Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - Lemoniada

Czyja Lemoniada najbardziej orzeźwiająca?
Poniedziałek
4%
 4%  [ 7 ]
Czarny Wolumin
5%
 5%  [ 8 ]
Prędzej Wielbłąd...
12%
 12%  [ 18 ]
LemoniadaCD
2%
 2%  [ 4 ]
Powrót
4%
 4%  [ 6 ]
Loui E. Merril, "Krótkie dzieje króćca" ("Short History of SHORT"), Warsaw-Megapolis-One 2051
10%
 10%  [ 15 ]
Arabska Noc
16%
 16%  [ 24 ]
Jak Klapaucjusz Maszynę Doskonałą Skonstruował
17%
 17%  [ 26 ]
"dale"
5%
 5%  [ 8 ]
Pigułki Rozwoju
0%
 0%  [ 1 ]
Dioda
5%
 5%  [ 8 ]
Wielkie Lanie
3%
 3%  [ 5 ]
Truskawka
6%
 6%  [ 9 ]
Śmierć Ateisty
4%
 4%  [ 6 ]
Głosowań: 51
Wszystkich Głosów: 145

Autor Wiadomość
jewgienij 
Parszywiec

Posty: 6286
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 00:04   Szorty - Lemoniada

Czternaście szortów lemowskich. Zapraszam do głosowania!







Poniedziałek


Pam, pam, pam…
W końcu umarłem, prawda? Skoro umarłem to powinno mnie nie być- logiczne. Zdecydowanie nie powinienem czuć czegokolwiek, a już słuchanie idiotycznego „Pam, pam, pam…”, w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca! Za stary jestem na takie szmery-bajery…
Pam, pam, pam…
Zacznijmy od początku… Umarłem, znajduję się być może w nicości, jednakże ciężko mi to określić, ze względu na brak światła. Najgorsze jest to, że czuję. Właściwie to czuję wszystko. Ręce na miejscu, nogi obecne. Czuję nawet jakiś cholerny sweter i parę sztuczkowych spodni. Element nicości nie może mieć spodni! Co to jest do jasnej cholery! Piekło dla ateistów!? Każdy dostaje to w co wierzył? Będę tu tak stał do usrania? Jeszcze tylko Sądu Ostatecznego brakuje… Cofnij. Już jest…
***
Z blasku wyłoniły się dwie odziane na biało sylwetki. Po chwili ukazały się ich dwie piękne twarze i smukłe ciała. Jedna cholernie przypominała Tildę Swinton.
-Gabrysiu teraz to masz przesrane w pełnym zakresie. Gdzie on jest?
-Tam w dole! Wpadł między maszyny do tworzenia!
-Miałeś go pilnować! Teraz cała impreza powitalna na nic. Boże! Już do ciebie lecimy! Nic się nie bój!
Mężczyzna w swetrze spojrzał w górę na jedyny jasny element otoczenia. Ujrzał nadlatujące postacie i przeklął brzydko.
-Witaj z powrotem! –Zakrzyknął jeden z Aniołów.
-Z powrotem? Coś wam się chyba pochrzaniło. Właśnie umarłem i jeśli to nie byłby duży problem, prosiłbym o wskazanie drogi do nicości.
Anioły spojrzały po sobie szeroko otwartymi oczyma.
-Michasiu co mu jest?
-Ty mi powiedź! On nic nie pamięta!
-Czego niby nie pamiętam?
-Stasiu… To znaczy, Boże, bo widzisz ty umierasz co jakiś czas…
-To jest od czasu do czasu przeżywasz ludzkie życie tak wiesz, dla zabawy…
-I nauki!
-I wracasz potem do nas z nowymi pomysłami. Zawsze byłeś dobry w wymyślaniu różnych rzeczy…
-Ostatnio były podróże kosmiczne!
-Pomysłami na co? –Zapytał podejrzliwie Stanisław.
-No wiesz, na Ziemię.
-Na Ziemię? I co ja mam z nią zrobić?
Gabriel prychnął i wzburzony założył ręce na boki.
-A skąd my mamy wiedzieć!? Ta cała ludzkość to był twój pomysł!


Czarny wolumin


Po tygodniu spędzonym w więzieniu w G. August dowiedział się, że w przeciągu paru dni Wołoszków podejmie próbę odbicia go. Konkurencja z Prumina bezczelnie rościła sobie pretensje do ich terenu i musiał po prostu pokazać tamtym, że nadal jest w grze. Znudzony nieco oczekiwaniem August sięgnął do zasobów więziennej biblioteki. Wybrał jedną z książek, ot tak, na chybił-trafił. “To i tak tylko na kilka dni” pomyślał ze złośliwym uśmiechem. Dopiero w celi zerknął na czarną okładkę : Stanisław Lem – Niezwyciężony. Augustowi, mimo iż nie przeczytał w życiu więcej niż kilku książek, nazwisko autora wydało się znajome. “Czy to aby nie ten, któremu zasponsorowałem wydanie tomiku wierszy ?” zastanowił się, ale zdjęcie autora z tyłu książki rozwiało resztę wątpliwości. Po minucie skojarzył film z Clooneyem na podstawie innej książki tego gościa.Wieczorem zabrał się do czytania. Przeczytał za jednym zamachem 30 stron. Rano, jeszcze przed śniadaniem, dowiedział się, że znaleziono “Kondora”. W trakcie spaceru jeden z przekupionych klawiszy poinformował go, że próba uwolnienia nastąpi za dwa dni. August wrócił do lektury i jeszcze przed obiadem dowiedział się, co spotkało Kertelena. Po południu nie czytał dużo, wiadomo : mecz. Ale już po kolacji zabrał się za kolejny rozdział. Opis pojedynku z chmurą pochłonął go całkowicie, ale organizm zaczął domagać się prawa do snu.

Rano wyszedł na spacerniak, ale myślami był na Regis III. Do obiadu zapoznał się z hipotezą Laudy. Po południu znów nie czytał, bo na satelicie szedł boks. Wieczorem przeczytał kolejny rozdział, choć coraz bardziej głowę zaprzątał mu jutrzejszy spacer.

Spacerowało ich, jak zwykle pięciu. August rozglądał się nerwowo, wtem usłyszał huk śmigieł. Helikopter nadleciał od strony śródmieścia. Celna seria ze śmigłowca rozrzuciła ciała strażników na spacerowym trakcie. Współwięźniowie legli pokotem na ziemi, nakrywając głowy rękoma. Sekundę później z helikoptera spuszczono sznurową drabinkę. August złapał ją i zaczął się podciągać. Wtem spod bluzy wypadła mu... książka. Zerknął w dół, na leżący w piasku wolumin, potem do góry, na chłopaków. Zszedł na ziemię i wtedy strzał z wieżyczki strażniczej trafił go w brzuch i pozbawił oddechu. Klęknął, po omacku szukając książki. Słyszał serie ze śmigłowca mieszające się ze strzałami nadbiegających klawiszy. Walcząc z bólem znów chwycił drabinkę, wkładając “Niezwyciężonego” pod pachę. Kolejne dwa celne strzały z wieżyczki trafiły tym razem ramiona Augusta. Osłabł i spadł z wysokości siedmiu metrów. Ciało zadrgało konwulsyjnie. Dwie sekundy potem ostrzeliwany helikopter skierował się w stronę lasu. Strażnicy podbiegli do nieruchomego już ciała. Jeden z nich podniósł zakurzony tom o czarnej okładce i przeczytał tytuł. Drugi zajrzał mu przez ramię.
- Czytałem to kiedyś. Świetna książka.


Prędzej wielbłąd...


Patrzyłem na pochylonych nad stołem operacyjnym lekarzy. Jeszcze się nie zorientowali. „Publiczna służba zdrowia” – pomyślałem i ruszyłem w stronę światła.

