Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
szorty 2008.01.- od poczatku

nie badz Burek, oddaj glos a nawet dwa :)
ARES
2%
 2%  [ 2 ]
BASTET
0%
 0%  [ 0 ]
CERES
9%
 9%  [ 8 ]
DAGON
3%
 3%  [ 3 ]
ENKI
19%
 19%  [ 16 ]
FREYA
8%
 8%  [ 7 ]
GUINECHEN
1%
 1%  [ 1 ]
HATHOR
7%
 7%  [ 6 ]
INANA
2%
 2%  [ 2 ]
JOWISZ
7%
 7%  [ 6 ]
KETESZ
3%
 3%  [ 3 ]
LOKI
7%
 7%  [ 6 ]
MARDUK
9%
 9%  [ 8 ]
NUT
13%
 13%  [ 11 ]
OZYRYS
3%
 3%  [ 3 ]
POSEJDON
2%
 2%  [ 2 ]
Głosowań: 44
Wszystkich Głosów: 84

Autor Wiadomość
elam 
Gremlinek


Posty: 11118
Skąd: kotlinka gremlinka
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:14   szorty 2008.01.- od poczatku

Noooo, dobra reklama nie jest zła – szorty mi obrodziły, że hej ! ....
Nie będzie się wam nudzić w oczekiwaniu na nowy numer SFfh. Aż 16 szortów, rekord absolutny ... posortowalam je od najdluzszego do najkrotszego.


Szorty na nowy rok, czyli od początku



ARES

PIGUŁKA
[[[4706 znaków; nie cięłam, ale "XXXXXXX" oznacza miejsce, w którym powinnam była]]]]

Poranek, początek, zupełnie nowy rozdział historii życia. Takie myśli towarzyszyły Michałowi w związku z nadejściem nowego roku. Najpierw jednak godnie go przywitał, przy stołach suto zastawionych golonką oraz przy słodkim akompaniamencie otwieranych szampanów. Impreza u Guślarza, lekko rąbniętego klienta z 2 roku, (jak się okazało kilka tygodni temu jednego z tych „wiecznych studentów”, była zacna.) Normalnie nie zadawał się z typami imprezowiczów, dla których życiową inspiracją była seria amerykańskich filmów pt: „American Pie”, ale jedna rzecz sprawiła, że tym razem nie mógł odpuścić. Otóż Guślarz zaprosił również jego nie tak dawną miłość życia (tę jedną Anię, dla której Michał gotów był zawracać kijem Wisłę). Michał chciał poukładać wszystko na nowo, miniony rok bowiem był dla niego koszmarem: słabo napisana matura, konflikt z rodzicami, problemy z dostaniem się na studia, w końcu nieudany związek. Ten dziś rozpoczęty nowy rok 2008 miał mu dać nadzieję na naprawienie tych błędów.

-„Dobrze zaraz wstanę............... -, wiem że śniadanie to podstawa udanego dnia ..... -jeszcze pięć minutek...... -... MAMO !......... -jakiego kościoła ???, od roku ja w kościele nie byłem..........”
Spod podpuchniętych powiek oczy Michała leniwie spojrzały na sufit, czuł się źle, tak jakby stado dzikich bestii harcowało mu w głowie. Zrobił szybki skan stanu swojego organizmu i doszedł do wniosku, że jest nie jest w stanie dzisiaj samodzielnie funkcjonować na normalnych studenckich obrotach, uporczywy ból głowy nie dawał mu pomyśleć, spojrzał po sobie i zauważył, że zamiast oszczanych spoconych spodni ma na sobie czyściutką pidżamę. Zdziwił się nieco na ten widok w końcu pierwszy raz po imprezie budził się tak czysto ubrany. Nagle do pokoju wparowała jego matka, w kucharskim fartuchu:
-Wstawaj Michał już po jedenastej, zaspałeś do kościoła, nigdy tego jeszcze nie zrobiłeś ! Przygotowałam ci śniadanie, choć bo kakao wystygnie.
-Mama co .. - urwał w pół zdania, coś mu nie grało, skąd tu wzięła się jego mama ? Przecież wyprowadził się do akademika?!, jednak to ,że studiował w tym samym mieście co mieszkali jego rodzice dawało możliwość na zaistnienie takiej sytuacji. Wstając Michał zauważył leżące na szafce lamerskie okulary układające się w datę 2007. Nie zwrócił jednak na to uwagi i pokuśtykał dalej w kierunku kuchni.
-Jak się ubierzesz to idź do Marka, chciałby się z tobą spotkać , powiedział że żałuje tego że nie witał z tobą Nowego Roku. – zagadnęła mama do siedzącego przy stole Michała, bezskutecznie szukającego swojej nowej Noki N80 - Nie widziałaś może mojego telefonu-zapytał
- Jaki telefon , o co ci chodzi ? - odpowiedziała mu. Zrezygnowany Michał dał sobie spokój z wyjaśnieniami.
Chwilę późnej był już gotów do drogi, gdy zamykał drzwi za sobą w radiu zaczynały się „wiadomości”, Michał usłyszał jedynie pierwsze trzy słowa spikera : Witam Państwa w nowym 2007 roku.... . Drzwi zatrzasnęły się za Michałem.
Co to było? albo dobra, chyba się przesłyszałem to wszystko przez ten cholerny ból głowy – uspokoił się Michał i podreptał spokojnie do Marka, po drodze mijał ludzi wracających jeszcze do domów po imprezowych nocach. Jeden z mijanych przechodniów wspominał coś że ma nadzieje jeszcze przed początkiem 2008 roku kupić sobie samochód. Chwilę późnej Michał dotarł na miejsce, Marek mieszkał w jednym z typowych bloków jakich pełno było wokół, wprowadził się w zeszłym roku we Wrześniu zaraz po tym jak zaczął zarabiać w firmie budowlanej. Po chwili Michał był już przed drzwiami i zapukał, w odpowiedź usłyszał : „wejdź proszę” dobiegające się gdzieś z głębi. Bez zastanowienia nacisnął klamkę i wpakował się do środka. To co ujrzał Michał po drugiej stronie zamurowało go, otóż na środku pokoju w fotelu siedział nie kto inny jak tylko Jezus.
„ Twojego kolegi jeszcze tu nie ma , pojawi się dopiero we Wrześniu, na razie jesteśmy tu tylko ja i ty” - zagadnął Jezus i gestem dłoni wskazał Michałowi krzesło naprzeciw siebie.
„ Ja przepraszam , wiem trochę wypiłem , trochę dużo , dobrze kolega miał kilka skrętów , to poczęstował, ale to nie powód żebyś mnie już zabierał, pójdę nawet dzisiaj do kościoła , na 18 też jest przecież msza” - Michał był przerażony , w jego głowie rozdzieranej bólem głowy zrodziła się myśl o „Sądzie Ostatecznym”.
XXXXXXX
„ Spokojnie , będziesz miał jeszcze szansę uczestnicz we mszy. Powiedz mi czy niezauważyłeś nic dziwnego od dzisiejszego poranka? Nie zaniepokoiło cię to że niemogłeś znaleźć swojej telefonu komórkowego na którego tak ciężko zarabiałeś w wakacje, czy spiker w radiu nie powitał ciebie w 2007 roku? - Istotnie wszystkie te dziwne wydarzenia których był świadkiem byłyby powodem do zmartwień gdyby nie syndrom dnia poprzedniego Michał zrzucał winę na zmysły które go zawodziły - daję ci drugą szansę, bo wiem jakim koszmarem był dla ciebie ubiegły rok. Widzisz, mamy dzisiaj 1 stycznia 2007 roku i masz możliwość , ułożenia sobie życia na nowo, zdasz maturę zbudujesz sobie przyjaźń z Anią , wystarczy tylko, że wybierzesz czerwoną pigułkę. Jeżeli jednak chcesz wrócić do 2008 roku to weź tą zieloną, jako Synowi Adama daję ci wybór. Niektórzy nazywają to ”Dniem Świstaka” ja jednak daje ci nie dzień ale cały rok na naprawienie życiowych błędów”
-„Czy to wszytko możliwe ? Mogę zacząć wszytko od nowa zdać maturę , dostać się na studia, pozostać z Anią , ułożyć sobie życie z rodzicami? Jednak rok może znów potoczyć się inaczej ? Mogę w ogóle stoczyć się na dno. Czy warto podjąć takie ryzyko? Wydaje mi się że warto „ - Michał na wzór Neo z kultowego serialu końca wieku wyciągnął rękę po czerwoną pigułkę.

