|
|
|
Pełnia - głosowanie do 3.11.2009 |
Który z tekstów spełnił Twoje oczekiwania? |
1. Akerman |
|
2% |
[ 3 ] |
2. Blask |
|
0% |
[ 1 ] |
3. Demolka |
|
0% |
[ 1 ] |
4. ...i Bestia |
|
2% |
[ 3 ] |
5. Inwazja pożeraczy... |
|
15% |
[ 21 ] |
6. I w księżycowym blasku stanie u drzwi |
|
3% |
[ 5 ] |
7. Jej zapach |
|
3% |
[ 4 ] |
8. Nieoczekiwany świadek |
|
3% |
[ 5 ] |
9. Niespodzianka |
|
4% |
[ 6 ] |
10. Nikt się nie waży |
|
2% |
[ 3 ] |
11. Ostrożności nigdy dosyć |
|
4% |
[ 6 ] |
12. Pamiętnik znaleziony na skórze |
|
12% |
[ 16 ] |
13. Pełnią gębą |
|
0% |
[ 0 ] |
14. per aspera ad lunae |
|
2% |
[ 3 ] |
15. Pogoń |
|
0% |
[ 1 ] |
16. Proces gnilny |
|
6% |
[ 8 ] |
17. Spełnienie |
|
10% |
[ 14 ] |
18. Wstydliwy epizod z życia Dr House'a |
|
0% |
[ 1 ] |
19. Wśród nocnej ciszy. |
|
13% |
[ 18 ] |
20. Wzgórze |
|
6% |
[ 8 ] |
21. Zew krwi |
|
3% |
[ 5 ] |
|
Głosowań: 50 |
Wszystkich Głosów: 132 |
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Agi
Modliszka
Posty: 39279 Skąd: Wielkopolska
|
Wysłany: 20 Października 2009, 22:27 Pełnia - głosowanie do 3.11.2009
|
|
|
Akerman
Konie wypadły z gęstego lasu na step porośnięty wysoką trawą. Jeźdźcy rozejrzeli się czujnie lustrując uważnie linię drzew. Wszystko było idealnie spokojne. Wieczorne niebo czerwieniło się na zachodzie, gdy na wschodzie dało się już widzieć pierwsze gwiazdy.
-Córy szatana, suki rżnięte przez Belzebuba!
-Kapitanie?
-Czuję je... gdzieś tu są... - Kapitan spiął konia i ruszył przed siebie.
Słońce schowało się już za lasem gdy łowcy ujrzeli ogniska i biały dym znikający w otchłani granatowego nieba. Spojrzeli po sobie uważnie i pokiwali głowami. Gdy podjechali bliżej dało się słyszeć dzikie zawodzenia, a nagie sylwetki co raz to przesłaniały płomienie ognisk, które płonęły rozrzucone w jakimś pokrętnym, piekielnym ładzie.
-Jazda na wiedźmę! Liny w dłoń! Żadnej nie przepuścić! - Rumaki wpadły pomiędzy tańczące sylwetki, a kobieta stojąca nad największym ogniskiem w tym właśnie momencie wrzuciła coś do ognia.
Wrażenie ciemności było aż nadto wyraźne. Konie spłoszyły się i pozrzucały swych jeźdźców. Doznane przez nich zawroty głowy i nudności były tak potężne, że mężczyźni padali na ziemię i wymiotowali w konwulsjach. Wiedźma stojąca nad ogniem śmiała się upojona sceną która się przed nią roztaczała.
Kilku mężczyzn podniosło się jednak i wyciągnęło miecze porzuciwszy wcześniej liny.
-Czary! Sztuki nałożnic szatana! Do broni panowie! Zabijać!
Sylwetki w płaszczach z błyszczącymi klingami wkroczyły pomiędzy nagie kobiety tnąc i kłując bez opamiętania. Dopiero gdy wszystkie, które nie uciekły leżały już bez życia pochylili się nad ich przywódczynią, na twarzy której nadal błyszczał dziewczęcy wręcz uśmiech.
-Jesteście głupcami... Nigdy nie opuścicie Akermanu jeśli tak to się zakończy...
-Nie zmylisz nas tymi słowami. Wasz Akerman nie istnieje, zniknie z tej ziemi razem z waszym czarcim pomiotem. - Miecz błysnął, świsnął i zatonął pomiędzy bladymi piersiami kobiety. Na jej twarzy nadal widniał ten sam niewinny uśmiech przepełniający wszystkich wokół dziwnym lękiem.
-Łapać konie panowie, jutro musimy być w Kijowie co by arcybiskupowi zdać raport.
Noc była wyjątkowo jasna, ale konie widać odbiegły zbyt daleko. Mężczyźni zaczęli czuć się nieswojo. Nikt z nich nie pamiętał, żeby pod nogami mieli piasek gdy jechali w tą stronę. Nigdzie też nie dało się wypatrzyć wysokiej stepowej trawy sięgającej człowiekowi pasa. Krajobraz był szary, lekko błyszczący pozbawiony jakiegokolwiek życia. Któryś z nich spojrzał w górę mając nadzieję zorientować się w kierunku dokąd mają się udać, a trwoga z jaką zamarł na twarzy zmusiła resztę do podążenia za jego wzrokiem.
Jeszcze nie potrafili tego pojąć świadomie, ale ta wiedza powoli w nich kiełkowała i oplatała ich ciała paraliżując strachem każdy mięsień.
Wysoko na niebie pomiędzy malutkimi gwiazdami błyszczała błękitna Ziemska kula. Ogromna, większa niż wszystko co można na niebie obserwować. Błękit poznaczony piórami białych chmur i zielonymi plamami kontynentów.
- Piękną mamy dziś pełnię... - Powiedział Mistrz Twardowski siedzący na małej wydmie z dymiącą fajką w ustach i Krakowską czapką na głowie.
Blask
Stukot obcasów niósł się echem pomiędzy blokami. Przyspieszyła, byle jak najprędzej znaleźć się w domu. Zagrzebać pod kocem, z kubkiem wina, obejrzeć film, zapomnieć o złym świecie.
Godzinę później, z każdym łyczkiem, świat wydawał się być coraz lepszy. Tu, we własnym mieszkanku, przed telewizorem, było bezpiecznie. Bez wrednej szefowej, bez Irka, flirtującego na jej oczach z Anką. Miłe ciepło rozchodziło się po całym ciele, otulało, usypiało. Film był ciekawy, ale oczy same się kleiły.
Z drzemki wyrwały ją trzaski z głośników. Omiotła półprzytomnym wzrokiem ekran, obraz nieco śnieżył. Zmrużyła oczy, próbując rozpoznać, co to za film, ale wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Postacie były zdeformowane, jakby miały nadtopione twarze.
„Tylko nie horror” - pomyślała, szukając pilota. Zanim znalazła, obraz zaśnieżył się jeszcze bardziej i zanikł. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że w pokoju jest nienaturalnie jasno, zegar wskazywał godzinę 1:57, a pokój sprawiał wrażenie rozświetlonego brzaskiem. Przełknęła ślinę, czując dziwną suchość w gardle. Podeszła powoli do okna.
Świat wyglądał normalnie, parking zastawiony samochodami, okna sąsiednich bloków ziały ciemnością, co do jednego. Popatrzyła jeszcze na komórkę i analogowy zegarek. Zgodnie wskazywały okolice drugiej. Niebo, rozjaśnione, szarawe, zupełnie jakby nagle w Polsce pojawiły się białe noce, budziło trudny do opisania lęk. Zjawisko, którego nie rozumiała, ale wierzyła, że musi być wytłumaczenie.
Poznała je, gdy weszła do zalanej światłem kuchni. Na wprost okna wisiał wysoko ogromny Księżyc. Pełnia. Ale inna niż wszystkie, jakie widziała. Blask co najmniej kilkukrotnie jaśniejszy, niemal tak jasny jak Słońce, chociaż światło, wypełniające kuchnię nie przypominało słonecznego. Było białe i zimne.
Poczuła pot na czole i karku.
„To sen, na pewno śnię” - pomyślała, oddychając głęboko. Przypomniała sobie, że słyszała jak mówili w telewizji, że NASA zdetonuje bombę na Księżycu. Kiedy to miało być? A może już było? Może to ta bomba...? A... może obudzili tam coś...?
Zerknęła za okno, mrużąc oczy. Satelita Ziemi nie zmienił rozmiarów, nie rozleciał się też na kawałki.
Chwyciła za telefon, Irek, musi to zobaczyć!
W słuchawce nie było sygnału. Komórka również bezskutecznie próbowała nawiązać połączenie z operatorem. Nagle elektroniczne wyświetlacze pogasły, lodówka przestała szumieć. Zapanowała głucha cisza, którą profanowało tylko głośne bicie serca.
Stała i patrzyła, niczym zahipnotyzowana, kompletnie nie wiedząc, co robić. Księżyc raził, ale nie oślepiał, obserwowała, jak powoli zmierza ku zachodowi, próbując pojąć, co tak naprawdę widzi. Jasność nie ustępowała. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że robi się widniej. Niebo, nie błękitne ale szarosine, fioletowe, bez cienia najmniejszej chmurki, przybierało coraz intensywniejszy kolor. Pełnia, a więc z zachodem Księżyca wzejdzie Słońce.
Ta myśl ją uderzyła. Odwróciła wzrok od Księżyca i przeszła na wschodnią stronę mieszkania.
Jaskrawa biel była ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła.
Demolka
Major Pinki wszedł do sterowni mocno zdenerwowany. Zdradzał go - sztywny krok i stukot buciorów. Przycisnął twarz do skanera, zatwierdził zielonym przyciskiem i przesłona dzieląca go od panelu koordynującego, rozpłynęła się.
- Szeregowy Demolka, gdzie was do stu czortów wywiało?! - rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył podwładnego.
Akta, które trzymał pod pachą rozsypały się po posadzce, gdy pochylił się nad pulpitem z odczytami stanu generatora. Ikonka szaleńczo migała w okolicach zera. Major Pinki złapał się za głowę. Toż to nie do pomyślenia było. Taka awaria i nikt go nie zawiadomił! Bo, żeby jeszcze chodziło o zgubienie jednej galaktyki, dałoby się to jakoś odkręcić, ale brak zasilania w generatorze, to nie przelewki.
Na szybko rozważył kilka możliwych rozwiązań, jednak bez kodu dostępu do danych systemowych, nic nie wskóra. Do tego potrzebny był Demolka.
- Jak dorwę gadzinę, to mu mózg rozmiękczę – wymamrotał przez zęby i w tej samej chwili podskoczył, jak oparzony, bo coś dotknęło jego stopy.
Spod pulpitu wysunęła się pomarszczona, niebieska dłoń. Zgrabiałe palce próbowały złapać majorskiego buciora. Maszerowały stukając paznokciami za oddalającą się stopą, a wraz z nią cofającego się Pinkiego. Po chwili, która zdawała się trwać kilka obrotów wokół słońca, dłonie ryjąc dziury w posadzce wyciągnęły z wnętrza pulpitu szeregowego Demolkę.