Wiecie, zupełnie inaczej sobie ten cały raj wyobrażałem. Brama miała być. Miałem podejść, zastukać... Jak się człowiek nasłucha w młodości Dylana, to potem *beep* wie o życiu. Pozagrobowym. Brama – owszem – była. Solidna, drewniana, okuta brązem. Ale przed bramą stało wielkie, zawalone papierami biurko, za którym siedział jakiś starszawy gość, ubrany w coś w rodzaju długiej, lnianej koszuli nocnej. I kiwał na mnie palcem.
- Proszę, proszę. Zapraszam serdecznie... eee... – zajrzał do jakiejś teczki. – Zapraszam serdecznie, Krzysztofie. Krzysztofie... Piękne imię, piękne. Krzysztof... Christo-pheros... Niosący Chrystusa... Tak, piękne imię... Witamy w raju!
Rany gorzkie! Kto to jest? Gada jak potłuczony.
- Znaczy, mogę wejść? – spytałem grzecznie.
- Oczywiście... Oczywiście... Jeszcze tylko mała formalność. Ankieta do wypełnienia. Jedno pytanie. Szybka odpowiedź i.... Witamy w raju!
Ankieta? Niech mu będzie.
- Proszę bardzo – mówię. – Zamieniam się w słuch.
- Którą z książek Stanisława Lema cenisz sobie najbardziej i dlaczego? Podaj przynajmniej trzy powody.
- Nie wiem. Nigdy nie czytałem Lema.
Facet zmartwiał. Choć to może nie najszczęśliwsze określenie, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Nie czytałeś Lema? Mój Boże! – jęknął.
- Słucham – rozległ się tubalny głos.
- Nic, nic... – mój rozmówca wyraźnie się spłoszył. – Mały kłopot przy wejściu.
Spojrzał na mnie z pogardą.
- Chcesz wejść do raju, a nie czytałeś Lema?
- A co? To grzech?
- Może i nie grzech, ale wstyd! My tutaj dbamy o pewien poziom, mój panie! My tutaj nie wpuszczamy byle kogo, mój panie!
Wyraźnie się zacietrzewiał. Poczerwieniał na twarzy i krzyczał coraz głośniej:
- I zaprawdę powiadam ci, prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż nie znający Lema wejdzie do królestwa niebieskiego.
Wyciągnął w moją stronę sękaty paluch i wrzasnął:
- Precz, chłystku! I nie wracaj dopóki nie przeczytasz przynajmniej „Cyberiady”

Obudziłem się w szpitalnym łóżku. Śliczna pielęgniarka zmieniała mi opatrunek na głowie.
- No, panie Krzysiu – zamruczała mi do ucha. – Ciężko było. Bardzo ciężko. Wrócił pan do nas z dalekiej podróży.
Żebyś ty wiedziała, kwiatuszku, z jak bardzo dalekiej.
- Może przyniosę panu coś do poczytania – zaproponowała.
- Bardzo chętnie. Cokolwiek. Byle nie Lema.
Jak on to powiedział? Nie wracaj dopóki nie przeczytasz przynajmniej „Cyberiady”? No to, poczekasz na mnie jeszcze trochę, staruszku.


LemoniadaCD


Słońca dojrzewały. Astrofizycy obserwowali zmienność wybuchów sztucznych gwiazd uwięzionych w…
- Mama!!!
- Co?
… w podziemnych detektorach. Xenijczycy znudzeni sączyli kawosole oczekując na wyniki. Awersja wobec Ziemian biła z nich jaśniej niż…
- Mama! Chcę już wyjść z wanny!
- No to wyjdź. Przecież umiesz!
- Mama, ale pomóż!
… niż blask… <cholera!> … Pirx pisał na tabloidzie. Zebrani na bieżąco śledzili efekty eksperymentu Solaris.
- No mamaa!
Zajrzałam do łazienki. Cyberboboń tkwił w wannie pełnej brązowego czekolodu.
- Cco to jest? – jęknęłam.
- Kupa!
Cyberboboń miał usterkę: zaburzenia zaradności. Wada niereklamowalna. Włączyłam opcję „na wstrzymanie”. Wyłowiłam *beep* i potraktowałam odnawiaczem.
- A dlaczego kupa śmierdzi?
- Zapytaj tatę.
Glukochrup uniósł czułkoko i sapnął ze złością:
- Jem przecież!
Xenijczycy zastygali. Zbliżał się finał. Programator zdematerializował kawosole. W ich miejsce wstawił notbuki. Pirx wykonał procedurę CD. Xenijczycy zsynchronizowali mroczne myśli…
- Tata poczytamy?
Glukochrup wpełzł do biblioteczki i zasysał lekturę, przeobrażając ją w konstelację nocomarzeń cyberbobonia.
Pirx starał się nie patrzeć na białe olbrzymy. Przeobrażanie gwiazdy osiągnięto tylko raz w sztucznym wszechświecie. Nikt nie przeżył. Zostały tylko liczby. Dziś tworzy się osobliwość w laboratorium na Ziemi. Dzięki zdolności Xenijczyków do panowania nad ciemną materią.
Nasunął na oczy okulary przeciwsolarne. Umierające gwiazdy kształtowały czarne dziury. Obserwujący wstrzymali oddech, prawdopodobnie ostatni. Wtedy nastąpił wybuch…

- K... mać! Co tu się stało?! Czy ty kontrolujesz rzeczywistość? – Glukochrupa w wyniku kontaktu z czekolodem wypełniła negatywna energia wszechświata.
- Zaraz posprzątam.
Czarne dziury zapieczętowano w probówkach najnowszej generacji. Zdumieni Xenijczycy gratulowali Pirxowi sztuki ograniczania katastrofalnych skutków łączenia realium z nierzeczywistością. Punkt zwrotny w historii wirtuoastrofizyki: osiągnięcie czarnodziur w warunkach ziemskich.
Z szybkością światła opanowałam chaos w łazience. Glukochrup wyczerpał zasoby okolicznościowych oratoriów. Pojednawczo zaproponował kolację.
Ziemianie i Xenijczycy wznosili toasty. LemoniadęCD specjalnie sporządzono na tę okoliczność z resztek ciemnej materii wyodrębnionej w końcowej fazie projektu.
- Za Czarne Dziury! Za współpracę!
Pirx patrzył na wykluwającą się w inkubatorze osobliwość. W jej kształtach przeciągał się cień wspomnienia. Wciąż pamiętał świeży dreszcz podniecenia podczas pierwszej wyprawy w sztuczny kosmos. I chłód przestrzeni wypełnionej młodymi słońcami. Teraz wybrańcy, hodowlani potomkowie gwiazd, sztuczne solarisy przestały istnieć. Razem z nimi umarło coś jeszcze. Chciał zapomnieć. Wychylił szklankę. Lemoniada zaczęła działać.

Cyberboboń zasnął wtulony w pluszopuchy. Glukochrup nucił pod nosem: „…czy gwiazdy wiedzą, co to lęk? Czy gwiazdy znają strach?...”
Pirx odleciał. W marzenia o nowych podróżach, odkryciach i eksperymentach


Powrót


Willie z ociąganiem odłożył książkę i wcisnął się do kajuty sypialnej. Po dwóch tygodniach zaczynał tęsknić do własnego, wygodnego łóżka. Jutro. To ostatnia noc na orbicie, chociaż pojęcie dnia i nocy nabierało tu innego znaczenia. W zasadzie, to wiele rzeczy w kosmosie nabierało innego znaczenia, gdyby tak nie było, ich zespół badawczy nie miałby co robić. Nieważne. Musi być wypoczęty, pierwszy raz będzie lądował tym ponad dwudziestoletnim cudem techniki. Westchnął głęboko, wciągając do płuc wielokrotnie przefiltrowane powietrze. Zasnął szybko, mając poczucie ważnej misji do spełnienia.

Najpierw pojawiła się uporczywa mucha, potem awaria bezpiecznika. Czujnik tensometryczny, a za chwilę temperaturowy, oszalały, pokazując nienormalne wielkości. Spocił się, przerażony, lądowanie za chwilę zakończy się katastrofą.
- Nie, nie zderzę się z Księżycem! – krzyknął i otworzył oczy. Znajdował się na własnym posłaniu, zrozumiał, że to tylko sen. Za mocno wczuł się w bohatera czytanej lektury, w końcu był do niego tak bardzo podobny. Lata testów, symulacji, szkolenie na pilota… No, dobrze, że w sprawach damsko-męskich się od niego różnił. Z głośników popłynęło „Imagine” Lennona, znak, że pora wstać i przygotować wszystko do powrotu. Kapitan zarządził pełną gotowość na ósmą czterdzieści dziewięć.
***
Załoga była już na miejscach, wszystko przebiegało zgodnie z procedurą. Łączność z Ziemią nawiązana o trzynastej dwanaście. Ciśnienie w normie, silniki ożyły i plując ogniem skierowały prom do zejścia z orbity. Jeszcze godzina i welcome home, sweet home.
Uśmiechnął się na myśl o czekającej żonie i dzieciakach. Już niedługo, tylko sto kilometrów dzieli ich od przylądka Canaveral.
- Czujniki z lewego skrzydła wariują - powiedział Rick, stukając lekko w pleksiglasową szybkę.
Mucha. Przyszła mu na myśl, odbierając beztroskie rozkoszowanie się chwilą powrotu.
- Coś poważniejszego? - zapytał.
- Nie wiem, Wil. Mam nadzieję, że nie.
Popatrzył z dławiącym gardło niepokojem na odczyty. Wskażniki powoli wróciły do normy. Odetchnął z ulgą.
- Wygląda na to, że wszystko już OK. Za pół godziny "Columbia" będzie w domu - odparł, uśmiechając się szeroko.


