Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Arhizka twórczość radosna, czyli Arhilah-n Atimaa
Autor Wiadomość
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:11   

Powiem tak. Gwałć, pal i morduj. Ale nie śpiewaj.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:12   

Fidel-F2 napisał/a
ARHIIZ, nie chce mi się rozwodzić nad tekstem sprzed lat który sam uważasz za słaby, bo masz rację jest fatalny. Wrzuć coś z czego dziś jesteś zadowolony. Tylko nie 150 000 znaków z łaski swojej. Coś co idzie przełknąć z monitora.

Czemu nie? Mógłbyś się dowartościować, jak niektórzy ;)

Nie wiem ile to znaków, ale jest o mój ostatni tekst, z zeszłego roku. W czasie gdy go pisałem, podobał mi się - dziś już niestety nie do końca. I nie wiem ile to ma znaków...


IV Pierwsze ostre promienie słońca

Oddział Aśrego kierował się w stronę Gordyn. Po zniszczeniu Skardi, była teraz najpotężniejszą fortecą Półwyspu Wiatrów. Nic dziwnego, że wódz chciał z niej zrobić stolicę swego państwa.
Po długiej, monotonnej jeździe przez otwarte łąki, na horyzoncie zamajaczyła twierdza. Podobnie jak Skardi, Gordyn otaczał wysoki mur. W całości przypominała wizualnie tą pierwszą, z tą różnicą, że ta była nieco mniejsza i miała mniej wieżyczek strzelniczych. Z centrum twierdzy tradycyjnie wystrzeliwały w niebo trzy duże, trójzębne wieże.
Oddział zatrzymał się przed budowlą. Aśri, Dyrim, Aknał i Ymir zsiedli z koni, by ruszyć w stronę wielkich drewnianych wrót. Wejście było na znak uległości otwarte na oścież.
- A jeśli to zasadzka? - rzekł niepewnie Aknał
- Nie odważą się - odparł Dyrim rozbawionym głosem - spójrz za siebie. Nie bez powodu wzięliśmy ze sobą niemal całą armię. Tamci za murem doskonale wiedzą, że jeśli coś nam się stanie, zostaną rozgromieni przez naszych ludzi.
Wrota podobnie jak mur, wykonane były z na wpół ociosanych belek. Gdy przybysze przekroczyli próg, ich oczom ukazało się właściwe miasto. Kilkanaście wysokich budynków tworzyło okrąg wokół głównego placu, przy czym jedna ze ścian każdego domu była wbudowana w dwukrotnie wyższy mur, na którego szczyt prowadziły liczne drabiny. W centrum okręgu stał główny budynek w kształcie prostokąta. Był on w rzeczywistości podstawą dla trzech ogromnych wież. Był on w rzeczywistości podstawą dla trzech ogromnych wież. Głównym materiałem budulcowym były szerokie sosnowe deski. Całość była bardzo surowa, bez jakichkolwiek zdobień czy zbędnych wykończeń. Funkcję okien pełniły wyciosane w ścianach kwadratowe otwory. Wszędzie unosił się delikatny zapach sosnowej żywicy.
Przed wejściem do głównego budynku płonęły dwa ogniska - siedziało tam kilkunastu tubylców, z kolei w innej części kompleksu ktoś piłował właśnie deski. Jednak całość wyglądała na opustoszałą, jakby tylko nieliczni nie bali się wykonywać swoich codziennych zajęć podczas wizyty zdobywcy.
Taranie z północy nie różnili się zbytnio od swoich rodaków z południa. Ich oczy były koloru węgla lub dębowej kory a włosy czarne niczym krucze pióra. Byli także rośli i barczyści, jedyną istotną różnicą był ubiór - skóry, które nosili tutejsi Taranie wyglądały na całkowicie oprawione, zawierały też o wiele więcej elementów futrzanych.
Nagle drzwi do głównego budynku otworzyły się z łoskotem. Najpierw wyszło z nich dwóch mężczyzn w lekkich futrzanych pancerzach, którzy ustawili się po bokach wejścia. Każdy z nich dzierżył długą włócznię o stalowym grocie.
Następnie przybyło czterech ludzi odzianych w długie skórzane szaty, które były przyozdobione kośćmi, głównie żebrami. Każdy z nich trzymał w ręku długą drewnianą laskę z nabitą na końcu ludzką czaszką.
Nieznajomymi ruszyli w stronę przybyszów. Po chwili można było dokładniej przyjrzeć się ich twarzom. Jawiły się one nienaturalnie chude i blade, jakby ktoś naciągnął na czaszkę martwą, za małą skórę. Ich oczy leżały głęboko w oczodołach, ale w poblakłych tęczówkach zdawała tlić się wielka moc. Liczne kościane talizmany swoiście dzwoniły, drżąc na ich szyjach i rękach. Wargi mieli przez cały czas nieznacznie rozchylone, odsłaniając żółte, jakby opiłowane zęby. Mieli też długie, sięgające do pasa srebrne włosy.
- Nadarm-tyr, witamy cię wodzu Asyr-tara. Czterej szamani, panowie fortec, które z twojej łaski nie zostały zniszczone, witają cię w stolicy twego imperium. - powiedział jeden z witających, gdy cała czwórka znalazła się już tuż przed Aśrim.
- Nadrim-tar, również witam was zacni szamani. Cieszę się, że dołączyliście do plemienia Aśri-tara - odparł uroczystym tonem Aśri. Podobnie jak Taranie z Wielkiej Kniei, mieszkańcy północy mówili innym dialektem, jednak różnice językowe były do siebie na tyle małe, że bezpośrednia rozmowa nie stanowiła przeszkody.
- Pozwólcie, że zaprosimy was do wnętrza Domu Rady - rzekł drugi północny szaman, po czym wszyscy ruszyli w stronę budynku z trzema wieżami.
Wnętrz nie wyróżniało się niczym specjalnym - znów proste sosnowe deski. Goście weszli do dużej sali. Na ścianach świeciły proste pochodnie, na podłodze zaś leżały liczne zwierzęce skóry, głównie wilcze i niedźwiedzie. W ścianie przeciwległej do drzwi frontalnych, były trzy wejścia - zapewne do ogromnych wież.
Na środku pomieszczenia stał mały, okrągły drewniany podest - był on na tyle niski, że siedząc na podłodze, kończył się tuż pod łokciami. Wszyscy usiedli wokół niego - zarówno szamani z północy, jak i ich goście.
Po chwili zjawił się jeden z tubylców, ubrany w skórzany płaszcz. Postawił na "stoliku" sześć miseczek z tajemniczym, złocistym płynem.
- Witajcie w naszych skromnych progach - odezwał się jeden z szamanów. Jego głos był monny, choć znacznie zachrypiały.
- Raczcie się miodem pitnym, niedługo podadzą także pieczonego dzika. Jesteśmy Radą Szamanów, wspólnie zarządzaliśmy pięcioma fortecami. Każdy z nas jest też bezpośrednio odpowiedzialny za jedną z nich, oraz tereny ją otaczające, czyli pobliskie wioski rybackie. Wódz rady, Yrak-har, zginął w Skardi... Proponujemy żebyś, nasz wodzu, pozostawił nam zajmowanie się tymi kompleksami - tak jak to było dotychczas. W zamian będziesz mógł dysponować naszymi bogactwami, ludźmi...
Dyrim przez cały czas przypatrywał się uważnie członkom Rady.
- Bez wątpienia, wasz geniusz jest znaczny. Wszak zajmujecie się organizacją czterech, a niegdyś pięciu cudów północy. Wódz Rady, był zapewne najmądrzejszy spośród was, ale jakoś nie widzę, byście nosili po nim żałobę. Poza tym bije od was coś dziwnego, jakaś... siła. - Dyrim zmrużył oczy, wpatrując się w rozmówcę, jakby chciał go przebić wzrokiem na wylot.
- Około czterysta lat temu wpadliśmy na pomysł zbudowania fortecy, tak powstała Skardi. Z czasem...
- Czterysta lat? - źrenice Aśrego rozszerzyły się z niedowierzania
- Dojdę do tego, mój wodzu - odparł członek Rady, po czym kontynuował - Z czasem dołączyli do nas inni szamani i ich ludzie, to dało początek pozostałym warowniom. Mając zapewnione bezpieczeństwo i wszelkie wygody, zaczęliśmy prowadzić badania - po tych słowach szaman wyjął długą drewnianą fajkę, do której nasypał białego proszku.
- Wy Taranie z południa, znacie zapewne Skyr, jako liście do żucia. My oczyściliśmy je, uzyskując czystą esencję - rzekł starzec, po czym dał gościom fajkę, dodając groźnie - tylko jedno zaciągnięcie.
Aśri, jako wódz, skorzystał pierwszy. Miał wrażenie, że do jego nozdrzy dostał się ognień. Wszystko przez chwilę zawirowało, by wrócić do normy. Kolory wydawały się żywsze, a słuch wzbogacony o dziwne echo. Czuł jak rozpiera go tajemnicza energia.
Tymczasem fajka zdążyła już wrócić do mówcy.
- Jak widzicie, efekt jest o wiele silniejszy niż podczas żucia liści. Ale nic za darmo. Jak mówiłem, z początku było nas więcej - dokładnie czternastu. Czterech z nas nierozważnie korzystało z mocy Skyr, przez co popadli w uzależnienie, co ostatecznie przyniosło im śmierć... Właśnie, śmierć. Zainteresowaliśmy się nekromancją.
- W to nie wątpię, wszak sam stwierdziłeś, że macie po czterysta lat - wtrącił się Dyrim - ale widzę też, że nie jesteście nieumarłymi ani nekromantami.
- Owszem. Nekromancja to nie tylko czerniejące kości. Osoba zarażona może i zyskuje potęgę, lecz na krótko. Jednak ten rodzaj magii, jak wszystko, ma wiele barw. To tak jak z esencją Skyr - trzeba znać odpowiednie proporcje, zachować ostrożność. Źródło wielkiej potęgi w rękach nieroztropnego będzie powodem jego klęski. Pięciu z nas zaraziło się podczas moich badań Sztuką Śmierci i musieliśmy ich zlikwidować. Została tylko nasza piątka. Balansując na krawędzi życia, zgłębiliśmy w końcu tajemnicę długowieczności. Podzieliliśmy między siebie władzę, praktycznie wszystkie plemiona północy skupiły się wokół twierdz. Żyliśmy w spokoju i dostatku, aż do waszego przybycia.
- Czyżbyś zatem nas nienawidził? - spytał Dyrim
- Gdybyśmy byli młodzi, mielibyśmy tak ze sto lat, zapewne tak. Ale teraz... Emocje wypalają się z czasem, wraz z kolejnymi latami na wszystko zaczyna się patrzeć z innej perspektywy. Wódz rady był mądry, ale koniec końców, to Asyr-tara odniósł zwycięstwo. A u jego boku stałeś właśnie ty Dyrimie. To twoich rad słuchał, choć zapewne nie zawsze... takie prawo wodza. Wiedzieliśmy o was więcej niż wam się wydaje, lecz zbagatelizowaliśmy zagrożenie. Zakładaliśmy, że nie poradzicie sobie z Koalicją Plemion z Wielkiej Kniei. Po zniszczeniu Skardi wiedzieliśmy, że dołączając do was możemy tylko zyskać. Ciebie zaś, Dyrimie, prosimy o przyjęcie tytułu Wodza Rady.
Rozmowę zakończył łoskot otwierających się wrót - dwóch Taranów przyniosło na drewnianej tacy pieczonego dzika, a później także kilka bażantów. Rozpoczęła się uczta, goście jedli i pili, a kilku mężczyzn klaskało i przygrywało na rogach. Przybysze byli zachwyceni smakiem doprawionych potraw i właściwościami pitnego miodu. Zwłaszcza, że dotychczas jedli tylko niesolone, często tylko skruszałe mięso.

Kolejne dni płynęły spokojnie. Dyrim całe dnie spędzał w komnatach dwóch mniejszych wież, gdzie były pracownie szamanów. Na siedzibę wodza przerobiono wnętrze największej, środkowej. Słuchając rady Dyrima, Aśri kazał umieścić klatki z kośćmi każdego z tarańskich plemion na szczytach wieżyczek ciągnących się wzdłuż muru. Rozkazał też dobudować dodatkową - tuż nad wejściem, gdzie zamieszczono kości przodków ze szczepu Aśri. Takie działanie zapewniało większą kontrolę nad podległymi klanami.
Na drzwiach wszystkich twierdz namalowano trzy pionowe linie: białą, czerwoną i niebieską. Co najmniej dwie z tych barw znajdowało się w godle każdego tarańskiego szczepu, wszystkie trzy kolory zawierały się w "herbie" szczepu Aśri, ale symbolizowały teraz także Aśri-tara: plemię wszystkich Taran pod wodzą klanu Aśrego.
Po mimo południa, słońce z trudem przebijało się przez gęste chmury, rzucając na północny Półwysep Wiatrów tylko nieco ciepłych barw. Z północy jak zwykle wiał silny wiatr – dopiero tutaj nazwa "Półwysep Wiatrów" nabierała pełnego sensu. Nie wydawało się, by ten dzień miał odznaczyć się czymś szczególnym, jednak stało się inaczej.
Samotny kałahaski jeździec mknął przez otwarte tereny, niczym wiatr. Jego czerwono-niebieski strój i żywo powiewająca peleryna z daleka przyciągały wzrok. Celem przybysza była twierdza Gordyn. Gdy dotarł do jej bram, zsiadł z konia i starał się porozumieć ze strażami - oczywiście nie znał tarańskiego. Na szczęście w pobliżu kręcił się Aknał...

