Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Róże miłości, czyli pieprzony los grabarza - opowiadania

Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach...
Łopatologia
0%
 0%  [ 0 ]
Przywołanie
33%
 33%  [ 1 ]
O tym jak to Obcy pojawili się w Alpha Centauri
66%
 66%  [ 2 ]
Pieśń Robaków
0%
 0%  [ 0 ]
Głosowań: 2
Wszystkich Głosów: 3

Autor Wiadomość
konopia 
Marudny maruda marudzący


Posty: 2032
Skąd: DN36
Wysłany: 4 Lipca 2013, 18:53   Róże miłości, czyli pieprzony los grabarza - opowiadania

Opowiadania z sąsiedniego forum , tu było ogłoszenie:
http://www.fantastyka.pl/...0d77c0ed1b7eb85
tu są opowiadania:
http://www.fantastyka.pl/...0d77c0ed1b7eb85

A poniżej zamieszczam przyklejoną treść opowiadań (mam nadzieję, że autorzy mnie nie zlinczują, bo trochę samowolę uprawiam, ale tamto forum w każdej chwili może przestać istnieć w formie w jakiej je znamy, szkoda będzie ale cóż. Tak więc to jest wątek bezpieczeństwa.
Wszystkie opinie, recenzje opowiadań mile widziane, głosować też można a co, jak się bawić to się bawić.

Warunki konkursu były takie:

Cytat
Temat:

Róże miłości, czyli pieprzony los grabarza.

Warunki konieczne:

I pojawiają się obcy (najlepiej kosmici) - interpretacja i intensywność występowania dowolna, według uznania autora.
II akcję opowiadania należy umieścić w jednej z poniższych okoliczności (czas/universum):

- Universum Mad Maxa
- Gotham City Batmana
- Universum HoM&M (gra komputerowa)
- Universum Tolkienowskie ( czasy przed akcją Hobbita)
- Universum Star Gates
- Meksyk, czasy Corteza
- Anglia, X wiek
- Rumunia, II Wojna Światowa
- Polska, 1980r.
- Imperium Zjednoczonej Eurazji XXX wiek ;)
- Alpha Centauri, epoka VIII* (nie ma tu humanoidów)

Motywy/elementy dodatkowe:
- bohater/ka jest niewidomy,
- czarne skórzane wdzianka,
- tajemna tajemnica,
- mroczna krypta,
- karaluchy,
- nekrofilia,
- złoto,
- mała inspiracja klasyką:

Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko.

Uczestnik powinien wybrać i umieścić w tekście przynajmniej dwa warunki dodatkowe.


Opowiadania



Cytat

Łopatologia

W ciepły czerwcowy dzień, dwóch grabarzy rozkopywało świeży grób. Ptaszki im ćwierkały, słoneczko mile grzało, a oni kopali w pocie czoła, szybko i sprawnie, jak to prawdziwi profesjonaliści. Idyllę psuła tylko pewna nerwowość ich zachowań, co chwila któryś rozglądał się w około, ale nic się nie działo. Byli sami na cmentarzu. Cmentarz był prawie pusty, kilka świeżych grobów i mnóstwo pustego terenu w około. Na starym, zabytkowym cmentarzu zabrakło już miejsc i zdecydowano o założeniu nowego za miastem. W okolicy był tylko las i ogródki działkowe.

- Dobrze wybrałeś dzień, szkoda tylko, że sami nie zobaczymy tego meczu, Brazylia, hm, piękny mecz może być, ciekawe czy Lato coś strzeli? – Franek był trochę rozczarowany tym, że nie zasiadł w domu prze telewizorem z resztą rodziny i piwem w łapie by obejrzeć mecz reprezentacji.

- Właśnie o to chodzi, oni wszyscy sobie oglądają a my tu spokojnie możemy kopać. Mówię ci już dawno nie widziałem tyle złota. Myślałem, że jak zazwyczaj zakręcę się koło niego w międzyczasie, ale rodzina nie odstępowała trumny na krok. A teraz zobacz, pusto w około, mogiła świeża szybko się uwiniemy.

W końcu dokopali się do trumny, sprawnie wyciągnęli ją na wierzch, już mieli odbijać wieko, gdy wysoka postać ukazała się w oddali. Podbiegła do płotu, sprawnie go przeskoczyła, zmierzała wyraźnie w ich kierunku.

- Pamiętaj Zdzichu, jakby co to zalecenie z komitetu przyszło, a myśmy nie widzieli, że mamy płycej chować bo gruntówki wysokie, a tam ogródki, pomidory i w ogóle, no i poprawić musimy by się zgadzało z nowymi wytycznymi.

- Dobra, ale co to za dziwoląg?

Podszedł do nich bardzo wysoki na ponad dwa metry i niesamowicie szczupły jegomość. Łysy, o szarej skórze. Miał dużą głowę, mały szpiczasty nos. Jego wyjątkowo duże oczy miały idealnie okrągły kształt i były pozbawione tęczówek. Usta miał małe, wąskie i sine. Uszy miał spiczaste, wypisz wymaluj uszy elfa z bajki dla dzieci. Ubrany był w czarny, obcisły, skórzany kombinezon z mnóstwem sterczących z niego sprzączek i rurek. Buty i spodnie były mocno zabłocone. Wyciągnął przed siebie ręce i przekręcił dłonie tak by grzbietem były do ziemi. Dłonią posiadały dziwnie długie kciuki i miały tylko po trzy równie długie palce. Grabarze patrzyli w milczeniu na obcego, jak zahipnotyzowani wpatrywali się w okrągłe oczy. Wydawało się, że cały świat w około zamarł. Mieli odczucie, że nie ma w około nich nic, są tylko oni i te wielkie dziwne oczy. Trwało to dłuższą chwilę.

W końcu obcy przemówił dziwnym szarpanym głosem, przywodzącym na myśl zacinającą się płytę gramofonową
- Pozdrowienie. Ja być z planety Zaksu. Meteor zepsuć statek. Lądować awaryjnie. Trawa pełna woda, statek tonąć. Potrzebować pomoca.

Nad jego dłońmi w świetlistej kuli pojawiły się obrazy przestawiające statek lecący przez kosmos. Rój meteorytów przechodzący koło niego, zderzenie i lądowanie w bagnie. Parzyli przez chwilę na dziwne obrazy.

Pierwszy otrząsnął się Zdzichu
– Że niby co?

- Ty, on to chyba ufo jest! - wolno cedząc słowa powiedział Franek – Pan ufo znaczy się – poprawił się szybko, w końcu nie należy obrażać aż tak zagranicznego gościa przy pierwszym spotkaniu - Pan ufo wylądował w bagnie i teraz pokazuje nam film z tego wszystkiego, ale jak to tak można pokazywać?

- Pokazywać co widzieć, co być w zasięgu, zawsze pokazywać i mówić tak musieć. Statek w bagno, trzeba pomoc. Moje ludzia nie widzieć gdzie ja być, tylko twoja może pomoc. Statek duża być potrzeba maszyn i dużo twoja ludzia.

