pysku wodę, zwrócił się w jej kierunku. Już pochylał się chcąc ugasić pragnienie, gdy Licho zerknęło swym niszczącym okiem na fontannę i żaba zamiast wodą rzygnęła piachem. Woda w stojąca w basenie fontanny natychmiast zmieniła się w błoto. Strzygoń upadł i skonał.

Licho odeszło w sobie tylko znanym kierunku.

Duchy opiekuńcze domów i obejść wybiegły ze swoich kryjówek by przyjrzeć się martwemu demonowi. Wychudzone ciało wisiało bezwładnie, przewieszone przez brzeg fontanny. Twarz strzygonia tonęła w gęstym błocie.

Domowik, który rozpoczął dyskusję, wskoczył na żabę, i będąc jeszcze ukrytym pod postacią kota rzekł: –Niema już dla nas nadziei. Skoro demony zwracają się przeciw demonom oznaczać to może tylko jedno: ludzi już nie ma nigdzie. Zeskoczył i pobiegł, w kierunku z którego nadeszło licho – pobiegł dzielić się tą straszną nowiną.
________________________________________________


Gwynhwar - W świetle jupitera

Delikatny Sopran wypełnił główną galerię. Wykupiłem wszystkie miejsca, by móc delektować się tą chwilą w samotności. Mimo to, morze wypomadowanych mężczyzn na parterze, wiercących się obok swoich wulgarnie pospolitych połowic doprowadzało mnie do szaleństwa. Chciałem słuchać jej wiecznie, być jedynym widzem cudownego spektaklu, którego była sprawcą. Utonąć w dźwiękach, zaznać choć namiastki dotyku. Niech piekło pochłonie jej popularność; miała być moja.
Po raz pierwszy zagnał mnie tu przypadek. Niemal pijany snułem się samotnie po mieście, a opera wyrosła przede mną nagle, rażąc moje otępiałe zmysły kakofonią dźwięków. Wśród nich, niczym drobina złota w błotnistym rzecznym mule, trwał głos boskiej Amarette.
Uzależniony od jej aksamitnych treli, nie potrafiłem odmówić sobie rozkoszy. Słyszałem ja nawet we śnie. Była wtedy bliższa niż na jawie. Zdawało mi się, że wystarczy wyciągnąć dłoń wychylić się tylko odrobinę i zdołam jej dotknąć. Nie udało mi się ani razu. W decydującym momencie moje palce rwały pustkę, a bezwładne ciało osuwało się w ciemność tętniącą jej perlistym śmiechem. Siedziałem zatem wpatrzony w senne zwierciadło, zastanawiając się czy okazać jej dosadniej moje uwielbienie.
Podejrzewałem, że się domyśla. Górna galeria od wielu dni rezerwowana była na jedno nazwisko, a jej wzrok coraz częściej wędrował w kierunku ukrytej w mroku widowni postaci. Czekałem. Zegar odmierzał czas pomiędzy kolejnymi spektaklami, a w cynicznym szmerze wskazówek drżały echa jej głosu.
Zaalarmowało mnie poruszenie za tylną kotarą. Wyfrakowany młodzieniec położył przede mną srebrna tackę z wąską czerwona kopertą i uśmiechnął się strosząc szczątkowy zarost. Nie musiał nic mówić.
Długo trzymałem kopertę zamkniętą, gładząc brzeg dolna wargą. W oddali rozbrzmiewała rubaszne libretto. Drżącymi dłońmi wydobyłem bilecik: „Scena o północy A.” Serce zamarło na chwilę krótszą niż westchnienie, po czym rozpoczęło galopadę, tłocząc krew niczym tornado. Jej pieśń nigdy nie brzmiała tak słodko.