Siedziba wodza Aśri-tara mieściła się w dużej komnacie, na szczycie środkowej wieży Gordyn. W porównaniu z pomieszczeniami typowymi dla północnych Taran, możemy tuta mówić o prawdziwym przepychu. Podłoga była całkowicie wyścielona niedźwiedzimi skórami, a ściany pokrywały liczne kości, ułożone w geometryczne wzory. Za podwyższonym siedziskiem-legowiskiem wodza przybita była szara płachta, na której był namalowany trójbarwny symbol Aśri-tara.
Do pomieszczenia wszedł Aknał, wraz ze wspomnianym wcześniej tajemniczym Kałahem. Wódz dostrzegł, że ma na czole czerwoną opaskę z wizerunkiem jakby żubra.
- Mój wodzu - zaczął Aknał - to jest Kanah z Plemienia Matara. Nadszedł czas Świętej Straży. Ja i moi ludzie musimy niezwłocznie udać się na Łąki Kałah. Ale nie obawiaj się, wrócimy.
- Plemię czego? Jakiej straży? - spytał zaspany Aśri
- Matar to zwierzę występujące na Łąkach, podobne do tutejszych żubrów, ale mniejsze i szybsze. Z kolei Święta Straż dotyczy walki z... Nie wiem, czy powinienem ci to mówić. To są sprawy Kałahów.
- Jadę z wami. - oznajmił władczo Aśri
- Ale...
- Jestem twoim wodzem, Akna.
- Ech, niech będzie – odparł niechętnie Kałah, rzadko kiedy nie wykonywał poleceń
- Ale nikt poza tobą nie jedzie – dodał już trochę pewniej
- Armia na pewno nie zaszkodzi... - argumentował Aśri
- To ziemie moich ojców, znam tamtejsze obyczaje lepiej od ciebie. Albo jedziesz sam, albo w cale.
- Dobrze Akna, ufam ci. Zgoda - Aśri uśmiechnął się, ciekawość i chęć podjęcia próby zjednania sobie ludu Kałahów była silniejsza, niż duma władcy.

Aśri i jego dwaj kałahascy towarzysze ruszyli w stronę Łąk Kałah. By uniknąć przedzierania się przez Wielką Knieję, przez kilka dni podróżowali na zachód, a dopiero później na południe.
- Czym jest Święta Straż? - pytał ciągle Aśri
- Mamy zakaz mówienia o tym obcym - tłumaczył Aknał - wodzowie szczepów kałahów zabraniają o tym mówić.
- Ale to ja jestem twoim wodzem! - oburzył się Taranin
- Nie jeśli chodzi o sprawy duchowe. W praktyce całość nie jest skomplikowana, dowiesz się wszystkiego na miejscu.
- Dlaczego nie teraz?
- Mówiąc o tym, złamalibyśmy słowo dane przodkom. Gdy zobaczysz to sam, nikt nie będzie musiał tego objaśniać.

Po kolejnych dniach monotonnej wędrówki, Aśri wkroczył na dobrze mu znane, południowe ziemie. Nagle oczom wędrowców ukazała się armia. Około setka konnych truchtała powoli, w dziwnym szyku. Zasłonięte twarze, hełmy stylizowane na diademy, pancerze misternie zdobione złotem...
- Anaosi - szepnął Aknał
- Wkroczyli na nasze ziemie! - wykrzyknął gniewnie wódz
Szyk bojowy anaosów przypominał nieco ptaka. Wojownicy jechali po bokach niczym skrzydła, środkiem zaś podążał duży rydwan. Wszystkie konie były taj samej maści: czarne z białą łatką na czole i skarpetami - była to słynna ze swej wytrzymałości i szybkości odmiana anańska.
Gdy oddział był już dość blisko, wojownicy zatrzymali się. Co niektórzy rozsunęli się na boki - tak, że utworzyli swego rodzaju aleję prowadzącą do rydwanu.
Aśri bezmyślnie ruszył przed siebie.
- Mój wodzu! - krzyknął Aknał - Co robisz!?
- Chcą rozmawiać. Gdyby chcieli nas zabić, zrobiliby to już dawno. Mają przecież setną przewagę...
Aśri popędził lekko konia. Mijał teraz szeregi tajemniczych wojowników o złoto-czerwonych pancerzach i długich sukniach. Wszyscy zdawali mieć taką samą, zakrytą chustą twarz - widać było tylko duże migdałowate oczy z żółtymi tęczówkami. Każdy trzymał tarczę w kształcie deltoidu i sajataar - ci z lewej zdawali się być mańkutami, z prawej dzierżyli ostrza normalnie.
Aśri zatrzymał konia przed rydwanem. Przypominał raczej mały budynek z wysokim pozłacanym, wklęsłym po bokach daszkiem. Na środku ułożone było wysokie siedzisko - jaskrawa czerwień była jeszcze mocniejsza, niż ta bijąca od wojowników. Dodatkowo, na każdej możliwej płaszczyźnie pojazdu wił się anański ornament symbolizujący aloes.
Aśri był już na tyle blisko, że mógł dojrzeć kto siedzi w tym pełnym przepychu wozie.
- Jesteś duchem? - spytał cicho Taranin, przyglądając się dziwnej istocie. Był to mężczyzna o jasno-żółtawej cerze, odziany w przebogate czerwone szaty. Jego głowę zdobił niezwykle wysoki diadem z zakończeniem w kształcie cebuli, pod którym była oczywiście czerwona chusta. Wylewały się spod niej długie proste włosy koloru złota.
Aśri wpatrywał się w jego migdałowate złote oczy i spokojną twarz bez zarostu. Oblicze emanowało dostojnością.
- Sii'e Nahiim Asrii Taraa, z radością witam cię na neutralnym gruncie – powiedział delikatnym głosem nieznajomy, wykonując złożony gest. Wódz zauważył, że dzierży on w ręku małe, pastorałowate berło.
- Jestem Sanahtee Aloesowa Włócznia.
Aśri z trudem rozpoznał w ustach nieznajomego swój ojczysty język. No może poza tym dziwnym powitaniem...
- Kim jesteś? Dlaczego wkroczyłeś na moje ziemie? - Aśri starał się zachować stanowczy, groźny ton
- Jak by ci to wytłumaczyć - Anaos przewrócił oczami - Mój pełny tytuł brzmi "Asrajaa na wygnaniu". Setki lat temu Asrajaa był władcą Starożytnej Any, państwa wszystkich Anaosów. Teraz... jestem tylko wodzem bez ludu. Kapłani odebrali władzę moim przodkom setki lat temu, dlatego radzę ci, miej na nich oko. Dlaczego wkroczyłem na twoje ziemie? Widzisz... Słyszałeś może o Białych Lasach?
- Tak, południowo-wschodnia część Wielkiej Kniei. Rosną tam tajemnicze drzewa o siwej korze, każdy unika tego miejsca.
- Otóż to, zatem wiedz, że mieści się tam moja, o ironio, tajna siedziba - rzekł Asrajaa, nadając wyrazowi "tajna" nieprzyjemny wydźwięk.
- Ja i moi przodkowie urzędujemy tam już około dwa tysiące lat, właśnie tyle trwa wygnanie prawowitego władcy Anaosów! Moja propozycja jest prosta, nie zapuszczajcie się na teren Białych Lasów i pozwólcie mi spokojnie podróżować po swoich ziemiach. W zamian... - Sanahtee wskazał teatralnym gestem na swoich jeźdźców - może będziecie mogli liczyć na wsparcie Gwardii Asraji.
- Dobrze, niech tak będzie, ale...
- Słowo Asraji jest święte, dlatego nie można go złamać. Obawy przed brakiem mej lojalności są całkowicie zbędne. Widzę w tobie wielki potencjał, młody wodzu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Tymczasem muszę cię opuścić. Muszę udać się do Hasallana, władcy Świetlistych Gór. I pomyśleć, że setki lat temu Hasallaan służył pod rozkazami Asraji... Ale mniejsza z tym. Sii'e Nat'hajii! Żegnaj!
Anaos dał znak ręką. Cały orszak ruszył w stronę południa, całkowicie ignorując Aśrego i Kałahów.
- Kto to w ogóle był? - Aknał patrzy z lekkim uśmiechem na odjeżdżającą gwardię - Wyglądali jak panienki, w tych swoich szatkach.
- Nie mam pojęcia, ale patrząc na to, jak ten cały Aśraja marnuje złoto - tylko dla tego, by upiększyć swoją gwardię - musi być majętny. Takich sojuszników nam potrzeba. Jak sądzisz, czy można mu ufać?
- Patrząc na niego, widziałem butę i pogardę dla nas, ale także mądrość honor. Mam nadzieję, że się co do niego nie pomylimy.

Podróżnicy ruszyli dalej, na południe. Z upływem kolejnych dni podróży, niebo stawało się coraz bardziej czyste, a tarańska łąką po woli stawała się surowym kałahaskim stepem.
- To tutaj! - wykrzyknął zadowolony Aknał, wskazując na zachód. Okazało się, że mieścił się tam mały obóz składający się z kilku Akni - kałahaskich jurt.
- Co tutaj? Znasz ich? - spytał nieco znudzony wódz
- Oczywiście, przecież to nasza jazda. To wszyscy nasi kałahascy jeźdźcy, z twoją gwardią włącznie. Umówiłem się z nimi w tym miejscu.
- Ciekawe... - Aśri podrapał się po brodzie, tak jak to miał w zwyczaju Dyrim - Jakim cudem ich odnalazłeś? Jak trafiliśmy do tego konkretnego miejsca? Przecież tutaj wszystko jest takie same. Trawa, trawa, trawa...
- Nie do końca - zaśmiał się Aknał - może dla ciebie tak, ale nie dla synów tych ziem.
Aśri zauważył, że niemal wszyscy Kałahowie z obozu pielęgnują dziwną broń. Były to grube drewniane kopie, mają długość niemal dwóch żubrów. Ich końcówki były przyozdobione piórami i liśćmi traw, przez co przypominały nieco wachlarze.
Aknał zamienił kilka słów z jednym z Kałahów, po czym zwrócił się do Aśrego.
- Mój wodzu, moi ludzie rozmawiali z szamanem Plemienia Jaskółki i opowiedzieli mu o tobie i twoich zasługach. Pozwolił mi wyjawić ci, na czym polega Święta Straż, ale niestety nie możesz brać w niej udziału, nawet jako obserwator.
- Dobrze, zatem powiedz mi łaskawie, czym jest ta wasza straż - rzekł Aśri nieco poirytowanym tonem - mam nadzieję, że ten wasz wielki sekret jest wart mego czekania.
Aknał wyglądał na nieco zmieszanego.
- Eeee, bo widzisz. Po łąkach Kałah biegają głównie dwa typy dużych dzikich zwierząt. Matary, na które polujemy, oraz dzikie białe konie. Te ostatnie są dla nas święte, nikt nie może zrobić im krzywdy ani nawet ich dosiąść. My, jak wiesz, dosiadamy koni brązowych...
- Cudownie, Akna - irytował się wódz - jaka będzie kolejna zaskakująca wiadomość?
- Spokojnie, mój wodzu - rzekł niepewnie Aknał - Otóż... Nasi przodkowie opiekowali się białymi końmi i polowali na matary. Same białe konie są jedyną pamiątką po wymarłym Szczepie Białego Konia...
Pewnego dnia, przybyły Tyrany. Przebiegłe i agresywne bestie, które wyglądają jak ogromne kolczaste matary.
- Tyrany? Skąd ta nazwa?
- Te bestie przybyły na nasze ziemie setki lat temu, życie bez nich – podobnie jak Szczep Białego Konia - są tylko echem dawnych legend... Jednak wciąż żywych w naszych sercach. Niektórzy mówią, że gdy nasi przodkowie pierwszy raz zobaczyli Tyrany, uznali ich za władców koni. Ponoć były wtedy łagodne i majestatyczne. Lecz później zaczęły przejawiać ogromną agresję do tych zwierząt, stąd porównania do okrutnego władcy.
- A co z tą całą Świętą Strażą?
- Tyrany na ogół przemierzają samotnie Łąki Kałah. Lecz czasem jednoczą się i ruszają w samo serce naszego kraju - tam, gdzie żyją święte białe konie. Nie polują na nie, chcą je po prostu zabijać - nie wiemy dlaczego. Plemiona Kałahów jednoczą się wtedy, by pełnić straż nad tymi zwierzętami, które są dobrymi duchami tych ziem. Jednak nie możemy zabijać Tyranów. Wiatry z zachodu przynoszą z Martwych Łąk plugawe osty i tylko Tyrany są w stanie się nimi żywić. Gdyby nie one, całe Łąki Kałah zarosły by tym cierniami. Zabrakłoby wtedy trawy, nasze konie wymarłyby a my razem z nimi.
- I już? I chcesz mi powiedzieć, że tego nie chciałeś mi powiedzieć przez całą podróż?
- Tak.
- Dlaczego?
- Pomiędzy nami Kałahami, a Tyranami wywiązała się pewna umowa. Rodzaj kodeksu honorowego, zasad pojedynku - dzięki temu żadna ze stron nie donosi większych strat. Jeżeli zrobimy coś nie tak, nasi wrogowie uznają to za złamanie zasad. Zdarzało się, że Tyran widzący cudzoziemcę podczas Świętej Straży, wpadał w szał i ranił dziesiątki jeźdźców.
- Ale dlaczego nie wolno wam o tym nawet mówić?
- To proste, im mniej obcych o tym wie, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że pojawią się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Arystokracja z dalekich krain chciałaby się zapewne bawić się, liczni bohaterowie pomagać... a cierpieli byśmy my, tubylcy.
Nagle wszystkich przeszył donośny ryk.
- Tyran! - wykrzyknął Aknał
Zaledwie kilkadziesiąt metrów od obozu stało solidne cielsko. Istota przypominała żubra, ale miała wysoki, pokryty nastroszonymi włosami kark, oraz długi ogon zakończony jakby buławą. Głowa była dosyć podłużna i ozdobiona czterema długimi rogami.
Tyran zaczął zbliżać się powoli w stronę Kałahów. W obozowisku wrzało, po zaledwie kilkunastu sekundach jeźdźcy dosiadali już koni, dzierżąc w rękach niewykończone jeszcze kopie.
Dwukrotnie przewyższające wielkością konia zwierzę, szło powoli przed siebie - nie wyglądało na agresywne. Stojący na ziemi Aśri czuł, jak drży ona pod jego stopami od każdego kroku zwierzęcia. W pewnym momencie, miarowe stąpanie przemieniło się w szybki bieg. Bestia ruszyła prosto na wodza. Kałahowie wyczekiwali niepewnie z nastawionymi na Tyrana kopiami.
- Wodzu! Rusz się! - krzyczał Kałah. Lecz Aśri zdawał się być zahipnotyzowany. Wpatrywał się w ogromne czarne oczy, pędzącej w jego stronę istoty. Nie wyglądały na przepełnione gniewem - była w nich mądrość i coś jeszcze... Żal? Smutek?
Zwierz zatrzymał się gwałtownie zaledwie kilka metrów przed Aśrim, wbijając potężne kopyta w ziemię i ryjąc w niej wyżłobienia. Tyran zaryczał donośnie, prosto w stronę wodza Taranów, który czuł ten dźwięk całym swoim ciałem. Zdawało mu się nawet, że dotyka go ciepło oddechu zwierzęcia.
Nagle istota odwróciła się i odeszła, wymachując przy tym zamaszyście ogonem. Kałahowie byli cały czas w gotowości. Wszyscy zdawali się znieruchomieć. Dziesiątki oczu patrzyło na ogromne cielsko, oddalające się i znikające powoli wśród odległych traw bezkresnego stepu.
- Wspaniały... - wyszeptał w końcu Aśri - nic dziwnego, że wasi przodkowie pomyśleli, że to królowie wśród koni i żubrów.
- Owszem, niestety okrutni królowie - odparł Aknał
- Wygląda na to, że ten Tyraz wyzwał cię na pojedynek. Teraz musisz brać udział w Świętej Straży.