Loui E. Merril, „Krótkie dzieje króćca” („Short History of SHORT”), Warsaw-Megapolis-One 2051


Niepozornie lecz nieubłaganie, w połowie XXI wieku szortyzm (ang.shorticism, niem. die Kurzliteratur) zdominował w końcu inne formy literackie i zdobył – wreszcie! – należne mu miejsce. Mądre uniwersyteckie głowy – siwe popiołem skruchy – na analizę zjawiska poświęcają dziś długie godziny, doszukują się szkół i wpływów, badają szortystyczny paleozoik z początków wieku, rekonstruują treści pierwszych pigmejskich pitekantropów dzisiejszego króciactwa, próbując odcyfrować zamierzchłe kurtz-arcydzieła smsów i pre-mikrusy z komunikatorów gg.
Zaczęło się od – błogosławionego? – upadku czytelnictwa, do którego doszły nieubłagane prawa informatyczne WEB 3.0 („Czas to informacja; przepustowość to pieniądz”). Wkrótce kondensy – lub jak je zwiemy z dumą: kusaćce – wyparły inne, archaiczne formy piśmiennictwa.
I tak obok mikrus-encyklopedii i leksykondesakonów na 3,5 tys. znaków, pojawił się wkrótce cały nurt genialnej poezji półwersowej. Uznanie zdobyły puentokryminały, w których na podstawie pointy należało zrekonstruować przebieg zbrodni; czytelnik – oto geniusz konwencji! – odtąd nie tylko biernie uczestniczył w czytaniu, ale i samemu przedzierzgał się w detektywa-deduktora kwantowo rozmytych fabuł-zagadek. Szeroki rozgłos zdobyły thrill-ery, jednodreszczowce, budzące przerażenie jedną sceną, trzymające w napięciu przez cały akapit. Rozrosło się piśmiennictwo misternych skrót-sag rodzinnych, w których fabuły obejmują nieraz tysiące lat (noblowska „Die Ostgoten Familie” zaczyna się w V w. n.e. i kończy w czasach współczesnych), a forma sprowadza do wymienienia inicjałów występujących w s-sadze protagonistów: za każdym z nich otwiera się wszechświat osobistej historii każdego z bohaterów; na 3 tys. znaków – przypada 1,5 tysiąca książek w książce.
Badacze w twórczości szortystów (short-writerów) wyróżniają dziś cztery główne nurty:
a) sampleSyzm – szort jest kompilowany z innych tekstów; wyszczególnia się:
- sampleSyzm pierwotny – liczba tekstów kompilowanych jest nieokreślona;
- sampleSyzm dojrzały – kusaćce tworzy się ze ściśle dobranych tekstów, np. kontrowersyjny sampleS z „Odysei” i „Mein Kampfu” lub historyczny, z tekstów J. Grzędowicza i D. Masłowskiej;
b) cut-kurcyzm – z oryginalnych tekstów pisanych bez limitów wycina się króca o określonej długości; dzieli się na:
- puzzle cut-kurcism – wycięte z jednego tekstu mikrusy publikowane są w różnych odstępach czasu, układając się w dopełniającą się całość;
- totall cut-kurcism – z tekstu wycina się przypadkowy fragment, a resztę kasuje;
c) szortyzm sitowy (stieve-shorticism) – z gotowych tekstów wyciąga się poszczególne słowa (np. co drugie, co czwarte; wg ciągu Fibonacciego itp.), ekstraktując w ten sposób esencję treści; słynne pytanie Hamleta w jednej z wersji brzmi: „To or to it - a question”);
d) brykizm – kiedyś pogardzany, dziś słusznie doceniony; stare teksty przepisywane są na nowo, w nowym limicie znaków wydobywając całe wszechświaty subtelności i znaczeń.
Co cieszy, także krytyka zaczęła w końcu nadążać za szortyzmem.
I także – choć z trudem – próbuje stosować się do określonych limitów znaków.


Arabska noc


Ostatnia opowieść była najdziwniejsza ze wszystkich.
Kiedy al-Hakim umilkł, zrobiło się tak cicho, że biesiadnicy słyszeli jedynie skrzek papug na wewnętrznym dziedzińcu pałacu i odległy szum Tygrysu. Siedzący u szczytu stołu gospodarz uniósł kielich i z kamienną twarzą upił kilka łyków wina. Potem poprawił turban i rzekł:
-Nikt poza Allachem Najwyższym nie zna wszystkich tajemnic tego świata, jednak dziwy, o jakich nam opowiadasz, młodzieńcze, nie mieszczą się po prostu w głowie.
Biesiadnicy skinęli twierdząco.
-Jakim sposobem ten żeglarz, który trafił na wyspę opanowaną przez dżiny, mógł spotkać nieżyjącą od lat kochankę? Mówiłeś przecież, że nie była duchem.
-Nie była – potwierdził al-Hakim, spuściwszy wzrok.
-Więc jest to błąd w opowieści, czyż nie?
-Skoro tak twierdzisz, szlachetny Sindbadzie....
Sala była olbrzymia, wyłożona marmurem, wysłana basryjskimi dywanami i rzęsiście oświetlona olejnymi lampami oraz świecami z Aleksandrii. Pośrodku znajdowała się sadzawka z misternie rzeźbioną fontanną, obok niej ustawiono niskie stoły, przy których na haftowanych poduszkach siedzieli biesiadnicy – sami najznakomitsi i najszlachetniejsi mieszkańcy Bagdadu. Stoły aż uginały się pod ciężarem wyszukanych potraw.
-Albo ci marynarze z poprzedniej opowieści – kontynuował gospodarz. –Zaatakowani na pustynnej wyspie przez metalową szarańczę. Nie wspomnę już o kairskim uczonym konstruującym sztucznego poetę. Zażywałeś haszysz?
Wszyscy się roześmiali, nawet stojący przy drzwiach eunuch. Młodzieniec zaczerwienił się. Machinalnie sięgnął po leżące na tacy jabłko.
-Nie zarobisz jako bajarz nawet jednego dirhema, bo twoje opowieści są kompletnie pozbawione sensu. Popracuj nad sobą, chłopcze.
Po krótkiej przerwie zaczął opowiadać sam gospodarz. Była to kolejna wspaniała bajka o pięknych księżniczkach, klejnotach, dżinach. Wszyscy słuchali w zachwycie. Al-Hakim czuł się upokorzony. No cóż, rzeczywiście nie mógł się równać z mistrzem, jeśli idzie o umiejętność oczarowywania słuchaczy. Jego wyobraźnia przebywała w zupełnie innych rejonach, dla większości niedostępnych. A jemu samemu pozostanie zawód tragarza albo poganiacza wielbłądów.
„Urodziłem się albo za późno, albo za wcześnie” – pomyślał.
Kiedy wracał do domu, była już noc. Łzy rozczarowania cisnęły mu się do oczu. Nagle przystanął obok palmy daktylowej i spojrzał w rozgwieżdżone niebo.
„Ciekawe, czy można by tam dolecieć na latających dywanach” – pomyślał i mimo wszystko się uśmiechnął.
Miał już pomysł na następną historię.


