|
|
|
Szorty - Ciąg dalszy nastąpił! - głosowanie do 20.06, 22.00 |
Który dalszy ciąg jest najlepszy? |
Tylko to, co chcą |
|
1% |
[ 3 ] |
Zmartvychpowstały |
|
6% |
[ 11 ] |
I żyli długo i szczęśliwie |
|
5% |
[ 10 ] |
Chomikator: Świt małego boga |
|
10% |
[ 18 ] |
Cierpienia martwego Wertera |
|
3% |
[ 6 ] |
To już nie jest ten sam las, co niegdyś |
|
13% |
[ 22 ] |
Potem było już tylko ciekawiej... |
|
2% |
[ 4 ] |
Pestka |
|
5% |
[ 9 ] |
Po drugiej stronie oczu |
|
5% |
[ 9 ] |
Wyrok |
|
2% |
[ 5 ] |
Powieść z dawna oczekiwana |
|
5% |
[ 10 ] |
Bez dyplomacji |
|
4% |
[ 7 ] |
Trzy litry i nóż |
|
2% |
[ 4 ] |
Pętla |
|
7% |
[ 13 ] |
Fantastyka naukowa |
|
4% |
[ 8 ] |
Nadchodzi zima |
|
8% |
[ 14 ] |
Krew i Inkaust |
|
1% |
[ 2 ] |
Sprawa Janusza W. |
|
5% |
[ 10 ] |
żaden z powyższych... a bo tak! |
|
1% |
[ 2 ] |
|
Głosowań: 45 |
Wszystkich Głosów: 167 |
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:42 Szorty - Ciąg dalszy nastąpił! - głosowanie do 20.06, 22.00
|
|
|
Bomba w górę
Osiemnastu pretendentów do tytułu najlepszego kontytnuatora
Lokale wyborcze u prezydentów będą zamykane (chyba) do 22.00, więc i my głosujmy:
Koniec głosowania za 2 tygodnie: do 20 czerwca 2010 roku, do 22 Każdy ma 18 głosów do rozdysponowania
Przyjemnej lektury
PS. W razie jakichś poprawek, dajcie znać - poprawiłem krzaki, ale coś mi mogło umknąć.
----------
1. Tylko to, co chcą
Jej słowa dźwięczały mu w głowie.
Zrozumiała go. Usłyszała. Tego był pewien.
- Dlaczego mnie opuściłeś, Malcolm? - spytała przez sen.
- Nie opuściłem cię... Nigdy...
Wciąż pamiętał uporczywie głośny dźwięk upadającej i toczącej się po podłodze obrączki, gdy wydarzenia ostatnich miesięcy złożyły się w przerażającą całość.
Nie żył. Był duchem.
- Nigdy nie byłaś na drugim miejscu. - powiedział. - Nigdy.
Po raz ostatni spojrzał na nią z progu. I wyszedł.
Co teraz?
Zakończył wszystko, co trzymało go wśród ludzi - pomógł chłopakowi, uspokoił i pożegnał Annę. Teraz odchodził, powoli, znanym, ale jakże obcym chodnikiem, wzdłuż kamienicy.
Dlaczego nic się nie działo?
Czy powinien coś zrobić, wypowiedzieć? Czy mógł z kimś porozmawiać?
Tylko z kim? "Nie widzą siebie nawzajem". No, tak.
Szedł ulicą, mijając obojętnych ludzi, wpatrzonych gdzieś w przód, zajętych własnymi sprawami, w innym świecie.
Pomyślał o chłopaku. Role się odmieniły, teraz to on potrzebował pomocy. Cole był jedyną osobą, która go widziała. Czy pomoże? Doradził, jak dotrzeć do Anny... zadziałało. Słyszała go, odpowiedziała. Czy chłopak mógł powiedzieć mu coś jeszcze? Dlaczego tego nie zrobił? Na pewno zdawał sobie sprawę...
Odrzucił te myśli.
Dzieciak wychodził na prostą. Układał sobie życie, uspokajał. Nie mógł do niego wrócić, choć przecież żegnając się udawali, że spotkają się następnego dnia.
Musiał zrobić coś innego. Albo czekać.
"Widzą tylko to, co chcą widzieć...", przyszło mu do głowy, gdy przecinał kolejną przecznicę.
Naprawdę? Czyżby mógł tworzyć własny świat, wpływać na wszystko własnymi myślami? Mógłby sprawić, że...
- ... to pan!?
Stanął zaskoczony na środku chodnika. Znał tego człowieka, pamiętał śniadą twarz. Rozmawiał z nim? Kiedy?
- Widzę martwych ludzi! - mężczyzna podszedł do niego i zatrząsł się w udawanym drżeniu. - Dzieciak naprawdę przeraża, prawda?
- Pan mnie...
- ... sytuacja się pogorszyła, doktorze Crowe. - śniady mężczyzna kontynuował, a Malcolm w jednej chwili przypomniał sobie ich spotkanie. Nieznajomy był wtedy w białym fartuchu, na pediatrii miejskiego szpitala. - Dzieciak straszył nauczycieli, kolegów, bogu ducha winnych ludzi, a teraz najwyraźniej postanowił zabrać się za matkę. Pani Sear była u mnie wczoraj. Do tej pory nie posuwał się tak daleko, ograniczał się do rysunków, brutalnych napisów, otwierania szafek. Teraz zaczął mówić, że widuje swoją babcię... konfabuluje, okrutnie i bezwzględnie... Jakby nie miał uczuć, tylko próbował zwrócić na siebie uwagę... te wszystkie samookaleczenia, dziwne zachowania, to wszystko... I pomyśleć, że podejrzewałem o najgorsze tą biedną kobietę...
Malcolm nie słuchał więcej.
Obrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku domu.
Czy to możliwe, że wczoraj przed snem zdjął obrączkę? Tak... chyba tak. Ostatnio uciskała... tak... Nie założył jej rano. Boże! Jeśli Anna ją znalazła, przy tym wszystkim, co psuło się między nimi. Co sobie pomyślała?
"Dlaczego mnie opuściłeś, Malcolm?", przypomniał sobie jej słowa.
Jeszcze trzy przecznice, jeszcze dwie...
Jak jej to wytłumaczy? Co zrobi? Wszystko. Cokolwiek. Rzuci pracę, przestanie zajmować się problemami innych, naprawiać ich życie, tylko zrobi porządek z własnym. Zacznie od naprawy tego cholernego ogrzewania.
Jeszcze dwa kwartały i będzie przy niej. Przytuli. Do cholery, dlaczego nie zrobił tego wcześniej?!
Roztrącił jakichś ludzi, wbiegł na ulicę...
------------
2. Zmartvychpowstały
Najpiękniejsza katastrofa. Epilog.
"Całuję w usta, potem w szyję, niżej i jeszcze niżej... Uśmiecham się do swoich myśli.
- Pokażę ci."
- Chętnie maleńka... - spogląda na zegarek.
Zegarek. Nienawistny symbol nieistniejącego, tak niedawno jeszcze, czasu. Rozumiem. Wiem co stanie się za chwilę. Nie można uniknąć nieuniknionego.
- Ale raczej już nie dzisiaj.
Wstaje. Zaczyna się ubierać. Spogląda na mnie. W jego oczach, gdzieś na dnie, wciąż jeszcze czają się iskierki. Iskierki, które przeradzają się w płomienie ogarniające nasze ciała. Tak często. Tak rzadko. Nie tym razem.
- Muszę iść.
Wiąże krawat. Powoli. Z pietyzmem. Starannie odmierzonymi ruchami. Patrzę na jego dłonie. Te same dłonie, które potrafiły wyrwać mnie ciasnego więzienia rzeczywistości i pchnąć w bezkresne otchłanie kosmosu.
- Wiesz...
Uśmiecha się przepraszająco. Ciepło. Bezradnie. Wiem. Czuję łzę spływającą powoli po policzku. Nie umiem. Nie potrafię inaczej.
Pochyla się nade mną i delikatnie całuje w czoło.
- Wiesz - powtarza.- Żona czeka z kolacją.
Inwazja Pożeraczy II . Ostateczna Zagłada.
Szli. Sunęli. Szeroką ławą. Noga przy nodze. Powoli. Nieubłagani, jak przeznaczenie. Mięśnie skryte pod ohydnie oślizgłą skórą pracowały bez ustanku. Bez przerwy. Niczym nie znające zmęczenia automaty. Do przodu. Wciąż do przodu. Cel, wciąż jeszcze odległy, ale doskonale już widoczny, przywoływał. Kusił. Nęcił. Zmuszał do wysiłku.
Jeszcze tylko kilka metrów. Jeszcze tylko wąska, piaskowa ścieżka. Byle zdążyć przed świtem.
Wychynęli spomiędzy traw i wypełzli na gruboziarnisty piasek, który spowolnił jeszcze i tak niezbyt szybki marsz. Lecz parli, parli wciąż do przodu, pozostawiając za sobą smugę obrzydliwego śluzu.
Gdzieś na granicy słyszalności pojawił się jakiś dźwięk. Dziwny. Burcząco-pyrkający. Trudny do określenia. Trudny do nazwania. Nie zwrócili na niego uwagi. Nie wiadomo, czy w ogóle go słyszeli. Brnęli wciąż przed siebie, głusi na wszystko, ślepi na wszystko, co nie było ich celem. Ich nagrodą.
Tymczasem niepokojący dźwięk narastał, stawał się coraz głośniejszy, jego źródło najwyraźniej było coraz bliżej. Bliżej... Jeszcze bliżej...
Po ścieżce, warcząc rozregulowanym silnikiem, przemknął skuter. Jeździec nie zwrócił nawet uwagi na ciche chrupnięcia, które w pewnym momencie dobiegły spod kół. Pojazd zniknął za zakrętem.
Na ścieżce pozostało kilka bezkształtnych, mokrych plam, najeżonych odłamkami skorupek.
Przyroda, zamarła do tej pory w pełnym napięcia oczekiwaniu, odetchnęła z ulgą.
Grządka sałaty była uratowana.
----------
3. I żyli długo i szczęśliwie
Roderyk przeglądał list z narastającą irytacją. Jego spojrzenie skakało po nieudolnie skreślonych, koślawych literach, zapisanych w pocie czoła przez jego starego druha Wilhelma, przebywającego na królewskim dworze od przeszło trzech wiosen. Ten to sobie użyje! Niezliczone uczty, polowania, turnieje i wieczory spędzane na obłapywaniu służebnic. Tak... Kiedyś te zajęcia wypełniały też życie Roderyka, jednakże te czasy minęły bezpowrotnie.
