Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Światło widzę! - czyli szorty w kolejnej postaci. Widzisz?

W którym szorcie, a może dwóch, ujrzałeś Światło?
ALEXANDER
5%
 5%  [ 4 ]
BRIGHAM
2%
 2%  [ 2 ]
CASLET
13%
 13%  [ 10 ]
D'ORVILLE
3%
 3%  [ 3 ]
ELISABETH
5%
 5%  [ 4 ]
FORAKER
17%
 17%  [ 13 ]
GISCARD
1%
 1%  [ 1 ]
HARRINGTON
9%
 9%  [ 7 ]
ISVARIAN
13%
 13%  [ 10 ]
JANACEK
2%
 2%  [ 2 ]
KUZAK
13%
 13%  [ 10 ]
LaFOLLET
6%
 6%  [ 5 ]
McKEON
6%
 6%  [ 5 ]
Głosowań: 40
Wszystkich Głosów: 76

Autor Wiadomość
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 16 Lutego 2008, 20:17   Światło widzę! - czyli szorty w kolejnej postaci. Widzisz?

ALEXANDER

Bydło.

O k u r w a! Nagły ból przeszywa pierś. Nawet nie ból, ale tępe uderzenie falą gorąca obezwładniającą absolutnie wszystkie członki. Nogi mam wyprostowane, mięśnie zastygłe w wyprężającym skurczu, czuje tylko jak po nogawkach płynie gorąca struga moczu. Mogę tylko patrzeć na wystający z piersi kawał drewna. Coo… jak to? Co się stało?

Co? Ten chamski sznurek, ta kupa gnoju, ta pokraka ledwo nadająca się na przekąskę pułapkę na mnie zastawiła? Gdybym właśnie nie umierała, to samym śmiechem bym ich pozabiła, a co tam, śmieję się, wyję na całe gardło. Podchodzą do mnie ostrożnie. Ta która miała być moim obiadem i kolacją na wiele, wiele dni i nocy, kobieta z bachorem na ręku, staje z daleka patrząc wielkimi oczami jakby chciała mnie w nich zamknąć. Jest też i ten co mnie dziabnął od tyłu, na szyi kołysze mu się karabin, u boku szabla, cham chyba z choinki się urwał. Ale szuja wiedział jak mnie podejść i zabić. Mimo pogardy zdobywam się na uznanie. Cóż, to był dobry czas, najlepszy jaki można było sobie wyśnić, wojna, nikt nie szuka zaginionych, namnożyło się naszych jak kotów. No cóż, nie pierwszy raz, pewnie nie ostatni bydło mnie dopadło, pora już zatańczyć, ale jeszcze wezmę gnoja z sobą.

Krew praktycznie już nie płynie, walę się sztywna na bok ściskając rękoma szpic drzewca i odstawiam trzęsawkę: kopię nogami, charczę i zamieram. Drugą powiekę mam zaciągniętą, wygląda tak, jakby mi oko bielmem zaszło. Czuję jak podchodzi, jak nachyla się z szablą w ręku i wtedy zrywam się, odbijam od zamarzniętej ziemi i zaciskam zęby dokładnie na jego tętnicy szyjnej. Moje pazury z łatwością przerabiają jego ubranie i skórę na sieczkę, łykam gorącą juchę aż nagle wszystko się wali i piszczy i widzę tylko śnieg i kamień tuż koło oka, a wszystko to z boku. Nie doceniłam baby, musiała zaraza doskoczyć, złapać szablę i głowę mi ciachnąć, silna krowa, hej, szkoda że cię nie piłam laska, żegnaj.
Wyskoczyłam łagodnie. Tuż obok wystraszony, przykucnięty partyzant, jeszcze nie wierzy, jeszcze ma nadzieję, patrzy się na tę swoją kupę mięcha z wczepionym bezgłowym moim truchłem i nie dopuszcza do swojej świadomości, że to przecież on sam. Prycham. Banał jak zwykle. Podpływam i odgryzam mu głowę. Ale wyskoczył! Myślał głupek, że to naprawdę, hej, nie ma jak dobry humor, no nie?

Teraz wam powiem jak to jest z tą całą reinkarnacją. Kiedyś dawno temu złapałam jakiegoś dupka i zamiast go kulturalnie skonsumować jak matka uczyła, zaczęłam z nim gadać, młoda byłam i głupia. Ubzdurało mu się, że on też może. Widzicie, to jest tylko nasza karma, wam świnie lepiej, możecie zapychać prosto do stwórcy, dla nas ta droga jest zamknięta. Jeszcze zamknięta, póki co - ma się rozumieć, cały czas pracujemy nad tym. W astralu trzeba poszukać swojego totemicznego aspektu i przyjmując go w siebie inkarnować. Niestety występuje klasyczny płodozmian, jak mawia poeta: żeby życie miało smaczek raz dziewczynka, raz chłopaczek. Teraz kolej na faceta, jak ja nie cierpię być samcem, powiedzcie sami: jest coś gorszego od bycia facetem? Nie, nie będę z żadną samicą się wiązać, wezmę sobie za to kota do towarzystwa i porządzę tym bydłem. Ha! Uśmiecha mi się to nawet. Jakoś to poniżenie dla mojej godności zniosę, pozostaje mi tylko wybór aspektu. Nie wiem jak to się odbywa, ale rodzimy się w rodzinie z nazwiskiem wziętym od aspektu. Jest to jedna z nielicznych rzeczy, których Jeszcze nie rozumiemy. Przedostatnio wybałam aspekt sarny – urodziłam się jako de Sarnac, teraz wybrałam wilka – jestem Wilczyńska, ale już chcę odpocząć, pora na coś ze smakiem, wyrafinowanego, a jednocześnie mylącego. O! Już wiem. Jak wam się widzi kaczka? Ok.?

No to zaczynam, zbliżam się do światła, światło widzę …
________________________________________________________________________________


BRIGHAM

- Dedal, zgłaszamy awaryjne podejście na widoczność, DR-5263. Zgłoście się!
- Psia krew – odezwał się drugi pilot – nie dość, że mamy wyciek tlenu, utleniacza paliwa, rozpieprzony radar, to jeszcze radio nie działa.
- Wykonamy procedurę podejścia bez komunikacji. Orbity zsynchronizowane, Dedal powinien być gdzieś przed nami.
- Nic nie widzę. Nie dość, że jesteśmy bez radaru ślepi, to jeszcze podejście będzie pod Słońce. Co za pech.
- Szukaj świateł podejścia, a ja przewertuję na szybko procedury, mamy mało czasu.
- Mam, chyba widzę.
- Widzisz światło Dedala?
- Tak widzę, patrz tam!
Niewielka gwiazdka wykonywała powolny ruch na tle innych, nieruchomych.
- Tak, to musi być to. Nie mamy czasu analizować dokładnie procedur. Przeczytam z grubsza to co piszą w specyfikacji. Słuchaj. Podejście wizualne, bez radaru, wykonuje się w przypadku uszkodzenia urządzeń naprowadzających ble ble... poinformować dyspozytora o konieczności wykonania manewru...
- Co? A jak radio nie działa?
- Mam. Dokowanie bez komunikacji, wykonywane tylko przy użyciu automatycznych systemów naprowadzania. Hmm?
- To znaczy, że co? Bez radaru i komunikacji nie można dokować?
- Co się na mnie gapisz, czy ja to pisałem? Specyfikacja tego nie przewiduje, więc musimy to zrobić bez niej.
- Cholerni urzędnicy.
- Czytam ci procedurę podejścia wizualnego. Ble ble... dla dużych stacji kosmicznych odległość między dwoma światłami podejścia 100 metrów... ble ble... wyznaczają oś podejścia, ustawić światła na skali kątowej ekranu kontrolnego, obliczyć dystans według tabeli.
Drugi chwycił drążek, przechylił dziób pojazdu. Naprowadził skalę wyświetlaną na przedniej szybie na oddalone światełko stacji kosmicznej.
- Dobra widzisz dwa światła?
- Tak, są dwa, według skali oddalone o pół stopnia. To znaczy, że mamy do stacji około 11 kilometrów.
Pierwszy włączył stoper.
- Przeliczam. - Drugi wpatrywał się uważnie w skalę. - Światła powoli oddalają się, mamy teraz 10 kilometrów.
Pierwszy zatrzymał stoper.
- To daje nam prędkość względną 200 metrów na sekundę. Wyskaluj licznik.
- Boże, jak za kamienia łupanego.
- Czytam dalej. Prędkość podejścia dla frachtowca naszej klasy... hmm i tu tabela. Z grubsza trzeba odległość podzielić przez pięćdziesiąt, dostaniemy prędkość w metrach na sekundę.
- Ok, mieścimy się w normie. Według skali światła podejścia oddalone już o 7 dziesiątych stopnia. To 8 kilometrów. Powolne hamowanie. Mamy 120 metrów na sekundę.
- Odległość między światłami półtora stopnia, to daje niecałe 4 kilometry, prędkość 76 metrów na sekundę i nadal hamujemy.
- Czy one nie powinny być niebieskie? Są białe.
- Zawsze były niebieskie. Może tu mają światłą innej barwy? Odległość między nimi to już 3 stopnie, co daje 2 kilometry do celu, 35 metrów na sekundę.
- Co jest?
Oślepiające ich Słońce nagle zniknęło. Zapadła ciemność.
- Słońce, gwiazdy, gdzie się podziały?. Są tylko te dwa cholerne światełka.
- Stacja je przesłoniła?
- Niemożliwe, Dedal nie ma takich rozmiarów. To ledwie 150 metrów średnicy. Nie mógł przesłonić całego nieba.
- Chyba że...
Wpatrywali się w przednią szybę. W ciemności malowała się jakaś trudno dostrzegalna mozaika.
- Cała wstecz!
Buchnęły ogniem przednie dysze. Dźwięk rozpędzających się powoli reaktorów ogłuszył ich. W świetle płomieni wyłoniła się przed nimi ogromna ściana.
- To nie światła podejścia... Jesteśmy za blisko...
Drugi w panice szamotał się, próbując odpiąć pasy i uciec gdziekolwiek.
- ...to są okna.
Płomienie silników oświetliły zbliżającą się ścianę stacji, była kilkadziesiąt metrów przed nimi... kilkanaście... Katastrofy nie dało się już uniknąć.