_____________________________________________________

BASTET
Powrót do domu

Notatnik Gen.Piłsudski arkusz programu Microsft Word 2999. (Edycja Milenium)

Wreszcie nadszedł ten moment. Tyle pokoleń czekało na to, a tylko nasze dostąpiło tego zaszczytu.Tyle czasu minęło od momentu podjęcia Wielkiego Planu, który u zarania swojego istnienia prezydent Unii Europejskiej skwitował krótkim : To widzę panowie że chcecie napisać Biblię od początku. A zaiste wielki to był projekt, który realizowały wszystkie narody Dawnej Ziemi. Plan szalony, ale konieczny. Przez wielu określony nie wykonalnym. Jednak mimo wielu przeciwności losu z jakimi borykali się nasi ojcowie i dziadkowie opłacił się i ja jestem świadkiem owoców ich pracy. Boję się że na tej ostatniej prostej pociąg mojego życia może jednak się wykoleić, dlatego zostawiam wam ten pamiętnik. Pozwolę sobie w tym miejscu jeszcze raz streścić to nad czym tak długo pracowano ,a co okazało sie zbawcze dla ludzkości.
Wszyscy z pewnością znacie dzieje Noego i jego Arki, otóż w roku 2113 grupa uczonych, filozofów i polityków pod przewodnictwem prof. Kazimierza Piłsudskiego postanowiła dać odetchnąć ziemi i po prostu wyprowadzić się z niej. Ówczesne badania dowiodły, że poziom zanieczyszczenia doprowadził do powiększenia się dziury ozonowej tak, że pokryła 1/3 powierzchni całej ozonosfery, a skażenie środowiska, epidemie spowodowały spadek liczby ludności do 4,5 mld z czego jak ogłosiła WHO ok 2,5 było zdrowych lub z lekkimi problemami zdrowotnymi. Był to idealny okres na taką operację. Mniej ludzi to mniej statków co znacznie skracało czas exodusu. Tak więc zakrojona na gigantyczną skalę akcja ewakuacji ludzkości, fauny i flory na marsa ruszyła pochłaniając 90 procent dawnych ziemskich złóż surowców energetycznych i rud metali, przetwarzano na surowiec wszystko: statki, samochody, koleje budynki. Produkty przetwórstwa ropy pompowano z całego świata do Azji środkowej-wschodniej gdzie powstały gigantyczne hale produkcyjne i stanowiska startowe. Stacja (ISS) stała się pomostem portem przeładunkowym. Ewakuacja na przystosowanego już do pobytu człowieka Marsie jak i na orbitalne platformy trwała prawie 300 lat. Jednak nie sama przeprowadzka była największym problemem, większy orzech do zgryzienia mieli biolodzy których wynalazkom organicznym dano drugie 500 lat na odbudowę ziemi do stanu z przed ponad 5000 lat. Do okresu biblijnego, dokładnie Narodzin Jezusa Chrystusa. Na szczęście ludzkość podołała, w końcowym procesie ewakuacji lodowce biegunowe już nie istniały, a poziom wód podniósł się o 30 metrów.Gigantyczna bateria słoneczna przysłoniła słońce dla ziemi, dostarczając jednocześnie w potężnych akumulatorach energię na marsa i stacje orbitalne. Gwałtowne dwustuletnie oziębienie odbudowało czapy lodowe na ziemi. Po upływie tego czasu pozostało rozebrać zasłonę i pozwolić ciepłu działać. Kilku dekad później sonda zrzucił na skrawki dawnych lądów nasiona genetycznie zmodyfikowanych drzew, które miały wykiełkować i pomóc oceanom w ciągu trzech wieków oczyścić Błękitną Planetę.
Teraz przyszedł czas zapłaty, dzisiaj odlatuje pierwszy statek załogowy na ziemię, prawie 900 lat od wdrożenia Wielkiego Planu w życie. I to ja jako Generał Maciej Piłsudski potomek genialnego wizjonera i wspaniałego Polskiego dowódcy jako jeden z pierwszych ludzi mam udać się z powrotem na ziemię. Zaczynamy wszystko od początku, zbudujemy laboratoria do odbudowy populacji zwierząt, wypuścimy je zaludniając lasy , oceany i pola, odbudujemy metropolie odtworzymy dzieła architektoniczne dawnych pokoleń. To będą pracowite lata, a ja mam dopiero lat 29 więc czeka mnie wspaniałe życie.

- ekhm panie generale wszyscy czekają, planowany start za 4 godziny proszę się udać się do bloku nr. 5
- Dobrze pani Krysiu, aha wie Pani co chciałbym powiedzieć że jestem dumny z tego że to my Polacy zapoczątkowaliśmy to i kończymy. Jestem dumny z tego kim jestem i z tego kim byli i są moi rodacy. Od dziś będziemy kształtować nową historię mam nadzieje, że równie chwalebną.
- i ja mam taką nadzieje Panie Generale. A teraz lepiej już chodźmy.

_________________________________________________________________

CERES

W przedniej szybie przesuwał się powoli obraz powierzchni Ziemi. Kontynenty oddalały się, choć było to złudzenie, od kilkunastu minut pojazd poruszał się parabolicznym torem i zmierzał ku atmosferze.
- Dziesięć sekund do zapłonu wyrównawczego - ogłosił komputer. Piloci spojrzeli na siebie. Rozpoczynał się ostatni etap.
- Dwie...Jedna...Zapłon!
W tym momencie zgasły światła. Rozbłysły czerwone lampki na pulpicie sterowniczym. Poza tym nic. Cisza.
- Awaria zasilania!- krzyknął drugi pilot - to musi być wyciek z napędu
hybrydowego. - Wskaźnik napięcia układu głównego obniżał się w zastraszającym tempie.
- Przejdź na awaryjne! - krzyknął pierwszy - zapłon ręczny.
- Nie działa. - Drugi biegał palcami po klawiaturze. - Nie uruchomimy napędu głównego.
- Za pięć minut wchodzimy w atmosferę, bez zapłonu wyrównawczego profil podejścia będzie za stromy. Próbuj dalej!
- Nie da rady. Mocy zostało nam na minutę, za chwilę nie uruchomimy nawet silników manewrowych.
Pierwszy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Chwycił stery i przejął ręczne kontrolę. Silniczki zadziałały. Odetchnął. Pojazd zaczął obracać się dziobem w kierunku lotu. Tylko takie ustawienie dawało szanse na przeżycie.
- Tarcze atmosferyczne. Teraz! - nakazał pierwszy. Drugi uruchomił mechanizm.
- Ruszyły... Nie! Stanęły w połowie. Straciliśmy zasilanie - krzyczał drugi.
- Nie doszły do końca? Zmienić charakter aerodynamiczny pojazdu. Jeśli spowodują koziołkowanie, kosmolot rozleci się w pył. - Mówiąc to pierwszy zaczął wpisywać parametry do podręcznego komputera.
- Możemy je odrzucić. Próbował ktoś kiedy podejścia bez tarcz atmosferycznych?
- Przy stromym profilu podejścia? Może na Marsie. Nie tutaj. To chyba niemożliwe.
- Trzeba to policzyć. - Pierwszy z wielką zwinnością biegał palcami po klawiaturze numerycznej. - Może przy odpowiednim kącie nachylenia uda się nie stracić panowania nad pojazdem przy częściowo wysuniętych tarczach. Mamy mało czasu. Nie zdążę chyba tego policzyć.
- Pół minuty do wejścia w atmosferę. - Drugi chwycił za stery. Pojazdem
zaczęło trząść.
- Muszę przyjąć jakieś uproszczenia. - Pierwszy przewracał strony elektronicznego podręcznika fizyki. - Mechanika płynów. Mam to. Czekaj jeszcze chwilę.
- Weszliśmy w atmosferę - krzyknął drugi. Siłował się ze sterami. - Boczny przechył, nie mogę go zniwelować. Nie damy chyba rady z tymi osłonami.
- Czekaj! Wytrzymaj minutę, zaraz to policzę. Musimy tylko znać stabilność kąta nachylenia pojazdu przy tym profilu aerodynamicznym.
- Jeśli obróci nas teraz to potem już nic nie zdziałamy. Nie zapanujemy nad pojazdem nawet po dorzuceniu osłon - krzyczał drugi ledwo trzymając wolant. - Potrzebujemy decyzji teraz!
W tym momencie pojazdem rzuciło. Dziób kosmolotu zaczął podskakiwać rytmicznie, coraz mocniej. Pierwszy chwycił ster by pomóc towarzyszowi.
Ostatnimi siłami uruchomił program obliczeniowy.
- Wynik będzie za dwie minuty.
- Nie mamy tyle czasu!
Ogromne drgania i podskoki powodowały, że zaczęli tracić przytomność. Wskaźnik przeciążenia sięgnął trzynastu g. Metaliczny huk jakby rozpadającego się kadłuba zagłuszał jakiekolwiek dźwięki. Rozgrzana plazma przesłaniała przednią szybę. Drążki sterowe zakreślały losowe krzywe. Nie panowali nad niczym.
- Zginiemy. Odrzuć osłony - ciężkim głosem wymamrotał pierwszy. Drugi jakby na to czekał. Podniósł klapkę bezpieczeństwa i nacisnął przełącznik. Momentalni huk ustał, pojazd przeszedł w płynny i cichy lot. Trwało to chwilę. Potem znów stracili kontrolę, dziób skierował się w kierunku Ziemi.
- Gorąco roztopiło nam skrzydła - wymamrotał drugi - odpadły. To już koniec.
Wpatrywali się w zbliżającą się z wielką prędkością powierzchnie. W tym momencie komputer podał wynik.
- Przeżylibyśmy. Komputer potwierdził stabilność aerodynamiczną.
Drugi westchnął.
- Zaczynamy symulację od początku.


___________________________________________________________________

DAGON

Liz Trenton otworzyła powoli oczy. Smugi światła przesączały się przez warstwę kurzu zalegająca na pokrywie komory hibernacyjnej. Z wolna budzone zmysły po 60 latach stazy rejestrowały wszystko z lekkim opóźnieniem.

Zaczęło się. Misja, która da nadzieję na nowy początek dla ludzkiej rasy. Wielka odpowiedzialność. Czy nie zawiodę? Myśli zaczynały krążyć w jej umyśle coraz szybciej.

40 minut później weszła na mostek.
- Jak się spało? Wszystko w porządku? – głos kapitana Derena, dowódcy misji był lekko ochrypły. Jeden ze skutków ubocznych dłuższego nieużywania strun głosowych.
- MedLab nie stwierdził żadnych anomalii.
- To dobrze. Nie chciałbym, żeby okazało się, że główny oficer naukowy nie jest w pełni sprawny. – odwrócił się w kierunku nawigatora – Za ile znajdziemy się na orbicie NH1?
- 16 godzin 48 minut.

New Hope. Miejsce, które mieli zbadać. Czy będzie to ich nowy dom? Czy ludzie mieszkający na przeludnionej i zanieczyszczonej Ziemi będą mogli zacząć od początku? Liz po raz kolejny poczuła brzemię odpowiedzialności spoczywające na załodze.