Rycerz z gniewnym warknięciem cisnął pergamin w płomienie kominka, chybił jednak haniebnie i list, delikatnie niczym liść, opadł dobre cztery stopy od gorejącego paleniska. Ani słowa o wojnie! Roderyk nie pamiętał już kiedy zaczął marzyć o wojnie. Nieistotne było z kim: możnym królestwem Alizji, czy choćby z którymś z nieistotnych państewek barbarzyńskiego zachodu. Pokój panował w całym cywilizowanym świecie, ku radości jego mieszkańców i zgryzocie Roderyka.
Niemiłe rozważania przerwał przenikliwy jazgot jego małżonki, Matyldy - urodziwej i skromnej niewiasty... sześć lat i czterdzieści kilogramów temu.
- Roood! Niech cię demony! Gdzie jesteś leniwy bydlaku?!
- Tutaj gołąbeczko - odparł zrezygnowany mężczyzna i już po chwili wpatrywał się w nalane, purpurowe z gniewu oblicze księżniczki Matyldy.
- Znów się obijasz przy winku i listach od twoich głupawych kolesi, co? - wydyszała z pogardą kobieta - A kto przypilnuje sprzątania zamku? Fosa zarosła chaszczami wysokimi na metr! A podatki? Poborca przepija pewnie nasz majątek po karczmach! Za tydzień przyjeżdża mamusia, a tu nic nie gotowe!
- Już już, rusałko - wybąkał Roderyk, kierując się do wyjścia z komnaty.
Wyszedł z wieży na mury i westchnął ciężko. Król dotrzymał danego słowa, ale nie do końca: po tym, jak nadworni doradcy wzięli umowę w obroty, pół królestwa zmieniło się w ten rozsypujący się, mikry zameczek i trzy wsie, ledwo mogące zapewnić wyżywienie nowym poddanym Księcia- małżonka. Co prawda podarki i przysmaki przeróżne, płynęły nieprzerwanym strumieniem z dworu królewskiego do Księżniczki, ale ta ani myślała dzielić się nimi z małżonkiem. Bywało, że Roderyk wina nie miewał w ustach i miesiąc, a dni gdy dożywiał się suszonym mięsiwem, zgromadzonym na wypadek oblężenia, nie należały do rzadkości.
Pół królestwa i księżniczka za żonę! Ach, czemuż nie dał się pożreć temu smokowi...
----------
4. Chomikator: Świt małego boga
Ostatnia wojna z cyborgami zmieniła Ziemię w pobojowisko dogasających wraków, wystających szkieletów mostów i rusztowań, w jałową pustynię spalonych drzew i skażonych wód. Ci, którzy przeżyli, porzucili kryjówki i zaszyli się głęboko w górach, gdzie próbowano wskrzesić cywilizację. Cywilizację, która stała się początkiem zagłady. Podróże w czasie jedyna nadzieja na interwencję w przeszłość, eksplodowała razem z Bazą Główną przywódców Rebelii. Świat jaki znali przestał istnieć...
...jednakże... na końcu korytarza w lewym skrzydle poziomu G, w opuszczonej bazie wojskowej, zakopanej głęboko pod piaskami nowej pustyni, spazmatyczny chichot odbijał się echem od ścian. Przy zakurzonym blacie siedział siwowłosy mężczyzna z garbem godnym księgi rekordów. Obraz z monitora, na którym wyświetlał się jakiś schemat, pozwalał dostrzec skupienie na jego twarzy. Starzec przygryzł dolną wargę wysuwając jednocześnie język, poprawił gogle, które opadły mu zbyt głęboko na nos i przystąpił do spawania ostatniego elementu swego dzieła. Gdy iskry przestały tańczyć nad jego głową, a krótka, parówkowata część została przytwierdzona w odpowiednim miejscu, westchnął pełen podziwu dla leżącego przed nim urządzenia. Rzucił okiem na schemat. Uszkodzone pliki powodowały, że obraz skakał, więc dziadunio z rozmachem trzepnął ekran i po chwili wszystko znów nabrało kształtów.
- Taa...hmm...taa...dobrze, dobrze... – spoglądał to na odczyty, to na skonstruowane urządzenie. - To cię teraz robaczku włączymy.
Wygrzebał spod krzesła kable zasilające i wcisnął do otworu ładującego. Minicyborg ożył. Jego oczy zalśniły czerwonymi diodami, klikucentymetrowe uszy poruszyły się. Gdy próbował zrobić pierwszy krok, mechanizm zaskrzypiał. Stworzonko obróciło głowę z zaciekawieniem.
- Ajj, no widzisz. Starość nie radość...zapomniałem cię naoliwić - twórca wyszczerzył połamane zęby. - Daj mi nóżkę.
I tak przez kilka godzin sprawdzał, analizował dane i doglądał malca. Wedle wszelkich wskazań cyberchomik sprawował się bez zarzutów. Moduły działały zgodnie z założeniami. Starzec bał się, że gdzieś w zakamarkach cyberświadomości może czaić się jakiś wirus, jakiś bubel. Technologia Skynetu przestała istnieć, a mimo to powołał do życia kolejną maszynę. Pocieszną i nieszkodliwą, ale jednak.
Mimo radości, jaka przepełniała go z powodu małego towarzysza, zmęczenie dało w końcu o sobie znać. Ułożył cyberchomika w specjalnie przygotowanym dla niego boksie, a sam zwalił się jak kłoda na posłanie. Wcisnął guzik w ścianie.
Procedura uruchamiania systemu bezpieczeństwa. Podaj identyfikator i kod.
- Connor John, kod 45A21 - wysapał i niemal natychmiast zasnął.
Małe uszka poruszały się niespokojnie. Detektory ruchu i analizator dźwięku wbudowane w system operacyjny, zbierały dane. Czerwone oczka lśniły krwiście, złowrogo. Maszyna wyskoczyła z boksu i bezszelestnie podbiegła do pulpitu. Wystukała na wirtualnej klawiaturze kod dostępu i na monitorze pojawił się schemat urządzenia. Schemat cyberchomika. Łapki pracowały mozolnie przez całą noc tworząc ciągi zapisów, odbudowując komendy, reaktywując ukrytą na szóstym poziomie bazy halę produkcyjną...
...nastał świt i potężny huk wyrwał Connora z łóżka. Rozejrzał się przestraszony po pomieszczeniu. Minicyborg zniknął. Staruszek uruchomił wykrywacz ruchu. W głębi duszy tliły się resztki nadziei, że jego towarzysz po prostu poszedł na spacer. Skaner odnalazł malca na szóstym poziomie. John pokuśtykał do windy. W międzyczasie odbezpieczył dezintegrator nanokomórek, jednocześnie wmawiając sobie, że nie będzie musiał go użyć. Gdy rozsunął drzwi prowadzące do hali zamarł. Spoglądały na niego tysiące czerwonych oczu...
----------
5. Cierpienia martwego Wertera
Na prośbę Johanna spisuję dla was dalsze losy Wertera, albowiem wiedzieć musicie, że to, co zostało wcześniej opowiedziane, jest jeno wstępem.
Zacna duszo odczuwająca te same co on tęsknoty, niechże wraz z cierpieniami jego spłynie z ciebie wszelka nadzieja i jeśli los zawistny lub własne działania nie pozwolą ci dotrwać dnia następnego, niechże przypowieść ta przepowiednią się stanie, naszego rychłego spotkania.
Część pierwsza
Słońce żegnało się z wahlheimskim cmentarzem. Stałem przy mogile wzniesionej między lipami, samotnej, nie narzucającej się sąsiedztwem pobożnym chrześcijanom. Nastała noc - czas pracy. Czemu to robię? Nie z poczucia obowiązku, nie z przymusu, nawet nie dlatego, by rywalizować z konkurencją. Po prostu lubię.
"Ty draniu!" – zakląłem w duchu, gdy nastała burza. - "Zawsze musisz utrudniać, tak?" Po godzinie szpadel uderzył o trumnę, wydając przy tym przyjemny odgłos. Otworzyłem wieko i tchnąłem szczyptę życia w ciało. Ból: mój, czy jego - nieważne! Padłem na kolana, a wszystkie nerwy szalały z rozkoszy. Zaprawdę ten człowiek jest wyjątkowy - nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak czystą esencją cierpienia, z takim natężeniem. Wstałem i pod czujnym, przerażonym spojrzeniem petenta wydobyłem papiery.
- Imię: Werter. Urodzony 28-go sierpnia 1772. Płeć: romantyk. Zgadza się? - Nie czekałem na potwierdzenie. Nie było po co. - Zmarły 22-go grudnia 1792. Zgon nastąpił z przyczyn naturalnych - uśmiechnąłem się do własnych myśli. W końcu centymetr sześcienny ołowiu w mózgu naturalnie powoduje śmierć: biurokratyczny haczyk, który dawał mi szersze pole działania. - Zanim spętam ci duszę, masz prawo do ostatniego aktu wolnej woli. Wybierz dalsze losy ciała twego: szkielet, zombie, ghul, czy vätter. - Ach, jak on wspaniale odczuwa, ledwo jestem w stanie utrzymać się na nogach. - Co tak patrzysz? - dodałem po dłuższej chwili. - Na wąpierza nie zasłużyłeś, a allipa nie ma w ofercie.
Część druga
Początek był standardowy: dezorientacja, refleksje na temat życia, radość wolności, bezcielesności, chłodne uświadomienie braku możliwości ingerencji: sama obserwacja i odczuwanie, beznadziejność, strach przed wiecznością. Byłem podniecony: pierwszy raz wrzuciłem duszę do żywego kontenera. Wpiąłem się w nieszczęśnika, by lepiej odczuwać kolejne emocje, niemalże stałem się z nim jednością.
Werter odebrał pierwsze zmysły. Usłyszał recytację własnego przekładu "Pieśni Osjana", głosem, który wprawił go w drżenie. Dziecko zaczęło płakać, kobieta wzięła je na ręce. Ich dotyk wywołał wspomnienie pierwszego walca. I wtedy Werter ujrzał blask jej czarnych oczu, głębokich niczym ocean, skalanych smutkiem. Była w nich też miłość, której wypatrywał przez wiele wieczności.