Jak Klapaucjusz maszynę doskonałą skonstruował


Klapaucjusz wrócił do domu zdenerwowany. Nie dość, że na Zgromadzeniu Najlepszych Konstruktorów, główną nagrodę znowu odebrał Trurl, to jeszcze on wyszedł na kompletnego idiotę, bo wychodząc podczas przemówienia zwycięzcy, próbował trzasnąć drzwiami, które zamykały się automatycznie.
Rzucił na stół Nagrodę za Najdziwniejsze Urządzenie i włączył system rozczulania się nad sobą. Jak to jest możliwe?! Żeby takie nic, konstruktor trzeciej klasy, który nadawał się tylko do nabijania nitów przy taśmie montażowej zgarniał co chwilę nagrody! Wszystko co Trurl zbudował było nieudane, brzydkie i zagrażające życiu obywateli. Wspominając tylko jedno z jego ostatnich osiągnięć - maszynę robiącą wszystko na literę n, która tylko dzięki jego, Klapaucjusza inteligencji, nie zniszczyła świata. Wszystko pomagało Trurlowi, a jemu, biednemu i uczciwemu, tylko wiatr w soczewki wiał. Nawet gdy obił przeciwnikowi blachę, jak ten udawał maszynę do spełniania życzeń, obróciło się to przeciwko niemu.
Nalewając sobie kubek oleju, Klapaucjusz przypomniał sobie Elektrybałta, poetę - grafomana, kolejne niepowodzenie swojego sąsiada. Wymyślił, że po takiej porażce, Trurl nie będzie już próbował zbudować podobnej maszyny, więc postanowił to wykorzystać. Przełączył tryb myślenia na: Bardzo Twórczy, z Elementami Genialności i rozpoczął spacer dookoła stołu.
Po paru dniach, kiedy podłoga w miejscu spaceru była już mocno wydeptana, wpadł na świetny pomysł. Stworzy maszynę, która będzie pisała rewelacyjną prozę. Maszynę, która będzie potrafiła oddać cybernetyczną złożoność świata, jednocześnie podkreślając bezsens istnienia większości jej mieszkańców.
Miesiąc później, chudszy o dwa litry oleju, w niektórych miejscach wręcz nadrdzewiały, ale bardzo szczęśliwy, przybył na Zgromadzenie. Zbudował najlepszą pisarską maszynę wszechświata. Aby pracowała jak najlepiej, przeniósł ją w czasie, dołożył kłopoty psychiczne, rodzinne oraz pojawiające się objawienia boskie. Nazwał ją na cześć swojego pluszowego misia Dick. Philip Dick.
Wpisał się jako ostatni na listę prezentacji. Już wyobrażał sobie te wiwaty! Inni szybko omawiali swoje urządzenia, jakby wiedząc, że nie mogą się równać z jego wynalazkiem. Jako przedostatni wszedł na mównicę Trurl.
- Szanowni Konstruktorzy! Pamiętając o oszałamiającym sukcesie Elektrybałta, postanowiłem stworzyć maszynę, która przyćmi jego osiągnięcia. Skonstruowałem najlepszego prozaika wszechświata!
Klapaucjusz poczuł, jak odkręcają się śrubki, podtrzymującego jego obudowę, a w szczelinach pojawia się olej, który zaczął z niego wyciekać.
- Aby urealnić jej istnienie, przeniosłem ją w czasie, rozpocząłem wojnę, którą przeżyła, zbudowałem socjalizm w którym żyła oraz, aby była bardziej samotna, dałem jej dwa razy wyższy iloraz inteligencji niż otoczeniu. Proszę państwa! – Trurl pilotem otworzył okno czasowe - Przedstawiam wam Literacką Extra Maszynę, w skrócie: LEM.
W tym momencie przemówienie zostało przerwane przez przelatujące części rozpadającego się Klapaucjusza.


dale


- Kosmos! Popatrz, tak wygląda kosmos! Gwiazdy na wyciągnięcie ręki!
Oczy mężczyzny aż pojaśniały od pragnień z dzieciństwa. Pokonał powszednie przygarbienie i ubarwił twarz uśmiechem. Dłoń, na której starannie przyciął rano paznokcie, uniósł by wskazać synowi holograficznie wyświetlone za iluminatorem muzealnej rakiety przestrzenie.
„Mucho” – myślał chłopiec, którego uwagi nie przyciągnęły wcale bezkresne tajemnice, ale swojskie brzęczenie dobiegające od strony kokpitu. – „Mucho, rakieta to nie miejsce dla ciebie. Umarłabyś z głodu w kosmosie. Tu nie zostawiają resztek.”
Ojciec nie dostrzegł muchy. Nie zwrócił też uwagi, gdy dłoń chłopca wysunęła się z jego ręki. Ciągnął hymn ku chwale gwiazd, opowiadał o olbrzymich lodowych rzeźbach krążących na orbicie, zachwycał się ludzkim umysłem i wolą.
Chłopiec pochylił się nad muchą.
„Mucho” – myślał. – „Głupia mucho! Wleciałaś nie wiadomo po co i nie wiesz jak wylecieć, co?”
Miał osiem lat i marzył o tym, by ojciec przestał wymarzać dla niego karierę kosmonauty.
Dwaj cybersprzątacze dołączyli do zwiedzających. Kłócili się zawzięcie o trajektorie szorowania kabin. Widząc ludzi przerwali spór i ogłosili, że godziny zwiedzania dobiegają końca.
Chłopiec na wszelki wypadek zasłonił przed nimi muchę.
- Jeszcze chwilkę! – zaprotestował ojciec. – Zrobię synowi zdjęcie za sterami!
Roboty zabrzęczały coś, jakby: „rdzewiały bladawiec!”, poddały się jednak woli człowieka. Chłopiec wziął z nich przykład. Dał się posadzić w wielkim, cuchnącym potem setek turystów fotelu. Nie zaprotestował, gdy ojciec wcisnął mu na głowę wyleniały beret kadeta i nawet wyszczerzył się do udawanej pustej, zimnej przestrzeni. Cóż za straszne miejsce! Co za straszna praca! Latać tymi ciasnymi, zimnymi pojazdami, pustymi na wzór kosmicznej próżni, tak oddalonymi od życia! Po co? Żeby przewozić nimi kamienie, z których technicy wydobędą pierwiastki przerabiane na paliwo do rakiet? Czy to nie bez sensu?
- Wspaniale wyglądasz! – cieszył się ojciec. – Będzie jeszcze z ciebie kosmonauta! Może nawet oficer? „Komandor Pirx!” - czy to nie brzmi wspaniale?
Chłopiec zapewnił, że tak. Czy mogliby już pójść?
Obserwował z niepokojem jak mucha zbliżała się do drzwi. Wydawało mu się, że niższy z robotów dostrzeże ją za chwilę. Mucha była o włos od wyjścia, gdy mniejszy robot dostrzegł ją istotnie. Z jego głowy wystrzelił syntetyczny jęzor celujący w owada.
- Leć mucho! Leć! – zawołał chłopiec i aż krzyknął ze zgrozy widząc jak robot dopada muchy i wciąga ją do środka maszyny. Chłopiec chciał rzucić się na pomoc, ale ojciec powstrzymał go.
- Tak trzeba – wyjaśnił. – Insekty tylko szkodzą. Taka mucha może narobić wielu szkód. Nawet tak zdenerwować pilota, że pomyli się przy sterowaniu.
- Mam to gdzieś! – zawołał chłopiec. Nie powstrzymywał łez. – Nie będę głupim kosmonautą w głupich rakietach, w których zabija się muchy! Nie będę i już! Słyszałeś? Nie będę!
Wracali do domu w milczeniu. Dalecy od siebie, jakby cały zimny kosmos wkroczył między nich.


Pigułki rozwoju


Dawno, dawno temu, gdy Kajtek był młodym, lecz sławnym już w Galaktyce konstruktorem, wylądował przed jego domem kosmolot. Wysiadł z niego bogato ubrany człowiek i odezwał się w te słowa:

– Witaj Wielki Wynalazco! Przybywam w imieniu króla Maurycego z Rolandii na planecie Xantia, aby prosić cię o pomoc i radę.

