Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty mięsne - głosowanie do 5 grudnia godz. 20:20

Które mięso najlepiej podano?
Anioł stróż
4%
 4%  [ 6 ]
Człowiek śpi, a tu nagle...
20%
 20%  [ 26 ]
Drosera aliciae
7%
 7%  [ 9 ]
Grzegorz (czemu nigdy wcześniej)
3%
 3%  [ 5 ]
Kluski śląskie
5%
 5%  [ 7 ]
Opowiastka porywczego rycerza o yeti i małpie
3%
 3%  [ 4 ]
Opowieść o dwóch braciach
7%
 7%  [ 10 ]
Ostatnia wieczerza
5%
 5%  [ 7 ]
Przepowiednia
0%
 0%  [ 1 ]
Rytuał przejścia
7%
 7%  [ 10 ]
Scenariusze
15%
 15%  [ 19 ]
Serca dwa
6%
 6%  [ 8 ]
Uczta starych czasów
5%
 5%  [ 7 ]
Ziemnioków, ponie, ziemnioków!
3%
 3%  [ 5 ]
Żadne z powyższych
1%
 1%  [ 2 ]
Głosowań: 46
Wszystkich Głosów: 126

Autor Wiadomość
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 21 Listopada 2010, 23:21   Szorty mięsne - głosowanie do 5 grudnia godz. 20:20

Oto 14 mięsnych szortów. Zapraszam do konsumpcji, głosowania i komentowania!


Anioł stróż


Śnieg prószył bez przerwy, a z nim opadały kolejne kartki z kalendarza. I bez tego wszyscy wiedzieli, że święta coraz bliżej. Kolędy nucił nawet Drops – stary terier szkocki właścicielki naszego przytułku. Rozmawiała właśnie z panem w kapeluszu, który co jakiś czas uśmiechał się i potakiwał głową. Wiedziałyśmy, że nie przyszedł tu bez powodu. Rodzina… Godzinami snułyśmy marzenia o tym, jak szczęśliwe będziemy, gdy już nas przygarną na święta. Na tych kilka dni, po których nic nie będzie takie, jak dawniej.

– Weź mnie! Mnie weź! – Wołałyśmy jedno przez drugie, nawet, jeśli nikt nas nie rozumiał. I gdy troskliwe dłonie sięgały po któreś, zazdrościłyśmy z całych malutkich serc tego przejmującego pisku radości. Jednak tym razem nie wołałem z innymi. Ja po prostu czułem… miałem pewność, że to moja kolej. Pan w kapeluszu spojrzał na mnie, szepnął coś i po chwili siedziałem już w samochodzie, zostawiając za sobą szaroburą przeszłość.

Mój pokój był cudowny. Wielki, z białymi ścianami, cały tylko dla mnie. Coś takiego znałem wcześniej jedynie z opowieści. Ale nie to było naprawdę istotne. Kiedy tylko otworzyły się drzwi, poznałem dwójkę najwspanialszych dzieci pod słońcem. Tysia i Miłosz przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Od razu podbiegli ze śmiechem, żeby się ze mną pobawić. Spędzaliśmy wspólnie chwile tak magiczne, że ze wzruszenia brakowało mi słów.

Powoli ruszyły przygotowania do wigilijnej kolacji. Z pokoju nie widziałem krzątaniny, ale Tysia przynosiła choinkowe ozdoby, aby zapytać mnie, czy lepiej zrobić aniołkom złote, czy srebrne włosy. Tata schował u mnie prezenty dla całej rodziny. Pewnie myślał, że śpię, albo nie rozumiem, o co chodzi z tym Świętym Mikołajem. Nie wyprowadzałem dzieci z błędu. Taka wiara to coś pięknego i nie śmiałbym odbierać im niczego z gwiazdkowej radości. Teraz nadszedł czas, żebym i ja się przygotował do wigilii.

Uderzenie tłuczkiem nie bolało aż tak bardzo. Białe wino wydobyło ze mnie pełnię smaku, a słodko-kwaśna polewa lśniła w blasku choinkowych lampek. Mój duch unosił się w powietrzu. Przepływałem za głowami domowników, witając się z nimi łagodnym muśnięciem szeptu. Otulałem dzieci anielskimi skrzydłami, a na ich twarzach co chwilę budził sie uśmiech, jakby wiedziały, że jestem tu przy nich, gdy ostrożnie odkładały ości na talerzyk. Według legendy, wolne miejsce przy stole czekało na strudzonego wędrowca. Mało kto pamięta, że przed laty zostawiało się je dla nas, karpi.



Człowiek śpi, a tu nagle…
(Tekst oparty na motywach wiersza Jana Brzechwy. Dość luźno oparty.)



- Ledwo biję – jęknęło Serce. – Co On sobie wyobraża? Czwarty krzyżyk na karku! Trzydzieści kilo nadwagi! I tańców mu się zachciało! Mózg, nie mogłeś go powstrzymać?
- Próbowałem. Ale kiedy pojawiła się ta brzydula w czerwonej sukience, przestał mnie słuchać.
- Nie była taka brzydka – dobiegło gdzieś z dołu.
- Dla ciebie wszystkie są ładne – prychnęło zdegustowane Serce. – Szczególnie po czwartym drinku. Dobrze, że wyszła z tym podobnym do Ibisza. Zresztą, i tak nie dałobym rady natłoczyć dość krwi…
- Z jakim podobnym do Ibisza? – zdziwił się Mózg. – To BYŁ Ibisz!
- Gadasz! Ibisz jest młodszy. I przystojniejszy.
- Chyba w telewizorze. Na żywo wygląda, jak wygląda. Żołądek, a co u ciebie?
- Nawet nie pytaj – sapnął Żołądek. – Żarł jak prosię. Pił co popadło. Koszmar. Wątroba, dasz radę?
Wątroba milczała zmarszczona.
- Czuję się strasznie pełen – poskarżył się Pęcherz, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy martwili się Wątrobą.
- Nawet nie ma siły odpowiedzieć, bidulka – Serce pełne było współczucia. Jak to ono. – Dobrze chociaż, że facet bierze te tabletki na odbudowę…
- No! – przerwał mu Żołądek. – Świetnie. Przyklejają mi się do ścianek i tak już zostają. A On głupi myśli, że jak się nałyka jakiegoś badziewia, to mu wszystko wolno. Mózg, to zdaje się twoja działka?
- No wiesz, staram się jak mogę – Mózg wyraźnie się zmieszał. – Ale czasami tak trudno do niego dotrzeć. Siła reklamy…
- Płuca, a co z wami? – spytał zmieniając temat.
- U mnie jak cię mogę – wychrypiało Prawe Płuco – ale Lewe ledwie dyszy. Nie wiecie co on palił?
- „Biełamorkanały” – Mózg był zorientowany. – Tanio kupił. Od Ruskich.
- Strasznie mnie ciśnie – marudził Pęcherz.
- „Jacka Danielsa” chyba też miał od Ruskich – stwierdził Żołądek. – Jakiś ohydny bimber podbarwiony bejcą. I do tego popijał „Red Bullem”.
- Koneser – prychnęły Nerki. – Dlatego odleciał przed północą.
- A sałatka była nieświeża – kontynuował Żołądek. – Bigosowi też mógł się najpierw przyjrzeć. Nie dziwota, że nie wytrzymałem.
- Ale mogłeś chociaż zaczekać aż dobiegnie do łazienki – Mózg pozwolił sobie na małą uszczypliwość.
- Już mi lepiej – stwierdził Pęcherz. – Dziękuję.
- No masz, następny. Chociaż… - Mózg zastanowił się przez chwilę. – I tak śpi między klozetem a wanną. A po popisach Żołądka i tak nikt nie zwróci, hehe, uwagi.
- Ty nie bądź taki dowcipny – zdenerwował się Żołądek. – Trzeba Go było zatrzymać w domu. Sylwestra się zachciało, cholera! A ja jeszcze nie odpocząłem po świętach.
- Dobra, dobra, nie żołądkuj się tak – powiedział Mózg pojednawczo, choć nieco może złośliwie. – Nie powiedziałem wam jeszcze najlepszego.
Zamilkł na chwilę, budując napięcie. Skutecznie. Wszyscy zamilkli i czekali na owo najlepsze.
- Wiecie, On wczoraj podpisał papiery. Gdyby coś mu się stało, zgodził się, żeby nas użyto do przeszczepów!
Roześmiała się nawet Wątroba.