- Nie płacz, mój kochany Werterku - powiedziała Lotta przytulając syna do piersi. TEJ piersi, której zakosztował swego ostatniego wieczoru.
Cóż za burza! Płakałem. Po raz pierwszy w mej egzystencji. Odsapnąłem. Niesamowite przeżycie.
- Kolejne morderstwo. Teść jest zaaferowany sprawą. Tym razem są poszlaki: znaleziono skrawki żółtego materiału w dłoni ofiary - rzekł mężczyzna, wchodząc do pokoju. - Mam też dobre wieści - zmienił temat. - Zosia jest już zaręczona.
Niemowlę ujrzało mówcę - wąsatego, dojrzałego mężczyznę, czule obejmującego żonę. Ach to ukłucie bólu, płomiennej zazdrości. Werterze, och Werterze, jesteś prawdziwym skarbem!
Dusza zmieniła koloryt odczuć, gdy zobaczyła to, czego oczy dziecka nie były w stanie dostrzec. Mnie. Stojącego z tyłu, w ubłoconym, czarnym płaszczu, z narzuconym kapturem zasłaniającym twarz i, na przekór stereotypowej kosie, szpadlem na ramieniu.
----------
6. To już nie jest ten sam las, co niegdyś
Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, aby przyjąć zlecenie. Mogłem siedzieć w ciepłym akademiku, pić piwo z kumplami, miętosić miękkości koleżanki z roku, wszystko jedno której. Tymczasem jak kto głupi błąkam się od kilkunastu godzin wśród nieprzebitego gąszczu drzew i krzewów, tak zwartego, że do miejsca, w którym jestem, niemal nie dochodzą słoneczne promienie. Jest duszno, pot cieknie licznymi strumykami nie tylko po twarzy, ale również ramionach, plecach, przeciska się przez pasek od spodni i wpływa tam, gdzie nie powinien, szczypiąc jak cholera. Komary tną jakby się wściekły. Z licznych zadrapań nieustannie sączy się krew.
Na domiar złego coś się tam porusza w zbitej masie gałęzi i liści poszycia. I to w kilku miejscach jednocześnie.
- Z tego nie wykpisz się skrzynką browca - wyszeptałem, rozglądając się lękliwie, próbując przebić wzrokiem leśną gęstwę. Bez powodzenia.
Prychnąłem, zły sam na siebie. Bywał tu jako dziecko, tak? W dodatku sam. Tylko tak łatwowierny idiota, jak niżej podpisany, mógł dać wiarę w tę bajkę. Dopiero tutaj, wśród ogromnych, zdających się pochylać nade mną drzew, w gęstwie krzewów, z robactwem starającym się wleźć w każdy otwór w ciele mogłem jednoznacznie stwierdzić, że mu nie wierzę.
- *beep* prawda - wrzasnąłem i natychmiast tego pożałowałem.
Nie dalej, jak kilka kroków ode mnie rozbrzmiał ryk, łudząco przypominający te z Discovery, wydawane przez lwy czy inne pantery. Skamieniałem na bardzo krótko. Niemal natychmiast musiałem zerwać się do ucieczki, bo w kilku miejscach wokół mnie rozkołysały się krzewy.
Biegłem jak szalony. Jakby mi ktoś skrzydła do ramion uczepił. Z drugiej strony gęstwina nie pomagała mi w tym. A to coś za mną biegło, i to zdecydowanie szybciej. Cóż. Już po kilkunastu krokach nieposkromiona siła rzuciła mną na ściółkę. Padając, odwróciłem się na plecy. Dzięki czemu mogłem widzieć napastnika.
Było ich kilku, różnej wielkości. Otaczali mnie niczym wygłodniali kloszardzi znaleziony w koszu na śmieci ostatni kawałek pizzy. Pot zalewał mi oczy, dodatkowo strach odbierał poczucie rzeczywistości, skutkiem czego widziałem tylko kilka niezbyt wyraźnych plam.
Coś pochyliło się nade mną. Owiał mnie smród nie przetrawionego surowego mięsa. W ciemnej plamie łba rozpoznałem wąskie źrenice ogromnego kota. Tygrys? Tutaj?
Owładnięty grozą wyskrzeczałem:
- Przysłał mnie tu Krzysiek. Krzysztof mnie tu przysłał.
Zdumiewające. Poskutkowało. Postaci cofnęły się gwałtownie, zupełnie, jakbym wypowiedział jakieś zaklęcie.
- Krzysztof...
- Krzyś...
Głosy rozbrzmiewały nade mną. A może był to tylko szmer wiatru w koronach drzew?
- Odszedł... Zapomniał...
- Zostawił nas.
- Zmieniliśmy się i zmieniło się to miejsce. Nie jesteśmy już tymi samymi pociesznymi zabawkami, co niegdyś. A i las stał się miejscem nie dla małego chłopca. Skoro jesteś jego najbliższym przyjacielem, nie zrobimy ci krzywdy. Pozwolimy odejść.
Zebrałem w sobie całą odwagę, jaka jeszcze pozostała.
- Co mam mu powiedzieć? Co mam przekazać Krzysztofowi?
Odpowiedź poprzedziło ciążące milczenie. Chwilę potem z półmroku wyłoniła ogromna, porośnięta sztuczną sierścią morda. W jednej z czterech dziurek jedynego guzikowego oka zalśniło coś, co nie bez zdziwienia rozpoznałem jako błysk szaleństwa.
- Przekaż mu... Puchatek mówi, aby nigdy, pod żadnym pozorem nie wracał do Stumilowego Lasu.
----------
7. Potem było już tylko ciekawiej...
- Co ja tu robię?- pomyślała Monika, na co dzień prezenterka telewizyjna, siadając przy stoliku w podrzędnym barze. - Jak to?- odpowiedziała sobie- Umawiasz się na "ciąg dalszy" telewizyjnej rozmowy z podstarzałym satan- metalowcem, w jakiejś mordowni.... A tak w ogóle- dlaczego tu? "Przejechała wzrokiem" po nieciekawym wnętrzu lokalu. Z obdrapanymi, niegdyś czerwonymi ścianami i krzywymi stolikami, nie budował on przyjaznej atmosfery- teraz była tu sama. Przez chwilę tylko. Właśnie wszedł, oczekiwany przez Monikę, Romek K. Nie sam jednak, ale w towarzystwie jakiegoś młodego mężczyzny. Nienagannie czarne- garnitur i koszula tego ostatniego, dziwnie kontrastowały z niechlujnością tak Romka, jak i wnętrza. Podchodząc, muzyk wypalił szybkie - Witam!- i z uśmiechem opadł na krzesło. Nieznajomy zaś, skłonił się i szarmancko ucałował dłoń Moniki. - Wiktor.- przedstawił się.
- Monika, miło mi. Po chwili milczenia zaczął Romek:
- Nie uprzedziłem, że nie przyjdę sam, z góry pszepraszam. Ale Wiktor to ciekawa postać... Dobra, to po piwku? Skinęli głowami. - Barman- trzy jasne pełne!- zaskrzeczał Romek.
- Dobrze, że dzisiaj w Polsce pija się głównie piwo.- powiedział z uśmiechem Wiktor. - Dawniej w takim miejscu uraczyli by nas absyntem. Ohyda...
- Co, piołunóweczki nie lubimy? Koloryt czasów, wpisowe do towarzystwa...- zaśmiał się Romek.
Monika dodała z uśmiechem:
- Jakby pan żył pod koniec XIX wieku. Pozuje pan na dekadenta?
- Byłem i dekadentem. Ale trochę to nudne, słuchanie o bólu istnienia też męczy, zwłaszcza w pewnym wieku.
Popatrzyła dziwnie. Wiktor nie wyglądał na kogoś kto miał więcej niż trzydziestkę. - Nie ważne.... No to jak, jest pan "prawdziwym satanistą" jak pan Roman?
- Po prostu Romek- wtrącił muzyk, pociągając duży łyk zimnego piwa.
- Oh, co za pytanie... Nawet kimś więcej. Ale proszę, co panią ciekawi?
- Więc tak: Romek wyraża swój satanizm w muzyce, a pan? Bo na speca od mrocznych obrzędów pan nie wygląda...
- Ja rozmawiam z ludźmi. Po prostu dbam o czarne owieczki.
- Jakoś nie widzę, żeby pan propagował kult "Czarnego"...
- Oho... jak diabeł to od razu "Czarny", "Zły" albo "Rogaty"...
- No tak się kojarzy, źle. Chyba, że to diabeł Smętek albo Boruta z babcinej bajki....- z uśmiechem upiła łyk piwa.
- Pierwszy to nudziarz, jak samo imię wskazuje.- wtrącił Romek. - A Rogatka, no cóż- dawno zmienił imię. Prawda Wiktorze?- dodał z ironią.
- Panowie, ale o czym wy mówicie...
- Romek, wypij jeszcze jedno piwo i przestań się nabijać. Bo cię każę po śmierci w jednym kotle z Michaelem J. smażyć!
- Nie, tylko nie Michael!- zarżał Romek.
- No to spokój... Zmieniłem sobie, bo niby jak się mam dziś przedstawiać- Rogatka jestem?
- Co?!- wykrztusiła z siebie.
- Ludzie są okropni. Czasy się zmieniają, gusta, imiona też. A diabeł co, nie może!? Nawet Smętek miał sobie imię zmienić na "Mefisto", żeby bardziej dyskotekowo było...
- Stary grzyb na dyskotece?! Prędzej mi kaktus, znaczy ten- pentagram na dłoni wyrośnie...-parsknął Romek.
- Mówisz- masz! - W jednej chwili na wewnętrznej stronie dłoni metalowca , pojawił się czerwony ślad pięcioramiennej gwiazdy, znany ze szkolnych ław, ścian, i toalet. Muzyk jakby nigdy nic, dalej nieźle się bawił.
- Ale jak...- Monika oniemiała.
- Taka diabelska sztuczka. Bezbolesne. Teraz Romuś mógłby odegrać tytułową rolę w legendzie o "Czarciej łapie". Chwała szefostwu, że zajmuję się metalowcami jak on. Smętek, ten to ma z tym techno- szajsem przechlapane...
- Nie no...- wydusiła z siebie, robiąc potężny łyk piwa -Dyskutuję z diabłem o mankamentach jego pracy... "Ciąg dalszy" coraz ciekawszy... Zawsze miałam słabą głowę, ale żeby po jednym piwie?!