- Kapitanie! Transmisja z powierzchni planety!
- Co? Jakim cudem? Co to za transmisja?
Ekran łączności ożył. Pojawiła się na nim uśmiechnięta twarz mężczyzny w średnim wieku.
- Witam kapitanie Deren. Jestem Malcolm Tress z Deep Space Mining Corporation.

Gdyby ktoś teraz zameldował, że przed statkiem przeleciała naga kobieta na miotle nie zrobiłoby to takiego wrażenia na Derenie jak ten jeden komunikat z powierzchni planety, która miała być niezamieszkana, a już na pewno nie przez ludzi.

- Od momentu waszego startu technika poczyniła ogromne postępy. Lot na tę planetę z Ziemi zajmuje 4 miesiące. Planeta jest zamieszkana przez górników już od ponad 20 lat. Proponuję, aby resztę historii omówić przy obiedzie. Oczywiście pańscy oficerowie są również zaproszeni i proszę nie zapomnieć o szefie działu naukowego. Mam dla niego kilka ciekawostek.

Ekran zgasł. Na mostku panowała absolutna cisza.

9 godzin później wszyscy z dowództwa misji siedzieli w lądowniku, który zbliżał się do powierzchni planety. Liz miała totalny mętlik w głowie. Jeszcze kilka godzin temu myślała o sobie jak o potencjalnym zbawcy ludzkości. Bała się tej myśli jak również pragnęła tego z całego serca. Teraz jej marzenia legły w gruzach. Sądząc po minach reszty podzielali oni jej opinię.

- Witamy w naszym małym Raju kapitanie. Przepraszam, że nie mogłem powitać was osobiście na lądowisku, ale sam pan rozumie, że z zarządzaniem taką kolonią jest mnóstwo pracy.

Wprowadzono ich do średniej wielkości sali z dużym konferencyjnym stołem na środku.

- Proszę siadać, za chwilę podane zostaną przystawki.

Kapitan zajął miejsce jako pierwszy. Po nim pozostali zasiedli do stołu. Kiedy umilkło nerwowe szuranie krzesłami do sali weszło czterech ludzi z tacami. Liz od tego momentu rejestrowała wszystko jako pojedyncze obrazy. Odrzucane tace. Wyciągana broń. Ciała jej przyjaciół tańczące do cichej muzyki śmierci. Wszystko to trwało ułamki sekund. Czterej egzekutorzy wyszli, a ona i Tress pozostali jedynymi żyjącymi ludźmi w pokoju.

- Pani Trenton liczę na pani rozsądek. W tej chwili moja ochrona przejmuje wasz statek. Ludzie, których przewozicie w komorach stazy to prawdziwi fachowcy w swoich dziedzinach, a nam brakuje rąk do pracy, od kiedy okazało się, że leżymy poza wszelkimi szlakami handlowymi. Praca ciężka i słabo opłacalna, a ja mam zwiększyć jej opłacalność. Grupa kilkuset niewolników nadaje się do tego celu idealnie. Każda grupa potrzebuje jednak przywódcy i mam nadzieję, że pani takim będzie. Kapitan i reszta wysokich oficerów to zawsze zagrożenie w takiej grupie. Poza tym musiałem pokazać, że nie żartuję. Wiem, że nie o takim nowym początku pani marzyła, ale cóż nie zawsze dostajemy to, co chcemy.

__________________________________________________________________

ENKI


Drzwi były otwarte. Wysoki facet o czarnych, luźno opadających na ramiona włosach zapukał we framugę i wszedł bez pozwolenia do dużego, niemal pustego pokoju.
- Cześć staruszku - przywitał siedzącego przed zajmującym całą ścianę ekranem mężczyznę, wyglądającego jak Platon z obrazka.
Stary odwrócił się na obrotowym fotelu. W dłoni trzymał kubek o nadtłuczonym brzegu. Naczynie ozdobiono złotym napisem "I AM ALFA AND OMEGA". Nosił koszulkę Led Zeppelin US'77 Tour.
- Czółko - stary uśmiechnął się, miał głos którym można było rozbijać szyby. - Długo cię nie było, myślałem że na dobre się wyniosłeś. Herbatki? Porządna cejlońska, a nie byle co z supermarketu.
- Dziękuję, ale nie - odparł młody i strzepnął pyłek z marynarki od Armaniego. - Ale kawy i owszem. Ma być czarna, mocna i słodka. Albo nie. Właściwie wpadłem na chwilę. W pewnej ważnej sprawie.
- Chodzi ci o to?
Ekran natychmiast dokonał zbliżenia na olbrzymi pierścień unoszący się na orbicie gdzieś nad Mozambikiem. Otaczał go rój poruszających się, lśniących w słońcu punktów.
- Zgadłeś.
- Dziwi cię to?
- Nie.
- Mnie też.
Zapadła chwila ciszy. Starszy zakasłał.
- Aż tak cię to niepokoi, Lucyferze, że zamiast przysłać mi jak zwykle Belzebuba z podaniem i uzasadnieniem na piśmie sam się pofatygowałeś?
- Ciebie to nie niepokoi?
Stary wzruszył ramionami.
- Jahwe, do diabła! - wrzasnął Lucyfer. - Wiem co będzie, jak to uruchomią. Tylko im się wydaje, że polecą do gwiazd. Wylądują u nas. Wiesz ile potem będzie papierkowej roboty, pytań i zawracania głowy?
Jahwe spojrzał na ekran. Pierścień wisiał już nad Atlantykiem.
- Nie martwi cię, że stracisz wszystkie te dusze, nad którymi pracowałeś latami? Takie marnotrawstwo sił i środków.
- Skąd wiesz, co chcę zrobić? - odparł Lucyfer i zaraz machnął ręką. - Przepraszam, głupie pytanie. Niektórzy są w porządku - ciągnął. - Tacy Hitler i Stalin to dobre chłopaki, lubią porządek, wiesz, ordnung muss sein i te sprawy - zawiesił na chwilę głos. - Choć Hitler ostatnio przemalował wszystkie moje obrazy na landszafty... Ale to i tak nie najgorzej. Reszta tych gości to świry! Wczoraj Aleksander po pijaku puścił mi chatę z dymem!
Jahwe uśmiechnął się.
- Ale Torquemada nie narzekał?
- Chciał przy okazji spalić Nietzschego - burknął Lucek.
Bóg zamyślił się.
- Może masz rację. Czasem też mam ochotę zacząć wszystko od początku - palec Jahwe zataczał kręgi wokół wbudowanego w poręcz fotela dużego, czerwonego przycisku.
Lucyfer uśmiechnął się.
- Będziesz mógł powtórzyć stare numery. Taki płonący krzak był niezły. I może obmyślisz nowe. Ja już mam kilka, spodobają ci się.
Stary zamyślił się.
- Hmm... - mruknął. - Może... zamiast bawić się wodą dam Mojżeszowi most zwodzony? - spojrzał na diabła pytającym wzrokiem.
- Bingo! To jest myśl staruszku. Zrobi wrażenie.
- A nie będziesz oszukiwał?
- Ja? A skąd?
- Dobra!
Jahwe wcisnął duży, czerwony przycisk. Obraz na ekranie zafalował, zgasł i pojawił sie ponownie. Bóg spojrzał na ekran, nie było już pierścienia i lśniących punktów.
- Będzie mi trochę żal Vegas... Tylko pamiętaj - zwrócił się do Lucyfera; zobaczył znikający za drzwiami ogon węża. - Nie oszukuj...
Uśmiechnął się.
- Rafaelu! - zawołał w kierunku otwartych drzwi.
Archanioł zajrzał do pokoju. Popatrzyła na Boga, na ekran i znowu na Boga. Uniósł brwi.
- Każ odkurzyć magazyny. Potrzebne mi płonący krzak, plagi egipskie i cała reszta. Ach, tak, i skombinuj jakiś most zwodzony. Zaczynamy wszystko od nowa - dodał widząc zdziwioną minę archanioła. - Uśmiechnij się, chłopie. Pomyśl, co powiedzą Gabriel i Jezus, gdy ogłoszę że narodem wybranym będą Chińczycy.

