To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Piknik na skraju drogi [książki/literatura] - Ostatnio czytane

Luc du Lac - 4 Maj 2021, 17:20

to praca Niemca ?
Fidel-F2 - 4 Maj 2021, 19:13

si
Fidel-F2 - 6 Maj 2021, 09:16

Bezgwiezdne Morze - Erin Morgenstern

W ogóle nie miałem w planach, jedynie gdzieś tam, kiedyś wskoczyło przed oczy. Zanotowałem, że fantastyka, opis zniechęcał, dałem spokój. Ale ukazało się w Storytelu, postanowiłem spróbować. I wytrzymałem, coraz bardziej się zmuszając, do jednej trzeciej.
Jakieś takie pomieszanie Harry'ego Pottera z koncepcjami Dana Browna i pensjonarską erotyką. Mnóstwo chodzą, mnóstwo gadają, zapychaj rozmaitą watę ile się da. Wszystko to zanurzone w sosie urban fantasy. Tajemnicze tajemnice, jakieś zagadkowe symbole, sekretne stowarzyszenia, podstępne walki wróżkowych wywiadów, bajkowe legendy, maski i drżenia, niepokoje duszy i rozgorączkowanie ciała, znikające drzwi, czary mary inne wymiary, magiczne magiczności i jeszcze więcej tego typu rzeczy. I do tego och, ach i och, ach, ach. I nigdy nie wiadomo co z tego wyniknie, bo rzeczy nie mają ze sobą związku.

Mdły pasztet, albo nie moja wrażliwość. I bardzo mnie cieszy, że nie moja.
3/10

Fidel-F2 - 11 Maj 2021, 09:10

Siostrzyczka - Raymond Chandler

Chandler wytrawny jak zawsze. Fabuła odpowiednio skomplikowana, narracja może nie tak mroczna jak by mogła być, ale wciąż zadowalająco. Sam detektyw trzyma się tych swoich zasad, choć nie zawsze rozumiemy po co mu ta harcerzykowatość. Specyficzne frazy i wrażenie językowej dezynwoltury też jak zwykle. Zdania w rodzaju "Była chłodna jak zupa w akademiku", rozczulają mnie niezmiennie.

Kolejny Marolwe wciągnięty dzięki Storytelowi. Kilka przyjemnie spędzonych godzin.

Wysłuchałem w niezłej interpretacji Przemysława Bluszcza.
7/10

Fidel-F2 - 12 Maj 2021, 08:49

Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski

Nie ma co się rozpisywać, wszak powszechnie wiadomo co to takiego. Subiektywnie rzecz biorąc bardzo mi się. Lubię należycie zastosowane archaizmy, do tego potoczysty język Kraszewskiego, historia IX-wieczna. Z jednej strony legendy, z drugiej próba wtłoczenia ich w realistyczną narrację, w efekcie jednak otrzymujemy pewną dozę daklamatorskiej maniery. No i chciał nie chciał, XIX-wieczną ekspozycję. Merytorycznie nie szukałem dziury w całym. Czasem uśmiech wzbudzają drobiazgi, jak np. plemię Ukraińców z IX wieku. Chociaż, kto wie, może autorowi chodziło po prostu o jakieś plemię z pogranicza. Trochę razi przesadne sympatyzowanie z chrześcijaństwem.