________________________________________________________________________________


CASLET

- Światło, widzę światło!
„Nic nie widzisz, idiotko, przecież jesteś ślepa!” – pomyślał ze złością.
- Widzę światło! – powtórzyła uparcie jeszcze parę razy i umilkła.
Z niechęcią obmył ją i podłączył na chwilę kroplówkę.
- Nie tak miało być – westchnął, przyglądając się obrączce, z wygrawerowanym napisem „Nie opuszczę Cię aż do śmierci”.
Gdyby mógł, opuściłby ją natychmiast. Gdy pięć lat temu zdecydowali się na lot, byli młodzi, zakochani i pełni nadziei, że na innej planecie i samym luksusowym statku, czeka ich niezwykłe życie. Pierwszy rok spędzili na zabawach, korzystając obficie z niezliczonych atrakcji, jakie zapewniała „Droga do Raju”. A potem zdarzył się wypadek i jego Alis zmieniła się w ślepą, sparaliżowaną zarówno ruchowo jak i umysłowo, kłodę. Nienawidził jej. Głównie dlatego, że czuł się winny, patrząc na to, co z niej zostało. To on miał zostać wciągnięty i połamany. Uratowała go, kosztem własnego zdrowia. Żałował, że nie zapłaciła za niego życiem i czuł się podle z tymi myślami.
- Światło widzę!
- Jakie światło? – zapytał ze zrezygnowaniem.
- Jak Słońce! Na zewnątrz, piękne! Musisz zobaczyć! – Wyciągnęła prawą rękę, jedyną w miarę sprawną kończynę i próbowała pochwycić jego dłoń.
- Nie ma tu żadnego światła – warknął.
- Jest! Chodźmy! – Ręka zaczęła wybijać nerwowy rytm. – Chodźmy!!!
- Dokąd?
- Musisz zobaczyć! Przez okno! Weź mnie, chodźmy!
Zaczęła jęczeć i powtarzać to w kółko.
- Idiotka – syknął przez zaciśnięte zęby, ale posadził ją na wózek inwalidzki i powoli opuścili kajutę.
„Droga do Raju” tętniła życiem, była balem z przepięknymi kobietami, cudowną muzyką, długimi dyskusjami, mocnymi drinkami. A on musiał opiekować się schorowaną i głupią żoną.
Na taras widokowy prowadziła jedna, z rzadka używana, winda. Obserwowanie czarnej przestrzeni, usianej zimnymi iskrami gwiazd było atrakcją tylko przez pierwsze miesiące.
Zjechała, popchnął do środka wózek i wcisnął guzik oznaczony jako „T”
- Poziom zablokowany, podaj kod dostępu – rozległo się.
- No to nie zobaczę światła – burknął. Dłoń Alis uderzyła spazmatycznie w tarczę z cyframi, wciskając kilka na oślep.
- Kod przyjęty – Drzwi windy zasunęły się cicho.
- Jak to zrobiłaś? – zdziwił się. Winda ruszyła, po chwili zatrzymała się na żądanym poziomie i wysiedli.
Osłupiał.
Cały przeszklony taras zalany był jasnym światłem, zupełnie jak po wschodzie Słońca. Zmrużył oczy od blasku, czując dziwny niepokój.
- Jak państwo się tu dostali?! – surowy głos dowódcy wrócił go do rzeczywistości.
- Skąd to światło?! – krzyknął.
- Nie powinien się pan tu znaleźć – odparł. – Mamy awarię, zboczyliśmy z kursu. Za kilka dni statek wleci w atmosferę gwiazdy. „Droga do Raju” jest drogą do piekła – zauważył z gorzką ironią. – Ale są kapsuły hibernacyjne, które wystrzelone w odpowiednim momencie uchronią zawartość przed spaleniem. Ma pan szczęście, w zamian za milczenie, ofiaruję panu jedno miejsce.
- A pasażerowie? Oni... spłoną? – wyszeptał z przerażeniem.
- Nic się już nie da zrobić. A kapsuł wystarczy tylko dla tych, co wiedzą.
Spojrzał na Alis. Dowódca zrozumiał.
- Trzeba być sprawnym, by móc skorzystać. Nie da rady – powiedział.
- Światło widzę! – zawołała.
- Decyzja należy do pana.
Zamknął oczy. Miał szansę. Przez te wszystkie lata musiał się nią opiekować, rezygnując z przyjemności, jakie były na wyciągnięcie ręki. Więziła małżeńską przysięgą. Odebrała młodość. Ale uratowała mu życie, a teraz po raz drugi… Musiał coś zrobić, dla niej.
- Podajcie jej zastrzyk, żeby nie cierpiała – wyszeptał obcym głosem.
________________________________________________________________________________


D'ORVILLE

Promień nadziei

- No dobra, przelećmy raz jeszcze wyniki testów. Chcę mieć pewność, że dobrze robię, wysyłając ludzi na powierzchnię planety.
- Czyżbyś nam nie ufał, kapitanie?
Eugeniusz westchnął cichutko.
- Po prostu chcę się upewnić. Poproszę o wyniki, dobrze?
Komputer zamilkł na chwilę.
- Kosmos. Galaktyka...
- Przejdźmy do planety.
- Planeta Hades. Półkula wschodnia. Koordynaty...
Vincent miał dość.
- Posłuchaj mnie, Hol. Za chwilę mam stąd wyjść razem z Aggie i bardzo mi zależy na tym, żeby się nie spalić, nie utopić, albo żeby nas coś nie pożarło. Nie traktuj tego osobiście, ale spróbuj wczuć się w nasze położenie i powiedz, co może nam tam, do cholery, zagrażać, OK?
O dziwo, Hol zareagował błyskawicznie.
- Pył. W atmosferze jest trochę tlenu, ale nie da się nią za długo oddychać bez hełmu, właśnie ze względu na pył. To jakaś pochodna żelaza, do końca nie wiem jaka. Bardzo ciemno. Współczynnik odbicia światła najniższy...
- Czekaj, czekaj – przerwała Aggie – Jak to nie wiesz, jaka pochodna żelaza?
Hol znów zamilkł, ale tym razem jakby w zamyśleniu.
- Jak wy to mówicie? – spytał, przysięgliby, z zadumą w głosie – „Głupio to zabrzmi?” Tak. Więc, głupio to zabrzmi, ale to mi wygląda na inteligentną formę żelaza.

