Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty w boboki

Który bobok jest taki naj-naj?
2. Dwie czarne plamy
12%
 12%  [ 2 ]
3. Bo... bo... bo... bo... Bobok!
0%
 0%  [ 0 ]
4. Albo Inwazja mniejsza
6%
 6%  [ 1 ]
5. Przez samo serce boboka
0%
 0%  [ 0 ]
6. Janek, bobok i pewien sen
0%
 0%  [ 0 ]
7. Nie dotykaj!
12%
 12%  [ 2 ]
8. Wycieczka
0%
 0%  [ 0 ]
9. Wzgórze
6%
 6%  [ 1 ]
10. Łowca Demonów
18%
 18%  [ 3 ]
11. Dom na przedmieściach
12%
 12%  [ 2 ]
12. Boboki Aveliardu
6%
 6%  [ 1 ]
13. Yabolman i inwazja takich małych puchatych...
12%
 12%  [ 2 ]
14. Boromir
12%
 12%  [ 2 ]
15. wszystkie boboki są bleee... czyli żaden z powyższych
0%
 0%  [ 0 ]
Głosowań: 4
Wszystkich Głosów: 16

Autor Wiadomość
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 19:42   Szorty w boboki

Oto one! Czternaście tekstów i zastęp boboków - kto je wszystkie policzy dostanie dodatkową nagrodę (może wierszyk? :) )

Czytajcie, rozkoszujcie się, głosujcie i komentujcie.

No.


*********


2. Dwie czarne plamy

Wąskie, podłużne okienko. Tuż nad ziemią.
W długim, wielkopłytowym bloku było ich kilkanaście, dla mnie jednak liczyło się to jedno. Wyglądało inaczej niż ćwierć wieku temu. Kiedyś zaniedbane, z zaledwie połową brudnej szyby, teraz wyglądało solidnie i szczelnie.
Zbliżyłem się, przemykając pod balkonami parteru, szybko, nie chcąc zwracać niczyjej uwagi. Zajrzałem do środka.
Światło popołudniowego słońca wpadało do wąskiego zaułka piwnicy i oświetlało przeciwległą ścianę, niknącą po bokach w mroku korytarza.
Nie było ich!

Nigdy nie wiedziałem skąd wzięły się opowieści o dwóch czarnych plamach na ścianie piwnicy w bloku mojej babci. Po prostu były, przekazywane na podwórku z ust do ust, w podnieceniu i tajemnicy.
"To znak boboków",
"Pojawiają się w miejscach śmierci",
"To ICH oczy",
"Atakują, gdy ktoś się zbliży...",
"... ktoś, kto wie...",
"... nienawidzą dzieci".
Nie pamiętam też jak długo żył wśród nas podwórkowy mit. Czasami zdaje mi się, jakby trwało to przez połowę mojego dzieciństwa, choć pewnie było to zaledwie jedno lato. Nie zliczę ile razy zakradaliśmy się do piwnicznego okna aby w skupieniu i ciszy obserwować czarne plamy na betonowej ścianie, czuć ich milczącą, przerażającą siłę, wypatrywać czających się boboków.
Aż do czasu, gdy zdarzyło się całe zło...
Teraz to nieistotne, czy chodziło o obalenie legendy, o demonstrację odwagi, czy o zakład, ale to właśnie Marek, najmłodszy i najmniejszy z blokowej paczki, zapragnął zmierzyć się z ponurym mitem. Kiedy znikał w drzwiach, za którymi zaczynał się piwniczny korytarz, żegnaliśmy go jak bohatera, z przejęciem, ale i szczerym podziwem, by zaraz potem szybko pobiec do wąskiego okienka.
Kucając, nasłuchiwaliśmy i czekaliśmy aż wyłoni się z mroku przy złowieszczych znakach na ścianie. Nie umiem powiedzieć, jak długo to trwało, pamiętam jedynie, że gdy po jakimś czasie nisko w piwnicy pojawiła się mała sylwetka, drgnęliśmy w krótkiej chwili strachu.
Marek stanął tuż przy plamach!
Pamiętam jego twarz, bladą, z mieszaniną obawy i rodzącego się tryumfu. Skinął nam, po czym na chwilę spojrzał w ciemność korytarza. W jedną, potem w drugą stronę.
Chwilę później nie był już sobą. Z jego ust wydobył się suchy, okropny charkot, jakby struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa.
Rzucił się w naszym kierunku z twarzą wykrzywioną nieludzkim grymasem, a my, przerażeni, odskoczyliśmy gwałtownie, przewracając się na trawie pod blokiem.
Z wąskiej ramy piwnicznego okna, poprzez resztki szyby, wyskoczyła na nas zakrwawiona maska upiora. Wielkie oczy raziły szaleństwem, spomiędzy wyszczerzonych zębów wydobywał się bezładny ryk. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to Marek. Pęknięta szyba pocięła go, gdy zawisł, przeciskając się w panice przez ramę okna.
Uciekliśmy...

... wróciłem w to miejsce dopiero teraz, po śmierci babci porządkując jej mieszkanie. I choć minęło ćwierć wieku, zanim zszedłem na dół aby otworzyć i przejrzeć piwnicę, musiałem zajrzeć przez okno. Kiedyś widoczna przez nie ściana miała barwę betonu. Teraz była biała. Nieskazitelnie biała... Dwie czarme plamy znikły!
Uspokoiłem w sobie irracjonalny, wstydliwy lęk.
Chwilę później szedłem wzdłuż nierównego muru niknącego w mroku korytarza. Suche powietrze drażniło nos i oczy. Mijałem kolejne zaułki, zakończone wąskimi okienkami, tuż przy suficie. Zbliżałem się.
Wreszcie stanąłem w miejscu, w którym kiedyś straszyło dwoje mrocznych oczu. Mimowolnie próbowałem odnaleźć je pod warstwą farby. Na próżno.
Odetchnąłem i spojrzałem w bok. Zamarłem.
Na białej ścianie dwie plamy odcinały się najczarniejszą z czerni.
Tuż pod oknem.

*********

3. Bo... bo... bo... bo... Bobok!

Jechali do znajomych w Wyoming. Na tablicy rozdzielczej bezlitośnie migała lampka rezerwy paliwa, a od co najmniej dwóch godzin nie minęli żadnej stacji benzynowej. Okolica była zupełnie odmienna od ich rodzimej Kalifornii, odkąd przejechali przez Laramie, nie widzieli niczego prócz dróg, pól i lasów; żadnych budynków - ba! - nawet żadnego innego auta, co wydało im się nieludzko dziwne.
W końcu znaleźli potężny dom, rodem z XIX-stego wieku, którego - o dziwo! - wszystkie okna były zamurowane. Na podjeździe stał samotny Harley.
- Pewnie właściciela - stwierdził Dave, parkując obok. - Może odsprzedałby nam trochę benzyny.
- Jesteś pewien, że ciągle jesteśmy w Stanach? - kąśliwie zapytała Meg, wychodząc.
- Moglibyśmy sprawdzić, gdybyś odebrała GPS z serwisu.
Kierowca zapukał do drzwi, które w odpowiedzi otwarły się, stereotypowo, złowieszczo skrzypiąc. W środku siedział kot.
- Kiciuś! - rozradowała się dziewczyna. - Gdzie jest pan?
Zwierzak zamruczał, doskoczył do schodów, poczym odwrócił łebek, dając do zrozumienia, że czeka na ludzi.
Chłopak włączył latarkę i przekroczył próg.
- To chyba nie jest dobry pomysł - zawahała się jego towarzyszka.
- Nie marudź - chwycił ją za rękę i pociągnął do środka.
Sierściuch zaprowadził ich na drugie piętro, przed strych i skoczył doń.
David wspiął się po drabinie, skierował latarkę w mrok, tylko nieznacznie go rozpraszając i wszedł weń. Po chwili rozległ się okrzyk, któremu zawtórował łoskot. I cisza.
- Dave? - zaniepokoiła się Meg. - Dave, wszystko w porządku?
Z duszą na ramieniu podążyła śladem brata. Na strychu snop światła ukazywał chaotyczny taniec drobin kurzu oraz twarz mężczyzny umorusaną jeszcze niezakrzepłą krwią. Kobieta jednym susem znalazła się przy leżącym, ręce jej się trzęsły, w gardle ciążyła gula. Spanikowana otarła zawilgocone oczy i w tym momencie czyjeś dłonie chwyciły jej ramiona. Po pomieszczeniu rozległ się jej, ni to wrzask, ni to pisk, męski śmiech oraz ciche "bobobo..." gdzieś z kąta.
- Widzisz? Nie ma się tu czego bać - rzekł Dave.
Spoliczkowała żartownisia i zatrzymując wierzch dłoni przed jego oczyma zapytała - A to? Co ty sobie wyobrażasz?!
- Rozdrapałem strup z łokcia.
Wtem oboje zwrócili uwagę na coraz głośniejszy trzeci głos, a facet poświecił w tamtym kierunku. W kącie stał chłopczyk, ubrany jedynie w koszulkę Nightwisha sięgającą kostek. Nie przestając bobować podbiegł do Meg, chwycił za szlufkę jej dżinsów i pociągnął w stronę wyjścia. Dziewczyna kucnęła przy nim, chwyciła małe dłonie.
- Gdzie rodzice? - zapytała z troską. - Jak Ci na imię? - po chwili spróbowała zgadnąć. - Alan? Steven?
Chłopczyk odskoczył w tył, upadł, wyciągnął rękę przed siebie i ryknął jeden, jedyny raz: "Bobok!"
Przy ścianie pojawił się humanoid o ekstremalnie cienkich kończynach i konsystencji skondensowanego mroku, jakby był utkany zeń. Z tułowia straszydła wystrzeliły dwie maziste wypustki, oplątały męskie gardła i z chrzęstem je oderwały. Macki odpadły od reszty cienistego, przemieniły się w dwugłowe, czarne koty, które jednym pyszczkiem zaczęły zlizywać posokę z podłogi, a drugim niespiesznie konsumować świeże mięso.
Meg straciła przytomność. Nie na długo jednak - zbudziła się, gdy monstrum szpikulcami zastępującymi mu dłonie wbiło się głęboko w jej piersi. Stwór zaczął rytmicznie powtarzać "bo", a z każdą sylabą sparaliżowane ciało dziewczyny odmładzało się o rok. Po dwudziestym razie rozpłynął się w ciemności.
Dziewczynka wygrzebała się ze spodni, które w międzyczasie spadły z jej bioder, skuliła się w kącie, naciągnęła za dużą bluzeczkę na kolana i bezgłośnie powtarzała: "bobobobo..."