8/10

Fidel-F2 - 17 Maj 2021, 08:52

Rambo: Pierwsza krew - David Morrell

Książka na podstawie której powstał dość znany film. I choć w filmie zaznaczone są główne koncepty społeczne przyświecające autorowi, wypadają one jednak znacznie bladziej. Powieść w aspekcie problemowym, dziś raczej prosta i wyraźna - w momencie powstania nie były to sprawy tak oczywiste, jest znacznie głębsza i szersza. Również postacie, zwłaszcza główne - Rambo i szeryf Will Teasle, są w pierwowzorze literacki stworzone o niebo pełniej. Miast głupawego szeryfa i superbohatera, mamy równorzędnych przeciwników różniących się jednak sposobem myślenia, umiejscowieniem w strukturze społecznej, celami, motywacjami i możliwościami. Dzięki ich konstrukcji pozycja nabiera dodatkowego, solidnego wymiaru psychologicznego, co również należy traktować jako rodzaj refleksji odautorskiej. Wersja literacka jest znacznie głębsza, bardziej poruszająca. Wyraźnie mniej skupia się na fajerwerkach i "efektach specjalnych". Brak efektu "zabili go i uciekł". Zamiast tego mamy emocje, dylematy, różne postrzeganie świata. I choć tak naprawdę, gdyby przystawić postać Rambo i szeryfa obok siebie, to okazuje się, że obaj walczą o to samo. A mimo to starcie jest nie do uniknięcia. Rambo: Pierwsza krew to także song antywojenny opowiadający o bezwzględności w traktowaniu człowieka jako maszynki do spełniania celów, a także o zmarnowanym pokoleniu młodych ludzi.

Poza wszystkim jest to bardzo dobre, dynamiczne czytadło sensacyjno-obyczajowe.

Literacko poznajemy Morrella jako sprawnego rzemieślnika. Język jest stosownie prosty acz nie prostacki. Trudno spodziewać się przy okazji tego typu literatury wielostronicowych rozważań nad pięknem przyrody. Pewna, nieznaczna, kostropatość może, jak się wydaje, pochodzić od tłumaczącego Jana Kraśki. Znam kilka jego powieści i jest tu pewne podobieństwo.

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Leszka Lichoty.
8/10

Fidel-F2 - 20 Maj 2021, 12:16

Parabellum. Prędkość ucieczki - Remigiusz Mróz

Książkę tę dostałem z przypadku, jeszcze zanim autor stał się rozpoznawalny. Z czasem ta jego rozpoznawalność rosła, a mi ubywało chęci do czytania. Pewnie rzuciłbym w diabły i zapomniał, gdyby nie okładka. Ta w jakiś sposób mnie przyciągała i nie pozwalała się wyprzeć. W końcu powiedziałem, raz kozie śmierć. Może Mróz pisze badziewie, ale ponoć język ma lekki, łyknę raz dwa i będzie z głowy, a nuż się okaże, że to przyjemne czytadło będzie. No i sięgnąłem.

Akcja zaczyna się kilka miesięcy przed wojną, jednak zasadnicze wydarzenia rozgrywają się w czasie kampanii wrześniowej. Rzecz jest równolegle trzywątkowa - nawiewająca do Francji, piechotą na zachód w prostej linii przez front i całe Niemcy, para polsko-żydowska (sic!), niemiecki oficer zdobywający Rawicz oraz niewielka grupka polskich żołnierzy z rozbitego oddziału. Część wątków oczywiście gdzieś tam się splata, nie wiem czy wszystkie, bo nie doczytałem. Porzuciłem lekturę jakoś w 2/3, gdy niemiecki oficer, po usłyszeniu wystrzału, uchyla się przed karabinową kulą zmierzająca w kierunku jego głowy. Ręce mi opadły i dalej nie dałem rady, choć wcześniej mężnie zniosłem kwitnący we wrześniu rzepak. Insza inszość, że do tego czasu nudziłem się niepomiernie, mimo iż nieustannie coś się działo. Co z tego jak bez większej logiki czy sensu. Plany i działania bohaterów są tak durne, że ciągle zastanawiamy się, czemu te głupki żyją tak długo.