Kajtek, chociaż zajęty, zgodził się wysłuchać posłańca i zaprosił go na obiad. Okazało się, że Xantia podzielona była między trzy wysoko rozwinięte imperia, z których każde wyczerpało możliwości dalszego wzrostu. Analfabetyzm został zlikwidowany, wszyscy mieli w domach internet i mało które królestwo mogło z tymi trzema się równać. Ostatnio jednak coś w nich zaczęło szwankować. Produkt krajowy brutto przestał rosnąć, a prognozy nie były najlepsze. Kajtek po namyśle zgodził się udzielić pomocy, pod warunkiem, że otrzyma całkowicie wolną rękę. Obiecał mu to posłaniec, więc Kajtek nie zwlekając wyruszył. Po przybyciu na miejsce kilka dni rozglądał się wokół, dostrzegając w ludziach jakieś znękanie, jakby wszystkich żołądki bolały. W końcu, na audiencji u króla – siedzącego na tronie niczym prahistoryczny faraon – oświadczył, iż zna sposób rozwiązania problemu. Zażądał rozmaitego sprzętu i zamknął się na tydzień w laboratorium, a kiedy z niego wyszedł, trzymał w ręku flakonik pełen pigułek. Po antyjadowej kontroli skierowano je do produkcji, następnie zaś sprawnie rozprowadzono wśród obywateli. Wreszcie pewnego wieczoru władca zapoczątkował nową erę zażywając jedną przed snem.

Zbudził się król o poranku, poszedł do łazienki, a gdy spojrzał w lustro, pomyślał: Ależ ja jestem zabawny! Nos jak purchawa, łeb niczym grula. I w takim wesołym nastroju udał się na śniadanie. Następnie wezwał ministra obrony, który na powitanie zażartował sobie z powierzchowności władcy. Król nie obraził się jednak, wiedział bowiem, że było to objawem sympatii, a nie braku szacunku. Potem poszedł na obrady senatu, podczas których brat jego – wielki książę – jak zwykle zaatakował monarszą politykę wewnętrzną. Tym razem jednak król zamiast, jak to zwykle bywało, spuścić nos na kwintę i naburmuszyć się, poraził oponenta dowcipną ripostą. Wieczorem zaś, po wspólnych modłach, pozwolił sobie nawet opowiedzieć w towarzystwie dowcip o samym Pafnucym Zbawicielu!

I tak w całym królestwie jakoś lżej się zrobiło. Własnej racji przestano bronić jak niepodległości. Wolna myśl szybciej krążyła w mózgach i pomiędzy ludźmi, z których uszły nadętość i ponuractwo. Odtąd wszystkim lepiej się pracowało, a wzrost gospodarczy wystrzelił tak, iż w ciągu roku Rolandia zostawiło daleko w tyle sąsiadów. Niestety, ich władców do tego stopnia ubodły żarty z Pafnucego Zbawiciela, że nie licząc się z żadnymi kosztami, dokonali nuklearnego ataku na ziemie króla Maurycego. I to niemal dokładnie w momencie, gdy na konto wynalazcy przelane miały zostać dukaty. Kajtek zdążył na szczęście uciec przed katastrofą z planety, mocno postanawiając, iż odtąd zapłaty za swe usługi będzie zawsze domagać się z góry.


Dioda


Jeszcze nie zdążył się porządnie rozsiąść w wielkim fotelu pilota, gdy kątem oka dostrzegł migającą na czerwono diodę. Przewrócił oczami i podrapał się po bujnej czuprynie. Niech poczeka, pomyślał. Kapitan zabarykadował się w swojej kajucie, załoga zajmowała się rozładunkiem świeżo zakupionego towaru. Wreszcie mógł nacieszyć się w samotności widokiem gwiazd, który rozpościerał się przed oczyma. Kabina pilota była zaprawdę niezwykłym miejscem. Nic dziwnego, że zawsze ciągnęło go, żeby zostać kosmonautą.
Dioda znów zapaliła się i błyskała intensywniej niż poprzednio. Połączenie musiało przychodzić ze znacznie bliższej odległości. Skąd on to wiedział? Serce zabiło mocniej, gdy pośród jaśniejących gwiazd dostrzegł coś, co leciało w stronę ich statku z zawrotną szybkością. Może to kawałek asteroidy albo zagubiony fragment komety? Czymkolwiek było pojawiało się i znikało, za każdym razem coraz wyraźniej rysując się na monitorze.
Uderzenie w drzwi kabiny pilota niemal przyprawiło go o zawał serca. Na szczęście dochodziło z wewnątrz. Najwyraźniej ktoś z załogi zauważył, że opuścił swoje stanowisko i przyszedł go ochrzanić. W tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia, bo tuż przed dziobem znikąd pojawiła się legendarna „Solaris”. Dioda komunikatora jarzyła się, jak oszalała, walenie w drzwi stawało się coraz bardziej donośne.
Gapił się z rozdziawioną gębą i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Mimochodem wcisnął przełącznik komunikatora. Pożałował tego w chwili, gdy tłusty kciuk dotknął guzika.
- Aleksandrze Mikołaju Noxx! – zagrzmiał ochrypły kobiecy głos sprawiając, że chłopak poderwał się na równe nogi.
- Tak mamo? – zapytał nieśmiało, gdyż głos uwiązł w gardle.
- Dzwonię do ciebie od piętnastu minut! Dobijam się do twojego pokoju, a ty bezczelnie udajesz, że cię nie ma!
- Ale mamo...
- Za dwie minuty odlatuje kosmolot szkolny, co ty sobie *beep* myślisz?!
- Ja właśnie mamo...
- Nic mnie nie obchodzą te twoje durne gry! Jeżeli za pięć sekund nie wyjdziesz z pokoju, będzie to ostatnia symulacja, jaką przeprowadzisz w życiu! – Noxx wiedział, że rodzicielka nie żartuje.
- Mamo, ale nie rozumiesz...
- Młodzieńcze, to ty nie rozumiesz... – jej głos stał się nagle niski i opanowany. – Pięć...cztery...
Chłopak z rezygnacją wcisnął przycisk „exit”. A był tak blisko od dokonania największego odkrycia wszechczasów. Wzmianki o odnalezieniu „Solaris” ukazywały się raz na trzysta lat! Noxx westchnął ciężko. Matkom należy być posłusznym.
- Grzeczny chłopiec, jak wrócisz z akademii mamusia ci pyszny obiadek zrobi – rozbrzmiało ciepło w jego głowie.
- Do zobaczenia mamo - wciągnął na siebie skafander.
Otworzył drzwi i wypłynął w pusty korytarz.


Wielkie lanie


Cywilizacje bywają różne. Jednym wystarcza chleb i igrzyska, innym system świadczeń społecznych, a jeszcze inne nie spoczną, póki nie zniszczą wszystkiego, co żywe w promieniu stu milionów lat świetlnych. I trzeba tu nadmienić, iż tym ostatnim natura zazwyczaj nad wyraz skąpi wyobraźni.
Pech chciał, że akurat jedna z tych destrukcyjnych cywilizacji rozwijała się dokładnie dziewięćdziesiąt dziewięć i pół miliona lat świetlnych od Ziemi. Rozwijała się szybko i bezwzględnie, napędzana swoją żądzą niszczenia. Apentułanie, bo tak zwali siebie przedstawiciele tej cywilizacji, pielęgnowali tylko to, co mogło im pomóc w realizacji ich okrutnych planów. A zatem rozwój technologii przedkładali nad sztukę. Nie znali malarstwa, teatru, czy muzyki. Literatura piękna była im zupełnie obca, wszak po cóż zmyślać historie, gdy do opisania jest tyle prawdziwych zdarzeń, dalece doskonalszych od wszelkich bajań.
Jak można się było spodziewać, gdy tylko zabrakło oponentów w najbliższym sąsiedztwie, Apentułanie zaczęli wyruszać coraz dalej, aż pewnego dnia trafili na Ziemię. Jęli gromadzić swoją armię w jej okolicach, a gdy zebrało się już dość wojska, by zagwarantować sukces ofensywy, przypuścili atak na rakietę, która – traf chciał – akurat Ziemię opuściła.
Przybysze bez problemu przedostali się na jej pokład i porwali to, co na każdej rakiecie najważniejsze, a dzięki czemu zamierzali bliżej poznać wroga – kronikę pokładową. Rozmiarów była mizernych, ale podpisana należycie – „Opowieści o Pilocie Pirxie” widniało jak byk na okładce. Przywódcy armii natychmiast zebrali się, aby poznać sylwetkę ziemskiego pilota. Czytali tekst zachłannie i z każdą stroną miny im rzedły, a atmosfera gęstniała niczym apentułański budyń.
Gdy wybrzmiały ostatnie słowa księgi zapadła cisza, którą przerwać odważył się dopiero sam Wódz Naczelny. A oto, co rzekł swoim podwładnym:
- Przybyliśmy tu wiedząc o wrogu niewiele, ale księga ta chyba wszystkim nam otworzyła oczy. Ta misja – bądźmy szczerzy – przerasta nas. Jeśli dzieje przeciętnego Ziemianina godne są dziejów niejednego apentułańskiego megawojownika, trzeba nam ustąpić. Któż by pomyślał, że tak się potrafią kamuflować, tak niepozorność i ułomność swą symulować, będąc jednocześnie gigantami? Przebiegli i zmyślni muszą być, że aż strach. A i uroku osobistego im nie brak, ni manier, o wysmakowanym poczuciu humoru nie wspominając. Nijak się nam z takim przeciwnikiem mierzyć, czy choćby przypuszczać, że moglibyśmy go pokonać. Całe szczęście w porę zdobyte informacje uchroniły nas przed skazanym na porażkę atakiem.
I wtedy dotarło do nich, iż porywając kronikę już dokonali czynu ohydnego, który musi sprowadzić na nich słuszny gniew istot z błękitnej planety. A że, jak już wspominano, na fantazji im nie zbywało, nie potrafili sobie nawet wyobrazić, czym gniew taki może się objawić i jak straszne mogą być jego następstwa. Na szczęście instynkt samozachowawczy zlitował się nad Apentułanami. Uciekali, aż się za nimi kurzyło.