4. Albo Inwazja mniejsza

Rozpoczęła się zwyczajnie, tak jak w większości przypadków. Spokojnie, przy szklaneczce czegoś mocniejszego, w zaciszu domowych pieleszy. Zmasowany atak setek tysięcy jednostek kompletnie nas zaskoczył. Żaden prorok, pijane medium, czy wieszcz uliczny nie wpadł na tak prozaiczny koniec wszechrzeczy. Koniec skradający się na gilających nóżkach.
Drogi czytelniku, zostaliśmy osaczeni w mgnieniu oka, bez szans na ucieczkę. Sami jesteśmy sobie winni. Zgubiła nas reforma zdrowia. Miasta padały jak muchy. Wszelkie kudłate życie zostało zlokalizowane, naznaczone i zaanektowane. Świat zmieniał kierownictwo.

Pierwszy atak przypuściły na stolicę. Drogi czytelniku, nie potrafię znanymi słowami opisać, jakich zniszczeń dopuściły się bestie, gdy przeskoczyły przez kurtynę wodną otaczającą miasto. W przeciągu kilku godzin wszystko, co posiadało szczątkowe owłosienie, zostało zmienione w środki masowego transportu. Przerażający widok, któremu przyglądałem się, nie wiedzieć czemu, z rosnącym podziwem.

Manifest i żądanie okupu dostarczyły następnego dnia pod sam gmach Rządu, prowokacyjnie ujeżdżając Ministra Spraw Zagranicznych. Trudno było zrozumieć, czego chcieli najeźdźcy. Na pewno naszą zagładę spisano małym druczkiem.
Udało się w końcu ustalić, że żądają stu tysięcy futer wymiarów dwa na dwa, które to mieliśmy w przeciągu tygodnia ułożyć dookoła największych skupisk miejskich. Warunki nie podlegały negocjacji, a konsekwencją porażki była inwazja na skalę światową. Podpisano Wgryzeł Pierwszy, Cesarz Boboków.

Kim są kur... wybacz, drogi czytelniku. Czym są, o niebiosa, Boboki? O ich istnieniu świadectwo dawał na przykład Minister, ale nikt ich tak naprawdę nie widział. Niemniej Rząd uwierzył na słowo. Małe słowo.

Wiele niewinnych, niczego niespodziewających się stworzeń zostało poświęconych w imię większego dobra. Mam nadzieję, że fanatycy od praw zwierząt kiedyś wybaczą nam ten historyczny holokaust. Zaangażowano do pracy wiele nieużywanych rąk. Można rzec, że był to tydzień niwelujący problem bezrobocia. Poseł Boboków przybywał regularnie każdego popołudnia w okolicach siedemnastej, by sprawdzić postępy i głuchy na błagania potwierdzał, iż jedynie w ten sposób ludzkość może zapewnić sobie przetrwanie.

Bo widzisz, drogi czytelniku, Boboki, jak się okazało, wcale nie spadły z Księżyca, ba, nawet nie należały do ginącego gatunku. Wręcz przeciwnie, było ich jak nasrał i rozmazał, szlag... I już tego nie skasuję, cholerny postęp techniki. Cholerne pisanie prosto z głowy. Wiesz, jak trudno ogarnąć ten śmietnik?!

Wracając do sedna. Rzeczone Boboki, które opanowały nasz glob w mgnieniu oka, żyły z nami od dawna. Wcześniej po prostu nie nadepnęliśmy na ich mały odcisk. Wprowadzenie sterylnych pomieszczeń, obowiązkowych kąpieli w oczyszczającej mgle zaordynowane przez Ministerstwo Zdrowia trzy razy w tygodniu, a także permanentna depilacja, zachwiały podstawą egzystencji Boboków i ich terenów mieszkalnych. Dlatego dorwały nas między jednym, a drugim goleniem. Przebiegłe skur...
- No co? Przecież wygraliście - mówię, drapiąc się intensywnie w nową czuprynę. - Tak uważasz, źle to brzmi? No dobrze mogę zacząć od początku...
Drogi czytelniku, na początku był Chaos, z którego wyłonił się pierwszy, doskonały Bobok. A imię jego Pcheł, Wgryzeł Pcheł. A potem rozpoczęła się Inwazja.

*********

5. Przez samo serce boboka

Z żalem wysypałem na ziemię całą zawartość plecaka. Przykrywszy wszystko liśćmi palmowymi, wypchałem główną komorę trawą oraz szmatami. Ostrożnie włożyłem do środka leżący obok pojemnik i wstałem. Bambo siedział tak, jak go zostawiłem - plecami oparty o pień, bezustannie wpatrujący się we mnie czarnymi oczyma. Śledził każdy mój ruch: kiedy sprawdzałem szybkość nurtu, pakowałem zasobnik czy przywiązywałem do plecaka nieodłącznego SCAR-a. Milczał, dopóki nie wziąłem szerokiego zamachu i nie cisnąłem ładunku na drugą stronę rzeki.
- Gdybym był tobą, to bym mnie zostawił - stwierdził czarny tubalnym głosem. Nie miałem ochoty na rozmowę. Pot spływał po mnie strumieniami, setki owadów cięły bez przerwy, a głód doskwierał coraz bardziej.
- Już to przerabialiśmy, Bambo - wysapałem. - Nie zostawię cię.
- Dlaczego? - zapytał. Zacisnąłem pięści. - Gdybym był tobą...
-...zrobiłbyś to samo. O wszystkim co robimy decydują geny, Bambo, geny. - po tych słowach zamilkł na moment.
- My nie wierzymy w żadne Geny. Z tą nogą tylko ci przeszkadzam.
- Jeśli cię zostawię to na pewno zdechniesz w tej dziczy. - odparłem, rozglądając się jednocześnie za wystarczająco grubą lianą.
- Czy to nie śmieszne? - zapytał. - Masz w plecaku śmierć przez zarazę, a ratujesz życie obcemu?
- Och, shut up! - żachnąłem się. Wybrałem pnącze i chwilę później stałem już na drugim brzegu, szybkimi ruchami przyciągając do siebie Murzyna. Razem odnaleźliśmy w trawie plecak, od którego od razu odwiązałem mój nieodłączny karabin. Mieliśmy już ruszać, kiedy zatrzymał mnie jednym słowem.
- Bobok. - wyszeptał. Broń powędrowała w górę, muszka, szczerbinka, kolba na ramieniu.
- Gdzie?
- Tam.
- Nie widzę!
- Nie zobaczysz. - Znów szeptał, a ja rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu celu. - Skradały się za nami już od jakiegoś czasu.
- Od kiedy?
- Od wioski. Liczyłem, że uciekniesz, ale ze mną... A teraz nas otoczyły.
- Gdzie są?
- Z tyłu, w rzece, wszędzie. - Wzruszył ramionami. - A ten przed nami jest bardzo szeroki, nawet ty nie pobiegniesz wystarczająco szybko.
- Pokaż mi go - zażądałem. "Największy sukces boboków - mówił major - to przekonanie ludzi o własnym nieistnieniu.".
- Przypatrz się - odszepnął. Skupiłem wzrok, przeczesując okolicę i wtedy... Nie, to nie możliwe. A jednak... a jednak zdawało mi się, że go zauważyłem. O! Tu, w lianie, w cieniu drzewa, w trawie, rozpięty pomiędzy pniami i ściśnięty w pojedynczym liściu, nieuchwytny, a wszechobecny.
- Bobok - stwierdziłem zatrwożony. - Co teraz? - Odwróciłem się do Bambo. Znowu wzruszył ramionami.
- Nie wiem, nikt nie wie, co się dzieje kiedy... - Nie dokończył. - Możemy się przebić, ale musimy szybko...
- Przebić! Chodź, dalej! - Przytrzymałem go, poczekałem aż zawiąże na głowie mokrą chustę i ruszyliśmy.
Z początku biegiem prosto jak najszybciej byleby dalej szłonam dobrzebardzo dobrze oonopierałsię manmie alejaz kaażdym korokiem czółemsię jakby lżjeji łatwiwje zuprełnie jakbymy leciał nie leciał a ulatywał bardziej i byłobybyło mi trakdobrzee boboboboknieważyi wysztkokonieważne botaklekoo jkaknhel jakiśmiękko. ialewtedy naagagle sie potrkonłem i niewiemniewiem ale cieżkonagle potykamsię alemnieprzytrzymał i robiło sie coraz cieżej noga bolała ale się na nim oparłem dwa kroki i jeszcze krok i i już staliśmy po drugiej stronie.
Osunąłem się pod drzewo z nogą pulsującą tępym bólem. Zdjąłem chustę.
Podniosłem wzrok i spojrzałem sobie w oczy. Uśmiechałem się. Poprawiwszy karabin, odwróciłem się i ruszyłem przez las.
Zostawiając mnie za plecami.