Drosera aliciae


Po raz pierwszy ujrzał Alicję, gdy oddawała się słonecznej kąpieli. Pośród bagiennej zgnilizny rozpromieniona wewnętrznym blaskiem czerwień jej włosów sprawiła, że serce załomotało mu w piersi i westchnęło tęsknotą. Kropelki słodkiej cieczy zdobiły tysiącami diamentów jej ponętne, gibkie ciało. Kusiły. Zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami, a głębia tego spojrzenia wbiła się głęboko w jego duszę. Wryła się ostrymi pazurami i zapuściła korzenie. Od tamtej chwili nie wyobrażał już sobie, że życie mogłoby toczyć się bez niej. Każda przemijająca minuta barbarzyńsko dzieliła go od rozkoszy jej towarzystwa. Pragnął wtulić się w wypukłości ukryte pod soczystą, zieloną sukienką, przylgnąć do płomieni okalających twarz, zlizać słodycz z ciała.
Codziennie zarzucał sieć, a złapane skarby składał Alicji w darze. Jednak ona odwracała się i w pogardzie miała zaloty, stroszyła się i wiła niczym wąż. Nie zniechęcał się pomimo ostrzegawczych sygnałów, gdyż jego żądza stopniowo przeradzała się w obsesję. Oczyma wyobraźni widział ją jak obejmuje go czułkami, jak całuje i wgryza się w ciało. Całe jego jestestwo zanurzało się we wnętrzu rozchylonych warg.
Pewnego dnia stała się rzecz niesłychana. Gdy zakradał się od strony torfowiska, by po raz kolejny tego dnia móc podziwiać jej piękno, Alicja odwróciła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Teraz już nie potrafił się oprzeć, wszelkie próby zagłuszenia uczucia jakie do niej żywił, spełzły na niczym. Ogarnięty falą gorąca, nierównomiernie rozchodzącą się po czubki palców, porzucił sieć i dał się omamić słodkiemu, hipnotyzującemu zapachowi, jaki roztaczała.
Drżąc z podniecenia wpadł w objęcia ukochanej. Ślina zraszająca wargi Alicji przyklejała się do jego ciała, aż w końcu oplotła go lepkim, płomiennym objęciem. Gdy namiętność, z jaką przywarła zaczęła parzyć, spróbował oderwać się od jej ust. Wysiłek okazał się bezsensowny. Nagle zrozumiał, kim jest ta nieziemska istota, ale nie mógł się już poruszyć. Jednak mimo przerażenia, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Alicję można było posiąść tylko raz, dogłębnie i całkowicie spalając się w słodkim, miękkim wnętrzu.
Po trzech godzinach, gdy ostatnia, czwarta para odnóży przestała makabrycznie wystawać jej z ust, Alicja oblizała się i sięgnęła po papierosa.
- Mężczyźni...uprzedzałam, żeby mnie nie drażnił – zaciągnęła się i uśmiechnęła z satysfakcją.
Promienie zachodzącego słońca okryły bagno krwistym całunem.


Grzegorz (czemu nigdy wcześniej)

Czemu nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy że to właśnie w zwykłym, osiedlowym przedszkolu można poznać smak prawdziwego, pysznego mięsa?
A przecież jestem tu codziennie. Widzę podenerwowane mamusie prowadzące swe pociechy jak niewiniątka na rzeź; mijam nieobecnych duchem tatusiów pod krawatami, którzy w myślach już podpisują umowy i rżną swoje sekretarki; wiecznie niedomyte babcie, których największym zmartwieniem jest czy wnuczek na pewno pochłonie cały obiad i czy dotrwa do podwieczorku.
Patrzę na nich i współczuję, lecz nie potrafię się zbliżyć.
Dziś jednak coś jest inaczej. Dziś czuję zapach.
Biorę za rękę Agatkę z pierwszaków, której babcia codziennie ze łzami w oczach macha na pożegnanie jeszcze długo po tym, jak pulchna dziewczynka zniknie za drzwiami przedszkolnej sali. Dzisiaj starsza pani jest chora, dziewczynka przyszła do przedszkola sama. Sama! Jak można puścić czteroletnie dziecko samo do przedszkola! Jak można tak potraktować bezbronnego, naiwnego jeszcze człowieka!
Kucam, żeby pogłaskać małą po policzku i wtedy czuję wyraźnie.
Zapach mięsa.
Wciągam powietrze głębiej i nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Prawdziwe mięso, świeże i kruche. Z wolnego wybiegu. Nieupieczone. Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec?
– Dokąd idziemy, proszę pana? – pyta Agatka, kiedy otwieramy drzwi.
– Dzisiaj twoja grupa ma zajęcia w kuchni, skarbie. Czy babcia jest bardzo chora? – pytam, a mój głos przepełniony jest troską.
– Nie chcę iść do kuchni. Chcę do pani Eli – dziewczynka zaraz się rozpłacze. Szybko zamykam drzwi. Dobrze, że jest tak późno. Dobrze, że przyszła ostatnia. Kucharki rozwożą jeszcze śniadanie po salach.
- Pani Ela jest w kuchni, słoneczko. Pokaże wam, jak się piecze mięso. Lubisz mięsko? – staram się brzmieć łagodnie i delikatnie, ale na próżno. Płacz Agatki odbija się głośnym echem od ścian korytarza.
Szybko zakrywam jej usta dłonią. Nie mogą nas złapać. Nie dziś, nie właśnie teraz, kiedy zrozumiałem, skąd wziąć mięso. Prawdziwe mięso, bez smrodu rybnej mączki, bez hormonów, bez rtęci, kadmu i ołowiu. Jak ja mogłem jeść świnie? Jak mogłem przez całe życie jeść świnie? Obrzydliwe, brudne, przerażająco głupie świnie.
Mała rzuca się w moim uścisku, lecz jestem twardy. Mam jakieś dwadzieścia minut, zanim wrócą kucharki. W tym czasie zdążę chyba poćwiartować i schować gdzieś tuszkę. Z ucztą będę musiał poczekać do podwieczorku. Jakoś chyba dotrwam, choć to tyle godzin.
Rozglądam się po kuchni w poszukiwaniu tasaka.
Jest! Leży umyty na blacie pod oknem. Ręce mdleją mi z wysiłku, bo muszę naraz taszczyć małą i uciszać ją dłonią. Czemu nie chcesz się poddać, Agatko? Czemu muszę cię taszczyć?
Nagle dociera do mnie ból - żrący, niszczący, odbierający radość życia. Jak mogła mnie ugryźć? Mnie, Grzegorza, który zawsze, zawsze się do niej uśmiecha! Strząsam ją z dłoni, jak mrówkę. Leci daleko, pod ścianę z oknem, a mnie opada cierpienie. Jak drapieżny ptak, jak sęp, łaknący świeżej krwi.
Mój palec! Odgryzłaś mi palec, ty krowo!

I wtedy nadchodzi zrozumienie. Niepewny uśmiech wykwita na mokrej od łez twarzy. Język wysuwa się spomiędzy zakrwawionych warg, żeby zlizać resztki przypadkiem odkrytej ambrozji. Teraz już wiesz, Agatko. Ty też zrozumiałaś. Naprawdę, warto jest żyć.
Co ty próbujesz zrobić, słoneczko, mówię do siebie. Do czego wyciągasz dłoń?
– Zostaw to – szepczę. – Tasak nie jest dla dzieci. Odłóż go, bo zrobisz sobie krzywdę
Sam nie wierzę, że to, co mówię, przyniesie jakiś skutek.
Nie wierzę, bo widzę wyraz jej oczu.
Zrozumiała, poczuła zapach, poczuła nawet smak.
Smak słodkiego, świeżego mięsa.


Kluski śląskie


- Gdzie obiad?! – Waldemar z głośnym rykiem wparował do kuchni. Miał fatalny humor. Były żniwa, cały dzień spędził w polu, a silnik niedawno zakupionego kombajnu sprawiał ciągłe problemy. Ponadto nigdy nie potrafił sobie odmówić kilku piw podczas pracy, powodujących dalsze pogorszenie nastroju i agresję.
- Już nakładam – Krystyna wiedziała, iż w takim stanie męża nie należy irytować.
- Co to ma być?! – krzyknął Waldemar, gdy spojrzał na zawartość talerza.
- No jak to co, kluski śląskie – pokornie odparła kobieta.
Mężczyzna gwałtownym ruchem zrzucił talerz na podłogę.
- Cały dzień haruje w polu, żebyśmy mieli za co jeść, a ty karmisz mnie takim *beep*? Nie zasługuję nawet na porządny kawał mięsa?
- Ale przecież jadłeś mięso przez cały tydzień…
- Jeszcze pyskujesz?! – Waldemar podbiegł do żony i brutalnie pchnął w stronę ściany. Krystyna upadła na podłogę. Z furią w oczach zamierzył się do zadania ciosu.
- Zostaw ją – usłyszał nagle spokojny głos – nic nie zawiniła, nie widzisz jaka ona jest usłużna wobec ciebie? – zaskoczony ujrzał stojącego obok eleganckiego mężczyznę.
- A ty kim, do kurwy nędzy, jesteś? – z przestrachem zapytał Waldemar. Nie słyszał, żeby ktoś wchodził do kuchni i był pewien, że jeszcze przed chwilą nikogo tu nie było.
- Nie wiesz? Przecież znasz mnie dobrze – na twarzy nieznajomego zagościł delikatny uśmiech.
Waldemar przyglądnął się tajemniczej postaci i nagle zrozumiał – wyglądała jak on sam. Właściwie tak, jak on sam zawsze chciałby wyglądać – zadbany, uczesany, gładko ogolony, ubrany w elegancki garnitur z idealnie dopasowanym krawatem. Gdy ten się uśmiechnął zobaczył, że nieznajomy ma pełne uzębienie, czego zdecydowanie nie mógł o sobie powiedzieć Waldemar.
- Jestem twoim Sumieniem.
Rolnik popatrzył na tajemniczą postać, po czym z wykrzywioną grymasem twarzą odwrócił się w stronę leżącej na ziemi Krystyny.
- Ja nie mam Sumienia – rzekł cicho do siebie mężczyzna, unosząc rękę…