- Do stu czortów! Demolka coście z sobą zrobili? – przełożony miał trudności z kontrolowaniem dyndającej z wrażenia szczęki.
- Obwód zamknięty, panie majorze – chłopak wyszczerzył niebieską gębę w ekstatycznym uśmiechu. – Ale zioło!
Palce szeregowego zatoczyły koło i wczepiły się w wystające z jego trampek różowe skarpetki. Zwijał się w ósemki, precelki, by za moment wyprężyć się tworząc kulisty kształt. Obserwując te wygibasy, Pinki miał wrażenie, że jego własny kręgosłup jęczy żałośnie i pęka z zazdrości.
- Szeregowy przywołuję was do porządku! – huknął.
Demolka, jak sprężyna wystrzelił do góry i znieruchomiał w pozycji na baczność. Tylko jego rozbiegane, guzikowate oczka odróżniały go od posągu.
- Czy wy zdajecie sobie sprawę, co się dzieje na Ziemi? – ciągnął przełożony. – Oceany wylały, klimat się spierniczył, ludzie powariowali! Raportów nie czytacie?! – wskazał na rozrzucone wszędzie papiery. – Ja was Demolka uprzejmie proszę, wyjaśnijcie mi, co tu się do stu czortów dzieje! Generał przez holotelefon mordę drze, czy my tu na Księżycu w kulki lecimy?! Od dwóch miesięcy synodycznych, czy jak je tam zwą, Ziemianie pełni nie widzieli! Co wy, wajchy raz na dwa tygodnie przestawić nie umiecie?!
Szeregowy pobladł. Granatowe żyły zaczęły pulsować pod skórą, sprawiając wrażenie,
że jego czaszka żyje własnym życiem.
- Czekam. I obyście dobre wytłumaczenie mieli!
Demolka pogrzebał w konsoli i odwrócił się z wyciągniętą przed siebie dłonią. Leżało
na niej coś przypominającego niewielki walec. Pinki zachłysnął się powietrzem.
- Bo widzicie panie majorze...bezpiecznik się sfajczył.
…i Bestia.
Zmierzchało.
Siedzieli na parkowej ławeczce. Trzymali się za ręce. On całował delikatnie jej włosy. Ona skromnie spuszczała wzrok, zawstydzona i dziwnie czemuś nieśmiała.
- Lauro – szeptał czule do jej ucha. – Zaledwie tydzień temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, a ja czuję się tak, jakbym znał cię całe życie. Uwielbiam cię Lauro! Powiedz, a czy ty lubisz mnie choć trochę?
- Nie wiem – odpowiedziała głosem cichszym niźli tchnienie wiatru. – Jeszcze nie wiem, Anatolu.
- Spójrz Lauro, wschodzi księżyc. Jakże wielki. Jakże jasny. Jakże cudny. Wszak dziś pełnia.
- O taaaaaaaaaak! – krzyk jego towarzyszki przerodził się w upiorne, mrożące krew w żyłach wycie. Laura poderwała się z ławeczki i w mgnieniu oka przeobraziła w wielką, podobną do wilka bestię. Zawarczała głucho i skoczyła na skamieniałego ze zgrozy młodzieńca. Rozległ się trzask łamanych kości i ohydne mlaskanie. I, po dłuższej chwili, pełne zadowolenia mruczenie
- Lubię cię Anatolu. Nawet bardzo.
***
- Kocham cię Lauro. Kocham cię nad życie. A czy ty czujesz coś do mnie? Czy mnie kochasz? Albo przynajmniej lubisz?
- Nie wiem Kryspinie. Przecież znamy się dopiero tydzień. Ach, powstrzymaj swe zachłanne dłonie. Popatrzmy razem w niebo. Widzisz, wschodzi księżyc…
Inwazja pożeraczy...
Trupioblada tarcza księżyca, naznaczona znamionami kraterów, wisiała na czarnym niebie. Jasny blask ześlizgiwał się po dwuspadowym dachu starego domostwa i ścianach porośniętych pędami bluszczu. Brzozy o nisko zwisających, powykrzywianych gałęziach i posępne, dziwaczne wierzby rzucały długie cienie na srebrzysty dywan trawnika. Rzędy wysokich ostróżek trwały w zatrwożonym milczeniu, sztywno wyprostowane; różane krzewy kuliły się na ciasnej rabacie w kłującym obramowaniu lawendy. W wilgotnym powietrzu wisiał smród gnijącej roślinności. Panowała nierzeczywista cisza, zmącona trzepotem skrzydełek nielicznych przerażonych ciem. Przyroda zamarła w oczekiwaniu.
W odległym kącie ogrodu, ocienionym przez gęsty żywopłot z prastarych cisów coś się poruszało. Coś oślizłego i bluźnierczego. W mętnej ciemności kłębiły się mrożące krew w żyłach kształty wynaturzonych, ohydnych istot. Księżycowa poświata wydobywała z mroku upiornie lśniącą, obmierzłą skórę, makabryczne cielska, prężące się złowrogo i nieuchronnie mięśnie. Przeklęta była chwila, w której pierwsze odrażające sylwetki wychynęły na światło, plugawiąc je samą swoją obecnością.
Ślimaki ruszyły na żer.
I w księżycowym blasku stanie u drzwi
Zmęczone, opuchnięte oczy Kiry wpatrują się w szarość zmierzchu. Czeka. Jeszcze chwila. Jeszcze godzina, może dwie. Znów wracają wspomnienia, las wypełniony mrokiem i dotyk trawy pod stopami, gasnąca tarcza słońca między wierzchołkami dębów i księżyc blado czekający na swoją porę, staruszka proszącą o pomoc, śmiertelna cisza towarzysząca im w drodze.
Zapada zmrok, powoli pochłaniając kolejne rzędy drzew. Spokój wieczoru wypełnia jej ciężki, świszczący oddech. Nagroda. Tak, to miała być nagroda. Sama ją sobie wybrała. Może nie całkiem świadomie, chociaż wtedy tego nie żałowała. „Jesteś odważną, małą dziewczynką, Kir” usłyszała. „Przeprowadziłaś mnie przez ten ciemny las. Dziękuję. Wzrok już nie ten, nie widzę po zmroku. Należy ci się nagroda. Zresztą wybierz ją sama. Wyjdź o świcie na skraj lasu, tam gdzie się spotkaliśmy, a gdy ujrzysz pierwszy promień słońca, wypowiedz życzenia. Trzy.” Jakie to proste, jakie dziecinnie proste i bajkowe. Jak ze snu. A może to był sen, a jej samotna, spragniona magii dusza uwierzyła. Pamięta strach z jakim wymykała się z domu w środku nocy. Radość, gdy srebrzysty księżyc dotrzymał jej towarzystwa w drodze, prowadząc bezpiecznie na skraj lasu. Zimno poranka przenikające jej ciało. Tak; wciąż pamięta życzenia szeptane na jednym oddechu, pierwszemu promieniowi słońca. Morze nadziei, rzeka pragnień, strumień życzeń. Zbyt nieostrożnych. Wysłuchanych.
Mrok otula ją miękkim pluszem. Jeszcze chwila i wzejdzie księżyc a świat obrysowany srebrzystym blaskiem wróci na swoje miejsce. Jak wtedy. Pozwoliła, aby zwiewny, muślinowy szal jej marzeń odleciał porwany czarem poranka. Utkała go bardzo dokładnie. To przecież nie jej wina, że świat wydawał się wtedy inny. Przyjaciel i kochanek. Sama go stworzyła, pojawiającego się w srebrzystych promieniach księżycowej pełni, które otoczyły ją opieką tamtej nocy, boskiego kochanka istniejącego tylko dla niej, bez pamięci w niej zakochanego. Czekała miesiąc, tracąc nadzieję, karcąc się za dziecięce fantazje, aż zastukał pewnej nocy do jej okna. Tajemniczy młodzieniec. Najpiękniejszy. Jej tajemnica. Jej nagroda. Jej miłość. Jej udręka. Był dokładnie taki, jakiego sobie wyprosiła, otoczony magiczną poświatą, czarujący każdym ruchem, słowem, gestem. Istniał tylko dla niej, a dla niego świat poza nią nie istniał.
Księżyc powoli wspina się na nieboskłon. Kira siedzi przed domem drżąc z zimna, stare kości łakną ciepła kominka. Wie, że gdy pełna tarcza wyłoni się ponad lasem, smukła postać pojawi się znikąd przed jej furtką. I będzie to, jak pierwszej nocy, zaślepiony miłością, bezgranicznie oddany, bosko przystojny nastolatek. A ona poczuje się przez sekundę jak mała dziewczynka, zanim ból pamięci, pajęczyna życia znów nie opanuje jej umysłu, i nie zacznie odliczać sekund.
Wyprosiła sobie boskiego kochanka, by w srebrzystych promieniach księżycowej pełni szeptał jej prosto w duszę cudowne zaklęcia, i nieuważnie dodała „aby tak było już zawsze”. Nie zdawała sobie sprawy jak krótko trwa pełnia, a jak bolesne są trzy kwadry samotności.
Jej zapach
- Byłeś kiedyś z dziewicą? – rzucił niespodziewanie Mark.
Nuda na orbitalnej stacji kontrolno-naprawczej ß-Urana rozciągała czas, jak gumę do gaci. Już ponad rok siedzieli we dwóch na galaktycznym zadupiu i tępo gapili się w monitoring robomaszyn wydobywających radioaktywną rudę.
- Kilka razy, ale tylko jedna siedzi mi w głowie… pamiętam jej zapach – Hank nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w rozczarowująco bezawaryjną pracę na planecie. – Była na pierwszym roku, kiedy zgłosiłem się do próbnego lotu teleportacyjnego. Mogłem mieć wtedy każdą laskę w Akademii. Taki dar.
- Słyszałem – mruknął Mark, wychodząc po żarcie.
- Było tyle innych potem…
- A teraz tkwisz w odległej galaktyce czekając na zmianę, żeby odlecieć i bzykać w Bazie twoją starą.
Mark postawił obok talerz z syntetyczną papką.
- Jak myślisz, czemu w ogóle tu tkwię? Gdyby nie wpadka…
- Dalej posuwałbyś coraz młodsze panienki.
- Taa…
Uwaga! Teleportacja za 5 minut. Przygotować się. Odezwał się seksowny głos komputera pokładowego. Mark upuścił łyżkę.
- Nareszcie – zawył radośnie – lecimy do domu.
- Taa... do domu - głos Hanka stał się matowy.
Porucznik Johns na pokładzie. Zaanonsował komputer. Drzwi maszyny teleportującej rozsunęły się cicho i wyszła z nich kobieta ubrana w srebrny kombinezon sił Bazy.
- Pozdro frajerzy, czas ruszyć dupska – rzuciła wesoło.
- Tak jest! – ryknął Mark.