----------
8. Pestka
Pozostałość po czerwonym jabłku chowała się w kącie.
- Nie żyje. Zła Macocha ją zabiła!
- Nie chcę tego słuchać! - krzyknął królewicz i pocałował królewnę.
- Otwórz oczy moja miła! Zostań moją żoną.
Zły czar prysł.
- Hurra! Śnieżka żyje! - ucieszyły się krasnoludki. Radość wydawała się nie mieć końca.
Po szalonych tańcach w chatce kurz opadał przez kilka dni pokrywając grubą warstwą krasnoludki, które w różnych jej akątkach padły kolejno zmorzone trudami zabawy. Pierwszy otworzył oczy Mędrek. - Ała, moja głowa - jęknął.
- Aaa-psik! Szlag by to! Ta alergia mnie kiedyś wykończy! - dobiegło gdzieś zza szafy.
Gdy siedem postaci przybrało z grubsza pionową postawę, ponownie odezwał się Mędrek.
- Smutuś, jak stan osobowy?
- Siedem.
- Dobrze. Tym razem bez strat. - podsumował Mędrek.
- Panowie! Jeszcze kilka Śnieżek i po nas. Wątroba ma swoją wytrzymałość. Że też musieliśmy awaryjnie lądować właśnie tu, na Zła Macocha V.
- Nieśmiałek, co z naprawą?
- Szefie, naprawa to pestka ale nie mamy takiej małej, organicznej części. Ja bym tych zielonych... - przeciągnął ręką po szyi - za ekosilniki.
- Pestka powiadasz? - Mędrka olśniło. - A to? - wskazał na coś leżącego w kącie.
- Zobaczę co da się zrobić. - odparł Nieśmiałek wydłubując kolejne pestki z ogryzka.
- Pospieszcie się, Nieśmiałek, zbliża się kolejna Śnieżka. Już słychać jej śpiew.
- Taa jest!
- Działa! - dobiegło z głębi piecyka.
- Odpalaj! Kierunek Sierotka Marysia!
- Jaka ładna chatka! - zachwyciła się Śnieżka. - Może mieszkają w niej krasnoludki? Wpadnie królewicz i będzie impreza.
- Spadamy! - usłyszała stłumiony głos.
Chatka uniosła się w powietrze, by po chwili wystrzelić w niebo stale przyspieszając.
----------
9. Po drugiej stronie oczu
Jax Pavan otworzył oczy i... nic nie zobaczył. Wstał, a przynajmniej odniósł wrażenie, że stoi. Sięgnął po miecz. Świetlna klinga rozbłysła w ciemności z cichym buczeniem. Rycerz Jedi rozejrzał się wokół, ale otoczenie nie zmieniło się. Wszechobecna pustka niepokoiła Jaksa, ale jeszcze bardziej fakt, że nie wyczuwał Mocy. Tylko spokojnie...
- Co to za miejsce?
- To, technicznie rzecz ujmując, brak jakiegokolwiek miejsca - usłyszał męski głos po lewej. Rycerz odwrócił się błyskawicznie. - Spokojnie z tą żarówką! - W plamę światła wszedł wysoki, starszy mężczyzna z dłońmi uniesionymi w obronnym geście.
- Kim jesteś?
- Mów mi Woland. Ciebie jak zwą?
- Jax Pavan. Czy jest tu ktoś poza nami?
- O tak! Właśnie wracam z herbaty u Kapelusznika, znasz?
- Nie, raczej nie – Jax był zdecydowanie skołowany całą sytuacją.
- W takim razie pozwól, że cię oprowadzę po tej gościnnej rzeczywistości...
- Gościnnej? – zapytał sceptycznie. – Czemu tu tak ciemno?
- Och! To kwestia... nastawienia! – zaśmiał się Woland. Jax usłyszał dźwięk, jakby mężczyzna strzelił palcami, chociaż widział, że tamten nie uczynił żadnego gestu.
W pierwszej chwili oślepiło go światło, ale w końcu oczy przywykły do tej zmiany. Znalazł się z Wolandem na ulicy miasta, które widział po raz pierwszy w życiu. Budynki były niskie, a chodniki znajdowały się bezpośrednio na ziemi. Od czasu do czasu słyszalne były głosy stworzeń, których Jax nie znał. Wokół przelewał się tłum w większości złożony z ludzi. Niektórzy pokazywali sobie Jaksa z zainteresowaniem. Rycerz zdał sobie sprawę, że wciąż ma włączony miecz. Klinga z cichym sykiem zgasła. Wśród przechodniów młody Jedi zauważył znajomą postać, zielonoskóra Twi’lekanka wyróżniała się na ich tle.
- Laranth! – Paladynka obejrzała się, gdy rozpoznała Jaksa wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Jax! Dobrze cię widzieć – powiedziała niemal radośnie, co było do niej niepodobne. – Może ty wiesz, gdzie jesteśmy? Ciekawe... – mruknęła pod nosem. - Chwilę temu to miasto wyglądało zupełnie jak niższe poziomy Coruscant.
- Pani pozwoli, że wyjaśnię... – wtrącił się Woland, oboje spojrzeli na niego. - Ale może usiądziemy? – wskazał na parkową ławeczkę pod jednym z budynków, której – Jax mógł przysiąc – przed chwilą nie było.
Zajęli wskazane miejsce. Rycerz w tym momencie zauważył dziwną parę. Ogromne, pokryte białym futrem stworzenie o jarzących się czerwonych oczach rozmawiało z idącym obok ciemnowłosy młodzieńcem. Wszyscy przezornie schodzili im z drogi, choć nikt nie wyglądał na zdziwionego ich obecnością. Po chwili znikli za zakrętem.
- To Kamyk i Pożeracz Chmur – przedstawił Woland, widząc minę Jedi. Nic to jednak nie wyjaśniło Jaksowi.
- Miałeś powiedzieć, gdzie jesteśmy – przypomniała Laranth. Przerzuciła zdrowe lekku na plecy.
- Cóż... – Woland zmieszał się wyraźnie. - Zanim znalazłem się w tym miejscu byłem po prostu szatanem, organizującym w Moskwie wiosenny bal. Potem wszystko znikło, ocknąłem się w pustce. Znalazła mnie dziewczynka, Alicja i zaprowadziła do Kapelusznika, gdzie napiliśmy się herbaty. Ona jest z Anglii, wy jak rozumiem z Coruscant? Są tu osoby z najróżniejszych... miejsc.
- Co to oznacza? – zapytał Jax.
- Że jesteście postaciami z książek, a to jest moja pamięć – odezwał się cichy głos. Cała trójka spojrzała na dziewczynę, która pojawiła się nie wiadomo skąd. – Witajcie i bawcie się dobrze – zaśmiała się pogodnie, po czym znikła. Jax i Laranth wyglądali, jakby ktoś im przywalił młotkiem, za to Woland wydawał się być pogodzony z losem:
- Przywykniecie.
----------
10. Wyrok
To był wyrok. Rak zżarł pół organizmu, zostawiając drugą część na pastwę lamp, chemioterapii i narkotyków. Właściwie tylko te ostatnie dawały nadzieję. Nie na przetrwanie czy wydarcie losowi dodatkowych lat życia - zaledwie na godną śmierć z uśmierzonym bólem i uwolnieniem się od sczerniałych komórek. Ale także na krótkotrwały swobodny lot nad własnym ciałem. Po zażyciu morfiny mężczyzna miał wrażenie, że oddala się od bólu przypominającego końskie łajno szpecące łąkę. Spoglądał na własne ciało jak na cuchnący garnitur, który łatwo zdjąć, zwinąć niedbale w kulę i cisnąć, gdzie się da. Mógł wciągnąć w płuca rześkie powietrze i polecieć tak wysoko, jak to tylko możliwe. Albo niemożliwe.
Lot zawsze kończył się podobnie. Z biegiem czasu ramiona–skrzydła zaczęły drętwieć, brakowało sił, aż w końcu przypominał o sobie on - na nowo skrojony przez diabła garnitur: nowotworowy ból.
Mężczyzna umierał powoli, a o zwiększającym się cierpieniu zaświadczał rosnący stos opakowań po morfinie. Po kilku tygodniach narkotyk już nie ofiarowywał wizji ze skrzydłami, został zdominowany przez demona i mógł co najwyżej zapewnić krótkotrwałą ulgę. Na tyle zgadzał się diabeł: zezwalał na wytchnienie między kolejnymi, coraz potężniejszymi atakami bólu.
Mężczyzna w końcu podjął ostateczną decyzję. Odwlekał ją w czasie, jak odwlekałby każdy, ale w końcu poprosił zaufanego lekarza o ostatni zastrzyk. Kiedy czuł, jak gaśnie świadomość, zdawało mu się, że widzi wściekłego demona, który już nie był panem jego bólu.
***
Sześć stóp pod ziemią. W niedawno zagospodarowanej kwaterze nic się nie dzieje. Martwy mężczyzna, uwolniony od cierpienia i pasji życia, leży w absolutnej ciemności i ciszy. Wierzący mogliby dodać, że czeka na zmartwychwstanie, na otwarcie bożych grobowców pamięci. Z kolei ateiści bardziej skupiliby się nad wyznaczeniem harmonogramu rozkładu.
Czy jest jeszcze nadzieja?
***
Nagle ciemność zostaje rozpruta przez potężny snop światła. W grobie pojawiają się oznaki życia: trumna unosi się do góry niczym lewitujący czarodziej, a dochodzące z góry głosy sprawiają wrażenie rajskiego śpiewu. Jasność dnia otula skrzynię, słońce strzela promieniami, jakby wydawało rozkaz powstania każdemu martwemu stworzeniu. Wieko dostojnie podnosi się dopiero po kilkunastu minutach. Wokół jest jasno, uroczyście i tłoczno.
- Rozpoczynamy sekcję. Mam nadzieję, że znajdziemy dowody i nasz "doktor śmierć" już nikogo więcej na tamten świat nie pośle.
----------
11. Powieść z dawna oczekiwana
Legolas i Gimli spoglądali z uwagą na Frodo. Przyjaciel często zapraszał ich na herbatę, ale teraz miał podobno jakąś ważną sprawę. Wymienili grzeczności i uwagi o pogodzie, po czym siedzieli chwilę w milczeniu, czekając, aż hobbit wyjawi powód spotkania.