*********

Zapłakana Krystyna wciąż leżała na podłodze. Od kopniaków bolało ją podbrzusze, od ciosu pięścią – nos. Zbadała go ostrożnie palcami. Na szczęście nie był złamany, ale wiedziała, że pod oczyma pojawią się spore sińce. Znowu będzie musiała zatuszować je przed wyjściem do kościoła.
Nagle poczuła dłoń na swoim ramieniu. Ujrzała nachylającą się kobietę.
- Wstań.
Krystyna nie była nawet zaskoczona – wiedziała, iż tajemnicza postać nie może być rzeczywista. Pięknie uczesana, pięknie umalowana, pięknie ubrana. Ideał piękna. Mimo to kogoś jej przypominała. Z wdzięcznością przyjęła pomocną rękę. Kobieta poprowadziła Krystynę do pokoju, otworzyła szafę i wskazała na leżącą na dnie walizkę.
- Wiesz, co musisz zrobić.
- Kim ty właściwie jesteś? – Krystyna nie potrafiła powstrzymać się od pytania.
- Przecież mnie znasz – odrzekła kobieta z uśmiechem na ustach.
W tym momencie zrozumiała, kogo postać jej przypominała. To przecież była ona sama.
- Jestem twoją Dumą – powiedziała kobieta, ciągle się uśmiechając.
Krystyna zaskoczona spojrzała na nieznajomą. Pogodny nastrój także jej się udzielił, ale po chwili na twarzy zmaltretowanej kobiety znowu pojawiła się ponura mina.
- Ja nie mam już Dumy – odpowiedziała gwałtownym ruchem zamykając szafę…


Opowiastka porywczego rycerza o yeti i małpie


Trzech rycerzy zaniosło nieprzytomnego więźnia do celi. Delikatnie ułożyli mężczyznę na pryczy, łamiąc przy tym wyraźny rozkaz poturbowania go.
– Kellu, zajmij się nim – rzekł jeden z nich do strażnika, następnie podążył za towarzyszami ku wyjściu.
Kell przyjrzał się nowemu – pęknięty łuk brwiowy, rozbity orli nos, włosy i broda skołtunione zakrzepłą krwią, nienaturalnie wygięta ręka. W końcu go rozpoznał i ruszył, w biegu wyjmując z sakwy zwój, na którym widniał znak dwóch dłoni, związanych w nadgarstku czerwonym sznurem. Klęknął przy leżącym, wyrecytował zaklęcie uzdrowienia. Białoniebieskie światło otuliło więźnia, pergamin się rozwiał.
– Dzięki Ilmaterze za przejęcie jego cierpienia – rzucił w eter. Mężczyzna przebudził się. – Dowódco, za cóż cię tak zmaltretowali? – w głosie strażnika przebijała się nuta troski.
– Przynieś no garniec grzanego wina i bułę z nadzieniem to ci wszytko opowiem – rzekł suchym, chropowatym głosem, poczym zacharczał i wydał z siebie krwawą plwocinę. – Nie martw się, chłopcze, – dodał, gdy zauważył cień strachu na twarzy współrozmówcy – nie ucieknę na twojej zmianie; wpakuję w kłopoty konfidenta Resa.
– Taa jest!
– I jeszcze przenieś pederastę do innej celi – po zlustrowaniu współwięźniów, wyliczył ostatni warunek. Miał na myśli barda, którego oficjalnie aresztowano za pieśni dyskredytujących Maluradka, a prawda była, no cóż… szczękościsk podczas fellatio bywa śmiertelny: siostrzeniec hrabiego osłabł i wykrwawił się. Lepiej by było dla bardziny gdyby udławił się, a tak dzień w dzień wleczono go na tortury. W celi znajdował się też kucharz, który, dosypując kminku do bigosu, próbował otruć pana zamku. Pan nie lubił tej przyprawy.
Kell wyszedł na parę minut i wrócił z tacą. Uwięziony wychłeptał garniec jednym tchem, a kanapkę z grubym plastrem wędliny i kluczem zostawił sobie na później.
– Krótko mówiąc to porywczy jestem – zaczął opowieść. – Hrabia Maluradek, niech wszystkie inkuby go zgwałcą, zażyczył sobie mięsiwa lodowcowego yeti. Wziął żem drużynę i ruszył w świat. Tydzień wędrowalim w góry, znaleźlim bydlę, oprawilim i przynieślim tutaj. Na audiencji magus perfidny położył mięcho na stole, skruszył na nim perłę… wartą ze sto złociszy, poszeptał złowróżbnie i rzekł, że to zwyczajny yeti, a nie lodowcowy. Porywczy jestem, mówiłem wam już, chciał żem dobyć miecza i poszerzyć uśmieszek czarownika, ale…
– Ale… – zawtórowali mu.
– Alem się powstrzymał i ruszył żem znów. Wywiedziałem się, gdzie bydlaka szukać: trza było iść na grzbiet Posępnego Mrozu, dwa miesiące drogi bez mała. Straszno zimno, jakby sama Auril czekała tam na chłopa. Od chorób i stworów straciłem tam dziesięciu dobrych ludzi. Upolowalim bestię i, nie mając soli, w prochu obtoczylim mięso, by się nie zepsuło. Hrabia nawrzeszczał za ten proch i kazał wyruszyć raz jeszcze. Porywczy jestem, chciałem mu wepchnąć mięcho do gardła, alem się powstrzymał. Trzeci raz ruszyłem samojeden i poszło już sprawnie. Wróciłem z osolonym mięsiwem, na audiencji magus potwierdził, że jest pochodzenia lodowcowego yeti, a hrabia… wezwał małpę…
– Znaczy hrabinę Muriel? – zapytał kucharz.
– Wy nic nie wiecie – odpowiedział Kell. – Rok temu uganialiśmy się za gibonem z lasu Yuirwood. Wracając przez Morze Upadłych Gwiazd spotkaliśmy piratów. Przeżyliśmy tylko ja, dowódca no i małpa.
– Tak, to właśnie ją zawołał – podjął nowy więzień. – Małpa powąchała przekąskę, splunęła na nią i odeszła. Zagotowało się we mnie, bo wiecie, porywczy jestem, skręciłem małpiszonowi kark, przeszyłem mieczem pierś maga i chciałem też zatłuc Maluradka, ale straż przyboczna wzięła mnie liczbą. Resztę znacie.



Opowieść o dwóch braciach

Być może znacie już tę historię. Słyszeliście ją wiele razy, w wielu wersjach, ale główna nić pozostaje niezmienna. Posłuchajcie, jak to było...
Działo się to dawno, dawno temu, w czasach niepewności i mroku, w czasach zarazy i śmierci. W czasach wielkich wojen, które niszczyły jedne narody, a inne wynosiły na szczyt.
Tuż pod lasem, w gospodarstwie jakich wiele, żyła biedna wdowa wraz z dwoma synami: młodszym jasnowłosym i starszym, z czupryną czarną jak noc. Młodzieńcy to byli, jak marzenie - silni, pracowici i przystojni.
Zdarzyło się pewnego poranka, że do podleśnego obejścia zbłądziła młoda dziewczyna w otoczeniu drużyny zbrojnych, ani chybi szlachcianka. Chcieli napoić konie. Powiecie, że jakiś leśny duch to uczynił, ale stało się tak, że obaj młodzieńcy jednocześnie zapałali do niej najmocniejszym uczuciem. Stanęli przed piękną panną i odezwali się w te słowa:
- Witaj, o pani, w tej skromnej gościnie, ale nim doba kolejna przeminie, ten który pierwej jelenia przywiedzie, wnet do ołtarza cię prosto powiedzie.
Zaśmiała się panna na te śmiałe słowa, lecz pomysł wydał jej się interesujący. Skinęła przyzwalająco i o słońca wschodzie dwóch młodzieńców ruszyło w las.
Wiele godzin snuli się po lesie i być może sprawiła to magia prastarej puszczy, a być może los zadrwił z młodszego brata, ale to on pierwszy dojrzał dostojnego jelenia. Nie namyślał się długo, napiął łuk i posłał strzałę prosto w serce króla puszczy. Uradowany młodzieniec zarzucił martwe zwierzę na plecy, a sił dodawała mu radość z rychłego ożenku z piękną niewiastą. Szedł leśną ścieżką, pogwizdując radośnie, gdy nagle drogę zastąpił mu starszy brat i rzekł:
- Oddaj mi jelenia, bracie. Obaj wiemy, że jasna panna nie tobie, lecz mnie jest pisana.
- Ja pierwszy ubiłem jelenia, więc ona na mnie czeka - odpowiedział mu jasnowłosy.
Duchy puszczy zaczęły się gromadzić wokół dwóch braci, upiory i leśne widma przybyły z odległych krańców lasu, zwabione przez silne namiętności.
- Twa zdobycz należy się mnie, bracie - powiedział ponownie czarnowłosy i uderzył ukrytym za plecami kamieniem. Młodszy brat padł martwy.
Zapłakał starszy brat nad swoją zbrodnią, a duchy lasu tańczyły wokół niego, śmiały się i wiwatowały.
Uczyć nam się od ciebie, tyś teraz jednym z nas.
Młodzieniec o włosach barwy nocy uklęknął przy martwym bracie i spojrzał w niewidzące oczy.
- Nie mogę cię tu tak zostawić - powiedział. - Jesteś dowodem mej zbrodni.
Wyjął zza pasa długi nóż i odkroił kawałek ciała. Gdy jego zęby wbiły się w mięso, widma i upiory ryknęły zgodnym chórem.
Tyś nam panem! Tyś nam bratem! Tyś nasz po wsze czasy!

