Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Morskie opowieści
Autor Wiadomość
Luna 
Gollum

Posty: 5
Skąd: Wrocław
Wysłany: 10 Grudnia 2011, 15:21   Morskie opowieści

Butelka wędrowała z ręki do ręki. Każdy pociągał solidny łyk rumu, który chlupotał wewnątrz niej. Mężczyźni, siedzący w kole na środku pokładu, rzucali długie cienie w świetle porozwieszanych na statku latarni. Śmiali się głośno i przekrzykiwali, a rum dodawał im tylko odwagi. Przechwalali się, opowiadając o swoich rzekomych przygodach na morzu, które były tak barwne, a marynarze w nich tak odważni, że każda historia kończyła się śmiechem całej załogi i kolejną butelką wędrującą po całym pokładzie.
Mijały godziny, a marynarze bawili się w najlepsze. Nocne niebo z chwili na chwilę robiło się coraz ciemniejsze, biały księżyc wytworzył dookoła siebie delikatną łunę. Ostatni z zebranych powoli kończył opowiadać o swoich bohaterskich czynach i niesamowitych przygodach.
- I tak właśnie pokonałem olbrzymiego Krakena, na usługach samego Davy’ego Jonesa! – zawołał mężczyzna, wyciągając rękę w stronę prawie pustej już butelki. Pociągnął spory łyk rumu i odrzucił ją na bok. – Założę się, że nikt z was mi nie dorównuje!
Dookoła rozległy się śmiechy zebranego towarzystwa, w obieg poszła kolejna butelka. Znów zaczęły się krzyki i przechwałki nieznające granic.
- Davy Jones? – rozległ się nagle cichy głos. – To tylko legenda. Chcecie posłuchać o prawdziwych potworach?
Głos był wyraźny i czysty. Gdy tylko dotarł do mężczyzn, wszystkie rozmowy ucichły, a oni zaczęli rozglądać się ciekawie po pokładzie szukając tego, który postanowił o sobie opowiedzieć.
- Davy Jones jest tylko wymysłem, dowodem bujnej wyobraźni znudzonych marynarzy – na deskach rozległ się stukot butów, mężczyźni nie mogli zorientować się, z której strony pochodzi głos. – Ja opowiem wam o czymś, co zdarzyło się naprawdę, o człowieku, którego bały się sam Davy Jones, gdyby istniał – o Hendrik’u Van der Deckenie, kapitanie „Latającego Holendra”.
Nagle z cienia wyłoniła się drobna postać. Rondo kapelusza przysłaniało twarz, a w opuszczonej ręce tlił się niedawno zaczęty papieros. Nieznajomy jednym ruchem ściągnął nakrycie głowy, spod którego wysypały się długie, gęste włosy. Wszyscy wstrzymali oddech. To była kobieta! Spoglądali po sobie zaskoczenie nie mogąc się nadziwić, jakim cudem nikt do tej pory się nie zorientował. Tylko nieliczni zachowali zimną krew i rozsunęli się, by zrobić nowo przybyłej miejsce. Kobieta usiadła między nimi i przystawiła papierosa do ust. Obserwowała, jak jego końcówka przez krótki moment jarzy się na czerwono. Wypuściła dym z ust i westchnęła cicho.
- Zanim zjawiłam się tutaj pływałam na innym okręcie – zaczęła bez ogródek. – Nazywał się „Łajdak”. Był statkiem handlowym, ale przezorny właściciel wyposażył go w porządne armaty, nie mogąc ryzykować utraty cennego towaru. Pływaliśmy na nim po Bałtyku już od kilku lat, każdy z nas doskonale znał te wody. Ale morze rządzi się własnymi prawami. Wtedy myśleliśmy, że nie jest nas w stanie niczym zaskoczyć.
Kobieta przerwała na chwilę, jej spojrzenie stało się nieobecne. Dym papierosa unosił się powoli do góry.