*********

6. Janek, bobok i pewien sen

Podziwiam Jana Wielopolskiego za to, co uczynił pewnej sierpniowej nocy. Inny chłop, będąc na jego miejscu, a więc straciwszy w pożarze cały swój dobytek i rodzinę, pewno od razu wziąłby sznur i poszedł do lasu, szukać drzewa o solidnych gałęziach.
Janek wybrał jednak odmienną drogę.
No dobrze, muszę przyznać, iż nawet dla mnie jankowe zachowanie wpierw jawiło się jako efekt szoku, lub wręcz pomieszania zmysłów, albowiem ludziska ledwo poradzili sobie z ogniem trawiącym chałupę Wielopolskiego, ten już gnał w stronę rezydencji Rakoczego, surowego pana tych ziem.
Mścić się chciał? Ale za co? Co tu Rakoczy winien?
Oczywiście postanowiłem towarzyszyć Wielopolskiemu, wszak znany byłem z tego, iż otaczającą mnie rzeczywistość darzyłem dużą ciekawością, której wcale nie uważałem za pierwszy stopień do piekła, a to, z czym miałem do czynienia tej nocy, zapowiadało się na nielichą historię!
Janek skrył się w wylocie jednej z uliczek i z bezpiecznej odległości obserwował posiadłość pana Rakoczego. Stał tam tak ten biedak przez kilka godzin bez ruchu, zacząłem nawet podejrzewać, że może uciął sobie drzemkę, albo też do reszty rozum mu odebrało i gotów czatować tam niewzruszenie, do samego dnia Sądu!
Aż tu nagle pojawił się pewien bezdomny, spojrzał na Wielopolskiego i - najpewniej uznając go za nieszkodliwego wariata, którym nie warto się przejmować - zwalił się ciężko na ziemię i niemal natychmiast zasnął, jak to zresztą na zmęczonego całodziennym piciem pijaka przystało.
Nie minęło wiele czasu, gdy dostrzegłem zbliżającego się do bezdomnego boboka, niegroźnego małego stwora, który zwykł zabierać ludziom sny, w sobie tylko znanym celu.
Może boboki budowały z nich domki dla siebie?
- Bobok! - Wrzasnął Janek i rzucił się na stworzenie, wydzierając mu z małych łapek sen pijaczka.
To było wprost niewiarygodne - człowiek, który widzi boboki! Coś takiego!
W mig też pojąłem jankowy plan.
Ile razy w swym życiu śniliście o czymś tak pięknym, że aż żal było się budzić? Rozumiecie już? Czego może pragnąć ktoś, kto jednego wieczoru traci wszystko i nie ma ani czasu, ani perspektyw, by rozpocząć własne życie na nowo?
W jednym tylko Wielopolski się przeliczył - myślał, że to Rakoczy dostarczy mu tego, czego tak bardzo potrzebował, a tymczasem z rezydencji bogacza boboki wynosiły sny pełne nienawiści, nieufności, żądzy władzy i gonienia za pieniądzem, bez choćby chwili wytchnienia.
A bezdomny? O czym moi mili może marzyć ktoś taki, gdy zasypia we własnych wymiocinach, po kilkugodzinnym błąkaniu się po ulicach z burczącym brzuchem i wszami we włosach? Nie, nie o piciu, flaszka niewoli go wyłącznie na jawie. To chęć posiadania domu i ciepłej strawy, każdego dnia przygotowywanej przez kochającą żonę, zaprząta nocą jego głowę.
Tylko tyle i aż tyle.
Pytacie, co też się stało z Jankiem? Ano wrócił do swojej chałupy - a raczej do tego, co z niej zostało - położył się w progu i zasnął.
I tak śpi aż do dnia dzisiejszego, choć jego ciało zostało przeniesione do pobliskiego szpitala, a najtęższe głowy z całego kraju starają się rozwiązać zagadkę mężczyzny, który porzucił to, co realne, na rzecz tego, co wymyślone. I głowią się też, skąd na jego twarzy ten dziwny uśmiech?
Co, nie wierzycie mi? Może i macie rację? Zresztą, co ja tam mogę o waszych ludzkich sprawach wiedzieć? W końcu jestem tylko zwykłym dachowcem.

*********

7. Nie dotykaj!

Kamil już prawie zasypiał. Mama przymknęła drzwi do jego pokoju, zostawiła tylko niewielką szparę, żeby słyszeć, czy chłopiec grzecznie śpi. Bo Kamil był dosyć niesforny, a mama musiała wieczorem chwilę popracować, zamiast ciągle się nim zajmować.
Grzecznie próbował zasnąć, leżąc na boku, przykryty kołdrą w pingwiny. Jego senne spojrzenie błądziło po segmencie z blatem biurka opadającym jak most zwodzony prawdziwego zamku.
I nagle zobaczył nad sobą... boboka! Nie wiadomo skąd się tam wziął, ale to był prawdziwy bobok! Ciemny jak noc, z uszami spiczastymi jak Rafus, wilczur sąsiadów z parteru, z oczyma lśniącymi zimno jak gwiazdy... Kamil już prawie zerwał się z krzykiem, ale wtedy przypomniał sobie, że kiedy dotknie się boboka, to... To, przed czym ostrzegała mama, było tak straszne, że chłopiec bał się nawet dokończyć tę myśl. Nie może uciekać. Na pewno potrąci boboka, kiedy z wrzaskiem wyskoczy z łóżka i w piżamie popędzi w stronę uchylonych drzwi. Leżał więc i starał się nie oddychać. Może bobok sobie pójdzie? Chyba że to nie bobok, a coś jeszcze straszniejszego, prawdziwy bobołak żywiący się...
Aż chlipnął z przerażenia i mocniej przytulił się do swojego misia...

Bobok przypatrywał się uważnie chłopcu, uważając, żeby go nie dotknąć. Bo jak dotkniesz człowieka, to sam staniesz się człowiekiem i już nie będziesz mógł przechodzić przez ściany ani...
Nie dokończył, bo to było tak straszne, że nawet w głowie nie dało się wypowiedzieć tej myśli do końca.
Był jednak odważnym bobokiem. To dlatego musiał się przyjrzeć chłopcu, kiedy przechodząc przez ścianę jego pokoju zauważył, że mały człowiek śpi przytulony do boboka!
Zawahał się, a potem wyciągnął rękę i dotknął tego dziwnego boboka, obrośniętego futrem. Ktoś westchnął, ale zdenerwowany bobok nie był pewien, czy to człowiek, czy to ten dziwny miękki, owłosiony bobok.
Nagle skrzypnęły drzwi i rozległ dziwny odgłos jakby warczenia. Bobok odwrócił się w tamtą stronę, omal nie dotykając ręki człowieka!
Pod kołdrą coś się poruszyło. To Kamil z trudem zdusił krzyk. Bobok go prawie dotknął! Prawie!
Dziwny odgłos od drzwi dobiegł ponownie i... do pokoju wskoczył Wafel, mały yorkshire terrier, kudłaty jak nigdy nieczesana owca, zadziorny jak kieszonkowy pitbull. On nie wiedział, że boboki są najstraszniejszymi stworzeniami na świecie, a jak taki mały szczeniak ich dotknie, to się zamieni... No właśnie nie wiedział, że się zamieni, bo mama nie zdążyła mu powiedzieć. Za szybko go od niej zabrali, żeby Kamil miał swojego psa.
Wpadł do pokoju i chwycił boboka za nogę. Ten przewrócił się, upadł na łóżko, na Kamila. Chłopiec wyciągniętymi spod kołdry rękoma próbował odepchnąć od siebie boboka! Dotknął go! Krzyknął przerażony, a wtedy bobok pojął, że dotknął człowieka! Na Wielkiego Ludziożera, dotknął człowieka!
Kiedy do pokoju wpadła mama, krzyczeli każdy ze swojego miejsca: bobok w kącie za szafą, Kamil w łóżku i pies pod łóżkiem.
*
- No sam zobacz - powiedział bobok, który nazywał się Koniczek. - Przechodzę przez ścianę jak zawsze. Wciąż jestem bobokiem... chyba.
Kamil pomacał ręce, nogi, wreszcie uszy. Nadal wyglądał i czuł się jak człowiek, tylko bardziej wystraszony.
- Fakt. A ja chyba wciąż jestem człowiekiem.
W pokoju obok szczeknął zamknięty Wafel, przez którego to wszystko się zdarzyło.
Kamil potrzył na zamyślonego Koniczka i dodał:
- Wiesz, Koniczek, to głupie. Niby jak bobok może się zamienić w człowieka, a człowiek w boboka?
Po czym obaj po raz drugi, chórem, powiedzieli to, co odkryli chwilę wcześniej:
- Zabobony są do *beep*.