Hank w zwolnionym tempie odwracał się od monitorów. To nie mogła być prawda. Wymyśliłem ją. - przemknęło mu przez głowę. Czemu jest sama, co tu się dzieje?
- Stacja zostanie zlikwidowana, kryzys, rząd tnie koszty. Złoża są i tak na wyczerpaniu, a zapotrzebowanie na uran spadło gwałtownie. Za kilka dni dotrze statek likwidator - porucznik gładko wyjaśniła wątpliwości. – Sierżant Kent teleportuje się dzisiaj, a my zostaniemy troszkę dłużej sierżancie Smith.
-Yes! – Mark podskoczył z radości.
Hank kilkakrotnie potrząsnął głową, nie pomogło, była tu nadal. Może chociaż zapomniała o tamtej kompromitującej nocy, minęło 14 lat. Łudził się.
- Zajmę koję w pana kwaterze, sierżancie Smith – spokojnie patrzyła mu w oczy. – Nie musi się pan wyprowadzać, jestem mało wymagająca, jak panu zapewne wiadomo.
- Tak jest, porucznik Johns – bąknął Hank i odwrócił wzrok. Pamiętała bardzo dokładnie, niestety.
Wieczorem Mark teleportował się do bazy. Procedura przebiegła bez zakłóceń.
***
- Skłamałam – wyszeptała nad ranem, kiedy leżeli na wąskiej koi nadzy i kompletnie wyczerpani. – Nikt nie przyleci. Baza… Oni tak jakby już nie żyją.
Hank palił i słuchał w milczeniu.
- Zaraziłam się jako jedna z ostatnich. Nie ma lekarstwa. Mamy koło miesiąca, a potem nastąpi ta ohydna przemiana w pół zwierzęta.
Miesiąc to cholernie długo, pomyślał. Zgasił peta i wtulił się w jej włosy. Pachniała jak wtedy, ciągłym niezaspokojeniem.
Nieoczekiwany świadek
Świadek trząsł się. W jego oczach lśniło przerażenie, jakby tragiczne wydarzenia, w których rzekomo uczestniczył, miały miejsce nie miesiąc temu, lecz raptem przed godziną. Rozbiegany wzrok nie zatrzymywał się na dłużej jak dwie, trzy sekundy.
Wartość jego osoby była nieoceniona. Pojawił się na komisariacie przed kilkudziesięcioma minutami. Drzwi się otworzyły i w progu pojawił się on, rozdygotany, przerażony do szpiku kości. Tuż przed kolejną pełnią, kiedy to terroryzujący miasto od roku seryjny morderca zaczynał swą aktywność. Nie do wiary.
– Jak wyglądał? – zapytałem po raz kolejny.
– No, jak człowiek. Chyba. Nie pamiętam.
Zatrzęsło nim. Przełknął ślinę, a ja skinąłem łbem i poprawiłem zwichrzoną nieco sierść.
– Tak. Tylko skąd by się tu wziął człowiek? – W moim głosie pobrzmiewała niewiara i świadek musiał ją wyczuć, bo westchnął niecierpliwie. – Problem pierwiastka ludzkiego został przez naszych naukowców wyeliminowany ćwierć wieku temu. Wie o tym każdy wilczek. Od tamtej pory nikt nie widział człowieka. Nikt. Skąd nagle by się wziął w samym centrum miasta?
Skulił się, schował łeb w ramionach. Chrząknąłem przepraszająco, uświadomiwszy sobie, że ostatnie słowa wykrzyczałem.
– Boję się – wyszeptał płaczliwie. – Tego, co się dzieje. Boję się widoku zadawanej przezeń śmierci. Boję się jego srebrnych kul. Bólu. Świadomość tego, że jeszcze tej nocy się pojawi, sprawia, że ledwie oddycham z przerażenia. Proszę, pomóżcie mi.
Cóż. Kogoś do ochrony zawsze mogliśmy wyznaczyć. Wszak był jedynym świadkiem zabójstw. Człowiek mógł chcieć się go pozbyć. Tylko jak z nim walczyć? Jak zapewnić bezpieczeństwo przed kimś, przed kim oduczyliśmy się bronić lata temu? W pierwszej kolejności trzeba by ocenić zagrożenie, przewidzieć miejsce ataku. Tylko jak? Bo, na bogów księżyca, skąd tu w ogóle wziął się człowiek?
Nasz świadek zadygotał. Żal mi się go zrobiło. Tak bardzo drżał. Rozumiałem go. Zupełnie czym innym jest przyjść na miejsce zbrodni później, kiedy już po wszystkim, a czym innym widzieć każdy jej szczegół.
– Czuję go – mowa świadka stała się bełkotliwa. – Jest w pobliżu. Czai się, niczym demon krwi.
Chciałem powiedzieć coś uspokajającego, ale świadek zerwał się na tylne łapy i zawył, wskazując coś za oknem. Spojrzałem, ale nie zauważyłem niczego, prócz ogromnej tarczy księżyca w pełni.
– Pełnia! – Jego wycie podnosiło sierść na karku. Wstałem od stołu, próbując go uspokoić, on jednak odepchnął mnie. Miał niewiarygodnie dużo siły. Odbiłem się od ściany i osunąłem na podłogę. Dziwne, ale jego strach zaczął mi się udzielać. – Czuję go!
Otworzyłem pysk i natychmiast go zamknąłem, mało nie odgryzłszy sobie przy tym jęzora. Ze świadkiem zaczęło się coś dziać. Coś cholernie nienaturalnego. Jego ciało naprężyło się. Sierść, kły i pazury poczęły się kurczyć. Patrzyłem na to oniemiały ze zgrozy, niezdolny do gestu. Niezdolny do krzyku.
Trzy minuty. Po tym czasie bezwłosa, przerażająca bestia wyciągnęła coś z kieszeni. Pistolet. Spojrzałem wprost w czarną otchłań wnętrza rury i zamknąłem oczy. Nie było sensu się bronić.
I tak nie miałem najmniejszych szans z tym demonem.
Niespodzianka
- Paulina, idziesz? Mieliśmy zwiedzać cmentarz! Zobacz jaki księżyc!
- Aś tam, napaliliście się jak dzieciaki. Nie... Nie chce mi się, mam niezłą książkę. W temacie nawet. Poczytam trochę i idę spać.
Paulina odczekała chwilę aż wyjdą na podwórze, złapała ciemny sweter i cicho przemknęła za nimi. Miała ochotę zrobić jakąś małą niespodziankę. Nigdy nie bała się ciemności, w nocy widziała świetnie i zdecydowanie nie wierzyła w duchy.
Pobiegła cicho inną uliczką, okrążyła niski mur, przelazła przezeń w cieniu drzew. Przekradała się ostrożnie między starymi nagrobkami ku grupce wchodzącej bramą.. Wreszcie stanęła za zniszczoną małą kaplicą, przytuliła do muru, oparła o jakiś wystający relief.
Zwietrzała marmurowa płyta obsunęła się, odchyliła mocno i prawie bezgłośnie oparła na cienkim pieńku. Drzewko skłoniło koronę ku ziemi, a ściana starej kaplicy pojaśniała niespodzianie od księżycowego blasku. Tylko przy ziemi ział szeroki czarny otwór.
_____
Usłyszeli coś? Nie, gadali w najlepsze. Czas było zacząć. Dziewczyna wzięła oddech i ...
...w głębi cmentarza rozbrzmiał przeraźliwy krzyk rodem z najlepszych horrorów.
Chichoczące towarzystwo zamilkło nagle, potem w popłochu wycofało do bramy.
_____
Przez szczelinę do krypty wpadło światło pełnego księżyca. Rozświetliło kilka pajęczyn, które jakieś pomylone pająki rozpięły w stuletnim podziemiu i długim prostokątem legło na wieku sarkofagu. Ozdobionym ledwo widocznym przez warstwę kurzu kręgiem jakby wielkiej pieczęci.
W ostrym blasku wypukłe linie zalśniły jak żywe srebro – i jak ono zaczęły się rozpływać. Dużymi kroplami i maleńkimi kuleczkami materiał pieczęci skapywał w mrok. Po chwili na kurzu zostały tylko nikłe smużki . Wielki blok kamienia z głuchym tąpnięciem pękł i rozsunął na boki.
Krótkie echo dziewczęcego krzyku zabrzmiało w mroku krypty, Srebrne pajęczyny zadrżały i zamarły. W smudze blasku wyrosła szczupła sylwetka. Mężczyzna wyprostował się, strzepnął gors i mruknął pogardliwie:
- Osika...ależ to szybko próchnieje...
_____
Uciekającą gromadkę pogonił następny wrzask, rozpaczliwy, zacichający stopniowo – straszny.
Kiedy dotarli do schroniska Paulina leżała na łóżku z głową na otwartej książce. Uniosła się lekko, spojrzała spod rzęs na wchodzących.
- No? Jak tam było? Coście tacy zdyszani?
Trzeba przyznać, że właśnie nabyty nowy sposób przemieszczania bardzo się jej podobał.
Nikt się nie waży
- Byyy-łooo-cieee-mno.
- Ciemno?
- No jak pełnia to chyba ciemno, nie? Noc, nie?
- Jak pełnia to raczej odwrotnie.
- No to nie wiem
- Nie gadaj ze sobą, tylko pisz
- Przecież z Tobą rozmawiam a nie ze sobą, nie?
- Ech, nieważne, pisz
- Czy ty coś sugerujesz? Że niby...
- Nieważne, pisz.
- Co mam pisać?
- Jak to co? O pełni chciałaś pisać.
- Ale jakiej pełni?
Stuk, stuk, stuk
- No to ja nie wiem, wilki mi się z pełnią kojarzą
Stuk, stuk, stuk
- albo te, no, wampiry
Stuk, stuk, stuk
- albo...
Stuk, stuk, stuk
- Kto tam do cholery stuka?!
- A już myślałam, że Cię nie dziwi, że ktoś stuka w drzwi balkonowe na siódmym piętrze.
- Nie, czemu ma mnie dziwić, denerwuje mnie po prostu.
Stuk, stuk, stuk
- Otworzy mi ktoś, czy mam tu moknąć?
- Już dobrze, dobrze. Kim pani jest?
- Różnie mnie zwą.
- Nie pytam jak się pani nazywa. Tylko kim pani jest. To zasadnicza różnica
- Pójdź za mną a się przekonasz
- O nie, proszę pani, ja teraz piszę i nigdzie się nie wybieram. Która to godzina?
- Północ się zbliża
- A pełnia jest może?
- Tak, księżyc w pełni.
- No, rzeczywiście. Ale nadal mi nic nie przychodzi do głowy. Jakoś nie czuję tej „magicznej mocy” i żadne natchnienie ani nic...
- Nie czas na wpatrywanie się w księżyc. Czas ruszać!
- Niech pani nie macha tymi łapskami. Jakaś pani blada. Nigdzie z panią nie idę, mówiłam przecież.