- Piszę nową powieść - stwierdził w końcu pełnym entuzjazmu głosem. - To będzie kontynuacja...
- No wreszcie! - z uznaniem zawołał Legolas. - Już dawno powienieneś był to zrobić. Od lat aż prosi się o nowy tom "Historii Śródziemia".
Frodo machnął tylko ręką, jakby odganiał ten pomysł niczym natrętną muchę. Ten z pozoru niewiele mówiący gest wzbudził jednak zaniepokojenie elfa.
- Nieee... Ty chyba nie chcesz...
Chciał. Był tej chęci pewien, jak niczego innego na świecie.
Legolas o wszystko obwiniał Gandalfa. Frodo dobrze czuł się w Valinorze, ale z czasem zaczął tęsknić za domem, więc poprosił czarodzieja o przysługę. Ten obok najnowszych wieści z Shire przywiózł ze sobą kilka książek, które ludzie coraz chętniej wydawali. Właśnie wtedy hobbita zachwycił nowy, literacki nurt. Fantastyka. Na samo brzmienie tego słowa Legolas dostawał zajadów.
- Znowu chcesz się bawić w te głupoty? Świat bez magii, też coś. I elfów, w Twoich powieściach nie ma ani jednego elfa! Aż dziw, że ktokolwiek chce to czytać.
- Mało ci elfów dookoła? - zgasił go Gimli. - Wiesz, że Frodo ma talent, a Gandalf mówi, że pół Śródziemia czyta jego książki.
- Bo ludzie są głupi. Wiadomo, ciemny lud kupi wszystko. Ale sztuka powinna być ponad upodobania mas. Nieść ze sobą przesłanie, wyższą ideę! A nie garść zmyślonych opowieści dla rozrywki. W dodatku te wieczne kontynuacje! W kółko ta sama, ciągnąca się w nieskończoność historia. Fantastyka to nie...
- To JEST prawdziwa literatura. - Frodo urwał mu w pół zdania, tonem nie uznającym sprzeciwu.
Legolas spojrzał na małego przyjaciela. Hobbit tkwił w tym twórczym transie, w którym wszystko wydaje się oczywistością, wystarczy spisać swoją wizję i gotowe. Dłoń drżała mu, jakby nie mógł się doczekać, aż sięgnie po... Na szczęście Frodo nie nosił pióra jak pierścienia, na łańcuszku. Elf szybko skojarzył ten stary odruch, więc postanowił zmienić taktykę.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? To był przecież ostatni tom, sam się zaklinałeś. Okupowane królestwo odzyskało niepodległość. Historia doczekała się szczęśliwego zakończenia, nastała nowa era. A tu kolejna wojna?
Frodo wydawał się niewzruszony, jakby w głowie miał odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania.
- Wszystko przemyślałem, to będzie następna trylogia. Wyobraź to sobie. Mija dwadzieścia lat względnego spokoju. W tym czasie na gruzach starych imperiów powoli wyrastają nowe. Ich władcy są bezwzględni i żądni krwi, szybko eliminują rywali, zagarniają podstępem kolejne królestwa. Rozbudzają chore ambicje, zatruwają umysły. Inni widzą to, ale boją się podjąć jakieś odważniejsze kroki. W końcu zło znów uderza na ledwo wyzwolony kraj, bez uprzedzenia, z zachodu i wschodu. Z lądu, morza i powietrza. Potężne, metalowe ptaki atakują jak nazgule. Stalowe potwory, wielkie jak olifanty, sieją terror, miotając ognistymi kulami...
- I co, masz już początek? - Gimli wyraźnie podchwycił pomysł.
Frodo sięgnął po pergamin i z dumą rozłożył go na sekretarzyku. Podsunął świecę, tak aby wszyscy wyraźnie widzieli. U góry widniał starannie kaligrafowany nagłówek "Rozdział pierwszy - Kampania Wrześniowa". Ciąg dalszy doczekał się swojego kronikarza.
----------
12. Bez dyplomacji
Gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy; niezmienna sfera niedostępnych światów; pośród nich Słońce, gdzieś daleko z tyłu.
Wreszcie Alfa Centauri zdominowała niebo. Powiększała się z każdą chwilą, odrywając od płaskiego, gwieździstego tła. Zawisła w przestrzeni.
Później pojawiła się planeta, ogromna i dostojna; kula gazów złączonych w niekończącej się walce temperatur i ciśnień.
Przestrzeń za głównymi ekranami nabrała cech trójwymiaru.
"Diplomacy" wszedł na daleką orbitę, póki co prowadzony przez jedynego obudzonego pilota. Max z fascynacją obserwował, jak zza wielkiej krzywizny gazowego kolosa wyłania się błękitno-zielony księżyc. Pandora - symbol klęski, cierpienia i śmierci.
Spośród zahibernowanych pasażerów aż kilkunastu straciło kogoś na tym świecie. Wszyscy za to słyszeli o setkach ludzi, którzy zginęli z rąk niebieskich potworów i tego czegoś, co kryło się w gruncie księżyca, łącząc jego przyrodę w jeden zabójczy organizm. Widzieli efekty bezmyślnej siły – poszarpane, podziurawione, zmasakrowane ciała tych, którzy polegli, poszukując zgody, zaatakowani przez wszystko, co żyło na odległym świecie.
Teraz nadchodziła sprawiedliwość.
Nad błękitnym globem Max uruchomił procedurę.
Śluzy rakiet otworzyły się bezgłośnie, pociski wyszły w przestrzeń. Odpłynęły powoli, po kilkunastu minutach uruchamiając własne silniki. Tuż przed wejściem w atmosferę rozdzieliły się i rozpadły w deszcz samodzielnych głowic, rozciągnięty wzdłuż równika, później ku biegunom. Przecięły toksyczne powietrze. Dotarły do niekończących się lasów.
I rozpętały piekło.
Max obserwował z orbity ognisty spektakl.
Za trzy miesiące popioły opadną. Wtedy wszyscy na "Diplomacy" będą już gotowi by wylądować na jałowej skale.
Zbudują obozy i rozpoczną wydobycie.
Ziemia czekała na unobtainium.
----------
13. Trzy litry i nóż.
Trzy litry źródlanej wody, tyle dziennie było trzeba aby zaspokoić Marcy, pomijając całą gamę innych nieodzownych elementów i wymieniając jedynie kilka dla przykładu: sucharki, naturalne soki z warzyw, masaż relaksacyjny, kąpiel z olejkami zapachowymi w ramach aromaterapii, i co najgorsze dla Tomasza, wspólne oglądanie ulubionego serialu żony. Woda była jednak najważniejsza. Stanowiła podstawę nowego zestawu odmładzającego ciało oraz ducha, a także odchudzającego wspólne konto bankowe. Nie mogła to być zwykła źródlana woda. O nie. W żadnym razie! Ale bogata we flawonoidy oraz oddziałująca destrukcyjnie na wolne rodniki woda ze źródła doktora Muczaniego, autora cudownej diety, a także życiowego guru Marcy, który właśnie dzwonił do drzwi mieszkania nowożeńców. Tomasz wstał z wersalki i poszedł do kuchni po nóż... Tak bardzo kochał Marcy. Był gotów zrobić dla niej wszystko. Wszystko!
Ciąg dalszy nastąpi...
Marcy spoglądała na Tomasza nie mogąc zrozumieć kiedy ten wspaniały mężczyzna, którego poznała rok temu na firmowej imprezie, zmienił się w łajzę. Niby spełniał jej wszystkie pragnienia, dbał o nią i w ogóle... ale nie miał w sobie za grosz tego czegoś... a może? Całe szczęście, że był jeszcze doktor Muczani i jego wspaniała woda źródlana. Chyba jednie to utrzymywało ten związek. W końcu żyjąc z mężem można było sobie pozwolić na więcej wydatków. Dzwonek zadzwonił i Marcy rozpromieniła się.
Ciąg dalszy nastąpi...
Był gotów zrobić dla niej wszystko. Wszystko aby tylko dalej dokonywała przelewów na jego konto. Doktor Muczani, który tak naprawdę nie był doktorem, ale za to był niezwykle przystojny, co stanowiło kapitał o wiele większym niż jakiś tam tytuł, przycisnął guzik dzwonka i uśmiechnął się łobuzowato – tak jak lubiła Marcy.
Ciąg dalszy nastąpi...
Doktor Muczani wmasowywał cudowną źródlaną wodę, która tak naprawdę była zupełnie zwyczajną wodą kupioną w supermarkecie, w ciało Marcy. To była całkiem przyjemna praca, choć większość jego klientek posiadała zdecydowanie lepszą figurą z mniejszą ilością cellulitis. Cholera – zaklął w myślach, kiedy do pokoju wszedł mąż Marcy w jednej ręce trzymając talerzyk z owocami, a w drugiej nóż. – Co on tu robi… Marcy uśmiechnęła się i wygięła eksponując swe walory. No już… mój mężczyzno, powiedz doktorkowi, że tylko ty możesz dotykać tego wspaniałego ciała, wywal go stąd, a później kochaj się ze mną. Pokaż, że wciąż masz jaja. Tomasz przełknął ślinę stawiając talerzyk na stole. Doktor Muczani przełknął ślinę spoglądają na nóż. Marcy przełknęła ślinę w niecierpliwym oczekiwaniu. Nóż milczał.
Tomasz wyszedł do kuchni.
Nie podobała mu się ta cała sprawa z doktorem, ale skoro Marcy było to potrzebne. Nie chciał, żeby znów się rozbeczała jak ostatnio, kiedy odmówił pójścia do teściów w odwiedziny, i dąsała się tak długo, aż zmienił zdanie. Tak bardzo kochał Marcy.
He, he, he - zarezonansował nóż. - Też mi wyższa inteligencja. - I wrócił do rżnięcia szynki.
Kiedy przerzucili się na krojenie femme fatale, aż puściła soki, Tomasz zapłakał. Ale taka już była femme fatale. Wszyscy przy niej płakali. Nóż na moment wczuł się sytuację, ale w końcu był zimnym draniem, któremu chodziło tylko o jedno, a całą sytuację miał głęboko w rękojeści. A może jednak nie!
- Auć - głośno jękną Tomasz.
Do kuchni wpadła Marcy.
- Nic ci nie jest kochanie... O mój Boże! Zaraz cię opatrzę.