- Nie wyjdziecie – Eugeniusz kręcił głową - To mądre bydlę. Miewa przeczucia. Wiem, bo latam z nim dłużej niż wy.
- Przestań – skrzywił się Pedro Verda – Inteligentna forma żelaza? Ostatnio spotkałem taką u ojca na polu. Ale miałem wtedy pięć lat, a potem końcu się okazało, że to mój brat usiłował przejechać mnie kosiarką. Coś mu się wyniki pomieszały i tyle.
Aggie pokręciła bezradnie głową.
- Sama nie wiem. Kapitanie, sam mówiłeś, że bez dobrych badań w terenie wyjazd można sobie, tego... odpuścić.
- Ona ma rację – przyznał niechętnie Vincent – Zwróć uwagę, że przy takim wskaźniku zapylenia żadne urządzenie długo tam nie przetrwa. To jak?
- Powiem to pierwszy i, mam nadzieję, ostatni raz w życiu – wstał Eugeniusz – Zrobicie, co uznacie za stosowne.

- Oż w mordę, ciemno, jak... u Pana Boga za piecem – Aggie w porę przypomniała sobie kolor skóry Vincenta – Widziałeś kiedyś taką ciemność?
- Aha. Przez pierwszych dziewięć miesięcy życia.
Nie zdążyła się zaśmiać. Nie żeby ten żart na to zasługiwał, ale po prostu w momencie, kiedy zapalili reflektory, zobaczyli unoszące się wszędzie dookoła chmury brunatnego pyłu. Pyłu, który nigdy nie oglądał światła. Pyłu, który na jego widok uformował się w nieforemną, małą trąbę powietrzną i, uderzywszy w nietłukące teoretycznie obudowy reflektorów, zgruchotał je doszczętnie. Mimochodem zrobił to samo z hełmami obydwojga kosmnautów. Wtedy zrozumieli, co miał na myśli Hol, mówiąc, że tutejszą atmosferą da się oddychać krótko. Miał na myśli prawdopodobnie jakieś dziewięćdziesiąt sekund.
- Wracamy... do światła – wychrypiał Vincent.
Zawrócili i zobaczyli, jak pył oblepia smukłą sylwetkę „Desserta”, pokrywając ją nieprzeniknioną ciemnością.
- Do światła... musimy do światła – Aggie w panice chwyciła Vincenta za rękę i brnęła na oślep przed siebie, dusząc się i krztusząc. Zauważyli je niemal jednocześnie. Zielone, awaryjne światełko.
- Jest!
- Widzę!
Już mieli cel. Musieli się czołgać, ciągnąc się i pchając nawzajem. Uklękli, wpatrzeni w migotliwą strzałkę z napisem „EXIT”.
A potem otworzyły się drzwi.

- Jezu Chryste, Aga, co myśmy palili?
- Złe pytanie, kochany: co myśmy pili?
- Też niedobre. Po co poszliśmy po tym wszystkim do kina?
- Mam lepsze, chcesz? Po kiego grzdyla poszliśmy na „Pustynię Tatarów?!

________________________________________________________________________________


ELISABETH

Za górami, za lasami, za siedmioma parsekami, na pewnej nieznanej człowiekowi planecie była sobie Kraina zamieszkana przez dwa zaprzyjaźnione plemiona. Rozdzielała ją rzeka, na której zbudowano sto mostów. Międzyplemienne kontakty trwały wieki, ale pewnego dnia rzeka zdradziła kamratów - z głębokich wód wyrosły szybko pnące się w górę garby. Wkrótce przestały istnieć łączące pobratymców mosty, a ponure królowanie obwieściło groźne górskie pasmo. Mędrcy twierdzili, że wyrosło najprawdopodobniej na skutek zaklęcia jakiegoś potężnego, szalonego maga.
Szczyty okazały się nie do zdobycia, przełęcze nie do przejścia. Zginęło wielu śmiałków próbujących dotrzeć na drugą stronę. W końcu, po kilku latach, zgasła wiara w powodzenie wypraw. Nosy na kwintę spuścili wojownicy, magowie, awanturnicy. Wspinaczki były nie dla nich.
Minęło pokolenie i oba plemiona prawie zapomniały o pobratymcach. Zaczęły żyć własnymi sprawami, odwróciły się od gór.
Do czasu...
Pewnej nocy na najwyższym szczycie pojawiło się tajemnicze światło. Pomyślałbyś, że to gwiazda ukucnęła na górze albo księżyc oświetlił skały. Nie, płomień był żywy, jaśniał nieprzerwanie. Po obu stronach tubylcy znów zaczęli podnosić głowy i oczarowani blaskiem przypomnieli sobie o towarzyszach zza gór. Wielu błędnie sądziło, że to oni weszli na szczyt, aby dać znak.
Nastał renesans wspinaczkowego optymizmu. Trzeba przyznać, że były ku temu podstawy: w ciągu minionych lat rozwinęła się myśl techniczna, odkryto zaklęcia ograniczające skutki upadków. I stało się, co stać się musiało: niemalże w tym samym czasie z obu stron Krainy ruszyły dwie niebezpieczne ekspedycje.
Strome granie utrudniały wspinaczkę, wiatr ciął zmarznięte twarze, ale na szczęście nikt nie zginął. Obie wyprawy były pewne swego, rozświetlony szczyt przybliżał się z każdym dniem. Światło zapraszało, kusiło, dodawało sił.
Pierwsza do celu dotarła grupa wchodząca z doliny leżącej na lewo (patrząc od strony północy). Szczyt niespodziewanie okazał się wielki jak centralny plac w stolicy. Rosły na nim drzewa, ścieliła się łąka.
- To czary maga, który wzniósł góry – zawyrokował szef ekspedycji. Szybko jednak przestał zwracać uwagę na trawę, dostrzegając skrytą za niewysokimi drzewami gospodę. Przed drzwiami paliła się pochodnia rzucająca ku podnóża szczytów magiczne światło.
Weszli do środka. Ujrzeli puste ławy, zydle i tajemniczego osobnika z brodą.
- Kim jesteś? – zapytał dowódca.
- Cieszę się, że przyszliście. Siadajcie, zaraz coś podam. Ci z drugiej strony przyjdą najwcześniej jutro. Guzdrają się jak żółwie.
- Co ma znaczyć karczma na szczycie góry? Gadaj, ktoś ty?
- Stanęliście na wysokości zadania. Jako najważniejszy gatunek zamieszkujący planetę jesteście w stanie wspiąć się na wyżyny, by osiągnąć cel. Otrzymacie więc dar, który na zawsze zmieni wasze życie.
- Że co?
- Już nic nie będzie jak dawniej. Od teraz możecie rozkoszować się niespotykanymi dotąd doznaniami. Niestety, pojawią się również nowe niebezpieczeństwa...
- Nie ględź!
- Dam wam coś, czego wasza planeta nie znała.
- Gadaj do rzeczy, bo łeb rozwalę!
Karczmarz nie słuchał, gdyż rozpoczął nalewać w drewniane kufle bursztynowy, mocno pieniący się płyn. Uważał, by nie uronić zbyt wiele.
- Co z tamtymi? Nie poczekamy na nich? – zapytał ktoś z wyprawy.
- Nie poczekamy. Przegrali, niech więc zapoczątkują ród abstynentów.
- Niech sczezną - warknął dowódca, przełykając po raz pierwszy w życiu gorzkawy napój bogów.
Oczy zaświeciły się blaskiem płonącej na szczycie pochodni.
________________________________________________________________________________


FORAKER

Klucz francuski zaatakował bez ostrzeżenia. Wyleciał z tunelu ponad
głową Jacka, o centymetr ominą jego czuprynę i wylądował na palcach stopy.
- Aaau! Motyla noga!
- Przepraszam Jack - zniekształcony akustyką żelaznego szybu głos Boba brzmiał żałośnie.
- możesz mi go przynieść Jack?
Jack spojrzał na rozwarte szczęki narzędzia, a potem na drabinę.
- Oczywiście, Bob... - jego głos też nie był naturalny.
- Dziękuję! O, zaraz... Udało się! Już nie przynoś Jack! Schodzę!