________________________________________________________________


FREYA


… i z tego właśnie powodu generator musi znaleźć się wewnątrz horyzontu, razem z aparaturą pomiarową. - Powiedział łysy naukowiec.
- Nadal nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł, nie wiemy…
- Wiemy, że inaczej nie przeprowadzimy pomiarów, nie jesteśmy w stanie spenetrować horyzontu…
- Właśnie, właśnie panie kolego, to może być…
- Dajcie spokój, sami widzicie, że układ wraca do punktu wyjścia, nic nam nie grozi…
Asystent zapatrzył się na migający w regularnych odstępach czasu krąg czerni.
- Co to jest doktorze? – spytał Canfielda.
- To? Ach, tak, to nasze małe doświadczenie panie Wierzbowski. Ten czarny placek, który widzisz, to powierzchnia sferycznego horyzontu… Hmm, w środku, jak sądzimy, kontrolować możemy przepływ czasu. Jednak jak się okazało nic nie może spenetrować horyzontu, co za tym idzie nie możemy podtrzymać tego efektu, bo odcinany jest dopływ energii do emitera. Nie możemy też dokonać żadnych pomiarów wnętrza sfery. No i dlatego podłączamy naszą aparaturę do tego wielkiego generatora.
- Intrygujące.
- Prawda? – ucieszył się naukowiec.
W międzyczasie debata dobiegła końca i uczeni podłączali właśnie ostatnie elementy rozstawionego w hali sprzętu do linii generatora. Jeden z nich przeprowadził szybki test diagnostyczny i uniesionym w górę kciukiem potwierdził poprawność odczytów.
- No dobrze panowie, zobaczmy co z tego wyniknie.
Łysy naukowiec pociągnął za czerwoną dźwignię, nad którą ktoś dowcipny napisał „nie pociągać”.
- Jak energia?
- Wszystko w normie.
- A odczyty? – odpowiedziała mu cisza. – No, co z pomiarami? – łysy ponaglił zgarbionego nad ekranem kolegę. Zapytany dopiero po chwili, z ociąganiem powiedział:
- Coś mi się tu nie zgadza. Zobacz.
Łysy spojrzał na wyniki i zamarł. Canfield zapuścił im żurawia przez ramię. Pakunek wysunął mu się z rąk, uderzając o podłogę z głośnym trzaskiem pękającej zawartości.
- O Panienko przenajświętsza – wyszeptał.
- Co się stało? – zaniepokoił się Wierzbowski.
- Te wyniki… jesteście pewni, że wszystko się zgadza? – spytał Canfield. – Te wyniki oznaczają, że eksperyment trwa już od kilkunastu minut. I że zaraz powtórzy się cykl.
- Czyli?
- Czyli układ wróci do stanu wyjściowego. Wytworzyliśmy pętle czasową, tak jak przewidział… Ale horyzont, jak przedostałeś się przez horyzont chłopcze? Nie powinien wyjść poza tę halę… Chyba, że pomyliłem się w obliczeniach i do rozszerzenia horyzontu potrzeba znacznie mniej energii.
- Czyli jesteśmy w pętli czasowej? Nie można jej przerwać wyłączając generator?
- Coś poszło nie tak, stan wyjściowy wypada na długo przed włączeniem generatora… Musimy wymyślić jak przerwać pętle, albo nie wywołać następnego cyklu… ale nie mamy czasu, bo cykl zaraz się powtórzy i wszystko zacznie się od początku, razem z naszymi błędami…
Canfield klapnął na podłogę, obok pogruchotanego pakunku. Zastanowił się ile razy jego ostatnią myślą było, że odkrył błąd zbyt późno, by go naprawić. I ile razy jeszcze ten błąd popełni. Tak naprawdę jego ostatnią myślą w tym cyklu było stwierdzenie, że dość irracjonalne jest pytanie o to, ile razy może się powtórzyć nieskończoność…

***

- … i z tego właśnie powodu generator musi znaleźć się wewnątrz horyzontu, razem z aparaturą pomiarową. – Powiedział łysy naukowiec.
- Nadal nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł… - odparł jego rozmówca.

____________________________________________________________________

GUINECHEN


od początku...
- Słucham? A, cześć Marta. Idę właśnie na spotkanie z Grześkiem. Co u ciebie? Już po dyżurze?
...
- Pewnie, że możemy, za godzinkę będę wolny. Poczekaj na mnie pod K.
...
- Jasne, to na razie.

- Idzie, cicho *beep*! Jak wyskoczy zza rogu, to zajdź go od tyłu.
Dwóch dresów czaiło się w bramie. Byli wyraźnie przejęci swym pierwszym napadem.
- Ja go walnę, a ty mu kopa i do parteru.

Chłopak zamyka klapkę telefonu, skręca za róg i dostaje pięścią prosto w nos. Krew zalewa mu twarz. Potworny ból rozchodzi się po całej twarzy.
- Dawaj komórę *beep*! Zajeb mu! Tak, i kopa! Bierz telefon i zdupcamy!
Poszli w długą. Adrenalina uderzyła do głów, udało się! Będzie kasa i flacha. Żeby tylko jak najszybciej i jak najdalej uciec. Podwórko, brama, szybciej, szybciej, wypadli na ulicę...pisk opon, odgłos uderzenia. Jeden z dresów wpada na maskę samochodu, stacza się na ziemię. Drugi biegł za nim, wyhamował, skręcił i pobiegł dalej. Nawet się nie obejrzał.
- Boże, co to było?!
Kierowca wyskakuje z auta, w ręku już trzyma telefon. Chłopak leży na ziemi cały we krwi.
- Pogotowie?! Właśnie potrąciłem człowieka. Przyjeżdżajcie szybko! Róg K. i M. Tak, czekam na miejscu.

- Pani doktor. Wiozą chłopaka z wypadku. Nieprzytomny, obszerne obrażenia wewnętrzne. Karetka będzie za 4 minuty, sala już jest przygotowywana.
Operacja trwała dwie godziny. Właściwie była to walka o życie, a nie operacja. Walka z góry skazana na porażkę.
- Czas zgonu 15:21. Zszyjmy go, to jedyne co możemy jeszcze dla niego zrobić.

Pokój lekarski. Kredens, jakaś sofa, stół, krzesła. Dwie kobiety, jedna w kitlu, druga w płaszczyku i z torebką.
- Nie mam już siły. Dobrze, że to koniec dyżuru. Jeszcze ten chłopak. Chyba zadzwonię do Roberta, umówię się z nim na drinka i zrelaksuję – mówi pani doktor, już umyta i przebrana w strój cywilny.
- Dobry pomysł moja droga, odpocznij sobie i do zobaczenia. W poniedziałek też mamy razem dyżur – przypomina koleżanka.
- Jasne, pa.
Lekarka wychodzi. Z torebki wyjmuje telefon, wybiera numer i przykłada komórkę do ucha.

- Słucham? A, cześć Marta. Idę właśnie na spotkanie z Grześkiem. Co u ciebie? Już po dyżurze?
- Tak, jestem wykończona, ale czy możemy się spotkać gdzieś na drinka? Potrzebuję tego braciszku.
- Pewnie, że możemy, za godzinkę będę wolny. Poczekaj na mnie pod K.
- Dobrze, pośpiesz się, proszę.
- Jasne, to na razie.
Chłopak zamyka klapkę telefonu, skręca za róg i gwałtownie przystaje. Łapie się za nos, chwieje. Po chwili podnosi głowę, rozgląda się i już normalnie przechodzi przez ulicę. Wchodzi do knajpy, tam czeka na niego Grzesiek – najlepszy kumpel.
- Siema stary, słuchaj mam tutaj te płyty dla ciebie. Nie mogę niestety zostać, bo siostra mnie potrzebuje.
- Hej hej. Jasna sprawa, posiedzimy innym razem.
- A...wiesz co, przed chwilą na ulicy stało się coś dziwnego. Wyszedłem zza rogu i nagle poczułem koszmarny ból twarzy, normalnie aż zacząłem szukać śladów krwi. Tak jakby mi ktoś przywalił w nos. Skąd to się mogło wziąć?
Grzesiek unosi brwi, wygina usta, potem uśmiecha się i puszcza oczko.
- Pewnie dlatego, że istniała taka ewentualność.

__________________________________________________________________

HATHOR
TO JUŻ KONIEC...


- Nie kocham cię!

Krzyk wbił się w uszy Jana i, jak echo, rozbrzmiewał w nich przez chwilę.

- Zacznę wszystko od początku - dziewczyna uspokoiła się. Patrzyła na Jana. Piękne, niebieskie oczy błyszczały, jakby zaraz miała się rozpłakać, ale łez brakowało. - Tu nie chodzi o ciebie. To ja, chcę chwili spokoju. Chcę pobyć sama. Uporządkować życie.

Mężczyzna nadal nie odpowiadał. Usiadł wygodniej w fotelu, ręce założył za głowę. Twarz nie wyrażała niczego. Więcej życia było w posągach na Wyspie Wielkanocnej. Patrzył na dziewczynę nic nie widzącym, martwym wzrokiem. W oczach odbijały się błyski fajerwerków. Na ulicy ludzie bawili się w najlepsze, cieszyli z nadejścia nowego, 2050 roku. Zza ściany dobiegało rytmiczne dudnienie muzyki, zagłuszane co jakiś czas krzykami i piskami kobiet.

- Wiem, że jestem okropna - mówiła dalej. - I nie zasłużyłam na ciebie. Jesteś wspaniałym, kochanym facetem. Dlatego nie potrafię cię oszukiwać - zawiesiła głos. - Przepraszam...

Wzięła spakowane już walizki, stanęła w drzwiach. Spoglądała na Jana, czekała, żeby coś powiedział, ale on tylko skinął głową.

- Byłeś dla mnie taki dobry - szept ledwie docierał do uszu mężczyzny. - Przepraszam, naprawdę przepraszam... Chciałabym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi.

Zamknęła drzwi powoli, delikatnie, jakby były ze szkła i bała się je stłuc.

Jan poruszył się. Mrugnięciem oka przywołał interfejs. Oczy poruszały się. Wybierał kolejne opcje, ignorując ostrzeżenia i wyłączając zabezpieczenia. Po chwili dotarł do ostatniego ostrzeżenia. Nie zwrócił na nie uwagi. Potwierdził. Zza drzwi dobiegł dudniący odgłos ciała, uderzającego bezwładnie o podłogę.

Jan wstał. Podszedł do staroświeckiej wieży stereo, ze sterty archaicznych płyt kompaktowych wybrał jedną, z muzyką brytyjskiego zespołu rockowego sprzed pół wieku. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić płyty, umieścił ją w kieszeni. Gdy usiadł na fotelu z głośników popłynęły agresywne, psychodeliczne dźwięki, zagłuszające wszystko wokół, włącznie z dudniącą muzyką zza ściany, która wydawała się przy nich miękka i nijaka.

Wrócił do interfejsu. Wywołał książkę adresów i natychmiast połączył się z wybranym numerem. Minęło kilka sekund nim przed oczami pojawiła się twarz faceta po czterdziestce. Widząc Jana uśmiechnął się, ukazując przy tym nazbyt białe, nienaturalnie równe zęby.

- Dzień dobry, panie Waglewski, czym mogę służyć, popsuło się coś?

Słowa docierały bezpośrednio do mózgu, bez pośrednictwa uszu. Jan przesunął obraz mężczyzny na bok, wziął do ręki papierowy katalog i zaczął go przeglądać.

- Nie, nie potrzebuję naprawy. Chyba wezmę coś nowego. Wystartuję... od początku.