Truskawka


- Widziałem coś, Kapitanie! - z przejęciem zameldował Johnson, wpadając na mostek.
Dowódca uniósł krzaczaste brwi.
- Cóż takiego? Wnioskując z twojej miny, było spore.
- Nie wiem, jak to panu powiedzieć - zmieszał się podwładny. - To dość niecodzienne...
- Śmiało - zachęcił rozbawiony Kapitan. - Jestem tu tylko ja i Browning - wskazał głową nawigatora, który znad aparatury przyglądał się zajściu. - Nikomu nie powiemy, słowo.
Johnson w to nie wątpił, bądź co bądź byli na statku sami. Ich mała jednostka krążyła właśnie po orbicie jednej ze skrajnych planet sektora, robiąc zwiadowcze zdjęcia.
- Widziałem... truskawkę – wydusił zakłopotany.
Kapitan zdębiał.
- Wspaniale! - odparł drwiąco. - Ja też widziałem kiedyś truskawkę. A także śliwkę i agrest.
- Pan nie rozumie. To była wielka truskawka. Toczyła się korytarzem.
- Piłeś coś, Johnson? - zbulwersował się dowódca. - Nie opowiadaj bzdur!
- Kiedy ja...
- Jak masz tak bredzić, to lepiej zejdź mi z oczu.
- Jeśli mogę coś wtrącić - odezwał się Browning. Był blady.
- Tak? - kapitan spojrzał nań spode łba.
- Też coś widziałem. Wczoraj.
- No nie, następny! - dowódca załamał ręce w teatralnym geście. - I co ci się przywidziało? Czarna porzeczka?
- Nie - odparł nawigator - piwo.
- Co?
- Butelka zimnego piwa. Miała ze dwa metry wysokości i blokowała korytarz. Myślałem, że coś mi się przywidziało i nikomu nie wspominałem, ale ta sprawa z truskawką...
- Wykończycie mnie - jęknął kapitan. - Skąd takie halucynacje? Może jedzenie wam zaszkodziło?
- Obawiam się, że nie w tym rzecz - odparł Johnson. - Mam wrażenie, że to ta planeta - wskazał iluminator, za którym lśniła zielonkawa powierzchnia nieznanego globu.
- Planeta?
- Tak. Jesteśmy na orbicie dopiero od wczoraj, a wcześniej nic się z nami nie działo. Więc może to jakieś promieniowanie z powierzchni?
- Bzdura - burknął dowódca. Mina mu jednak wyraźnie zrzedła.
- A wie pan, co jest najciekawsze?
- Co?
- Że od odkąd wylecieliśmy z bazy miałem straszliwą ochotę na truskawki.
- Wielkie nieba - nawigator pobladł jeszcze bardziej - a ja na piwo. Od dwóch tygodni żałuję, ze nie przemyciłem na pokład choć jednej butelki.
- Chcecie powiedzieć, że wam się zwizualizowały marzenia? Dawno nie słyszałem większej głupoty - przewrócił oczami kapitan.
- Wiem, że brzmi to dziwnie, ale...
- Nie chcę tego dłużej słuchać! – rozeźlił się dowódca. – Macie się zająć robotą, a nie owocami!
Cóż było robić? Browning potulnie usiadł przy aparaturze, a Johnson westchnął i opuścił mostek.
Po chwili jednak wrócił. I to biegiem. Był czerwony na twarzy, a w oczach malowało mu się bezbrzeżne zdumienie.
- Tam! – wydyszał, wskazując za siebie.
Pozostali mężczyźni skoczyli do wyjścia, ale na progu stanęli jak wryci.
Na korytarzu tłoczyło się kilkanaście młodych kobiet. Wszystkie były nagie. Od plątaniny ramion, smukłych nóg i powabnych kształtów można było dostać oczopląsu.
- Co u licha? – wykrztusił nawigator.
Kapitan głośno przełknął ślinę i popatrzył na kompanów skruszonym wzrokiem.
- Panowie, ja tylko... Czułem się trochę samotny.


Śmierć ateisty


Nicość nie nadeszła. Zamiast do pustki, trafił w tajemnicze miejsce, które lśniło pięknymi barwami. Dominowały błękit i zieleń, gdzieniegdzie połyskiwała czerwień. W powietrzu unosił się łagodny zapach późnego letniego popołudnia. Słońce delikatnie otulało ciepłem, nie parzyło. To niemożliwe – przemknęła myśl.
- Witam cię w rajskim ogrodzie – usłyszał głos dochodzący z wysoka. Podniósł głowę, ale nie dostrzegł mówiącej postaci. Spojrzał więc na własne ręce, nogi, ciało. Stoję nagi w edenie jak kiedyś Adam – pomyślał, uśmiechając się pod nosem i obserwując barwy stopniowo przybierające bardziej konkretne kształty.
- Witam również. Nie ukrywam, że jestem... zaskoczony – odpowiedział szczerze.
- Nie ty pierwszy, nie ostatni. Dlaczego we mnie nie uwierzyłeś? – Głos Pana wydawał się bliski, naturalny.
- Nie mogłem znaleźć zadowalającego dowodu, a kategoria czystej wiary zawsze była mi obca.
- Chciałeś mnie zmierzyć, zważyć, policzyć? Przecież wiedziałeś, że to niemożliwe.
- I dlatego nawet nie zacząłem obliczeń. Coś, czego nie można ująć materialnie lub matematycznie, nie istnieje. Tak myślałem, kiedy żyłem.
- W twoich najważniejszych obliczeniach tkwił zatem błąd.
- Raczej w założeniach, przykro mi. Przyznasz, że skutecznie skryłeś się w niedostępnym schronie z ewolucji, materii i praw fizyki.
- Które sam stworzyłem. Ale nie martw się, rozumiem cię.
- Rozumiesz? Twierdzisz, że moje miejsce jest właśnie tutaj?
- Nie mam co do tego wątpliwości. A przecież teraz już wiesz, że istnieję i jestem nieomylny.
Postanowił zebrać myśli. Czyżbym naprawdę popełnił błąd? – zastanowił się i spojrzał na jedno z falujących drzew, a potem w pomarszczoną powierzchnię odległego morza. Piętrzyło się, próbując wydobyć z siebie jakiś potężny kształt.
Już wiedział.