Bob wypełnił swoją postacią wąskie przejście. Kiedy stanął na ziemi, zrobiło się ciasno.
W ręku trzymał ogromną kłódkę. Poza nim i Jackiem w pokoju była jeszcze Mery. Wpatrywała się w
tunel skubiąc warkoczyki ala Pipi Langstrump. To ona pierwsza zabrała głos.

- Dawno, dawno temu Ziemia była żyzna i zielona - Na te słowa Jack pokazał białka oczu. Okrągłe lico Boba
przybrało wyraz twarzy pięciolatka czekającego na bajkę o fabryce czekolady.
- Spadły bomby i ludzie musieli się ukryć pod ziemię, ale pewnego dnia znów zobaczą Słońce.

Teraz cała trójka patrzyła kierunku szybu.
- I na pewno Słońce jest za tamtą klapą?
Mery wyjęła z torby stertę kolorowych kartek. Powyrywanych stron z książek, fragmentów
czasopism i wydruków komputerowych. Rozejrzała się wokół. W bunkrach, w których
poprzednie trzy wojny nazwano Bibliotecznymi nie było rozsądnym obnosić się z takim skarbem.
Byli sami.
- Tu jest napisane, że Słońce jest wysoko. Wyżej niż tu nikt nie chodził.
- Ale czy tam jest bezpiecznie? - Zapytał Jack.
- Sprawdź. Ja jestem dziewczyną! - W trakcie Drugiej Wielkiej Bibliotecznej klan Mery wszedł w posiadanie
cennych pozycji literatury popularnej lat 60 XX wieku.
- A ja mam bolącą nogę! - klan Boba szczycił się niekompletną, acz interesującą kolekcją filmowych
scenariuszy.
- Bob? - Bob nie zawracał sobie głowy historią klanów. Może nie był filozofem, ale serce miał olbrzymie.
- Mam tam iść Mary?
- Jesteś taki odważny Bob!

Zniknął w tunelu. Po trzydziestu sekundach stuknięć, sapań i zgrzytów z szybu wydobył się głos:
- Duszno! Ciemno! - Do głosu Boba dołączył inny, przypominający grę na trąbie Bu! Bu! Bu!, dźwięk.
- Ojej! Widzę! Światło Widzę! Jest... Jasne! Jest... Piękne... I Mruga! Słońce!... I Śpiewa!
Jack spojrzał na Mary, a Mary na sufit.
- Słońce jest gwiazdą, a gwiazdy mrugają. O, a tutaj - wskazała na kolorowy skrawek papieru -
jest napisane Szwedzka Gwiazda Śpiewa Słońce to szwedzka gwiazda. - powiedziała rezolutnie.
- a Szwecja....
- Uciekajcie!!! - W świecie, w którym przyszło im żyć, nie zwykło się ignorować takich rozkazów.
Rzucili się wzdłuż korytarza, a potem klatką schodową długo, długo w dół. Tuż za nimi tuptał Bob.

Zatrzymali się, kiedy nie mieli siły biec dalej. Cała trójka. Od Boba biło metafizyczne szczęście.
- Widziałem Słońce! Zaśpiewało dla mnie! I mnie ostrzegło!
- Ostrzegło? Co tam się stało, Bob?!
- Powiedziało: Radiacja w Normie - Płazy zostaną otwarte!
Mary przewertowała strony swojego skarbu.
- Płazy to gromada kręgowców ziemnowodnych... Mogą być niebezpieczne!
- Widziałem kiedyś płaza. Był na poziomie piętnastym.
- To nie był płaz Bob, to był kombajn górniczy.
- Kombajn Górniczy... - rozmarzył się Jack, który lubił monumentalne antyki.
- Następnym razem zobaczymy księżyc!
- Księżyc jest jak rogalik...
- Słyszałem, że w bloku J mają coś, co wygląda jak rogalik.
I Ruszyli spokojnie w dół, ku światu ku, który dobrze znali.

________________________________________________________________________________


GISCARD

Łza

Po pracy, jak zwykle, wsiadła do białego opla astry. Lubiła go za kształt przypominający dużą łzę, podrasowany silnik i wygodny fotel kierowcy. Na internetowej aukcji wywalczyła małą, sportową kierownicę, która co prawda zasłaniała prędkościomierz, ale znakomicie pasowała do drobnych dłoni właścicielki. Anna bez trudu mogła wyprzedzić większość pojazdów spotykanych na drodze do domu.
Dbała o Łezkę, jak o bliskiego przyjaciela, pilnując terminów przeglądów, zmiany oleju i tankowania, a samochód niezawodnie dojeżdżał do celu, ale tylko wtedy, gdy sama siedziała za kierownicą. Ilekroć prowadził Edward, natychmiast zaczynały się najdziwniejsze problemy - pękał świeżo wymieniony pasek klinowy, wysiadały światła lub wycieraczki nagle przestawały działać. Cierpliwość męża wyczerpała awaria hamulców – ledwie uszedł z życiem. Nie chciał wierzyć, że Annie nic się nie przydarza, oskarżał ją o ukrywanie prawdy, wreszcie zaczął być zazdrosny. O samochód!
Codziennie odgrażał się, że jak tylko znajdzie inne auto – najlepiej mercedesa – piekielnego opla natychmiast sprzeda, choć najchętniej oddałby na złom.
Tego dnia zadzwonił koło południa i radosnym głosem zawołał – Mam! Jasiek znalazł dla nas merca! Wieczorem wyjeżdżam do Niemiec!
Słuchawka wypadła Annie z ręki…
Zmierzch podpełzał powoli wraz z mgłą. Styczeń bardziej przypominał listopad. Szarobury dzień nie nastrajał optymistycznie, miała wrażenie, że niebo wgniata ją w ziemię. Kiepski nastrój pogarszała jeszcze perspektywa utraty Łezki, lecz Edward był nieugięty. Chciał mieć wymarzoną beczkę za wszelką cenę, a na dwa samochody nie mogli sobie pozwolić. Ustąpiła… jak zwykle...
Zakupy... Codzienna zmora… Wrzuciła na tylne siedzenie ostatnie pakunki.
- Uff… chyba wszystko… - westchnęła ciężko.
Pasy, światła – można jechać. Z czułością poklepała deskę rozdzielczą i ruszyła. Silnik zamruczał, jak kot. Duży kot.
Tuż za miastem przez dźwięki ulubionej „Trójki” przebił się sygnał telefonu.
- Za ile będziesz? – Mąż zaczynał się niecierpliwić.
Spieszno mu było do wyjazdu i nowego nabytku. Edward uwielbiał zmieniać samochody, dobrze, że nie stosował tej zasady do kobiet – figlarny uśmieszek zupełnie odmienił twarz Anny, znowu wyglądała młodo.
- Góra dziesięć minut – odpowiedziała sztucznie ożywionym głosem.
Przycisnęła gaz. Przed maską, w półmroku dostrzegła nagle dwa czerwone punkty - tylne światła jadącego żółwim tempem samochodu.
- Zdążę przed zakrętem? – zapytała siebie w myślach i mocniej nacisnęła pedał. Oślepiły ją odbite w lusterkach światła wyprzedzonego pojazdu. Weszła w wiraż, zanim zdążyła zdjąć nogę z gazu. Drogę znała na pamięć – wszystkie niebezpieczne zakręty i wytłoczone przez ciężarówki koleiny, las gdzie zawsze było mroczno, a zimą bardziej ślisko niż na odkrytej przestrzeni – jeździła tędy przynajmniej dwa razy dziennie.
Ku jej zaskoczeniu opel zaczął tańczyć na jezdni. Rozpaczliwe ruchy kierownicą tylko na chwilę odsunęły nieuniknione. Kierowca nadjeżdżającego z przeciwka forda, po nieudanej próbie hamowania, bezradnie czekał na rozwój wypadków.
Ostatnimi dźwiękami zapisanymi przez mózg Anny był huk zderzających się czołowo pojazdów i tryumfalny ryk wielkiego kota.
Zobaczyła światłość.
Po nieruchomej twarzy spłynęła samotna łza.
________________________________________________________________________________


HARRINGTON

Widzę światło!