- Myliliśmy się. Pewnej nocy przyszedł sztorm. Nie pierwszy, choć wyjątkowo silny. Wiatr wiał jak oszalały, dookoła unosił się pył wodny, a fale zalewały pokład z każdej strony. Nocne niebo co chwilę rozświetlały białe pioruny, a huk gromu niósł się po wodzie powodując brzęczenie w uszach. Baliśmy się. Wszyscy. Nikt nie udawał odważnego bohatera, walczyliśmy o przetrwanie ze ściśniętymi ze strachu sercami.
Pierwsze puściły żagle. Płótno rozrywało się jakby było cienką kartką papieru, a nie porządnym, grubym materiałem. Pamiętam, że wtedy wszyscy staliśmy na pokładzie i patrzyliśmy na wirujące w powietrzu strzępy czując, że wraz z nimi ucieka nasza szansa na przetrwanie. Niektórzy zaczęli się wtedy modlić, inni rzucili się w wir pracy, by chociaż udawać, że cokolwiek robią. Choć tak naprawdę już byliśmy skazani. Potem przyszła kolej na takielunek. Grube liny pękały jak cienkie nitki. Latały potem, targane przez wiatr, po całym pokładzie smagając ludzi po plecach.
Po jakimś czasie wiatr zaczął słabnąć, a morze powoli się uspokajało. Wstałam z mokrego pokładu i rozejrzałam się dookoła. Połamane maszty leżały na pokładzie, strzępy żagli zwisały z porwanego takielunku. Ci, którzy przetrwali, podnosili się z ulgą w oczach. Niewielu miało tyle szczęścia. Zakrwawione, powyginane pod różnymi kątami ciała leżały na drewnianych deskach, kilka zostało przygniecionych przez armaty. Zbiliśmy się w ciasną grupkę. Z trzydziestoosobowej załogi została nas niecała połowa. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Nie wiedzieliśmy również, co robić. Płetwa sterowa była połamana, tak samo jak szalupy. Naszym jedynym wyjściem było dryfowanie na wraku, który pozostał z „Łajdaka”.
Powoli nad ciemną wodą pojawiła się mgła. Gęstniała z każdą chwilą, do reszty uniemożliwiając nam zorientowanie się w obecnej sytuacji. Rozpoczęliśmy uprzątanie ciał. Zorganizowaliśmy prowizoryczny pogrzeb – morski pogrzeb. Wyrzucaliśmy je za burtę i obserwowaliśmy, jak nasi bliscy koledzy znikali w morskich głębinach, legendarnym kuferku Davy’ego Jonesa.
Po kilku godzinach, a przynajmniej tak nam się wydawało, „Łajdak” dosłownie nadział się na podwodne skały. Spojrzeliśmy po sobie z ulgą – tylko jedna wyspa na Bałtyku otoczona była tak specyficznym łańcuszkiem. Christianso. Ktoś roześmiał się z radości. Kto inny westchnął z ulgą. Byliśmy stosunkowo niedaleko od brzegu, ale „Łajdak” zaczynał nabierać wody. Jeden z mężczyzn wpadł na pomysł, by zbudować tratwę, więc rzuciliśmy się na poszukiwanie czegokolwiek, co by się mogło przydać.
Perspektywa bliskiej śmierci bardzo motywuje. Już po chwili wszystko było gotowe, a tratwa spokojnie kołysała się na wodzie. I wtedy pojawiły się one. Syreny. Ich długie włosy falowały na powierzchni wody, a swoje piękne twarze zwróciły w stronę marynarzy będących już na tratwie. A potem zaczęły śpiewać. Dźwięcznie, bez żadnych fałszywych nut. Czarowały głosem tych mężczyzn, którzy przetrwali sztorm, a ci nieszczęśnicy wpatrywali się w nie jak w święte obrazki. Byłam bezradna wobec magii tych pięknych stworzeń. Wszyscy marynarze lgnęli do nich jak ćmy do płomienia świecy, a ja, jedyna trzeźwa, nie mogłam ich powstrzymać. Nie myślcie, że nie próbowałam. Po prostu nie dałam rady. Krzyczałam, biłam ich, zasłaniałam im oczy i uszy. Nic to nie dało. Odtrącali mnie i szli w stronę wyciągniętych w ich kierunku spiczastych, syrenich dłoni. W końcu się poddałam. Patrzyłam tylko, jak moi koledzy skaczą do wody w ręce pięknej śmierci. Po chwili zostały po nich tylko bąble powietrza wypływające na powierzchnię morza.