Gdy wrócił do gospodarstwa zastał tylko matkę siedzącą na progu.
- Gdzie piękna panna i orszak wspaniały? - zapytał. - Przynoszę jej w darze najdumniejszego jelenia, jaki przemierzał te lasy.
Wdowa pokręciła głową ze smutkiem.
- Oj, synku, głupiś ty i naiwny. Panna zadrwiła sobie z was. Gdy tylko weszliście w las, ona ruszyła w drogę, śmiejąc się z głupoty dwóch młodzieńców. Jej złe serce zakpiło z waszych uczuć. Nie dla was jej komnaty i wystawne życie. Ale gdzież mój drugi syn?
- Nie wiem - usłyszała cichą odpowiedź.
Od tamtego dni wdowa siadała na progu i wyczekiwała powrotu młodszego syna. Mijały dni, a on nie wracał. Wdowa słabła i marniała, aż pewnego dnia zmarło jej się, z tęsknoty i smutku, na progu chaty pod lasem. A leśne duchy wołały czarnowłosego każdej nocy. Tańczyły wokół gospodarstwa, zawodziły w mroku. Wabiły go, aż wreszcie starszy syn porzucił dom. Wrócił do lasu, odkopał szczątki brata i zabrał jego głowę. Od tamtej pory się z nią nie rozstawał. Ma ją zawsze w sakwie przy boku. O, tu, mogę wam pokazać...




Ostatnia wieczerza

Hrabia Chryzostom Onufry Pac wybałuszył ślepia. Stare szczęki przestały przeżuwać mięsiwo, ustając w znoju tłoczenia krwistych grud w dół przewodu pokarmowego. Kość gnykowa natomiast podskoczyła dwakroć, niczym spławik na zawodach wędkarskich, po czym również znieruchomiała. Blade, pokryte plamami oblicze poczerwieniało, na czoło wystąpiły grube krople potu, na skroniach wybrzuszyły się sine skiby żył. Ostatni potomek familii litewskich magnatów stęknął boleśnie, by chwilę potem runąć obliczem w misę z jadłem i zakończyć linię rodu definitywnie.
Niby nic nie wskazywało na tak niepomyślne zakończenie wieczerzy. Niby nikomu nie postało w głowie, iż posiłek ów będzie wieczerzą, nomen omen, ostatnią. Posilał się we względnym milczeniu. Znaczy, nie gadał, choć od rana wylał z siebie potok słów stokroć głębszy niż przez ostatnie ćwierć wieku, które przesiedział w fotelu, otulony w gruby ciepły koc, ślepy i głuchy na otoczenie. Nie gadał, ale ciapał, mlaskał i bekał co chwila gromko, zatem „względne” pasowało w tym przypadku zdecydowanie bardziej, aniżeli „zupełne” czy „całkowite”. Ciapał i wodził spojrzeniem za najmłodszą z służek, z pewnością nie bez powodu, a pewnie wręcz przeciwnie.
Od lat wielu przykuty do fotela, mógł co najwyżej cichutko popierdywać w siedzisko. Nikt jednak z kilkunastoosobowej służby nie wiedział, że w duszy, w umyśle, w swym jestestwie każdy jego dzień, godzina, minuta czy sekunda wypełnione były wrzaskiem. Nieustanną pretensją do Boga, za to, co go spotkało, a czego genezy nikt już nie pamiętał, bo minione lata pokryły to kurzem zapomnienia.
Ten dzień był wyjątkowy. Być może znudzony już ustawicznym marudzeniem, Stwórca podarował mu szczyptę wigoru, która postawiła starca na nogi. Jego głos wciąż rozbrzmiewał w uszach Paca wiecznym echem:
Dam ci jeszcze jedną szansę, ale resztę lat spędzisz pod nieustanną obserwacją. Mój skrzydlaty posłaniec będzie mi co tydzień zdawał relację. Opiekuj się nim jak nikim innym w swoim marnym życiu. Traktuj jak przyjaciela.
Pac przybił umowę z Bogiem i przywitał dzień i służbę na nogach, krzycząc co tchu w dość już zdezelowanych płucach. Kilkanaście następnych godzin zmienił im w znojne piekło. Z pewnością chciał nadrobić stracone lata i wycisnąć z darowanego mu przez Stwórcę czasu jak najwięcej się uda. Przejażdżka automobilem po mieście, nieudane polowanie na ostatniego w okolicy niedźwiedzia, pochędóżka z przydybaną na słaniu mu łoża służącą. A na koniec pełnego wrażeń dnia wystawna wieczerza.
Mięso. Zażyczył sobie krwisty stek własnej wielkości. Skąd go mieli wziąć? No skąd? Jedynym dawcą mięsiwa w spiżarni były wychudzone na pańskim wikcie myszy. Kiedy więc zapytał co je, wystąpił najodważniejszy z kuchcików. Chwilę podłubał w nosie, po czym powiedział zgodnie z prawdą:
– Dobrodzieju kochany, a stał se w stajni taki mały konik ze skrzydłami. To my go rachu-ciachu.


Przepowiednia


"Przybędą słudzy Odwiecznego. Z krwi i z ciała wydarci, ciała i krwi łaknący. Starożytne przymierze i śmierć niesioną przez Posłanego zwiastować będą. Ci, którzy świat ciała niszczą, ciało świata pokona. Zginą gdyż niemożliwym jest aby ohyda zamieszkiwała miejsce, w którym źródło swe ma Święty Ogień".
Dość! - Nilix wstrzymał dalszy przekaz. Stary cień starych wspomnień. Milenia minęły, a ta głupia klątwa jakby nie mogła zostać wymazana. "Psionicy!" - gorejąca nienawiść jak zupa gluonowa rozlała się po kriostazie. Ileż to już mileniów od zagłady Aiuru? Ostatni Templariusz zginął jak pył gwiezdny zmieciony jaśniejszym rozbłyskiem światła. Jakby ta śmierć pozbawiona oporów była wyznacznikiem jego życia. Jarzące się błękitnie spojrzenie zdawało się wypalać ogniwa rejestratorów. Nilix wciąż doświadczał jego mocy, jego realności i jego gniewu, choć było jedynie zlepkiem kriobitów zamkniętych na eony w osnowie rzeczywistości. Skąd ta siła w tak żałośnie cielesnej istocie? Skąd jej źródło? Ci fanatyczni głupcy mogliby odczuwać satysfakcję chociażby z powodu zamętu jaki wciąż powodowały ich żałosne klątwy. Ich pełne bezradnej mocy próby zmiany nieuniknionego.
Te puste zaklęcia zdawały się wracać w tym głazie mknącym przez przestworza. Jakim cudem? Choć jego zdaniem nic nie było w stanie powiązać ich z tym kawałkiem granitu to z branetu wyłoniły się stare zapisy na kriostazie.
Nic nie było w tej skale normalne. Grawitacja, ciśnienie wiatru z paru przypadkowych eksplozji korony gwiazdy czy nieprzypadkowa fuzja M-wiązek skupiona w polu trajektorii planetoidy zdawały się jej nie imać. Trajektoria też była daleka od przewidywań i choć kolejne rejestracje eliminowały możliwość istnienia napędu to kształt toru nie pasował do czegokolwiek znanego. Skała, choć bez śladów działalności organicznej to jednak posiadała narośl przypominającą sieć połączonych ze sobą ścięgien i mięśni spotykanych u tylu dziwacznych kreatur na milionach zniszczonych światów.
Przesycone białkiem organizmy czy brudno-czerwone/zielone/błękitne płyny lejące się z tych istot budziły odrazę skrzyżowaną z nienawiścią. Nie tak miały się toczyć losy tego versum. Nilixianie czuli się bogami tego świata, a zdanie bogów powinno się liczyć. Te istoty jak wirus zapełniały wszechświat. Eksterminacja była jedynym rozwiązaniem. I udała się. Sterylny ład zwyciężył. Przynajmniej tak sytuacja wyglądała od kilku mileniów. I teraz ta skała.
Psionicy "obiecali" zagładę. Jej źródłem miała być nieznana potęga płynąca z tej organicznej brei. Ta skała jednak nie zawierała w sobie nic, co przypominało by jakiekolwiek "mięso". Owszem. Kilka moli wielocukrów, niewielka ilość etanolu. Wszystko pochodzące z jakiejś formy fotosyntezy. Branet zlokalizował nawet źródło - mała planeta, trzecia w swoim układzie słonecznym. Dawno zlikwidowana.
Rejestratory nagle rozedrgały się odczytami. Wszystko wskazywało na to, że wraz z malejącą odległością od gwiazdy geometryczne rośnie aktywność tej budzącej niepokój Nilixa narośli. Choć skalista - zdawała się poruszać, zaludniać formami przypominającymi dziwne, dawno wymarłe istoty. I słać w przestrzeń transmisję o nieznanym znaczeniu. Pierworodny syn swego rodu z niepokojem patrzył na te dane.
"...HOC EST ENIM CORPUS MEUM... HIC EST ENIM CALIX SANGUINIS MEI..."
Jaka krew? Jakie ciało? Jednakże... coś... jakby świat zaczął się rozpadać... coś... rozdzierało go od środka. Moc Posłanego - to ostatnie, co przemknęło przez myśl Nilixa.
...
"Baranek będzie bez skazy, samiec, jednoroczny. Będziecie go strzec aż do czternastego dnia miesiąca, a wtedy zabije go całe zgromadzenie o zmierzchu. I wezmą krew baranka, i pokropią nią odrzwia i progi domu, w którym będą go spożywać. Tej nocy przejdę i zabiję wszystko pierworodne, i odbędę sąd nad wszystkimi bogami."