Odkąd tylko sięgam pamięcią, światło ratowało mi życie, zapewniało ulgę w cierpieniu, pomagało na co dzień.
Kiedy byłem chłopcem, pewnego popołudnia zgubiłem srebrną monetę podarowaną przez dziadka. Wypadła z płytkiej kieszeni szortów, gdy biegłem szczęśliwy przez łąkę. Rozpłakałem się, ale podjąłem trud poszukiwań. Połknęła ją wysoka, gęsta trawa, wydawało się, że nie mam szans... lecz wtedy pojawiło się światło. Ciężkie chmury uciekły w kąt nieba, zaświeciło słońce, a jeden z promieni odbił się od monety i strzelił prosto w moje oczy. Pieniążek zaświecił jakby był gwiazdką ukrytą w trawie.
Widzę światło!
Kiedy byłem młodzieńcem, podjąłem pracę w sklepie ojca. Kiepsko radziłem sobie z liczeniem, więc musiałem zostawać po godzinach, aby sprawdzać rachunki, bilansować zyski i straty. Ojciec nie stosował taryfy ulgowej ani wobec mnie, ani wobec braci. Pewnego razu popełniłem znaczący błąd, który umknął uwadze. Już chciałem oddać felerne papiery ojcu, gdy nagle płomyk świecy stojącej na biurku niespodziewanie rozbłysnął, a ja natychmiast spostrzegłem kompromitującą pomyłkę. Cofnąłem się i poprawiłem rachunki. Było warto - po dwóch latach ojciec przepisał sklep właśnie mi.
Widzę światło!
Kiedy przyszli oni, zdążyłem uciec z pieniędzmi. Wolałem się nie narażać, mieli pretensje o byle co. Skulony, kryłem się w ciemnościach. Przemykałem między budynkami, przeskakiwałem mury. Przeczuwając zagrożenie, pobiegłem do piwnicy. Następnego dnia późnym wieczorem wyszedłem na podwórze, stanąłem wyprostowany i spojrzałem w ponure okna. Ze wszystkich biła czerń, tylko w jednym nieśmiało wiercił się płomyczek świecy. Poszedłem właśnie tam i zapukałem. To byli dobrzy ludzie, pomagali mi przez kilka miesięcy, nie oczekując niczego w zamian.
Widzę światło!
Nie mogłem dłużej zawracać im głowy, postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce. Przypadkowo spotkałem dawnego znajomego, który opowiedział o szansie na nowe życie. Trzeba było tylko zgodzić się na emigrację i wpłacić zaliczkę. Przyjaciel był taki rozpromieniony...

Widzę światło!
Znajduję się w pociągu wiozącym mnie do nowego domu. Nie boję się żadnej pracy, sprostam każdemu zadaniu. Czuję się jak człowiek zaczynający wszystko od początku. W wagonie panuje tłok. Siedzę oparty plecami o ścianę i właściwie nie widzę mijanego krajobrazu. Nie szkodzi, przez niewielki prześwit w dachu dotyka mnie promień słońca.
Widzę światło!
Zatrzymujemy się na jakiejś stacji. Wszyscy wysiadają, postanawiam więc rozprostować kości i rozejrzeć się po okolicy. Może nie pojadę dalej i zostanę właśnie na tej ziemi?
Wysiadający pasażerowie skręcają w prawo. Nie chcę się wyłamywać i idę z nimi. Niektórzy są trochę dziwni: maszerują w milczeniu z pochylonymi głowami, nie wykazują zainteresowania okolicznym pejzażem. Nie rozumiem ich, przecież słońce pali mocniej niż kiedykolwiek. Cały świat wręcz błyszczy w promieniach. Dochodzimy do wielkiej bramy, na szczycie której połyskuje napis. Mrużę oczy i z trudem odczytuję: „Arbeit macht frei”.
Widzę światło!

________________________________________________________________________________

ISVARIAN

Umarł szczęśliwy i pełen ufności. Pożegnał się z rodziną, pobłogosławił płaczące dziatki, zabrał w ostatnią podróż coś więcej niż srebrnego obola – śnieżnobiałą hostię. Wbrew obawom ateistów nie stracił świadomości, lecz lekko uniósł się nad własnym ciałem, spojrzał w załzawione oczy bliskich i pomknął do rozwartego nieopodal tunelu, z wnętrza którego dobiegało błogie światło. Ledwie się znalazł w środku, popłynął ruchem jednostajnie przyspieszonym w górę, jak sądził - ku Niebu. Przez chwilę czuł niemal pełnię szczęścia, jednak po chwili zdarzyło się coś niespodziewanego.
Blask zgasł.
- Cholera, gdzie światło? – zdenerwował się. Istotnie, w tunelu nie było choćby krzty jasności. Ciemność całkowicie wypełniła wnętrze, a nieszczęsny zmarły skonstatował z przerażeniem:
- Do diabła! Jednak idę do piekła. Niech cholera weźmie całą religię! – gdyby serce biło, dostałby zawału; gdyby funkcjonował mózg, nastąpiłby wylew krwi. Niestety, nieśmiertelna dusza nie mogła sobie pozwolić na luksus dramatycznego zejścia.
Siłą woli zatrzymał się i starł niby-pot z niby-czoła. Nie wiedział, co czynić dalej.

***

Poczekalnia sali audiencyjnej lśniła przepięknymi barwami, a subtelna woń zapewniała gościom niezapomnianą rozkosz. Delegacja Aniołów Świetlistej Drogi cierpliwie czekała na ławie pod oknem, z którego rozpościerał się widok na rajskie ogrody.
Po dłuższej chwili nadszedł gospodarz boskiego salonu.
- Wasza prośba została wysłuchana. Bóg przeanalizuje pismo, które zredagowaliście – Anioł Sekretarz aksamitnym głosem oznajmił dobrą nowinę. – Proszę o zwój z postulatami.
Siedzący w środku przewodniczący Komitetu Strajkowego Aniołów Świetlistej Drogi poprawił opaskę protestacyjną na prawym skrzydle, wstał, starannie ukłonił się i oddał zapieczętowany rulon Sekretarzowi. Ten bez zbędnych ceregieli złamał pieczęć i zaczął czytać:
- „My, pracujący w tunelach śmierci Aniołowie Świetlistej Drogi domagamy się: zwiększenia limitu piór w skrzydłach, zachowania przywileju swobodnego dostępu do rajskich ogrodów, możliwości udawania się w czasie wolnym na wycieczki turystyczne chociażby do połowy piekielnych kręgów...”
Sekretarz nie przeczytał całości. Niedbale zwinął rulon z powrotem i dodał od siebie:
- Taa, sądzę, że Pan nie będzie miał nic przeciwko waszym postulatom, tylko na Boga, przestańcie strajkować! Wróćcie do tuneli i pozapalajcie z powrotem światła! Umarli gubią się w pierwszej wędrówce.

***

Sekretarz Boga podliczał stan dusz, które w ciągu ostatniej doby zasiedliły Raj. Zdziwił się, gdy zabrakło kilku sztuk, które wcześniej pozytywnie przeszły wszystkie szczeble weryfikacji. Nie było rady, musiał zgłosić błąd samemu Bogu.
- Najwyższy Panie, na przykład ten człowiek... prowadził święte życie, przed śmiercią przyjął sakramenty, odszedł godnie, pożegnał się z bliskimi. Miałeś dla niego zarezerwowaną posiadłość w sąsiedztwie świętego Franciszka. Co się z nim stało?
- Został strącony do piekieł za najcięższy grzech: stracił wiarę już po śmierci.
________________________________________________________________________________