- To nie prośba, lecz rozkaz. Przyszedł na Ciebie już czas!
- Oooo, proszę sobie nie pozwalać. Nie życzę sobie, żeby jakaś obca osoba na ty mi mówiła.
- Nie rozumiesz, głupcze?! Jestem Śmierć i zabieram Cię do siebie!
- Eeee, teraz? Muszę skończyć.
- Nikt nie waży się...
- Ja się ważę.
- Co?
- Ale co panią tak właściwie obchodzi moja waga. Na rękach mnie pani weźmie?
- Co?
- No nie wiem, zarzuca mi pani, że się nie ważę, a potem głupio się pyta.
- Mówiłam, że nikt nie waży się odmówić Śmierci
- Dlaczego?
- Bo...
- No widzi pani, sama pani nie wie. Więc niech pani sobie trochę poczeka a ja skończę.
Ostrożności nigdy dosyć
Kosmolot wchodził właśnie na orbitę księżyca, gdy kamery uchwyciły obraz wyłaniającej się zza jego krawędzi Ziemi XXXIV. Piękna konstrukcja – pomyślał Radek, patrząc na dzieło zespołu budowniczych planet, którym kierował przez ostatnie trzy lata. Jego dobre samopoczucie ulotniło się jednak szybko, kiedy na pokład widokowy wszedł inspektor kontroli jakości, przysłany kilka dni temu przez centralę.
– Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? Przecież to kompletny idiotyzm! – Zanim się zreflektował, zdążył wypowiedzieć na głos najskrytsze myśli.
– Też tak sądzę – roześmiał się inspektor. – Szefostwo chce jednak zabezpieczyć się przed rozmaitymi naciągaczami. Wie pan dobrze, ile się ich ostatnimi czasy namnożyło.
Radek westchnął tylko z rezygnacją i wrócił do kabiny.
Trzydniowa podróż dobiegła kresu. Zaraz po wylądowaniu pracownicy koncernu udali się do budynku zarządu. Tylko inspektor odłączył się od grupy, podszedł do ściany pobliskiego krateru i przymocował do niego tabliczkę z napisem:
Uwaga! Ten księżyc nie jest zrobiony z sera. Próba jego spożycia grozi zatruciem.
Pamiętnik znaleziony na skórze
Pokój.
Pomieszczenie w którym się znalazłem jest małe i ciemne. Wygląda jak komórka. Wszystkie ściany wyglądają podobnie. Beżowe, miękkie w dotyku, a poświata, dzięki której można cokolwiek zobaczyć, świeci ze wszystkich stron. Drzwi są zamknięte. Nie ma okien. Nie wiem kim jestem, ani skąd się tutaj wziąłem. Wiem natomiast, że mam do wykonania ważne zadanie, a jego cel i idea zostaną mi w odpowiednim czasie wyjawione. Piszę ten pamiętnik paznokciem w rogu pokoju. Może ktoś go znajdzie.
Energia.
Od jakiegoś czasu czuję, że mam więcej sił, że rosnę. Kiedy na początku spacerowałem po pokoju, przechodząc od ściany do ściany, robiłem cztery duże kroki. Teraz mogę zrobić już tylko dwa. Kiedy kładę się spać, muszę podkurczyć nogi, a kiedy wstaję, nie mogę się już do końca wyprostować. Wszystko jednak idzie w dobrym kierunku. Powiększam się, aby prawidłowo wykonać przeznaczone mi zadanie. Myślę, że czerpię energię z podłogi i ścian, bo odkąd tutaj jestem nic jeszcze nie jadłem.
Łagodność.
Dzisiaj rano obudziłem się z poczuciem, że jestem łagodny. Nie wiem czy mi się to przyśniło, czy to efekt działań mojej podświadomości. Jestem pewny, że swoim działaniem nie mogę nikomu zaszkodzić. Nie jestem zły, nie zniszczę ludzi, których jeszcze na pewno spotkam. Cieszę się z tego.
Niepewność.
Wyszedłem na zewnątrz! Nie próbowałem otwierać drzwi od dłuższego czasu. Odkąd tu jestem, były zamknięte, a na bezużyteczne próby nie chciałem tracić energii. To się stało przez przypadek. Jestem już tak duży, że obracając się nacisnąłem klamkę i wyjście po prostu zostało otwarte. Wyjrzałem poza pomieszczenie i zobaczyłem długi korytarz z ciągiem takich samych drzwi. Były ponumerowane, na moich była tabliczka z numerem 146357. Przeszedłem do końca korytarza i z powrotem. W paru otwartych pokojach znalazłem podobnych do siebie. Porozmawialiśmy chwilę. Tak samo jak ja, nic nie wiedzą. Wszyscy czekamy na polecenia. Jeden z nas jest bez nogi. Opowiadał, że pewnego dnia ściana otworzyła się i wielkie szczypce urwały mu nogę.
Ingerencja.
Zostaliśmy zaatakowani. Parę dni temu, tuż po porannej gimnastyce, niesamowite, wręcz oślepiające światło zaczęło promieniować z każdej strony pokoju. Bardzo mnie parzyło. Wydawało mi się, że to już koniec, ale na szczęście po chwili blask zniknął i wróciła normalna poświata. Wyczołgałem się na zewnątrz, aby zobaczyć co z innymi. Leżeli w pokojach albo na korytarzu, tak samo poparzeni jak ja. Nikt nie wiedział co się stało, ani czemu nas zaatakowano. Od tego czasu, codziennie rano, ma miejsce atak światła. Nie mam już siły wychodzić na zewnątrz. Jestem chyba mniejszy. Skóra schodzi ze mnie płatami. Bezradnie czekam na śmierć. Ostatnie słowa spisuję obok miejsca gdzie leżę. Prawdopodobnie nie przeżyję następnego ataku. Nie wypełnię swojego zadania.
Aneks.
- Panie doktorze! Są już wyniki? – Alicja spytała wchodzącego do sali lekarza.
- Tak, właśnie je dostałem. Spełniły się pani marzenia – doktor uśmiechnął się promiennie. - Pobrany wycinek pozwolił nam podjąć trafną decyzję o naświetlaniach, dzięki czemu możemy już zakończyć terapię. Jest pani zdrowa.
Pełnią gębą
Szefie, szybko, telefon pilny jest, z samej góry! – Sekretarka uderzała rytmicznie w drzwi toalety, robiąc przerwy w trakcie wdechów i wydechów.
- Nie mogę teraz, nie widzicie, że sram? – Zirytowany głos Naczelnego dawał do zrozumienia, że tym razem nie popuści.
- No, czuję szefie, ale to ON dzwoni! – Kobieta była nieustępliwa.
- O, wszyscy Święci, papier się skończył – Naczelny zawył, jakby ktoś obdzierał go ze skóry.
Drzwi kabiny otworzyły się z impetem. Kobieta zamarła na widok szefa, jedną ręką trzymał się za pasek spodni, a w drugiej coś chował, jakby wstydził się czasów, gdy mama wołała go na obiad. Sekretarka potulnie spuściła oczy, dając tym samym do zrozumienia, że coś spadło na jej świeżo wypastowane buty. Naczelny spurpurowiał na twarzy i ruszył galopem do gabinetu.
Po korytarzu rozszedł się nieokreślony zapach. Sekretarka natychmiast nabrała haust powietrza, mając cichą nadzieję, że starczy jej tlenu na czas powrotu. Gdy usiadła przy biurku włączyła podsłuch. Interkom wyglądał jak czajnik rozgrzany do czerwoności.
- Co wy tam wyprawiacie, do ciężkiej cholery? Chcecie spadku sprzedaży?
- Ależ, ja tylko…
- Nie przerywać, kiedy do was mówię, dywidendy wam się zachciało mniejszej?
- Nie, to znaczy, chciałem powiedzieć…
- Milczeć, macie zniszczyć, upokorzyć, zakopać, zgnoić… - W głośniku zapadła cisza, ale tylko na moment.
- Czego nic nie mówicie? Nawet nie wiecie, co należy zrobić! Macie pokazać pełnią gębą, że mamy rację!
- Pełnią?
- No, przecież mówię pełną gębą, śniadanie kończę! – Trzask słuchawki oznajmił koniec rozmowy.
per aspera ad lunae
Kacper otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Oba pomieszczenia spowijała ciemność, było cicho. Jedynie z dołu, dokąd prowadziły schody, dobiegało słabe światło. Pewnie matka znów nie zasłoniła okien - pomyślał.
Miał rację - duży pokój, do którego czasem zapraszano gości, a czasem nie, skąpany był w chłodnej poświacie. Blask wiszącego nad drzewami księżyca rozpraszał cienie i wydobywał na jaw obraz nędzy i rozpaczy: odrapane ściany, fotel, z którego upierdliwie wyłaziła jedna sprężyna, przechylony stół i stary fortepian ojca. Ten właśnie instrument stanowił największe utrapienie Kacpra. Młodzieniec miał się za artystę, za niemalże geniusza, a nie mógł okiełznać jednego, głupiego, spróchniałego fortepianu!
Obszedł go na palcach, zbliżył się do okna. Księżyc był bardzo pucułowaty, zdawał się uśmiechać.
Pełnia - pomyślał Kacper i obejrzał swoje dłonie. Zdążyły się już zagoić, odkąd podczas poprzedniej pełni całą noc spędził na bezowocnych próbach zamknięcia tego, co tkwiło mu w głowie, w jakiejś zwięzłej i względnie normalnej formie. Spojrzał na świetlne smugi, które przenikały przez brudną szybę i biegały po klawiszach, rozcinane cieniami, rozwiewane wiatrem. Wiatr wiał, jak zwykle.
Pośród grobowej ciszy każdy krok wydawał się hukiem, wzniecany w ten sposób kurz wirował i osiadał gdzie popadnie. Kacper rozejrzał się wokół, szukając jakiegoś stołka lub krzesła. Był pewien, że ubiegłej nocy przysuwał podobny mebel do fortepianu. Ktoś musiał jednak go zabrać. Ojciec - zaświtało w głowie Kacpra i zaraz uciekło, skarcone, cóż za głupia myśl, jakby rozpaczliwa. Z pewnością matka wpadła tu wczoraj i coś jej się nie podobało. Chłopak nie miał na czym usiąść, a przecież nie wypadało wisieć nad pożółkłą klawiaturą. Pozostawało jedno wyjście - fotel.
Gdzieś w głębi domu rozległy się uderzenia zegara, jękliwie wybił drugą nad ranem. Kacper przytargał mebel bliżej, ostrożnie wcisnął sprężynę pomiędzy inne i przygniótł dodatkowo siedzeniem, a potem niemal ze czcią zawiesił dłonie nad klawiszami. Grywał co noc, uparcie starając się zmusić instrument do posłuszeństwa. Kiedy na niebie panoszył się księżyc w pełni, było to wyjątkowo bolesne. Cóż, sztuka wymaga poświęceń. Każde wielkie dzieło trzeba wyrwać z siebie razem z ciałem i krwią.