*********

8. Wycieczka

Tak to się właśnie zaczęło...

Rześkie powietrze mroziło jeszcze płuca, choć słońce na dobre zadomowiło się na niebie. Hen w dole, drzewce poszumem podkreślały głęboką przestrzeń spokojnego jeszcze przydźwięku doliny. Nic nie zwiastowało nadchodzącego właśnie zniszczenia. Biben delektował się tą chwilą, rozłożył szeroko skrzydła, wziął głęboki oddech i podniesionym ogonem zasygnalizował gotowość ataku. Po chwili cichość szumu przerwał wysoki świst gwizdawca. Lewe skrzydło rozpoczęło basowym wyjcowaniem kształtować falę, która szła leniwie w dół zgniatając krzaki, tocząc głazy i wywracając domy obcych. Ich zaskoczenie było całkowite, wyjcerze nie na darmo stanowili oczko w głowie spośród wszystkich hardów Gnizazdodzierżcy. Poniżej stoków kłębiła się po chwili jedna masa darni, żerdzi, szkła, blach i błota, jakby masowana i ugniatana niewidzialną dłonią.
Biben z rosnącą niecierpliwością obserwował wymiatanie osady obcych z kolejnej dziedziny, już prawie połowa terytorium Gniazda była odbita, już za chwilę jego skrzydło włączy się do wymiatania, już za moment precyzyjnymi lancami gwizdośwista będzie przebijał larwiaste powłoki obcych i wywlekał ich zielone wnętrzności na cichość dnia. Nagle odsłonięta skała poruszyła się w jednym miejscu i spod ziemi jak robalce ryjące w kopniętym guan, wyskoczyli obcy. Całe ciała mieli pokryte tym razem jakby łuskami, a w kończynach trzymali wielkie tarcze o piszczących w uszy wzorach. Kolejny świst gwizdawca i hard Bibena przystępuje do walki, bo obcy wysyłają już ognie do lasu i wiele drzewc zaczyna się palić. Biben jak puszczona cięciwa łuku w ułamku sekundy wysyła skupioną wiązkę pisku w kierunku najbliższego obcego. I dzieje się rzecz straszliwa, zamiast rozerwać stwora na strzępy, tarcza obcego łapie pisk, rozbija na kawałki i rozsnuwa na boki, tworząc wielki obłok kurzu i pyłu. I kolejny, i kolejny, po chwili nad całą doliną unosi się kurzawa przecinana błyskami ognistych lanc obcych. I taki był początek końca krainy Gniazdodzierżcy.

A tak się skończyło...

- Proszę pani, pani będzie łaskawa odsunąć się od barierki, przypominam, że ubezpieczenie nie obejmuje wypadków wynikłych z nieprzestrzegania poleceń przewodnika. Na czym stanęliśmy?
- Mówił pan o zwyczajach tych boboków ...
- A tak. No właśnie, boboki. Zwróćcie państwo uwagę tam na prawo od tego szczytu przypominającego śpiącego kota... co to jest kot? ... nooo, taki rodzaj piżmaka, zresztą nieważne, proszę nie przeszkadzać. No więc, na prawo widzimy górkę ze ściętym szczytem, według legendy nasi przodkowie kolonizując tę wspaniałą planetę znaleźli na tej właśnie górce kolonię przyjaznych stworzeń, które niestety wkrótce z nieznanych przyczyn wymarły. Jak państwo zapewne doskonale pamiętają ze szkoły, legenda przypisuje tym stworzeniom autorstwo licznych zabytków odnajdowanych w tych górach, ale ostatnie wykopaliska jednoznacznie wykluczają taką ewentualność przypisując autorstwo tych artefaktów naszym wybitnie uzdolnionym przodkom.
- To kiedy szefuniu tam idziemy?
- Opcja zwiedzania "Śpiącego kota" jest oczywiście dostępna. Nie ma tam nic szczególnego, ale jest kłopot pod względem technicznym, dzień przed eskapadą trzeba przepłoszyć te cholerne boboki, bo na widok człowieka wyją, że głowa boli, ciekawe jak radzili sobie z nimi mityczni mieszkańcy "Śpiącego kota". Aha, w hotelu możecie zakupić państwo tradycyjne regionalne pamiątki, tubylcze maski i tarcze, no i nie zapominajcie o przysmaku szefa kuchni - omletu z jajek boboka.

*********

9. Wzgórze

Peter ostrożnie się wychylił się zza skały i rozejrzał po okolicy. Zbocze góry, usiane sterczącymi głazami, dawało możliwość ukrycia przed napastnikami, ale z drugiej strony za każdym skalnym ułomkiem mógł kryć się Bobok. Peter uśmiechnął się pod wąsem. Ta nazwa, nie wiedzieć czemu, strasznie go bawiła. Przyjęła się w Obozie za sprawą Albercika, który mówił, że ludzie z jego kraju nazywali tak mityczne straszydła. Problem w tym, że tu nie były żadnym mitem ani bajką. O czym przekonał się poprzedni kurier.
John przyniósł wieści o Bobokach jakieś trzy miesiące temu. Jak zwykle wybrał się do bazy pod szczytem Wzgórza, żeby kupić jedzenie, lekarstwa, ubrania i wszystko to, co mogło przydać się w Obozie. Co prawda naukowcy nie mieli zamiaru kontaktować się z nikim, kto był podczas Wybuchu poza murami bazy, ale jak to zwykle bywa, chęć zysku otwierała każde drzwi. Kiedy Popromieńcy (nikt nie lubił tej nazwy, ale ta też szybko się przyjęła) znaleźli na dole zdezelowaną bazę, szybko okazało się, że bezużyteczny dla nich szmelc - jakieś układy scalone, mikroprocesory, pendrive'y i Bóg wie co jeszcze - świetnie sprawdzają się w roli waluty. Po kilku próbach udało się znaleźć strażnika, który zamiast strzelać, dostarczał im za całe to badziewie medykamenty, jedzenie i inne pożyteczne rzeczy. Wymiana trwała ku zadowoleniu obu stron przez ładnych parę miesięcy. Aż pojawiły się Boboki.
Dopadły Johna, kiedy schodził z towarem na dół. Jak później opowiadał, trzy kosmate sylwetki wychynęły równocześnie z trzech stron. Uratowało go to, że się potknął. Tracąc równowagę jednocześnie uniknął łap najbliższego potwora. Potoczył się kilka metrów w dół, a potem pobiegł, jakby go gnał cały zastęp diabłów. Podobno czymś za nim rzucali, bo kątem oka widział odpryskujące kamienie.
Przez dłuższy czas nie ryzykowali kolejnych wypraw. Ale w końcu zmusił ich do tego głód. Otumanionych zwierząt, jakie wałęsały się niemrawo po spustoszonej Wybuchem okolicy, było coraz mniej, a wszystkie nadające się do zjedzenia rośliny już dawno zostały strawione. John znów ruszył więc pod szczyt. Nie wrócił. Znaleźli później jego pusty plecak i zdezelowaną bluzę jakieś pięć kilometrów od Obozu. Ciała nigdzie nie było.
Peter podpełzł do krawędzi skały, rozejrzał się, a potem ruszył truchtem pod górę. Był najbardziej wytrzymały ze wszystkich mieszkańców Obozu, więc nie dziwił się, że to jemu przypadło przejęcie roli kuriera. Mimo to wcale, a wcale mu się to nie podobało.
Już miał przypaść za kolejnym głazem, kiedy poczuł uderzenie w bok. Upadł, przekoziołkował i spróbował wstać, ale wtedy poczuł, jak po całym ciele rozlewa się obrzydliwe uczucie odrętwienia. Zdołał przewrócić się na wznak i to było jedyne, na co było go stać. Wkrótce zdrętwiała mu nawet twarz, mógł poruszać jedynie gałkami ocznymi.
Trzy kosmate sylwetki zbliżyły się do niego. Zanim ogarnęła go ciemność, Peter zarejestrował, że to, co brał w pierwszej chwili za futro, z bliska wygląda raczej jak żłobiona skóra pokryta mnóstwem sprzączek, kabelków i diod. Wydawało mu się jeszcze, że w miejscu, gdzie powinna być twarz, zobaczył u jednego z nich szybkę, zza której wyzierały ludzkie oczy.
- Nie żyje? - usłyszał na granicy świadomości.
- Żyje, oberwał usypiającym - odezwał się inny, stłumiony głos.
- To dobrze, może przynajmniej tego da się zbadać.
- Gdybyś nie przesadzał, to i z tamtego byłby pożytek.
- Bywa. W najgorszym przypadku zneutralizuje się to, co z niego zostanie i znowu będziemy mieli świeże mięso.
Peter zapadł w lepką ciemność.