He, he, he - zarezonansował nóż. - Adrenalinka jest, no to do roboty stary. Jak to zwykła mówić dwunożna wyższa inteligencja, do czworonożnej niższej inteligencji: Bierz ją. He, he, he.
----------
14. Pętla
Wsiadło do czarnej wołgi. Był środek ciemnej, listopadowej nocy. Króciutkie nóżki zamajtały w powietrzu. Lepka od landrynek rączka przykleiła się do skórzanej tapicerki. Dwóch panów w czarnych prochowcach, o oczach błyszczących lustrzanymi okularami zatrzasnęło drzwi i samochód ruszył z piskiem. Kierowca o grubej szyi i odstających uszach nie odwrócił głowy. Miał zginąć ostatni. Pan siedzący od strony okna wyciągnął strzykawkę. Na chwilę oderwało się od gameboya. Spojrzało ciekawym wzrokiem. Drugi pan wyciągnął skalpel. Wypróbował ostrość na różowej kokardce. Skrawek materiału sfrunął powoli na kolanka w białych rajtuzach. Nagle skoczyło do góry, prawie dotykając głową filcowego sufitu samochodu, przetrącając stopą szczękę i miażdżąc krtań pana ze strzykawką, a uderzeniem karate łamiąc kark temu ze skalpelem. Ostatni impuls umierającego mózgu szarpnął gwałtownie dłonią i skalpel poderżnął gardło odwracającego się właśnie kierowcy. Przecisnęło się ponad drgające w agonii ciała. Już na zewnątrz splunęło z pogardą.
- Pieprzeni anachroniści.
***
- "Pieprzeni anarchiści?" - źle usłyszał, śpiący w bramie punk i rozgniewany namazał na murze swastykę na szubienicy (używając do tego święconej kredy).
Zaciekawiona dziewczynka podeszła bliżej.
- Po co ci święcona kreda? - zapytała.
Punk spojrzał na przedmiot w trzęsącej się dłoni.
- Kreda ta należała do Timura Zdobywcy. To nią właśnie rysował swój los. To dzięki niej stworzył imperium. Niestety nie udało mu się być chanem. Za mało miał we krwi Czyngis-Chana.
- Pieprzysz, intelektualisto. Dobrze wiem, że to na wampiry.
Punk pociągnął obrażony nosem i schował kredę.
***
Widząc to, czarny nietoperz sfrunął z ratusza, zamienił się w rosłego mężczyznę i zatopił ostre zęby w szyi nieostrożnego anarchisty. Na dziewczynkę zerknął tylko z niechęcią. Wyszczerzyła groźnie zęby, ale zrozumiała, że jej zło jest młode, nowoczesne i pozbawione jeszcze substancji. Było to zło różowych komórek, rainbow parties, Britney Spears i Harrego Pottera. Nie miała szans z odwiecznym mrokiem i grzechem zrodzonym w czeluściach wieczności. Wycofała się na czworakach. Zanim zniknęła, podniosła tylną nogę i obsikała drwiąco latarnię. Tupnął groźnie nogą. Uciekła w mrok.
***
Przegrzebał kieszenie intelektualisty. Piętnaście złotych i indeks Akademii Górniczo-Hutniczej we Wrocławiu. Schował pieniądze i dokumenty do kieszeni płaszcza. Nogi chłopaka poruszyły się nieznacznie. Po chwili siedział, oparty o mur, rozglądając się błędnym wzrokiem.
- Czy teraz będę taki jak ty?
Wampir wzruszył ramionami.
- Skąd mam wiedzieć? Sprawdź sobie.
Student wstał, skupił się i zamienił w nietoperza. Niezgrabnie zamachał skrzydłami i zniknął w głębi nocy.
***
Leciał daleko, na południowy wschód, mijając miasta, góry, jeziora, lasy. Szukał gniazda, gdzie narodziło się przekleństwo. Zmierzał do Transylwanii. Zbliżał się już do niebosiężnego zamku Draculi, gdzie znalazłby odpowiedzi na nurtujące go pytania. Sam władca ciemności czekał na niego, trzymając w dłoni księgę czasu, wiedzy i mocy. Nie zdążył. Wzeszło słońce i student poszedł z dymem.
***
Garstka popiołu spadła na płaszcz mężczyzny, kiedy wsiadał do samochodu. Z obrzydzeniem dotknął pyłu i starł go w palcach. Popiół pozostawił tłustą, czarną warstwę na skórze.
- Co to za *beep*?
Jego towarzysz pochylił kamienną twarz nad płaszczem i pociągnął nosem.
- Mówię ci, to zły znak - zawyrokował.
Pierwszy z mężczyzn wzruszył ramionami.
- *beep* - i pstryknął w ucho kierowcę o tłustej szyi i odstających uszach. - Jedziemy!
Czarna wołga ruszyła ku swojej zgubie.
----------
15. Fantastyka naukowa
- Gratulacje! Twoje kolejne przewidywanie się sprawdziło. - Gdy tylko Juliusz wszedł do gabinetu agenta, ten podał mu najnowszy numer "Kuriera", z wielkim zdjęciem na pierwszej stronie przedstawiającym udany lot Stanisława Cywińskiego.
Juliusz Umiński był najlepiej zarabiającym pisarzem fantastyczno-naukowym. Pozycję tę zawdzięczał niebywałej zdolności opisywania przyszłych odkryć i wynalazków. To właśnie on przewidział pojawienie się silnika spalinowego, kinematografu, mydła na sznurku do publicznych toalet, batyskafu, telefonu i jednorazówek do golenia. Teraz zaś urzeczywistniły się jego opowieści o locie maszyny cięższej od powietrza. Pod tym względem inni autorzy nie mogli się z nim równać. Na przykład taki Karol Babicz. Młody, zdolny pisarz tworzący żywe, zajmujące opowiadania. Ale te jego pomysły! Ostatnio opisał urządzenie potrafiące z niezwykłą szybkością wykonywać działania matematyczne. Nazwał je maszyną analityczną i – co najbardziej zdumiewające – połączył wiele takich maszyn siecią telegraficzną. Czy ktoś widział bardziej absurdalny i niepraktyczny koncept? Juliusz nie miał tego problemu. Wszystkie jego pomysły okazywały się praktyczne, co bez wątpienia zawdzięczał wykształceniu i pilnej lekturze naukowych czasopism. Większości konkurentów brakowało do tego cierpliwości.
- No tak, samolot. Podkradli mi tę nazwę z "Żeglugi powietrznej". I zrobił to mój rodzony kuzyn!
- Ciesz się sukcesem. - Agent nie ukrywał radości. - Już teraz Instytut Futurologii Stosowanej opiera się głównie na twoich prognozach, a po tym osiągnięciu z pewnością dadzą ci doktorat i będziesz miał więcej pieniążków.
- Będziemy mieli. Nie zapominaj, że zdzierasz dwadzieścia procent mojego honorarium. Męczy mnie jednak, że nic nie dostaję za realizację tych wynalazków. Należą mi się chyba jakieś opłaty licencyjne, czy coś takiego?
- Wiesz, że z tym może być ciężko.
- Wiem, ale pójdę jutro do Staszka i sobie pogadamy.
Stanisław Cywiński przyjął kuzyna w skromnie urządzonym gabinecie, znajdującym się w przyfabrycznym budynku.
- Rozumiem, że cię to złości, ale mam propozycję: licencja na wyłączność. Tylko ja będę miał prawo produkować wymyślone przez ciebie urządzenia, a w zamian dostaniesz sześćdziesiąt procent zysku.
- No, nie wiem – Juliusz nie wyglądał na zachwyconego. - Może wyjaśnisz mi wcześniej, jak udało ci się wprowadzić do produkcji kilka moich starych pomysłów.
- Tajemnica tkwi w nowoczesnym zapleczu i stosowaniu metod heurystycznych. Weźmy to opowiadanie o aparacie fotograficznym, który zapisuje obrazy nie na zwykłej błonie, lecz na karcie pamięci i posiada wiele niesamowitych funkcji.
- "Wynalazek profesora Doroszewicza". Zamieściłem je rok temu w "Nowinach Fantastycznych".
- Właśnie rozpocząłem jego produkcję. Chodź, pokażę ci.
Przeszli do położonego w podziemiach laboratorium, pełnego dziwacznych przyrządów, przy których krzątali się ubrani na biało ludzie. Kuzyn poprowadził Juliusza na jego drugi koniec, wcisnął się do wnęki między ścianą a ogromną machiną hydrauliczną i otworzył zamaskowane drzwi. Wewnątrz panował półmrok. Z początku Juliusz dostrzegł tylko sporą kupę piachu leżącą na środku pomieszczenia, lecz po chwili zauważył stojącego naprzeciw niej człowieka, który mamrotał pod nosem, machając przy tym intensywnie rękami. Za każdym ich podniesieniem część piasku zamieniała się w aparat fotograficzny, który posłusznie przelatywał na półki ustawione pod ścianą.
- Poznaj pana Zbigniewa, naszego zakładowego czarownika.
----------
16. Nadchodzi zima
Kiedy po wszystkim wstaje i podchodzi do okna, zamiast przytulić się i zasnąć, jeszcze niczego nie podejrzewam. Oddycham spokojnie, czując jak jego pot schnie mi na brzuchu i piersiach, i obserwuję ciemną sylwetkę obramowaną wieczornym światłem. W końcu, znudzona, wstaję i podchodzę, przytulając się do jego pleców i ciasno obejmując tors rękami. Patrzę, opierając mu brodę na ramieniu.
I już wiem, że znów go stracę.
Pada śnieg.
Duże płatki cicho sypią się gęsto z ciemnego nieba, pomarańczowe i fioletowe w świetle latarni. Domy naprzeciwko są niemal niewidoczne przez ruchomą kurtynę. Jest jaśniej niż powinno być o tej porze; błoto, zeschnięte liście i uliczne śmieci znikają pod puszystą, migotliwą warstwą, otulającą miękko wszystko w zasięgu wzroku. To piękny widok, ale nienawidzę go z całego serca.