Postacie Mroza są skrojone jak z podręcznika kreatywnego pisarstwa. Niby w rozmaity sposób rozbudowane, jednak przez skórę czujemy, że to kukły. Brak tu jakichkolwiek emocji, zakusy autora w tym kierunku są wybitnie żałosne. Reakcje emocjonalne, mocno teatralne, przywodzą na myśl wysiłki sceniczne prowincjonalnych aktorów. Nawet przez chwile nie wierzymy, że to się dzieje na serio. Dylematy moralne jakie dręczą te marionetki, są z gatunku tych najbardziej pensjonarskich. Wszystkiego dopełnia język na poziomie gimnazjalnego wypracowania, będący tak daleko od choćby potocznego wyobrażenia o języku polskim z pierwszej połowy XX w. jak to tylko możliwe. Niby mamy 1939 rok, a w nieustannym napięciu czekamy, kiedy te patafiany wejdą do Starbucksa w Sochaczewie i zamówią sojową latte. Niemcy zaś, są jakby żywcem wyjęci z Czterech Pancernych. Dają się robić w bola pierwszemu lepszemu wsiokowi (oczywiście poza kilkoma, którzy przelatującą kulę potrafią złapać zębami) przy pomocy najbanalniejszych trików. Czytelnik, obserwujący wracającego z oddalenia za potrzebą niemieckiego żołnierza, zastanawia się czemu on nie jest obszczany po kokardę, jakim cudem udało mu się podołać tak skomplikowanemu zadaniu. No i humor..., dobra odpuśćmy, nie ma co kopać leżącego (tak naprawdę to kończą mi się wredne porównania).

Co do wiarygodności historycznej, ogólnie rzecz biorąc, sprawa jest drętwa jak ryba po 14 kV. Autor naczytał się rozmaitych faktów z Wikipedii i zastosował jak leci, większości nie rozumiejąc i nie potrafiąc stosownie umiejscowić.

Podsumowując, dostajemy najtańszą wojenną przygodówkę, z żenująco głupimi przygodami i takimiż bohaterami. Najbardziej discopolowa książka jaka mi się przydarzyła. Rzecz dla wyjątkowo niewymagającego czytelnika.

1,5/10

Fidel-F2 - 21 Maj 2021, 08:13

Więzień na Marsie - Gustave Le Rouge

Le Rouge napisał tę opowieść na początku wieku XX, jednak literacko i fabularnie rzecz jest bardzo mocno dziewiętnastowieczna. To trochę taki "Verne dla ubogich", o kilka długości odstający od np. Wellsa, który mocno wybiegał wyobraźnią w przyszłość. Fabuła powieści jest liniowa, banalna, autor niespecjalnie grzeszy wyobraźnią. Mars u Le Rouge'a przypomina po prostu jakieś fragmenty nieodkrytej Azji czy Afryki, gdzie francuski inżynier, przedstawiciel kultury europejskiej, niesie kaganek oraz jedynie słuszne wartości. Przy pomocy ognia i miecza zaprowadza cywilizację i porządek. Prymitywnego lokalnego języka można się nauczyć w kilka tygodni, miejscowe dziewczęta natychmiast zakochują się w przystojnym nieznajomym, a dokoła rosną buki i brzozy. Poza tym mamy tam milionerów, szurniętych naukowców, hinduskich magów-mistyków, itp. tałatajstwo. Już w chwili powstania tytuł był szablonowo nieodkrywczy. Powiedzieć, że Więzień na Marsie trąci myszką, to nic nie powiedzieć, z tej powieści wali naftaliną jak ze starej szafy. Dziś, w ramach SF, powieść nie broni się w żaden sposób. To wyłącznie zabytek.

Dla lubiących tego typu archeologię.

Wysłuchałem w niezłej interpretacji Marcina Popczyńskiego.

5/10

Fidel-F2 - 24 Maj 2021, 14:08

Inne okręty - Romuald Pawlak

Historia podboju którego nie było. Książka ta zostawia mnie w rozkroku. Bo z jednej strony sporo tu świetnych momentów, ale z drugiej, nie bardzo wiadomo po co to wszystko.