*********

10. Łowca Demonów

Darek zbudził się tuż przed szóstą. Obok spokojnie spała Ela. Doświadczony łowca wyczuł jednak szóstym zmysłem obecność czegoś jeszcze. Ostrożnie obrócił się w stronę żony i wymówił w myślach formułę przestawiającą mózg na odbiór subtelnych wrażeń. Wtedy go zobaczył. Niewielka, ciemnozielona kula wisiała tuż nad głową Eli. Owadzie oczy patrzyły przed siebie, a z bezwargich ust wydobywał się szept:

- Cały dzień będzie bolała cię głowa, więc nie pójdziesz na brydża do Tomka. Cały dzień...

No tak, prymitywny bobok pierwszego poziomu. Pewnie wywołała go nowa dziewczyna Tomka, która nie chce, aby jej wybranek poświęcał czas starym przyjaciołom. Ostrożnie sięgnął pod poduszkę, a potem szybko wyjął blaster, wycelował w demona i strzelił czerwonym promieniem. Zjawa eksplodowała z cichym pyknięciem.

Wychodząc do pracy, natknął się w przedpokoju na pełne rupieci pakunki, które jeszcze wczoraj obiecał znieść do piwnicy, ale z braku czasu tego nie zrobił. Cóż, może dziś wieczorem się uda.

W Centralnym Biurze Zwalczania Demonów jak zwykle trwała ożywiona krzątanina. Dziś miała odbyć się wielka demonstracja przed siedzibą burmistrza, najlepszy agent skierowany więc został do wykrycia odpowiedzialnego za nią boboka. Darek wsiadł do służbowego samochodu i pojechał na plac przed magistratem. Na miejscu zastał ogromny tłum rozeźlonych ludzi. Zatrzymał się w bocznej uliczce, wysiadł i zaczął przyglądać się okolicy. Potem spokojnym krokiem podszedł do położonej naprzeciwko, przeznaczonej do wyburzenia kamienicy, wszedł do środka, a potem szybko pobiegł na górę. Demona zobaczył na półpiętrze, jak stał wyglądając przez okno i monotonnie deklamował podburzające tłum zaklęcia. Potrafi się materializować w ludzkiej postaci, a więc trzeci albo czwarty poziom - pomyślał Darek. - Spoko, zaraz go załatwię. Stanął za plecami boboka i wyciągnął blaster z kabury, gdy ten nagle się odwrócił.

- Pan łowca, jak miło! - wykrzyknął, uśmiechając się radośnie. - Wiedz jednak, że nie jestem byle jaką zjawą, ale wysokiej klasy specjalistą.

Demon usiadł na parapecie i zaczął majtać nogami.

- Wiesz, kto wywołał Komunę Paryską, rewolucję rosyjską w tysiąc dziewięćset siedemnastym oraz Noc Zniszczenia Disco w Chicago?
- Domyślam się, że ty. - Darek przypomniał sobie akta, które przeglądał w biurze. - No tak, jesteś Boruta! W latach sześćdziesiątych Rosjanie wynajęli cię do wywołania antywojennych protestów na Zachodzie, a w zeszłym roku Amerykanie do sprowokowania zamieszek w Egipcie.
- Na Jowisza, jestem sławny! - Demon zeskoczył z parapetu. - Zdajesz więc sobie sprawę, że nic mi nie zrobisz tą pukawką. Mam czwarty poziom.
- Założymy się? A przy okazji, czy mógłbyś mi zdradzić, kto cię wynajął do wywołania rewolucji rosyjskiej? Nie mamy tego w dokumentach.
- Oczywiście Amerykanie. Zapragnęli wyeliminować zbyt szybko rozwijającą się konkurencję. Zresztą z tych samych powodów wywołali oni Komunę Paryską.
- Niezłe więc z ciebie ziółko. - Darek stał spokojnie, celując z blastera w boboka. - Ludzkość byłaby lepsza bez takich jak ty. Dlatego muszę cię wyeliminować.

Darek nacisnął spust. Czerwony promień przeleciał na wylot przez boboka, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy.

- Chciałeś mnie tym rozwalić, człowieku? - powiedział rozbawiony demon.

Śmiech szybko jednak zniknął z jego twarzy, gdy Darek podszedł do niego i powiedział:

- Pójdziesz teraz ze mną do mojego domu i zniesiesz do piwnicy paczki, które ci wskażę.

W końcu jeżeli jest się bobokiem piątego poziomu, można sobie pozwolić na odrobinę prywaty.

*********

11. Dom na przedmieściach

Jean-Paul, mój przyjaciel z czasów studenckich, był wyjątkowym szczęściarzem. Miał bogatą żonę, dwie namiętne kochanki, trójkę bystrych dzieciaków i spokojną pracę w wolnym zawodzie. Tego dnia niespodziewanie odwiedził mnie w biurze, oznajmiając, że planuje przenieść swoją pracownię do mojego miasta. Zapytał, czy nie mógłbym, jako osoba dobrze znająca lokalne uwarunkowania, pomóc mu w zakupie przytulnego domu na przedmieściach.
Zasugerowałem dzielnicę Saint-Philippe: miejsce zielone, spokojne i dobrze skomunikowane z resztą miasta. Niestety, również dość drogie. Przeglądając ogłoszenia natrafiliśmy na stuletni dom z dużym ogrodem w bardzo atrakcyjnej cenie. Tak atrakcyjnej, że aż podejrzanej.
Powiedziałem mu, że "to za piękne, by było prawdziwe" i nieruchomość jest albo ruiną, albo ma wadę prawną, ale Jean-Paul uparł się, by ją zobaczyć. Dzwoniąc do agencji dowiedzieliśmy się, że właścicielem jest młody spadkobierca, któremu zależy na szybkiej transakcji, stąd tak dobra cena. Potem pojechaliśmy zobaczyć nieruchomość na własne oczy.
Dom, z dwóch stron otoczony przez park, prezentował się naprawdę dobrze i wymagał jedynie lekkiej renowacji. Leżał na dużej działce z pięknym ogrodem w stylu angielskim i małym sadem. Tym bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że cena z ogłoszenia była nieadekwatnie niska.
Staliśmy przy ogrodzeniu, rozmawiając, gdy nagle zobaczyliśmy coś dziwnego. Kobieta z dziecięcym wózkiem, idąca chodnikiem w naszym kierunku, w pewnym momencie przeszła na drugą stronę ulicy na żwirowe pobocze, przyspieszyła kroku, minęła nas, po czym, jakieś dwadzieścia metrów dalej, wróciła na chodnik. Wtedy do mnie dotarło, że w najbliższej okolicy widziałem zaskakująco mało spacerowiczów.
Zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego dziennikarza śledczego i dostałem namiar na komendanta lokalnego posterunku. Funkcjonariusz, pytany o dom, udzielił wymijającej odpowiedzi, która jednak dawała wiele do myślenia - coś w stylu "oficjalnie nic nie wiem, ale odradzam". Zaintrygowanym tym wszystkim postanowiłem kontynuować swoje mini-śledztwo. W pobliskim parku znaleźliśmy kloszarda, któremu butelka wina rozwiązała język. Opowiedział nam mnóstwo rzeczy o okolicy, głównie pikantne historyjki z życia klasy średniej. Zapytany o tajemniczą nieruchomość, niemal się zakrztusił:
- To nie jest zwykły dom - zniżył chrapliwy głos. - Tam w nocy, do ogrodu, zakradają się boboki!
Wymieniłem z Jean-Paulem skonsternowane spojrzenia.
- Co to są boboki? - spytałem.
- Panie, co pan?! - Kloszard spojrzał na mnie oburzony, jakbym tym pytaniem sobie z niego zadrwił. Zaklął pod po nosem, zgarnął butelkę i podreptał w głąb parku. Milczeliśmy dłuższą chwilę.
Na drugi dzień Jean-Paul oznajmił mi, że mimo wszystko zamierza kupić ten dom.

Dwa miesiące później zostałem zaproszony na przyjęcie w ogrodzie uroczo odnowionej rezydencji w Saint-Philippe. Nasze żony plotkowały o kreacjach Carli Bruni, my przyrządzaliśmy steki. Zapytałem Jean-Paula, jak mu się mieszka.
- Doskonale - opowiedział, uśmiechając się.
- A boboki, często się skradają w ogrodzie? - zażartowałem.
- Kilka razy w miesiącu - odparł spokojnie. - Głównie podczas pełni księżyca.
Oniemiałem. Jego odpowiedź była tak naturalna i spontaniczna, że nie wątpiłem, iż mówi prawdę.
- I co? - wykrztusiłem pytanie.
- Właściwie to... nic - odrzekł, przewracając mięso na grillu. - Przychodząc po północy, czasem parę marchewek zeżrą ze spiżarni, przed świtem znikają.
- Aha - jęknąłem.
Jak już wspomniałem, Jean-Paul był wyjątkowym szczęściarzem...