Nie pamiętam, co działo się potem. Ocknęłam się dopiero pod wieczór, gdy zachodzące słońce barwiło niebo na pomarańczowo. Ktoś siedział koło mnie i palił długą fajkę. Nie widziałam twarzy – akurat za nim tarcza słoneczna chowała się za horyzont. Zerwałam się na nogi, ale upadłam równie szybko, czując przeszywający ból w głowie.
- Uwaga – powiedział nieznajomy. – Daj sobie trochę czasu, by dojść do siebie.
Spytałam go, kim jest. Odpowiedział, że nazywa się Hendrik Van der Decken. Nie chciałam wierzyć. Znałam przecież opowieści. Nieśmiertelny kapitan, który żegluje przez wieczność z załogą złożoną z ruchomych szkieletów. Nieznajomy, siedzący koło mnie, w żadnym wypadku nie mógł być siejącym postrach kapitanem. Wyglądał przecież jak zwykły człowiek. Zachowywał się jak zwykły człowiek. Rondo kapelusza rzucało cień na jego twarz. Pomógł mi wstać – jego dłonie były zimne jak lód. Zaprowadził mnie do kołyszącej się na wodzie szalupy, w której czekało na nas dwóch marynarzy. Powiedział mi, że przypłynął po tych, których zabrały syreny, że nie spodziewał się znaleźć kogoś żywego. Słuchałam go, ale nic z tego, co mówił, do mnie nie docierało. Zapadłam w coś jakby półsen, byłam przytomna, ale nie świadoma.
Gdy dopłynęliśmy do jego statku, kątem oka zauważyłam wypisaną na burcie nazwę – „Latający Holender”. Na ciemnym drewnie litery były ledwo widoczne, farba łuszczyła się i odpadała. Wtedy coś zaskoczyło w mojej głowie. Przyjrzałam się uważniej dwóm marynarzom, którzy byli z nami w szalupie – światło księżyca, który niedawno wyjrzał zza chmur, odbijało się od ich bladej skóry. Trupio bladej. Wtedy spanikowałam. Chciałam jakoś uciec, ale nim się obejrzałam już byłam na pokładzie „Latającego Holendra”. Oparłam się plecami o burtę, gotowa w każdej chwili wyskoczyć do morza. Bałam się. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Wszyscy marynarze przyglądali mi się z ciekawością, niektórzy również z podejrzliwością. Przerwali wykonywane czynności i zbili się w ciasną grupkę dookoła mnie i stojącego obok kapitana. Dostrzegłam wśród nich moich dawnych kompanów, kolegów z załogi. Utkwiłam w nich przerażone spojrzenie, ale oni nie zareagowali. W ich wzroku była tylko ciekawość, jakby w ogóle nie wiedzieli, kim jestem.
- Nie pamiętają cię – szepnął mi do ucha kapitan. – Tak jak całego swojego poprzedniego życia.
Potem Hendrik Van der Decken zabrał mnie do swojej kajuty. Rozmawialiśmy. Opowiedział mi o sobie, o swojej załodze złożonej z żywych trupów. Mówił, że dawno już nie miał kontaktu z żywymi ludźmi, z którymi mógłby chociaż porozmawiać – marynarze z „Latającego Holendra” byli otępiali, niezdolni do tworzenia własnych poglądów. Niezdolni do prowadzenia inteligentnej rozmowy.
