To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Powrót z gwiazd - Co nam się śni

Agi - 23 Stycznia 2012, 03:46

Śniłam, że idę przez cmentarz w kierunku grobu męża, spotykam po drodze znajomych z Warszawy informujących się wzajemnie o śmierci Drivera.
Rafał - 23 Stycznia 2012, 09:24

Agi, na pocieszenie napiszę Ci, że ludzie "wierzący" w sny powiedzą, że to dobry "znaczeniowo" sen, serio :D
Witchma - 23 Stycznia 2012, 09:26

Aha! Czyli ja nie zrobię krzywdy żadnemu Węgrowi? (jakoś po ostatnim tłumaczeniu mam uraz, czego odzwierciedleniem był mój dzisiejszy sen)
Rafał - 23 Stycznia 2012, 09:42

Witchma, widzę jakiś placek ze śliwkami do zniszczenia :wink: :lol:
Witchma - 23 Stycznia 2012, 09:55

Rafał, chcesz mi rzucić jakiś biedny, niewinny placek ze śliwkami na pożarcie? :)
Rafał - 23 Stycznia 2012, 09:57

Węgierki tam będą, możesz je nawet pogryźć :D
Witchma - 23 Stycznia 2012, 10:05

Ja wszystko rozumiem, ale myślisz, że to one tę cholerną instrukcję pisały? :D Z drugiej strony, dobry placek nie jest zły ;P:
Agi - 23 Stycznia 2012, 10:14

Bardzo chętnie pomogę w niszczeniu placka z węgierkami. :mrgreen:
Rafał napisał/a
Agi, na pocieszenie napiszę Ci, że ludzie wierzący w sny powiedzą, że to dobry znaczeniowo sen, serio :D

Rafał, nie znam się na znaczeniach snów.
W środku nocy, budząc się z takiego snu zwyczajnie mam serce w gardle i nie potrafię zasnąć z powrotem.
A warszawiacy w moim śnie występujący to Rafał Kosik i Kruk Siwy.
Obecność Kruka na cmentarzu z racji grabarskiego zamiłowania nawet zrozumiała, ale co tam robił Kosik?

Kasiek - 23 Stycznia 2012, 18:28

Agi, wcale się nie dziwię, że nie masz przyjemnych odczuć. Brrr, też bym miała serce w gardle...
fealoce - 25 Stycznia 2012, 08:26

Śniło mi się, że dostałam legwana. Tylko skubaniec wciąż mi uciekał a ja go musiałam szukać, co było o tyle skomplikowane, że był niewidzialny więc mogłam go wytropić tylko dzięki temu, że rzucał się na koty więc jak widziałam miotającego się kota, to wiedziałam, że mój legwan też tam jest :lol:
Martva - 2 Lutego 2012, 15:25

Śniło mi się że ścięłam włosy. Sama, część do ramion, a potem się rozmyśliłam i resztę skróciłam tylko do pasa. Nie wiem co to oznacza, ale to dość powracający motyw, a teraz mi się przyśnił przez nureczkę (i zdjęcia z pufciowej SKOFy) i shenrę (bo z nią o tym rozmawiałam przedwczoraj.

Ale niewidzialnego uciekającego legwana nic nie przebije ;)

illianna - 7 Lutego 2012, 13:21

a mi się śniła Godzilla, ta nasza z forum! :D
Lowenna - 7 Lutego 2012, 13:43

illianna, skoro przyznajemy się do forumowych snów, to dziś śnił mi się mBiko :D Z całą baterią aparatów :roll:
Sauron - 7 Lutego 2012, 16:43

Śniło mi się, że asasyni albo templariusze, nie jestem pewna, wypuścili mnie z Animusa po paru miesiącach i straciłam rozum :shock:
hardgirl123 - 8 Lutego 2012, 18:55

śniło mi sie że ktoś chciał mi pokazać zdjęcie płodu psa w swoim telefonie komórkowym a ja nie chciałam go ogladać :(
Lis Rudy - 8 Lutego 2012, 19:12

kur.....
TOPIELEC mi się śnił wczoraj w nocy. Znaczy że go znalazłem.... :shock:

Kasiek - 8 Lutego 2012, 20:18

Jesu, śniło mi się, że zechciało mi się zostać lesbijką. Co ta ciąża robi z głową? :P
Martva - 8 Lutego 2012, 20:31

E tam ciąża.
Godzilla - 8 Lutego 2012, 22:24

A mi znowu pomieszanie z poplątaniem. Nie wszystko zapamiętałam, ale wiem, że jechałam pociągiem do Włoch. Mijaliśmy jakieś nieprawdopodobnie nowoczesne, niesamowitych kształtów ruskie pociągi towarowe. Pomyślałam, że oni handlują nie z Polską a z bogatszą częścią Europy. Na dodatek mijaliśmy je na bardzo wąskim zakręcie, dwa na raz, i bałam się, że się zderzymy albo że zepchną z torów nasz pociąg.