Usłyszał głośny śmiech. Najpierw zdawał się serdeczny, później zmienił natężenie i barwę, aż w końcu przeszedł w szyderczy rechot.
Uniósł głowę i zamiast błękitu ujrzał nocne niebo bez gwiazd. Krajobraz zaczął ginąć w nadpełzającej ze wszystkich stron czerni. Nawet rechot cichł.
- Jednak miałem rację: w obliczeniach nie było błędu i ominę eden – powiedział głośno, chociaż zdawał sobie sprawę, że i tak nikt go nie usłyszy. – Prawie dałem się nabrać po raz ostatni w życiu. Albo raczej na granicy życia.
Uśmiechnął się. Chciał jeszcze o czymś pomyśleć, ale stało się to niemożliwe. Głodny mózg długo bronił się przed rozpadem, rozpaczliwie szukając tlenu we krwi i tworząc halucynacje. Gdy wchłonął ostatnią drobinę, nieruchome krople nie miały już nic do zaoferowania.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 08:34   

Ciekawa edycja. Można na jej podstawie zrobić listę najpopularniejszych książek Lema. ;)
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 08:36   

Stormbringer, już czytałeś :?:
może i ja tym razem tak z początku zagłosuję...


edit: ankieta kończy się o północy, można ustawić jakąś "normalniejszą" godzinę :?:
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 08:43   

Czytałem, zamiast porannej kawy. :)
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 08:54   

xan4 napisał/a
edit: ankieta kończy się o północy, można ustawić jakąś normalniejszą godzinę :?:

Jeśli gospodarz edycji wyrazi zgodę, mogę poprawić.
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 09:01   

Jakby nie było ilość została zredukowana :bravo
Zobaczymy jak teksty wypadną w oczach lemoanalfabety :twisted:

edytka: faktycznie na dodatek jeszcze są krótsze :mrgreen:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
Ostatnio zmieniony przez Ozzborn 2 Czerwca 2009, 09:45, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 09:38   

Czternaście? Do tego krótsze. Bardzo fajnie. Wieczorem sobie poczytam.
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 09:43   

Fajne, fajne.
Moje głosy:
Czarny Wolumin - niezłe. Mogłoby dotyczyć dowolnego autora i dowolnej książki. Sprytne, znaczy.
Loui E. Merril, "Krótkie dzieje króćca" ("Short History of SHORT"), Warsaw-Megapolis-One 2051 - REWELACJA!!! Najlepsze z całej czternastki.
Truskawka - leciuchne, przyjemne, może troszkę za mało zaskakujące, ale w klimacie, jaki lubię najbardziej.
Gdybym miał więcej głosów, to jeszcze "dale" i Arabska noc.
To tyle jeśli chodzi o mnie.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 10:24   

Przeczytałam, muszę pomyśleć :wink:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 10:39   

Poniedziałek - dość odważne założenie, mnie nie przekonało.
Czarny Wolumin - przewidywalne i mało z Lemem ma wspólnego.
Prędzej Wielbłąd... - podobało mi się PUNKT
LemoniadaCD - to chyba nie na mój ograniczony umysł.
Powrót - smutne w swej prawdziwości. Otarło się o punkt.
Loui E. Merril, „Krótkie dzieje króćca” („Short History of SHORT”), Warsaw-Megapolis-One 2051 - znacznie przekroczony limit znaków, kilka literówek (nie stieve-shorticism, tylko sieve-shorticism!!!) ale i tak się uśmiałam. Niewiele brakło do punktu.
Arabska Noc - dobrze napisane, konsekwentnie w klimacie PUNKT
Jak Klapaucjusz Maszynę Doskonałą Skonstruował - prawdziwy hołd dla Lema :) PUNKT
dale - nieźle napisane, konkretny pomysł, ale tekst pozostał mi obojętny.
Pigułki Rozwoju - pomysł ok, ale nad wykonaniem trzeba by było jeszcze popracować (szczególnie w końcówce).
Dioda - tu mi nic nie pasuje.
Wielkie Lanie - Ciekawe, jak smakuje apentułański budyń. Brak puenty.
Truskawka - Solaris w wersji light?
Śmierć Ateisty - w meczu Lem vs. Bóg 1:0 :)
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 10:42   

baranek, Witchma, :bravo :bravo za głosy i zdaje się jeden no name.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
jewgienij 
Parszywiec

Posty: 6286
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 12:14   

Agi napisał/a
xan4 napisał/a
edit: ankieta kończy się o północy, można ustawić jakąś normalniejszą godzinę :?:

Jeśli gospodarz edycji wyrazi zgodę, mogę poprawić.


Jasne, że wyrazi zgodę. Nie pomyślałem o tym w ferworze wklejania i opcjowania. :lol: Myślę, że cztery godziny wcześniej będzie ok. Dzięki, Agi
 
 
hrabek 
Kapo di tutti frutti


Posty: 12475
Skąd: Szczecin
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 12:21   

Ode mnie punkty na Wielbłąda i Klapaucjusza. Truskawka miała dostać trzeci, ale była za mało zaskakująca.
_________________
5 zdań na temat
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 12:52   

jewgienij napisał/a
Jasne, że wyrazi zgodę.

Poprawiłam zgodnie z sugestią.
Jestem po lekturze pięciu tekstów. Na razie jest nieźle, szczególnie od strony językowej. Widzę też przynajmniej jednego kandydata do punktu.
 
 
jewgienij 
Parszywiec

Posty: 6286
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 13:01   

Muszę przeprosić autorów "LemoniadyCD"( za brak kursywy) i " Jak Klapaucjusz...." (za literówkę w tytule). Dzięki Agi przywrócimy właściwe wersje.
Jeśli ktoś widzi jeszcze w swoim tekście nieprawidłowości, to proszę o kontakt.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:18   

Pierwsze czytanie za mną, jak na razie 2 szorty na które zwróciłem uwagę,
poczekam na drugie czytanie.
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:20   

a potem veto prezydenckie albo trybunał konstytucyjny
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:24   

Fidel-F2, jeszcze głosowanie i Senat po drodze zgubiłeś, ale kierunek prawidłowy wskazałeś :D
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:44   

xan4 napisał/a
jeszcze głosowanie i Senat
to chyba oczywista oczywistość
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
jewgienij 
Parszywiec

Posty: 6286
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:51   

Migiem to głosowanie idzie :D To chyba dlatego, że gospodarz nad wyraz lubiany jest.
Nołnejmy nie wstydzić się!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 15:52   

jewgienij, gospodarz najważniejszy
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Sally 
Jaskier


Posty: 86
Skąd: z uroczego miasteczka :)
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 17:09   

Jak znajdę chwilkę to przeczytam. Właśnie na polskim omawiamy fragment "Dzinników Gwiazdowych" :mrgreen:
_________________
"Wciąż uczę się żyć na własnej skórze i płacę jak umiem ten dziwny rachunek..."
 
 
 
Jorlanda 
Sky Captain


Posty: 181
Skąd: Polska
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 17:34   

Już po lekturze. Trudny wybór. Tylko trzy punkty do rozdania :| ... hmmm... Prześpię z tym.
_________________
Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz. /Gandhi/
 
 
jewgienij 
Parszywiec

Posty: 6286
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 18:40   

Idziecie jak burza, autorzy nie mogą nadążyć z czytaniem opinii. Jorlanda najpierw zagłosuj, potem możesz się przespać z kim/ czym chcesz. ;P:
Nie wytrzymamy do jutra. :lol:
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 18:42   

Hmmm, niezła edycja, trzy punkty, pięciu kandydatów... Potrzebuję trochę czasu ;)
Oczywiście gdzieś tak 95% nawiązań nie łapię :D
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Iwan 
Żona astronauty


Posty: 7255
Skąd: Radlin
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 19:01   

połowa za mną, a z tej siódemki juz miałbym kandydatów do punktów, zobaczymy co będzie dalej
_________________
...i oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń... [JHB]

wymień się książkami i nie tylko:
http://www.finta.pl/ref/iwan
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 19:41   

Poniedziałek
Właściwie całkiem całkiem. Podobało mi się w miarę, potem, gdy wyjaśniło się, kim jest Stasiu-ateista, spodobało mi się bardziej... Tylko końcówka tak bezpłciowa, że auć. Fajnie się rozwija, a na koniec, zamiast dać ostatniego, porządnego kopa czytelnikowi, uchodzi z szorta powietrze. A, i jedna sprawa:
Cytat
przeklął brzydko

To rzeczywiście musiało być bardzo, bardzo brzydkie przekleństwo, skoro nie można go przeczytać ;P:

Czarny wolumin
Już początek nie jest dobry. Wołoszków i Prumin? Po co? Nie lepiej po prostu - Pruszków i Wołomin? Albo, jeśli nie te, to dowolne inne miejscowości? Bo ja wiem, Tworki i Pcim Dolny? Cokolwiek. A potem pół szorta przeznaczone na plan dnia w telegraficznym skrócie. Bez sensu. Przynajmniej w takiej formie.
Cały szort zrobiony na siłę. Nie spodobał mi się.