Rytuał przejścia


Dojrzewała do tego momentu prawie rok. Dyskutowała o nim często z nieodłącznymi towarzyszami, dziesiątki razy deliberując nad kwestiami przeznaczenia i sprawiedliwości. Bo czy to nie okrutne, że los po tamtej stronie jest zdeterminowany miejscem, w którym każde z nich się urodziło - choć różne miejsca dzieli czasem tak śmiesznie mały dystans. I jeszcze to prawo karmy, które brzmiało zaskakująco banalnie: karma jest! Co dzień.

Sin nie mogła narzekać, przypadło jej jedno z najlepszych miejsc urodzenia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, po tamtej stronie zostanie członkiem szlachetnej kasty. Żałowała tylko, że nie zobaczy już więcej niektórych przyjaciół.

W końcu nadszedł ten dzień. Rytuał przejścia zaczynał się mocnym akcentem - od śmierci. Właściwie to była taka śmierć-nie-śmierć, wyglądająca bardziej na zawrót głowy niż coś poważniejszego. Dopiero potem przyszedł pierwszy trudny moment. Biały Strażnik - jeśli uzna ich za nieczystych, wówczas nie-śmierć zmieni się w przerażającą otchłań zagłady. Strażnik zmarszczył brwi, postawił magiczną pieczęć i przepuścił ich dalej.

- Musimy się rozdzielić - powiedzieli do niej Boc, Skaeb i Zlonee. Chwilę później demon o stalowych pazurach zabrał jej towarzyszy. Przyszła pora na właściwy rytuał, złożony z szeregu prób. Pierwsza była próba wody - kąpiel w bulgocącym gejzerze. "Taki rodzaj czyśćca" - pomyślała. Zaraz potem przyszła równie bolesna próba ziemi - w niezagojone rany Sin wsypano sól i czarnozielony pył. "Wytrzymam! Będę dzielna!" - powtarzała przez łzy.

Odziano ją w dziwną ażurową suknię, trochę ciasną, ale nawet ładną. "To już blisko, już blisko" - dodała sobie w myślach otuchy. Nadeszła najdziwniejsza część rytuału - próba ognia. Zapadła noc, Sin zawisła w powietrzu, a pod nią zapłonął las. Otulił ją gęsty jasnoszary dym - ta tajemna esencja uszlachetnienia. Narkotyczne opary wywołały halucynacje: wydawało jej się, że leży na łożu z zielonych liści, wokół niej śmieją się twarze, dziwne trójzęby muskają jej nagie ciało...

Próba ognia dobiegła końca. Przez moment nie wiedziała, co się z nią dzieje, znalazła się w zimnej, drżącej krypcie. Już zaczęła się bać, że coś poszło nie tak, że może trafiła do lodowego piekła, ale wnet oślepiło ją białe światło. Zrozumiała, że jest w Wielkiej Sali, była po tamtej stronie! Jej szyję ozdobił medalion z tajemniczymi runami: 39,99-. Nie wiedziała co oznacza inskrypcja, ale wydawało jej się, że zewsząd słyszy zazdrosne szepty. Nagle dostrzegła, że niedaleko leży dobrze znany, choć nieco odmieniony towarzysz.
-Witaj, Sin-Kho! - rzekł uśmiechnięty Boc-Tsek. - Udało się nam! Jesteśmy wędlinami!



Scenariusze


Cześć. My się chyba jeszcze nie znamy...
To co? Jutro?
Rany, jakie masz niewiarygodne nogi!
Chodź. Wiesz, czasem się zachowujesz jak dzikie zwierzątko. No chodź, przytul się.
Mocniej. Właśnie taaak... bardzo ładnie.
Oczywiście, że jesteś dla mnie ważna. Tak, bardzo.
Dziwna? Nie, nie uważam żebyś była dziwna. Trochę nieposkładana... ale urocza. Dobrze jest, jak jest.
Zazdrość? A fe, to takie brzydkie uczucie!
Tak, zależy mi. Na nas. Na tobie.
To tylko znajoma!
Nie powinnaś tak o sobie mówić, jesteś cudowna.
Wiesz, nic nie trwa wiecznie.
Muszę ci powiedzieć coś ważnego.
Nie, to nie twoja...


-... wina, tak się po prostu złożyło. Dobre rzeczy kiedyś się kończą. Zasługujesz na kogoś lepszego.... Nie patrz tak. Nie patrz tak na mnie.
Słyszę. Nie rozumiem. Kulę się w sobie, wciśnięta w kąt sofy w zadymionym pubie. Oczy zaczynają mi łzawić. Nie wiem co zrobić z rękami. Gryzę się w wargę, żeby nie zacząć płakać, ale z marnym efektem. Posłusznie, jak zawsze posłusznie, gapię się w ścianę. Czuję jak coś we mnie umiera, rozsypuje się.

Wariant 1
Mówi coś jeszcze, ale nie reaguję. Wkrótce potem wychodzi, wbijając ręce w kieszenie, jakby ciut mniej pewny siebie niż zwykle. Odwracam głowę, milczę.

Wariant 2
Zniecierpliwiony wstaje, sięga po kurtkę. Szybko ocieram łzy wierzchem dłoni, podnoszę się z kanapy. Podchodzę blisko, tak blisko, że czuję ciepło jego ciała.
- Pocałuj mnie, proszę – szepcę – ostatni raz...
Waha się tylko moment i nachyla głowę. Muskam jego wargi, przeciągając tę chwilę, smakując ją. Wsuwam mu język do ust, przeciągam po zębach, wycofuję. Zaczynam ssać jego dolną wargę, przygryzam też górną. A potem z całej siły zaciskam szczęki. Próbuje krzyczeć i wyszarpnąć się z uścisku. Jego krew, ciepła, gęsta i słona, wypełnia mi usta. Kiedy zaczyna skapywać mi na brodę, puszczam. Wypluwam strzępek mięsa do popielniczki i przyglądam mu się z fascynacją – jak mogłam kochać coś tak żałosnego? – ignorując zbiegowisko które tworzy się po drugiej stronie stolika.

Wariant 3
Wstaje. Ja też. Patrzy z dziwną mieszaniną troski i niecierpliwości, wyraźnie chce stąd wyjść jak najszybciej i mieć to już za sobą, ale trochę się o mnie niepokoi. Chcę w to wierzyć, naprawdę chcę.
- Kocham cię – mówię prosto z mostu. Przewraca oczami i wtedy podejmuję decyzję.
- Nie kompli... – moje uderzenie nie pozwala mu do kończyć. Trafiam precyzyjnie w splot słoneczny, pozbawiając oddechu. Zgina się gwałtownie, ciężkim butem dosięgam kolana, coś pęka z zadowalającym chrupnięciem. Przewraca się na ziemię, uderzając głową o kant stolika. Byłam kawałkiem mięsa do zabawy, myślę i kopię raz jeszcze, tym razem w brzuch, poprawiam w twarz łamiąc nos. Staję na jego dłoni, gruchocząc wszystkie te śmieszne małe kostki śródręcza i żałując że jest już nieprzytomny. Sięgam po barowe krzesełko, wysokie, ciężkie i metalowe. Biorę zamach, a chłopak za kontuarem dopiero teraz zauważa że coś się dzieje, blednie i zaczyna wrzeszczeć. Ignoruję krzyki i uderzam, raz po raz, aż z mężczyzny mojego życia zostaje krwawa papka.
Wtedy siadam obok i zaczynam płakać.

Wariant 4, ostateczny
Wstaję powoli. Wkładam ręce do kieszeni. W prawej wyczuwam pod palcami scyzoryk. Szwajcarski, z ośmiocentymetrowym składanym ostrzem z nierdzewnej stali.
Uśmiecham się.