Aśri i Kałahowie ruszyli na południe, ku sercu ziem Plemienia Jaskółki - ojczyzny Aknała. Po kilku dniach monotonnej jazdy, oczom tarańskiego wodza ukazała się wieża. Budowla wielkości dużej sosny, stała dumnie pośród traw, zdając się w cale nie pasować do krajobrazu. Masywna kamienna konstrukcja przyozdobiona była malowidłami, przedstawiającymi czerwone i niebieskie ptaki. Całość zwężała się nieco u góry, by rozszerzyć się znów na samym szczycie, tworząc nieosłonioną platformę, na której było kilka rzędów ozdobionych piórami włóczni.
- Wieża Plemienia Jaskółki! - wykrzyknął dumnie Aknał
- Myślałem, że wy Kałahowie nie wznosicie budynków - zaciekawił się Aśri
- To prawda - odparł Aknał - naszymi domami są Akni. Lecz dawno temu nasi przodkowie wznieśli te wieże po tym, jak przybyli tu ze wschodu. Każde plemię ma jedną taką budowlę, która jest jego totemem.
Przy podstawie wieży gromadzili się jeźdźcy – były ich dziesiątki, a na horyzoncie co rusz pojawiali się kolejni.
Dunmni kałahascy wojownicy mieli na sobie ceremonialne, jaskrawsze niż zazwyczaj stroje przyozdobione dodatkowo piórami, oraz specjalne barwne peleryny.
Nieopodal ropalone było ognisko – klęczał przed nim starszy Kałah w ozdobnej opasce. Co rusz mamrotał coś pod nosem i wznosił do góry ręce.
- To nasz wódz i szaman, Adu-an – rzekł cicho Aknał – komunikuje się właśnie z przodkami. A teraz wybacz mi, mój wodzu, muszę porozmawiać z moimi rodakami i wytłumaczyć im, dlaczego tutaj jesteś.
Aśri został sam – po mimo, że był dość daleko od Kałahów, czuł na sobie ich gniewne spojrzenia.
Wiedział, że tutaj nie pasuje – był obcy i miał brać udział w rytualne, który nia miał być dla niego nigdy przeznaczony.
Minęło trochę czasu, zanim wódz-szaman skończył wreszcie modlitwy i mógł porozmawiać a Aknałem. Do tego momentu pod wieżą zdążyła zgromadzić się prawdziwa armia Kałakaskiej jazdy – a ze wszystkich stron ciągle nadciągali nowi jeźdźcy – wszyscy dumni jak pawie i barwni niczym rajskie ptaki.
Aśri patrzy na las ceremonialnych kopii, na konie zdające się tworzyć zwartą masę. Wyglądało to jak jeden potężny organizm.
- To jest siła, której potrzebuję... - szepnął do siebie
- Muszę pokazać im co jestem wart. Są rozproszeni jak my, Taranie... lecz potrafią się czasem jednoczyć, tak jak ja zjednoczyłem mój lud. Mając ich u swego boku, cała Ajana padnie mi na kolana...
- Mój wodzu?
Aśri dopiero teraz zauważył, że stoi przed nim Aknał. Był z nim ktoś jeszcze – szaman, który modlił się wcześniej przy ognisku.
- Mój wodzu – mówił Kałah – Wódz mojego plemienia, Adu-an, rozmawiał z duchami przodków także w twojej sprawie. Powiedzieli, że jesteś godny uczestniczenia w Świętej Straży, a fakt, że zostałaś wyzwany na pojedynek przez samego Tyrana świadczy, że musisz być bohaterem. Adu-an zna twoje wyczyny na północy, wie też że jesteś wodzem wszystkich Taran. Jak widzisz, wieści o twych zwycięstwach rozchodzą się z lotem błyskawicy, mój wodzu.
Adu-an podjechał do Aśrego. Przywódca Taranów mógł się mu teraz dokładnie przyjrzeć. Jego skóra była pomarszczona i pokryta licznymi bliznami, na twarzy zaś malował się lekki smutek. Miał na oko, co najmniej sześćdziesiąt lat. Rzadkie siwe włosy opadały na ramiona, trzymane przez szeroką opaskę z czerwono-niebieskim, geometrycznym wzorem. Jednak brązowe, skośne oczy starca miały w sobie coś mistycznego. Tlił się w nich tajemniczy ogień, podobny do tego, który zapalał się czasem w oczach szamana Dyrima.
Wódz Plemienia Jaskółki podjechał do Aśrego i przypiął mu do barków barwną pelerynę.
- Taki strój zakładają podczas Świętej Straży tylko bohaterzy – rzekł Aknał – noś ją z dumą.
- Powiedz swojemu wodzowi, że udowodnię, że jestem jej godzien – odparł patetycznie Aśri. W jego głowie wciąż była tylko jedna myśl: zaimponować Kałahom.
Wtem z południa dało się słyszeć głośny skowyt.
- To nasza czujka, Tyrany atakują! - krzyknął do Aśrego Aknał
- Trzymaj – dodał Kałah wręczając wodzowi Taranów długą kopię, której koniec przyozdobiony był kilkunastoma barwnymi piórami. I weź jednego z naszych koni.
Tymczasem zgromadzeni pod wieżą jeźdźcy zaczęli ruszać na południe. Niemrawy trucht powoli przeistaczał się w galop.
- Walcząc z Tyranem możesz używać tylko tej broni – tłumaczył Aknał - Pamiętaj też, że możesz atakować tylko od przodu. Z początku rób to co wszyscy – jedziesz w rzędzie i celujesz w nacierające na ciebie z naprzeciwka Tyrany. Gdy szyk się rozproszy, atakujesz tylko te bestie, które szarżują prosto na ciebie. Pod żadnym pozorem nie jedź za Tyranem odwróconym do ciebie tyłem! Pamiętaj o tych zasadach – jeżeli je złamiesz, sprowadzisz na nas gniew Tyranów i będziemy musieli cię zabić. Będziemy jechać w ostatnim rzędzie, żeby oswoił się z sytuacją.
- Dobrze Akna... - rzekł Aśri, po czym ruszył za przyjacielem na południe, w ślad za resztą jeźdźców. Wódz Taran czuł, że to jego wielka szansa. Rozumiał, że za chwilę nadejdzie chwila, w której podczas jednego mrugnięcia okiem sprawi, że Taranie będą mu winni szacunek... lub nienawiść. Podczas tej chwili rozegra się gra nie tylko o wpływy, ale i o jego własne życie.
Konie mknęły najpierw umiarkowanym kłusem, lecz później zaczęły coraz bardziej zwalniać. Bezkształtna masa setek jeźdźców zaczęła powoli przyjmować kształt swoistej formacji bojowej. Wojownicy jechali w równoległych rzędach oddalonych od siebie co kilka długości konia – zaś jeźdźców w każdym rzędzie dzieliła jedna taka długość. Ku zdziwieniu Aśrego, podróż trwała kilka dni.
Tymczasem na horyzoncie widać było inną armię, tak samo liczną a może nawet bardziej. Z każdym dniem pojawiała się kolejna, i jeszcze jedna, i jeszcze...
- Jeźdźcy z innych plemion – rzucił Aknał
- Ile jest wszystkich? – spytał Ari nie wierząc w to co widzi
- Piętnaście
- Ile!? - Aśri nie mógł uwierzyć jak wielką potęgą dysponują Kałahowie. Tymczasem horyzont wciąż nie przestawał przynosić kolejnych setek wojowników.
- O czym myślisz, mój wodzu?
- Zjednoczę ich. Zjednoczę ich wszystkich i będą walczyć pod moim sztandarem, rozumiesz? - sączył przez zęby Aśri
- Przed nami ogromna szansa. Z ich pomocą pokonam wschodnie krainy...
- Mój wodzu... - rzekł niepewnie Kałah
- My Kałahowie nie chcemy mieszać się do cudzych wojen. Mamy swoje ziemie i swoje sprawy, nie jesteś w stanie zaimponować wodzom na tyle, by oddali ci swoje wojska. Wiedz też, że nie podbijesz nigdy Łąk Kałah – jeśli spróbujesz, ja i moi ludzie odejdziemy od ciebie. Spójrz ile nas jest.
- Widzę przyjacielu, widzę... - odparł głosem pełnym podziwu
- Widzę waszą potęgę, siłę. Wiem, że moi Taranie nie mają z wami szans... nikt ich nie ma.
Tymczasem jeźdźcy z różnych szczepów zlewali się powoli w jedną wielką formację. Równe rzędy tworzone z setek konnych coraz bardziej zwalniały, aż w końcu całkowicie zatrzymały się. Zapadła cisza. Wszechogarniająca i przytłaczająca. Nie było słychać ptaków, owadów... nawet parkanie koni ustało.
Wszyscy znieruchomieli – Aśri także. Nie wiedział co, ale coś kazało mu milczeć, oczekiwać.
Wtem zdało się słyszeć niski ton. Dźwięk z każdym uderzeniem serca bardziej przybiegał na sile – był to tupot, ciężki i tubalny. Na horyzoncie pojawiła się brązowa kreska, która grubiała z każdą kolejną chwilą.
Kałahowie ruszyli z miejsca, najpierw powoli, później coraz szybciej.
Aśri jechał przy Aknale w jednym w ostatnich rzędów. Koło nich jechało kilku jeźdźców z gołymi torsami i opaskami z wizerunkiem węża.
- Plemię Węża z południa – rzekł Aknał – komentują twoją pelerynę i zastanawiają się, jakich czynów dokonałeś, mój panie.
- W takim razie Akna, powiedz im, że zjednoczyłem północne ziemie.
- Nie mój wodzu, teraz nie czas na przechwałki. Święta straż zaczęła się!
Coraz szybsza jazda przerodziła się w końcu w kłus – jednak nie było słychać końskich kopyt. Potężny huk stawał się coraz głośniejszy – brązowa linia na horyzoncie okazała się swoistą armią.
Zza widnokręgu wylewały się setki ogromnych Tyranów. Potężne cielska mknęły luźnymi grupami, co rusz wywijając na boki maczugowatymi ogonami. Setki białych, długich rogów przypominały straszliwy, śmiercionośny las.
Tupot niezliczonej liczby ogromnych kopyt sprawiał, że powietrze wibrowało. Aśri dziwił się spokojowi koni, widocznie musiały być z takimi sytuacjami oswojone.
Jednak okazało się, że inny dźwięk potrafi być jeszcze donośniejszy. Kałahowie, niczym jeden wojownik, podnieśli swój wysoki, skowyczący krzyk. Przerażające wycie wydobyło się z piersi setek wojowników przebijając się przez niski ton, wydobywający się spod nóg Tyranów.
Jeźdźcy jechali najszybciej jak mogli, w wielu miejscach szyk łamał się. Pierwszy rząd starł się już z wrażą siłą ogromnych bestii. Rozległ się głośny trzask. Każdy z jeźdźców uderzył raz kopią w głowę bestii, by skręcić później gwałtownie w bok. Część kopii od razu została złamana w pół, kilkunastu Kałahów zostało strąconych z koni, by nadziać się później na ostre rogi, bądź po prostu zostać stratowanym. Ciężkie Tyrany zdawały się być niezmordowane – ich twarde głowy przyjmowały na siebie coraz to nowe fale, a ich ogony – niczym kiśćce – co rusz trafiały w jakiegoś wojownika, by siać straty wśród Kałahów.
To szaleństwo – pomyślał Aśri, jednak ani myślał rezygnować. Przypatrywał się dokładnie, co robią jeźdźcy, którzy wyszli z ataku cało. Uczył się poprzez obserwację, w jaki sposób najlepiej zaatakować. Z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej do bezlitosnej lawiny potężnych bestii.
Jednak nagle stało się coś nowego. Przy trzasku kolejnej kopii pękło coś jeszcze. Ogromny, szablasty róg upadł na ziemię zraszając trawę krwią. Bestia zaryczała gniewnie, podczas gdy nastąpił następny atak, i kolejny.
Dziesiątki bestii z połamanymi rogami co rusz odwracały się tyłem i oddalały powoli – całkowicie ignorując panujący wokół nich bitewny szał. Ignorowali je także Kałahowie.
Tymczasem linia jeźdźców jadąca tuż przed Aśrim właśnie atakowała. Kilkunastu z nich zręcznie uderzyło bestie kopiami – dwie z nich padły. Jednak na rogach innej pozostał przebity na wylot Kałah. Tyran energicznym ruchem zrzucił konającego wojownika i ruszył w stronę Aśrego.
Wódz Taranów popędzał konia jak tylko mógł – w lewej ręce trzymał kopię, w prawej lejce. Zacisnął dłoń na broni jak mógł najmocniej. Była dla niego zbyt długa, wydawała mu się nieporęczna i ciężka. Gdy tylko bestia znalazła się w zasięgu broni, pchnął z całej siły tak, by drewniany drzewiec zaklinował się między rogami, które mknęły na Aśrego niczym cztery złowieszcze włócznie. Wszystko było tylko jedną chwilą, gdy wódz Taran poczuł, że kopia dotknęła czoła Tyrana, natychmiast wykonał ostry zryw w bok. Głośny trzask przebił się na chwilę przez wszechobecny hałas. Aśri poczuł przenikający ból w ręce, jednak nie upuścił broni... a właściwie tego, co z niej pozostało. Kopia była teraz o dwie trzecie krótsza. Wódz zerknął za siebie widząc wyjącą bestię z dwoma złamanymi rogami... i niemal wpadając na kolczasty ogon innego Tyrana.
Aśri uprzytomnił sobie, na czym musi się teraz skupić – by jak najszybciej uciec z centrum bitwy i nie zostać zmiecionym przez dwie, napierające na siebie lawiny. Starał się jak najbardziej przylegać do konia – o wiele szybkiego i zwinniejszego niż ten, którego zazwyczaj dosiadał. Zwierzę zdawało się instynktownie unikać rogów i kolców, by w końcu wyprowadzić swojego jeźdźca z środka zawieruchy.
Dopiero teraz Aśri mógł cieszyć się chwilą wytchnienia. Spojrzał na środek – dziesiątki ciał było tratowane zarówno przez Kałahów jak i Tyranów. Czasem jakiś koń wpadał na leżące cielsko bestii. Natomiast w stronę południa kroczyły powoli pokonane Tyrany, tworząc równą, poszerzającą się z każdą chwilą "rzeczkę", prowadzącą na zachód. Zwierzęta szły ze spuszczonymi łbami, które ociekały krwią. Niektóre z nich utraciły wszystkie cztery rogi.
Wśród Kałahów nie było już śladu po wcześniejszym szyku. Wielu z nich jeździło po polu bitwy i zabierało na swoje konie rannych krajanów, inni pojedynkowali się z pozostałymi Tyranami sam na sam.
Nagle Aśri usłyszał głośne parsknięcie. Jakieś pięćdziesiąt kroków od niego, stało potężne zwierzę i energicznie grzebało kopytami w ziemi. Taran rozpoznał je bez problemu – to ta sama bestia, która wyzwała go na pojedynek. Wódz ustawił się naprzeciw Tyrana i skierował w jego stronę resztkę kopii – była teraz o wiele lżejsza. Lewa ręka piekła niemiłosiernie, nie było szans, by to nią atakował.
Aśri przełożył broń do drugiej ręki i ruszył w stronę potwora. Bestia również zaczęła biec. Im bliżej była, tym lepiej można się było przyjrzeć jej ogromnym rogom, które ociekały świeżą krwią – krwią Kałahów.
Gdy Aśri był już o krok od bestii, wymierzył swoją kopię w stronę oka. Jednak ku jemu zdziwieniu, bestia wykonała nagły zwrot, by trafić ogonem w broń i wybić ją całkowicie w górę. Potężne szarpnięcie wyrwało resztkę kopii z dłoni Aśrego, czemu towarzyszył głuchawy dźwięk. Trzask jego barku. Ostry ból zalał całą rękę i pół klatki piersiowej. Dłoń drżała straszliwie i zdawała się nie odpowiadać na wolę swego właściciela. Tyran odbiegł na znaczną odległość i znów ustawił się w stronę Aśrego,
- Odwróć się tyłem! Wtedy poddasz się! - rozbrzmiał nagle lekko ochrypły głos Aknała
- Kopia. - powiedział drżącym głosem Wódz Taranów
- Mój wodzu! Zginiesz!
- Kopia! - wykrzyknął Aśri jeszcze bardziej drżącym głosem. Całym jego ciałem miotały dziwne drgawki. Oddech stał się krótki i nierównomierny.
- Nie! Zginiesz! - krzyczał Aknał
- Aha-tał! - rozległ się inny głos. Był to wódz Adu-an. Zbliżył się do Aśrego i wyciągnął do niego rękę z jego własną bronią. Tymczasem Tyran wciąż stał nieruchomo, jakby czekał aż wróg przygotuje się.
Aśri zacisnął zęby i włożył powoli wodze do, w najlepszym razie, zwichniętej ręki. Z wielkim trudem zacisnął drżącą dłoń na lejcach i chwycił kopię w obolałą lewą dłoń. Już samo trzymanie broni powodowało piekący ból całej ręki. Wódz Taranów jeszcze bardziej zacisnął zęby i spojrzał na swojego przeciwnika – cały czas stał nieruchomo.
Aśri z trudem zmusił dłoń do poruszenia lejcami, by zacząć później popędzać konia piętami. Ogromne wrogie cielsko odpowiedziało na wezwanie przeciwnika i również zaczęło mknąć jego stronę. W głowie Tarana powoli formował się plan...
Odległość między jeźdźcem a zwierzęciem stawała się coraz bliższa. Aśri starał się ustawić kopię tak samo jak poprzednio – celując w oko. Gdy koniec broni był już niemal u celu, Tarański wódz z całej siły pociągnął za lejce za pomocą strzaskanej ręki – ból był tak okropny, że jego oczy zalały się łzami. Jednak udało się, koń stanął dęba zatrzymując się tuż przez kolczastym ogonem bestii. Stała teraz bokiem, dokładnie tak jak zakładał plan. Tyran chciał jak najszybciej ustawić się do przeciwnika frontem i zaatakować rogami. Gdy Aśri spostrzegł, że głowa bestii obraca się w jego stronę, pchnął z całej siły kopią. Broń wbiła się w masywny kark zwierza, który podczas obrotu sam się na nią nadział.
Istota zaryczała żałośnie i zaczęło dziko wierzgać we wszystkich możliwych kierunkach. Cały czas wbita w Tyrana kopia trafiła Aśrego i strąciła go z konia. Wódz upadł na plecy, czuł jak całe jego ciało zalewają cykliczne fale bólu. Zaczęły pojawiać się też przeszywające dreszcze. Wódz obrócił głowę w stronę przeciwnika. Ogromna bestia klęczała pojękując cicho kilka kroków od niego, a z jej karku płynęła znaczna struga krwi.
Muszę dowieść im swojej wartości – myślał Aśri – muszę pokazać, że jestem bohaterem i przestrzegam ich tradycji.
Ręce i nogi zdawały się odmówić posłuszeństwa, lecz wódz nie przestawał próbować wstać. Wiedział, że cały czas obserwują go Kałahowie. Zaczął myśleć o potędze jaką zdobędzie zaskarbiając sobie ich lojalność. Czuł jak pragnienie władzy dodaje mu sił. Z trudem poruszył jedną nogą, później drugą. Obie ręce drżały chaotycznie i bolały przy nawet najmniejszym ruchu. Jednak Aśri nie poddawał się, wstał najpierw na kolana, później do względnego pionu. Podszedł powoli do pojękującej bestii. Jej czarne wielkie oczy wpatrywały się w niego głęboko. Rysowała się na nich tylko jedna emocja – wyczekiwanie.
Tarański wódz złapał oburącz wbitą kopię. Powoli zacisnął na niej palce, przyjmując lekki rozkrok, i wreszcie pociągnął z całej siły.
Ryk bestii zlał się krzykiem Aśrego, którego ból powalił na kolana. Bestia wstała powoli, by po raz ostatni spojrzeć mu w oczy, po czym odwróciła się i odeszła chwiejnym krokiem. To spojrzenie było zupełnie inne, niż poprzednie – malował się w nim szacunek.
Aśri klęczał na ziemi, bez słowa wpatrując się w odchodzące zwierzę. Jego dłonie draży i ociekały krwią. Zarówno skórzany strój jak i ozdobna peleryna były znacznie pobrudzone ziemią. Dreszcze nasilały się coraz bardziej, a obraz zaczął rozmazywać się. Nim stracił przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć zbliżających się do niego Kałahów... Setki Kałahów.