*********

12. Boboki Aveliardu

Bobok wszedł na gałąź czegoś, co na Aveliardzie można było uznać za drzewo i ani myślał o zejściu. I na nic zdawały się nawoływania majora Skrzyneckiego, który szybko zaczął irytować się absurdalnością zaistniałej sytuacji.
-Bobok, bobeczek, zejdź no do wujka Edka i oddaj mu miernik. Bardzo cię proszę. - bobok jednak jakby oburzony taką prośbą obrócił się zadkiem w stronę Edka i dalej bawił się w najlepsze.
-Do diabła z takim przydziałem. Aveliard sreliard, przeklęte boboki. - zaklął Skrzynecki, podrapał się po brodzie i zaczął zastanawiać się, w którym momencie życia źle postąpił, że znalazł się na tej, jak to na Ziemi mawiano, "mlekiem i miodem płynącej" planecie. Niebo było tu bardziej błękitne, słońce cieplejsze, chmury bardziej puszyste, trawa bardziej zielona, a mieszkańcy przyjacielscy i bezproblemowi. Innymi słowy, wszystko jak w bajce. I dokładnie to wszystko doprowadzało go do szału już od dnia przylotu, a do końca misji pozostawały wciąż prawie dwa lata. Edward Skrzynecki wiedział, że jakby się uparł, to pewnie poradziłby sobie bez pretensji do wszystkiego w koło, bo w końcu praca lekka, a pensja wysoka, gdyby nie te przeklęte boboki. Dla mieszkańców Aveliardu są one niczym święte krowy i tknąć takiego chociażby palcem to zło największe. Czym one sobie zasłużyły na takie uznanie? Skrzynecki pojęcia nie miał, a każda próba wyjaśnienia tego fenomenu kończyła się fiaskiem. "Tak było i być musi" mawiali najstarsi mieszkańcy i tymi słowami rozmowę zawsze ucinano. A boboki potrafią zajść za skórę, życie uprzykrzyć. I na ten przykład właśnie, siedzący na drzewie osobnik, w chwili słabości majora Skrzyneckiego podkradł mu miernik podczepiany do kombinezonu. Przyrząd potrzebny, bo sprawdzjący poziom promieniowania szkodliwego dla ludzi po dłuższej ekspozycji . Ciała mieszkańców Aveliardu w procesie ewolucji zostały do tego przystosowane, stąd też u nich zielonkawy odcień skóry i średnia wzrostu 150 cm. Określenie "mały, zielony ludzik", o ironio przybierało zatem całkiem realnego znaczenia.
Coś walnęło i przerażony major spojrzał na boboka, który siedział tak jak siedział z zadkiem wypiętym i właśnie zamachiwał się by walnąć drugi raz miernikiem o gałąź.
-Nie, nie, tylko go nie zepsuj, bo przysięgam pożałujesz! - na te słowa stworzenie odwróciło się, rozdziawiło paszczę i połknęło miernik podsumowując akt konsumpcji głośnym, charakterystycznym beknięciem. Mieszaninę uczuć, które wstrząsnęły Skrzyneckim ciężko opisać. Przed oczami pojawił mu się kontrakt, który podpisał na miesiąc przed wylotem na Aveliard, gdzie jasno było napisane, w jednym z pierwszych punktów: koszta zniszczenia sprzętu przenośnego spowodowane nieuwagą załogi pokrywa załoga. A prawnicy firmy już się postarają, żeby zdarzenie z bobokiem podciągnąć pod ten właśnie punkt. Płacenie z powodu jakiegoś głupiego zwierzęcia Skrzyneckiemu się nie uśmiechało. Jak zatem wybrnąć z tej sytuacji? Jak wybrnąć? Powtarzał sobie pytanie w myślach, a kropelek potu na czole pojawiało się coraz więcej. I nagle przebłysk. Na złapanie boboka szans raczej nie ma... chyba, że będzie to martwy bobok! Ciało gdzieś się ukryje i nikt nawet się nie dowie. Sięgnął do pasa, by wyjąć broń z kabury jednak dłoń trafiła w pustkę.
-Co jest... - spojrzał w dół i zobaczył drugiego boboka, który właśnie brał nogi za pas. Chwilę potem oddalał się od Skrzyneckiego z pistoletem w łapach.
-BOBOKI! - wrzasnął major i pognał za kolejnym złodziejem.

*********

13. Yabolman i inwazja takich małych, puchatych, trochę podobnych do lemingów, tylko z większymi uszami

Tadeusz miał widzenie. Nie pierwszy już raz.
Dawno temu, zanim jeszcze został superbohaterem, unikał odbycia zasadniczej służby wojskowej, popełnił kilka fatalnych błędów i wylądował w psychiatryku na trzymiesięcznej obserwacji. Wtedy widzenia miał regularnie. W każdy wtorek i piątek od szesnastej do osiemnastej trzydzieści.
Ale tym razem było inaczej. Mistycznie. Prawdopodobnie.
Dopijał właśnie czwarte winko, gdy nagle...
Jego ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Wszystkie członki zesztywniały. No, prawie wszystkie. Przerzedzony przez czas irokez stanął na sztorc i zaczął iskrzyć. Oczy zaś... No cóż, właściwie to powinny błyszczeć białkami, ale lata spożywania hurtowych ilości tanich win zrobiły swoje i białka oczu Yabolmana były radośnie czerwone. Co w tej konkretnej sytuacji potęgowało jeszcze nastrój niesamowitości.
A do tego wszystkiego zaczął lewitować. Niezbyt wysoko, ale zawsze.
- Nadchodzą - wychrypiał złowieszczo.
Marysia dopiero teraz zauważyła, że z jej towarzyszem dzieje się coś dziwnego. Z Yabolmanem bardzo często działo się coś dziwnego. Zdążyła przywyknąć i rzadko zwracała na to uwagę. Ale tym razem naprawdę się przestraszyła.
- Nadchoooodzą - powtórzył Tadeusz. Jeszcze bardziej złowieszczo.
- Kto nadchodzi? - zapytała Marysia. Bo obawa o ukochanego mężczyznę, choć jest bez wątpienia uczuciem silnym, nie ma szans w starciu ze zwykłą kobiecą ciekawością.
- Takie małe, puchate, trochę podobne do lemingów, tylko z większymi uszami. Skradają się bezszelestnie. Zeżrą wszystko na korku. Będą tutaj w środę, w południe.
Dar wieszczenia nie jest w zasadzie niczym złym. Ludzie lubią wiedzieć, co ich czeka. Ale jeżeli proroctwo nie jest obietnicą tylko ostrzeżeniem, na dodatek ostrzeżeniem przed czymś groźnym i nieznanym, może spowodować wybuch paniki. Zwłaszcza gdy, tak jak w przypadku Tadeusza, wygłaszane jest w słoneczny lipcowy dzień na zatłoczonej plaży miejskiej.
- Wiesz Jabolku... - zagaiła Marysia, kiedy już gromady półnagich plażowiczów rozbiegły się z wrzaskiem we wszystkich kierunkach. W tym również w kierunku jeziora.
- ...tak się zastanawiam... Jak właściwie wyglądają lemingi?
- Nie wiem. Nigdy żadnego nie widziałem.
###
Nadeszła środa. Marysia i Tadeusz siedzieli w pokoju i czekali na zbliżające się nieubłaganie południe. Ona paliła skręty i czytała jakąś powieść fantasy. On popijał wino i... Właściwie to tylko popijał.
Tadeusz był spokojny. Treść swojego proroctwa znał co prawda tylko z opowieści Marysi, ale wierzył w nie bez zastrzeżeń. Sobie miał nie wierzyć? Ale nie przejmował się wcale. Producenci jego ulubionych trunków do zabezpieczenia swoich produktów używali nie korka, tylko solidnych, aluminiowych kapsli. Yabolman nie miał więc powodów do zmartwień.
Marysia natomiast nie wierzyła w żadne przepowiednie. Od czasu kiedy nie sprawdził się jej horoskop wydrukowany w "Brawo Girl". Miała wtedy dwanaście lat i przeżyła głębokie rozczarowanie. A uraz pozostał jej już na zawsze.
W swoim sceptycyzmie posunęła się do tego, że położyła na stole komplet nowiutkich korkowych podkładek. Było ich mnóstwo. Różnych kolorów i kształtów. Klasyczny "biedronkowy" zakup.
- Uważaj Jabolku - mruczała zrzędliwie rozkładając podkładki. - Te twoje wina strasznie wżerają się w blat. Nie da się tego doczyścić.
Tadeusz uważał.
Siedzieli zatem i czekali. I doczekali się. Zegar w przedpokoju zaczął wybijać południe. Dwanaście uderzeń wlokło się w nieskończoność.
Beerwoman zatrzymała w płucach aromatyczny dym. Yabolman zastygł z uniesioną butelką. Zegar umilkł.
- No i już - Marysia odetchnęła z ulgą. - Widzisz, nic się nie stało.
- Widzę - potwierdził Tadeusz i odstawił butelkę na stół.
Stuknęła głucho o pusty blat.