- Panie ufo to niby wylądował pan w bagnie, tak, tam za zagajnikiem w zagłębieniu? Przeszedł pan z półtora kilometra tutaj, drogą wzdłuż ogródków i nikt nie chciał pomóc? - Zdzichu próbował ustalić fakty

- Nikogo nie być, pusto być – nad dłońmi obcego widać było fragment przejścia drogą prowadząca wzdłuż ogródków działkowych. Nie było tam żadnych ludzi.

- Statek duża, potrzeba maszyn i dużo twoja ludzia – powtórzył obcy – moja ludzia nie wiedzieć gzie być ja.

- No tak mecz jest, rozumiem, trzeba wyciągać statek bo bagno wciągnie i w ogóle – Zdzichu podrapał się po głowie, jego mózg pracował na wysokich obrotach, już widział siebie w telewizji wywiady w gazetach, akademie z jego udziałem, zwykły grabarz nawiązuję kontakt z ufo.

– No to na milicje trzeba iść i po strażaków może, jak myślisz Franiu?

Franek wskazał mu ruchem głowy dłonie obcego
– Spójrz, lepiej niż w kinie!

Zdzichu spojrzał nad dłonie obcego. Pan ufo w dalszym ciągu wyświetlał obrazy, właśnie było na nich widać dwóch grabarzy wyciągających trumnę z rozkopanego grobu.

- Tak, trzeba pomóc bo to poważna sytuacja jest, ale może być jeszcze gorzej – Franek zaszedł obcego z tyłu – Zdzichu, weź no łopatę pomóc trzeba – słowo łopata wypowiedział w szczególny sposób. Zdzichu podniósł łopatę, spojrzał na niego, spojrzał na obcego.

- No to dawaj – powiedział Zdzichu.

Pierwszy łopatą uderzył Franek, z całej siły przywalił obcemu w okolicę kolan. Zaksuanin zwalił się na ziemię, Zdzichu walnął go w głowę, łopata wbiła się głęboko, nie mógł jej wyjąć. Szarpał za trzonek próbując uwolnić łopatę z czaszki obcego, w tym czasie Franek zdążył zadać kilka ciosów łopatą na korpus leżącego. Całość przebiegła tak sprawnie i szybko że obcy nawet się nie odezwał, nie zdążył zareagować w żaden sposób. Leżał teraz martwy u ich stóp. Zdzichu wyrwał łopatę z głowy obcego, była umazana czymś zielonym.

- No to załatwiony, filmy mi tu będzie w około pokazywał kinooperator jeden. Ma zieloną krew, w sumie to dobrze, te zielone plamy nie wzbudzą żadnych podejrzeń. Dobra, trzeba pogłębić ten grób, zakopiemy go pod tą trumną. Bagno wchłonie ten jego statek i szafa gra. A mogło być tak pięknie, sława i chwała ale musiał palant wszystko zepsuć tym swoim filmem.

I tak zrobili. Pogłębili grób, wrzucili do środka obcego, trochę się namęczyli bo długi był, ale jakoś w końcu go wpasowali zginając nogi w kolanach. Leżącego przysypali z wierzchu ziemią i zajęli się wydobytą trumną. Odbili wieko, sięgnęli do środka po złoto.

- *beep*, ja nie mogę, to jablonex jest a nie złoto! Ścierwa jedne, chować zmarłą w sztucznej biżuterii, co za ludzie żeby tak znieważyć świętość pogrzebu, szpanery jedne za dychę! Jak można być aż tak bez serca. Oszczędzać na nieboszczce, co za schamienie.

- Tyle zamieszania o nic – Zdzichu był niepocieszony, ale po chwili szeroki uśmiech wykwitł na jego twarzy – Ty Franuś, a ty to w sumie wiesz coś o wyciąganiu rzeczy z bagna?

Franek spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.

- A o co tobie chodzi?

- Statek w bagnie, duży, zagraniczny, pomoc trzeba – Zdzichu naśladował obcego - pomoc trzeba, może coś cennego być....