Opuszczona opera, zdała mi się niemal sanktuarium. Rzędy foteli czekały na wiernych, by wzięli udział w muzycznym nabożeństwie. Całość spowijał delikatny półmrok, z wyjątkiem miejsca w którym stałem- jeden samotny reflektor i wszechobecne cienie. Nie usłyszałem jej kroków, gdy wynurzyła się przede mną. Złote pukle miękko oplatały jej pociągłą twarz. Była bardzo blada. Sądziłem wcześniej, że jest to zasługą ton pudru nakładanego na śpiewaków. Z bliska jednak dostrzegłem, że opalizująca biel jest naturalnym odcieniem jej skóry. Pełne zaróżowione wargi pyszniły się figlarnie, a dwie szare perełki obserwowały mnie bardzo uważnie.
-Tak mi zimno- Słodkie dźwięki, dobiegły mnie po raz pierwszy z tak bliska. Nie namyślając się wiele przyciągnąłem ją do siebie. Miękko wtuliła się w moje ciało, a stęsknione dłonie wędrowały po krągłościach sylwetki. Jej skóra faktycznie była lodowata.
-Ja…- W tym decydującym momencie zabrakło mi słów. -Jestem zaszczycony.
-Pragniesz mnie- Nawet się nie poruszyła. -Widziałam jak przychodzisz co wieczór. Przychodziłeś dla mnie. A mi jest tak zimno.
Pogładziłem złote sploty, lecz ona podniosła gwałtownie wzrok odsuwając się ode mnie. Przestraszyłem się, że czymś ja uraziłem, Już miałem wybełkotać jakieś przeprosiny, ona jednak zakryła mi usta.
-Przychodziłeś tu dla mnie.- Powtórzyła -A ja chcę ci coś ofiarować. Możemy zatrzymać czas. Ty , ja i opera. Ofiaruję ci życie wieczne.
Spojrzała na mnie z chorobliwa wręcz determinacją. Jednocześnie w jej oczach dostrzegłem to co pozostawało nieuchwytne w muzyce- smutek. Ogromny i przejmujący mróz ścisnął mi serce. Ona nie bredziła, czego jeszcze chwilę temu byłem pewien. W tych oczach czaiły się setki lat samotności i gnijący chłód grobowca.
-Potrzebuje cię- Błagała. –Już nie chcę być sama.
Jej ciało drżało w oczekiwaniu. Oferowała mi wieczne życie, ja widziałem tylko wieczną śmierć. Z trudem odsunąłem ją od siebie; kruche palce wczepiały się w moje ubranie. Osunęła się ciężko na ziemię- maleńka kupka tiulu i koronek. Po policzku spłynęła samotna łza, splamiła posadzkę krwią. Zadrżała gdy odchodziłem.

Galeria co wieczór rezerwowana jest na moje nazwisko. Mimo upływu lat, dźwięk anielskiego sopranu nadal rozrywa mi serce. Zgarbiony i posiwiały nie potrafię odmówić sobie rozkoszy, a widok jej wiecznie młodej twarzy będzie towarzyszyć mi, aż do śmierci- kochanki dla której wzgardziłem boską Amarette.
W blasku oświetlenia natrafiam na jej umęczone spojrzenie.
Jak każda kobieta- zazdrości.
________________________________________________


Ixolite - Szorty ikeaskie

…trzysta zaprogramowanych przez producenta funkcji na każdą okazję, piętnaście specjalnie dobranych głosów… - Sprzedawca nagle zbladł, poczerwieniał, wybałuszył oczy, a kiedy przypomniał sobie o konieczności nabrania oddechu, na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga. Już otwierał po raz kolejny usta, gdy odezwała się stojąca przed nim klientka.
- Drogi… – Maria ostentacyjnie spojrzała na plakietkę z imieniem, umieszczoną na uniformie sprzedawcy. – Drogi ToMy – Imię skwitowała uniesieniem prawej brwi. – Już jesteśmy zdecydowani, przyszliśmy kupić tego robota, nie wysłuchiwać przygotowanego przez producenta katalogu zalet.
- Ale…
- Tak, wiem – Maria nie dała sprzedawcy dojść do głosu. – Czytaliśmy ulotki. Dostawa do domu gratis, przed użyciem przeczytaj instrukcję, zgodnie z wielowiekową tradycją montaż we własnym zakresie, sklep nie ponosi odpowiedzialności, bla, bla, bla.
-…małe części… - sprzedawca nie dawał za wygraną.
- Nie mamy dzieci ani zwierząt domowych – ucięła Maria.

***

Andrzej skończył wypakowywać elementy urządzenia i otworzył instrukcję.
- Cosmo 3000 – zaczął czytać na głos. – Szanowny kliencie. Dziękujemy za zakup naszego uniwersalnego robota gospodarskiego Cosmo 3000, najnowocześniejszego…
- Daj spokój – przerwała mu żona. – Złóżmy go i zobaczmy co umie.
- Widzę, że już nie możesz się doczekać – uśmiechnął się Andrzej. – Dobrze, poskładamy go do kupy, a instrukcją zajmiemy się później.