Spędziłam na tym statku cztery noce. Ale ani razu nie spytałam kapitana, co zamierza ze mną zrobić. Zabrał mnie z wraku „Łajdaka”, gdzie prawdopodobnie umierałabym powoli z zimna i głodu. Podarował mi dodatkowe kilka dni życia, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Nieistotne było, gdzie płyniemy i co się ze mną stanie. Cieszyłam się, że jeszcze żyję.
Piątego dnia pojawiła się przed nami wyspa. Bornholm. Kapitan podziękował mi za miłe towarzystwo i przeprosił, że nie może osobiście odeskortować mnie na brzeg. Chciało mi się śmiać z siebie na cały głos – podejrzewałam go, że chce mnie zabić, a on przecież uratował mi życie i pomógł moim przyjaciołom. Lepiej, żeby pływali z Hendrik’iem Van der Deckenem na „Latajacym Holendrze”, niż leżeli na dnie morza.
Tak jak mi radził kapitan, pierwszą noc na wyspie spędziłam w ruinach zamku Hammershus, na samym krańcu wysokiego, skalnego klifu. Wieża Mantletarnet, z której niewiele już zostało, ochroniła mnie przed zimnym, jesiennym wiatrem. Gdy tylko wzeszło słońce, ruszyłam w drogę. Doszłam do jakiejś zapomnianej przez wszystkich wioski, gdzie życzliwi chłopi nakarmili mnie i napoili. Ruszyłam dalej – musiałam znaleźć jakikolwiek port, byle tylko wrócić do domu. Nie będę wam opowiadać, jak wędrowałam od wioski do wioski – bo nie jest to nic ciekawego. W końcu, po tygodniu wędrówki, dotarłam na miejsce. Port był, statki były, ale żaden z nich nie płynął do Polski. Straciłam więc kolejne kilka dni na wypatrywanie ojczystej bandery. Wreszcie się doczekałam. Wzięli mnie ze sobą jako członka załogi. Podróż nie trwała długo. Gdy ujrzałam w oddali Gdańsk poczułam wreszcie, że jestem w domu. Wpłynęliśmy do portu w samo południe, ale dopiero wieczorem wróciłam do mieszkania. Moi rodzice byli niezmiernie zaskoczeni, gdy zobaczyli mnie na progu. Wszyscy w mieście wiedzieli już, że „Łajdak” leży na dnie morza wraz ze swoją załogą.
Już następnego dnia z powrotem pojawiłam się w porcie. Nie mogłam o nich zapomnieć – cały czas miałam przed oczami błogo uśmiechniętych mężczyzn w objęciach syren, znikających w ciemnej głębi. Poprzysięgłam sobie, że muszę ich pomścić. Zrozumiałam, że ten widok będzie prześladował mnie do końca życia, jeśli niczego nie zrobię. I tak trafiłam tutaj. Wasz kapitan przyjął mnie z szeroko otwartymi ramionami, powiedział nawet, że chętnie mi pomoże, jeśli tylko nadarzy się okazja. On widzi w tym czysty zysk, a ja szansę na życie bez wyrzutów sumienia. Ale to nie jest ważne. Liczy się tylko to, bym mogła ich pomścić.
Zapadła cisza. Kobieta wyciągnęła kolejnego papierosa i zaciągnęła się dymem. Mężczyźni, siedzący dookoła niej, wyglądali na zamyślonych. Żaden się nie śmiał, nie było głupich uwag. Zmarszczone czoła wyglądały nader poważnie.
- Nie byliśmy bohaterami – powiedziała po chwili, wstając. – Walczyliśmy tylko o życie. Jedynie mi się to udało, dlatego chcę pomścić tych, którym w tym przeszkodzono.
Wyrzuciła niedopałek za burtę i zeszła pod pokład. Głuchy stukot jej butów powoli ucichł, ale nikt z zebranych marynarzy nawet się nie poruszył. Wszyscy zatopieni byli we własnych rozmyślaniach przetrawiając jeszcze to, co usłyszeli.
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37525
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 10 Grudnia 2011, 19:07   