Prędzej wielbłąd...
Bardzo fajny początek.
Cytat
„Publiczna służba zdrowia” – pomyślałem i ruszyłem w stronę światła.

Jest ślicznie ironiczne i zabawne. Ale potem znów - dobrze czytało mi się początek, a na końcu siada. Od momentu, w którym pada
Cytat
- I zaprawdę powiadam ci, prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż nie znający Lema wejdzie do królestwa niebieskiego.

przestało mi się podobać. Samo zakończenie też słabe.

LemoniadaCD
Autorze, co wąchałeś?
Pomieszanie z poplątaniem. Sens tekstu zgubił mi się już gdzieś w okolicach zmienności wybuchów, przy awersji bijącej jaśniej niż... byłem już znudzony, a gdy doszedłem do Cyberbobonia miałem dość.
Pierwsze, co przydałoby się temu tekstowi, to jakieś uporządkowanie, zamiast przemieszania dwóch światów. A przynajmniej takie mam wrażenie. Potem można by wziąć się za resztę.

Powrót
Niefajne. Gość ma lądować promem kosmicznym, obawia się awarii, czy lądowanie się uda i tak dalej. Mam rację? Poza tym to Columbia, zaraz rozleci się na kawałki i Willie McCool zginie. A tymczasem czyta się to, jakby chodziło o powrót samochodem do domu po weekendowej wycieczce na działkę.
Odpada.

Loui E. Merril, „Krótkie dzieje króćca” („Short History of SHORT”), Warsaw-Megapolis-One 2051
Nooo... Imponujący początek. O ile dobrze pamiętam tak długiego tytułu jeszcze nie mieliśmy. Należy pochwalić :twisted:
Ale co dzisiaj jest z tymi zakończeniami? Zaczyna się nieźle - Kurzliteratur naprawdę dobrze tu brzmi ;) - ale potem męczy. Może za duże nagromadzenie informacji? Może szybkie zmęczenie i przewidywalność, co będzie dalej? Nie wiem. W każdym razie szybko przestaje śmieszyć a zaczyna ciągnąć. Robi się co najwyżej przeciętnie.

Arabska noc
Dobrze napisane. Naprawdę nieźle - ma swój rytm. Nie mogę powiedzieć, że to bardzo dobry szort, ale na pewno porządny. Unika tego, czego część poprzedników - nie powala co prawda zakończeniem, ale nie jest też nierówny. Na koniec zdołałem się uśmiechnąć razem z Al-Hakimem :)
W sumie na czwórkę w skali do sześciu.

Jak Klapaucjusz maszynę doskonałą skonstruował
I to mi się podoba. Najlepsze jak dotąd. Wykorzystanie postaci Lema do stworzenia Lema wyszło znakomicie - zresztą przy tworzeniu Philipa K. Dicka też. Świetny pomysł, nieźle napisane, bardzo dobra końcówka. Żeby nie było za słodko - tutaj dla odmiany początek można by poprawić. Akurat on nie powala.

dale
Przedobrzone. Próba ubarwienia języka zrobiona na siłę i nie wyszła. Chyba zwłaszcza ostatnie zdanie:
Cytat
Dalecy od siebie, jakby cały zimny kosmos wkroczył między nich.

razi patosem i jest nadmuchane tak, że nie chce się go czytać. A Leć mucho! Leć! jest jeszcze lepsze.
Szort przeciętny. Może powinien wzruszyć - tak troszeczkę - lub zmusić do zastanowienia (?) ale nie robi tego.

Pigułki rozwoju
1)
Cytat
...Xantia podzielona była między trzy wysoko rozwinięte imperia...

2)
Cytat
...mało które królestwo mogło z tymi trzema się równać...

Znaczy co? Xantia była podzielona między trzy imperia - co znaczy, że innych państw nie było - a potem jednak się pojawiają? Więc były trzy, czy było więcej?
Czytam i wylatuje mi z pamięci. Nie jest zabawne, ironii też nie wyczuwam, historyjka toczy się, ot tak, bez wyraźnego celu, a potem kończy równie niewyraźnie. Następnego proszę.

Dioda
Kolejna historyjka, która przelatuje i nic po niej nie zostaje. Nie bardzo jest się czego przyczepić, język jest poprawny (ale tylko poprawny), może poza zdaniem
Cytat
Czymkolwiek było pojawiało się i znikało, za każdym razem coraz wyraźniej rysując się na monitorze.

które wydaje mi się niezgrabne. Może się mylę, ale jakby je rozbić na dwa, lub coś dodać...
Niestety nie za bardzo da się też pochwalić.

Wielkie lanie
Pomysłowe nawet. Ale jest jedna sprawa - czy tak agresywna cywilizacja jak ci Apentułanie na pewno przejmowałaby się jedną rakietą i tym, co na niej znaleziono? Nie wlecieliby po prostu i rozpieprzyli co trzeba? ;)
Mimo to pomysł fajny, ale wykonanie, na czele z przemówieniem dowódcy - zieeew!

Truskawka
Cytat
Wnioskując z twojej miny, było spore.

Jak wywnioskować z miny, czy coś było spore? Hmm... Chyba można wywnioskować, czy spore było wrażenie, jakie to coś wywarło, ale samą wielkość? Hmm...
Ale poza tym dobre. Twórcze rozwinięcie "Solaris", hihi. Na pewno najzabawniejszy z tekstów. Ale można by tu i ówdzie skrócić trochę, żeby przyspieszyć i wyostrzyć całość. Odchudzenie o kilka słów w odpowiednich miejscach wyszłoby tekstowi na zdrowie.

Śmierć ateisty
Ej, Jewgienij, to Twoja sprawka, że zaczyna się od ateisty i pustki, której nie ma, a kończy ateistą i pustką, której nie ma? ;P:
Ale co do tekstu:
Trafił w tajemnicze miejsce, które lśniło barwami? Dobrze, a coś więcej? To miejsce ma jakieś kształty, czy po prostu wypełnione jest barwami (kolorowym światłem?).
Cytat
To niemożliwe – przemknęła myśl.

Przemknęła? Ze świstem, hukiem i dymiąc spalinami tuż przed nosem bohatera? A może przemknęła cichaczem, starając się nie zwracać jego uwagi? Najprościej byłoby napisać - "pomyślał", i starczy. Jeśli już musiała mu ta myśl przemknąć to... no właśnie, "mu".
Cytat
barwy stopniowo przybierające bardziej konkretne kształty.

Rozumiem, o co chodzi. Ale nie zmienia to faktu, że zdanie jest bez sensu - barwy nie mają kształtów, więc nie mogły przybierać bardziej konkretnych. Powinno raczej być coś z stylu "z barw zaczął wyłaniać się kształt", co?
Ogółem mocno średnio. Nie źle - co to to nie - ale też nie dobrze. Zdanie pod koniec (Albo raczej granicy życia.) lekko zabija. Jest aż zbyt oczywiste, łopatologiczne.


Ogółem niezła edycja. Dobrze, że trochę mniejsza nie tylko pod względem ilości, ale i objętości tekstów.
Nie ma szortów powalających, ale są dwa bardzo dobre i dwa prawie-że-bardzo-dobre. Kilka solidnych średniaków. Fajnie, że nie ma chyba żadnego prawdziwego słabiaka, którego nie dałoby się czytać.
A punkty idą do:
1) Jak Klapaucjusz maszynę doskonałą skonstruował - mojego faworyta.
2) Truskawki - jako najbardziej zabawnego.
3) Eee... Nooo... Ten tego... Po zastanowieniu jednak do Poniedziałku. Choć ma schrzanione zakończenie jest jednak troszeczkę lepszy od Arabskiej nocy.
I to by było na tyle.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 19:44   

Adanedhel, :bravo za głosy.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 19:46   

Moje głosy:

1. "Poniedziałek". Świetne. Przykład, jak przy minimum opisów oraz z ograniczeniami rozmiarowymi można stworzyć ciekawe opowiadanie z puentą.
2. "Prędzej wielbłąd...". Faworyt, niosący nadzieję dla takich jak ja, którzy z Lema nie przeczytali choćby "Cyberiady".
3. "Jak Klapaucjusz maszynę doskonałą skonstruował". Jak wyżej. Ścisła trójka.
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 2 Czerwca 2009, 19:47   

terebka, dzięki za głosy. :bravo :)
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group