***

Oczy Marii aż iskrzyły z radości, kiedy spoglądała na elegancki, wypolerowany korpus robota. Pogładziła go z czułością nim wcisnęła guzik włączający zasilanie. Z wnętrza urządzenia zaczął się dobywać cichy szum, rozjarzyły się rozmieszczone na obudowie diody. Robot obrócił się w kierunku Marii i zapytał miękkim, męskim głosem:
- Czym mogę służyć?
- Chodź za mną – Maria wyciągnęła rękę i zaprowadziła Cosmo do zaniedbanego ogrodu na tyłach domu. – Zrób z tym wszystkim porządek – powiedziała, zataczając ręką szeroki łuk.
Robot zamrugał, bipnął i ruszył do pracy. Maria zapatrzyła się zadowolona na panoramę rozświetlonego zachodzącym słońcem miasta. Z zamyślenia wyrwało ją wołajanie męża.

***

- Gdzie się podział robot? – zapytał Andrzej.
- Kazałam mu uporządkować ogród, na pewno pojechał po narzędzia.
- To mamy jeszcze trochę czasu dla siebie.
- O tak… o nie… - jęknęła Maria.
- Nie? Czemu nie?
- Popatrz – pokazała palcem gdzieś za okno.
- O co chodzi?
Andrzej objął żonę i razem z nią popatrzył przez okno. Panorama miasta mocno się odmieniła. Miejsce strzelistych wieżowców ze szkła i stali zajęła wielka kula ognia, pożerająca żałosne kikuty zdmuchniętych falą uderzeniową budynków. Wznosząca się nad szalejącym ogniem chmura, piękna w swej grozie, zaczęła przybierać kształt ogromnego grzyba…
________________________________________________


mad - 2000 lat temu w niebie (Dziura w niebie)

Bóg kontemplował swoje jestestwo w ciszy i spokoju. Zabronił komukolwiek wchodzić do Niebieskiego Gabinetu i postawił przed drzwiami symboliczną cherubinową straż. W ogóle lubił symbole, czym nieustannie ściągał sobie na głowę mnóstwo problemów. Ale tym razem nie o tym...
Gdy był tak zasłuchany w muzykę własnej Duszy, poczuł wiejący tuż nad podłogą wiatr. Spojrzał w odległy kąt i ujrzał sporej wielkości dziurę w niebie. Natychmiast zawołał serafina:
- Proszę bezzwłocznie załatać otwór w moim gabinecie. Przebija niebo na wylot! – zakomenderował.
- Nie potrafię tego uczynić – serafin bezradnie rozłożył ręce i skrzydła. Moje delikatne dłonie nie przywykły do ciężkiej pracy, tu potrzeba kogoś o znacznej tężyźnie.
- Kogo tam mamy od tych spraw? – zapytał pojednawczo Bóg.
Anioł zamyślił się na dłuższą chwilę, po czym odparł:
- Niestety, będziemy zmuszeni zatrudnić pracownika z zagranicy...
- Masz kogoś na myśli?
- Hefajstosa. Znamienity to kowal, w pracy z ogniem biegły.
- Wołaj go szybko!

Hefajstos ucieszył się, że mógł pomóc konkurencji. Chwiejący się w posadach Olimp dogorywał, może by warto wyemigrować z zatęchłej Grecji? Pracował więc szybko, z należytym zaangażowaniem. Aby wykonać zadanie jak najdokładniej, antycypował technologię spawalniczą. Niestety, popełnił mały błąd w sztuce... Gdy kończył łatać dziurę, wysmyknęła się iskra, która przeleciała przez dziurę nieba i zawisła na zewnątrz – na ziemskim nieboskłonie, tuż nad mało znaną miejscowością Betlejem.
- Cóżeś uczynił dobrego? – Bogiem wstrząsnęło, gdyż jako istota wszechwiedząca zdał sobie sprawę z konsekwencji nieszczęśliwego wypadku. Spojrzał w dół i dostrzegł wędrujących tropem wiszącej iskry Mędrców. Nie mógł uczynić im zawodu, nie mógł zignorować proroctwa, które w ten niezwykły sposób się wypełniło. Nie zwlekając ani minuty, zawołał Syna, który – jakby wiedząc, co go czeka – już miał przygotowane pieluszki.
________________________________________________