Luna napisał/a
Wszyscy zatopieni byli we własnych rozmyślaniach przetrawiając jeszcze to, co usłyszeli.
:mrgreen: :mrgreen:
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 10 Grudnia 2011, 19:57   

łyk chlupotał, butelka miala nogi? :mrgreen:
Luna napisał/a
Grube liny pękały jak cienkie nitki. Latały potem, targane przez wiatr, po całym pokładzie smagając ludzi po plecach.

taka lina zabija albo okalecza. Trzeba mieć wiele, wiele, wiele szczęścia, żeby wyjść z takiej sytuacji jedynie z siniakami.

No i trafny cytat Fidela-F2.

Reszta całkiem, całkiem. Nieźle (mi się) czytało. Całkiem zgrabne zdania, nie zauważyłam błędów interpunkcyjnych, ani ortów.

Tylko jedno mi zazgrzytało jeszcze: papieros i armaty? Eee? :wink:
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
Żelazny 
Luke Skywalker


Posty: 245
Skąd: Kock
Wysłany: 10 Grudnia 2011, 20:40   

Lynx;) - musisz być taka szczegółowa?! :)
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 10 Grudnia 2011, 20:52   

Żelazny, drobne, ale zawsze błędy, utrudniają odbiór. Całość jest niezła, poprawiona byłaby lepsza.
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
Luna 
Gollum

Posty: 5
Skąd: Wrocław
Wysłany: 11 Grudnia 2011, 10:01   

Dziękuję bardzo, to mój debiut tutaj więc cieszę się, że nie było aż tak źle :D
 
 
mesiash 
Sedecimus


Posty: 1855
Skąd: Stolica
Wysłany: 12 Grudnia 2011, 11:34   

Na +:
-fajnie budujesz napięcie
-ciekawie się to czyta, geografia jest prawdziwa, i da się to jakoś historycznie poskładać do kupy
-porządny styl, bardzo niewiele miejsc gdzie się zatrzymujemy by pomyśleć "czy to aby na pewno powinno tu być?"

Na -:
- Legenda o Davy'm Jonesie i polscy żeglarze to średnio w parze idzie
- Nazwa statku "Łajdak" nie pasuje, pamiętaj że statki w tamtych czasach należały głównie do korony / magnatów
- Latający Holender nie pływał po Bałtyku :)

Ogólnie: 6/10
_________________
The difference between "space-based clean power station" and "unimaginably powerful orbiting death ray" is mostly semantics and hope. - ponoć Asimov
 
 
Luna 
Gollum

Posty: 5
Skąd: Wrocław
Wysłany: 12 Grudnia 2011, 17:49   

Ooo tam, "Latający Holender" pływa, gdzie tylko chce :P
 
 
aniol 
Bink


Posty: 1778
Skąd: Kraków/Tomaszow Maz
Wysłany: 2 Stycznia 2012, 23:01   

Luna - generalnie fajne, jesli mialbym sie czepiac to tylko dwoch rzeczy
a) nie okreslilas w tekscie okresu w ktorym dzieje sie akcja opowiadania ale jakos tresc mi nie gra z kobieta na pokladzie :evil:
b) popelniasz grzech Webera - bohaterka nie mowi - ona przemawia, opowiada swoja historie strasznie literacko az do przesady, normalni ludzie tak nie mowia i wogole brakuje mi w tej historii terminologii zeglarskiej, gdzie kabestany, rumple, wanty i zezy? gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat? no gdzie to jest, gdzie to jest?
_________________
www.washidojo.republika.pl

dyskusja - w zależności od interlokutora polega na wymianie poglądów, ciosów lub strzałów

nie jestem rasista - nienawidze wszystkich jednakowo
 
 
Ellaine 
New Avenger


Posty: 1308
Skąd: wysoki parter
Wysłany: 3 Stycznia 2012, 11:28   

Tak sobie zajrzałam, bo ostatnio trochę też pisałam "morskie opowieści" (taki tam pamiętnik postaci z kampanii Warhammera, w którą gram z przyjaciółmi). Ciekawa byłam jakie tutaj Autorka przedstawi opowieści o morzu. I czuję się absolutnie rozczarowana, choć niewątpliwie miałam sporo radości z czytania - ale wątpię, aby tekst w zamiarze Autorki miał być humorystyczny.

O butelce, która dostała nóg i łyku, co to chlupocze w butelce nie wspomnę, bo już było.

Mam sporo wątpliwości, co do zachowania załogi podczas sztormu. "Udawali, że coś robią"? Że co?! A gdzie szaleńcza walka o życie? Poza tym, jaki kapitan zostawia szmaty na rejach (zakładając, że to był statek z ożaglowaniem rejowym - czego nie można być pewnym, bo przecież Autorka nie powiedziała w jakim okresie dzieje się akcja) podczas sztormu? I... jeszcze... to był żaglowiec (handlowy dodajmy) z trzydziestoosobową obsadą? to chyba żaglówka była i raczej nie handlowa. Bo handlowe okręty żaglowe były duże (zwykle trójmasztowa fregata czy galeon) i wymagały, co najmniej setki załogi. (edit: Autorka wspomina, że kapitan był przewidujący i zaopatrzył żaglowiec w działa... zdecydowanie trzydziestoosobowa załoga nie byłaby w stanie podczas ataku jednocześnie zając się sterowaniem okrętem i obsługą dział (chyba że na okręcie była tylko jedna armata, tak pro forma).)