JANACEK

No medicine

Zatrzasnęła za sobą drzwi. Dom stanowił dla niej azyl, w którym skutecznie broniła się przed światem. Zasunęła blokadę, zamknęła obydwa zamki, a na koniec zastawiła wejście komodą. Teraz mogła oddychać spokojnie. Zsunęła szpilki i wbiła drobne stopy w szmaciane pantofle. Kątem oka zobaczyła, że demon nadal siedzi w salonie. Szczupły, wysoki z burzą kruczoczarnych loków, założył nogę na nogę i obserwował ją z uśmiechem. Wzniosła oczy ku niebu i podreptała do kuchni. Wstawiła wodę i oparła się plecami o lodówkę, w momencie w którym z salonu dobiegł jego głos.
-Może miał dzieci!
-Nie miał...-prychnęła- I nie będę do ciebie krzyczeć!
-I dlatego nie dałaś mu na jedzenie?- szepnął jej do ucha
Odskoczyła.
-Tacy jak on nie miewają dzieci!- zagryzła dolna wargę –Żebrzą po ulicach, tylko... po wódę! Tak! Chciał na wódkę!
Demon z nonszalancją usiadł na parapecie.
-Ale nie masz pewności...
Miała ochotę czymś w niego rzucić. Ale to nigdy nie działało. Zręcznie łapał wazony, poduszki, książki, i odstawiał je nietknięte na miejsce.
Ostry, nieprzyjemny gwizd przeciął ciszę. Czajnik.
Zalała ziołową herbatę i nie zwracając uwagi na strojącego do niej miny Demona, poszła do salonu. Wtuliła się w skórzana kanapę i włączyła telewizor. Jej jedyne okno na świat skutecznie upewniało ją o potwornościach jakie wypełniają przestrzeń poza mieszkaniem.
-Atak na budynki cywilneszszszszszsz...
-Morderca sześcioletniego chłopca skazany na szeszszszszszsz...
-Afera korupcyjna w resorcieszszszszsz...
-Gwałcił uczennice.
-Bił żonę.
-Trzysta ofiar.
-Masz już dość?- Demon objął ją ramieniem.
Była sparaliżowana strachem, jednak ostatkiem sił wyłączyła przeklęte pudło.
Pod prysznicem Demon bawił się, zakręcając raz zimną, raz ciepłą wodę.
-Ta Maria Kowalewska, bardzo jej nie lubisz?- wyłączył zimną. Krzyknęła czując strumienie ukropu na ciele.
-Nie twoja sprawa!- wyskoczyła okręcając się ręcznikiem.
-Jasne, jasne... Zastanawiam się tylko, czy trzeba było podkładać jej świnię...
-Co ty tam wiesz...- przebrała się w piżamę i wyszła z łazienki –Zgaś światło jak będziesz wychodził!
Zimną herbatą popiła środki nasenne. Położyła się spać jak zwykle w pozycji embrionalnej. Demon położył się tuż obok. Zasypiała, a on szeptał do ucha.
-To był tylko zły sen, jutro obudzisz się w tym samym łóżku, a ja będę odrobinę gorszy niż dziś. To był tylko zły sen, pojutrze obudzisz się w tym samym łóżku, a ja będę odrobinę gorszy niż wczoraj. Za kilka dni to już nie będzie sen tylko koszmar. Koszmar. Bił żonę. Morderca sześcioletniego chłopca. Afera. Gwałcił. Bił. Strasznie. Podły. Zimno.
Odgarnął jej włosy z czoła gdy zasypiała. Chemia powoli przejmowała panowanie nad jej ciałem. Położył dłoń na jej karku i zajrzał do środka.
-Światło widzę.

________________________________________________________________________________


KUZAK

Planety

Działo się to w czasach, gdy...a może raczej powinienem napisać: dzieje się to w czasach... Nie, to też źle. Myślę, że najbardziej będzie pasowało: Będzie działo się to w czasach, gdy każdy z nas będzie mógł kupić statek przystosowany do międzygwiezdnych rejsów. Ludzie będą podróżować po całym wszechświecie, szybko i tanio. Kolonizacja planet przyniesie wielkie zyski i nowe możliwości. Zwłaszcza gdy zaczniemy wydobywać bezcenne i nieznane dotąd surowce, o zupełnie nowych właściwościach. Każdy człowiek, dzięki teleportacji, będzie mógł w ciągu kilku godzin, znaleźć się na zupełnie innej (choć przez dostęp do spacenetu ukryty w płacie czołowym), nie obcej planecie. Wszechświat bowiem będzie wnikliwie zbadany, a co za tym idzie – przytulny i przyjazny.
W tej przyjaznej przestrzeni, na planecie ME.01, swoim prywatnym statkiem kosmicznym, wyląduje kiedyś Piotr. Wyjmie Spacephone i zadzwoni do kilku osób, które będzie kochać. Nagra wiadomość na ich skrzynki odbiorcze informując, że ma zamiar popełnić samobójstwo. Powie kilka podniosłych zdań i skwituje wszystko słowem “żegnajcie”. Spojrzy na bezkresny krajobraz ME.01 i zamyśli się.
Piotr nie będzie miał celu i sensu w życiu i nic co zostanie wynalezione przez naukowców, nie będzie mogło mu tego zapewnić. Wizja prawie wiecznego istnienia, jaka otworzy się przed człowiekiem nie zainteresuje go, gdyż nie będzie miał zamiaru przedłużać pustej egzystencji.
Zachwycając się pięknym, zielonym krajobrazem planety, Piotr zada sobie niekonkretne pytania dotyczące wolności jednostki oraz zapyta siebie o to, czy będzie miało znaczenie to czy odejdzie, czy zostanie. Uczucia jakie nim zawładną, nie będą mogły zostać do końca nazwane, gdyż wprowadzone na rynek telepatory DD, nauczą ludzi komunikowania bez słów – będzie to czysty komunikat, czysty impuls elektryczny z mózgu “rozmówcy”. Komunikat, który będzie pozbawiony uczuć, emocji, mimiki. Piotr szybko przyzwyczai się do telepatora i zapomni wielu wyrazów, którymi będzie mógł nazwać owo uczucie jakie nim zawładnie. Będzie czuł się jak w czarnej dziurze. Dziurze, do której spoglądając na bezkresny krajobraz ME.01 i strzelając sobie w głowę, zostanie wciągnięty.
Przeżycia Piotra będą działy się właśnie w tych czasach. W czasach, kiedy każdy będzie uciekał na swoją planetę, którą będą zamieszkiwały znaki zapytania. Geoidę, na której będzie poszukiwał niewidzialnego Światła, które znajdzie dopiero za czarną dziurą. Tak się będzie działo...nie, powinienem napisać: to się dzieje. Ale czy nie lepiej by pasowało: to już się stało?
________________________________________________________________________________


LaFOLLET

4,5 miliarda lat

W sobotę punktualnie o osiemnastej ziemia zaczęła się trząść. W każdym zakątku świata odczyty mówiły to samo - skorupa ziemska drgała i na dodatek nikt nie potrafił ustalić przyczyny tego zjawiska. Naukowcy oniemieli ze zdumienia, pogłębianego dodatkowo przez dane satelitarne. Z przesyłanych zdjęć jednoznacznie wynikało, że planeta pęcznieje.
Powierzchnia ziemi zaczęła pękać. Szczeliny rosły, pokrywając zmarszczkami cały glob. Morza i oceany cofnęły się, znikając niemal z pola widzenia stojących na brzegu, przerażonych i zdezorientowanych ludzi. „Katastrofa na miarę wyginięcia dinozaurów!” - krzyczały nagłówki w serwisach informacyjnych póki nie została przerwana łączność. Do północy Ziemia stopniowo powiększała swoje rozmiary, siejąc panikę pośród swoich mieszkańców. Nadymała się niczym balon i kiedy już wydawało się, że przekroczyła punkt krytyczny i po prostu musi pęknąć, wszystko ucichło, jakby zastygłe w niemym oczekiwaniu.
A potem planeta zaczęła powoli maleć. Wody wróciły na swoje miejsce tylko po to, by po chwili wystąpić z brzegów, zabierając ze sobą to, co dotychczas wydawało się wieczne. Lecz najbardziej niezwykłe było to, że wraz z kurczeniem się Ziemi zaczęły gasnąć gwiazdy, zmywane jakąś niewidzialną falą. Ich światło pochylało się i rozciągało leniwie, obejmując całe lata świetlne. Przez chwilę tańczyło rozedrgane, po czym nikło na zawsze.

Przyglądało się temu dziecko, którego rodzicom udało się schronić w górach. Zafascynowane śledziło wzrokiem gasnące na niebie światełka. Ostatnie z nich zawahało się na kilka sekund, próbując stawić opór niewidocznej sile, ale na nic się to nie zdało. Pozostała po nim jedynie smużka siwego dymu, która wkrótce rozwiała się i zapadł mrok.
- Wsiśtkiego najlepsiego! – pisnęło dziecko, przyklaskując z uciechy pulchnymi rączkami. – Ciekawe, jakie pomiślałaś zicienie...