Voy - Przekaz pokoleniowy (Spotkanie po latach)

- Stefciu? To ty?
- Tak, babciu.
- Nareszcie, kochanieńki! Tyle lat! Już myślałam, że się nigdy na ciebie nie doczekam. Boże, jak ty wyrosłeś, toż to kawał chłopa, naprawdę. Powiedz, kobietki się za tobą oglądają, co?
- Babciu, kochana moja, po pierwsze to dzisiaj nie kobietki tylko laseczki co najwyżej, a po drugie, co z tego, że się za mną oglądają?
- Jak to co z tego? Zaraz... Czy ty przez przypadek... Stefciu kochany, parę ładnych lat się nie widzieliśmy, ale przez ten czas chyba się nic nie zmieniło u ciebie. Ważnego. Bo bym wiedziała chyba, co?
- O Jezu...
- Stefan! Tylko mi tu...
- Dobrze, dobrze, wiem, przepraszam. Chodzi mi tylko o to, że babcia nawet pedał nie umie wykrztusić. Po prostu zaścianek polski w całej pełni.
- Zaścianek zaściankiem, a za moich czasów było inaczej.
- Wiem, za babci czasów wszyscy chodzili do kościoła, kochali ojczyznę, nienawidzili komuny, a do partii należeli przypadkiem, albo pod przymusem, tak?! A pedałów nie było, albo tylko w knajpie na placu Trzech Krzyży!
- Stefan. Nie chciałam ci tego mówić, ale jesteś ordynarny, źle wychowany i...
- I wiele innych rzeczy, do cholery, tylko po co teraz o tym gadać?
- A co innego powinniśmy teraz robić, twoim zdaniem? Po tylu latach? Siedzieć z nosem w oknie i patrzeć na drzewka? Kwiatki wąchać? Pewnie żałujesz, żeś nie wziął ze sobą tego, takiego, grajka do kieszeni, to byś sobie mógł pyk-pyk zrobić, co, z babcią byś nie musiał rozmawiać, bo stara, zrzędzi, w ogóle niedouczona i nawet pedał nie potrafi powiedzieć... O Jezu!
- Babciu!
- Wiem, przepraszam.
- Nie, nie, ja nie dlatego.
- A bo już się całkiem jakoś wewnętrznie rozsypałam...
- Babciu, babuniu moja, nie płacz. Wszystko jest dobrze, przepraszam cię bardzo, ja nie jestem homoseksualistą, chociaż nie widzę w tym nic złego, ale nie jestem, jeśli cię to uspokoi. Z tymi dziewczynami chodziło mi tylko o to, że...
- A ty wiesz, jak za twoim ojcem latały dziewuchy? Jedna to się przez niego cięła. Znaczy właściwie udawała, że się cięła, ale nawet na pogotowiu się dali nabrać na sok malinowy.
- Ciekawe, ciekawe, bo mi tata nigdy o czymś takim nie opowiadał.
- Wiesz, dyrektorowi nie wypada...
- To co, on w domu też był dyrektorem? Szkoda, że se tabliczki nie powiesił: dyrektor Jan Kowalewski. Przyjmuje w godzinach... W sumie mógłby nawet wywiesić, przynajmniej bym wiedział, kiedy mogę z nim pogadać, bo tak to nigdy nie miał czasu.
- Stefciu, Stefanku mój, tak to w życiu jest, no co poradzisz. Ty myślisz, że ile ja z twoim dziadkiem spędziłam czasu? Nic prawie, bo z pracy do pracy, na zebrania, do urzędów. Tyle co przy śniadaniu, kolacji, na wczasach.
- I w nocy, nie?
- Słucham?
- Nic, nic
- Tak że nie miej do ojca pretensji. W końcu harował, żebyście mogli mieć, co tylko zechcecie. Kupował ci pewnie wszystko, co? Zawsze taki był.
- Prawda, masz rację. Ostatnio kupił mi motor. Wielki, cudowny motor Suzuki. Zresztą, właśnie dlatego tu jestem.
- No, to jest akurat trochę smutne. Nienawidziłam tych maszyn, zawsze mi się niedobrze robiło na samą myśl, że człowiek straci kontrolę, rąbnie w jakiś słup... Przepraszam.
- Nie ma za co, to ja byłem głupi. No dobra babciu, bo zaczyna świtać. Położę się na parę godzin. Potem sobie jeszcze pogadamy.
- W końcu teraz mamy mnóstwo czasu.
- Dobranoc, babciu. Czy co się tam powinno powiedzieć.
- Dobranoc, Stefciu, dobranoc.
________________________________________________


elam - Szalona piaskarka (Stacja)