******

Wódz otworzył oczy. Ujrzał drewniane rusztowanie podtrzymujące niskie, skórzane sklepienie, pod którym zawieszonych było kilka szerokich tkanin. Aśri czuł pod sobą miękkie futro niedźwiedzia, a do jego uszu docierał przyjemny dźwięk kałahaskich cymbałów.
- Ana-akała! Witam cię wśród żywych mój wodzu!
Aśri odwrócił powoli głowę w stronę źródła dźwięku, dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jest cały obolały i praktycznie nie jest zdolny do większych ruchów. Spostrzegł też, że jego ręce i część tułowia pokrywają bandaże, spod których wystawały gdzieniegdzie duże pachnące liście.
- Akna? Gdzie ja jestem? - spytał z trudem Taran
- Oczywiście, że Aknał mój wodzu! Jesteś w jednym z Akni – tak wyglądają od środka nasze przenośne domy. Siedzę tutaj cały czas i czekam aż się obudzisz.
- Co z twoim wodzem? Jakie zrobiłem wrażenie?
- Postąpiłeś bardzo honorowo i zgodnie z tradycją. Wódz Adu-an kazał ci przekazać, że dowiodłeś swojej odwagi i siły. Od dzisiaj możesz nazywać się Ułan-an – wielki bohater. Otrzymasz także specjalną pelerynę – każdy widzący cię w niej Kałah nigdy odmówi ci gościny.
- Wspaniale! - wykrzyknął Aśri, powodując, że po jego klatce piersiowej rozniósł się tępy ból. Aknał zmrużył oczy . I bez tego były mocno skośne – teraz przyjęły kształt wąskich szpar.
- Wiem o czym myślisz, mój wodzu... Kałahowie nigdy nie będą ci posłuszni tak jakbyś chciał Nie zjednoczymy się u boku twojej armii by podbijać nowe terytoria. Owszem, możesz liczyć na pomoc naszych wojsk, zwłaszcza ze strony mojego plemienia, ale zapomnij o setkach jeźdźców będących pod twoimi rozkazami.
- Czy nie rozumiecie, jaka drzemie w was siła? - odparł gniewnie Aśri – Jednocząc się nikt nie stanie wam na drodze. Cała Ajana padnie przed nami na kolana, po zjednoczeniu wszystkich ludów nastanie pokój i dobrobyt.
- Dobrobyt? Zaprowadziłeś go w swoim państwie, w moim jest od dawna. Czego więc nam więcej trzeba? Mój wodzu, nie oszukasz mnie. Pragniesz władzy i ogromnej potęgi. Twoja zachłanność martwi mnie coraz bardziej, oby nie obróciła się przeciwko tobie.
- Może masz rację... - odparł nieco zmieszany Aśri – Ale... co w takim razie powinienem zrobić?
- Jeżeli na prawdę zależy ci na dobrobycie, wsłuchaj się w głos swojego ludu. Wysłuchaj ich trosk, zadbaj o potrzeby. I słuchaj Dirima! To na prawdę mądry szaman!
- Dobrze, mój ee, jak to było?
- Akanah – Kałah roześmiał się
- Właśnie. Mój dzielny Akanahu!

******

Kolejne dni nie odznaczały się niczym nie zwykłym. Aśri dochodził powoli do siebie, czując się coraz lepiej. Jedynie uszkodzona lewa ręka nie była jeszcze w pełni sprawna. Chęć podbijania kolejnych terytoriów zdawała się ulecieć z głowy tarańskiego wodza na dobre. Miał teraz inne plany, myślał jak wzmocnić swoje państwo i zacieśnić przyjaźń z Kałahami drogą układów handlowych.
Któregoś ranka, Aśri został zbudzony przez głośną kłótnię. Zaspany Taran wyszedł z jurty. Półnagi Kałah krzyczał gniewnie wymachując energicznie rękoma. Błyskawicznie wypowiadane kałahaskie słowa były dla Aśrego jednym wielkim bełkotem. Tajemniczy przybysz miał namalowane czarne obwódki wokół oczu, a jego czoło zdobiła brązowa opaska z czerwonym wężem. Naprzeciw niego stał o wiele spokojniejszy wódz Adu-an i wysłuchiwał przybysza z założonymi rękoma.
- Poseł z Plemienia Węża – szepnął Aknał
- Tak, kojarzę. Walczyliśmy u boku jednego z nich – odparł Aśri
- Czego chce? Nie wygląda na zadowolonego... - dopytywał dalej Taran
- Chodzi o ciebie, mój wodzu. Ponoć ziemie południowych plemion są niepokojone przez Wężoidy...
- Przez co? To nie są przypadkiem takie gady?
- Wężoidy przypominają węże, ale mają ręce jak ludzie. Na południe od Łąk Kałah rozciągają się Aromatyczne Lasy. Na wschód od nich są zaś rozległe Trujące Bagna – tam mieszkają te istoty. Właściwie, to raczej z nich nie wychodzą... i tu jest cały problem. Ten poseł mówi, że każdego dnia jest ich coraz więcej na Łąkach. Południowe plemiona obawiają się inwazji, a Plemię Węża leż akurat najbardziej na południu.
- Ale co to ma wspólnego ze mną?
- Zaraz, niech posłucham co mówią... O, to ciekawe... Otóż ponoć każdy napotkany wężoid powtarza, że chce rozmawiać z... tobą!
Poseł zamilkł. Adu-an zamienił z Aknałem kilka słów.
- Plemiona domagają się, byś pojechał na południe, mój wodzu – tłumaczył Aknał
- Czy coś mi grozi?
- Z reguły Wężoidy nie są agresywne, chyba że na swoich ziemiach. Z drugiej strony są też dosyć nieobliczalne. Wódz Adu-an rozkazał mi pojechać z tobą. Dodatkowo będziesz też miał obstawę dwudziestu jeźdźców . Towarzyszyć nam będzie również Atan, to ten poseł.
- W takim razie ruszajmy. A jak z bronią?
- Atakujemy tylko w ostateczności, nie chcemy prowokować. Chyba nawet przodkowie nie wiedzą, jakie dokładnie myśli kłębią się w tych gadzich łbach. Weźmiemy tylko łuki, walka w zwarciu byłaby zbyt niebezpieczna.