Po kolei. Koncepcja świata alternatywnego bardzo elegancka, przemyślana, bez zarzutu. Na dodatek sporo tu nawiązań do naszej rzeczywistości, ale nie prostackich przełożeń, a właśnie modulowanych nawiązań (np. szarża Kozietulskiego, Asarpay, Wojtyła i zamach). Dwa, rzecz napisana jest dynamicznie, językiem warsztatowo nienagannym, wyjątkowo przyjemnym w obcowaniu. Trzy, postacie również nakreślone umiejętnie, z głębią zależną od planu na którym występują. Cztery, opis rzeczywistości plastyczny, naturalny, historycznie i kulturowo stosowny. Pięć, batalistyka wyważona, w normie. Narracja wojenna nie narzuca się powieści w sposób przesadny. Jedyny zarzut, który mi przychodzi do głowy, to nadmierna lakoniczność, wręcz asceza w prezentowaniu wydarzeń.

Czyli cała konstrukcja, narracja, mięso powieści, jest w najwyższym gatunku. I kompletnie nie mam pojęcia po co to wszystko.

Żeby opowiedzieć odrobinę pogmatwaną, romansową historię w trudnych czasach, z której nic specjalnego nie wynika? Bo to właściwie powtórnie opowiedziana historia Skrzetuskiego i Kurcewiczówny. Choć oczywiście nie dosłownie, a nawet przewrotnie. Druga rzecz to wizje. Coś tam mówią o przyszłości. No i co z tego? Po co to? Co z tego ma wyniknąć? Dla głównego wątku fabularnego wystarczyłyby znacznie krótsze i inaczej podane. Ich obszerność i szczegółowość powinna do czegoś prowadzić. Według mnie, nie prowadzi do niczego. Spowodowało to u mnie frustrujące wrażenie, że cała powieść jest bardzo szerokim, bogato przygotowanym intro, świetnie zawiązującym akcję przed głównymi wydarzeniami. Których niestety nie ma, bo dalej jest słowo "Koniec". I jeśli jesteśmy przy okazji rzeczy których nie rozumiem, to kocówka z Andagoyą jest zupełnie od czapy, nie znajduję dla niej żadnego umocowania.

Podsumowując, Inne okręty oparte są na niezłym pomyśle, jednak nie wyzyskują potencjału jakie ten dawał. Pozostają solidnym, sprawnie napisanym czytadłem.

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Marcina Popczyńskiego.

6,5/10

Kruk Siwy - 24 Maj 2021, 17:01

Fidel-F2 napisał/a
Czyli cała konstrukcja, narracja, mięso powieści, jest w najwyższym gatunku. I kompletnie nie mam pojęcia po co to wszystko.


Żeby Czytelnik miał niegłupią, rozrywkową rzecz do przeczytania? Czy Romuald Pawlak chciał napisać powieść Wielką i Ambitną? Raczej nie. Nie sili się w tym tekście na nic, poza tym coś streścił Fidelu-F2, Z mojego punktu widzenia cel osiągnął, ani razu nie chciałem porzucić lektury, a zakończenie mnie i owszem rozczarowało, ale tylko dlatego, że chciałem jeszcze sobie poczytać...
W skali osiągnięć Romka (w formie powieściowej) to dla mnie 10/10.

Fidel-F2 - 25 Maj 2021, 09:03

Może za dużo wymagałem. Rzecz w tym, że po lekturze zwykle mam we łbie jakieś przesłanie od autora. Czasem wymagające jak u Lema, czasem proste albo i prostackie jak w większości opowiadań z NF. Mniej lub bardziej czytelne. Takich, które niczego nie przekazują, staram się unikać. Niejednokrotnie pewnie autor by się zdziwił, co zamieścił. :wink: No i po bardzo dobrze napisanych Okrętach miałem w głowie pustkę. Nic. Albo tam nic nie było, albo jestem za głupi żeby ogarnąć. Co wzbudziło u mnie uczucie grubego dysonansu. Plus rzeczy, które wydawałyby się do czegoś prowadzić, ale nie prowadzą - albo, znowu, ja tego nie dostrzegam.
Fidel-F2 - 26 Maj 2021, 12:03