Drugi dzień, właściwie drugi wieczór zimy. Najgorszy okres dla samochodów: śnieg ciągle pada, a mróz nocą zamienia w lód to, co stopniało w bladym świetle dnia. Służby drogowe nie zdążyły jeszcze wejść w zimowy tryb pracy, chodniki i pobocza zalegają zwały brudnego śniegu, tworzą się korki, mnożą kraksy, panuje ogólny bałagan.
Dochodzi dziesiąta. Pora Szalonej Piaskarki. Obserwuję zasypiające Miasto. Czarny kundel skończył obgryzać kości na śmietniku koło mięsnego i przegania teraz inne bezpańskie psy. Zaraz zamkną sklep monopolowy, właściciel policzył już kasę. Chociaż, nie: pan Staszek zdążył jeszcze wpaść po butelkę
- Albo dwie, a co tam...
Pan Staszek to stały klient, takiemu się nie odmawia. Chowa butelki do naciągniętych kieszeni kurtki i znika w mroku i mgle. Właściciel zamyka sklep. A ja zastanawiam się, kiedy nadjedzie Szalona Piaskarka...

I nagle jest już po wszystkim. Ryk silnika, klakson, światło, huk, uderzenie, cisza. Pan Staszek nie będzie miał okazji spróbować swojego wina. Jedna z butelek nie stłukła się, ale turla po asfalcie. Śnieg tłumi brzęk szkła. Czarny kundel szczeka kilkakrotnie, podbiega do trupa, obwąchuje. Poza tym ulica jest pusta. Miasto śpi nadal, zahipnotyzowane padającym śniegiem.

Znamy ją wszyscy. Pojawia się nie wiadomo skąd, gdy na miasto opada całun zimowej nocy. Różnie o niej mówią: że to współczesny Latający Holender, tutejsza wersja Czarnej Wołgi, albo oszalały pracownik Zakładu Oczyszczania Miasta, którego żona zdradziła z taksówkarzem... nieważne. Faktem jest, iż w zimowe wieczory niebezpiecznie jest wsiadać do samochodu. Ulica wydaje się spokojna, pusta i cicha, tymczasem śmierć pojawia się nagle, przerdzewiała, rozklekotana i brudna. Nadjeżdża, jakimś diabelskim cudem wyciągając ponad setkę, z głośnym rzężeniem silnika, strzelającym tłumikiem, skrzypieniem i piskiem, zostawiając za sobą kłęby spalin, brudną sól i ścierwa rozjechanych psów. Oślepia pomarańczowym kogutem, światłem źle ustawionych reflektorów, ogłusza klaksonem i nie ma litości. Ulice po zmroku pustoszeją, żaden samochód nie chce się z nią spotkać.

Szalona Piaskarka to moja przyjaciółka. To dzięki niej ludzie nadal do mnie przychodzą.
W zimie bezpieczniej podróżować pociągiem niż samochodem. Zdziczałe piaskarki, spychacze czy pługi zdarzają się w wielu miastach. Lokomotywy elektryczne mają o wiele łagodniejsze usposobienie. I niestraszna im zimowa pogoda.
Uśmiecham się wskazówkami zegara i otwieram drzwi, skrzypiąc wesoło. Za chwilę przyjedzie ekspres, a ja powitam pasażerów ciepłem i łagodnym światłem. Jestem oazą spokoju w mroku uśpionego miasta, którego ulicami krąży Szalona Piaskarka, psychopatyczny eliminator wyrzutków społeczeństwa.

Nie wychodź z domu po zmroku. Chyba, że masz niedaleko do stacji...
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 17 Sierpnia 2008, 21:22   

Kolejna edycja szortów zakończona to w oczekiwaniu na następną coś nowego/starego. Znaczy konkurs na Superszorta.