Serca dwa


Co moja partnerka może mieć na myśli? Nie mogę zapytać, to byłoby zbyt proste. Kładę więc przed sobą dwa serca i delikatnym ruchem przesuwam do niej z niemą prośbą. Chwila przedłuża się w nieskończoność, mam ochotę spojrzeć jej prosto w oczy i wyczytać to, co chcę wiedzieć. Napięcie coraz większe, doskonale wiem o czym teraz myśli. Chciałaby ale się boi, nie jest pewna, czy może mi zaufać. Ba, sama nie jestem tego pewna. Czas szybko ucieka. No, kochana, wierzę, że dobrze zrozumiałaś intencje i podejmiesz właściwą decyzję. Tylko błagam, szybciej. Minuty przeciągają się w nieskończoność, jej długie palce wodzą po krawędzi tacy. Przyjmie...? Wreszcie, jej odpowiedź powoduje, że uśmiecham się szeroko. Delikatnym ale zdecydowanym ruchem kładzie cztery serca i za chwilę na tym stole zademonstruje wszystkie walory.
W ciszy słyszę kroki i szuranie, odwracam się. Mój mąż podszedł i przystawił krzesło.
- Nie będę przeszkadzał? - pyta a ja czerwienię się, wyczuwając nutę ironii.
- Zapraszamy – Partnerka uśmiecha się uroczo. Czuję drobne ukłucie w okolicy serca. Ciekawe, czy chciałaby, żeby to on siedział na moim miejscu. Ale mąż lubi tylko popatrzeć. No i oczywiście krytykować. Z lekko kpiącym wyrazem twarzy przygląda się, jak przeciwnik wyciąga kontrę. Obie potulnie pasujemy, spoglądając na siebie niepewnie, pada szybki wist i z przerażeniem oglądam karty mojej ulubionej, brydżowej partnerki. No tak, znowu robimy w meczu za mięso.
Armatnie.



Uczta starych czasów



Magda zamknęła okno za ukochanym i przez chwilę stała przy panoramicznej szybie apartamentu na jednym z ostatnich pięter Olimpu’1200.
Odprowadziła wzrokiem niezmierzone, krążące nad gigapolią stado ptaków i spojrzała na krajobraz u stóp. Uwielbiała to uczucie. Unosiła się nad lasem wieżowców, rozciągniętym w nieskończoność, od horyzontu po horyzont, wchłaniającym stare miasta, rozlewającym coraz szerzej i dalej. I pnącym się w górę w wyścigu, w którym Olimp’1200 niepodzielnie królował, górując nad kilkusetmetrowymi kanionami ulic.
Była szczęśliwa. Tu, na szczycie, który Paweł zdobył specjalnie dla niej.
Zawsze wygrywał. Kochała go, szalenie i młodzieńczo, od osiemdziesięciu lat. Był wyjątkowy. W świecie, który zapomniał o chorobach, wyglądał najzdrowiej, miał w sobie energię, która odróżniała go od innych, równie silnych, a jednak mniej żywiołowych. Kochała jego młode ciało, uwielbiała szalone pomysły, szanowała i podziwiała za skuteczność i pasję. Najwyższy apartament, najlepszy ślizgacz, najlepsza posiadłość na wyspach, dziesiątka dzieci po najlepszych szkołach, najdziwniejsze kaprysy. Mimo upływu czasu, nadal potrafił ją zaskoczyć.

Tak było i tym razem.
- Tylko trochę? – spytał ironicznie.
- Tak.
- Jakiekolwiek?
- Ale prawdziwe…
- Dobra. – powiedział i bez słowa więcej wyskoczył przez uchylone okno.
Patrzyła za nim, aż zmienił się w malutki punkcik niknący gdzieś między niższymi wieżowcami. Łobuz. Nie powinien tego robić, takie skoki nie były mile widziane. Mógł zniszczyć czyjś ślizgacz, albo wóz, przestraszyć kogoś lub przygnieść, gdy runie gdzieś tam na dole, na ulicy czy chodniku. Wariat. Podjął wyzwanie, chociaż…
… przez moment zastanowiła się, czy jej nie oszukał. Próbowała odtworzyć ich krótką dyskusję. Kto pierwszy wpadł na ten pomysł? Nie miała pewności.

Zrozumiała, gdy pojawił się w drzwiach windy. Ile minęło? Dwie minuty, półtorej? W każdym razie niewiele więcej niż trzeba, by wjechać na pięćsetne piętro. Stanął przed nią szeroko uśmiechnięty i promieniujący dziecięcym szczęściem stulatka. Lekkie ubranie, które miał na sobie, niezbyt dobrze zniosło uderzenie na dole, porwane i brudne zwisało w żałosnych strzępach. Jakimś cudem zasłaniało co trzeba.
Był przygotowany, bez wątpienia. Niewielkie, białe pudełeczko, przewiązane czerwoną wstążką już wcześniej czekało na niego, pewnie w holu przy wejściu, u portiera. Otworzyła je delikatnie.
- Co to? – spytała patrząc na niewielki brązowy strzępek.
- Wątróbka…
- … słyszałam. – nie potrafiła ukryć podziwu, w głowie zakręciło się jej od nagłej emocji. – Słyszałam… już nie pamiętam…
- … zakonserwowane metodą Hugsa, niemal niezmienione. To będzie uczta starych czasów. – Paweł mówił ze źle skrywaną satysfakcją. - Smakuje jak w 2015.
„No, tak”, pomyślała. „Dwa tysiące piętnasty - ostatni rok dawnego świata.”
Kolejny był już inny. W pamiętny styczniowy poranek wynalazek profesora Godsenda rozbłysnął na całą Ziemię. Odmienił wszystko, utrwalając ciała w wiecznej młodości i nietykalności, uodporniając na ból, śmierć i zranienia.
Ciała ludzi i zwierząt.



Ziemnioków, ponie, ziemnioków!

Deszcz nieustannie zacinał. Krople rozbryzgiwały się na liściach jak samobójcy skaczący ze szczytu wieżowca, woda spływała z grobów na brukowaną alejkę. Jerzy pozbierał z kamiennej płyty mokre liście i zapalił znicza. Już miał wracać – czekało go sporo pracy – gdy nagle zza drzewa wyszła jakaś postać, bardzo nieżywa i bardzo rozłożona. Gdzieniegdzie zielonkawo – szarą skórę pokrywał mech, w pustych oczodołach zbierała się deszczówka. Trup wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu.
Więc te grzybki w zupie cioci Honoraty to nie były pieczarki, pomyślał Jerzy.
- Cześć – powiedziała halucynacja– Jestem Adolf.
- Hitler?
- Nie. Nowacki.
- Miło mi – Jerzy odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. Nie miał czasu na rozmowy z trupami. Spieszył się na autobus.
- Czekaj! – Adolf dogonił go – Jesteś głodny?
- Niezbyt.
Trup chwycił go za ramię.
- Mamy pyszne mięsko. Chodź, to prawdziwy rarytas!
Chcąc nie chcąc, Jerzy ruszył za Adolfem. Trup poruszał się trochę jak małpa. Albo Gollum. Jerzy zerknął na zegarek i westchnął. Robiło się coraz ciemniej. Nikłe płomienie zniczy wyglądały jak lotniskowe światła sygnalizacyjne.
W końcu dotarli na skraj cmentarza. Żelazny płot przechodził w dzikie zarośla. Pośrodku małej polany płonęło ognisko. Obok siedział na pniu jegomość z brodą. Z mroków wyłaniała się wysoka postać w czarnym płaszczu, oparta o kosę.
- O – powiedział Jerzy – Kostucha we własnej osobie.
- Wypraszam sobie. Helena Kostucha to moja żona. Ja jestem Ponury Żniwiarz, a ten tutaj to Konrad.
- Acha. Przepraszam za pomyłkę.
- Może się do nas przyłączysz? – Ponury Żniwiarz w kościstej dłoni trzymał kebab.
- Czemu nie. I tak uciekł mi autobus.
- Przeklęta komunikacja miejsca. Wpuszczają mnie tylko w Halloween. Ale lotniska są jeszcze gorsze. Traktują mnie jak jakiegoś terrorystę – rzekł, zjadając kebaba – Adolf, poczęstuj czymś gościa. Daj jakieś mięso.
Trup, ku przerażeniu Jerzego, z przykrym dźwiękiem oderwał sobie lewą rękę. Resztki ścięgien pękły jak stare recepturki. Potem nabił rękę na kij i zaczął przypiekać nad ogniskiem. Roztoczył się swąd palonego ciała. Adolf oblizał wargi.
- Mmm… lubisz mięso, prawda, Jerzy? – zapytał gościa.
- Ponie, tako miąso to i jo bym w pakynchalterze auta ze skopu złoma znojzł – powiedział Konrad – I ziemnioków!
Zniecierpliwiony trup, ignorując Konrada, wsadził oderwaną rękę głębiej w ogień. Gdy nieco się nadwęgliła, posypał ją obficie solą, pieprzem i przyprawą do mięs, po czym wręczył Jerzemu.
- Smacznego!
Jerzy wbrew sobie spróbował. Skrzywił się.
O matko, pomyślał.
- Trzeba było wziąć kebaba – powiedział Żniwiarz, wcinając bułkę.
Adolf złapał się za głowę i zaczął szukać czegoś w trawie.
- Gdzie daliście tę białą mąkę, po której wszystko smakuje tak euforycznie? Skończyła się?!
Pozostali wzruszyli ramionami. Trup jęknął i polał przypaloną rękę ketchupem.
- To musi wystarczyć – rzekł przepraszająco.
Jerzy spróbował i pokiwał głową. Smakowało nieco lepiej.
- Przepraszam, że pytam – powiedział, gdy przełknął – Ale czy wasza obecność tutaj …nie jest nieco… nienormalna?
- Normolno – odrzekł Konrad – Toć z cibie kompletno burok, żeś nigdy kerhowych sonsiadow nie widzoł.
- Jedz! – zawołał Adolf – Moja własna ręka, mmm… delicje! Szkoda, że nie mamy jakiejś panierki…
Jerzy niechętnie powrócił do konsumpcji.
- Jedz, buroko – rzekł Konrad – Kebaby som nyzdrowo i skończysz jak Żniwiorz. Taky basok, że hej.
- Kupię kombajn, to zobaczysz! – zawołał Ponury Żniwiarz, trzęsąc kosą.
- Niepotrzebno kombojn – odrzekł – Lepioj ziemnioki…