________________________________________________________________________________


McKEON

Kochane dziecko

- Dzień dobry - rzekł ordynator do wchodzącego mężczyzny.
- Dobry.
- Miło mi, że chciał pan się jeszcze raz spotkać. Szczególnie, że jako rodzice powinniście pierwsi zabiegać o operację - dodał chłodno. - Proszę usiąść.
Ojciec opadł ciężko. Westchnął.
- Jakim... jakich środków pan zechce dzisiaj użyć do przekonania mnie?
- Szczerze: zarówno pański, jak i pana żony, upór mnie dziwi. Ze wstępnych badań nie wynikają żadne przeciwskazania, naprawdę żadne, więc to nie może być przyczyną. Samo kalectwo jest zresztą dziwne, o okolicznościach porodu coś też słyszałem - wbił wzrok w siedzącego naprzeciw. Rzucił szybko: - Nie było jakiegoś dochodzenia?
Spojrzał w okno za lekarzem - Umorzone.
- Hm. Nieważne - wstał i odwrócił się. - Nie chciałbym nikogo oskarżać, gdy liczy się dobro dziecka. A mogłoby szybko uczynić postępy... PO operacji - spojrzał do tyłu.
- Po raz kolejny powtórzę: nie chcę. Nie chcemy. Proszę tylko, bym mógł odebrać syna. - Zaczął recytować - Planujemy wyjazd do kliniki, gdzie już zarezerwowano dla nas miejsca. Proponują metody leczenia, które są dla nas najlepsze. Musimy tylko szybko tam przyjechać, nie mogą długo czekać.
Zapadła cisza.
- Nie widzę problemu. Jutro?
Zdziwił się. - Skąd zmiana stanowiska?
- Może wreszcie przyznam się panu, że... - ordynator się wreszcie uśmiechnął - operacja już się odbyła. Wkrótce powinny być zdjęte opa...
- Widzę światło! - dziecięcy głosik dobiegł z niedaleka.
- O, już! Sam pan...
Twarz rodzica stężała.
- Co? Nie cieszy się pan? Będziecie mieli zdrowe, radosne dziecko, rwące się do dawno niewidzianego świata - lekarz mrugnął radośnie.
Ojciec nachylił się, z oczu biła rozpacz:
- On... zabija wzrokiem!
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 16 Lutego 2008, 20:23   

No. Tym razem macie do dyspozycji 13 szortów. I dwa głosy do oddania, więc celujcie dobrze. Zostały poukładane od najdłuższego do najkrótszego.

I co będę głupoty gadał. Czytajcie i głosujcie :)

EDIT: Jeśli komuś chce się czytać w wygodniejszej nieco wersji - mogę dorzucić wersję w PDF do ściągnięcia ;P:
 
 
Miria
[Usunięty]

Wysłany: 16 Lutego 2008, 20:51   

LaFOLLET. Bardzo fajne i bardzo szortowe. :wink:
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 16 Lutego 2008, 20:56   

Przeczytałaś już wszystkie? :shock: :wink:
 
 
Miria
[Usunięty]

Wysłany: 16 Lutego 2008, 21:00   

No pewnie, a co? Nie jestem oszukistką. :wink:
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 16 Lutego 2008, 21:02   

A ja, kurczę, nie wiem. Nic mnie nie powaliło na kolana od pierwszego przeczytania. :|
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 16 Lutego 2008, 21:04   

Isvarian na początek, bardzo podobał mi się pomysł, nad drugim punktem muszę jeszcze pomyśleć
 
 
EddieDean 
Gollum

Posty: 2
Skąd: Szczecin
Wysłany: 16 Lutego 2008, 22:36   

Jak dla mnie zdecydowanie wygrywa KUZAK i jego "Planety ".

Bardzo sprawnie napisane, przyjemnie się czyta, a i treść niebanalna, dająca do myślenia. Z tego powodu, po zakończonej lekturze, szort ten zostaje w głowie na dosyć spory czas.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 16 Lutego 2008, 22:48   

Zawsze głosuję pod koniec wyznaczonego czasu, teraz zrobię wyjątek...
A - smutne i intrygujące. Nie jestem jednak zwolennikiem zbytniej eskalacji językowego rynsztoku. W sumie był on tutaj uzasadniony, ale... czy tak musi wyglądać początek tekstu?
B - Coś jak Ceres z poprzedniej edycji, ale chyba nieco słabsze. Trochę więcej narracji by się przydało i bardziej przekonujące zakończenie.
C - "Gorzkie gody" w kosmosie? Przypomniał mi się film Polańskiego. Kandydat do punktu.
D - Hm, autor fajnie sobie zakpił z czytelnika. I na szczęście ze swoich bohaterów również. Podobało mi się.
E - Fantasy w pigułce. Pomysł chyba zbyt "obszerny" jak na szorta. Nie chce się autorowi popracować nad opowiadaniem? Konkluzja ok, ale punktu nie dam.
F - Tu z kolei przypomniał mi się jeden z pierwszych tekstów SF jaki w życiu czytałem - "Tumitak z podziemnych korytarzy". Ech, te lektury lat szczenięcych. Dzięki Ci, autorze, że mi przypomniałeś! Kandydat do punktu.
G - Ładnie napisane, zgrabne, wzruszające... może jednak bardziej dla czytelniczek niż czytelników...
H - No dobrze, ale gdzie tu fantastyka?
I - Klasyczny pośmiertny tunel - dobrze że nie klasycznie odmalowany. Najbardziej spodobała mi się część środkowa.
J - Mocne, dobre, ciekawe. Może zabrakło jeszcze jakiejś iskry, kropki nad "i"? Hm, nawet Monikę Olejnik można mieć tu na myśli. Kandydat do punktu.
K - Krótko, zwięźle, nastrojowo, ciekawie i smutno. Odczytuję tekst jako metaforę. Bo takie planety chyba od zawsze były? W nas i obok nas. Kandydat do punktu.
L - Podobało się, ale sądzę, że można było jeszcze coś dopisać: dla podkreślenia nastroju, dla ciekawości choćby - dokładnej, co z tą Ziemią się działo? Sam pomysł pęcznienia planety jest ciekawy i daje niesamowite możliwości: nieszortowe nawet i nie dotyczące nastrojów apokaliptycznych. Czytajcie, autorzy, może Was "L" do czegoś zainspiruje!
M - (A dlaczego nie "Ł"? - my, Polacy. gęsi? :wink: ) Powiem krótko: naprawdę świetne. Kandydat do punktu.

Podsumujmy zatem. Kandydaci do punktów, wystąp!
Są to - wg alfabetu: C, F, J, K, M.
Czyli nawet więcej niż 2 głosy można by oddać. Po zastanowieniu wybieram: F, K.
 
 
Taselchof 
Yans


Posty: 2182
Skąd: Ćwierkacz
Wysłany: 16 Lutego 2008, 23:31   

C (bo w gruncie rzeczy smutne i nastrojowe) i I (bo ciekawe i ciutkę zabawne) :D szkoda że nie można zaznaczyć trzech :) bo L również bardzo dobre :)
_________________
Gdybym nie wiedział że to głupota pomyślałbym że to prowokacja...
 
 
ilcattivo13 
Wirtualny Suwalski Niedźwiedź


Posty: 17772
Skąd: Suwałki (k. Dowspudy)
Wysłany: 17 Lutego 2008, 01:48   

Foraker i Isvarian - pierwszy, dlatego że P-A, a drugi bo na czasie...
_________________
DVRVM CACANTES MONVIT VT NITANT THALES
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 17 Lutego 2008, 08:39   

mad napisał/a
(A dlaczego nie Ł? - my, Polacy. gęsi? :wink: )

Z tego prostego powodu, że w Honorverse nie znalazłem ani jednej postaci o imieniu lub nazwisku zaczynającym się na Ł... A poza tym mógłbyś równie dobrze spytać o Ą, Ć, Ę, itd :twisted:
 
 
Ziemniak 
Agent dołu


Posty: 5980
Skąd: Kraków
Wysłany: 17 Lutego 2008, 10:19   

D i F - bo tak :mrgreen:
_________________
Starzejesz się gdy odgłosy, które wydawałeś kiedyś w trakcie seksu wydajesz obecnie wstając z łóżka
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 17 Lutego 2008, 10:51   

bardzo udane szorty - zdecydowana większość tekstów mi się podobała :)