W dzisiejszym wydaniu - 14 zwycięskich szortów, od pierwszego konkursu, do końca 2007 roku. Czyli sami najlepsi z najlepszych. Do wyboru do koloru. Bawcie się, macie 2 tygodnie na głosowanie, czyli tyle, ile zapewne zajmie zorganizowanie nowego konkursu.

Szorty są dokładnie takie same, jak wówczas, gdy pokazano je po raz pierwszy. Tytuły takie, jakie dali autorzy (i wówczas nazwa konkursu jest w nawiasie), albo jako tytuł dałem nazwę konkursu.
Mam nadzieję, że nie pomieszałem niczego.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 11:46   

Cholibka, zaproponuje człowiek plebiscyt, a potem nie wie, co wybrać. ;)

Adanedhel, mamy po dwa głosy, tak?
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 14:35   

Jawohl.

Przy okazji - proszę o pomoc w promocji konkursu. To nie był w końcu mój pomysł. Ja tu tylko sprzątam.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 15:05   

Ok, to spróbuję jakoś podzielić te dwa punkty. ;)

Co do promocji, nie ma problemu, zmienię sobie stopkę or something. :)
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 21:31   

Jak tylko znajdę chwilkę, to chętnie przeczytam wszystkie szorty - większości nie znam :)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
ilcattivo13
Gość
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 21:53   

Tym razem oddałem tylko jeden głos - dla [b]Ziuty[/b] i "[b]Tak, jak powinno być[/b]".

Do zdobycia drugiego punktu pretendowały trzy opowiadania ("[b]Szorty ikeaskie[/b]" [b]Ixolite[/b], "[b]Przekaz pokoleniowy[/b]" [b]Voy'a[/b] i "[b]Szalona piaskarka[/b]" [b]elam[/b]), a że nie mogłem się zdecydować, to spasowałem.
 
 
ilcattivo13 
Wirtualny Suwalski Niedźwiedź


Posty: 17772
Skąd: Suwałki (k. Dowspudy)
Wysłany: 18 Sierpnia 2008, 21:56   

Tym razem oddałem tylko jeden głos - dla Ziuty i "Tak, jak powinno być".

Do zdobycia drugiego punktu pretendowały trzy opowiadania ("Szorty ikeaskie" Ixolite, "Przekaz pokoleniowy" Voy'a i "Szalona piaskarka" elam), a że nie mogłem się zdecydować, to spasowałem.

EDIT: Czy ktoś z moderatorów mógłby skasować to co popełniłem przed minutką :mrgreen: Serdecznie dziękuję!
_________________
DVRVM CACANTES MONVIT VT NITANT THALES
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 19 Sierpnia 2008, 08:22   

ilcattivo13 napisał/a
EDIT: Czy ktoś z moderatorów mógłby skasować to co popełniłem przed minutką Serdecznie dziękuję!


Nie, nie mogę. Wątek jest zablokowany.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 19 Sierpnia 2008, 11:29   

No nic, nie ma się co zastanawiać. Po punkcie dla Wiatru i niespodzianki (za pomysł i zakończenie) i Przekazu pokoleniowego (za wrażenie ogólne).

Blisko punktu były: "Szalona piaskarka", "Tak, jak powinno być" i "Ku chwale konsorcjum!", ale, że tak powiem, ptaszków do głosowania zabrakło. ;)
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 19 Sierpnia 2008, 23:41   

Imperium musi się skończyć!
bo po pierwsze "na czasie", a po drugie weszpolacy dostają po zadkach ;)
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Sierpnia 2008, 09:26   

czterdziescidwa, skoro już masz chwilkę czasu, to napisz szorta :)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 20 Sierpnia 2008, 18:00   

Witchma: W życiu! Jeszcze byś się wzięła za ocenianie ;)
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Sierpnia 2008, 18:19   

czterdziescidwa, myślałam, że na tym ten konkurs polega :)

Nie daj się prosić... nie bądź Adashi :twisted:
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 23 Sierpnia 2008, 09:22   

Nicość, normalnie nicość... Kogoś w ogóle interesuje, kto był najlepszy?
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 23 Sierpnia 2008, 09:36   