Na miejscu chodziliśmy po dziwnym, starym i bardzo stylowym mieście, i mieliśmy mieszkać w wielkim gmaszysku, podobno to się nazywało "Pofalowany Dom", i miało mnóstwo zakamarków i korytarzy, kojarzących mi się ze Szkołą Główną na Uniwerku, gdzie za mojego dzieciństwa mieścił się wydział biologii. Różne takie wąskie schodki, zakręty, pokoiczki itd.

Nasz pokój był gdzieś wysoko pod dachem. Wywiesiłam pranie na balkon, pamiętam że był zadaszony, i nagle okazało się, że jest jakaś koszmarna pogoda. Na przemian było śliczne słoneczko, huraganowy wiatr, deszcz ze śniegiem, znowu słoneczko. Pranie o mało nie pospadało ze sznurków, a jak wyszłam je zebrać, zajęłam się podziwianiem panoramy miasta. Wyglądało z góry trochę jak Praga: dużo czerwonych spadzistych dachów, ciasno poukładanych, opadających stromo ku rzece. Najpierw myślałam że jest wąska, potem dopiero zobaczyłam, że woda jest bardzo przezroczysta i zalewa kawał miasta. Domy w dolinie były zatopione aż po dachy.

Pomyślałam, że ściany Pofalowanego Domu zaczynają się pochylać i że pora uciekać. Zabrałam się za zbieranie z pokoju naszych rzeczy. Sprawdziłam półki na balkonie. Nic naszego tam nie było, tylko sterta nut. Wtedy zadzwonił budzik.

Martva - 21 Lutego 2012, 10:24

Dzisiaj była Noc Dziwnych Snów, mówicie?
Pamiętam:
-książkę którą kupiłam i z jakiegoś powodu chciałam oddać
-przechodzenie w butach na straszliwym obcasie prze krakowskie Aleje, nocą/wieczorem przy awarii elektryczności, częściowo na kolanach
-spotkanie grupki nieznajomych którzy mnie wyraźnie znali i gdzieś wyciągnęli (więc plany oddania tej książki, w strzępach po przeczołgiwaniu się ulicą, zupełnie się rozmyły)
-jakieś wielkie zamczysko, do którego z nimi pojechałam, nocleg w nim i obudzenie się w pomieszczeniu z jakąś babką, która koniecznie chciała mi zabrać ubranie, ale była bardzo sympatyczna. Z zamkowej komnaty rozciągał się przepiękny widok na las, a potem mnie zaprowadziła na taki mały taras - to był mój podjazd pod garażem, tak dokładniej, tylko zamiast krzewów berberysu były takie szklane gabloty. Do gablot przylatywały motyle, piękne i kolorowe, i rozpościerały skrzydełka tak jak motyle na szpilkach. Podziwiałyśmy je, pamiętam że jeden miał na skrzydłach deseń jak pyszczek jakiegoś gryzonia, żeby odstraszać drapieżniki. Potem ona się przeszła wokół i rozgniatała placem takie maleńkie wężyki, a potem zjawił się całkiem duży wąż, w kolorze koralowym (znaczy różowym mniej więcej, inna rzecz że wyglądał jak spleciony z koralików). Kazała mi go załatwić i go załatwiłam, trwało to dość długo i było obrzydliwe. Kiedy umierał, powiedział mi że przypełza tu codziennie a ona codziennie go zabija, bo kiedyś go stworzyła żeby sprawdzić czy potrafi, czy coś takiego. Ona wtedy przyszła i upewniła się że wąż poza głową ma unieczynnioną wątrobę i coś równie absurdalnego, chyba pęcherz moczowy (oba miały się znajdować tuż za głową). Odrzuciłam kij, który miałam w rękach i ogarnęła mnie zgroza i obrzydzenie.