*********

14. Boromir

Oberst Albert Herzt, Kat Huszczki Małej, nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut zerknął we wsteczne lusterko. Jego wzrok ponownie się prześlizgnął po złotych epoletach, dwóch szpalerach guzików, zdobiących biały mundur. Powyżej Żelaznego Krzyża, Pour Le Merit, oraz wielu innych odznaczeń wyłaniało się z kołnierzyka rumiane, nalane oblicze Hermanna Göringa. W samym sercu lasów Zamojszczyzny. W miejscu dzikim nie tylko ze względu na to, że odebrano je polskim barbarzyńcom, istotom niższego sortu. Podludziom.
Herzt próbował wyperswadować Wielkiemu Marszałkowi, zapalonemu myśliwemu, pomysł stworzenia właśnie tutaj kolejnej bazy wypadowej przeznaczonej na polowania. Leśniczówka - dobre sobie. To by się Boromir ucieszył, gdyby druga pod względem hierarchii osobistość Rzeszy wlazła mu sama w drapieżne łapska. Nie odniósłszy skutku, przynajmniej może Herzt powiedzieć jedno: starał się jak mógł. Tymczasem już dawno minęli granicę bezpieczeństwa, poza którą napotkanie "boboków" mogło być wydarzeniem tak pewnym jak kac po zgromadzeniu Bundestagu.
Poczuł na ramieniu delikatny dotyk, chociaż kiedy się odwrócił, Göring tkwił dokładnie w tej samej pozycji, co dotychczas, oparty wygodnie i rozluźniony.
- Herr Oberst, proszę skręcić tutaj, w prawo. Piękna dzicz, nada się wyśmienicie.
- Panie Marszałku. Zdążyłem poznać te tereny. Dwa kilometry dalej las przechodzi w mokradła.
- Herr Oberst, proszę.
Trudno było polemizować. Herzt skinął głową i trącił łokciem siedzącego za kierownicą gefraitra. Już wkrótce kawalkada motocykli, ciężarówek oraz samochodów terenowych musiała przebijać się przez las tak gęsty i zwarty, że droga zdawała się być zaledwie ścieżką wydeptaną przez zwierzęta.
Znów dotyk, muśnięcie ledwie.
- Tutaj będzie dobrze. Proszę się zatrzymać.
Herzt westchnął, odwrócił się i zachłysnął powietrzem. Tuż przed sobą zobaczył uśmiechnięte oblicze Wielkiego Marszałka. Ręce Göringa wykonały szybki ruch w kierunku głowy gefraitra. Nawet przez warkot silników słychać było trzask pękających kręgów szyjnych. Herzt był szybki, niewiarygodnie wręcz, jednak dłoni zaciśniętej na rękojeści wiernego lugera nie zdążył wznieść powyżej piersi, a tym bardziej obrócić w kierunku napastnika. Usłyszał strzały i krzyki ludzkie, pełne strachu, przerażenia. Nie miało to jednak większego znaczenia - silna dłoń Marszałka zacisnęła się na nadgarstku obersta i pociągnęła gwałtownie. Rozległo się chrupnięcie. Herzt zawył z bólu widząc jak jego własne przedramię opada pod nienaturalnym kątem. Chwilę potem coś zalśniło srebrzyście.

Drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Ktoś bezpardonowo wyciągnął martwego gefraitra. Chwilę potem pojawiła się zarośnięta twarz. Ciemne oczy przesunęły się po ciele niemieckiego oficera, na chwilę się zatrzymały na jego rozprutym, zalanym krwią gardle. Na ciemnych jamach oczodołów, tak jak on sam nakazał wyłupić oczy mieszkańcom Huszczki Małej - dorosłym, starcom, dzieciom, za to że dali schronienie Boromirowi.
- Poruczniku, jesteśmy gotowi do odwrotu.
Porucznik Krzysztof "Boromir" Boniecki, jeden z czterech metamorfów na służbie Polskiego Państwa Podziemnego, właśnie skończył transformację. Uśmiechnął się, przeciągnął wierzchem dłoni po twarzy, na policzku została smuga krwi. Poprawił mundur, przed chwilą nieskazitelnie biały, teraz szarozielony jak mech, pełen otarć i dziur. Oblicze miał blade i pociągłe - odeszły w niebyt rumieńce.
- Idziemy - zarządził. - Wołaj chłopaków.

*********

I to by było na tyle.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
Ostatnio zmieniony przez Matrim 13 Kwietnia 2011, 12:24, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 19:43   

Jeśli Autorzy zauważą jakieś moje wpadki, to dajcie znać, mogło mi się coś pomerdać w trakcie przenoszenia.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 19:52   

Brawo! :bravo :bravo :bravo

Sądząc po tytułach, będzie zabawna lektura. :)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 20:17   

Cytat
Sądząc po tytułach, będzie zabawna lektura.


Pozory mylą :mrgreen:

Edit: przeczytane. Smakowita edycja.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:10   

Przeczytałem. Bardzo wyrównana i dobra edycja. Spodziewam się ostrej walki w finale. Na pewno będzie z mojej strony parę punktów (ze trzy, może więcej) ale jeszcze muszę przemyśleć, które dokładnie szorty wyróżnić. Ciekawy jestem autorstwa niektórych tekstów, widać gdzieś rękę baranka, chyba też Zagubionego i Marcina Roberta, ale jest i parę zagadek :)
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:12   

No i są Mistrzowie... ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:20   

Swoją drogą to ciekawe, że od ładnych paru miesięcy liczba szortów na edycję to 13 lub 14. Teraz doszli Mistrzowie, ktoś nie zdążył i suma kontrolna się zgadza :wink:
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:22   

Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się wysypu tekstów chcących konkurować z Mistrzami :)
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Iscariote 
Wiedźmikołaj


Posty: 4787
Skąd: Łódź
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:24   

Cytat
Jak Ci na imię? - po chwili spróbowała zgadnąć. - Alan? Steven?

:mrgreen: jeszcze nie przeczytałem wszystkich, ale musiałem po prostu podkreślić to zdanie. Mistrz!
Alan, Alan, Alan ;P:
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:25   

eLAN napisał/a
Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się wysypu tekstów chcących konkurować z Mistrzami :)
Dlaczego? Rywalizujemy sami ze sobą. Bawimy się tekstem. Najwyraźniej któryś z Mistrzów chciał pobawić się z nami i chwała im za to, ale nie kumam czemu miałoby to zwiększyć ilość tekstów.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:26   

Mnie w całej edycji najbardziej urzekło:
Cytat
Wręcz przeciwnie, było ich jak nasrał i rozmazał, szlag... I już tego nie skasuję


Edit: Shenra, po to jest ankieta i po to współzawodnictwo, żebyśmy mogli własne teksty porównać z innymi. A porównanie swojego tekstu z utworem Mistrza jest na tyle ciekawą perspektywą, że powinno było przyciągnąć do zabawi kilka osób.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Kwietnia 2011, 21:42   

dziko napisał/a
Teraz doszli Mistrzowie, ktoś nie zdążył i suma kontrolna się zgadza :wink:


Zamiana warty? :) Bo oprócz Mistrzów są też nowi Autorzy. A są i weterani. Rotacja działa :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 11 Kwietnia 2011, 20:04   

Chciałam pogratulować autorowi szorta nr 5, o tym czy dobry napiszę kiedy indziej, ale od dobrych dziesięciu minut dyskutuję na jego temat, a jak wzbudza emocje, to nie jest źle ;P:
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
RedActor 
Jaskier


Posty: 87
Skąd: Lublin
Wysłany: 11 Kwietnia 2011, 22:48   

Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć. To ja się trochę powyzłośliwiam. Proszę nie nie brać sobie do serca, bo przecież nie tylko o to tu chodzi, żeby poklepywać się po plecach (aż się prosi, żeby zacytować "Pulp Fiction" z radosnym lizaniem)

Boboki w rozumie
Cóż. Słabe. Rozumiem koncept, przypuszczam, że rzecz miała być straszno-śmieszna, ale całość nie przekonuje. Może przez językowe braki? Trochę tego tu jest niestety: „setki par skradających się punktów” (jak wygląda skradający się punkt?), „szpinakowe ślepia” (pewnie chodziło o kolor, ale jak się zestawi szpinak z „chmarą zielonych światełek” brzmi to dość komicznie), Ped'o raz jest misiem, raz niedźwiedziem (jest jednak różnica znaczeniowa, wypadałoby się zdecydować) itd., itp. Poza tym chyba jednak wypadałoby zasugerować chociaż jakie to „niechlubne skłonności” miał miś (niedźwiedź?). Niby jego imię mówi wszystko, ale to „chyba nie trzeba mówić jakie” to trochę pójście na łatwiznę.

Dwie czarne plamy
Eeee jak mi się zaciek na ścianie zrobi, to tak nie panikuję. Nie podobało mi się jednym słowem. Niby tajemnica, mrok, niedopowiedzenie itp., ale jakoś to mało straszne.

Bo... bo... bo... bo... Bobok!
Pomysł nawet fajny, przypomina trochę niezapomniane „Opowieści z krypty”, ale wykonanie do rzyci. Długaśne, kulawe zdania („Okolica była zupełnie odmienna od ich rodzimej Kalifornii, odkąd przejechali przez Laramie, nie widzieli niczego prócz dróg, pól i lasów; żadnych budynków - ba! - nawet żadnego innego auta, co wydało im się nieludzko dziwne”), błędy ortograficzne („XIX-stego” zdecydowanie nie tak się pisze), drętwe gadki bohaterów („- Jak Ci na imię? - po chwili spróbowała zgadnąć. - Alan? Steven?”) i ogólnie jakoś mało straszne. Bardziej śmieszne. Jakby nad tym popracować, to mogłoby powstać coś może nie odkrywczego, ale strawnego.