Jeźdźcy ruszyli na południe, przemierzając każdego dnia ogromne odległości. Aśri miał na sobie cały czas Pelerynę Wielkiego Bohatera, toteż nocleg i wyżywienie nie był problemem. Łąki Kałah były tylko nieco mniejsze niż Półwysep Wiatrów, toteż podróż trwała wiele dni – była jednak spokojna i bez żadnych przeszkód.
Z czasem powietrze zaczęło stawać się coraz cieplejsze – był to znak, że jeźdźcy przemierzali już Południowe Łąki. Większość tubylczych Kałahów miało odkryte, nagie torsy przyozdobione czasem różnymi opaskami czy malunkami.
Jednak krajobraz był właściwie ten sam – trawa, przestrzeń, czyste niebo. Może z drobną różnicą – tutejsza roślinność była bardziej pożółkła.
- Ile jeszcze dni będziemy musieli przemierzać tą równinę? - spytał zmęczonym tonem Aśri
- Atan mówi, że jesteśmy już na terenie Plemienia Węża – odparł Aknał
- Przodkom niech będą dzięki. Może wreszcie coś przerwie tą nudę...
Życzenie Aśrego zdało się zostać natychmiast spełnione. Na horyzoncie pojawiło się trzech jeźdźców. Gdy zbliżyli się, widać było, że wszyscy mają ma czole opaskę z wężem oraz obrysowane czarnym barwnikiem oczy.
Przybysze zamienili kilka słów z Aknałem i Atanem.
- Kawałek na południe stąd jest pełnio wężoidów. Ponoć życzą sobie, byś rozmawiał z nimi tylko ty, sam – rzekł do Aśrego Kałah
- Trudno, jakoś sobie poradzę – odparł tarański wódz. Sam nie wiedział, dlaczego cieszy się na to nie do końca bezpieczne spotkanie.
- Tylko nie zsiadaj z konia, te gady są stosunkowo wolne.
Jednak Aśri nie słyszał już tej rady, pomknął jak najszybciej na południe. Nie potrafił wytłumaczyć, co się z nim dzieje. Jego serce biło jakoś szybciej, był mocno podekscytowany.
W pewnym momencie wódz ujrzał tajemnicze istoty – z daleka przypominały ludzi, lecz z każdą chwilą było jasne, że są to... gady.
Aśri zatrzymał konia zaledwie kilka kroków przed trzema wężoidami. Nie czuł potrzeby napinania łuku. Stworzenia pokryte były błyszczącą, szaro-zieloną łuską. Ich głowy wyglądały niemal jak te u węży. Długi ogon utrzymywał w pionie smukły tułów, a silne ręce były zaciśnięte oburącz na przepięknych włóczniach. Srebrne groty były rzeźbione na kształt kłów, wokół których owijały się złote podobizny węży. Gady miały na sobie różnierz przepiękną złotą biżuterię – bransolety, opaski na skronie i przepaski w miejscu gdzie, u człowieka znajdowałyby się biodra – wszystko niezwykle kunsztowne i w kształcie węży.
- Podejdź... - jedna z istot wydała z siebie syczący szept, który był jednak głośny i wyraźny
- Podejdź do nas, wodzu Assri... - wyszeptał drugi wężoid.
Aśri był oczarowany tymi tajemniczymi istotami. Wydały mu się groźne i piękne zarazem. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się wydobyć z gardła głos.
- K-kim jesteście!? Czego chcecie!? - wódz jak zawsze starał się brzmieć groźnie.
- Jesteśmy dziećmi Złotego Węża, przybyliśmy na Niegościnny Teren, by rozmawiać z tobą – wyszeptała kolejna z istot
- Ale najpierw musimy wiedzieć, czy jesteś Swój czy Wróg – dokończył pierwszy wężoid.
- Ale o co dokładnie chodzi? – Aśri był nieco zdezorientowany dziwną dla niego logiką wypowiedzi.
- My jesteśmy braćmi, ty jesteś Obcy. Jeżeli jesteś Wrogiem, musimy cię zabić. Jeżeli jesteś Swój, możemy rozmawiać. Jeśli nam nie ufasz, jesteś Wrogiem.
- Widzę was pierwszy raz, jak mogę wam ufać?
- Czyli nie ufasz nam, Obcy? Jesteś naszym Wrogiem?
Taran zmrużył oczy – te gady sprawiały wrażenie niezbyt rozgarniętych.
- Eee, oczywiście, że jestem Swój. Ufam wam i chcę pertraktować.
- Jeżeli nam ufasz, to podejdź tutaj – syknął kolejny gad
Aśri niepewnie zszedł z konia – piękne groty gadzich włóczni zdawały się być nasączone jakąś trucizną.
- Nie opuścicie broni? - spytał niepewnie wódz
- Czyżbyś nam nie ufał? - odparł stojący pośrodku gad, który zaczął pełznąć powoli w stronę Aśrego.
- Czy możemy już rozmawiać? - spytał powoli Aśri, widząc zbliżającego się gada. Jego żółte oczy z pionową źrenicą zdawały się lekko hipnotyzować. Istoty ustawicznie wysuwały co chwilę swoje długie, rozdwojone języki. W pewnym momencie jeden z gadów lekko przymknął oczy – powieki przypominały ludzkie. Całe ciało wężoida zaczęło być przez krótką chwilę targane tajemniczymi drgawkami, po czym głowa opadła na "klatkę piersiową". Gad opierał się przez chwilę na włóczni, po czym podniósł łeb. Źrenice były tak mocno skurczone, że ledwo były ledwo zauważalne.
- Witam cię, wodzu Aśri – głos który wydobył się z jakby otumanionego gada miał o wiele inną barwę, nie był też wcale syczący. Jednak wciąż nie był to głos człowieka.
- Zamieszkujemy Bagna Assa, niektórzy z was zwą je jednak Trującymi Bagnami. Zazwyczaj nie naruszamy terytoriów ludzkich siedzib, ale czujemy się zagrożeni.
- Ty... jesteś wodzem? Mówisz jakoś... normalniej – rzekł Aśri, czując mętlik w głowie
- Ja? My jesteśmy dziećmi Złotego Węża, nasze działanie jest jego wolą. Sprawa jest prosta, nikt z twoich ludzi nie zapuści się na nasze bagna. Taki jest nasz postulat.
- Dobrze, nie będziemy was niepokoić, ale dlaczego chcieliście takiego zapewnienia akurat ode mnie?
- Najpierw przysięga, dotknę twego serca. Jeśli ją złamiesz, zatrzyma się.
- Eeee, oczywiście... - Aśri sam nie wiedział, dlaczego tak łatwo zgadzał się. Czuł, że jest pod częściową kontrolą gada, ale jednocześnie nie chciał się spod niej wyrwać. Towarzyszyło mu poczucie bezpieczeństwa i lekki błogostan. Wężoid przyłożył dłoń do piersi wodza, po czym zabrał ją po chwili. Aśri nie poczuł nawet dotyku.
- To wszystko, dziękujemy. Księga Złotego Węża zna przeszłość i przyszłość. Twoje imperium będzie rozciągać się na cały świat.
Po tych słowach gad znów dostał napadu drgawek, by po chwili sprawiać wrażenie, jakby ocknął się ze snu. Jego oczy znów były takie jak wcześniej, wydawało się, że nie wiedział co się z nim działo. Po dłuższej chwili syknął do towarzyszy – istoty odwróciły się tyłem i ruszyły w stronę południowego wschodu.
Aśri długo stał wpatrując się w odchodzące gady. W pewnym momencie usłyszał głos Aknała.
- Mój wodzu, udało ci się! One odchodzą, wszystkie. Wracają na bagna. O czym rozmawialiście?
W głowie wodza cały czas dźwięczało jedno zdanie: "Twoje imperium będzie rozciągać się na cały świat."
Na twarzy Tarana zagościł lekki uśmiech – chcieli podbić Łąki Kałah, a później także moje ziemie. Powiedziałem im, że gdy zjednoczymy się, nie będą mieli szans. Odeszli więc, ale grozili, że wrócą tutaj z oddziałem tysiąckrotnie większym. Musimy zawrzeć sojusz, my Taranie i wy Kałahowie. Musimy stworzyć imperium, które odeprze atak tych potworów.
- Twoja słowa mnie przerażają, mój wodzu, ale w tej sytuacji... Musimy zwołać Wielką Radę.
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:14   

Rżę z tekstu i Twojej jego 'obrony'. Rafał z Matrimem pokazują Ci jego słabość. Ja mam lenia i dość poprawiania głupot młodzieży by robić to jeszcze w czasie relaksu. Czekam kiedy Fidel pojedzie po całości :omg:

Edytka: W między czasie wrzuciłeś długaśny tekst. Przeczytałam pierwszy akapit i nie mam ochoty na więcej. Nie jest to dobre wprowadzenie i zachęta do dalszego czytania :roll:
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:14   

Fidel-F2 napisał/a
Powiem tak. Gwałć, pal i morduj. Ale nie śpiewaj.

Twoje szczęście, że forum TESO nie działa - będzie Ci musiała wystarczyć informacja, że zająłem pierwsze miejsce :P

Lowenna - no super. W takim razie inaczej: jestem upośledzony i proszę napisać mi dosłownie i rzeczowo.

EDIT:
W takim razie skąd mam wiedzieć co jest w tym wprowadzenie źle? Co ma mnie to nauczyć prócz "wypad ćwoku"?
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:22   

ARHIIZ, to o czym my rozmawiamy. Wrzucasz tekst, który uważasza za niezbyt udany, znaczy nie szanujesz mnie jako czytelnika. Po co mam się męczyć nad wytykaniem wad skoro, przynajmniej część z nich już znasz i nie chciało Ci się poprawić?
Przeczytałem pierwszy akapit i uwagę mam taką. Stolicy nie robi się z najpotężniejszej twierdzy. Stolicę robi się z ośrodka potężnego gospodarczo. Z twierdzy robi się strażnicę.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:26   

Z kolejnego zdania wynika, że twierdza długo jechała przez łąki, dojechała do horyzontu i u celu zaczęła majaczyć. W sumie nie ma się co dziwić. Droga do horyzontu daleka, każdy by majaczył.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:28   

ARHIIZ, nie mówię 'wypad ćwoku'. Mówię, pokaż mi tekst, z którego jesteś zadowolony. Jeżeli zaczynasz od tego, że tekst ci się nie podoba, to nie mam ochoty go ruszać. Szczególnie w takiej ilości, jak zamieszczony przez Ciebie 'fragment'. Wolę ten czas poświęcić na coś dobrego i sprawdzonego.
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:29   

Z kolejnego zaś wynika że zarówno skardi jak i gordyn w pojedynkę otoczyli mur. Pierwsza myśl to że piszesz o owczarkach zaganiających jakieś dziwne stado.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:33   

I kolejne z tą że ta tamtą ale jednak tą rozwala zagmatwaniem, niejasnością i gramatyczną pokracznością. I w zasadzie nie wiadomo po co to zdanie.

Więcej mi się nie chce. To padaka jest.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:36   

I zrób coś z tymi imionami. Różne rzeczy można przełknąć ale Kał nie przejdzie.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
thinspoon 
Ming of Mongo


Posty: 2533
Skąd: Wieliczka
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:43   

Fidel-F2 napisał/a
I zrób coś z tymi imionami. Różne rzeczy można przełknąć ale Kał nie przejdzie.


Moim ulubieńcem jest tajemniczy Kałah.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 26 Marca 2014, 20:45   

ARHIIZ napisał/a
I piszesz to na podstawie mojego pierwszego tekstu jaki zamieściłem w necie x lat temu...

Nienienie, pisałem na podstawie Twoich wypowiedzi:
ARHIIZ napisał/a
ja wierzę w swoją twórczość wręcz narcystycznie! Chcę pisać książki, i marzę by na podstawie mojego świata zrobili grę
ARHIIZ napisał/a
I właśnie dlatego muszę poddać uniwersum renowacji, pomalować ściany i wymienić okna. Żeby było przytulniej ;) Wzbogacam także bestiariusz o odświeżone pomysły z dzieciństwa...
ARHIIZ napisał/a
jak na razie jedynie dwie osoby były zdolne dobrnąć do końca opisu świata
ARHIIZ napisał/a
skąd pisarski zastój. A nad uniwersum pracuję już ponad 10 lat.

Poświęcasz dziesięć lat na pracę nad tłem - jakkolwiek jest to chwalebne, tak książki z tego, moim zdaniem, nie będzie. Bo książki nie są od opisywania tła.

ARHIIZ napisał/a
Swoją drogą, Matrim - jeżeli faktycznie wykażesz się przy rzeczowej krytyce, to możemy pogadać o ewentualnym zatrudnieniu ;)

Jak wspominałem, jest jeszcze jakieś dziesięć dni (symboliczne! symboliczne! ;) ) na napisanie szorta w temacie niedaleko. Masz szansę się wykazać, a kto wie, może nawet odgryźć? :)

Fidel-F2 napisał/a
I zrób coś z tymi imionami. Różne rzeczy można przełknąć ale Kał nie przejdzie.

U Eriksona by przeszło :)


Edit:

Fidel-F2 napisał/a
Wrzucasz tekst, który uważasza za niezbyt udany, znaczy nie szanujesz mnie jako czytelnika.
Lowenna napisał/a
Jeżeli zaczynasz od tego, że tekst ci się nie podoba, to nie mam ochoty go ruszać.

+1 do obu.

Tutaj wychodzi Twoja niepewność i niezdecydowanie. Uprzedzasz wszelką krytykę zaznaczając, że to nie są dobre teksty... I gdzie ta narcystyczna wiara w siebie? Kokietujesz nas tylko :) Trudno z tym dyskutować, co już Ci Lowenna i Fidel wykazali (Fidel mimo to próbuje - DOCEŃ TO!).

Pytanie jedno: czytałeś poradniki Feliksa W. Kresa?
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
Ostatnio zmieniony przez Matrim 26 Marca 2014, 22:06, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
m_m 
Sandman

Posty: 1194
Skąd: Polska
Wysłany: 26 Marca 2014, 21:30   

Grafomania (z greckiego: "gráphein" – rysować, pisać i "mania" – szaleństwo), patologiczny przymus pisania utworów literackich :oops:
_________________
W postach wyrażam własne poglądy i nie pretenduję do tytułu jedynej nieomylnej osoby na tym forum.
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 26 Marca 2014, 21:47   

Matrim, bez cudzysłowów te poradniki. Lepsze niż "100 sposobów na samodzielne pranie skarpetek".
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 21:53   

Matrim napisał/a

Poświęcasz dziesięć lat na pracę nad tłem - jakkolwiek jest to chwalebne, tak książki z tego, moim zdaniem, nie będzie. Bo książki nie są od opisywania tła.

Ja ująłbym to tak - poświęcam za mało czasu na teksty. Mam w głowie wiele historii, ale tylko część z nich napisałem. Zatem... czas to zmienić!

Fidel-F2 napisał/a
Z kolejnego zaś wynika że zarówno skardi jak i gordyn w pojedynkę otoczyli mur. Pierwsza myśl to że piszesz o owczarkach zaganiających jakieś dziwne stado.

Tyyy, ale czaad! Widzę to! Z początku kiedy przeczytałem tą i wcześniejszą wypowiedź - musiałem się sporo namyśleć. A teraz faktycznie, czytając tekst widzę biegające twierdze.

To może:

Oddział Aśrego kierował się w stronę Gordyn. Po zniszczeniu Skardi, była teraz najpotężniejszą fortecą Półwyspu Wiatrów. Nic dziwnego, że wódz chciał z niej zrobić stolicę swego państwa.
Podróż Taranów była długa i monotonna. Długo musieli przemierzać otwarte łąki, by na horyzoncie zamajaczyła twierdza. Podobnie jak Skardi, Gordyn otoczona była wysokim murem. W całości przypominała wizualnie tą pierwszą, z tą różnicą, że ta była nieco mniejsza i miała mniej wieżyczek strzelniczych. Z centrum twierdzy tradycyjnie wystrzeliwały w niebo trzy duże, trójzębne wieże.