*Pakynchalter – bagażnik
*Znojść – znaleźć
*Kerhowych – cmentarnych
*basok – ktoś z dużym brzuchem, gruby
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 21 Listopada 2010, 23:38   

Brawa dla tego pana :bravo
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 21 Listopada 2010, 23:45   

:) :) :) a ja dziękuję shenrze za intensywną agitację za przyrządzaniem mięsnych szortów :)

Jeszcze raz zapraszam do czytania i żywiołowego komentowania.
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 21 Listopada 2010, 23:59   

pierwsze czytanie za mną, teraz czas do komisji.
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 22 Listopada 2010, 00:04   

Anioł stróż Przewidywalne i odrobinę statyczne.
Człowiek śpi, a tu nagle… Nie ujęło.
Drosera aliciae Bliźniak szorta numer jeden.
Grzegorz (czemu nigdy wcześniej) Nie wiem. Pomyślę jeszcze.
Kluski śląskie

Cytat
Waldemar przyglądnął się tajemniczej postaci


Nie powinno być czasem "przyjrzał"?
Mięso w tym szorcie jest elementem mocno umownym.

Opowiastka porywczego rycerza o yeti i małpie Ładnie opowiedziane, zabawnie z pomysłem. Minus to to, że spakowano do roli szorta coś, co ewidentnie powinno mieć większe gabaryty. Przyszedł mi na myśl właśnie obcy w skórze farmera z MIB :roll:
Opowieść o dwóch braciach Zabawna puenta, mimo dość smutnego tonu opowieści. Nie wiem czy na punkt, zastanowię się.


C.D.N.

Póki co na półmetku nie ma jakiegoś poważniejszego faworyta do punktu. Jest dwóch, może trzech kandydatów i cztery opowiadania, które zupełnie mnie nie przekonały.
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 22 Listopada 2010, 13:56   

Przeczytałam. Odczekam z decyzją. Mam mieszane uczucia.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Zagubiony 
Langolier


Posty: 251
Skąd: Ożarów Mazowiecki
Wysłany: 22 Listopada 2010, 15:56   

W poprzedniej edycji nie miałem czasu napisać komentarzy i zagłosowałem jako NN, teraz nawet mam czas i chęci coś skrobnąć.

Anioł stróż - Dałem się oszukać. Początkowo myślałem, że chodzi o jakiegoś psiaka, czy kota, którym dzieci cieszą się przez parę dni, a potem, gdy okazuje się, że prócz zabawy są też obowiązki, to nieszczęsny zwierzak ląduje na ulicy. Przeczytałem nawet drugi raz, by sprawdzić, czy da się podmiot określić jako rybę i - ha, ha! - znalazłem jeden błędzik: mianowicie ryby nie siadają. Sama konstrukcja shorta szablonowa, ale to nie minus. Trochę poguglowałem, lecz nie znalazłem informacji o wolnym miejscu dla karpi - ta legenda na prawdę istnieje, czy też jest to via fantastica? Ogólnie short nie jest zły, jest poprawny, nie wyróżniający się.

Człowiek śpi, a tu nagle... - Zdanie:
Człowiek śpi, a tu nagle... napisał/a
Wątroba milczała zmarszczona.
powaliło mnie na kolana. Zdecydowanie najlepsze zdanie tej edycji. Sam pomysł zabawny, dobry. Rozmowa skonstruowana sprawnie z pomysłem, bardzo dobrym pomysłem trzeba zaznaczyć. Kandydat do punktu. Zobaczymy jak dalej.

Drosera aliciae -
Spoiler:


Grzegorz (czemu nigdy wcześniej) - Sam short mnie nie przekonał, ale ma kilka plusów. Narracja jest ciekawie ujęta, dobrze poprowadzona. Dziwi mnie, że dopiero przy obecności dziecko, narodziła się w Grzegorzu żądzą. Poza tym, jak wiemy z poprzedniej edycji, jesteśmy tym, co jemy, więc w dziewczynce też są te wszystkie świństwa :P . Delikatna makabra jest plusem, powiewem świeżości. Suma sumarum opowiadanko jest ok, tylko brakuje mu tego czegoś.

Kluski śląskie - Pierwsza myśl, to to, że mięso jest tutaj ujęte w bardzo marginalny sposób. Spodobał mi się zabieg antropomorfizacji cech ludzkich.

Opowiastka porywczego rycerze o yeti i małpie - No proszę, a ja biedny myślałem, że po przemęczeniu Trylogii Lodowego Wichru, już nigdy więcej nie tknę tekstu ze świata Forgotten Realms, a tu taka niespodzianka. Śmiesznie i bezpunktowo.

Opowieść o dwóch braciach - Po samym tytule miałem dwa skojarzenia: zagadka z braćmi, gdzie jeden zawsze mówi prawdę, a drugi zawsze kłamie oraz Kain z Ablem. Nawet trafiłem. Przepisanie historyjki sprawnie zrobione, ładna stylizacja, nastrojowo, i nawet ostatnie zdanie na przekór wywołujące uśmiech. Podobało mi się.

Ostatnia wieczerza - nie to mierzi, ni to grzeje. Opowiadanie w porządku.

Przepowiednia -
"Stary cień starych wspomnień." nieestetyczne powtórzenie
"Milenia" - powinno być "Millenia"
Odczucia: nieporywające, nieciekawe, nie przemówiło do mnie.

Rytuał przejścia - Wow! Początkowo miałem obawy, że to już wszystko było. Biały Strażnik skojarzył mi się z madowym "Pokojem Dusz", a próby żywiołów z moim pseudotraktatem o bycie doskonałym. Puenta przewróciła ten short do góry nogami, była megazaskoczeniem. Brawa dla autora/autorki! Dodam jeszcze, że czuję przesyt zabawą fonetycznym zapisów nazw własnych. Można raz, drugi, trzeci nawet bo śmieszne, ale dziesiąty? Starczy już, na prawdę. Nie udało mi się odcyfrować "Zlonee" - jaka to wędlina? Na chwilę obecną powiem, że kandydat do punktu.

Scenariusze - ciekawa, eksperymentalna forma.

Serca dwa - Punkt jak najbardziej :D . Ja po prostu lubię brydża i ten short trafił w mój czuły punkt. Co z tego, że już w połowie tekstu nabiera się podejrzeń do brydża? Co z tego, że kiery są heretycko nazywane sercami? Co z tego, że żadna z dziewczyn nie zrekontrowała smacznej końcóweczki? Punkt będzie i już :) !

Uczta starych czasów - pierwsza myśl: "kurde, Coruscant!" realia dobrze opisane, chciałoby się przeczytać coś dłuższego w nich, a nie tylko taką scenkę.

Ziemnioków, ponie, ziemnioków! - Bogowie! Jakież to nieprawdopodobne, jakaż porypana wizja, jakaż wspaniała. Zaczynało się genialnie, pod koniec wyhamowało, przyjęło dziwną drogę i tak ot się ucięło, skończyło, a szkoda, powiadam, a szkoda!

Punkty:
- Człowiek śpi, a tu nagle...
- Rytuał przejścia
- Serca dwa
Mocne wyróżnienie:
- Drosera aliciae
Wyróżnienia:
- Opowieść o dwóch braciach

Edit:
Dorzuciłem spoiler.
_________________
Weapons are just tools. True strength lies within me.
Heishirō Mitsurugi

Forever Lost
Ostatnio zmieniony przez Zagubiony 5 Grudnia 2010, 00:39, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 22 Listopada 2010, 16:09   

Zagubiony, słonina?
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Zagubiony 
Langolier


Posty: 251
Skąd: Ożarów Mazowiecki
Wysłany: 22 Listopada 2010, 16:16   

Fakt, pasuje! Dzięki baranku!
_________________
Weapons are just tools. True strength lies within me.
Heishirō Mitsurugi

Forever Lost
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 22 Listopada 2010, 16:54   

Zagubiony napisał/a
W poprzedniej edycji nie miałem czasu napisać komentarzy i zagłosowałem jako NN, teraz nawet mam czas i chęci coś skrobnąć.