Cytat

Przywołanie

Zawsze mu stawał na jej widok. Nawet na samą myśl o niej. Nieraz wystarczyło, że poczuł jej zapach w szatni – też mu sztywniał. Nie da się ukryć, że coś w niej było. Czasami zachowywała się jak wredna suka, a czasami jak najlepszy kumpel z pracy. Bardzo dziwne połączenie.
Czekał na nią przed bramą cmentarza. Znowu mieli robotę. Jakieś zlecenie od kolejnego niezadowolonego krewnego. Nie przepadał za tą pracą, ale dobrze płacili. Najczęściej czuł się jak tania dziwka, właściwie był swego rodzaju dziwką, ale na pewno nietanią. I to go pocieszało. I dlatego wciąż trzymał się tej firmy. I oczywiście dlatego, że pracował z nią.
Zanim w końcu usłyszał jej pospieszne kroki, zdążył z nudów zjeść całe opakowania gumimisiów. Jej bliskość jak zwykle wprawiła go w dygot. Zrobiło mu się niedobrze i od stresu, i od nadmiaru żelek.
- Cześć młody! Długo czekasz? Wchodzimy? – Miała dość niski przyjemny głos.
- Cześć. Możemy iść. – Starał się wyglądać na znudzonego, pewnego siebie zawodowca. Tymczasem pociły mu się dłonie a zęby chciały głośno i manifestacyjnie podzwaniać, chociaż zaciskał je rozpaczliwie.
- Oki. Tylko jeszcze krótkie wprowadzenie. – Uśmiechnęła się przelotnie. – Pracujemy jak zwykle w krypcie starego Jonathana Jacka O'Neilla. To nawet po śmierci miły staruszek, więc z jego strony nie będzie niespodzianek. Do przywołania mamy jakiegoś Rona Mayhue. Znowu chodzi o sprawy majątkowe. Możliwe, że pojawi się w licznym towarzystwie, więc zachowuj się profesjonalnie. – Przyjacielsko wbiła mu łokieć w żebra i zaśmiała się ochryple. – Liczę, że dasz dzisiaj popis, potrzebuję dużo energii.
- Postaram się – wymamrotał przez zaciśnięte zęby. Słowa zawierały coś, co tylko w ciemnościach mogło ujść za entuzjazm.
Przeszli przez łukowato sklepioną bramę i bocznymi alejkami doszli do krypty rodu O'Neill. W głębi cmentarza było ciemniej niż na ulicy, ale wystarczająco jasno, by dotrzeć na miejsce bez błądzenia. W pobliżu zauważyli wielkiego, kudłatego psa, z pyska przypominał trochę wilka, ale był zdecydowanie masywniejszy. Patrzył na nich przenikliwie, ale bez agresji, raczej z ciekawością.
- Dobre psisko – Patryk pogładził kudłaty łeb. Sam nie wiedział, dlaczego poczuł taką potrzebę.
- Zdurniałeś! – skarciła go. – Nie głaszcze się obcych psów, jesteś mi jeszcze potrzebny w całości.
- Nic się nie stało, nie marudź.
Karina wyciągnęła klucz, przekręciła w zamku wiekowych drzwi i weszli do środka. Szybko i sprawnie przygotowali pomieszczenie do rytuału. Jack i jego rodzina spali snem wiecznym, i w większość również spokojnym, w swoich trumnach ustawionych na półkach pod ścianami. Środek był prawie pusty, znajdował się tam tylko niewielki stół i dwa krzesła. Kobieta zapaliła pięć czerwonych świec, ustawiła je na rogach wyrysowanego na blacie pentagramu. Obok położyła niewielką książkę oprawioną w papier w różyczki, ewidentnie pozostałość po jakichś imieninach lub urodzinach.
Patryk usiadł na jednym z krzeseł i przyglądał się krzątaninie Kariny. Przerysowywała z książeczki magiczny wzór. Podziwiał jej płynne, zgrabne ruchy, a przynajmniej podziwiałby, gdyby nie był zapatrzony w jędrny tyłek opięty w skórzanym, czarnym kombinezonie i smukłe silne uda. Gapił się też na jej duże piersi, których nawet obcisłemu wdzianku nie udało się dostatecznie spłaszczyć.
Wyrysowała na podłodze ostanie linie wzoru i popatrzyła na chłopaka. Spojrzała na jego rozporek.
- Młody, tylko spokojnie, nie zaczynaj beze mnie – skarciła go ze śmiechem. Ze wszystkich sił starał się nie zarumienić. Tyle razy tu był, a wciąż było mu nieco wstyd.
Rozejrzała się, z zadowoleniem skinęła głową i uklękła w środku wyrysowanego kręgu.
- Chodź. Szkoda czasu, jeśli się uwiniemy, to jeszcze trochę pośpimy tej nocy. – Zdjęła z nadgarstka gumkę, spięła długie ciemne włosy i rozpięła suwak uniformu, pogłębiając znacznie dekolt. – No chodź.
Chłopak podszedł i stanął przed Kariną. Bezceremonialnie rozpięła mu spodnie, wyjęła jego nabrzmiałego już penisa i zaczęła pieścić ustami. Robiła to zdecydowanie fachowo, dość pośpiesznie, mocno, ale z wyczuciem. Chwyciła go za pośladki i przyciągnęła bliżej. Jęknął mimowolnie, gdy poczuł jak ciepły, wilgotny język pracowicie liże jego żołądź. Na chwilę wypuściła go z buzi i zaczęła pieścić ręką.
- Więcej ciężkich oddechów, młody! Jęki i westchnienia mile słyszane, musisz ich zaciekawić. – Znowu zaczęła pracować ustami.
Czuł, że mięknął mu kolana. Jak wiele razy wcześniej, odłożył na bok dumę i zaczął głośno manifestować swoje zadowolenie. Niech dostaną to, po co przychodzą! Karina z poświęceniem mu obciągała, a on z poświęceniem dochodził w tych mało romantycznych okolicznościach. Jak przez mgłę pamiętał, że musi jeszcze trochę wytrzymać, że musi zrobić się naprawdę gorąco, żeby zwabić jak najwięcej spragnionych rozrywki duchów, nieumarłych i innych paranormalnych zboczków. Im więcej napalonej ektoplazmy, tym lepiej.
Pieszczenie Patryka sprawiało jej swoistą przyjemność. Jego zawstydzenie i entuzjazm były podniecające. Starał się jak mógł. Czuła, że długo już nie wytrzyma, ale też nie było takiej potrzeby. Wkoło wyczuwała wystarczające zagęszczenie widzów, aż śmierdziało rozkładem i chucią. Zrobiła kilka ostatnich ruchów głową. Wypuściła go z ust.
- Teraz! Najlepiej jak umiesz! – Klepnęła go w pośladek. Chłopak okręcił się na pięcie i z głośnym stęknięciem zbryzgał spermą największy kawałek magicznego wzoru, jaki mu się udało. Niby niewiele, ale Karina spojrzała z zadowolenie na jego pracę.
- Dobra robota – pochwaliła spoconego i czerwonego na twarzy współpracownika. – Teraz wyjdź z kręgu.
Wycofał się posłusznie. Poprawił ubranie i usiadł na krześle pod ścianą, w pobliżu generała O'Neilla, którego towarzystwo napawało go otuchą. Kobieta pozostała w środku wzoru, nadal klęczała, opuściła głowę i czekała. Patryk nie wyczuwał tego, co ona, w końcu to Karina była nekromantką i medium w jednym. On był tylko zwykłym grabarzem. W sumie to w dzień był grabarzem a nocą asystentem nekromantki. Zakład pogrzebowy, w którym pracował świadczył usługi całodobowo i w szerokim asortymencie. Oferta obejmowała też przesłuchanie przodka w wybranej sprawie. I tym zajmowali się z Kariną. On był przynętą, a właściwie jego podniecenie i energia życiowa, a ona łowiła wybranych delikwentów i przepytywała. Wredna robota, ale miała swoje plusy. Największy plus, oprócz kasy, był taki, że zabawiała go oralnie kobieta, która w innych okolicznościach nawet by na niego nie spojrzała.
Uspokoił oddech. Obserwował jej twarz, niby zwyczajną, ale tak charakterną, że aż pociągającą, patrzył na kształtne ciało, na gęste włosy, na skórzany kostium, który niby wszystko zasłaniał, ale w sumie nic nie ukrywał. Kiedyś zapytał, dlaczego takie wdzianko zakłada do nocnej roboty, to odpowiedziała mu, że jest po prostu ciepłe, praktyczne, wygodne i kojarzy się z sado-maso, a duchy to lubią. Musiał przyznać, że coś w tym było. Nieraz fantazjował, że przykuwa go kajdankami do łóżka, poniewiera za pomocą pejcza z miękkiej skóry, a potem pozwala mu się przelecieć z wdzięcznością przyjmując pchnięcia jego rozentuzjazmowanego fiuta, który w końcu mógłby odpłacić jej się pięknym za nadobne. Niestety mógł sobie tylko pomarzyć.
Miała zamknięte oczy i płytki oddech. Drżała lekko. Było mu jej szkoda, ale nie mógł pomóc. Wiedział, że się męczy, ale on i tak nic by nie wskórał. Musiała sama sobie poradzić. Nagle otoczył ją zielonkawy dym, przez chwilę spazmatycznie łapała powietrze, jakby się dusiła, a po chwili krzyknęła i upadła. Tak to się zazwyczaj kończyło. Za pierwszym razem się wystraszył, ale teraz siedział spokojnie, czekając, aż się pozbiera. Zastanawiał się czasem, czy ona go tylko podnieca, czy może już się w niej podkochuje. Jeszcze nie potrafił się zdecydować.
W krypcie pochłodniało. Znikło napięcie i podniecenie. Koniec rytuału. Karina usiadła na podłodze i zaczęła rozcierać skronie.
- Pieprzona robota – mruknęła ze złością.
- Nie da się ukryć – Patryk uśmiechnął się. – Dobrze się czujesz?
- W porządku.– Nie miała zamiaru mu opowiadać, że paranormalna zgraja zboczeńców znowu ją wymacała i zerżnęła, niby nie fizycznie, ale jednak odczuwalnie, i że znowu dała im tą satysfakcję, że doszła, choć wcale nie miała na to ochoty. Ale coś, za coś. Mayhue się pojawił, informacji udzielił i za to jej zapłacą. Im więcej oddaje energii, tym chętniej współpracują z nią zaświaty. I tak miała szczęście, że jej dar związany był z seksem i energią wyzwalaną w trakcie orgazmu. Ona przywoływała ciepłem, podnieceniem i płynami ustrojowymi związanymi z prokreacją. Jej koleżanka miała mniej szczęścia i musiała przywoływać za pomocą krwi, fekaliów, strachu i energii wywoływanej przez ból i umieranie. Mocno przeżywała zarżnięcie każdego królika, rozdeptanie każdego karalucha i wybeszenie każdej myszki. Długo opłakiwała stworzenia użyte podczas rytuału, dlatego rzadko godziła się na dodatkową pracę. Karina początkowo pracowała sama, korzystała z wibratora, doprowadzała się do orgazmu i własnymi sokami smarowała wzór. Kosztowało ją to jednak za dużo siły, potem nie zawsze udawało jej się spętać potrzebnego ducha. Dlatego zaproponowała współpracę Patrykowi. Najbardziej lubiła w nim to, że mało mówił. Poza tym był miły, czysty i z tej samej branży. Podczas pierwszego wspólnego przywołania było jej strasznie głupio, ale potem jakoś się przyzwyczaiła.
Jeszcze chwilę posiedzieli w krypcie, w końcu uspokoili się, pozbierali rzeczy i wyszli. Karina starannie zamknęła grobowiec. Pies siedział tam, gdzie go zostawili. Na ich widok przyjacielsko machnął ogonem. W milczeniu doszli do bramy. Ona, on i pies. Pożegnali się krótko i rozeszli, każde do swego domu. Jutro spotkają się w pracy. On znów będzie kopał nowe groby i spuszczał do nich trumny w akompaniamencie mniej lub bardziej szczerych szlochów rodziny. Ona będzie miłą, poważną recepcjonistką w klasycznej ciemnej garsonce. Ale nie będą rozmawiać o tym, co się wydarzyło w nocy. Nigdy nie rozmawiali. Mimo wszystko czuli się niezręcznie, choć żadno nie przyznałoby się do wstydu. Po prostu taka praca.