Cytat

Jak wspominałem, jest jeszcze jakieś dziesięć dni (symboliczne! symboliczne! ;) ) na napisanie szorta w temacie niedaleko. Masz szansę się wykazać, a kto wie, może nawet odgryźć? :)

Hmm, w końcu już raz wygrałem konkurs na tym forum (głosowały dwie osoby... ale i tak się liczy ;) ).
Poza tym...

Cytat
Tutaj wychodzi Twoja niepewność i niezdecydowanie. Uprzedzasz wszelką krytykę zaznaczając, że to nie są dobre teksty... I gdzie ta narcystyczna wiara w siebie? Kokietujesz nas tylko :) Trudno z tym dyskutować, co już Ci Lowenna i Fidel wykazali (Fidel mimo to próbuje - DOCEŃ TO!).

Hmmm, to jest logiczne - żeby był ciekawiej, nie widziałem tego. Faktycznie, postaram się unikać takich zabiegów. A Ty zachęciłeś mnie, bym wstawił tutaj "Czas".

Cytat
Pytanie jedno: czytałeś poradniki Feliksa W. Kresa?

Nie - ale czuję, że przydałyby się.

Fidel-F2 napisał/a
ARHIIZ, to o czym my rozmawiamy. Wrzucasz tekst, który uważasza za niezbyt udany, znaczy nie szanujesz mnie jako czytelnika. Po co mam się męczyć nad wytykaniem wad skoro, przynajmniej część z nich już znasz i nie chciało Ci się poprawić?
Przeczytałem pierwszy akapit i uwagę mam taką. Stolicy nie robi się z najpotężniejszej twierdzy. Stolicę robi się z ośrodka potężnego gospodarczo. Z twierdzy robi się strażnicę.

Lowenna napisał/a
ARHIIZ, nie mówię 'wypad ćwoku'. Mówię, pokaż mi tekst, z którego jesteś zadowolony. Jeżeli zaczynasz od tego, że tekst ci się nie podoba, to nie mam ochoty go ruszać. Szczególnie w takiej ilości, jak zamieszczony przez Ciebie 'fragment'. Wolę ten czas poświęcić na coś dobrego i sprawdzonego.

Miła odmiana po wcześniejszych pojazdach :D
Hmmm - to może tak. Jest to mój najnowszy i najlepszy tekst, ale wierzę że kolejny będzie jeszcze lepszy. Jednak żeby mógł być faktycznie lepszy, muszę wiedzieć co jest z nim nie tak.
Co do "stolicy" - Taranie funkcjonują na nieco innych zasadach, a prawdziwego państwa w tych czasach nigdy nie stworzyli. Sama twierdza jest zaś szczytem myśli architektonicznej, pierwsze miasta Taranie zaczęli stawiać nieco później.
W czasie gdy dzieje się akcja, Gordyn jest największym, najbardziej epickim tworem rąk Tarańskich w całej Ajanie... ogólnie to "dzikusy" są

Fidel-F2 napisał/a
I zrób coś z tymi imionami. Różne rzeczy można przełknąć ale Kał nie przejdzie.

Hmm, akurat Kałahowie (bo mowa o ludzie) wszystkim kojarzą się z pewną rosyjską bronią.
Ps: Słyszałeś o tytule: "Asrajaa"? ;)

Tymczasem - co do wspominanych dziwnych konstrukcji gramatycznych... bo to jest tak. Ja to widzę, doskonale wiem jak to wygląda. Mogę tam wejść, wyjść, wleźć na słup. I teraz strasznie chcę, żeby czytelnik zobaczył to co ja widzę ^^
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
ErgoProxy 
Tom Bombadil


Posty: 47
Skąd: Stołeczne Królewskie
Wysłany: 26 Marca 2014, 21:56   

Fidel-F2 napisał/a
Stolicy nie robi się z najpotężniejszej twierdzy. Stolicę robi się z ośrodka potężnego gospodarczo.

Ale w Belgariadzie u Arendów tak właśnie było.

Zresztą, może źle było. Ale to zależy od cywilizacji. Jeśli żyjemy na stepach po których grasują hordy rozmaite (malutkie, średniutkie i takie, że ło!), a chcemy zbudować imperium na rolnikach, pierwsze co musimy zrobić, to założyć dobrze umocniony obóz, w którym będziemy naszą rolniczą piechotę koncentrować celem najazdu lub obrony przed wrogiem. (Kurka, o Awarach nie słyszeli?)

Fidel-F2 napisał/a
Różne rzeczy można przełknąć ale Kał nie przejdzie.

Pilipiukowi przeszedł Gruzin Kałmanawardze.
_________________
In my spirit lies my faith
Stronger than love and with me it will be
For always

- Mike Wyzgowski & Sagisu Shiro
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 21:56   

m_m - właśnie za mało pisania, za dużo rozmyślania ;)
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:01   

ARHIIZ napisał/a

Oddział Aśrego kierował się w stronę Gordyn. Po zniszczeniu Skardi, była teraz najpotężniejszą fortecą Półwyspu Wiatrów. Nic dziwnego, że wódz chciał z niej zrobić stolicę swego państwa.
Podróż Taranów była długa i monotonna. Długo musieli przemierzać otwarte łąki, by na horyzoncie zamajaczyła twierdza. Podobnie jak Skardi, Gordyn otoczona była wysokim murem. W całości przypominała wizualnie tą pierwszą, z tą różnicą, że ta była nieco mniejsza i miała mniej wieżyczek strzelniczych. Z centrum twierdzy tradycyjnie wystrzeliwały w niebo trzy duże, trójzębne wieże.
. Nie, to nie jest lepsze.
Cytat

Co do stolicy - Taranie funkcjonują na nieco innych zasadach, a prawdziwego państwa w tych czasach nigdy nie stworzyli. Sama twierdza jest zaś szczytem myśli architektonicznej, pierwsze miasta Taranie zaczęli stawiać nieco później.
W czasie gdy dzieje się akcja, Gordyn jest największym, najbardziej epickim tworem rąk Tarańskich w całej Ajanie... ogólnie to dzikusy są

A skąd mamy to wiedzieć? Sam piszesz:
Cytat
Tymczasem - co do wspominanych dziwnych konstrukcji gramatycznych... bo to jest tak. Ja to widzę, doskonale wiem jak to wygląda. Mogę tam wejść, wyjść, wleźć na słup. I teraz strasznie chcę, żeby czytelnik zobaczył to co ja widzę ^^
Pokaż nam ten świat pięknym językiem a nie dziwnymi formami :)
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:05   

Lowenna napisał/a
Nie, to nie jest lepsze.

Jak to? :oops:

Cytat

A skąd mamy to wiedzieć?

Jeżeli powiem, że to jest IV rozdział, to nie będzie, że się migam? ;)
Całe "Imperium..." ma jak na razie cztery rozdziały - jednak pierwsze dwa nie podobają mi się . Zdążyłem się już na tyle rozwinąć, że wiem że chcę napisać to inaczej, lepiej. Rozdział III jest już lepszy - jednak za najlepiej napisany uważam IV - dlatego go tutaj wrzucam.

Lowenna napisał/a
]Pokaż nam ten świat pięknym językiem a nie dziwnymi formami :)

O Pani! Gdyby to było takie proste...
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:09   

Skarbie, już Ci tu radzili, zacznij od krótkiej formy.
Naucz się budować ładne zdania. Naucz się rytmu. Naucz się przekazywać czytelnikowi swoją wizję świata. Zachwyć nas szortami, opowiadaniami. Potem twórz wiekopomne dzieło na miliony znaków.
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:14   

Taka Lady Black mówi, że krótkie wychodzą mi lepiej...
No to może wrzucę mój najlepszy tekst z uniwersum TES? Tekst jest dopełnieniem innej pracy, ale sam stanowi integralną całość i do "brata" nawiązuje jedynie w końcówce - co nie jest niezbędne do zrozumienia treści.


Tam, gdzie wschodzi księżyc

Minął już trzeci tydzień, odkąd Zallin Hassuranibi rozpoczął nowe życie w Ald'ruhn. Bycie pomocnikiem kowala może i nie było szczytem jego marzeń, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Bycie wyrzutkiem Popielnych miało także swoje dobre strony. Wielu kupców chciało dowiedzieć się czegoś o mentalności mieszkańców Popielnych Ziem: czego potrzebują, jakiego zachowania nie tolerują. Oczywiście Zallin nie udzielał takich informacji za darmo, co czasami okazywało się nawet bardziej dochodowe niż praca w kuźni. Stolica Rodu Redoran stawała się powoli jego nowym domem. Tajemnicza architektura zaczęła mu się wydawać coraz bardziej swojska, a budzące niepokój zaułki coraz bardziej znane. Jednak w pewnej części miasta Popielny nie był ani razu – był to teraz wokół Świątyni Trójcy.

O pobożności Zallina nie można było powiedzieć niczego pozytywnego. Nawet za młodu nie otaczał przodków należytą czcią, a na słowa plemiennej wieszczki nie raz reagował śmiechem. Z czasem brak szacunku przerodził się w nienawiść, co zaowocowało w końcu wydaleniem z plemienia. Jednak perspektywa przebywania w świątyni Fałszywych Bogów napawała go lękiem.
- Czego się boisz? - mruknął do siebie - Boisz się słów tej starej baby? Przez kogo tutaj jesteś? To jest miasto osiadłego rodu, tutaj ta starucha jest nikim...
Dunmer ruszył energicznie w stronę świątyni, gdy nagle poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
- Bracie! - wykrzyknął półnagi Mroczny Elf – Bracie! Szukałem cię!
Zallin odskoczył przestraszony. Twarz nieznajomego wskazywała na obłęd.
- Bracie! - kontynuował tajemniczy mężczyzna – Dagoth Ur cię wzywa! Mój pan kazał mi tu przybyć. Ciesz się z radosnej nowiny, którą ci objawiłem! Dagoth Ur oczekuje cię w swym domu! Spotkasz go w każdej wspólnocie Szóstego Rodu!
Śniący uśmiechnął się lekko. Szaleństwo zdawało się być całkowicie nieobecne na jego twarzy, która pokryła się teraz łzami – łzami szczęścia. Kilka chwil później, bok Dunmera został przebity przez srebrne ostrze redorańskiego strażnika.
- Przeklęty pomiot! - warknął elf w kościanym pancerzu, po czym włożył do pochwy ociekające krwią ostrze - To ty jesteś tym popielnym wyrzutkiem, tak?
- Tak, ale... ja go nie znam! My również nienawidzimy Nieprzyjaciela! - odparł niepewnie Popielny, celowo zaznaczając swój akcent. Na twarzy Redoranina pojawił się cień uśmiechu.
- Znam was – rzekł do Zallina, tym razem wyraźnie łagodnym tonem – wiele słyszałem o waszych zwyczajach, oddaniu dla przodków, posłuszeństwa wobec starszych i wieszczek. Wielu z nas wami gardzi, ale ja właśnie za to was szanuję. Nie jesteście skażeni, tak jak my. Macie czyste, pierwotne serca...
W tym momencie strażnik przerwał, sprawiał wrażenie jakby powiedział o jedno słowo za dużo. Obrócił się na pięcie i odszedł.
Tymczasem czerwone oczy Śniącego patrzyły w niebo. Popielny pochylił się nad trupem. Sam nie wiedział, kiedy to zrobił. Zdawał sobie także sprawę z faktu, że takie zachowanie może się wydać dla strażników co najmniej podejrzane. Jednak tajemnicza siła kazała jeszcze raz przyjrzeć się oczom szaleńca, które były teraz nienaturalnie szeroko otwarte i błyszczały jeszcze od łez.
- Co on sobie myślał... – powiedział do siebie Popielny – I czy w ogóle cokolwiek myślał? Obłęd to najokrutniejsza z chorób. Zginął, bo wierzył że jestem jego bratem, czy jak on to...
Zallin mimowolnie spojrzał w bok. Zobaczył dwóch bacznie przyglądających mu się strażników, uświadomił sobie także, że nadal klęczy nad zwłokami Śniącego i - co gorsza, mówi sam do siebie.
Dunmer wstał energicznie po czym splunął na martwego mężczyznę, a żeby już całkiem oczyścić się ze wszelakich podejrzeń - udał się w stronę świątyni przeklinając pod nosem diabelski pomiot. I tak oto po raz pierwszy przekroczył próg domu Almsivi. Pierwszym uczuciem było rozczarowanie. Budynek nie oznaczał się niczym nadzwyczajnym, także żaden konkretny element nie przyciągnął uwagi Popielnego na dłużej niż pół minuty. Po krótkim namyśle Zallin uznał, że może o wiele lepiej wykorzystać swój wolny czas, na przykład na piciu Sujammy. Opuścił więc świątynię i udał się do karczmy. Sujammy jednak nie było, a inne trunki jakoś nie przypadły Mrocznemu Elfowi do gustu. Stwierdził więc, że resztę dnia spędzi na leżeniu w hamaku.

Popielny mieszkał w domku kowala Balena Davasa, który odciągał mu za nocleg od wynagrodzenia.
- Powiadają, że zaczepiał cię Śniący. – rzekł Balen, gdy tylko ujrzał swojego pracownika
- Taak, coś tam do mnie bełkotał. Na szczęście w pobliżu był strażnik. – odparł niepewnie Zallin
- Powiadają, że klęczałeś nad jego zwłokami i mówiłeś do nich. – głos kowala wydawał się niższy i poważniejszy niż zazwyczaj – Posłuchaj. Lubię cię, ale nie chcę mieć problemów. Nie obchodzi mnie czy to był na prawdę twój brat, czy po prostu sprawdzałeś, czy nie ma przy sobie kosztowności. Ludzie o tobie gadają... Nie chcę żeby zaczęła się mną interesować Świątynia. Jeśli chcesz nadal u mnie mieszkać i pracować, będziesz modlić się przy kaplicy i co tydzień dawał datek na Świątynię. Bez obaw, pokryję koszty twojej pobożności. Nauczę cię też modlitwy, którą będziesz odmawiał przed triolitem. Oczywiście nie obchodzi mnie, że będą to dla ciebie puste gesty.
Jeśli Świątynia uwierzy w twoje nawrócenie, przestanie się tobą interesować – a przy okazji także mną.
Popielnemu nie pozostało nic innego, jak tylko zgodzić się na nowe warunki, które zresztą w ogóle go teraz nie obchodziły. Całe popołudnie upłynęło Zallinowi na leżeniu w hamaku. Rozmyślał o swojej głupocie i o słowach kowala. Nawet nie zorientował się, kiedy zasnął.