A, jeszcze na początku - marynarze nie umieli dojść skąd pochodzi odgłos kroków. Jak to? Statki nie mają 50 m szerokości (chyba, że to był lotniskowiec, ale...), więc odgłos mógł iść wyłącznie od rufy lub dziobu, co raczej nie jest trudne do określenia dla osób siedzących na środku pokładu.

Pomijając drobiazg, jakim w stosunku do całości jest fakt, że "Latający Holender" raczej nie pływał po Bałtyku (choć wg legendy klątwa brzmiała, że będzie pływał po wiek wieków po morzach świata, więc może i mógł się na nasz piękny Bałtyk któregoś razu wpakować, czemu nie?), to zastanawiam się - kiedy odbył się rejs "Łajdakiem" - nazwa też niekiepska, doskonała dla pirackiej krypy a nie porządnego statku handlowego... jaki kupiec chciałby zaufać załodze, której łajba nazywa się "Łajdak"? (W dodatku zaledwie trzydziestoosobowej załodze, co nastręcza pewne trudności nie tylko przy sterowaniu okrętem, ale i z ochroną powierzonego towaru.)

Sprawdziłam, kiedy zamek o którym wspomina Autorka przedzierzgnął się w ruinę. Upadek znaczenia Hammershus to połowa XVIII wieku, więc w zupełną ruinę pewnie popadł w ciągu (radośnie przyjmując) pół wieku, czyli mielibyśmy początek XIX w. Więc za przeproszeniem, do jakiej Polski dopłynęła kobieta?
Z tego, co uczono mnie w szkole a potem jeszcze na studiach, z początkiem XIX wieku niestety nie było już Królestwa Polskiego. Więc jeśli założyć, że to był koniec XVIII wieku to bohaterka wróciła do częściowo już przejętego przez Prusy Gdańska, albo już całkowicie anektowanego (po 1793); lub jeśli przesunąć akcję na początek XIX wieku to może załapalibyśmy się w tej historii o pierwsze Wolne Miasto Gdańsk (utworzone przez Napoleona i istniejące w latach 1807-1814, później oczywiście znów Gdańsk wrócił pod panowanie Pruskie).

Z drugiej strony jednak mamy w opowiadaniu papierosy, które albo uznamy za anachronizm (czyli ewidentny błąd Autorki), albo przesuniemy akcję na przełom XIX i XX wieku* (co zaczyna stawiać pod znakiem zapytania całą historię... Ponieważ wówczas parowce zaczęły wypierać żaglowce, ale załóżmy, że wciąż jeszcze pływały porządne żaglowce). *wcześniej palono cygaretki, czyli smuklejsze cygara, a na okrętach to raczej królowały fajki i tabaka - tak mi się wydaje; maszyna do produkcji papierosów to dopiero 1880 rok i to w USA. (Już nie wspomnę, że kobieta wypala pod koniec tego tekstu niezapalonego (sic!) papierosa w przeciągu kilku sekund)

Tak już tę historię przesunęliśmy w czasie, że może rzeczywiście bohaterka wróciła do Polski... tylko, że to było Wolne Miasto Gdańsk, które de iure nie należało do Polski (ani do Niemiec, choć sympatyzowało z tymi drugimi). Więc jeśli bohaterka nie brała udziału w działaniach wojennych, to mamy połowę lat dwudziestych zeszłego wieku, kiedy owa kobieta opowiada marynarzom swoją historię.

No, to chyba tyle... choć obawiam się, że nie wszystko.
_________________
Słowo honoru jest nieodmienne - St. J. Lec
Jestem egzemplarz człowieka, a to znaczy - diabli, czyśćcowy i boski - J. Kaczmarski
PoSesja
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group