I o to chodzi właśnie! Dziękujemy za pierwszy głos i pierwsze pełnowymiarowe komentarze. Oby tak dalej! :bravo :bravo
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 22 Listopada 2010, 21:12   

Człowiek śpi, a tu nagle..., Opowiastka porywczego rycerza o yeti i małpie, Ostatnia wieczerza, Scenariusze
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 22 Listopada 2010, 22:09   

Dziękujemy, Arya, i czekamy na następnych konsumentów! Książka skarg i wniosków jest otwarta 24 godziny na dobę. Prosimy się wpisywać!
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 22 Listopada 2010, 22:21   

Tym razem będę jednym z pierwszych, a z racji, że 14 szortów mamy, to i skomentuję trochę :)

Anioł stróż - fajnie napisane, opowieść wciąga, wiadomo, że na koniec będzie jakiś zonk i tutaj plus za to, że się nie domyśliłem, a minus za to, że jest właśnie taki, ale końcówka spokojnie rozładowuje napięcie :) Kandydat do punktu.

Człowiek śpi, a tu nagle… - humor jest, ale nie mojego typu, obok mnie przeszło.

Drosera aliciae - hmm.

Grzegorz (czemu nigdy wcześniej) - nie.

Kluski śląskie - ciekawy pomysł, ciekawie napisane, ale styl niepasujący do całości. Rolnik wracający z pola nie jest zirytowany tylko wk..., ale pointa podobała mi się. Zastanowię się jeszcze, wyróżnienie na pewno.

Opowiastka porywczego rycerza o yeti i małpie - zrozumieć zrozumiałem, ale nie wiem po co i czemu.

Opowieść o dwóch braciach - pomysł nawet ciekawy, ale niestety im dalej tym coraz bardziej zaczyna się rozjeżdżać, a szkoda.

Ostatnia wieczerza - ciagnie się opowieść, nawet fajnie, ale wstawki humoru i pointa nie z tej bajki.

Przepowiednia - za dużo, za gęsto.

Rytuał przejścia - deliberując, zdeterminowany, jak na wydźwięk szorta trochę nie pasuje, pomysł jest, ale taki jakiś dziwny.

Scenariusze - nie zrozumiałem, to znaczy chyba zrozumiałem, ale nie wiem po co.

Serca dwa - pointa mnie zaskoczyła i nawet uśmiechnąłem się :) Ciekawy pomysł, wykonanie takie sobie, ale następny kandydat do punktu jest.

Uczta starych czasów - właściwie nie ma się do czego przyczepić, ale obojętnym mnie pozostawiło, rzekł Yoda.

Ziemnioków, ponie, ziemnioków! - nie zrozumiałem.


Punkty: Anioł Stróż, Serca dwa i Kluski śląskie.
 
 
Kasiek 
Kogga


Posty: 5207
Skąd: Lublin
Wysłany: 23 Listopada 2010, 07:31   

Przeczytałam od razu wczoraj w pracy i część chwyciła mnie za serce ;) a część nie do końca. Jednak dobrze, że nie wyrobiłam się z tym tematem...

Gratulacje wszystkim, którzy napisali. Komentarze troszkę później. Głosy też.
_________________
Biżu na facebooku
http://www.facebook.com/p...214431445246442
Blog http://pracowniaalainn.blogspot.com/
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 23 Listopada 2010, 22:24   

Rytuał przejścia pewnie, że można by się przyczepić do paru drobiazgów, ale zawsze można. to mój punkt.
Grzegorz (czemu nigdy wcześniej) to mój anty-punkt. ja rozumiem, że Autor może nie mieć pomysłu na spotęgowanie nastroju, ale zawsze uważałem, uważam i będę uważał, że wykorzystanie w ten sposób postaci dziecka jest pójściem na łatwiznę. wyjątkowo ohydnym.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 23 Listopada 2010, 22:35   

baranek,xan4 i NN - dziękuję za głosy i komentarze (o ile dotyczy).

Mam nadzieję, że autor "Grzegorza" jakoś wytrzyma z ripostą do czasu ujawnienia tożsamości twórców :)

Zawsze może wykorzystać tę drogę, którą wybrał(a) autor(ka) "Przepowiedni" prosząc, żebym w jego(jej) imieniu wskazał słownik języka polskiego jako dowód, że zarówno "millenium", jak i "milenium" są w polskim używane, co niniejszym uczyniłem :) :) :)
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
Aisling 
Frodo Baggins


Posty: 130
Skąd: Archiwum X
Wysłany: 23 Listopada 2010, 22:40   

Jest jednak jeden szkopuł...
To nie dziecko, to mały potwór.
A małe potwory świetnie nadają się do wykorzystania i niejeden uznany pisarz (patrz Stephen King) nie zawahał się ich użyć.

Gratuluję poczucia horroru autorowi :)
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 24 Listopada 2010, 08:17   

Aisling, rzecz w tym, że dziecko-potwór jest dla mnie równie nie do przyjęcia jak dziecko-ofiara. tak mam. nic na to nie poradzę. w książce, w filmie, wszystko jedno.
jedynie starego, poczciwego "Poltergeista" oglądałem bez obrzydzenia.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 24 Listopada 2010, 08:55   

Aisling, może by się tak grzecznie najpierw Przywitać , a potem wdawać w polemiki?
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Aisling 
Frodo Baggins


Posty: 130
Skąd: Archiwum X
Wysłany: 24 Listopada 2010, 09:41   

baranek napisał/a
Aisling, rzecz w tym, że dziecko-potwór jest dla mnie równie nie do przyjęcia jak dziecko-ofiara. tak mam. nic na to nie poradzę. w książce, w filmie, wszystko jedno.
jedynie starego, poczciwego Poltergeista oglądałem bez obrzydzenia.


To stanowisko jest jasne i zrozumiałe.
Dziękuję za to "dla mnie". Byliśmy, jesteśmy, będziemy zawsze subiektywni. I tak powinno być.
Czasami jednak mała zmiana w formie (zwłaszcza, gdy oceniamy kogoś) czyni wielką różnicę. :)
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 24 Listopada 2010, 09:45   

Aisling, ale ja wcale nie zmieniłem formy. w pierwszej wypowiedzi też napisałem, że 'ja uważam'.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
ulvhedin 
Jaskier


Posty: 57
Skąd: Kraków
Wysłany: 24 Listopada 2010, 09:54   

baranek - i poważnie filmy takie jak "Omen", "Smętarz dla zwierzaków" itp budzą w Tobie obrzydzenie?
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 24 Listopada 2010, 09:56   

ulvhedin napisał/a
poważnie filmy takie jak Omen, Smętarz dla zwierzaków

a od kiedy sa to poważne filmy ?
Jak widzisz degustibusy rzondzon :wink:
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
Aisling 
Frodo Baggins


Posty: 130
Skąd: Archiwum X
Wysłany: 24 Listopada 2010, 09:57   

baranek napisał/a
Aisling, ale ja wcale nie zmieniłem formy. w pierwszej wypowiedzi też napisałem, że 'ja uważam'.


A jednak...
Porównaj dokładnie oba posty.
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:02   

Mnie na przykład zawsze śmieszył ten film o dzieciach ze świecącymi oczami. Włączyłem w połowie, więc nie znam tytułu, ale znalazłem opis takiego filmu pt. "Wioska przeklętych". Pewnie na dużym ekranie i z popcornem w ręku może nawet straszyć. Przy prasowaniu w dużym pokoju raczej nie.
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:04   

ulvhedin, mam straszny problem z 'omenem' i z 'egzorcystą'. oba uważam za dobre filmy. oba zrobiły na mnie wielkie wrażenie. ale oba oglądałem zanim jeszcze musiałem się opiekować młodszą siostrą. i nie miałem córki. siostra i córka wiele zmieniły w moim odbiorze.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Aisling 
Frodo Baggins


Posty: 130
Skąd: Archiwum X
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:05   

dalambert napisał/a
ulvhedin napisał/a
poważnie filmy takie jak Omen, Smętarz dla zwierzaków

a od kiedy sa to poważne filmy ?
Jak widzisz degustibusy rzondzon :wink:


Film "Smętarz dla zwierzaków" jest istotnie mało poważny, ale książka Kinga pod tym samym tytułem już zdecydowanie bardzo...

Polecam :)
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:06   

baranek napisał/a
ale zawsze uważałem, uważam i będę uważał

baranek napisał/a
jest dla mnie równie nie do przyjęcia
Jak dla mnie tu jest wyrażenie swojej opinii :shock:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:07   

shenra, aniby czyją opinię ma baranek, wyrazać ? wuja Władeczka :!: :?:
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 24 Listopada 2010, 10:08   

Ja myślę, choć może się mylę :) , że Aisling chodzi o ten kawałek:

baranek napisał/a
wykorzystanie w ten sposób postaci dziecka jest pójściem na łatwiznę. wyjątkowo ohydnym.
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group