Mroczny Elf często miewał sny, ale nigdy nie przywiązywał do nich większej wagi. Jednak ten był inny. Czuł gorąco, miał wrażenie, że jego ciało stanie się żywą pochodnią. Nagle pojawił się przed nim pergamin.
- Ugaś płonący w sobie ogień... – szeptał nieznany głos – czytaj słowa zapisane na zwoju, a zaznasz spokoju!
- Najbielsza biel bieli! - wykrzyczał rozpaczliwie Zallin. Jego stopy zaczęły płonąć. Oczy łzawiły i piekły niemiłosiernie, przez co tekst był ledwo widoczny.
- Dagoth Ur jest moim panem! Teraz pomszczę śmierć mego brata!
Dunmer zerwał się z łóżka. Po jego twarzy spływały zimne krople potu, a jego nogi drżały. Pod ścianą stał blady ze strachu Balen, który ściskał w ręce stalowy miecz.
- Czy ja? Ja to krzyczałem przez sen? - spytał drżącym głosem Zallin. Kowal jednak nie odpowiedział, poruszał się powoli w stronę drzwi.
- Nie! Nie wzywaj straży! - wykrzyknął Popielny – To nie tak. To był tylko sen. Ja krzyczałem we śnie. To nie tak...
Dunmer wiedział, że jego słowa brzmią jak bełkot szaleńca. Zeskoczył z hamaka i podbiegł do Balena. Chciał paść przed nim na kolana, ale ten zamachnął się by zadać cios. Następne zdarzenia potoczyły się bardzo szybko. Zallin ocknął się z mieczem w ręku. Klęczał nad martwym ciałem kowala, cały umazany jego krwią. Nie potrafił określić jak to się stało. Rzucił ostrze na ziemię i wybiegł przerażony z domku. Nie chciał skończyć jak Śniący, chciał żyć. Tylko jak? Gdzie? Nie mógł wrócić do Popielnych, nie mógł też pozostać w Ald'ruhn. Biegł jak mógł najszybciej w stronę popielnych piasków. Po kilku minutach rozszalała się Popielna Burza. Zallin lubił taką pogodę, dawała mu poczucie bezpieczeństwa, wydawało mu się, że nikt i nic nie dostrzeże go wśród szarego pyłu. Oczywistym było też, że strażnicy zaniechają pościgu.
Jednak fakt wspaniałości Popielnej Burzy nie zmieniał niesionych przez nie problemów. Należało znaleźć jakąś kryjówkę. Ku uciesze uciekiniera, ta sprawa wkrótce rozwiązała się sama. Oczom Dunmera ukazało się wejście do jaskini. Nie pozostawało mu nic innego, jak wejść do środka.
W grocie panowały chłód i wilgoć. Nie było to zresztą nic nadzwyczajnego, w przeciwieństwie licznych czerwonych świec, które rzucały mistyczny, tajemniczy blask. Małe światełka tworzyły swego rodzaju drogę, która prowadziła do dużego, owalnego głazu. Dalsza część jaskini zdawała się być od dawna zatorowana przez kamienie. Zallin uznał, że jaskinia musi być przez kogoś zamieszkana. Mógłby to być na przykład jakiś popielny wyrzutek, a tacy nie należą do przyjemnych - nawet jeżeli spotykają innych popielnych wyrzutków. Dlatego też Dunmer postanowił wynieść się stąd jak najszybciej. Jednak najpierw postanowił przyjrzeć się tajemniczemu głazowi. Okazało się, że leżał na nim jakiś czerwony posążek, oraz kilka zawiniątek mięsa, które Popielny uznał za szczurze. Spostrzegł też biały pergamin - łudząco podobny do tego, który widział we śnie.

Po chwili zwój znalazł się w dłoniach Mrocznego Elfa.
- Bracie. – głosiło nierówne, pochyłe pismo – Bracie mój! To ja, brat twój! Niedługo cię odnajdę! Pan mój, Dagoth Ur przyszedł do mnie we śnie! Jakże cudownie jest, gdy mnie odwiedza, gdy jest przy mnie! Mój Pan! Mój piękny Pan! A także TWÓJ Pan! Tak. Powiedział do mnie: "Udasz się do Ald'ruhn i odszukasz swego brata Zallina. A potem zginiesz i twa dusza będzie po wsze czasy klęczeć u mych stóp. To będzie koniec twojego cierpienia na tym świecie. Odnajdziesz swego brata i nazwiesz go nim. Tylko tyle!" Tak mi powiedział! I nakazał, bym to wszystko napisał, więc piszę. Teraz, gdy czytasz te słowa, drogi bracie, zapewne me ciało jest już martwe i jestem szczęśliwy u stóp mego i twego Pana. On tobą pokierował, byś tu trafił. On zesłał Popielną Burzę! On wszystko wie! Jesteś wybrańcem i zostaniesz Popielnym Kapłanem, taka jest wola Dagoth Ura. Tymi słowami kończę mój list do ciebie. Niech moja jaskinia będzie twoim domem, wkrótce odwiedzi cię mój i twój Pan. Wyczekuj jego odwiedzin w nocy i za dnia. A przede wszystkim śnij... Śnij. Ja teraz idę do ciebie, by zginąć. A ty śnij...
Serce Zallina biło jak oszalałe.
- Skąd on mógł to wiedzieć!? - krzyknął przerażony Dunmer – Skąd!? On wiedział wszystko, wszystko! Ja... - tutaj głos Popielnego załamał się. Okrutna prawda cisnęła mu się na usta, lecz bał się ją głośno wypowiedzieć. Nagle zaczął słyszeć szepty, wiele szeptów. Były coraz głośniejsze, coraz straszniejsze. Zallin pragnął teraz tylko jednego - by ustały.
Ja jestem Śniącym! - wykrzyczał na całe gardło – Śniącym! - po tych słowach poczuł nagłe ukłucie w sercu i stracił przytomność. Gdy się ocknął, czuł na swojej twarzy łzy. Zorientował się też, że cały czas ściskał w dłoniach Popielny Posążek. Zaczął się mu przyglądać. Wydał mu się taki... przyjazny? Poczuł nagle przypływ poczucia bezpieczeństwa, zrozumiał, że wstąpił właśnie na nową ścieżkę, jedyną jaka mu pozostała.

Minęło kilka dni. Zallin robił teraz tylko dwie rzeczy – spał i siedział. Kiedy spał, czuł się wolny od wszelkich trosk, zapominał na chwilę o swoim istnieniu. Natomiast kiedy siedział, zastanawiał się co mu się śniło. Mogło to trwać nawet kilka godzin. Dochodził w końcu do wniosku, że nie śniło mu się nic. Po tym odkryciu znów zasypiał z nadzieją, że ujrzy we śnie jakąś wskazówkę, radę – cokolwiek.
Tymczasem organizm zaczął dawać oznaki pogorszenia warunków życia. Wilgoć i chłód robiły swoje. Zallin czuł bóle pleców i stawów, a także głód. Jedyną w pełni zaspokojoną potrzebą fizjologiczną było pragnienie. A to głównie z powodu odkrycia skrzynki pełnej butelek, w którym było coś, co nazywano niegdyś świeżą wodą. Jednak głód był zbyt silny, by po raz kolejny zasnąć. Wtedy to uwagę Dunmera przykuły zawiniątka mięsa. Przypomniała mu się opowieść z dzieciństwa. Jego starszy brat wszedł kiedyś do jaskini zamieszkałej przez Szósty Ród. Zapomniana historia odżyła w umyśle Popielnego z zadziwiającą ostrością, jakby zdarzyła się wczoraj, jakby sam w niej uczestniczył. Wszystko układało się w całość. Chwycił zawiniątko i przybliżył je do ust. Nie wydawało ono żadnego zapachu, albo po prostu nos zdążył już przyzwyczaić się do tego fetoru.
Nagle do jaskini wpadło światło - jakże okrutne po tylu dniach przebywania w półmroku. Zallin czuł jak jasność przeszywa jego oczy, oślepiając i kłując niemiłosiernie. Na szczęście drzwi szybko się zamknęły. Chwilowa ciemność ustąpiła harmonijnej, czerwonej poświacie, która oświetlała teraz prostą szatę przybysza.
- Dzięki nie będą Almsivi! Znalazłem cię! - zabrzmiał niezwykle dźwięczny jak na Dunmera głos
- Kim? - wychrypiał Zallin. Na nic więcej nie było go stać – ku jemu własnemu zdziwieniu.
- Jestem Hassour Manesi, kapłan z Ald'ruhn. Widziałem cię w świątyni. Wróć ze mną do miasta, czekamy na ciebie.
- Wiesz kim ja jestem? - chrypa zdawała ustępować – Jestem Śniącym! Rozumiesz? Śniącym! Właśnie przerwałeś mój posiłek, a wiesz co jadłem? Jadłem spaczone mięso!
- Nie! - wykrzyknął gromko kapłan – Mylisz się! Żaden Śniący nie powiedziałby tych słów. Żaden Śniący nie myśli. Ty tak! Wróć do Ald'ruhn. To był wypadek! Będę stał za tobą murem, obiecuję. A potem, gdy wszystko się wyjaśni, kto wie, może zostaniesz kowalem...
- Milcz! - wykrzyknął Zallin, tym razem już swoim normalnym głosem – Dagoth Ur przemówił do mnie we śnie! Rozumiesz? Jestem mordercą! Śniący-morderca! Jak myślisz, co mnie czeka? Wrócę do Ald'ruhn i zostanę kowalem tak?
- rozumiem, że się boisz...
- Nie! To ty się boisz! Widzę w twoich oczach strach, strach przed moim szaleństwem!
Popielny podniósł się z trudem i zaczął iść w stronę Hassoura. Miał wrażenie, że za chwilę stawy całkiem odmówią mu posłuszeństwa. Źrenice kapłana zaczęły się rozszerzać a na jednej z powiek zagościł nerwowy tik.
- A niby... - głos przybysza drżał - Niby co takiego widziałeś w swoim ostatnim śnie? Nic... Nic! Rozumiesz? Możesz jeszcze wrócić...
Hassour runął w stronę drzwi, lecz było już za późno. Chwilę później leżał na ziemi z roztrzaskaną głową. Z boku klęczał Zallin trzymając w ręku ociekający krwią Popielny Posążek.
- Skąd we mnie tyle siły? - zastanawiał się – Czyżby wstąpiła we mnie moc... moc mego... mego Pana?
Dunmer spojrzał na krew na swoich dłoniach i kolanach. Lecz nagle to wszystko stało się nieistotne. Obraz zaczął się z wolna rozmazywać. Wszędzie było słychać dzikie, pierwotne szepty. Było ich coraz więcej, stawały się coraz głośniejsze. Dunmer czuł narastający strach, ale nie mógł już tego przerwać. Nie chciał tego.
Co stało się dalej jest zbyt niejasne i jednocześnie nieistotne. Dusza Zallina udała się w stronę zachodzącego księżyca, a raczej udałaby się tam, gdyby istniała. Bo stała się częścią Świadomości.
NAWIEDZANI BUDZĄ SIĘ!!!

Epilog:
Ten epilog jest w istocie czymś udającym epilog. Mało tego, miejsce wschodu księżyca udaje przeciwieństwo do miejsca zachodu słońca. Wystarczy tylko porównać nazwy. To epilog łączy wschód z zachodem. Jej Dłoń umarła – narodził się Śniący. Obaj zginęli i obaj narodzili się na nowo, by znów zginąć – teraz lub później. Wspaniały pancerz Jej Dłoni przestaje mieć swoją wartość, a Popielny Posążek staje się najcenniejszy na świecie. Dobro staje się rozgoryczeniem, a zło dobrem. Zallin Hassuranibi śni z nienawiścią o Salasie Valorze, a Salas Valor śpi twardym snem. Obaj zostali porzuceni by śnić, lecz tylko jeden z nich robi to świadomie. Obaj złamali zasady i padli ich ofiarą, obaj zwyciężyli, lecz jeden z nich przegrał.
To są mętne słowa, tak jak obrazy podczas snów, podczas marzeń w grocie pełnej czerwonych świec. Tak jak mętne są Kazania Viveka. Źródłem tych słów jest bowiem Serce Lorkhana, które sprowadza szaleństwo.
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Lowenna 
Mirmił


Posty: 4359
Skąd: Lancre
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:17   

Lady Black mądrą kobietą jest.

Pierwszy akapit poszedł bezboleśnie. Resztę przeczytam jutro :)
_________________
Gdyby nawet mężczyzna potrafił zrozumieć, co myśli kobieta... i tak by nie uwierzył...
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:20   

Lowenna napisał/a
Lady Black mądrą kobietą jest.

I nie krzyczy...


Tymczasem przemyślenie moje takie jest...
Powywalać z mojego bloga teksty, które mi się nie podobają, oraz dać krótkie opisy działów, by wszystko nabrało przejrzystości.
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:30   

Fidel-F2 napisał/a
Powiem tak. Gwałć, pal i morduj. Ale nie śpiewaj.

Mimimimiiiiiii!!!
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:36   

Po namyśle mam jeszcze kilka uwag.

Piszesz, że to forteca najpotężniejsza na jakimś rozleglejszym terenie. A potem, że otaczał ją wysoki mur. Nie uważasz, że to oczywiste? Po co to pisać? Jakby miała małe mury to by było g. nie forteca. To raz. Dwa. Najpotężniejsza forteca ma fortyfikacje zbudowane niedbale jako, że wykonane
ARHIIZ napisał/a
z na wpół ociosanych belek
???