Znalazł w katalogu odpowiednią pozycję i przesłał jej dane rozmówcy.

- Rozumiem - mruknął czterdziestolatek. - Dość szybko tym razem. Ma pan jeszcze jakieś specjalne życzenia?

- Tak. Chcę, żeby tym razem była lepiej skonfigurowana. I... - zawiesił głos, zastanawiał się przez chwilę. - Tak. Chcę, żeby była ruda. I nazywała się Alicja.


__________________________________________________________________


INANA

Urodziłem się dwunastego maja 1870 roku w Pępowie pod Jelitowem, jako syn miejscowej praczki i bękart naszego drogiego proboszcza. Mieścina, jakich miliony na tym spokojnym świecie rządziła się własnymi prawami wypracowanymi na przestrzeni lat przez kolejne pokolenia Pępowian, oraz specyficznym poczuciem moralności.
Dom matki stał na uboczu, kilka minut drogi od leśnego strumienia, nad którym plecy mojej rodzicielki gięły się od świtu do nocy, aż stała się okrąglutka jak brama parafii.
Do kościoła matka zabierała mnie niechętnie. Nigdy nie powiedziała, wprost kto przyczynił się do mojego poczęcia, jednak mielące ozory i potępiający wzrok sąsiadek wypalały niezaprzeczalne ślady na jej policzkach i szyi.
Ojciec Marek przestał odwiedzać moją matkę tylko jej piersi uwiędły, skóra zrogowaciała, a włosy zmatowiały. Kolejne faworyty nie dały mu jednak innych potoków. Myślę, że to matka je przeklęła. Kochała ojca Marka.
Ja kochałem kościół- dom mojego ojca. Równe drewniane ławki, dostojnie płonące świece, otoczenie tak kontrastujące ze śmierdzącym brudną bielizną domem i gęstym niebezpiecznym lasem okalającym Pępowo ciasnym pierścieniem. Uwielbiałem chwile zapomnienia podczas kazań. Mrużąc oczy obserwowałem ciżbę spoconych ludzi, a głos ojca świdrował świętą ciszę.
-Albowiem ci zostaną umiłowani, którzy przetrwają próbę i odnajdą mnie w sobie w obliczu klęski. Zaprawdę powiadam wam, jedna jest droga do Królestwa Bożego, a prowadzi ona przez trud i cierpienie. Ci zaznają światłości, którzy odpokutują za grzechy w głębinach Purgatorium. Lecz nie lękajcie się! Ku górze prowadzi droga... Bolesna ścieżka ku odkupieniu. I wszyscy po niej stąpamy.

Źle się działo w Pępowie. Plony znów nie dopisały- z głodu ginęły zwierzęta i ludzie. Wraz z matką poszliśmy szukać w lesie dziko rosnącej rzepy. Puszcza nigdy nie była bezpieczna, jednak zrozpaczeni ludzie zapuszczali się weń coraz głębiej. Nieliczni wracali. Późna jesień ogołociła drzewa z liści, a od feerii barw pod nogami, kręciło mi się w głowie. Rozgarniając ściółkę popełniłem błąd, który zrozumiałem dopiero, gdy moją łydkę przeszył rozrywający ból. Wrzask rozciął leśna ciszę, z gałęzi nagich drzew zerwały się ptaki.
Płakałem w ramionach mojej matki, która skostniałymi palami próbowała rozewrzeć wilcze wnyki zakleszczone na mojej nodze. Zanim zemdlałem zobaczyłem ciemna krew na jej dłoniach.
Kilka dni później matka wezwała ojca Marka.
Zmarłem w nocy od ropnej gorączki.

Urodziłem się dwunastego maja 1870 roku w Pępowie pod Jelitowem, jako syn miejscowej praczki i bękart naszego drogiego proboszcza. Mieścina, jakich miliony na tym spokojnym świecie rządziła się własnymi prawami wypracowanymi na przestrzeni lat przez kolejne pokolenia Pępowian, oraz specyficznym poczuciem moralności...

______________________________________________________________________

JOWISZ

Papieros


Jeszcze przed godziną gwiazdy połyskiwały nad miastem niczym rozrzucone na asfalcie ogniki papierosów. W końcu jednak nadciągnęła z zachodu niewidzialna kaskada chmur i przesłoniła pejzaż kosmosu. Rachityczne światło nad blokowiskiem zgasło, ale już za chwilę fajerwerki z pewnością rozjaśnią niebo błyskiem niebotycznie silniejszym. Tomasz, często spoglądający na gwiazdy, wyszedł na balkon, by zapalić ostatniego papierosa. Za siedem minut zacznie się Nowy Rok, okoliczność idealna do wcielenia w życie ambitnych postanowień. Palił ponad piętnaście lat przynajmniej paczkę dziennie i wreszcie postanowił z tym skończyć. Przez prawie dwie dekady dymek hasał w płucach i nie tylko dostarczał przyjemności, ale stał się wręcz elementem niezbędnym do życia.
Jak powietrze, woda, pożywienie i miłość.
Ile stracił? Mógłby kupić nowy samochód, ulokować pieniądze w akcjach, zainwestować w większe mieszkanie albo nawet dom - pomysły same sypały się z rękawa szybciej niż popiół ze spalanego papierosa.
Za chwilę to się skończy.
Gdy żar prawie dotarł do filtra, zamyślony mężczyzna zorientował się, że zostało już tylko ostatnie zaciągnięcie. Wykonał je z pietyzmem, wręcz namaszczeniem. Spojrzał na zegarek - rozpoczęła się końcowa minuta starego roku. Zdążył. Nim wybiła północ, na trawę pod balkonem upadł nikomu niepotrzebny pet. Po chwili wystrzeliły korki szampanów, niebo rozbłysło dziesiątkami fajerwerków, sąsiedzi zaczęli wspólnie wiwatować, głośno i ogłupiająco zagrała muzyka.
Tomasz rozpoczął coś od początku. Wiedział, że definitywnie pozbył się trupiego nałogu, gdyż zawsze potrafił dotrzymywać zobowiązań. Miał silny charakter, który nigdy go nie zawiódł.

Leżący w półmroku pet prezentował się nie lepiej niż zamaskowane w trawie psie odchody. Zdawałoby się nieistotny, żałosny strzęp pozostawiony przez wszechwładnego człowieka.
A jednak było inaczej.
Leżał dumnie wyprostowany, mimo że przed wyrzuceniem zgięto go wpół. Czuł, że wokół dzieje się coś ważnego, przez chwilę nawet sądził, że cały huk, rozbłyski są na jego cześć. Wcale nie poczuł się rozczarowany, gdy zrozumiał, że to nieprawda. Wiedział bowiem, że wykonał zadanie. Ostatnie, głębokie sztachnięcie przeskanowało niemal całe płuca. Dym dotarł również do niej – pozornie niewinnej, na razie jeszcze czekającej w ukryciu sojuszniczki – komórki nowotworowej. Jej czas wkrótce nadejdzie, na razie jednak, delektując się smakiem dymu, po cichu celebrowała własny początek.

_______________________________________________________________________

KETESZ

Grzyb atomowy, który ukazał się oczom dwóch mężczyzn był ogromny i piękny. Po chwili podmuch rozwiał ich płaszcze. Nie ruszyli się, lecz dalej oglądali straszne widowisko.
Ziemia sceną.
Aktorem miasto Kraków odgrywające swój ostatni, najsmutniejszy, tragiczny monolog.

-... a co z promieniowaniem?
-Jakim promieniowaniem?
-No tym po wybuchu.
-A, no tak. Przecież to twój pierwszy raz. No nic z promieniowaniem. Na nas to nie działa. Uodpornieni jesteśmy. W końcu ktoś tu musi odwalać mokrą robotę, nie?
-W sumie racja... – obaj spojrzeli gdzieś w dal.
-Ja ci cholera współczuję mimo wszystko.
-Czego?
-Tego wszystkiego, po co ci to? Żyjesz i co z tego skoro musisz patrzeć na to smutne widowisko Tak to umarłbyś nieświadomy i tyle. Życie to jednak jeden wielki problem. A niby takie piękne. Tyle możliwości, a i tak kończy się zawsze tak samo. - wskazał podbródkiem pustą przestrzeń przed nimi.
-Wiesz co? Tak naprawdę teraz to mi już to wszystko zwisa i powiewa. Ten cały Matrix...
-Co?
-Matrix. Taki film był. Nie mów mi, że nie słyszałeś.
-Niezbyt... Dobra, koniec oglądania. Jeszcze nie raz sobie popatrzymy na takie widoczki.
-No kurde, tyle czasu się nimi opiekowaliśmy. Ej, to naprawdę zawsze kończy się tak samo?
-Nom, dokładnie. Najpierw globalna wojna, a potem totalna zagłada. Chociaż nie, raz się wkurwił i rozwalił wszystko zanim ludzie zdążyli cokolwiek zrobić.
-I co teraz będzie?
-Oj młody, no zacznie się wszystko od nowa. Coś tam się pozmienia w scenariuszu i zobaczymy co będzie.
-Który to już raz?
-A bo ja wiem? Nikt tego nie liczy, rutyna i tyle. Chociaż on twierdzi, że to będzie pięćsetna próba., więc z okazji jubileuszu chce spróbować czegoś nowego. Jak on to mówi? Czegoś... niekonwencjonalnego.
-Czyli?
-A przyspieszy trochę bieg czasu i da im technologię niczym z filmów science-fiction czy coś i niech ludzie sami kombinują jak się ratować.
-A to z kosmiczną technologią nie łatwiej o autodestrukcję?
-No właśnie niewiadomo. Zrobi się, to się zobaczy. A teraz lecimy, pokażesz mi tego Matrixa czy co to tam było.
-Heh, no to wolna wola była głupim pomysłem.
-No głupim, ale uparł się na nią to teraz mamy co mamy i tyle. – mężczyzna wzbił się w powietrze.