***

Tymczasem zwiadowca sił międzygwiezdnych Zjednoczenia Syriusza zdawał raport swoim przełożonym na temat oryginalnych praktyk seksualnych dwunożnych z udziałem energii martwych przodków. Dowódcy poszczekiwali zadziwieni.


Cytat

O tym jak to Obcy pojawili się w Alpha Centauri

Życie przy Alpha Centauri toczyło się własnym... życiem? Zakładając, że mechanoidy (same określające siebie jako My) w ogóle żyją. Ta czy inaczej, nadchodziła kolejna era historyczna epoka VIII – tak przynajmniej ogłosił król. Stary dobry król – od tysiącleci jego człony okalały równik macierzystej planety mechanoidów, zwanej Kula. Tam też powstały te mechaniczne byty, zrodzone tysiące lat wcześniej, kiedy powierzchnia kuli była rodzajem wrzącej zupy płynnych metali. Co jakiś czas człon przepalał się i funkcję centrali przejmował sąsiedni, podczas gdy ten przepalony regenerował się. Co jakiś czas król opracowywał jakąś nową przełomową technologię, której efektem był skok rozwojowy. Wtedy też ogłaszał nastanie kolejnej epoki. Przykładem może być chociażby możliwość kolonizowania nowych planet (epoka V), czy wynalezienie napędu czasoprzestrzennego (epoka VII).
Czym był zatem najświeższy przełom? Właściwie, to nie do końca wiadomo... ponoć król wyliczył, że mechanoidy napotkają inną formę życia. I w tym właśnie celu statek Duży Szybki Prostokąt miał udać się do nowego układu słonecznego ochrzczonego jako Odległa Gwiazda.