Mężczyzna wyplątuje się z moich objęć, wychodzi i dość szybko wraca, całkowicie ubrany. Nie patrzy na mnie, tylko gdzieś obok; znam ten wzrok i wiem, że myślami jest już bardzo daleko. Mówi coś bez ładu i składu, w końcu spogląda na mnie, a ja cieszę się, że wokół panuje półmrok; choć i tak wyczuwam jego pogardę i wiem że jestem zbyt pospolita, zbyt niska, zbyt krępa, nie dość piękna, nie dość mądra i niewystarczająco pociągająca. Zupełnie przestało się liczyć, że dla niego przeszłam przez lodowe piekło, przecież to było tak dawno temu... Nie płaczę. Za pierwszym razem, kiedy próbowałam go zatrzymać, płacząc i błagając, dotknął mojej twarzy, poczuł ciepło łez i otrząsnął się z obrzydzeniem; wyszedł wtedy, trzaskając drzwiami, a ja szlochając wspominałam moją podróż i spotkanie nad Wiecznością w lodowym pałacu; bardzo się bałam, że straciłam go na zawsze. Ale wrócił, niezbyt przytomny, jakby obudził się z długiego snu, prawie nic nie pamiętał. Nawet nie wiem czy odnalazł tamtą.
Odwraca się i odchodzi, a ja kładę się w pustym łóżku i wciąż słysząc jego kroki na schodach zwijam się w kłębek pod wychłodzoną kołdrą. Dopiero teraz pozwalam płynąć łzom, wystarczająco gorącym, by wzbudzić jego niesmak, ale za mało, żeby ostatecznie rozpuścić ten przeklęty odłamek lodu w jego sercu.
----------
17. Krew i Inkaust
"...Katarzyna, dowiedziawszy się o kresie ukochanego, podupadła na zdrowiu. Ostatnie tygodnie żywota spędziła w łożu, a dech jej ostatni był zarazem pierwszym posthumusa Wiktora. Ten, jako i ojciec jego, wiódł pasjonujące życie, ale to już nie należy do owej historii. Fin."
***
Grzegorz posypał piaskiem ostatnią kartkę papieru, pogładził białą brodę, wstał i sprawdził, czy żaden kleks nie wylądował mu na jego twarzy. To była prawdziwa zmora - gdy czasem budził się z taką plamą przy skroniach, cały dzień bolała go głowa. Warto było przecierpieć - zazwyczaj, po wielu godzinach przeleżanych w majakach, nawiedzała go wena i stos pomysłów. Tym sposobem dwakroć decydował się przedłużyć powyższe dzieło: a to okazało się, że skrucha wroga, któremu Bolelut darował życie, była fałszywa, a to znowuż bohater trafił na przeciwnika, którego nie sposób pokonać mieczem - miłość. "Dalszego ciągu nie będzie!" - twardo postanowił - "Godna, pełna patosu śmierć jest odpowiednim zakończeniem." Pisarz chwilę jeszcze delektował się poczuciem spełnienia, odłożył manuskrypt i udał na spoczynek.
***
Krople inkaustu, wyłzawione przez rękopis, spadły na podłogę i przybrały mały, humanoidalny kształt. Minął kwadrans, nim ten otworzył coś na miarę oczu i ruszył ku środkowi pomieszczenia. Na dębowej podłodze wyrysował trzy okręgi. Własną ręką, starłszy ją aż do łokcia. Odgryzł trzy palce z drugiej kończyny. Położył po jednym do każdego z okręgów, a z nich wybiło białe światło niczym para z gejzerów.
Stworzenie wepchnęło palec do pierwszego świetlnego okręgu. Wiatr, który ledwo co przesuwał liście, oszalał jak rozwścieczony byk, siłą rozwarł okiennice i wdarł się do środka. Inkaustowy twór machał kikutem w powietrzu niczym batutą, a pęd powietrza potulnie wykonywał polecenia: przewrócił biurko, wydobył z szuflady manuskrypt, większą jego część rzucił pod drzwi, a końcowe strony ułożył przy przeciwległej ścianie, nieopodal rogu.
Aktywacji drugiego kręgu towarzyszył ogłuszający huk. Do środka spadły odłamki gontu. Piorun również wpadł w odwiedziny. Ulokował się we wskazanym przez kikut kącie i, przemieniwszy się w języki ognia, delektował się dębowo-lnianą pożywką. Ludzik patrzył na kolejne trawione litery. Na jego twarzy pojawił się ekwiwalent uśmiechu, gdy akapit opisujący śmierć Boleluta przemienił się w popiół.
- Witaj ojcze i żegnaj zarazem - rzekł. - Teraz wszystko leży w twoich rękach.
Uruchomiwszy ostatnie koło, zaprosił trzeci żywioł. Nad budynkiem pojawiły się wydęte, burzowe chmury. Tymczasem żółtoczerwony tancerz dorwał się do ostatniej stronicy powieści, jednocześnie czarna istota dosłownie rozpyliła się w powietrzu. Ciężki deszcz przybył, by stłamsić zaczątki pożaru. Z oddali dobiegało skrzypienie schodów.
***
Grzegorz zerwał się z łoża i czym prędzej pobiegł na strych. Widok pogorzeliska wywołał w nim ból serca, który z kolei został stłumiony przez potężniejsze odczucie, próbujące rozłupać czaszkę od wewnątrz. Staruszek padł na kolana i złapał się za głowę. Pod palcami poczuł zimne, lepkie plamy oraz równie gęste, lecz kontrastująco ciepłe strużki cieczy, wydobywającej się z uszu. Padł nieprzytomny.
Obudziły go ostre promienie słońca, wdzierające się przez wyrwę w dachu. Spojrzenie rzucone na brudnoczerwone, zaschnięte zawijasy, tworzące mistyczne wzory na czarnych plamach, wywołało strach. Kolejny moment o wiele bardziej go przeraził, a źródłem lęku wcale nie było to, że usłyszał głos w swojej głowie, lecz rozpoznanie owej charakterystycznej chrypki – w końcu sam ją stworzył.
- Hello daddy - padły niezrozumiałe słowa. - I’m baaaack.
----------
18. Sprawa Janusza W.
-Proszę odpowiedzieć na pytanie –głos oskarżyciela docierał do niego przytłumiony, jakby zza ściany. Janusz miał serdecznie dość tych wszystkich pytań. Był zmęczony, wkurzony i głodny. Bardzo głodny. Potarł palcami skronie. Niech to się wreszcie skończy. Spojrzał na trójckę oskarżonych. Mietek, zwalisty łysol, o czerwonej, przeżartej alkoholem gębie. Przez niektórych zwany Myśliwym. Janusz nie wiedział skąd wzięła się ta ksywka, ale podejrzewał, że Mietek zawsze wiedział jak upolować kogoś, kto zasponsoruje mu kolejną flaszkę bełta. Pewnie stąd. Obok siedziała starsza kobiecina w fioletowym berecie. Janina, powszechnie zwana Babcią. Zaciskała w dłoniach torebkę i starała się wyglądać na tak pokrzywdzoną, jak to tylko możliwe. Janusz wiedział jednak, podobnie jak całe osiedle, że u Janiny mieści się najsłynniejsza melina w okolicy. Jej sława pochodziła z butelek 0,33 wypełnionych własnoręcznie pędzonym bimbrem, pieszczotliwie zwanych janinkami. Gdzie staruszka ukryła aparaturę do pędzenia tego świństwa Janusz nie wiedział, ale miał nieszczęście mieszkać ze staruszką ściana w ścianę, więc o tym, że malina działała dwadzieścia cztery godziny na dobę, zdawał sobie sprawę niezwykle boleśnie. I na końcu ta *beep*. Jak zwykle w czerwonej bluzie z kapturem naciągniętym na blond loki. Ewcia, wnusia rzeczonej Janiny. Pieprzony Kapturek Kilka miesięcy temu ukradła mu rower z piwnicy. Był tego pewien, ale nie było świadków. Logiczne to nawet było, bo gdyby się znaleźli, straciliby szansę na regularne raczenie się janinkami. Gdzieś zza ściany znowu dobiegł piskliwy głos oskarżyciela. Doprowadzał go do szału. Zacisnął dłonie na poręczy, odetchnął i starając się nie krzyczeć odpowiedział po raz kolejny.
-Usłyszałem krzyki, więc zadzwoniłem na policję. Zgłoszenie przyjęli, ale przez kolejną godzinę nikt się nie pojawił. Krzyki nie ustawały, więc poszedłem sprawdzić, co się dzieje.
-Czy ktoś inny poszedł z panem
- Byłem sam. U nas w bloku nikt się nie przejmuje krzykami innych. Wie pan, znieczulica.
-A pan się przejął?
-Teraz tego żałuję. Powinienem siedzieć w domu.
-Co się stało potem?
-Drzwi były otwarte. Pani Janina szarpała się ze swoją wnuczką.
-To kłamstwo – staruszka zerwała się, ze swojego miejsca – kłóciłyśmy się tylko. A on się na nas rzucił i chciał nas pozagryzać.
-Proszę o spokój – sędzia uderzył młotkiem – Pani zeznania zostały zanotowane, teraz odpowiada oskarżony. Janina usiadła niechętnie.
-Co było dalej? – oskarżyciel mrugnął do Janusza..
-Chciałem je rozdzielić, kiedy nagle zostałem zaatakowany przez Mieczysława Barbaka. Straciłem przytomność.
-Chciałbym przypomnieć, że pan Mieczysław zeznał, że kończył pan pożerać wnuczkę pani Janiny, którą pożarł pan wcześniej. Zmienił się pan przy tym ponoć w wilka. Oskarżony ogłuszył pana, po czym rozciął panu brzuch, żeby je ratować. Policja stwierdziła, że znajdował się pod znacznym wpływem alkoholu. W końcu zmienił swoje zeznania, twierdząc, że próbował pan je tylko pozagryzać, ale był pan nieogolony, co mogło go zmylić. Proszę zanotować, że na ciele poszkodowanego nie odnaleziono obrażeń, zadanych rzekomo nożem przez oskarżonego. Stwierdzono jednak liczne obrażenia zadane tępym narzędziem, którym okazała się butelka 0,33, zawierająca wcześniej alkohol. W związku z tym wnoszę...
***
-Już po wszystkim panie Januszu. Powiem panu jedno. W swojej karierze prowadziłem naprawdę dziwaczne sprawy, ale pierwszy raz słyszałem coś takiego. Co też alkohol potrafi zrobić z człowieka.
-Takie jest życie – Janusz potarł palcami skronie. W żołądku mu burczało, głowa pękała. Oskarżyciel spojrzał na niego ze współczuciem.
-Marnie pan wygląda, proszę iść do domu, przespać się.