Ostatni aniołowie odlecieli z Ziemi. Kolejna próba przed wielką premierą skończona.

__________________________________________________________________

LOKI


Raz.
Zaczyna się. Znowu. Od początku.
Dwa.
Fala gorąca zalała ją od stóp do głów.
Trzy.
I zimny pot. Przerażenie. Świadomość tego, co nastąpi za chwilę.
Cztery.
Ból. Przeszywający całe ciało, niewyobrażalny, nie do opisania.
Pięć.
Krew wypływa, tworząc absurdalny wzór. Jego twarzy?
Sześć.
Szum w uszach narasta, zagłusza wszystko inne. Oprócz myśli.
Siedem.
Za co? Dlaczego ja?
Osiem.
Oczy zachodzącą mgłą, kolory tracą jasność, znajome kształty rozpływają się w mroku.
Dziewięć.
Ciepło. To najprzyjemniejsze, choć tak krótkie...
Dziesięć.
Ostatnia konwulsja spazmatycznie szarpie ciałem.
Jedenaście.
Bezwładnie osuwa się na podłogę.
Dwanaście.
Zegar milknie.
***
Obudziła się rano, nie chcąc nawet przez chwilę wspominać nocnego koszmaru. Spojrzała w lustro, wszystko było w porządku. Odetchnęła.
Spotka się z nim o piętnastej, pewnie pójdą na obiad, potem na spacer. I na kolację. Zaprosi ją do siebie. Pójdzie. Nie zostanie na noc. A może...?
Delikatna, atłasowa bielizna znikała w bladości skóry. Założyła kremową sukienkę, pudrem przysłoniła chorobliwą biel twarzy. Czarne włosy tworzyły wyraźny kontrast. Upięła je wysoko.
***
Czekał na nią. Elegancki, ujmujący, taki o jakim zawsze marzyła. Zaproponował obiad, potem spacer, koncert, kolację...
Przyszli do niego. Otworzył wino, włączył nastrojową muzykę.
„Czemu tak późno...?” – Pomyślała z rozpaczą, nie potrafiąc odmówić.
Kochali się jak szaleni na puszystym, czerwonym dywanie.
- Muszę... już iść – wyszeptała chwilê po, zerkając w panice na zegar.
- Zostań na noc – odparł, gładząc jej nagie ramiona.
„A może... Może to nieprawda? Przecież... nic się nie stanie. Tu jestem bezpieczna.” – zamknęła oczy, nie potrafiąc się oprzeć czułemu dotykowi. Nieubłagany zegar zaczął wybijać północ.
Strach w jego oczach, krzyk. Jej krew. Ból. Agonia.
Kochała go, lecz wiedziała, ze to już ostatni raz. Gdy znowu się spotkają, odwróci z przerażeniem i niedowierzaniem wzrok w drugą stronę.
Skonała po raz kolejny, jak co dzień.
***
Promienie Słońca obudziły ją. Już nie będzie się okłamywać, ze to tylko sen.
Zacznie od początku.


___________________________________________________________________

MARDUK

Da capo al fine
Na początku Pan stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była kształtną, błękitną kulką, oblaną zewsząd oceanem, że ho, ho. Ponieważ nie bardzo mógł się połapać, kiedy właściwie ją stworzył, a było mu to potrzebne do ewidencji, pomyślał, że uczynił ją z samego rana. I tak powstał dzień i noc i skończył się dzień pierwszy (no bo niby który miał być?).
O poranku następnego dnia (spodobała się Panu ta pora do stwarzania, a poza tym był wyspany) machnął niebo. Ot tak, bez większych ceregieli. I cieszył się nim przez całą resztę drugiego dnia.
Potem Pan chciał zobaczyć, co kryje się pod oceanem że ho, ho i oddzielił ocean od tego, co pod nim. Pod nim była ziemia że ho, ho, która na widok oblicza Pana jęła nagle owocować, wytrysnęły z niej drzewa, trawy, porosty i na przekór ewolucjonistom także McDonaldy i galerie handlowe, nie wspominając o dworcach kolejowych i szaletach w przejściach podziemnych. To była frajda! A dopiero dzień trzeci.
Czwartego dnia Pan trochę zaspał. Wstał późno, pomarudził, pokombinował i zanim wziął się do porządnej roboty, zrobiło się ciemno. Przyświecił więc sobie księżycem i gwiazdami i zanim zdołał się połapać, że pańszczyzna odrobiona, zasnął zmęczony. Co się dziwić, to był już dzień czwarty.
Bardzo nie chcę tego pisać, ale nie mam wyjścia. Otóż kolejnego dnia Pan chciał zatłuc komara, a jeszcze ich nie było. No to ciach... I tak powstały też dinozaury, tygrysy szablastozębe, muszki owocówki, szczury i karaluchy. A chwilę po tym, jak Pan zasnął i obudziły go dotkliwe ukąszenia, powstała też moskitiera. Jeszcze załapała się na dzień piąty.
Szóstego dnia lało jak z cebra. Więc Pan stworzył Internet.
A siódmego dnia chciał odpocząć. Niestety, zamiast tego rozejrzał się bacznie, palnął w czoło (aż zadrżały świeże bądź co bądź niebiosa) i rzekł cokolwiek schizofrenicznie:
- Jasna cholera! O Boże! Przepraszam... Nic nie szkodzi... Szlag by to trafił! Znowu zapomnialem stworzyć człowieka!


____________________________________________________________________

NUT

KONIEC

Umarłem. No cóż, w końcu każdemu się to przytrafi. Jednym wcześniej, innym później, ale nikogo to nie ominie. Tak więc, w pewnym momencie dopadło i mnie. W sumie to specjalnie nie narzekałem, szczególnie jak porównywałem swój obecny stan nieistnienia z poprzednią ziemską egzystencją. Na początku to życie nie było nawet takie złe. Oczywiście trzeba było ciężko harować, ale za to wieczorami można było wyrwać się z chłopakami z sąsiedztwa do jakiejś lokalnej gospody i zabalować do rana. Tak było przynajmniej do chwili, gdy w moje życie wkroczyła ONA. Była piękna, miła i wydawała się być stworzoną dla mnie. Ani się obejrzałem, jak zostałem jej mężem. Nasz miesiąc miodowy nie trwał jednak długo, tak naprawdę to nie przetrwał nawet tygodnia. Jak zwykle w związku, gdy coś idzie źle, wina leży po dwóch stronach - po stronie żony oraz teściowej. W moim przypadku dochodziła jeszcze strona trzecia – szwagierka. Trzy Wiedźmy przy nich to małe, niewinne kociaki. Gdy kilka lat temu odeszła „ukochana” mamusia myślałem, że będzie lżej, jednak żonka i jej siostrzyczka szybko wyprowadziły mnie z błędu i w końcu mnie zamęczyły. Wreszcie spokój, cisza, czas tylko dla siebie. Prawie że raj. Jednak tą błogą sielankę przerwał w pewnym momencie czyjś głos. Tak jakby ktoś wołał moje imię. Po chwili znowu, głośniej, bardziej natarczywie. Poczułem jakbym przebudził się z pięknego snu i wpadł od razu w koszmar.
- Dalej Łazarzu, wstawaj. Cztery dni już w tym grobie gnijesz! – Gderała żona – No powiedz Mario, co to za leń!
- Jak zwykle masz rację Marto – wtórowała jej siostra – Wyłaź z tej ciemnicy i bierz się do roboty! Drewna trzeba nazbierać, wody z jeziora przynieść, ryb na obiad nałowić….
Przestałem słuchać ich jazgotu.
A było tak pięknie! Popatrzyłem z niemym wyrzutem na mężczyznę stojącego obok mojej żony.
- No nie, staaary. Nie funduj mi tego od początku.

______________________________________________________________________

OZYRYS

WYŚCIG

Biegłem. Całe moje życie od początku było jednym, wielkim wyścigiem. Powtarzano nam do znudzenia, że liczy się tylko wygrana i osiągnięcie celu przed innymi, ponieważ zwycięzca może być tylko jeden. Pędziłem więc jak najszybciej się dało, od tego wszak zależało moje dalsze istnienie. Prawdziwy wyścig szczurów.
Przed rozpoczęciem biegu często zastanawialiśmy się ze znajomymi nad celem tego wszystkiego oraz nad nagrodą, która czekała jednego z nas na końcu drogi. Jaka ona będzie i co tak naprawdę stanie się z resztą uczestników? Nikt tego nie wiedział, ale wszyscy mieli się o tym przekonać. Tak stworzony został ten świat, więc trudno było narzekać na jego sens.
Sam bieg nie należał do najprostszych. Oprócz kondycji potrzeba było także i sprytu, aby ominąć pułapki rozsiane po drodze. Nie byłem może najsprawniejszy, ale utrzymywałem się w czołówce peletonu, miałem nadzieję, że uda mi się wygrać wykorzystując intelekt oraz szczęście. W pewnym momencie trafiliśmy na niespodziewaną w tym miejscu przeszkodę. Większość biegnących na czele rozbiła się o nią i zginęła od razu. Bycie liderem nie zawsze jest bezpieczne. Po chwili przy barierze tłoczyła się nas już cała masa. Nie napierałem na nią bezmyślnie jak reszta gromady, bo wiedziałem, że to nic nie da. Rozejrzałem się za to dyskretnie na boki i w pewnym momencie dostrzegłem maleńkie przejście, a z nim swoją szansę na zwycięstwo. Nie informując innych, powoli ruszyłem w tamtym kierunku i już po chwili przeciskałem się przez nie. Zanim reszta zorientowała się, że istnieje inna droga, ja byłem daleko z przodu.
Nagle ją dostrzegłem.
NAGRODA.
Majestatycznie przesuwała się przed moim wzrokiem, jakby zapraszała w swoje objęcia. Wystarczyło tylko wejść do środka i odebrać co moje.