- Proszę, nie przerywaj – sygnalizował Konserwator – opowiadaj dalej.
- Dobrze – odparł Odkrywca – tak więc Detektor poinformował mnie jak wygląda planeta...
- Już wtedy nie rejestrowałeś obrazu? Myślałem, że to Oni...
- Niee, utraciłem tą umiejętność określony czas wcześniej. Mało istotna sprawa.... Tak więc wracając do planety.
Była zielona, barwę zawdzięczała pewnej osiadłej formie życia, którą nazwaliśmy Zielonymi Bateriami Słonecznymi. Jednak pomimo wielości form, nie mogliśmy nawiązać z nimi kontaktu – istoty te były zbyt zajęte swoimi cyklami chemicznymi, o wiele bardziej złożonymi niż nasze. Z kolei sygnały elektryczne były znikome – do tego stopnia, że z początku nasze wykrywacze nie rejestrowały w ogóle życia.
- A czy to prawda, że...
- Owszem, tamtejsza atmosfera zawierała ogromne ilości wody, która nie dość, że istniała w postaci ogromnych oceanów oraz mniejszych skupisk na lądzie, to jeszcze ustawicznie spadała na nas z nieba w postaci opadów!
- Straszne! Aż mi się uaktywnił obwód obronny – zakomunikował Konserwator – jakie dać teraz powłoki? Tytanowe?
- Tak, podwójne. Wracając do mej opowieści, odkryliśmy też budowle. Było ich właściwie niewiele.
- To Oni je zostawili?
- Tak. Weszliśmy do środka jednego z kompleksów. Był utworzony z surowej rudy stopów metali i pokryty złotem... Oni kochają złoto. Tam po raz pierwszy zauważyliśmy wzmożoną aktywność elektryczną. Były to małe istoty o sześciu odnóżach, szybkie i czujne. Nie myślące. A od razu było wiadomo, że te korytarze musiały skonstruować byty rozumne. I wtedy zobaczyliśmy Ich ciała...
- Żywe?
- Nie. Oni są trochę jak człony naszego króla, zażywają się. Ale jednocześnie nie regenerują się – robią za to coś innego, w środku starych tworzą się nowi. Całość poprzedza przeniesienie części płynów z jednej istoty, do drugiej. Nie jest to świadome zwiększanie liczebności jak u nas, lecz wynika z formy wewnętrznego, dzikiego przymusu - w dodatku niedokładnego. Chociażby wiele ciał w krypcie, jak się później okazało, miało ślady płynów inicjujących powstawanie nowej struktury, pomimo tego, że były martwe i niezdolne do ich wytworzenia.
- A co z żywymi?
- Cóż, okazało się, że uciekli. Schowali się przed nami, jednak skrycie nas obserwowali. Wiedzieliśmy o ich obecności, ale nie mogliśmy ich namierzyć. Cieszyłem się, że nie widzę ich cieni jak moi towarzysze. Rejestracja dzikich, chaotycznych przeskoków elektrycznych w ich ośrodkach myślenia była wystarczająco przerażająca. Określony czas później ewakuowaliśmy się, by powrócić. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się...
- Że Oni przylecieli do nas....
- Właśnie. Każdy z nas to pamięta. Odkryliśmy Ich, polecieliśmy do Nich... tymczasem w rzeczywistości to oni polecieli do Nas.
- Tak więc widziałeś ich żywych?
- Widziałem? Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem zadowolony, że nie! Ale ci co mogli zarejestrować obraz, mówili o wiotkiej strukturze nasączonych wodą powłok – w dodatku ciągle zmieniających swe położenie. Coś jak połączenie błota, wiru i egzoszkieletu z odrobiną magmy. Co ciekawe, większą część ich ciała okrywała normalna, stała materia barwy czarnej – czyżby wygląd ich powłok był straszliwy również dla nich samych? I te ich sygnały myślowe... podczas, gdy my nie dowiedzieliśmy się o Nich nic, Oni zbadali nas bardzo dokładnie. Gdy ich statek wylądował, wyszli z naczyniem pełnej wody. Jeden znich patrząc prosto na nas swoimi wilgotnymi rejestratorami obrazu, wypił całą zawartość! Taka ilość zabiłaby co najmniej setkę Nas. Dobrze wiedzieli, czego się lękamy. Wszyscy rejestrowaliśmy ich myśli – były przepełnione przerażającymi sygnałami. Podczas gdy z każdym określonym czasem rósł nasz strach – rosła także ich pewnoś siebie. Zaczęli podchodzić do nas coraz śmielej, pokazywać swoją wyższość. Wydobywali z siebie straszliwe, zmienne dźwięki, rozpylając przy tym parę wodną. Zresztą, cali w pewnym stopniu nią ociekali, tworząc wokół siebie śmiercionośną chmurę.
Ale najgorsze były ich informacje, zawiłe i pełne nieścisłości. Podczas, gdy komunikowali jedną czynność, robili inną - ich sprzeczne zachowania były nie do przewidzenia. Co rusz wydawali z siebie dźwięki o wysokiej częstotliwości, kiedy nasze systemy nie mogły określić ich logiki wypowiedzi.
- Jak więc zamierzacie z nimi walczyć? Utraciliśmy wszystkie planety poza Kulą. Co na to król?
- Przegraliśmy.
- Jak to?
W odpowiedzi, systemy odkrywcy przestały funkcjonować i wszystkie procesy zostały całkowicie wyciszone. Zdezaktywowany mechanoid padł ciężko na srebrną ziemię. Za nim stał człowiek w czarnym kombinezonie i przezroczystym hełmie.
- On! - wykrzyknął Konserwator
- Ja! - odkrzyknął człowiek, po czym zaśmiał się szyderczo. Wiem, że nie rozumiesz moich słów, marna kupo żelaza, ale wiem też, że rozpoznasz zawarte w nich myśli. Tak się składa, że twój, hehe, król... Został zniszczony! Podobnie jak wszyscy twoi, powiedzmy, bracia. Jesteś ostatnim ze swojej blaszanej rasy. A wesz dlaczego? Bo byłeś nam potrzebny. Wasza technologia bardzo nam się przydała, ale chcieliśmy zbadać waszą sztuczną inteligencję. Dlatego skasowaliśmy ci nieco pamięci i podłączyliśmy twojego przyjaciela do naszego sprzętu, by móc nim zdalnie sterować. Naturalnie mieliśmy też dostęp do jego wspomnień itd. Podczas rozmowy z tobą, badaliśmy twoje rekcje, działanie twojego, powiedzmy, mózgu i takie tam. Teraz już wiemy wszystko co chcemy, a ty nie jesteś nam do niczego potrzebny. Zrozumiano? To zdychaj!
- Udało ci się – rozległ się kobiecy głos – padł od przeciążenia systemu, czyli po naszemu, na zawał.
Oboje zanosili się od śmiechu dobre piętnaście minut. Król mechanoidów określił epokę VII jako wyjątkową – doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie ona ostatnia.


Cytat

Pieśń Robaków

W półmroku katakumb znajdujących się w okolicach starożytnego Londinium rozległ się cichy stukot dwóch par stóp, co pewien czas okraszony dźwiękiem pękania miażdżonego karalucha. W chybotliwym świetle dało się dostrzec dwóch mężczyzn, z których prowadzący – sługa, sądząc po skromnym stroju – trzymał pochodnię, a drugi – strojnie odziany - podążał za nim trzymając rękę na jego ramieniu. Ktokolwiek by spojrzał na twarz wielmoży niechybnie zrozumiałby przyczynę tego nietypowego zachowania i zaklinałby się, że nigdy więcej już nie chce jej ujrzeć. Z surowej i przystojnej twarzy o dziwnie obcych proporcjach wyzierały bowiem niewidzące oczy. Jednak nie były to zwykłe oczy ślepca.
Wulfryk, zwany Przeklętym, zyskał swe miano nie dlatego, że stracił wzrok. Jego pokryte bielmem źrenice zdawały się żyć własnym życiem, co nie było jednak iluzją wyobraźni, lecz okrutną rzeczywistością. Przyglądając się uważnie można było dostrzec blade robaki drążące jego na wpół martwe oczy. Na dworach możnowładców szeptano, że kiedyś podróżujący przez Anglię grecki medyk spytał, czy nie lepiej byłoby po prostu usunąć gałki oczne, na co zgodnie z legendą uzyskał odpowiedź:
- „Mały człowieczku! Swym krecim rozumem sądzisz pewnie żem biedny ślepiec, co nie jest w stanie zrozumieć jakie obrzydzenie wzbudza jego robaczywe spojrzenie? Wiedz, że Ci którzy żałują braku możliwości dostrzeżenia światła tego świata i zwą przekleństwem robaki co toczą me oczy nie widzą naprawdę. Ja przeklęty niewidzący władca robaków nie dostrzegam wprawdzie bladości twej twarzy, lecz czuję ożywczy, choć pospolity mrok duszy. Mamisz innych szlachetnym pragnieniem pomocy, a w skrytości oddajesz się swym drobnym żądzom. Ile słabujących mężatek powiło dziecię kilka miesięcy po twoim odjeździe? Zapewne bez żadnego związku z twoją wspaniałą kuracją, której w żaden sposób nie mogą sobie przypomnieć? Znasz dzieła Galena i w swej pysze sądzisz, że wiesz już wszystko. Głupcze! Spójrz mi głęboko w oczy, a ujrzysz prawdziwego siebie i poznasz wiedzę przedwieczną.”. Powiada się, że ów uczony mąż w jedną noc osiwiał, by rankiem w wariackim szale własnoręcznie pozbawić się wzroku i rzucając się z murów twierdzy krzyczeć:
- „Widzę! Już widzę!”.