Cisza dźwięczała mu w uszach. Ignorując zaklętą w atmosferze tego pokoju, niemal namacalną obecność ojca, położył dłonie na klawiaturze. Światło księżyca wybieliło wszelkie zażółcenia i - jak to zwykło czynić - wydobyło spomiędzy klawiszy cały rząd ostrzy. Kacper odrzucił głowę do tyłu, wyobraził sobie scenę, wyobraził sobie widownię, która siedzi i wstrzymuje oddech, i klaszcze, a potem dodatkowo wysoką sylwetkę, skrytą w cieniu. Zaczął grać.
Z pewnością nie szło mu gorzej, niż zwykle; po godzinie - zazwyczaj poprzestawał na godzinie ćwiczeń - wstał, czując lekkie zawroty głowy. Lepka ciecz ściekała na podłogę, pokrywała mu dłonie. Nie był zadowolony ze zgrzytliwych nut, z rozchwianej melodii. Z niczego nie był zadowolony.
- Pieprzony ideał - mruknął półprzytomnie i opuścił pokój.
Pogoń
Ciemność pulsowała w rytm tętna krwi. Biegłam przez las, pachniał skondensowanym życiem, jakby blask Luny wlał w niego samą jego esencję. Magia Bogini tańczyła w moich żyłach, wirowała w głowie, budziła dziki głód w ciele. Gorączkę. Wysiłek nie przynosił ulgi, nie niosła jej też chłodna wilgoć wypełniająca mroczne plamy gęstwin. Czułam na plecach oddech ścigającego. Blisko, coraz bliżej.
Rozgrzana blaskiem Bogini samica wewnątrz mojego umysłu błagała, niech mnie już dogoni, niech ta pogoń, szaleńczy wyścig wreszcie się zakończy! Mimo biegłam dalej, gra – ta najstarsza z gier mojego ludu - wciąż trwała.
Już blisko, jeszcze tylko kawałek.
Ponad drzewami płonęła blada twarz Luny, jej blask mnie hipnotyzował, wzywał. Pełnia. Bogini w swej formie Kobiety-Matki, dojrzałej, gotowej do godów. Jestem jej córką, jestem taka jak ona. A on o tym wie, nie zgubi tropu, mój zapach, zapach samicy, poprowadzi go, jak ja uwikłanego w Jej magię.
Został z tyłu, już go nie czułam. Zwolniłam instynktownie. Część mnie miała chęć wykorzystać okazję, uciec, zakpić ze współgracza. Gorączka w ciele stłumiła pragnienie triumfu, żądała poddania się. Poderwałam głowę, zawyłam. Pospiesz się, pospiesz! Czekam.
Odpowiedział, znów był blisko, za blisko, jeszcze nie czas, jeszcze nie dotarłam do celu. Znów biegłam, tak szybko, jak tylko potrafiłam, równy, długi krok, bez potykania, nogi same mnie niosły.
Blask Luny, przebijający się przez nagle przerzedzoną roślinność, powiedział mi, że dotarłam. Polana na szczycie wzgórza, nic, tylko niska, trawa, srebrzysta w Jej blasku i ogromny monolit, stojący po środku niczym samotny strażnik. A nad jego szczytem srebrna Bogini w pełni swej chwały.
Wyciągnęłam ramiona ku swemu bóstwu. Dziękowałam za dar dzisiejszej nocy, za wezwanie. Ofiarowywałam jej siebie.
Taką mnie zastał. Jego ramiona zamknęły się wokół mnie.
Długo biegł, pokonał wszystkich konkurentów. Oto jego nagroda.
Ziewnęłam. Przeciągnęłam się, poranna rosa nieprzyjemnie chłodziła nagie ciało. On jeszcze spał, skóra, uwolniona z nastaniem dnia od szarego futra, wydawała się za jasna i za gładka. Potrząsnęłam głową, choć tę „drugą” formę przyjmowałam na krótko, zawsze miałam uczucie, że jest właściwsza, że nasza ludzka forma to tylko skomplikowany kamuflaż.
Otworzył oczy. Uśmiechnęłam się, widząc, jak – rozespany – próbuje rozciągnąć zesztywniałe od chłodu mięśnie.
- Co tak wolno? Jak się będziesz opóźniał, to cię w końcu ktoś przegoni.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nie pozwoliłabyś na to. Przecież sama mnie wezwałaś. Zawsze wzywasz.
Proces gnilny
To było tak, proszę rozkładającego się trybunału. Nastała pełnia. Mogłem się wreszcie przeobrazić i spotkać z przyjaciółmi na partyjce pokera pod postacią, która nikogo nie krępuje. Nikt nie myśli o zabawie, kiedy w pobliżu czuć człowiekiem. A moim największym dramatem zawsze było to, że człowiekiem jednak jestem, a nieczłowiekiem jedynie bywam. Przez większość miesiąca wstydzę się pokazywać w towarzystwie, więc kiedy tylko nadarza się okazja, korzystam z niej. Głupi by nie korzystał.
Słucham, proszę rozkładającego się trybunału? Do rzeczy? Oczywiście. Przepraszam. Już mówię, jak było.
Siedzieliśmy we czwórkę wokół sarkofagu przodka tutejszego właściciela ziemskiego, grając w rozbieranego pokera. Ja, czyli sługa uniżony Alojzy Klepka, Zdzisław Bąk oraz Wilhelmina i Leokadia Truposz. Nikt nam nie przeszkadzał, ani my nie przeszkadzaliśmy nikomu – grobowiec stoi na uboczu nekropolii, zaś jego gospodarz, zaginiony w czasie jednej z wypraw krzyżowych, jak zapewne rozkładający się trybunał wie, spoczywa gdzieś w Palestynie. Sarkofag od wielu stuleci jest pusty.
Poker rozwijał się obiecująco. Wilhelminie widać już było śliczne, odrobinę tylko zmurszałe kosteczki. Normalnie cud-miód…
No, tak. Przepraszam. Miało być do rzeczy.
Grube mury nie stanowią dla mojego wilczego węchu najmniejszej przeszkody. Człowieka wywęszyłem raz-dwa i z miejsca poinformowałem o tym towarzystwo. Wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyć, kto się ośmielił naruszyć świętość pełni. Człowiekiem okazała się baba, taka wielka, z grubym warkoczem opadającym poniżej pasa. Łaziła od kwatery do kwatery, pochylała się przy każdej, coś tam kombinowała, mamrocząc pod nosem, po czym przechodziła do następnej. Wyglądało to podejrzanie. Tym bardziej, że w ogóle nie przejmowała się otaczającym ją tłumem zbulwersowanych mieszkańców nekropolii. Szczyt bezczelności, naruszać komuś spokój i ignorować gospodarzy.
Próbowałem prosić, aby sobie poszła. A ta do mnie: „Jeszcze tylko sto tysięcy nazwisk do przepisania. To kilkadziesiąt takich dziadowskich cmentarzyków. Do wyborów pozostał miesiąc, więc spadaj, włochaczu, bo mi światło zasłaniasz.”.
Dziadowskich! Włochaczu! Rozkładający się trybunał wyobraża to sobie? Co za tupet.
Nieprawda, że to my naruszyliśmy równowagę. Poza tym babsko dowiodło, że potrafi sobie dać radę. Zdzisław Bąk, jedyny wampir w towarzystwie, próbował grzecznie wyprosić ją poza teren cmentarza. A ta jak nim nie rzuci. Okazało się, że ta… no… samoobrona była jej znana. Biedny Zdzisiek wpadł na Wilhelminę Truposz, nadział się na jej kość udową i nim się obejrzał, została po nim kupka popiołu i, jak na złość, dolna szczęka.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę. Równowaga musi być zachowana. Żadnych kontaktów pozaduchowych ze śmiertelnikami. Ale tylko w taki sposób mogliśmy się jej pozbyć. Uparła się, że nie pójdzie, dopóki nie przepisze stu tysięcy nazwisk. Albo, dopóki któryś z nas nie da jej tego, co ona lubi jak koń owies. No, to się poświęciłem.
Biorąc pod uwagę nieposzlakowaną opinię, jaką się cieszę wśród nieludzi, oraz brak zatargów z prawem, proszę o łagodny wymiar kary.
Spełnienie
Janusz przyszedł do pracy tuż przed ósmą, kilka minut przeglądał korespondencję, następnie zaś kazał sekretarce wpuścić pierwszego klienta.
– Dzień dobry, panie Grzegorzu! – zawołał, gdy do gabinetu wszedł chudy mężczyzna pod trzydziestkę, w tanim garniturze, za dużych okularach i z podniszczoną aktówką w dłoni. – Dawno już pan mnie nie odwiedzał.
– Chorowałem ostatnio. Ale przy okazji napisałem takie małe opowiadanko. – Mężczyzna klapnął na krzesło, pogrzebał w teczce i wyciągnął z niej kilka zadrukowanych kartek spiętych zszywką. – Jest to mrożąca krew w żyłach historia łowcy wampirów.
Podał dziełko Januszowi, który przez chwilę w skupieniu je kontemplował, a potem przeczytał na głos pierwsze zdanie:
– Niebo rozjaśnił ksienżyc, gdy pogromca zbliżał się do zamku ze swoim nieodłącznym kołkiem.
– Zapowiada się na głębokie i pełne wymowy dzieło – stwierdził i na powrót pogrążył się w lekturze:
Sala wysoka była na dziesięć metrów, szeroka zaś na dwadzieścia. Wiszące na ścianie kinkiety rzucały budzący trwogę światłocień. Naprzeciw wejścia stały katafalki, na których ustawiono straszliwe, wykonane z mahoniu, zamknięte na głucho trumny, wyłożone czarnym materiałem. Cały ten obraz aktywizował w obserwatorze uczucie przejmującej grozy.
Janusz czytał. Nie straszne mu były literówki, błędy kompozycyjne i problemy z podmiotem. Szczycił się wszak umiejętnością znalezienia sensu nawet tam, gdzie go na pozór nie było. W jego wyćwiczonym umyśle zdania, tworzące na pierwszy rzut oka bełkotliwy zlepek, układały się w przejrzyste frazy napisane piękną polszczyzną.
– Całkiem niezłe – oznajmił, gdy doszedł do końca. Odłożył opowiadanie na biurko, wyjął z szuflady czystą kartkę, zanotował na niej kilka uwag i podał ją autorowi. – Proszę. To wszystkie istotne myśli, jakie udało mi się wydobyć z pańskiego dzieła.
– Aż pięć! Strasznie się cieszę. Domyślałem się, że moje utwory są coraz bardziej intelektualne, ale dopiero pan to potwierdził. Przyznam, że trochę obawiałem się dzisiaj przychodzić, bo nie zdążyłem dopisać puenty.
– Ależ zapewniam, że puenta się tu znajduje, tyle że jest ona domyślna. Wydedukowałem ją z całego pańskiego utworu i opisałem w punkcie piątym.
– Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję! – Uradowany autor zerwał się z krzesła, wyciągnął ręce, jakby chciał uściskać dobroczyńcę, lecz zamiast tego obrócił się nagle i ruszył do wyjścia
– Za tydzień przyjdę z kolejnym dziełem – rzucił od drzwi.
– Będę czekał, owocnej pracy! – Janusz pożegnał klienta i uśmiechnął się z satysfakcją. Z pewnością nie umrze z głodu, jeśli nadal będzie jedynym czytelnikiem w mieście, w którym tworzy dziesięć tysięcy autorów.
– Następny proszę!
Wstydliwy epizod z życia Dr House'a
Dr House miał wygłosić wykład. Nie znosił tego, ale nie miał wyboru - albo wygłosi wykład, albo będzie musiał zwolnić swoich pracowników. A przecież tak ich potrzebował... No cóż, nie zostało mu nic innego jak zrobić to, czego nie lubił. Prezes Vogler właśnie go anonsował:
- Panie i Panowie, Dr Gregory House.
Rozległy się oklaski. House powoli wstał i przykuśtykał do mównicy. Wyjął pomiętą kartkę i starając się nie patrzeć w stronę publiczności, zaczął przemowę:
- Eastbrook Pharmaceuticals jest koncernem przywiązującym szczególną wagę do perfekcji prowadzonych przez siebie badań, czego przykład stanowi jego nowy inhibitor ACE...
Poczuł nagle ból w dłoniach. Zdziwiło go to - najczęściej bolała go przecież prawa noga. Nie dano mu jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym fenomenem, gdyż nagle rozległ się kobiecy krzyk, po nim kolejny, a następnie usłyszał jak ludzie zrywają się na nogi i biegną do wyjścia. Podniósł wzrok - tak, to była autentyczna panika! Co się stało? Czyżby coś przeoczył? House zaczął rozglądać się wokół nerwowo, kiedy jakiś ruch po lewej przykuł jego uwagę. Niedaleko, zasłonięte od strony publiczności kurtyną, stało lustro. Spoglądała z niego dziwaczna postać. Wyglądała dokładnie jak Dr House, była jednakże wyjątkowo obrośnięta włosami, spomiedzy warg wystawały ogromne, zakrzywione, żółte zębiska, a oczy płonęły czerwono. Spojrzał na swoje dłonie - były całe porośnięte długimi włosami, a paznokcie urosły i wystawały daleko poza palce. Ponownie spojrzał w lustro. Nie miał już wątpliwości - zmienił się w wilkołaka!
- No tak - mruknął do siebie - zapomniałem, że dzisiaj jest pełnia...
Wśród nocnej ciszy.
Dawid po raz ostatni sprawdził stan przygotowań.
Drzwi zamknięte i zabezpieczone ciężką, żelazną sztabą. Okna przysłonięte masywnymi okiennicami. Przez trzy dni nikt i nic na pewno nie wyjdzie z tego pokoju. A, co ważniejsze, nikt do niego nie wejdzie.
Niewielka sterta prowiantu w kącie pokoju.
Woda.
Karuzela.
Wszystko gra.
Rozebrał się. Pamiętał, aż za dobrze pamiętał wieczór, kiedy zapomniał zdjąć ubranie. O mało się wtedy nie udusił.
Usiadł po turecku na podłodze, zamknął oczy i czekał.
Na księżyc.
Na cierpienie.
Na Przemianę.
Już czas. Nie widział wprawdzie pojawiającego się właśnie na bezchmurnym niebie księżyca, ale poczuł, jak budzi się drzemiące w nim zwierzę.
Wśród nocnej ciszy rozległ się ochrypły, pełen bólu krzyk.
***
Resztki ludzkiej świadomości walczyły w jego głowie ze zwierzęcym instynktem.
- Dlaczego? – myślał, biegnąc w kąt pokoju. – Dlaczego właśnie ja? Tup, tup, tup. Pić! Niuch, niuch. Woda! I dlaczego nie wilk? Niuch, niuch. Jabłuszko! Jabłuszko! Dlaczego ten cholerny chomik?
Wzgórze
Wzgórze za miastem było nawiedzone. Tak przynajmniej utrzymywały stare księgi. Co prawda, od przynajmniej pięćdziesięciu lat nie zdarzyło się tam nic nadprzyrodzonego, jednak okoliczni mieszkańcy nie zamierzali kusić losu. Gdy nadciągała mgła i lepkim jęzorem lizała ostatnie porastające wzgórze drzewa, barykadowali się w swoich domach, szczelnie zamykając okiennice, zapalając tysiące świec i modląc się do sobie znanych bogów.
Nad wzgórzem zaczynało robić się tłumnie. Czarne, stopniowo powiększające się punkty zataczały kręgi nad polaną. Dwa z nich dotknęły ziemi i czerwonymi flarami dawały sygnały innym.
- Esz, nic nie widzę przez tę mgłę – burknęła piegowata wiedźma.
- Tobie Bea to nigdy nie idzie dogodzić – odparła blondynka, poprawiając spiczastą czapkę. – Gdzie machasz tymi łapami! Chcesz, żeby siostry na drzewach lądowały?!
Piegowata wydęła w odpowiedzi wargi i skupiła się na sygnalizacji świetlnej. Jedenaście mioteł zaparkowało w wyznaczonym miejscu. Kobiety wątpliwej młodości, ubrane w tradycyjne czarne suknie z szerokimi rękawami, skupiły się w kręgu drzew. Okrągła tarcza księżyca rzucała blask na ich pomarszczone twarze i zakrzywione nosy. Roześmiały się skrzekliwie.
- Nooo – siwa babuleńka wystąpiła do przodu, stuknęła miotłą w ziemię i ognista kula zawisła nad ich głowami. – Dzikie tłumy się zebrały na dzisiejszą nocną nasiadówę. Cieszy mnie niezmiernie, że mogę znów podziwiać wasze parchate gęby – zaniosła się kaszlem. – A teraz jazda sprzęt rozkładać!
Żwawo zabrały się do układania wielkiego ogniska. Krzesełka w kształcie pentagramu, ostatni krzyk mody, zmaterializowały się na wezwanie siostry Rozomundy, która uradowana z pomysłu sama biła sobie brawo. Stół z zakąskami i napojami chłodzącymi ustawiły po lewej stronie wielkiego namiotu. Miały opóźnienie przez międzynarodowy korek nad Łysą Górą. Jakiejś młodej czarownicy skończyło się paliwo w miotle i czekała na pomoc drogową, blokując trasę na dobrych kilka godzin. W końcu trzeba było dziewczę utrzymać w powietrzu, inaczej niechybnie wyrżnęłaby w ziemię z całkiem pokaźnej odległości.
- A to cóż ma być? – siwowłosa spojrzała w stronę siostry Branhildy.
- Grill, z tego co pamiętam mamy pieczyste w menu.
- Tobie ta cywilizacja się na mózg rzuciła. Stara, a głupia – wskazała palcem przygotowane drwa. – Ognisko to myślisz, że w ramach ogrzewania zapalimy?
Zbliżała się północ. Czarownice zajęły wyznaczone im przed stuleciami pozycje. Wzniosły ręce ku gwieździstemu niebu. Księżyc w pełni przyglądał się im łaskawym okiem. Iskry strzelały w rytm nuconej piosenki. Wzywały na ucztę pradawne moce. W oddali zagrzmiało. Porywisty wiatr zerwał czapki z głów. Pierwsze krople deszczu spłynęły po twarzy siostry Rozomundy...
...Siedziały skulone na krzesłach w kształcie pentagramu, przytulone jedna do drugiej. Poły namiotu chroniły przed ulewą. Dym z ogniska dawno uleciał w noc.
- Aśmy sobie sabacik urządziły – siwowłosej odpowiedział pomruk rezygnacji. – Czy któraś z was moje siostrzyczki prognozę pogody sprawdziła?!
Zew krwi
- Tatusiu, dlaczego masz takie duże oczy?
- Bym cię lepiej widział.
- A, dlaczego masz takie długie uszy?
- Bym cię lepiej słyszał.
- A, dlaczego masz takie wielkie zęby?
- Bo zaraz cię zjem.
Wszyscy zarechotali zgodnym chórem. Rytuał dobiegł końca. Rozchodziliśmy się powoli. Pomachałem im ogonem na pożegnanie aż do następnej pełni Księżyca. Nareszcie najadłem się do syta. Miesiąc synodyczny trwa stanowczo za długo.
Leniwie spojrzałem na śpiącego chłopca. Dopiero za trzy lata stanie się żywicielem. Teraz dojrzewa jak każdy ludzki owoc. Przyglądałem się jeszcze przez chwilę jak jego aura wibruje w nierównym rytmie.
Walczyłem z pokusą, ale bałem się opinii publicznej, że tak jak dziadka, nazwą mnie pedofilem. Zgrzytnąłem zębami, wbiłem pazury w drewnianą podłogę, poczułem jak z pyska ślina kapie mi wprost na parkiet, wydając dźwięk podobny do mlaskania. Doskonale wiedziałem, że każdy owoc musi dojrzeć, ale miałem tak wielką ochotę zeżreć choć niewielką odrobinkę tej surowej, niedojrzałej aury, takie małe co nieco, tylko jeden kęs…
- Ghorran! – usłyszałem syk tuż obok ucha. Naprężyłem grzbiet i fuknąłem jak przed śmiertelną walką, gwałtownie odwracając głowę. Przede mną stał ojciec. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, padłbym natychmiast trupem. Zjeżyłem sierść i warknąłem nieprzyjemnym, chrapliwym głosem, jakbym połknął zdechłą mysz.
- Tylko patrzyłem.
- Zostaw go, albo…
Nie dałem mu dokończyć, bez żadnego ostrzeżenia skoczyłem na niego. W oka mgnieniu wgryzłem się w kark. Trzask chrupanych kręgów, sparaliżował mnie na moment. Zdałem sobie sprawę, że na zawsze zostanę wyklęty z bractwa. Synod jest bezwzględny. Bezwładne ciało zsunęło się bezszelestnie na podłogę. Usiadłem, podparłem się przednimi łapami, wysunąłem jęzor i oblizałem twarz, mając nikłą nadzieję, że zmyję krew i hańbę. Siedziałem tak przez dłuższą chwilę, straciwszy poczucie czasu.
- Mamo! – Z otępienia wyrwał mnie histeryczny wrzask chłopca. Oślepiło mnie światło słoneczne. Usłyszałem tupot nóg na schodach. Uchyliły się drzwi i do pokoju wpadła kobieta w średnim wieku, jej poszarpana, nadgryziona aura wyglądała z daleka jak zniszczona podomka.