-Dzisiaj jest pełnia, zawsze mam wtedy migreny. To u nas rodzinne. Powiem panu, że jedyne o czym teraz marzę to kawał soczystego mięsa. Po prostu umieram z głodu.
Podali sobie dłonie, Jak on mógłby komukolwiek zrobić coś złego, myślał oskarżyciel. Pan Wilk to taki spokojny człowiek.
----------
I to by było na tyle |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
Ostatnio zmieniony przez Matrim 6 Czerwca 2010, 20:54, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
Chal-Chenet
cHAL 9000
Posty: 27797 Skąd: P-S
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:44
|
|
|
Nie ma opcji "żaden z powyższych"? Czemu?
|
_________________ Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!
http://zlapany.blogspot.com/ |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:45
|
|
|
I żeby wszystko było jasne dla nowogłosujących - można oddać 18 głosów :) Lub tylko jeden, na pozycję ostatnią, ale to tylko w ostateczności
Edit: Proszę, Chal, na specjalne życzenie Pamiętałem o tym jeszcze niedawno |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
Ostatnio zmieniony przez Matrim 6 Czerwca 2010, 20:48, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:48
|
|
|
Zgubiłeś ostatni szort w ankiecie. |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Chal-Chenet
cHAL 9000
Posty: 27797 Skąd: P-S
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:49
|
|
|
Matrim, nie wiem czy mi się wydaje, ale w ankiecie jest 17 shortów + opcja "żaden z powyższych", a tekstów jest zdaje się 18...?
Edit. Matrim napisał/a | Proszę, Chal, na specjalne życzenie |
Pewnie i tak nie skorzystam, ale dzięki. |
_________________ Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!
http://zlapany.blogspot.com/ |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:51
|
|
|
Już poprawiłem, liczyłem dwa razy przed wysłaniem i mi się zgadzało. Przy rycerskich też tak było
Powinno być dobrze. |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
Martva
Kylo Ren
Posty: 30898 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:52
|
|
|
Chciałam powiedzieć że to napłodniejsza edycja od czasów Pełni i że nie wiem czy mam się cieszyć czy denerwować (znaczy już z powodu konkretnego szorta, nie ilości).
Matrimie drogi, info o 18 głosach warto imho dokleić na początku pierwszego posta, żeby się rzucało w oczy przed przeczytaniem.
ED. 19 |
_________________ Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
skarby
szorty |
Ostatnio zmieniony przez Martva 6 Czerwca 2010, 20:54, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:54
|
|
|
Mam nadzieję, że zdążę przeczytać |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Chal-Chenet
cHAL 9000
Posty: 27797 Skąd: P-S
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:54
|
|
|
Denerwuj się. Jak dobrze pójdzie, niedługo skomentuję całość.
E. Do Martvej to. |
_________________ Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!
http://zlapany.blogspot.com/ |
|
|
|
|
Martva
Kylo Ren
Posty: 30898 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:55
|
|
|
Chal-Chenet, nie wiem czy się zrozumieliśmy, widziałeś tytuły? |
_________________ Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
skarby
szorty |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:56
|
|
|
Martva, racja, dodane I nie denerwuj się
Chal-Chenet napisał/a | Pewnie i tak nie skorzystam, ale dzięki. |
Nie chwal dnia przed zachodem... Ale wydaje mi się, że nie ma powodów, żeby korzystać z tej opcji |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
Chal-Chenet
cHAL 9000
Posty: 27797 Skąd: P-S
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:58
|
|
|
Teraz tak. Anonimowość to w takim wypadku umowność.
E. To do Martvej było.
I dalej, skoro już "E.": Matrim, shortów dużo, to i większa szansa, że coś jednak do gustu przypadnie. Heh. |
_________________ Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!
http://zlapany.blogspot.com/ |
Ostatnio zmieniony przez Chal-Chenet 6 Czerwca 2010, 21:00, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 20:59
|
|
|
Chal-Chenet napisał/a | Anonimowość to w takim wypadku umowność. | A jeśli się mylisz? |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Chal-Chenet
cHAL 9000
Posty: 27797 Skąd: P-S
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:02
|
|
|
shenra napisał/a | A jeśli się mylisz? |
To się nie potnę. |
_________________ Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!
http://zlapany.blogspot.com/ |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:03
|
|
|
Chal-Chenet napisał/a | To się nie potnę. | Indeed. |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
terebka
Filippon
Posty: 3843 Skąd: Nowogródek Pomorski
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:32
|
|
|
Skoro tak dużo, to może zacznę już teraz, bo się jeszcze nie wyrobię, albo co
I tak:
1. Tylko to, co chcą
Trochę się snuje ta opowieść i to jakiś zarzut jest, bo nudno od początku do końca. Ale też już od samego początku jakoś tak mi się dziwnie znajoma wydawała. Sprawdziłem i się potwierdziło - to z kolei zarzutem nie jest, bo taką mamy edycję fajną, że wskazane jest nawet sugerowanie się klasykami. Tyle, że kontynuacja czegoś tak znanego powinna moim zdaniem opowiedzieć historię jakoś inaczej, z przytupem, by hukło.
Tak więc, oto mamy pierwszy scenariusz adaptowany. Nie będę psuł zabawy innym, niech się głowią sami, gdzie jest Wally, znaczy oryginał
2. Zmartvychpowstały
Jakoś się dziwnie znajomo zrobiło Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
3. I żyli długo i szczęśliwie
Zaczynam dostrzegać minusy tej edycji. Zaledwie trzy szorty, a tu już drugi przypadek podejrzeń co do Autora. To oczywiście jakaś tam odmiana, ale z drugiej strony łatwiej się komentuje pozostając w błogiej nieświadomości.
Mam nadzieję, że się jednak mylę co do autorstwa, bo przynajmniej posądzeń o stronniczość nie będzie gdy powiem, że misie spodobało. |
_________________ SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:37
|
|
|
terebka zaczął, a w międzyczasie mamy już pierwszego NN-a |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
Albion
Kapitan Kirk
Posty: 1127 Skąd: Warsaw City
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:39
|
|
|
To ja pierwszy:
Chomikator: Świt małego boga - zauroczyła mnie historia o małym, samotnym chomiczku
To już nie jest ten sam las, co niegdyś - zawsze podejrzewałem, że Krzyś to świnia w sumie, dlatego punkt dla dzielnej gromadki ze stumilowego lasu.
Zmartvychpowstały - bo nic tak nie buduje atmosfery jak rozpędzone, wściekłe slimaki (punkt bardziej za drugą część)
Pestka - precz ze Śnieżkami!
Bez dyplomacji - bo wg mnie właśnie tak wyglądałaby 2 część Avatara.
Trzy litry i nóż - bo pokręcone i fajnie napisane.
Pętla - za pomysł i jego wykonanie
Póxniej postaram się naskrobać coś więcej - na razie luźne refleksje odnośnie zapunktowanych szortów. |
_________________ "Historia uczy tego, że ludzie niczego nie uczą się z historii"
(\_/)
(O.o) This is Bunny. Add Bunny to your signature
(> <) to help him achieve world domination. |
|
|
|
|
Martva
Kylo Ren
Posty: 30898 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:39
|
|
|
Eeee, a już chciłam napisać że szorty idą łeb w łeb, dla podtrzymania napięcia. |
_________________ Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
skarby
szorty |
|
|
|
|
Albion
Kapitan Kirk
Posty: 1127 Skąd: Warsaw City
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:41
|
|
|
Too late |
_________________ "Historia uczy tego, że ludzie niczego nie uczą się z historii"
(\_/)
(O.o) This is Bunny. Add Bunny to your signature
(> <) to help him achieve world domination. |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:45
|
|
|
Albion, za przetarcie szlaków. |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
terebka
Filippon
Posty: 3843 Skąd: Nowogródek Pomorski
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:55
|
|
|
4. Chomikator: Świt małego boga
I to jest właśnie taka kontynuacja, o jaką mi chodziło. Z jajem. Z przytupem. I w ogóle. Kandydat do punktu.
5. Cierpienia martwego Wertera
Też kandydat do punktu, w kategorii: wartości artystyczne.
6. To już nie jest ten sam las, co niegdyś
Tutaj przynajmniej - zresztą tak samo, jak w przypadku poprzedniego szorta - można wykluczyć autorską kontynuację |
_________________ SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne |
|
|
|
|
Martva
Kylo Ren
Posty: 30898 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 21:59
|
|
|
Pierwsze czytanie za mną, zagłosuję... kiedyś. |
_________________ Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
skarby
szorty |
|
|
|
|
baranek
Wróbel galaktyki
Posty: 5606 Skąd: Toruń
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:02
|
|
|
dużo. i jakościowo różnie. po prawie dwunastu godzinach w samochodzie musiałem sprawdzić jak się pisze 'przepraszam'. autor szorta [nie pamiętam którego] nie miał racji.
a punkt poszedł na opowiadanie: To już nie jest ten sam las, co niegdyś |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:04
|
|
|
baranek oszczędnie, ale i tak |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
baranek
Wróbel galaktyki
Posty: 5606 Skąd: Toruń
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:05
|
|
|
Matrim, o konkurencji dobrze albo wcale |
_________________ Życie, ku*wa, jest nowelą.
"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:13
|
|
|
Poczytam Pojutrze Noł tajm. |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Matrim
Kwiatek
Posty: 10317 Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:15
|
|
|
I trzeci głos wpadł... Ktoś się przyzna? Też oszczędny raczej. |
_________________ Scio me nihil scire.
"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:23
|
|
|
Matrim, a to nie baranek, Albion i NN?= 3
Edit: Masz i 4 |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Nielichy Onufry
Jaskier
Posty: 94 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: 6 Czerwca 2010, 22:24
|
|
|
Jam ci czwarty!
Pisze wlasnie co i jak, wiec zaraz edit ;]
Oto edit:
To już nie jest ten sam las, co niegdyś Moze nie napisane najlepiej, ale za to pomysl ok, a moje serce wraz z punktem, zdobyl zdecydowanie nastroj opowiadanka. Az mi sie smutaskowo zrobilo
Powieść z dawna oczekiwana Pomysl, pomysl, pomysl!
Fantastyka naukowa Sama koncepcja nie wystaje przed szereg, ale chyba najlepiej napisane w tej edycji. Autor, o ile juz tego nie czyni, powinien wysylac swoje teksty do gazet |
_________________ Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.— Terry Pratchett |
Ostatnio zmieniony przez Nielichy Onufry 6 Czerwca 2010, 22:32, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group |