Bezimienny sługa doprowadził pana do grubych okutych żelazem drzwi. Słysząc szczęk otwieranego zamka, Wulfryk puścił jego ramię wyczuwając koniec podróży.
- „Jak zwykle wróć zanim wypalą się dwie świeczki.” – szorstko zwrócił się do niego i wkroczył do jakże mu znajomej krypty zatrzaskując drzwi. Sługa posłał ponure spojrzenie za swoim pracodawcą i ruszył ku wyjściu mamrocząc pod nosem. Bajarze traktując historię jako grę tronów często snuli swe opowieści przyznając podmiotowość jedynie możnym, choć przecież i sługa nierzadko ma do odegrania rolę na tej scenie. Co opowieść ta dobitnie ukaże.

Poruszając się wewnątrz krypty z pewnością charakteryzująca niewidzących w znajomym otoczeniu Przeklęty podszedł do znajdującego się w centrum pomieszczenia katafalku, by delikatnie położyć ręce na spoczywających na nim zwłokach i z rozkoszą przesunąć dłonie po wyraźnie zaznaczonych krzywiznach zabalsamowanego ciała. Gratulując sobie w duchu pomysłu obszycia Elfredy jelenią skórą - ciemno ufarbowaną oraz gładko wygarbowaną - odgarnął wysuszone pukle i złożył pocałunek na jej skórzanym licu. Czując wzrastające ożywienie robaków zdających się pulsować w rytm przyspieszającej akcji serca żarliwie szepnął w ciemność:
- „Już niedługo Ukochana.”.

*

Kwadrans drogi od krypty bezimienny aktor naszej opowieści spotkał się z grupą kilkunastu zbrojnych prowadzonych przez rosłego mężczyznę o zdecydowanym obliczu. Postronny obserwator mógłby się zastanawiać dlaczego sługa Wulfryka spotyka się z przywódcą tak mocno z nim zwaśnionego rodu. Dla znającego realia polityki odpowiedź była jednak jasna i oczywista – właśnie miał nastąpić akt zdrady. Wręczając sakiewkę Athelmar z Wessexu – bo tak się zwał ów mąż - z pogardą rzekł do sługi swego wroga:
- „A więc tyle jest warta wierność wobec tego obcego znajdy, wychowanka normańskich kundli. Pamiętaj ropucho, że te trzydzieści złotych solidów jest częścią skarbu naszego rodu zachowaną jeszcze z czasów rzymskich, więc lepiej, żeby sprawdziło się to, co obiecałeś. Nadal nie rozumiem, dlaczego sam nie dźgnąłeś go ukradkiem pod żebro, skoro jesteś tak pełen nienawiści wobec tego ślepca. Nie żebym narzekał, bo chcę go zarżnąć osobiście.”.
- „Wielmożny Panie, – odpowiedział zdrajca - ty go nie znasz tak dobrze jak ja. Sam tego nie zrobię, bo to straszny człowiek. Na pewno jest w konszachtach ze Złym, widać to po jego oczach, które zdają się dawać mu moc odkrywania ukrytych zamiarów. Często ma też jakieś tajemne rozmowy z pewnym Żydem, ogólnie znanym czarnoksiężnikiem, który przecie jako członek plemienia zabójców Pana Naszego Chrystusa nie może być porządnym człekiem. Zresztą jego praktyki nawet starym bogom muszą się zdawać ohydne, przecież mój pan bezbożnie kazał mu spreparować ciało biednej Pani Elfredy, niczym jakieś trofeum myśliwskie…”. W tym momencie wartki potok jego słów został gwałtownie przerwany.
- „Milcz robaczy sługo robaczego pana! Na mych przodków, królów Wessexu - ani więcej słowa o mej siostrze!” - ryknął wściekle Athelmar. Już spokojniej – jednak nadal jedynie wyraźnym wysiłkiem woli powściągając emocje – wycedził: „Dość mielenia ozorem, prowadź jak obiecałeś.”. Co mówiąc skinął na swą straż i cała grupa ruszyła ku nieodległym ruinom.

Zatrzymali się przed podziemiami. Na niebie pysznił się księżyc w pełni, którego blask wzmacniały miriady gwiazd niczym klejnoty w jego koronie. W księżycowym świetle wejście do katakumb otwierało się w zboczu niewysokiego wzgórza niczym piekielna czeluść, odstraszając przybyłych ziejącą czernią. Jeden ze zbrojnych wzdrygnął się i spytał:
- „Panie, dlaczego nie możemy poczekać, aż sam wyjdzie? Czy tak nie byłoby łatwiej?”.
- „Nie wiesz tchórzu, że nie mogę otwarcie tknąć tego robaka bez złamania królewskiego zakazu? Tu mógłby ktoś nas dojrzeć, a w środku będę miał cały czas tego świata na odwzajemnienie z nawiązką cierpień sprawionych naszemu rodowi. Bardzo dogodnie, że sam wybrał sobie grób.” - odpowiedział z politowaniem wielmoża patrząc przy tym porozumiewawczo na dowódcę swej straży. Nie tylko jego wróg właśnie wybrał miejsce swego pochówku. Z lekkim wahaniem, mocno ściskając pochodnie i kaganki, weszli w mrok.

- „Tutaj Panie, za tymi drzwiami jest komnata, gdzie Wulfryk bezcześci ciało twej siostry.” – powiedział zdradliwy sługa, gdy doszli do okutych drzwi do krypty. Wyciągnął zza pasa klucz i podał Athelmarowi: „To zapasowy klucz, który udało mi się zdobyć z sypialni tego bezbożnika.”.
- „Masz moją wdzięczność i zapłatę człowieku. Chyba czas się pożegnać.” – odpowiedział możnowładca z lekkim uśmiechem i nieznacznie skinął głową strażnikom. Gdy odwrócił się ku drzwiom usłyszał stłumione westchnienie oraz cichy odgłos osuwającego się ciała.
- „Tak…” - pomyślał z satysfakcją – „Jedna sprawa już załatwiona. Czas na danie główne.”.

**

- „Słyszysz?” – powiedział w kierunku katafalku Wulfryk kończąc inkantacje - „To dźwięk zbliżającej się sprawiedliwości. Rychło w czas. Pewna historia właśnie się kończy, a nowa zaczyna.”. Czuł gwałtowne pulsowanie oczu, a krew buzowała w nim coraz żywiej. Świadomość zbliżania się finału dekady wysiłków, knowań i zgłębiania mrocznych sztuk napełniała go satysfakcją. Wyciągnął sztylet. Czekał.