- Mamo, zobacz, nasz Leon mnie obronił, ten wieki kot chciał mnie zjeść! |
Ostatnio zmieniony przez Agi 22 Października 2009, 13:05, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 20 Października 2009, 22:47
|
|
|
Agi wywalczyłaś dzielnie nową ankietkę |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Agi
Modliszka
Posty: 39279 Skąd: Wielkopolska
|
Wysłany: 20 Października 2009, 22:49
|
|
|
Wklejcie tutaj swoje oceny szortów. |
|
|
|
|
Witchma
Jokercat
Posty: 24697 Skąd: Zgierz
|
Wysłany: 20 Października 2009, 22:53
|
|
|
Akerman - to musi być tekst debiutanta, pełen jest zdań-koszmarków, interpunkcja kuleje... co tam kuleje, bez nóg biedaczka obu. Bardzo słaby tekst pod każdym praktycznie względem, ale ćwiczenie czyni mistrza.
Cytat | czujnie lustrując uważnie |
- głupie przeoczenie, ale na samym początku i od razu czytelnika źle nastawia.
Cytat | płomienie ognisk, które płonęły |
- jakoś tak niezręcznie...
Cytat |
Doznane przez nich zawroty głowy i nudności |
– pewnie jak moje po przeczytaniu tego zdania. Język polski nie lubi strony biernej aż tak bardzo jak chociażby angielski i musi być ona podchodzona ostrożnie do.
Cytat |
i wyciągnęło miecze porzuciwszy wcześniej liny |
- imiesłowy to wróg.
Cytat | zatonął pomiędzy bladymi piersiami kobiety |
– zabrzmiało, jakby miała ich ze sześć…
Cytat | gdy jechali w tą stronę |
– w TĘ stronę
Cytat | Któryś z nich spojrzał w górę mając nadzieję zorientować się w kierunku dokąd mają się udać, a trwoga z jaką zamarł na twarzy zmusiła resztę do podążenia za jego wzrokiem. |
- o bogowie... patrzycie i nie grzmicie.
Dalej jest jeszcze kilka perełek, ale każdy sobie może doczytać.
Gdyby punkty przyznawać... 1,5/10. Głównie za związek z tematem i zmieszczenie się w limicie znaków.
Blask – tutaj z kolei przecinkoza jakaś. Tekst jest dosłownie poszatkowany, strasznie zakłócało mi to odbiór. Na dodatek historia nie zaangażowała mnie emocjonalnie, kilka niedopracowanych zdań (jak „Zjawisko, którego nie rozumiała, ale wierzyła, że musi być wytłumaczenie.”). Tekst pozostawił mnie obojętnym, a co gorsze - nie lubię tego typu zakończeń. Jeżeli autor chce pozostawić niedomówienie, to jako czytelnik powinnam odczuć, że jest to zabieg celowy, a nie jedynie brak pomysłu na wyjaśnienie.
Tak na… 4/10.
Demolka
Cytat | Zdradzał go - sztywny krok |
- a dlaczego „-”?
Cytat | Na szybko rozważył kilka możliwych rozwiązań, jednak bez kodu dostępu do danych systemowych, nic nie wskóra. |
- tu się czasy nie zgadzają. Chyba „nic nie mógł wskórać”…?
Cytat | wymamrotał przez zęby |
- ależ mi zgrzytnęło…
Generalnie nienajgorzej się czytało, ale puenta mnie nie rozbawiła, a chyba miała. Tak więc mission szorta failed.
5/10
...I Bestia - albo tytuł za wiele zdradza, albo ja jestem tak genialna, że zdecydowanie za szybko (a przy takiej ilości czasu to niemal natychmiast) domyśliłam się zakończenia. Tak więc zero zaskoczenia, zero napięcia. Za to pewne podejrzenia co do autora.
5/10 |
_________________ Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.
"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/ |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 20 Października 2009, 22:54
|
|
|
Akerman
Joj zmęczył mnie okrutnie, nie wiem czy dalej też tak dam radę, ale...
Cytat | Konie wypadły z gęstego lasu na step porośnięty wysoką trawą.
|
bidule nie dość, że wypadły (dobrze, że nie mamie z wózeczka) z gęstego w wysoką, z deszczu pod rynnę
Cytat | Kapitan spiął konia i ruszył przed siebie. |
Koń, kapitan, kto ruszł, kto się spiął?
Cytat | a nagie sylwetki co raz to przesłaniały płomienie ognisk, które płonęły rozrzucone w jakimś pokrętnym, piekielnym ładzie.
|
Jezusicku nagie, rozrzucone, płonące i to w pokrętnym ładzie – te sylwetki to zdolne były
Cytat | Jazda na wiedźmę! Liny w dłoń! Żadnej nie przepuścić! |
Wiedźmę przejechali, linom nie chcieli przepuścić
Cytat | kobieta stojąca nad największym ogniskiem |
żaroodporne "szorty" miała
Cytat | Doznane przez nich zawroty głowy i nudności |
w kontekście poprzedniego zdania...znaczy koni? To czemu faceci rzygali? Pogubił się podmiot.
Cytat | sceną która się przed nią roztaczała. |
Roztacza to się widok z okna na przykład.Scena się ewentualnie toczyła, żarolubna ta kobita nic tylko nad ogniem stoi.
Cytat | tnąc i kłując bez opamiętania. |
Kim czym?
Cytat | pochylili się nad ich przywódczynią |
To oni też żaroodporni? Bo nie widziałam, żeby zeszła z ogniska
Cytat | waszym czarcim pomiotem. |
Która rodziła?
Cytat | konie widać odbiegły zbyt daleko |
Od czego?
znaczy w którą?.
Cytat | wysokiej stepowej trawy sięgającej człowiekowi pasa |
A to nie konie wypadły wcześniej w trawę? A może to centaury?
w kontekście zdania poprzedniego... któryś z krajobrazów bez życia...resztę zdania skomentowała Witchma.
Cytat | nie potrafili tego pojąć świadomie |
ech, nikt nie jest doskonały
Cytat | wiedza powoli w nich kiełkowała i oplatała ich ciała |
a co to groszek?
I parę innych. Generalnie łał, pierwszy raz widzę coś takiego Ałtorze/rko wiele pracy przed Tobą.
Blask
Takie dwa maluczkie bo nadmiar poprzednich mnie przytłoczył
Cytat | okna sąsiednich bloków ziały ciemnością, co do jednego. |
trochę to niesforne
Cytat | Popatrzyła jeszcze na komórkę i analogowy zegarek. Zgodnie wskazywały okolice drugiej. |
Przed chwilą przecież sprawdziła, która jest godzina.
Nie wczułam się w klimat. Za dużo błyszczało, jaśniało, rozświetlało. Za dużo czasowników, nie mogłam się skupić.
Cd z innymi może będzie, ale to strasznie męczące było. (uff to przeklejanie też straszne ) |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Agi
Modliszka
Posty: 39279 Skąd: Wielkopolska
|
Wysłany: 21 Października 2009, 06:37
|
|
|
Poprawiłam wynikłe z pośpiechu przy przenoszeniu tekstów usterki: dwie zgubione kursywy, jeden dwukropek i jedno pogrubienie. |
|
|
|
|
MOFFISS
Connor MacLeod
Posty: 1576 Skąd: Okolice wawki
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:07
|
|
|
ło, matko, poziom tak nierówny jak rozkład jazdy PKP w relacji Włoszczowa Kosmodrom-Gdańsk Główny. |
_________________ nie robisz za żadnego katalizatora, tylko za pierdzielizatora... by bio |
|
|
|
|
dalambert
Agent Chaosu
Posty: 23516 Skąd: Grochów
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:10
|
|
|
Agi, Dzięki za trud i czas poświęcony tej edycji .
Przeczytałem dopiero dwa więc nie ględzę o tekstach, ale 21 szortów wiecej o 5 to i tak dobrze |
_________________ Boże chroń Królową - Dalambert |
|
|
|
|
marcolphus
Batman
Posty: 514 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:10
|
|
|
MOFFISS napisał/a | ło, matko, poziom tak nierówny jak rozkład jazdy PKP w relacji Włoszczowa Kosmodrom-Gdańsk Główny. |
Ale za to od wilkołaków i innych owłosieńców aż się roi |
|
|
|
|
Agi
Modliszka
Posty: 39279 Skąd: Wielkopolska
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:10
|
|
|
MOFFISS, a to jest jakiś problem?
To nie jest konkurs na wstrzelenie się w poziom. |
|
|
|
|
dalambert
Agent Chaosu
Posty: 23516 Skąd: Grochów
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:11
|
|
|
marcolphus, no i dobrze edycja 1 listopadowa to i horrorki mamy |
_________________ Boże chroń Królową - Dalambert |
|
|
|
|
MOFFISS
Connor MacLeod
Posty: 1576 Skąd: Okolice wawki
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:14
|
|
|
Agi napisał/a | MOFFISS, a to jest jakiś problem?
To nie jest konkurs na wstrzelenie się w poziom. |
dlatego mamy kosmodrom i dworzec. Nieźle - świadczy o trendzie, czy pędzie literackim. |
_________________ nie robisz za żadnego katalizatora, tylko za pierdzielizatora... by bio |
|
|
|
|
marcolphus
Batman
Posty: 514 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 21 Października 2009, 07:28
|
|
|
dalambert napisał/a | marcolphus, no i dobrze edycja 1 listopadowa to i horrorki mamy |
No tak, na to nie wpadłem... |
|
|
|
|
terebka
Filippon
Posty: 3843 Skąd: Nowogródek Pomorski
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:05
|
|
|
Pięć pierwszych...
Akerman
Niedoszlifowane. Drapie po oczach.
Blask
To też nie jest kandydat do punktu, choć wykonanie o niebo doskonalsze od poprzednika. Coś zawiodło. Czegoś zabrakło.
Demolka
Przesłanie tego szorta z kolei do mnie dotarło bez problemu. Wiadomo, o co chodzi. I tyle.
...i bestia
Baaaardzo, baaaaaaardzo przewidywalne opowiadanko. Takie hollywoodzkie, niewymagające wysiłku umysłowego. Z rodzaju tych, co to kiedy się przeczytało jedno, to tak, jakby się przeczytało wszystkie.
Inwazja pożeraczy...
Wreszcie kandydat do punktu. Chociaż autor prawdopodobnie zasugerował się pewnym opowiadankiem o komarach z poprzedniej edycji, znaczy poszedł wydeptaną już przez kogoś ścieżką, ale zrobił to jak należy. Ładne, bogate słownictwo. I całkowite zaskoczenie w puencie. Tak, to zdecydowanie najlepszy z dotychczasowych szortów. |
_________________ SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne |
|
|
|
|
Ozzborn
Naznaczony Ortalionem
Posty: 8409 Skąd: z krainy Oz
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:21
|
|
|
Ło matko aż 21! Ciekawe kiedy ja to przeczytam.