Jednak to prawda. Zwycięzca może być tylko jeden i to byłem JA!


***
- No nie płacz już, wszystko będzie dobrze – pocieszał ją jak mógł.
- Taaak, Tobie to dobrze mówić – zanosiła się płaczem
- Ale jak to się mogło stać? - dociekał
- Nieeee, wieeem, ale się stałoooo – ryczała coraz bardziej
- No już uspokój się. Ożenię się z Tobą – powiedział do niej, a do siebie w duchu szepnął – „Już wiem. To pewnie ta baba, z kiosku która sprzedawała mi gumki. Od początku mi się nie podobała. Nie dość, że miała igłę w ręku to jeszcze moherowy beret na głowie.”


_______________________________________________________________________

POSEJDON

GWIEZDNY PYŁ

Towarzysz Gagarin spogląda w Przestrzeń. Wydawałoby się, że próżnia to całkowita pustka, a jednak nie; czarny kosmos wokół statku kosmicznego roi się od maleńkich, lśniących cząsteczek, wirujących iskierek. Kosmonauta patrzy, zadziwiony. Cóż to jest, zastanawia się, analizując jednocześnie własne uczucia: ciekawość, fascynację, strach.
- Strach? Nie, - uspakaja sam siebie. Należy zachować zdrowy rozsądek. To tylko gwiezdny pył. Kosmiczny piasek, wypadający nocą z oczu wszystkich śniących o podboju kosmosu. To tylko nic nieznaczące okruszki, złoty kurz wszechświata, nic więcej. Misja prawie skończona. Pora wracać, okryty wieczną chwałą Bohatera Związku Radzieckiego.

- Towarzyszu Gagarin, a czy spotkaliście w kosmosie Boga albo inne istoty rozumne?
- Melduję posłusznie, towarzyszu generale, że żadnego boga w kosmosie nie widziałem.
- ....Czyli mamy dowód, towarzysze, - zwraca się do gości zebranych w wielkiej sali konferencyjnej tłusty generał, szczerząc w uśmiechu złote zęby - że Boga nie ma.

..... a wirujące ziarnka gwiezdnego pyłu odlatują dalej i dalej, by zacząć wszystko jeszcze raz...
_________________
Ten się śmieje, kto umrze ostatni.
Ostatnio zmieniony przez elam 19 Stycznia 2008, 16:28, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
 
Adashi 
Cyberpunk


Posty: 16753
Skąd: Pyrlandia
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:21   

16 sztuk? W :shock: W :bravo
_________________
Wysłano z Atari
 
 
Adanedhel 
Mroczny Kwiatuszek


Posty: 15705
Skąd: Land of the Ice and Snow
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:23   

Będzie trochę czytania :mrgreen:
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:24   

Ehh, nie zdążyłem... Może się uda przy następnej edycji, jeśli reklama cały czas będzie tak upier..., znaczy tak widoczna jak tym razem :D
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:24   

No ładnie, ładnie :bravo :bravo
będzie co czytać :mrgreen:
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:25   

:bravo Aż zajrzałem z ciekawości, tak zachwalałaś aktywność piszących ;)
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
Iscariote 
Wiedźmikołaj


Posty: 4787
Skąd: Łódź
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:27   

Kurde. Serio sporo.
W szoku jestem :)
 
 
Gwynhwar 
Tarmogoyf


Posty: 9817
Skąd: Z forum SF
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 22:38   

WoW, pierwszy raz widzę tak długą ankietę :shock:
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:02   

elam napisała:
Cytat
... posortowalam je od najdluzszego do najkrotszego.

To chyba tak jak sury w Koranie :mrgreen: Szorty dla fundamentalistów!
 
 
elam 
Gremlinek


Posty: 11118
Skąd: kotlinka gremlinka
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:05   

ale w ten sposob szort Ixolite nie jest ostatni ;P:
edytowalam, bo komus obcielam kawalek tekstu niechcacy ... sprawdzcie, czy macie wszystko :)
_________________
Ten się śmieje, kto umrze ostatni.
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:10   

Bardzo ładnie, kolorowo. Gdyby były obrazki, mielibyśmy Popcorn :wink:
 
 
Tomcich 
Tigana


Posty: 6557
Skąd: Ino
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:30   

Tyle tego napisane, że nikomu się czytać nie będzie chciało. ;P:
_________________
- Jak tam życie?
- Muchom by się spodobało..
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:43   

Ciekawe, czy liczba głosujących przebije liczbę autorów?
Taki zestaw tekstów rzeczywiście robi wrażenie i może... co niektórych wystraszyć.
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:47   

Ja już się lekko boję :D
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 15 Stycznia 2008, 23:48   

A ja już kilka przeczytałam :mrgreen:
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 00:02   

Pierwszy. Przeczytane i zaglosowane. Zaraz będzie komentarz
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 00:24   

A - porażka wykonania, Jezus bez sensu i gada jak potłuczony, i na cholerę te pigułki?
B - pomysł w porządku, koncówka zjechana
C - dobre, dałem sie wciągnąć i zaskoczyć. Punkt.
D - początek nienajgorszy choć nie odkrywczy, końcówka zrąbana dokumentnie
E - dobre, uśmiałem się
F - czyta się ok, pomysł ok
G - nie bardzo wiem o co chodzi, skad to drugie podejście?
H - ujdzie ale nie grzeszy oryginalnością
I - co to? 'dzień świstaka' i skąd? i po co? ale zgrabnie napisane
J - niby nic nowego ani specjalnie oryginalnego, ale czyta się fajnie
K - dobr, lekko napisane, swietnie zrobiony dialog. Punkt
L - fajne, ostatni akapit kompletnie zbędny
M - sympatyczny dowcip
N - sympatyczny dowcip
O - przeczytałem zanim elam dodała zgubiony fragment po gwiazkach i było niezłe, fajnie nawiązywało do tematu edycji, niby niedopowiedziane ale wszystko jasne, niestety końcowy fragment psuje szorta kompletnie
P - króciutkie ale fajne, jakaś tajemniczość skontrastowana z prostackim fragmentem o generale,

Do punktu kandydowały również - E, F, J, K, L, P (gdyby nie ta końcówka to i O by się do tej grupy załapało)

Niezła, cholera, edycja. I parę na prawdę fajnych rzeczy wyszło.
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Czarny 
GrimMod

Posty: 5363
Skąd: IŁAWA
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 07:39   

A - Nie
B - Nie
C - Nie
D - Nie
E - Nie
F - Nie
G - Tak
H - Nie
I - Nie
J - Nie
K - Nie
L - Nie
M - Tak
N - Nie
O - Nie
P - Nie
:twisted:
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 09:32   

O jaaaa, chyba przesadziłaś z tym reklamowaniem :)
Zastanawiam się między E, F, J, M i N :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Ziemniak 
Agent dołu


Posty: 5980
Skąd: Kraków
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 10:36   

Ares - banalny pomysł, nic ciekawego
Bastet - dużo błędów, ciekawy pomysł ale słabo wykorzystany i bez ciekawej puenty
Ceres - ciekawe...
Dagon - pomysł trochę oklepany, ale dobrze wykorzystany, zaskakujące zakończenie
Enki - ciekawe, zabawne, z pomysłem - Punkt
Freya - oklepane, nic nowego
Guinechen - ale o ssso chozzi?
Hathor - takie sobie
Inana - bez sensu
Jowisz - fajny pomysł, zabawne
Ketesz - dobrze napisane
Loki - dziwne, ale ciekawe
Marduk - zabawne, dobrze napisane
Nut - świetny pomysł, dobrze napisane - Punkt
Ozyzrys - takie se..
Posejdon - zakręcone
_________________
Starzejesz się gdy odgłosy, które wydawałeś kiedyś w trakcie seksu wydajesz obecnie wstając z łóżka
 
 
 
Sandman 
Rumburak


Posty: 2079
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 11:05   

Na szybko punkty: E i N, więcej coś skrobnę z domu, teraz mam mało czasu.
_________________
"Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."
Andrzej Majewski
 
 
 
rumeli 
Narzeczona Frankensteina


Posty: 304
Skąd: że znowu!
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 14:39   

Punkty przyznaję następująco:
Ares - szort "czerwono-zielony"
Jowisz - szort "smolisty" :wink:
_________________
Cnota jest w sercu, a nie gdzie indziej - Balzac
 
 
Słowik 
Cynglarz

Posty: 4931
Skąd: Kraków
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 14:46   

Ja głosuję na Jowisza i Nut.
Ozyrys byłby rzeczywiście rewelacyjny, gdyby nie ten dopisek po gwiazdkach.
Dagon fajny pomysł, kurczę, niech mi ktoś poleci coś podobnego, bo pisaliście, że wtórne i mi się głupio zrobiło ;)
_________________
I'd rather have a bottle in front of me than a frontal lobotomy.
 
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 14:52   

A-pomysł jakiś był, ale nie wyszło, liczne błędy, które mnie raziły
B-nie...
C-takie sobie
D-ciekawe, ale na punkt za mało
E-świetne, punkt ode mnie
F-ciężkie...ale ma coś w sobie
G-pomysłowe
H-interesujące rozwiązanie, niech będzie punkt
I-czegoś mi tu brakło
J-nie...
K-nie...
L-dobry początek, potem już fajnie nie było
M-nie dla mnie zupełnie
N-takie sobie
O- :) rodem z czasopisma
P-nie...
 