Ja już dzisiaj nie zdążę przeczytać, ale na wakacjach na pewno znajdę chwilkę :)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 23 Sierpnia 2008, 13:43   

Prawidłowa postawa. A tymczasem proszę o głosy. To naprawdę fajny pomysł, a na razie wygląda, że będzie niewypał :|
 
 
Ixolite 
Admirał Zwiebellus


Posty: 6116
Skąd: oni wiedzieli?
Wysłany: 23 Sierpnia 2008, 15:40   

Może trzeba było dać więcej czasu na głosowanie?
_________________
Alchemia Słowa
Well, my days of not taking you seriously are certainly coming to a middle.
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 16:23   

Ostatnim razem dałem trzy tygodnie i szło jak krew z nosa. Tym razem z założenia to głosowanie miało wypełnić czas między bieżącymi konkursami. I były normalne dwa tygodnie.

A tu co? Nic. Lenie! :evil:
 
 
Tomcich 
Tigana


Posty: 6557
Skąd: Ino
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 17:20   

Czas wakacji to i ludzie się lenią. :wink:
Więcej czasu na głosowanie nie zaszkodzi. Przecież to nie jest kolejna edycja szortów, tylko wybieranie najlepszego z najlepszych. :D
_________________
- Jak tam życie?
- Muchom by się spodobało..
 
 
 
Taselchof 
Yans


Posty: 2182
Skąd: Ćwierkacz
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 17:21   

ja sobie druknąłem jutro ocenię :wink:
_________________
Gdybym nie wiedział że to głupota pomyślałbym że to prowokacja...
 
 
Jaden Kast 
Indiana Jones


Posty: 400
Skąd: Zabrze
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 17:51   

To pogłosowane:

Ziuta - Tak, jak powinno być (Sprzedawca na Saturnie), bo tak mi się spodobało kiedy czytałem je po raz pierwszy, że na drugi dzień do niego wrociłem, a teraz znów :) Bardzo fajne styl, humor i pomysł.

elam - Szalona piaskarka (Stacja) bardzo fajnie się czytało
 
 
 
Tomcich 
Tigana


Posty: 6557
Skąd: Ino
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 18:41   

Ciężko wybrać, :roll: bądź, co bądź biją się najlepsi. :D

Po namyśle głosy dla Ziuty za "Tak, jak powinno być" oraz elam za Imperium musi się skończyć!
_________________
- Jak tam życie?
- Muchom by się spodobało..
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 20:14   

No! Prawidłowa obywatelska postawa :bravo

I jeszcze jedno: GDZIE ZNIKNĘLI LUDZIE, KTÓRZY POSTULOWALI TEN KONKURS? JESTEM WYKONAWCĄ, NIE POMYSŁODAWCĄ. CHAL I SPÓŁKA, DO ROBOTY, POMÓC MI W PROMOCJI!
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 20:29   

Raczej Stormbringer i spółka. ;) Ale pomogę, się biorę. Sam też zagłosuję, ale na razie mi się nie chce czytać. Ale zdążę! (Chyba...)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 24 Sierpnia 2008, 20:34   

No. A już myślałem, że kolejne zwycięstwa Lecha w taką euforię Cię wprawiły, że nie przestajesz pić ;)

I kto następny do bicia? :twisted:
 
 
Taselchof 
Yans


Posty: 2182
Skąd: Ćwierkacz
Wysłany: 25 Sierpnia 2008, 00:18   

Mua :D
no to moje głosy dostają

Ziuta - Tak, jak powinno być (Sprzedawca na Saturnie) jak ja lubię różnorakie abstrakcje Szmoncesów ;P:

Voy - Przekaz pokoleniowy (Spotkanie po latach) bo najbardziej zapamiętałem ;P:
_________________
Gdybym nie wiedział że to głupota pomyślałbym że to prowokacja...
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 25 Sierpnia 2008, 08:48   

No. Czyżby zaczynało się coś dziać? ;) Kto następny? Bo naprawdę będę bił! Kobiety też dostaną - po pupach :twisted:
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 25 Sierpnia 2008, 11:03   

Mam już wydrukowane, czyli pierwszy krok zrobiony. :D
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 25 Sierpnia 2008, 12:21   

No i dobrze. To teraz zrób następny ;)
Sześć głosów oddanych. Kto da siódmy? Będzie nagroda :mrgreen:
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group