Poza tym jak to na wpół? Z lewej ociosane a z prawej nie (ekologicznie miało być? żeby dbać o korniki, tak?)? Czy może od dołu do połowy ociosane a dalej już nie? Bo co, nie sięgnęli? Nie lepiej było napisać 'z niedbale/z grubsza ociosanych belek'? Poza tym belka jest już obrobiona, jest gotowym budulcem, nieociosany może być pień. No i mur z definicji jest murowany czyli budulcem w tym przypadku może być kamień, cegła ale w żadnym razie belka. Z drewna może być palisada, ostrokół. Ale wtedy to żadna forteca, ot gródek obronny. Dalej zresztą piszesz, że to na chybcika stawiane było. Ale kurna zdążyli w środku postawić trzy ogromne wieże. Ogromne! Co nieustannie podkreślasz. Wiesz, że w obronnej lokacji wieże mają swoje zadanie, są czasochłonne i kosztowne w konstrukcji. Zajmują masę miejsca i pochłaniają ogromne ilości budulca. jest wielką sztuką je zbudować. W bogatym, obszernym grodzie mógłbyś sobie i sześć wymurować, bo kto bogatemu zabroni? Ale tu? Kompletnie bez sensu.

ha jeszcze dalej zajrzałem

ARHIIZ napisał/a
skóry, które nosili tutejsi Taranie wyglądały na całkowicie oprawione
w co były oprawione? w ramki? skóra może być wyprawiona i co to znaczy 'całkowicie'? albo jest albo nie, do połowy 'oprawili'?
ARHIIZ napisał/a
zawierały też o wiele więcej elementów futrzanych.
znasz różnicę między futrem a skórą?
ARHIIZ napisał/a
Najpierw wyszło z nich dwóch mężczyzn w lekkich futrzanych pancerzach
w jakich pancerzach? pancerz może być skórzany, odpowiednio wyprawiona skóra ma pewne zastosowanie w tym aspekcie, futro nie ma żadnego

Nie panujesz nad żadnym aspektem pracy literackiej. Masz ubogie słownictwo, nie radzisz sobie na poziomie zdania nie mówiąc o szerszej perspektywie. Elementarna gramatyka rozkłada Cię na lopatki. Masz marne pojęcie o świecie i jego funkcjonowaniu, nie łapiesz prostych zależności. Dziesięć lat tworzenia świata załamało się w pierwszych trzech akapitach. Cały misterny plan w pizdu. Znaczy ja rozumiem, że lubisz tę robotę, tylko że poza robieniem sobie dobrze nic kompletnie z tego nie wynika. Jest na to stosowne określenie. Onanizm. Naturalnie nic w tym złego. Wszyscy wiedzą, że wszyscy to robią ale na miły buk, nie publicznie w świeżo poznanym towarzystwie.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:37   

gorat napisał/a
Matrim, bez cudzysłowów te poradniki. Lepsze niż 100 sposobów na samodzielne pranie skarpetek.

Słusznie. Sugerowałem się tym, że Kres sam chyba unikał klasyfikacji swoich felietonów jako poradników.

ARHIIZ napisał/a
Matrim napisał/a

Pytanie jedno: czytałeś poradniki Feliksa W. Kresa?

Nie - ale czuję, że przydałyby się.

Dobrze czujesz. Od razu zamów sobie oba: "Galeria złamanych piór" i "Galeria dla dorosłych". Przeczytasz każdą dwa razy, to zrozumiesz, że nie wypada pytać o opinię do każdego napisanego/poprawionego zdania :) Ale niech tam...

Cytat
ARHIIZ napisał/a
Oddział Aśrego kierował się w stronę Gordyn. Po zniszczeniu Skardi, była teraz najpotężniejszą fortecą Półwyspu Wiatrów. Nic dziwnego, że wódz chciał z niej zrobić stolicę swego państwa.
Podróż Taranów była długa i monotonna. Długo musieli przemierzać otwarte łąki, by na horyzoncie zamajaczyła twierdza. Podobnie jak Skardi, Gordyn otoczona była wysokim murem. W całości przypominała wizualnie pierwszą, z różnicą, że ta była nieco mniejsza i miała mniej wieżyczek strzelniczych. Z centrum twierdzy tradycyjnie wystrzeliwały w niebo trzy duże, trójzębne wieże.


Pogrubienia, to słabe punkty. W każdym zdaniu jest jakiś. To chyba niedobrze, prawda?

A zerknij tu, nie idealne, ale na szybko:
Cytat
Maszerowali od wielu dni. Niewielka grupa ocalonych z rzezi pod Skardią, zlepek z kilku oddziałów. Aśri przystanął i obejrzał się na podążających za nim żołnierzy. Zmęczeni, brudni, ze spuszczonymi głowami, wielu wspierało się na ramionach sprawniejszych kolegów. Ale rozkaz, to rozkaz.
- Przegrupować się pod Gordyn i czekać na przybycie nieprzyjaciela - przekazał przed tygodniem królewski goniec. - Wysokie mury twierdzy wytrzymają nadciągającą nawałnicę.
Mury Skardii były wyższe pomyślał Aśri. I nie wytrzymały...
Odetchnął głęboko suchym równinnym powietrzem i ruszył dalej.


Czujesz różnicę? W ilości dostarczanych informacji? Ty skupiałeś się na opisie twierdzy przez cały akapit. Ja - na ludziach. Skupiaj się na ludziach. O tym są książki.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 26 Marca 2014, 22:45   

ARHIIZ napisał/a

Fidel-F2 napisał/a
Cytat
Powiem tak. Gwałć, pal i morduj. Ale nie śpiewaj.


Mimimimiiiiiii!!!
ARHIIZ napisał/a
Twoje szczęście, że forum TESO nie działa - będzie Ci musiała wystarczyć informacja, że zająłem pierwsze miejsce
Serio nie wiesz o czym mówię?
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 23:11   

Cytat
Pogrubienia, to słabe punkty. W każdym zdaniu jest jakiś. To chyba niedobrze, prawda?

Ale ja ich nie widzę ;(
EDIT:
Znaczy rozumiem, że powtórzenia - ale mam problem podczas opisu bo nie wiem jak to zastępować.


Cytat
Maszerowali od wielu dni. Niewielka grupa ocalonych z rzezi pod Skardią, zlepek z kilku oddziałów. Aśri przystanął i obejrzał się na podążających za nim żołnierzy. Zmęczeni, brudni, ze spuszczonymi głowami, wielu wspierało się na ramionach sprawniejszych kolegów. Ale rozkaz, to rozkaz.
- Przegrupować się pod Gordyn i czekać na przybycie nieprzyjaciela - przekazał przed tygodniem królewski goniec. - Wysokie mury twierdzy wytrzymają nadciągającą nawałnicę.
Mury Skardii były wyższe pomyślał Aśri. I nie wytrzymały...
Odetchnął głęboko suchym równinnym powietrzem i ruszył dalej.

Nie ma to wiele wspólnego z moją historią, ale nie o to chodzi, prawda? Ostatnio wiele czytam o tym magicznym wplataniu opisów, ale ostatecznie wychodzi mi coś w stylu:
"- Przegrupować się pod Gordyn i czekać na przybycie nieprzyjaciela - przekazał przed tygodniem królewski goniec. - Wysokie mury twierdzy, na planie koła z wieżyczkami, sofą w kwiatki i złotymi gagankami wytrzymają nadciągającą nawałnicę."

Cytat
Czujesz różnicę? W ilości dostarczanych informacji? Ty skupiałeś się na opisie twierdzy przez cały akapit. Ja - na ludziach. Skupiaj się na ludziach. O tym są książki.

CZyli tak jeszcze nawiązując do wypowiedzi Fidela - nie o onanizowanie chodzi, ale o onanizującego! Wykorzystam w moim szorcie.

Fidel-F2 napisał/a

Piszesz, że to forteca najpotężniejsza na jakimś rozleglejszym terenie. A potem, że otaczał ją wysoki mur. Nie uważasz, że to oczywiste? Po co to pisać?

To była bardziej palisada, częstokół. Zakrywa on praktycznie całe wnętrz prócz wież - oczywiste powiadasz... nie wiem, nie czuję tego.

Cytat
Dwa. Najpotężniejsza forteca ma fortyfikacje zbudowane niedbale

No tak się tam buduje, co ja poradzę ;)

Cytat
Poza tym jak to na wpół? Z lewej ociosane a z prawej nie (ekologicznie miało być? żeby dbać o korniki, tak?)? Czy może od dołu do połowy ociosane a dalej już nie? Bo co, nie sięgnęli? Nie lepiej było napisać 'z niedbale/z grubsza ociosanych belek'?

Tak, chodziło o 'z niedbale/z grubsza ociosanych...' Ale Pni? Pień to mi się kojarzy z samą "podstawą" drzewa.

Cytat
Dalej zresztą piszesz, że to na chybcika stawiane było. Ale kurna zdążyli w środku postawić trzy ogromne wieże. Ogromne! Co nieustannie podkreślasz.

Nom, były już tam wcześniej i w porównaniu z tym co było w około faktycznie były ogromne. I nie są to wieże obronne.

Cytat
Wiesz, że w obronnej lokacji wieże mają swoje zadanie, są czasochłonne i kosztowne w konstrukcji. Zajmują masę miejsca i pochłaniają ogromne ilości budulca. jest wielką sztuką je zbudować. W bogatym, obszernym grodzie mógłbyś sobie i sześć wymurować, bo kto bogatemu zabroni? Ale tu? Kompletnie bez sensu.

Obronność "lokacji" ograniczała się do odpierania małych grupek, a później była już tylko straszakiem. Wieżyczki obronne są malutkie i o wiele nowsze (stawiane razem z palisadą). Nie wiem czy nie lepsza byłaby nazwa "strażnice" czy coś jeszcze mniejszego.

Cytat
w co były oprawione? w ramki? skóra może być wyprawiona i co to znaczy 'całkowicie'? albo jest albo nie, do połowy 'oprawili'?

Wyprawione ^^

Cytat
znasz różnicę między futrem a skórą?

Oczywiście, skóra jest gładka a futro włochate ;D

Cytat
w jakich pancerzach? pancerz może być skórzany, odpowiednio wyprawiona skóra ma pewne zastosowanie w tym aspekcie, futro nie ma żadnego

Zależy od grubości ;) Ale tutaj chodziło o skórę z futrem.

Cytat
Nie panujesz nad żadnym aspektem pracy literackiej. Masz ubogie słownictwo, nie radzisz sobie na poziomie zdania nie mówiąc o szerszej perspektywie. Elementarna gramatyka rozkłada Cię na lopatki. Masz marne pojęcie o świecie i jego funkcjonowaniu, nie łapiesz prostych zależności.

No to trza więcej pisać!

Cytat
Dziesięć lat tworzenia świata załamało się w pierwszych trzech akapitach. Cały misterny plan w pizdu. Znaczy ja rozumiem, że lubisz tę robotę, tylko że poza robieniem sobie dobrze nic kompletnie z tego nie wynika. Jest na to stosowne określenie. Onanizm. Naturalnie nic w tym złego. Wszyscy wiedzą, że wszyscy to robią ale na miły buk, nie publicznie w świeżo poznanym towarzystwie.

Nie łączę tak tych rzeczy. Uniwersum jest bazą, z której mogę zrobić co chcę: rysunek, muzykę, grę, wycinanki, dzban. To, że wymyśliłem sobie plastelinę, ale nie potrafię ulepić z niej dzbana nie oznacza, że wymyślanie plasteliny poszło na marne - po prostu muszę nauczyć się lepić ten dzban.
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
ARHIIZ 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Głęboki lej (od wybuchów)
Wysłany: 26 Marca 2014, 23:15   

Fidel-F2 napisał/a
Serio nie wiesz o czym mówię?

Ale ja się tylko chciałem pochwalić - nie co dzień wygrywa się antologię za 250 zł.


Dobra [poprawia resztki resztek tego co miał ongiś na sobie] - nie, nie wiem!

Ps:
Jak wrzucę rysunki, to dopiero będzie...


Może zmienię avatar, będzie klimatycznej ;)


EDIT:
"Zaimkoza" i "artystyczny bełkot" - i jak tu się nie zgodzić? ;)
_________________
Tak mówią anańskie legendy!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37526
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 27 Marca 2014, 07:30   

teraz przekonujesz, że to kurnik z rozchybotanym płotem, po co gadać, że to najpotężniejsza twierdza

Fidel-F2 napisał/a
Cytat
Dwa. Najpotężniejsza forteca ma fortyfikacje zbudowane niedbale

ARHIIZ napisał/a
No tak się tam buduje, co ja poradzę
no właśnie w tym problem
tak się nie buduje bo nie ma to sensu, za duży koszt by stawiać coś co się do niczego nie nadaje,
ARHIIZ napisał/a
Ale tutaj chodziło o skórę z futrem.
nie ma takiej opcji, futro ze skórą to po prostu futro i nie nadaje się na żaden pancerz, chyba że w pornolu, to znaczy te twoje ludy mogą tak biegać, nawet z czaszkami na końcach, ale nie pisz, że łażą w pancerzach.

ARHIIZ napisał/a
No to trza więcej pisać!
Odpuść sobie sążniste sagi, rozbudowane światy i wyluzuj poślady (to kolejny zarzut z szeregu ogólnych, strasznie nadęte to pisanie Twoje). Czytaj innych, czytaj poradniki na temat rzeczy elementarnych i napisz coś krótkiego. Góra 20 tyś znaków. I popracuj nad tym!!! W Twoim przypadku pisanie powinno zajmować 10% czasu całej pracy (tylko nie siedź ze stoperem w ręku). Reszta to poprawki i praca nad tekstem, który powinieneś przeczytać, z pewnymi odstępami, kilkanaście razy i starać się podchodzić do niego jak my teraz. A nie onanizować się tym, że wiesz jak wygląda i możesz wejść na słup. I dać komuś do przeczytania, tylko nie tym Twoim fanom, bo udowodnili, że albo nie mają pojęcia albo szczerości. Aha! jak już dopracujesz do perfekcji i tekst będzie w 100% świetny to przeczytaj go krytycznie jeszcze sześć razy.

ARHIIZ napisał/a
Znaczy rozumiem, że powtórzenia - ale mam problem podczas opisu bo nie wiem jak to zastępować.
http://synonimy.ux.pl/ ;P: :wink: Ale po prawdzie dobrze by było gdyby pisarz nie miał takich problemów, bo jeśli pisarz ma problemy ze słowami to chyba znak by zmienić zawód. Albo za dużo skupia się na pierdołach w rodzaju włażenia na słup a olewa pisarską harówę.

ARHIIZ napisał/a
Nie łączę tak tych rzeczy. Uniwersum jest bazą, z której mogę zrobić co chcę: rysunek, muzykę, grę, wycinanki, dzban. To, że wymyśliłem sobie plastelinę, ale nie potrafię ulepić z niej dzbana nie oznacza, że wymyślanie plasteliny poszło na marne - po prostu muszę nauczyć się lepić ten dzban.
Nie do końca. Glinę też masz słabą. Tfu, plastelinę. Zaraz, zaraz chłopie. Jak Ty chcesz wypalić dzbanek z plasteliny?

ARHIIZ napisał/a
Dobra [poprawia resztki resztek tego co miał ongiś na sobie] - nie, nie wiem!
Ok, przeczytaj Quo Vadis a potem wrócimy do rozmowy. To nieduża książka, 2-3 dni powinno Ci wystarczyć.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group