Alexander za odwagę cywilną ;) i za sprawność wykonania... końcówka trochę mnie rozczarowała

D'ORVILLE właśnie za końcówkę i dowcip ogólnie

ELISABETH za bezwględność dla spóźnialskich no i za fantasy - ile można o statkach kosmicznych ;)

GISCARD za bardzo realistyczną główną bohaterkę :bravo szkoda tylko, że nie lubię opli ;)

ISVARIAN za pomysł + wykonanie, tylko że po poprzedniej edycji szortów boska tematyka trochę mi się przejadła

JANACEK za fantastyczny nastrój, aktualność tematyki i Demona :bravo

McKEON za zwięzłość językową i świetne zakończenie

wybór trudny, punkty powędrują do E i J
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Linteath 
Gollum

Posty: 24
Skąd: WLKP
Wysłany: 17 Lutego 2008, 12:12   

A - jak dla mnie trochę zbyt chaotyczne i takie... obskórne;) choć niektórzy mogą uznać to za zaletę. Temat już lekko zużyty i wyświechtany. W końcu ile można o tych kaczkach;)? Znalazło się także kilka literówek. Ale i tak jest OK.
B - bla bla...tak bez pomysłu jak dla mnie. Za dużo terminologii. Nie przekonało mnie
C - Bardzo ciekawie podjęty temat eutanazji. Końcówka mnie zmroziła. Dobrze napisane, choć dodałbym jakiś mały fragment o przeszłości tego małżeństwa. Fajny styl.
D - No...ten tego...fajne zaskoczenie na końcówce ale zbyt banalne chyba, żebym mógł się zachwycić i dać punkcik..:) Niemniej wciągnęło mnie bardzo. Świetnie i płynnie się to czyta.
E - cholera, pomimo tego, że przez 23 lata byłem abstynentem - podobało mi się:D Zgadzam się z madem, że to materiał na dłuższe opowiadanie. Wszystko czyta się jak jakąś ponurą bajkę, a zabawna końcówka jest na tyle śmieszna, że mogę wybaczyć zniszczenie tego ciemnego, bajkowego nastroju;)
F - bardzo ciekawy tekst. Hmm..to wszystko;)
G - można by się było pobawić w Kinga i trochę ściągnąć z Christine;) A tak to wyszło życiowo aczkolwiek o niczym. Plus za styl.
H - rewelacja. Trafiło to do mnie. Świetny styl. Końcówki się nie spodziewałem aż takiej miażdżącej, więc punkcik wędruje tutaj;) A mad pytasz "gdzie fantastyka?"... jak dla mnie w głowie bohatera;)
I - Taaa...moja ulubiona tematyka:D Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Boga to świetna puenta szorta. Bardzo dobry humor, świetna wizja tunelu dla ateisty...:D
J - Bardzo dobre. Nic dodać nic ująć...;)
K - Metafora stosunków międzyludzkich i opis krótkiej drogi, która może prowadzić do strzału w łeb nawet w dzisiejszych czasach. Mi osobiście szorcik bardzo odpowiada ;)
L - Świetny pomysł. Gdyby jakaś dłuższa forma z tego wyszła panie autorze, to z chęcią bym połknął Twe dzieło w całości;)
M - W sumie ciekawe, horrorystyczne nawet bym powiedział. Płynnie się to czyta i ma się od początku wrażenie, że puentą będzie coś co sieje śmierć ;) Ciekawa rzecz.

Punkty dla: H & I
 
 
 
Agata 
Komandor Koenig


Posty: 600
Skąd: ze Śródmieścia
Wysłany: 17 Lutego 2008, 13:20   

Moi kandydaci do punktu: C, F, I, J, K, L :bravo

Ostatecznie klikam na C & K, choć to nie była łatwa decyzja.
_________________
'Gdybym był kopertą – zawierałbym nakaz eksmisji.
Gdybym był chlebem – w środku zakalec miałbym.
Gdybym wódką – pewnie byłbym chrzczony
przez nieznanych ojców na obcym bazarze.'
 
 
Ronin nr 8 
Jaskier


Posty: 57
Skąd: Łódź Industrialna
Wysłany: 17 Lutego 2008, 15:27   

1: LaFOLLET - bardzo ciekawy pomysł - szortowo i klasycznie :)

2: CASLET - szczere i refleksyjnie przygnębiające ;P:
_________________
– Leżymy w rynsztoku, Nobby – jęknął. – Ooo!
– Wszyscy leżymy w rynsztoku, Fred. Ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy...
 
 
Sandman 
Rumburak


Posty: 2079
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 17 Lutego 2008, 15:39   

Foraker i Kuzak najlepsi według mnie.
_________________
"Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."
Andrzej Majewski
 
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 17 Lutego 2008, 23:07   

Prawie wszystkie mi się podobały, ale głosuję na
K - taki jakie powinny być szorty
G - podobała mi się Łezka
 
 
rumeli 
Narzeczona Frankensteina


Posty: 304
Skąd: że znowu!
Wysłany: 18 Lutego 2008, 11:42   

HARRINGTON poraził mnie. Spokojna leniwa narracja i potem ciach! Dla przeciwwagi drugi punkt idzie do tekstu o zabarwieniu humorystycznym też dającemu do myślenia - ISVARIAN
_________________
Cnota jest w sercu, a nie gdzie indziej - Balzac
 
 
elam 
Gremlinek


Posty: 11118
Skąd: kotlinka gremlinka
Wysłany: 19 Lutego 2008, 20:32   

mam problem, podobaja mi sie bardzo C, F, J, ale tez I, K oraz L. W ogole, teksty na poziomie... :bravo
chyba bede rzucac kostka ...

no dobra: C i F :)
_________________
Ten się śmieje, kto umrze ostatni.
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 20 Lutego 2008, 14:39   

No, ktoś jeszcze chce zagłosować? Ja sobie zagłosuję nieco później, tak za kilka dni może. Ale nie musicie na mnie czekać.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Lutego 2008, 00:04   

W środę nikt nie zagłosował :(
Jest sens pisać?
 
 
Linteath 
Gollum

Posty: 24
Skąd: WLKP
Wysłany: 21 Lutego 2008, 00:45   

Coś mi się wydaje, że sporo osób tu ostatnio zaglądało, ale nikt nie czyta chyba wszystkich tekstów od razu. Wiele osób pewnie odkłada niektóre szorty, przez które trudno przebrnąć na później...Zapewniam jednak, że warto połknąć wszystkie od razu...;) W końcu parafrazując Szejka Spira "Ktoś pisze, by czytać mógł ktoś" - więc doceńcie wysiłek autorów ;) Wybaczcie radosną twórczość, ale późna godzina i czwarty browar za mną.
 
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 21 Lutego 2008, 08:57   

Pałkę trza chwycić i tak długo okładać opornych, aż zagłosują.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 21 Lutego 2008, 09:11   

Adanedhel napisał/a
Pałkę trza chwycić i tak długo okładać opornych, aż zagłosują.


racja, trza przenieść szorty do tematu biją :)

a swoją drogą, to i kampania mało agresywna, ledwie elam gdzieś tam wspomni, żeby głosować i pewnie przez to środa bez wyników ;)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 21 Lutego 2008, 09:52   

mad napisał/a
Jest sens pisać?

Jasne, że jest.
Ja będę jeszcze głosował, ale nie zawsze mogę wszystie przeczytać od razu. Na razie jestem po lekturze pięciu pierwszych. Jest wśród nich mocny kandydat po punktu, ale zobaczymy najpierw jak reszta.
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
zvezda 
Tom Bombadil

Posty: 33
Skąd: Varsovia
Wysłany: 21 Lutego 2008, 11:04   

Ode mnie głosy dla Casleta i Isvariana. :)

Przy czym Caslet pobił, moim zdaniem, wszystkie szorty na głowę. :bravo
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 21 Lutego 2008, 16:46   

Dziękujemy pani, czekamy na więcej ;)
 
 
Rodion 
Agent Chaosu


Posty: 7551
Skąd: Gestrandet
Wysłany: 21 Lutego 2008, 17:00   

Chcesz to masz.

Tym razem bez punktu.
_________________
Mam czarną koszulkę i piwo... jestem forpocztą sił chaosu.
I tylko konia osiodłać. I przez wrzosowiska, jak przez...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group