Skrzypnięcie otwieranych drzwi naruszyło ciszę grobowca. Do komnaty wpadli zbrojni z pochodniami szybko rozstawiając się dookoła katafalku. Żaden jednak nie próbował podejść do Wulfryka, posłusznie czekając na rozkazy swego pana. Przestępując linię swych zbrojnych Athelmar wykonał krok w kierunku osaczonego wroga i z tryumfem malującym się na twarzy rzekł do niego:
- „Znów się spotykamy nad zwłokami Elfredy, prawda? Ale okoliczności są już inne. Teraz to ty będziesz gryzł piach.”. Ujrzawszy sztylet w ręku wroga zaśmiał się perliście. „Sądzisz, że to ci pomoże? Twe plugawe istnienie dziś się skończy.”.
- „Pompatyczny i bezmyślny jak zwykle.” – odpowiedział niewzruszony Wulfryk, którego oczy zdawały się emanować dziwną poświatą – „Nie dostrzegasz prawdziwego znaczenia rzeczy i wyrabiasz sobie pochopny pogląd na sprawy. Mamisz się, iż jesteś kowalem swego losu, gdyś tak naprawdę tylko kukiełką w ręku potężniejszych sił. Chociaż prawda nie ma już znaczenia, to dla osobistej satysfakcji nieco rozjaśnię mroki twej niewiedzy. Gdy lata temu zastałeś mnie zakrwawionego nad zwłokami Elfredy uznałeś, że ją zamordowałem. Nic bardziej mylnego. Twoja siostra cierpiała na przewlekłą chorobę płuc i niedługo przed twoim przybyciem wydała swe ostatnie tchnienie. Jednak - czego nie wiedziałeś – była też w zaawansowanej ciąży i by uratować nasze dziecko otworzyłem jej ciało. Udało mi się wydobyć żywą córkę i przekazać w ręce służącej, która niezwłocznie zabrała ją do mamki. Tak mnie zastałeś, zakrwawionego nad rozciętymi zwłokami, wyciągając bez słowa pytania pochopne wnioski. Wasz ród zawsze źle traktował moją żonę, nie mogąc jej wybaczyć, iż ‘Róża Wessexu’ związała się z ‘obcym z gwiazd’, z ‘normandzkim przybłędą’ jak mnie nazywaliście. Więc w swym ‘słusznym’ gniewie rzuciłeś na mnie najświętszą klątwę, a później uznałeś, że moje oślepienie jest jej wynikiem. Jakże mało rozumiałeś! Jednak było mi to na rękę.”.

Słuchając tych słów Athelmar drżał z emocji niczym struny liry szarpane przez niewprawnego barda, ostatecznie wściekle wyrzucając z siebie słowa:
- „Kłamstwa! To wszystko kłamstwa! Nie masz córki, tyle wiem!”.
Przeklęty zaniósł się śmiechem i odrzekł:
- „Prawda. Niezwłocznie wysłałem ją do rodziny co wychowała mnie w Normandii. Tam jest bezpieczna, będąc niezbędnym czynnikiem mych planów. Nie małostkowej zemsty – choć i tej trochę będzie – lecz czegoś większego. To co miałeś za klątwę, było jeno częścią pradawnego rytuału, a robaki pierwszym darem. Nigdy nie podziękowałem za to, że tak prostacko i przewidywalnie się zachowywałeś. Nie rzucę na ciebie klątwy w tej ostatniej godzinie, lecz dam obietnicę – choćby mąż z twego rodu królem został, to szczęścia nie zazna i korony długo dzierżyć nie będzie. A teraz uciekaj i niech te wspomnienia towarzyszą ci do końca twego żywota!”.
Athelmar cofnął się przestraszony za plecy zbrojnych i wrzasnął:
- „Zabić go natychmiast!”.
Lecz nim oszołomieni strażnicy zebrali się do działania, Wulfryk rzucił krótko:
- „Za późno głupcze!” – i wbijając sztylet w swe serce wypowiedział jedno słowo:
- „Bafomecie!”.

W krypcie dało się wyczuć coś przedziwnego, jakąś niewidoczną energię. Powoli się wycofując się Althemar dostrzegł jeszcze jak Przeklęty - nadal stojąc pomimo przebitego serca i czubka sztyletu wystającego z pleców – odwraca się do katafalku i obejmując zwłoki czule je całuje. Gdy ręce Elfrydy uniosły się by odwzajemnić pieszczoty kochanka nie wytrzymał i odwróciwszy się od tej nieziemskiej sceny pognał do wyjścia, przeskakując w korytarzu właśnie ożywającego sługę. Za nim rozległy się przerażające wycia, odgłosy darcia i mlaskania. Gdy wreszcie po godzinie błądzenia w ciemności wreszcie dotarł do wyjścia załkał z ulgi. Myślał już tylko o jednym – uciec jak najdalej od tego miejsca. Tylko dlaczego zdawało mu się, że ciągle słyszy chichot nieumarłych?

***


I tak w krainie Sasów pojawili się Lord Mord i Lady Plaga oraz ich sługa Zdrada,
A ich opowieść okrutna niesłychanie trwała przez następny wiek cały,
Aż pod Hastings na polach krwawych mroczny finał tej historii spisano,
Gdy żywot Harolda, Króla Anglii skończył Bękart, co potem Zdobywcą był zwany.

FIN


Przypomnę tylko, że autor ma obowiązek zagłosować na swoje opowiadanie.
_________________
Powinniśmy szanować poglądy religijne bliźnich, ale tylko w takim sensie i do takiego stopnia,
do jakiego szanujemy czyjeś przekonanie, że jego żona jest piękną kobietą, a dzieci bardzo mądre.
 
 
Starscreem 
Mechagodzilla


Posty: 661
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 10 Lipca 2013, 23:22   

Coś tu cichutko. To może się odważę na ocenę. Wydrukowałam sobie dziś w robocie teksty, poczytałam w domu i oto moja koncepcja:

Łopatologia
Czuć zdecydowanie rękę osoby początkującej. Liczba powtórzeń momentami jest wstrząsająca. Naliczyłam osiem łopat, o tu:
Cytat

- Tak, trzeba pomóc bo to poważna sytuacja jest, ale może być jeszcze gorzej – Franek zaszedł obcego z tyłu – Zdzichu, weź no łopatę pomóc trzeba – słowo łopata wypowiedział w szczególny sposób. Zdzichu podniósł łopatę, spojrzał na niego, spojrzał na obcego.

- No to dawaj – powiedział Zdzichu.

Pierwszy łopatą uderzył Franek, z całej siły przywalił obcemu w okolicę kolan. Zaksuanin zwalił się na ziemię, Zdzichu walnął go w głowę, łopata wbiła się głęboko, nie mógł jej wyjąć. Szarpał za trzonek próbując uwolnić łopatę z czaszki obcego, w tym czasie Franek zdążył zadać kilka ciosów łopatą na korpus leżącego. Całość przebiegła tak sprawnie i szybko że obcy nawet się nie odezwał, nie zdążył zareagować w żaden sposób. Leżał teraz martwy u ich stóp. Zdzichu wyrwał łopatę z głowy obcego, była umazana czymś zielonym.