Wcześniej śniła mi się shenra i kilkoro jej znajomych, gdzieś spaliśmy, coś jedliśmy, oni zapalili papierosa w pokoju a ja stwierdziłam że w takim razie idę spać pod drzwi, bo tu się nie da oddychać. Ale mało pamiętam z tego snu, bo pod koniec rybieudka napisał mi na blogu 'martva, masz u mnie jeden pasek <jakiegoś skrótu>', chodziło o taki pasek jaki się robi w komputerach jak coś się robi i miałam go jedna trzecią. Nie rozumiałam o co chodzi, ale obudziłam się nagle, całkowicie przytomna i z mocno bijącym sercem. Była czwarta rano.

Anix - 22 Lutego 2012, 02:21

Nic, NIC nie przebije mojego dzisiejszego snu :shock:

Śniło mi się, że byłam w piekielnym zakładzie psychiatrycznym (dosłownie PIEKIELNYM, bo wiedziałam, że to nie jest realny świat) po to, by dostać tam, uwaga, DOPŁATĘ do mieszkania. Sęk w tym, że byłam tam z koleżanką. Koleżanka realnie miła i kochana, we śnie była chamska, prostacka i bezczelna, ubliżała przemiłej pani z kasy, po czym ja się dowiedziałam, że muszę zejść do jakichś piwnic, żeby mi jakaś pani Krysia z księgowości wydała jakiś świstek. Dostałam zakaz odzywania się do pacjentów, bo okazało się, że to są jakieś wyjątkowo niebiezpieczne persony.
Poszłam, świstek od pani Krysi dostałam, wróciłam do kasjerki i tu koleżanka krzyczy, że ona jest u trójki panów z pokoju szóstego i gra sobie z nimi w karty. Wkurzyłam się, bo nie mogłam jej znaleźć i wyszłam z budynku, po czym wsiadłam w pociąg i znalazła się na jakiejś podwarszawskiej stacji. Tam spotkałam jakieś osoby z podstawówki, których wieki nie widziałam i zaczęliśmy gadać, po czym pojawiła się moja koleżanka, roztrzęsiona i bez palca. Okazało się, że jeden z wariatów palec jej uciął... potem jeszcze pamiętam, że jakiś żul chciał mi zabrać plecak z laptopem, a nieznany mi dziesięciolatek go odstraszył...

O__________o

shenra - 20 Marca 2012, 21:27

Nie sposób się z wami nie podzielić taką wizją, więc się podzielę :mrgreen:


Budynek wyglądał na całkowicie opuszczony, ale gdyby tak było, nie mielibyśmy w nim czego szukać. A informacje i rozkazy otrzymaliśmy dość jasne. Zagnieździło się tam coś, co nie używając wielu słów, zeżarło wszystkich, którzy się w nim znajdowali. Nie jestem pewna, czy trafiliśmy do zamkniętego zakładu dla obłąkanych, czy też wymarłego hotelu. Pomieszczenia nie nasuwały innych skojarzeń. Wszędzie było duszno, lepko, szaro od kurzu. Nie wiem, skąd dochodziło przebijające się przez otłuszczone szyby światło. Nadawało otoczeniu klimat niesamowitości. Czułam jak po kręgosłupie biegnie strach. Jak odzywa się we mnie zwierzątko pierwotne i wyje mi do ucha, że należy spieprzać z tego miejsca. Niestety ja i moja drużyna mieliśmy za zadanie zbadanie kompleksu i znalezienie przyczyny masakry, do której tu doszło.
Poruszaliśmy się jak muchy w smole, mozolnie i ostrożnie. Każdy krok mógł być ostatnim i każde z nas zdawało sobie z tego sprawę. Czułam, że w powietrzu poza pyłem unosi się coś jeszcze, coś czego nie powinno w nim być. Lepkość, obrzydliwa woń fekaliów, stęchlizny zabijała mój zmysł węchu. Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy skowyt. Było to połączenie najgorszych wrzasków, jęków i pisków skumulowane w jednym gardle. Nie miałam wątpliwości, że wydobył się on z ust jednej osoby. Osoby? Zwierzęcia, potwora, mutanta… Coś, niczym strzała przemknęło obok nas. Zimny oddech musnął mój kark. Jednocześnie był gorący od żądzy krwi. Oczyma wyobraźni widziałam gęstą ślinę ściekającą z otwartego pyska, uzbrojonego w garnitur ostrych zębów.
Przeszliśmy przez kolejne pomieszczenie. Porozrzucane meble wskazywały, że miała w nim miejsce walka. Puste regały leżały jedne na drugich, strzępy pościeli walały się po podłodze, kawałek krzesła zwisał z sufitu zaplątany w kabel od lampy. Stelaż łóżka blokował wejście do pomieszczenia po lewej, prawdopodobnie łazienki.
W chwili, gdy postanowiliśmy się rozdzielić, usłyszeliśmy krzyk. Tym razem ludzki, przeraźliwy, przenikliwy, przedśmiertny. I zapadła cisza. Spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem w oczach. Widzieliśmy już wiele rzeczy, ale to miejsce chwytało nas za gardła mocarną, pazurzastą łapą i odbierało oddech. Zmrażało krew w żyłach i odbierało władzę w członkach. Zupełnie, jakby to miejsce powoływało do życia nasze najgorsze koszmary i kazało nam się z nimi zmierzyć. Ogarnęło mnie uczucie, jakie ma człowiek, który wie, że coś potwornego za nim stoi. Jest sparaliżowany strachem, walczy z chęcią natychmiastowej ucieczki i jednocześnie nieprzemożonym pragnieniem obejrzenia się i sprawdzenia, czy faktycznie stoi za nim jego demon.
Kolejny krzyk przywołał nas do porządku. Kilka komend i ruszyliśmy w kierunku źródła dźwięku. I wtedy pojawiło się TO. W zasadzie to była, a raczej już nie była, dziewczyna z naszej drużyny. Jej postać wydłużyła się o pół metra i schudła do jakiś karykaturalnych rozmiarów. Włosy miała posklejane tym samym ohydztwem, które pokrywało wszystko dookoła. Oczy zwęziły się do dwóch kresek jarzących się po środku wielkimi kulkami białego ognia. No i demoniczny uśmiech sięgający od ucha do ucha, układał się z dwóch rzędów stożkowatych, cienkich i diabelnie ostrych zębisk. Rzuciła się na najbliższego człowieka z jazgotem pomieszanym z bulgotaniem i zaczęła go rozszarpywać zębami i pazurami. Robiła to z niewyobrażalną prędkością. Pozostali otworzyli ogień, ale żaden pocisk nawet jej nie musnął.
Wycofaliśmy się do pomieszczenia obok i zabarykadowaliśmy. Serce waliło mi jak oszalałe, miałam wrażenie, że ciśnienie rozsadzi czaszkę i mózg wypłynie uszami. Byliśmy przerażeni do tego stopnia, że aż dziwiłam się, jakim cudem nasze wątłe ciała i umysły są w stanie to przetrwać. W jaki sposób poradzić sobie z taką bestią? W jaki sposób ujść z tego z życiem?
Po chwili znów zapadła cisza. Wampirzyca, bo tak ją nazwałam w myślach, skończyła ze swoją ofiarą i zapewne wypatrywała kolejnej. Zaskoczyło mnie, że nie spróbowała sforsować drzwi i dobrać się do nas. Musieliśmy działać szybko. Teraz liczyło się jedynie to, żeby wydostać się z budynku. Obmyśliliśmy plan awaryjny i wyszliśmy z ukrycia. Wampirzycę zauważyliśmy cztery pokoje dalej. Łączył je długi korytarz. Gdy wyczuła ruch, obróciła się w naszą stronę i ruszyła. Prędkość jaką osiągała była obłędna. Widziałam jej wykrzywioną wściekłością twarz pędzącą prosto na mnie. Serce, o ile to w ogóle było możliwe, przyspieszyło jeszcze bardziej. Czułam jak wyrywa mi się z piersi, jak staje w gardle. Oblał mnie zimny pot. Miałam wrażenie, że to koniec, że upatrzyła sobie mnie na kolejną ofiarę i zginę na tym zadupiu i nikt się o tym nigdy nie dowie. W pół sekundy była przy mnie. Jej trupioblada, oślizgła twarz zatrzymała się centymetr przed moją. Wciągnęła nosem mój zapach, wyszczerzyła się jeszcze paskudniej i zaatakowała mojego towarzysza. W tym momencie zrozumiałam, że nic mi nie zrobi, że od samego początku nic by mi nie zrobiła. Co nie znaczy, że prawie nie zesrałam się ze strachu, albo że przestałam się bać. Natychmiast podjęłam decyzję, że zostawiam swoich ludzi. Dla nich nie było już ratunku, a ja nie miałam ochoty oglądać masakry. Pchnęłam drzwi do pokoju obok, zaryglowałam je za sobą i zwinęłam się w kłębek w rogu pomieszczenia. Zatkałam uszy dłońmi, choć wiedziałam, że i tak będę słyszeć wycie i przeraźliwe krzyki rozrywanych żywcem ludzi. Bardzo, bardzo chciałam, żeby nic mnie to nie obchodziło…