 
Delfino 
Tom Bombadil

Posty: 34
Skąd: Warszawa
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 16:56   

A - Nie bardzo mi się podoba. Pisanę trochę na siłę pod zadany temat. Autor solidnie musi popracować nad warsztatem, dużo czysto technicznych błedów, te wieloookropki itp.
B - Pomysł ciekawy, ale wykonanie kiepskie. Zbyt patetyczne, błędy logiczne, ISS wymiata :D
C - Ciekawe, ale jednak nie zagłosuję.
D - Bardzo odtwórcze, pomysł wałkowany wielokrotnie, ale ogólnie ciekawie zaprezentowane z zaskakującym zakończeniem. Podoba mi się. Ten motyw to dobry materiał na książkę, coś jak Powrót z Gwiazd, czy Cylinder Van Troffa, opowieść o zderzeniu między ludźmi różnych czasów. Dam punkt, choć praca zasługuje IMHO na 0,5 punkta :P
E - Nie za bardzo mi się podoba. Ogólnie ciekawy stył pisania, fajna forma, ale brakuje mi treści.
F - Znów bardzo odtwórcze, motyw wielokrotnie już wałkowany w literaturze. Samo w sobie ciekawe, ale myślę, że można to przedstawić o wiele lepiej, bardziej metaforycznie, nie wykładając wszystkiego czytelnikowi dosłownie.
G - Jak dla mnie zbyt to zakręcone.
H - Ciekawe i pewnie warte punktu, ale jakos mnie się takie opowieści niezbyt podobają :P
I - Podoba mi się styl i warsztat. Jednak sama historia zupełnie od czapy, na siłę podpięta pod ten temat.
J - Mnie się akurat niezbyt podoba, ale forma zupełnie poprawna.
K - Kolejne opowiadanie na ten sam temat. Ludzie zmówiliście się? :P Ciężko mu coś zarzucić, ale tak naprawdę nie ma tu nic odkrywczego czy wciągającego.
L - Dobry warsztat, ale sam pomysł dla mnie zbyt ciężki. Po prostu nie trawie tego typu opowieści, co nie znaczy, że jest to słabe. Nie wiem, nie wypowiadam się, ostrożnie nie dam punktu.
M - Ciekawy, lekki styl, ale sam temat nie trafia do mnie.
N - Bardzo przyjemne. Dobry pomysł. Podoba mi się, ale na punkt za mało.
O - Świetne. Dla mnie punkt. Nie zgadzam się, że końcówka słaba. Właśnie końcówka najlepsza, dobrze rozwiązuje ten szort. IMHO tak powinno się właśnie pisać szorty.
P - Nie wiem jak to oceniać. Konkluzja zbyt banalna jak na tak krótki szort. Wydaje mi się, że aby tak krótki utwór rzucił na kolana trzeba mieć naprawdę silnie rzucający na kolana pomysł.

Jeśli chodzi o Dagona, to myślę, że warto poczytać opowiadania Zajdla, tam tego typu motywy pojawiają się notorycznie. New Hope to mi się z kolei kojarzy z Frontierem. :D
_________________
Pozdrawiam,
Delfino
 
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 17:54   

A: Nie dosc, ze pomysl wyswiechtany jak nie wiem co, to jeszcze bledy ortograficzne (Noki!!!, Wrzesien z duzej litery!!!), interpunkcyjne (autor nie ma za wielkiego pojecia chyba o pisaniu dialogow a znak interpunkcyjny "cztery kropki" w jez. polskim nie istnieje, przed przecinkiem, na litosc, nie stawia sie spacji!), to jeszcze fabula lezy i kwiczy. Juz lepiej zamiast "Jezusa" bylo dac Morfeusza:P

B: Przegadane. Zeby szort znudzil w trakcie czytania, to trzeba miec zdolnosci :P Wyrzucilabym 3/4 opisow. Do tego powtorzenia "beda pracowite lata... lat 29" w 1 zdaniu. Poza tym, przymiotniki takie jak "polski" piszemy z malej. Za to "Slonce" z wielkiej.

C: W dynamicznych dialogach za duzo dookreslen typu "krzyknal pierwszy" "krzyczal drugi", zachwiewa to "szybkoscia" dialogu. Troche powtorzen: "komputer podal wynik", "komputer potwierdzil stabilnosc". Ale pomijajac pare niezrecznosci stylistycznych, napisane sprawnie i z pomyslem. Inspirowanym klasykiem;) PUNKT.

D: zaimkoza. "jej marzeniach", "podzielali oni jej opinie", gryzie w oczy troche. Powtorzenia. Sam pomysl nawet ciekawy, chociaz tez widac inspiracje, mi sie troche kojarzy z "planeta Ksi" Zajdla.

E: Mnie nie bawia opowiadania typu "spersonifikowany Bog w koszulce LZ". Nie rozsmieszylo mnie, a chyba powinno. Poza tym jest nielogiczne. Skoro jednym przyciskiem (w dodatku wbudowanym w fotel, jakby byl uzywany co chwila:P) mozna "zmazac wszystko i zaczac od poczatku" to dlaczego przeraza ich "papierkowa robota"? No i jak zaczeli "wszystko od poczatku" to chyba garnitur od Armaniego powinien zniknac i Lucyfer powinien stac goly, jak go Bog stworzyl :P Slonce piszemy wielka litera. W koncowce za duzo "fajnych pomyslow" autor chcial upchnac i wyszlo strasznie na sile.

F: podobalo mi sie, chociaz pod koniec przegadane. Ostatnie zdanie przed *** zbedne. Za to nie podobalo mi sie, ze mamy Canfielda, Wierzbowskiego i Łysego naukowca. Albo wszyscy maja nazwiska albo mamy łysego, chudego i okularnika. No i niekonsekwencja: "panie Wierzbowski. Ten czarny placek, który widzisz" - ktory *pan* widzi, albo ktory widac:P

G: yy. Nie widze zadnego zwiazku przyczynowo skutkowego. Jak rowniez nie widze uzasadnienia czemu "od poczatku". Duza nieporadnosc stylistyczna, zwlaszcza ta narracja w czasie terazniejszym kluje w oczy. Widac, ze to chyba jedno z pierwszych opowiadan autorki. No i to *beep* mnie rozbroilo :P Juz lepiej by bylo chyba napisac kur.., jesli autorka nie chciala brzydkich slow ;) (autor plci meskiej by sie chyba nie zawahal:P)

H: ciekawe. Nawet niezle napisane i pomysl ciekawy. Nie podobalo mi sie tylko zdanie: "Gdy usiadł na fotelu z głośników popłynęły agresywne, psychodeliczne dźwięki, zagłuszające wszystko wokół, włącznie z dudniącą muzyką zza ściany, która wydawała się przy nich miękka i nijaka." - stanowczo za dlugie i zbedne, nic nie wnoszace do szorta a przez swa dlugosc przykuwajace uwage. Ale PUNKT dam.

I: sprawnie napisane ale zabraklo pomyslu. To, ze opowiadanie sie konczy tym akapitem, ktorym zaczyna nie jest nijak uzasadnione, ot chyba tylko tematem :P

J: spodobalo mi sie, jako zdecydowanej przeciwniczce papierosow ;) ale wydaje mi sie troche naciagniete. Czlowiek palil 20 lat i dopiero ostatnie sztachniecie wywoluje chorobe?;p No i skad o tym moze wiedziec lezacy pod balkonem zmiety pet, nie wspominajac juz o tym, ze ciezko mi sobie wyobrazic usatysfakcjonowanego peta:p

K: nijakie. I jeszcze pojawilo sie tam slowo "Matrix" ktore mnie odrzucilo do konca. Slowo "nom" jest dobre w czatach ale w ustach aniola jakos zupelnie mi nie pasuje, podobnie "heh". Pomysl oklepany.

L: Wstep rozciagniety i powolny, sekunda po sekundzie a potem wszystko gna. Do tego cos sie zle przekleilo "chwilê" i w zdaniu "Oczy zachodzącą mgłą" albo literowka albo brak orzeczenia.

M: O ile dobrze pamietam, to temat byl "od poczatku" a nie "na poczatku" ;p I znowu walkowanie tematow biblijnych... aa ratunku. Potem sie maturzysci dziwia, ze polowa tematow do wyboru na mature z polskiego jest o Biblii a tu nieprzymuszani szortowcy co chwila jakies biblijne odniesienia. Tutaj stylizowane na dowcipne, ale mnie nie rozbawilo.

N: Jak wyzej :P litosci! Tylko wykonanie lepsze i troche mnie rozbawilo.

O: "przesuwala sie przed moim wzrokiem" cos mi sie w tym zdaniu wybitnie nie podoba. Ale byloby nawet w miare, gdyby nie akapit po *** a *zwlaszcza* ostatnie 3 zdania. Nozeszwmorde :D Brakowalo mi jeszcze dopisku: "to na pewno ona przeklula ta gumke, a potem plemniki wydostaly sie przez dziure i zaczely swoj zakonczony sukcesem wyscig". Aaaaaaa :P Szort brutalnie zamordowany :>

P: nie ruszylo mnie. Na sile dopasowane do tematu. Za duzo przymiotnikow: "wielka sala konferencyjna" "tlusty general".


Dla tych, ktorym sie nie chce przechodzic calego postu: moje punkty poszly na C H ... :P
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 20:34   

kto da więcej?
nie pchać się ;P:
 
 
Tomcich 
Tigana


Posty: 6557
Skąd: Ino
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 21:02   

Przeczytałem. Niektóre fajne. Jak się zastanowię to pewnie zagłosuję. :wink:

Ktoś obstawia autorów? :mrgreen:
_________________
- Jak tam życie?
- Muchom by się spodobało..
 
 
 
elam 
Gremlinek


Posty: 11118
Skąd: kotlinka gremlinka
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 21:08   

ja moge ;P:
_________________
Ten się śmieje, kto umrze ostatni.
 
 
 
Tomcich 
Tigana


Posty: 6557
Skąd: Ino
Wysłany: 16 Stycznia 2008, 21:21   

OK elam. To prześlij mi swoje typy na priva i zobaczymy czy trafiłaś. :mrgreen:
_________________
- Jak tam życie?
- Muchom by się spodobało..
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group