A można przecież niektóre wymienić na "narzędzie", czy "szpadel"...
Poza tym ogromna ilość błędów interpunkcyjnych, literówek sporo - widać bardzo znaczące niedopracowanie.

Nieprzyjemnie czytało mi się opis obcego. Za dużo przymiotników, których można było uniknąć, sporo powtórzeń słów "miał" i "duży".

Sam pomysł nie jest zły, ale niestety czyta się to bardzo ciężko. Sporo pracy przed autorem jeszcze jest.

Przywołanie
Też pojawiły się błędy, ale innego typu. W drugim akapicie trzy ostatnie zdania zaczynają się od spójnika. Nie wiem, czy to celowy zabieg, czy przypadek, ale mi to jakoś nie pasuje.

Zaintrygowało mnie zdanie:
Cytat
Słowa zawierały coś, co tylko w ciemnościach mogło ujść za entuzjazm.

Nie mam pojęcia co to mogło być :D
Nie wiem też, czy istnieją takie słowa jak"podzwaniać" - autokorekta nie podkreśla, hmm...
Czy twarz może być charakterna? To raczej przymiotnik do opisu czyjejś osobowości, a nie wyglądu.
I "żadno" - raczej żadne.
Najbardziej mi nie pasuje wprowadzenie imion postaci. Następuje dziwnie późno, w chwili kiedy już dawno uznałam, że bohaterowie pozostaną anonimowi. A tu nagle pojawia się jakiś Patryk. Pierwsza myśl - who the f*ck is Patryk? ;)

Ale o tych mankamentach to mówię tylko żeby nie przyznawać się od razu, że to właśnie ten tekst mi się podoba najbardziej.
Mocny początek - od razu intryguje i buduje napięcie. Lubię teksty z pieprzem.


O tym, jak to Obcy pojawili się w Alpha Centauri
Mój numer dwa. Przegrał z "Przywołaniem" tylko ze względu na brak scen :P
Podobał mi się świat wymyślony przez autora. Rozwaliła mnie nazwa statku "Duży Szybki Prostokąt" :D Czuję tu nieco ironii.
Żałuję, że opowiadanko jest takie krótkie, z chęcią przeczytałabym jeszcze trochę. W sumie końcówkę można by bardziej rozbudować. Tak bym chciała więcej dowiedzieć się o tym, ja złe samolubne człowieki zniszczyły podstępnie rasę mechanoidów.
Jest kilka mankamentów - rzuciło mi się w oczy zdanie zaczynające się od słów "Przykładem może być chociażby" - brzmi trochę jak z referatu albo pracy naukowej.
I jeszcze mnie rozbawiło "naczynie pełlnej wody" ;)


Pieśń Robaków
Chyba najciekawsza, najpełniejsza historia. Ale z kolei znów znaczny niedobór przecinków.
Bardzo dziwny sposób zapisu dialogu. Normalnie piszemy od myślnika, można też w cudzysłowie, ale żeby oba sposoby jednocześnie - pierwszy raz widzę, ale nie wiem, czy to jest niepoprawne.
Generalnie ładnie napisane, ale zwyczajnie nie trafiło w mój gust. Nie mój klimat po prostu.


Werdykt mój więc następujący - wygrywają "cycki" ;)
Głos na "Przywołanie".
Z empatii dla zrobionych w bambus maszyn - głosuję tudzież na "O tym jak..." chociaż to takie 3/4 głosu.
 
 
mesiash 
Sedecimus


Posty: 1855
Skąd: Stolica
Wysłany: 11 Lipca 2013, 09:57   

Starscreem, bardzo dobry pomysł z tym drukowaniem, dzisiaj to uskutecznię, to może jutro też się wypowiem :)
_________________
The difference between "space-based clean power station" and "unimaginably powerful orbiting death ray" is mostly semantics and hope. - ponoć Asimov
 
 
Starscreem 
Mechagodzilla


Posty: 661
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 11 Lipca 2013, 21:57   

mesiash, z papieru jakoś się się wygodniej czyta i można sobie skrobać notatki na marginesie ;)
 
 
LadyBlack 
Babcia Weatherwax


Posty: 863
Skąd: z rubieży
Wysłany: 17 Lipca 2013, 21:45   

Skoro Konopia wrzucił tu teksty, dość spontanicznie :wink: :D , to może jednak, jeszcze ktoś rzuci okiem cośmy tam na tym forum NF wykoncypowali :D Jutro koniec głosowania.

Czy ja mówiłam, że jest sex :mrgreen: ?

Starscreem, zrobiła dobry początek, mesiash też zajrzał, to miłe, dzięki :D

I jest sex 8)
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 18 Lipca 2013, 07:45   

Seks to ja mam w domu, nie potrzebuję do tego forum NF :roll: Jeden woli ogórki, drugi ogrodnika córki :wink:
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
LadyBlack 
Babcia Weatherwax


Posty: 863
Skąd: z rubieży
Wysłany: 18 Lipca 2013, 08:01   

Lowenna napisał/a
Seks to ja mam w domu, nie potrzebuję do tego forum NF :roll:
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: To się chwali :D
Ale jakby kto chwilowo miał niedosyt, może poczytać, zawsze coś :wink: :mrgreen:
 
 
konopia 
Marudny maruda marudzący


Posty: 2032
Skąd: DN36
Wysłany: 23 Lipca 2013, 07:32   

konopia - Łopatologia
LadyBlack - Przywołanie
ARHIZ - O tym jak to Obcy pojawili się w Alpha Centauri
Adept (a.k.a. Blue Adept) - Pieśń Robaków

W tej ankiecie wygrywa ARHIZ GRATULACJE :// !
_________________
Powinniśmy szanować poglądy religijne bliźnich, ale tylko w takim sensie i do takiego stopnia,
do jakiego szanujemy czyjeś przekonanie, że jego żona jest piękną kobietą, a dzieci bardzo mądre.
 
 
KJ 
Gollum

Posty: 4
Skąd: międzylesie
Wysłany: 23 Lipca 2013, 19:34   Re: Róże miłości, czyli pieprzony los grabarza - opowiadania



Warunki konkursu były takie:

Temat:

pieprzony los grabarza.

Spełnia warunki konkursu, poza tym jest warte przeczytania.

Autor: bnt.

http://pl.hum.pisarstwo.f...Z-o_T5429953_S1
 
 
konopia 
Marudny maruda marudzący


Posty: 2032
Skąd: DN36
Wysłany: 24 Lipca 2013, 14:39   

ARHIZ za moim pośrednictwem dziękuje za głosy na opowiadanie "O tym jak to Obcy pojawili się w Alpha Centauri".
_________________
Powinniśmy szanować poglądy religijne bliźnich, ale tylko w takim sensie i do takiego stopnia,
do jakiego szanujemy czyjeś przekonanie, że jego żona jest piękną kobietą, a dzieci bardzo mądre.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group