Albo Inwazja mniejsza
„Koniec skradający się na gilających nóżkach” przeraził mnie niesamowicie i przez dłuższy czas nie byłem w stanie czytać dalej. Tak strasznego końca nie wyobrażałem sobie nawet w najczarniejszych wizjach. Okazało się jednak, że to tylko miłe pchełki. A przerażające było tylko to, że „było ich jak nasrał i rozmazał”.
A już bez złośliwości: słabe to było. Zwroty do czytelnika nienaturalne i irytujące, kilka potknięć językowych (np. „Zaangażowano do pracy wiele nieużywanych rąk”), sam koncept może i nienajgorszy, ale wykonanie kuleje.
„- Tak uważasz, źle to brzmi? No dobrze mogę zacząć od początku...”
Obawiam się, że nie ma innego wyjścia...

Przez samo serce boboka
Czytało się to nawet całkiem nieźle (może poza „Och shut up”, które ni przypiął, ni przyłatał), eksperyment z formą też nawet ciekawy i do przyjęcia, tylko za cholerę nie rozumiem, co tam się wydarzyło. Może za głupi jestem, idę więc dalej.

Janek, bobok i pewien sen
Koncept ze snem naprawdę ciekawy. I to uratowało opowiadanie, bo myśl zgrabna. Przypomina mi to trochę tłumaczenie fenomenu skandynawskich kryminałów – pewien recenzent twierdził mianowicie, że Skandynowowie, jak mało kto mają uporządkowane życie i dlatego tak dobrze wychodzi im pisanie o mrocznych sprawach, których nie doświadczają na co dzień. Ale punktu nie będzie, bo forma, w jaką ubrano tę myśl mi się nie podoba. Szkoda.

Nie dotykaj!
I znów to samo. Pomysł całkiem, całkiem, a wykonanie kuleje. Bobok najpierw jest Bobokiem, potem ni z gruchy ni z pietruchy dowiadujemy się, że nazywa się Koniczek. Kamil oczywiście to wie, mimo że stwór mu się nie przedstawiał (wiem, wiem skrót myślowy, ale chyba za duży, bo razi). No i dialog nie brzmi zbyt naturalnie, bo jakoś gryzą mi się stwierdzenia typu „zabobony są do *beep*” z pościelą w pingwiny. Na Wielkiego Ludziożera! A mogło być całkiem fajne opowiadanie.

Wycieczka
A to całkiem niezłe. Zwłaszcza pierwsza część – fajna wizja, dobrze napisane, bardzo obrazowo. To mi się naprawdę podobało. Druga część to już takie popłuczyny, ale całość daje radę. Przypomina mi to konstrukcją i wizja „Smokobójców” z edycji bodajże „Nic śmiesznego”. Niezłe, ale na punkt za mało.

Wzgórze
Chyba trochę za bardzo przegadane. Przydałoby się tu więcej dialogów, więcej dynamiki. Jakby nad tym popracować, to może by coś fajnego z tego wyszło.

Łowca Demonów
Dobre. Podobało mi się. Nie bardzo jest się czego czepić: trzyma się kupy, dobrze się czyta, dobra puenta. Punkt

Dom na przedmieściach
Dobrze napisane, sprytnie przemycony temat (niemalże dosłowny cytat), boboki potraktowane z przymrużeniem oka. Chyba domyślam się, kto jest autorem. Punkt.

Boboki Aveliardu
Kolejne boboki na wesoło. Dobrze się czytało, ale... Boboka nie można było tknąć palcem, ale jego ustrzelenie to już dobry pomysł? Ciężki pomyślunek ma ten Skrzynecki, oj ciężki. Sympatyczne opowiadanko, a punktu nie będzie tylko dlatego, że były moim zdaniem lepsze.

Yabolman i inwazja takich małych, puchatych, trochę podobnych do lemingów, tylko z większymi uszami
Jeśli trafnie typuje autora, to ten tytuł też by Ci odstrzelili ;) Opowiadanie niezłe, całkiem zabawne i nienajgorzej napisane. Przyczepiłbym się może tylko proroctwa: jeśli boboki mają zeżreć wszystko „na korku” to raczej powinna być to np. mucha siedząca na nim, a nie sam korek. Nie lepiej byłoby „z korka”? Dobra puenta, byłby punkt, ale inni byli lepsi.

Boromir
Dobre. O ile dobrze węszę, czuję pismo jednego z Mistrzów, którzy mieli się udzielać się w tej edycji. I nawet pokusiłbym się o wymienienie z imienia i nazwiska, ale zachowam to na później ;) Najlepszy jak dla mnie szort tej edycji. Punkt
_________________
Prwdzw twrdzl n ptrzbj smgłsk
 
 
J.Tanar 
Jaskier


Posty: 74
Skąd: na północ od czakramu
Wysłany: 11 Kwietnia 2011, 23:21   

Musze przyznać, że jestem pod wrażeniem edycji.
Z punktami odczekam do trzeciego czytania. 8)
 
 
marcolphus 
Batman


Posty: 514
Skąd: Kraków
Wysłany: 12 Kwietnia 2011, 06:49   

No, no, bardzo wyrównana edycja. Większość szortów jest fajna i tym razem dam dużo punktów. Po kolei:

Boboki w rozumie - ten akurat jest słaby. No i znowu zaczęły się pojawiać koty
Dwie czarne plamy - to jest wzór dobrego horroru. Trzyma w napięciu i jest bardzo klimatyczny. Doskonałe. PUNKT
Bo... bo... bo... bo... Bobok! - bardzo słabe, w dodatku głupi tytuł
Albo Inwazja mniejsza - niezłe, ale na punkt nie zasługuje
Przez samo serce boboka - Afryka. Nie podeszło mi
Janek, bobok i pewien sen - niezłe
Nie dotykaj! - świetne!! Doskonały klimat i fajna fabuła. PUNKT
Wycieczka - nie za bardzo mi podeszło
Wzgórze - bardzo fajny klimacik. PUNKT
Łowca Demonów - doskonałe, lubię takie klimaty. PUNKT
Dom na przedmieściach - nie za bardzo zrozumiałem...
Boboki Aveliardu - rewelacja!! Nie wiem, czy to nie najlepszy szort edycji. PUNKT
Yabolman i inwazja takich małych puchatych... - mimo, że lekko Wędrowyczowate, to spodobało mi się. PUNKT
Boromir - pomysłowe. PUNKT

Wow, zaszalałem - aż 7 punktów!! ;-)
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 12 Kwietnia 2011, 07:46   

Dom na przedmieściach - zdecydowanie. Podobało mi się jeszcze Nie dotykaj! ale odrobinki zabrakło.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 12 Kwietnia 2011, 12:52   

Przeczytane.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 12 Kwietnia 2011, 16:29   

Dwie czarne plamy, Albo Inwazja mniejsza, Nie dotykaj!, Łowca Demonów, Yabolman i inwazja takich małych puchatych...
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 12 Kwietnia 2011, 16:45   

RedActor :bravo za przetarcie szlaku :)

marcolphus :bravo za hojność, niespodziewaną ;)

baranek i Arya :bravo Oboje jak zawsze oszczędnie :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 12:27   

W związku z zaistniałą sytuacją, tekst usuniętego z Forum Avdyra został wycofany przez nas z konkursu i ankiety.

Numeracja pozostałych szortów pozostaje niezmieniona.

Mam nadzieję, że nie wpłynie to zbytnio na wasz odbiór tekstów pozostałych.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 20:28   

Przestraszyliście się? :(
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 20:46   

Bez sensu, nie?
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 20:50   

baranek, wierzę, że będzie dobrze :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 20:56   

http://www.youtube.com/watch?v=PvPzdr4FgN4
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 20:58   

No :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 13 Kwietnia 2011, 21:04   

baranek, :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
zorckie 
Gollum

Posty: 17
Skąd: Wrocław
Wysłany: 14 Kwietnia 2011, 11:32   

Z mojej strony punktów nie będzie za wiele:
Janek, bobok i pewien sen- za wytworzony świetnie nastrój.
Dom na przedmieściach- za zaskakującą w moim odczuciu "anty-puentę". Naprawdę przyjemna lektura.
Yabolman i ... - a tu znów za zgrabną puentę.

wyróżnić mógłbym jeszcze może "Przez samo serce boboka", "Nie dotykaj!" i "Łowca Demonów" - wszystkie trzy sprawnie napisane, ale w pierwszym coś mi nie zagrało, a dwa pozostałe trochę słabszą puentę mają od zapunktowanych.
Tyle ode mnie.
_________________
Theres mud in the water,
Roach in the cellar,
Bugs in the sugar,
Mortgage on the home.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 14 Kwietnia 2011, 11:34   

zorckie, dziękujemy, może rozruszasz tym towarzystwo trochę :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 14 Kwietnia 2011, 11:53   

zorckie, ale nie "klikłeś". ;)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group