Mnie też nie musicie dziękować, że nie napisałem |
_________________ Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga
'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett
"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:22
|
|
|
Ozzborn, może przed SKOFĄ? |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Ozzborn
Naznaczony Ortalionem
Posty: 8409 Skąd: z krainy Oz
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:25
|
|
|
Skofa skutecznie wyczerpuje rezerwy mojego wolnego czasu |
_________________ Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga
'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett
"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:29
|
|
|
Ozzborn, foch! |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
Ozzborn
Naznaczony Ortalionem
Posty: 8409 Skąd: z krainy Oz
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:33
|
|
|
Zawsze możesz przyjechać na SKOFĘ i mi poczytać szorty |
_________________ Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga
'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett
"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek |
|
|
|
|
baranek
Wróbel galaktyki
Posty: 5606 Skąd: Toruń
|
Wysłany: 21 Października 2009, 08:33
|
|
|
to ja złamię swoją zasadę i poiszę trochę o konkurencji. w końcu to moja zasada i mogę z nią robić co chcę.
Akerman
o tym szorcie napisano już wiele. ja od siebie dodam kilka rzeczy.
Cytat | w płaszczach z błyszczącymi klingami |
klinga nie jest najpopularniejszym elementem płaszcza.
Cytat | Nigdy nie opuścicie Akermanu jeśli tak to się zakończy... |
a jednak!
Cytat | Powiedział Mistrz Twardowski siedzący na małej wydmie z dymiącą fajką w ustach i Krakowską czapką na głowie. |
to nie kreskówka. ta krakowska czapka... taka z pawim piórkiem? no, nie wiem.
Cytat | Wysoko na niebie pomiędzy malutkimi gwiazdami błyszczała błękitna Ziemska kula |
mogli widzieć na niebie wielką błękitną kulę. ale skąd u nich wiedza, że to kula ziemska?
ogólnie, bardzo słabo. mnóstwo błędów. moim zdaniem Autor[ka] ma dwa wyjścia. zdołować się, obrazić i przestać pisać. albo obrazić się, stwierdzić 'ja wam jeszcze okaże' i pisać jak najwięcej. i pokazywać. najlepiej osobom spoza rodziny. ja trzymam kciuki.
Blask
bardzo łatwo buduje się nastój wizualnie. światłem i dźwiękiem. słowami jest trudniej. tutaj tak nie do końca wyszło.
i zakończenie... jakiś wybuch? atomowa zagłada? nie wiem. nie jestem przekonany do tego szorta.
Demolka
Cytat | Maszerowały stukając paznokciami za oddalającą się stopą, a wraz z nią cofającego się Pinkiego. |
to najgorsze zdanie w tekście.
Cytat | Palce szeregowego zatoczyły koło |
zaiste, gość miał poważne problemy z dłońmi.
nie podobało mi się. nie trafiła do mnie scenografia. nie rozbawiły mnie dowcipy. nie powaliła puenta.
…i Bestia
krótkie.
Inwazja pożeraczy...
Cytat | prężące się złowrogo i nieuchronnie mięśnie. |
tak mi nie zagrało. i 'plugawienie światła' też. jak skończyłem czytać, pomyślałem: "była komarzyca, teraz ślimaki'. tak mi skojarzyło.
ale szort bardzo fajmy. moim zdaniem powinien wygrać. PUNKT.
I w księżycowym blasku stanie u drzwi
Cytat | Morze nadziei, rzeka pragnień, strumień życzeń. Zbyt nieostrożnych. Wysłuchanych. |
Cytat | Jej tajemnica. Jej nagroda. Jej miłość. Jej udręka. |
Cytat | w srebrzystych promieniach księżycowej pełni szeptał jej prosto w duszę cudowne zaklęcia |
może i jestem na wychowawczym. sprzątam, gotuję, opiekuję się dzieckiem, ale nie czytam Harlekinów. nawet tak ładnie napisanych.
Jej zapach
nie trafiło do mnie. sens mi umknął.
Cytat | ohydna przemiana w pół zwierzęta |
przemiana w całe zwięrzęta byłaby równie ohydna.
Nieoczekiwany świadek
odwrócenie sytuacji. w sumie całkiem spoko. ale:
Cytat | bezwłosa, przerażająca bestia wyciągnęła coś z kieszeni. Pistolet. Spojrzałem wprost w czarną otchłań wnętrza rury i zamknąłem oczy. Nie było sensu się bronić.
I tak nie miałem najmniejszych szans z tym demonem. |
zawsze jak coś takiego, zastanawiam się: 'to jak gościu zdążyłeś opowiedzieć swoją historę?'. chyba, że gościem jest pan Pogorzelski.
Niespodzianka
całkiem fajne. trochę się, co prawda pogubiłem w krzykach, nie zawsze wiedziałem kto krzyczy, ale w moim rankingu, tekst zaraz za podium.
Nikt się nie waży
ile tutaj właściwie jest postaci? ja obstawiam trzy. kto da więcej? mniej?
Ostrożności nigdy dosyć
spoko. ale poza podium.
Pamiętnik znaleziony na skórze
bardzo fajne. skojarzenia [przynajmniek moje] z tematem wcale nie tak odległe. PUNKT.
Pełnią gębą
wiadomi, że w kibelku nie pachnie konwaliami. ale po co o tym pisać? i to tak, w sumie bez polotu. nie rozbawił mnie ten szort. dowcip kibelkowy, nawiązanie do tematu:
Cytat | Macie pokazać pełnią gębą, że mamy rację! |
na siłę, puenta zerowa.
per aspera ad lunae
niby spoko, niby się tnie [tekst, a nie jego bohater], ale nie złapałem klimatu. jednak rozumiem, że może się podobać.
Pogoń
powiadają, wszystko już było. 'Najpiękniejsza katastrofa' również. tak mi się skojarzyło.
Proces gnilny
doskonale wiecie, że ja do polityki w szortach nie mam nic. poza sympatią. tylko tutaj, tak jakoś, coś nie wiąże, nie wiem co.
Spełnienie
nawiązanie do tematu edycji może się okazać wysoce dyskusyjne. może być nawet uznane za naciągane. ale to świetny szort. PUNKT.
Wstydliwy epizod z życia Dr House'a
średnio. na wilka. bez emocji z mojej strony.
Wśród nocnej ciszy.
nie wiem, czy lepiej próbować wpisać się w konwencje, czy na siłe ją przełamywać. myślę nad tym. jak dojdę do sensownych wniosków - dam znać. ale to może potrwać.
Wzgórze
fajne, ale nie zmieściło mi się już na podium.
Zew krwi
ja to widzę tak. jeśli autor horroru [nawet krótkiego i z przymróżeniem oka] nie ma pomysłu na opowiadanie, to wprowadza do fabuły dziecko. prosty [prostacki nawet bym powiediał] i cholernie obrzydliwy chwyt. nie cierpię tego.
edytka: była |
_________________ Życie, ku*wa, jest nowelą.
"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński |
|
|
|
|
marcolphus
Batman
Posty: 514 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:07
|
|
|
baranek - no to już wiem, który szort jest Twój. |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:19
|
|
|
No to jedziem dalej...
Demolka Humor do mnie trafił, ale te paznokcie...no nie wiem.
…i Bestia. Przewidywalne, że aż strach. Skojarzyło mi się nie wiem czemu ze scenką z Drakuli, ale przeca tu wilka mamy
Inwazja pożeraczy...
Cytat | , zmącona trzepotem skrzydełek nielicznych przerażonych ciem | rozczuliłam się
Bardzo mi się podobało. Puenta zaskakująca, plastyczny klimat. Autorze/rko brawo! |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
dalambert
Agent Chaosu
Posty: 23516 Skąd: Grochów
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:36
|
|
|
shenra, ciekawe co powiesz na Wsród nocnej ciszy |
_________________ Boże chroń Królową - Dalambert |
|
|
|
|
Pucek
Tumitak
Posty: 2659 Skąd: Grochów
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:36
|
|
|
Szortożercy ruszyli do dzieła! No i dobrze - wszak o to chodzi!
Oby tylko podobnej energii starczyło do litery Z, znaczy końca listy |
_________________ prawdopodobnie najstarsza wiedźma w okolicy. |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:37
|
|
|
dalambert, widziałam zastanawiam się kto mi chomika podpitolił |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
dalambert
Agent Chaosu
Posty: 23516 Skąd: Grochów
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:38
|
|
|
shenra, mam poważną propozyje, ale ..... |
_________________ Boże chroń Królową - Dalambert |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 09:40
|
|
|
dalambert, Chodź szepnij słówko , a będzie Ci wynagrodzone |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
terebka
Filippon
Posty: 3843 Skąd: Nowogródek Pomorski
|
Wysłany: 21 Października 2009, 10:00
|
|
|
Kolejna piątka...
I w księżycowym blasku stanie u drzwi
Nie mam złego zdania, choć nie przepadam za tak poetyckimi tekstami. Może trochę więcej konsekwencji ze zdaniami prostymi by się przydało. Bo niezbyt pasują takie króciaki obok zdań długich, po wielokroć złożonych. Poza tym może być.
Jej zapach
Średnio. Przez chwilę myślałem, że rozpoznałem autora - ta tematyka, czy raczej gatunek, trochę znajomy. Ale nie. Zbyt duży rozbrat z interpunkcją w dialogach - FF wpaja podstawowe zasady
Nieoczekiwany świadek
Średnio na jeża.
Niespodzianka
I to spora. Nie zajarzyłem
Nikt się nie waży
Nie powiem, nawet zabawnie napisane. Takie jednak odniosłem wrażenie, że ten dialog mógłby się ciągnąć w nieskończoność (no, może do wschodu słońca), gdyby nie szlaban w postaci limitu znaków. |
_________________ SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne |
|
|
|
|
jewgienij
Parszywiec
Posty: 6286 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 21 Października 2009, 10:12
|
|
|
Shenra, wrodzone poczucie sprawiedliwości, nie pozwala mi się zgodzić z większością Twoich uwag na marginesie Akermana Dwa pierwsze przykłady uważam wręcz za najzupełniej prawidłowe. Trzeci jest niedobry, ale z powodu tych "płonących płomieni ognisk", a nie pomieszania podmiotów, bo chyba o to Ci chodziło.
Poniżej wiele zastrzeżeń jest także problematycznych, bo kontekst szorta wyjaśnia pewne sytuacje. Skoro w tym świecie wypadają z lasu konie, to nie zaskakują nas jeźdźcy, skoro jeźdźcy kłują i tną bez opamiętania, to pewnie bronią białą. itd.
A jeśli konie odbiegły zbyt daleko, to jasne, że z miejsca akcji
Piszę o tym wszystkim, bo mimo wielu językowych niezręczności i błędów wykazanych przez Witchmę, a także i Ciebie, szort ma dla mnie całkiem dobrą puentę. Trochę się za bardzo nad nim poznęcałaś IMO. |
|
|
|
|
shenra
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa
Posty: 24980 Skąd: z Nikąd
|
Wysłany: 21 Października 2009, 10:16
|
|
|
Nie twierdzę, że nie da się go właściwie rozczytać. Jest stylistycznym koszmarkiem jak dla mnie i tyle. Nie zaprzeczałam, że się poznęcałam trochę. Potencjał ma, ale do dopracowania. |
_________________ Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" specially for smert
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group |