Matrim - 20 Marca 2012, 21:36

shenra, i Ty takie fajne motywy upubliczniasz? Na zmarnowanie? Niedobra Autorka, niedobra! :)
shenra - 20 Marca 2012, 21:39

Matrim, spoko spoko. Zawsze można wykorzystać, przecież i tak mam kopirajta na nie :mrgreen:

Przecież i tak nie lubicie mojego pisania :mrgreen: :mrgreen:

Matrim - 20 Marca 2012, 21:40

Kokietka :)
shenra - 20 Marca 2012, 21:42

Matrim, że mła? :shock: A gdzieżbym śmiała :mrgreen:
Matrim - 20 Marca 2012, 22:09

Śmiała się śmiała śmiać :)

Ale w sumie ciekawe, że Ty się w trakcie nie obudziłaś, widać przynajmniej kilka momentów-wybudzaczy ;)

shenra - 20 Marca 2012, 22:11

Matrim, jak usiadłam sobie w kąciku. Czyli pod sam koniec. Powiedziałam sobie: Alicja budzimy się, bo serducho trochę za szybko popiernicza. Obudziłam się, uspokoiłam palpitacje i poszłam spać dalej :mrgreen:
shenra - 20 Marca 2012, 22:58

A, żeby pokazać wam, że Morfeusz jest wyrozumiały i daje odetchnąć po stresujących snach, oto czym uraczył mnie na uspokojenie w kilka chwil po poprzednim stresie :mrgreen:

Zmaterializowałam się w centrum dowodzenia. No dobrze, może nie centrum dowodzenia, tylko centrum monitoringu obiektu zabytkowego Muzeo-Skanseno-Biblioteko-Zamku, o bliżej nieznanej mi nazwie. No i może nie zmaterializowałam się tylko uświadomiłam sobie, że właśnie tam się znajduję, gdy spojrzało na mnie z tuzin telewizorów. Lokalizacja była akuratna, bo mogłam spokojnie sprawdzić, czy nikt nie zorientował się, że wtargnęłam na teren zamku. Nic nie wskazywało na to, żeby moje pojawienie się wzbudziło czyjekolwiek zainteresowanie. Bardzo mnie to cieszyło, gdyż wolałam, żeby kobieta zarządzająca posiadłością raczej się nie dowiedziała o mojej niezapowiedzianej wizycie. Przyczyna była prosta. Zamierzałam coś ukraść. Taki mały artefakcik, który owa kobieta ukradła mojemu zleceniodawcy. Ech, życie złodzieja. Mój partner, bo jak się okazało po chwili miałam partnera, usiadł wygodnie w fotelu i jego małe, czarne oczka rozbiegły się po monitorach.
Spojrzałam przed siebie. Za przeszkloną ścianą rozpościerał się iście bajkowy krajobraz. O ile wnętrze budynku można nazwać krajobrazem. Po prawej i lewej stronie znajdowały się ogromne, toporne, schody(co ja mam z tymi schodami?) prowadzące na trzecie piętro i znikające w dół. Łączyły się balkonem, z którego można było podziwiać przepiękny, przestronny hol. Czerwony dywan biegnący do drzwi wejściowych. Marmurowe kolumny podtrzymujące strop kolejnego piętra, które w żaden ludzki sposób nie łączyło się z drugim piętrem, gdzie właśnie się znajdowałam. Dzieło pijanego architekta, który kreślił linie konstrukcyjne w takt alkoholowej libacji. Paradoksalnie, w sposób, którego nie potrafiłam ogarnąć, wszystko łączyło się w mozaikowatą całość. Po balustradzie wspinało dzikie wino, oplatając swoimi drobnolistnymi rączkami każdą kolumienkę. W powietrzu unosił się aromatyczny zapach bzu i świeżo ściętej trawy. Ale to jeszcze nic. Wszystkie ściany holu i innych pomieszczeń były po brzegi wypełnione regałami z książkami. Woluminów musiało być dobrych kilka milionów. Stały oparte o siebie na półkach sięgających okrągłego, witrażowego sklepienia, zupełnie takiego samego jakie można spotkać w oranżeriach. Część regałów zdawała się być dosłownie przyklejona do ścian, gdyż wisiały w powietrzu nad schodami, obrastały kolumny niczym symbiotyczne istoty. W centrum monitoringu również wypełniały każdą wolną przestrzeń, nawet pomiędzy telewizorami.
Nagle stała się rzecz dziwna. Zewsząd zaczęli napływać ludzie. Po pierwsze, nie sądziłam, że ktokolwiek znajduje się w posiadłości. Po drugie, nie w tej ilości. I wreszcie po trzecie, nie w takim stanie. Najważniejszy punkt trzeci, bo z tymi ludźmi było coś nie tak. Poruszali się mozolnie, jakby spowolnieni, zahipnotyzowani. Przyglądałam im się z rosnącym zaciekawieniem. Ich tępe, puste oczy nieco mnie przeraziły. Zupełnie, jakby ktoś kontrolował armię zombie. Armię zombie przeszukujących półki z książkami. W pewnym momencie do pomieszczenia monitoringu przeniknęła para staruszków. Nie wyglądali jak duchy, a bez problemu sforsowali ścianę. Nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi, tylko od razu zajęli się wyciąganiem książek. Zauważyłam, że robią to w konkretny sposób, nie chwytają za przypadkowe tomy. Stwierdziłam, że może warto by było dowiedzieć się od nich, czego tak zapalczywie szukają, o ile wydobycie informacji z ewidentnie otumanionych ludzi jest możliwe. Ku mojemu zaskoczeniu staruszka, z lekkim uśmiechem sinych warg, powiedziała mi, że szukają fragmentów mapy, które zostały ukryte w dziesiątych księgach z rzędu. Zabrzmiało to iście kretyńsko, biorąc pod uwagę, że rzędów mogło być miliony, każdy ma dziesiątą księgę z dwóch stron i jeśli faktycznie znajdowały się w każdej dziesiątej, to kawałków mapy musiało być na bidę parę tysięcy. Łatwiej by chyba było znaleźć igłę w stogu siana. Staruszkowie przeglądnęli dostępne w pomieszczeniu książki i ruszyli w dalszą drogę.
Pomyślałam sobie, że skoro ci wszyscy ludzie nie zwracają na mnie uwagi, to wyjdę w końcu i sama rozejrzę się. Już nie tylko za moim artefaktem, ale także za tajemniczą mapą, która w moim przekonaniu musiała być mapą prowadzącą do niewyobrażalnego skarbu. Skoro tak sprytnie została schowana, to nie sporządzono jej z okazji skrzyni ze złotem. Przeszłam się na czwarte piętro, które składało się jedynie ze schodów i korytarzy. Przy wschodniej ścianie zauważyłam drabinę. Wspięłam się na nią i rzuciłam okiem przez półmetrowy otwór w ścianie na kolejne pomieszczenie, jakby antresolę, albo rozbudowany pawlacz. Podłogę stanowiły książki, ułożone kilkunastotomowymi rzędami w kwadrat. Dookoła nich na równi z grzbietami była podłoga. Przypominało to mini basen wypełniony literaturą zamiast wody. Po prawej i lewej stronie oczywiście stały następne regały. Natomiast na wprost zauważyłam schody prowadzące w dół i spore okno, przez które wpadały promienie porannego słońca.
Patrząc na tę nietypową skrytkę na książki, kolejne architektoniczno-pijackie piętro, czy czymkolwiek to było, uświadomiłam sobie, że armia zombie źle szuka. Człowiek miewa przebłyski w najmniej oczekiwanych momentach. Stwierdziłam, że skoro jest to stara mapa, bo musiała być stara, to nie ukryto jej wczoraj. Bo, kto teraz robiłby mapy skarbów? W takim razie nie można jej szukać w byle jakich książkach. Przecież nikt by się nie spodziewał, że znajdzie coś takiego w encyklopedii PWN z zeszłego roku. Jeżeli faktycznie istniały fragmenty jakiejś mapy i były one umieszczone w dziesiątych księgach z rzędu, to z pewnością dotyczyło to woluminów, które na bidę miały po trzysta lat. A zatem, żeby znaleźć cokolwiek należało się udać do działu z książkami już z lekka rozpadającymi się. Genialność mojego toku rozumowania poraziła mnie razem z gongiem, który usłyszałam w chwili olśnienia…

Gongiem oczywiście okazał się budzik, po chamsku drący mordę w niebogłosy :mrgreen: I teraz nie dowiem się co to za skarb był.

Kasiek - 21 Marca 2012, 08:40

Jakieś roztopy mi się śniły, wielkie powodzie, jeżdżenie pod górę... strasznie się zmęczyłam tym snem... I nie wiem czemu od czasu kiedy wstałam o Michasiu myślę "ona".


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group