Głos Pana - Stanisław Lem

To, że to jest powieść, to gruba ściema. Jak zwykle u Lema mamy esej filozoficzny ubrany z jakiegoś powodu w fabułę, a tym razem fabułę tak zdawkową, jak to tylko możliwe. Mamy pseudo-kontakt, przekaz gdzieś z kosmosu o którym tak naprawdę nic nie wiadomo do samego końca. Coś tam niby udaje się dociec, ale po prawdzie to nie wiadomo czy to odczyt przekazu, czy odkrywanie fizycznej konstrukcji rzeczywistości. Na dobrą sprawę to w zasadzie nie wiadomo czy to w ogóle jakiś przekaz jest, być może to przejaw natury. Na tym tle mamy rozważania filozoficzne - ontologia, epistemologia, aksjologia - wszystko tu jest. Plus troszkę socjologicznego gdybania.

Nie jest to rzecz do pośpiesznej lektury, ani też na jeden raz. Z pewnością warto powtórzyć. Nawet trzeba. Nie jesteśmy w stanie (ja przynajmniej), przyswoić i zachować wszystkiego w pamięci po pojedynczym odczytaniu.

"Jesteśmy jak ślimaki przylepione, każdy, do swojego liścia." - Nie ma co się dziwić, że człowiek wymyślił sobie religię, większość nie jest w stanie znieść prawdy.

Jako literatura piękna, nie jest to żadne specjalne osiągnięcie. Ale nie w tę tarczę autor celował. Intelektualnie pozycja wybitna.
10/10

Fidel-F2 - 29 Maj 2021, 14:52

Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy - Sergiusz Piasecki

Opowieść o rzeczywistości przemytników na granicy polsko-radzieckiej w latach dwudziestych XX w. W jakiejś mierze biograficzna, jak się zdaje, dobrze oddaje realia. Jednak mamy tu ogromną dozę romantyzmu typowego dla opowieści pirackich czy westernowych. Choć czytelnik jest informowany o trupach, trudach i niebezpieczeństwach, to jednocześnie dostaje potężną dawkę liryzmu. Poetycznie rozgwieżdżone niebo, szorstką męską przyjaźń, miłości i zdrady, kawaleryjską fantazję, lekceważącą wszelkie niebezpieczeństwa brawurę, przy tym heroizm i swoistą rycerskość. Zapomina, że to po prostu przestępcy, bandyci; darzy sympatią, kibicuje im w przedsięwzięciach.

Poza tym mamy tu pewien fatalizm. Kolegów ubywa w szybkim tempie, entropia społeczna środowiska postępuje z bezwzględną konsekwencją, podobnie ma się z moralnością oraz stanem psycho-emocjonalnym bohatera. To nieuniknione, więc żyjmy szybko i intensywnie.

Język powieści jest prosty, jednak zgrabny. Narracja potoczysta, jest w tym rytm, puls. Trafia się niewymuszony, zwykle sytuacyjny, humor. Czyta się (no dobra, ja słuchałem).

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Jacka Rozenka.
7/10

Fidel-F2 - 1 Czerwca 2021, 14:48

Ostatnia Imperoks - John Scalzi

Autor ładnie wystartował pierwszym tomem, by mocno opaść przy drugim. Tom trzeci utrzymuje wady serii, raczej nie udało się odzyskać początkowego wigoru. Naiwność fabularna, kreskówkowe przerysowanie bohaterów, kawa na ławę na poziomie hiper (Początkowo pokój ze sztuczną inteligencją, zdawałoby się, jest dobrym pomysłem, ale tak na prawdę potrzebny jest autorowi po to by wyjaśniać sprawy najbardziej oczywiste, tak by najgłupszy z czytelników nie czuł się wyobcowany). Scalzi nieustannie stara się być cool tak bardzo, jak tylko może, co przynosi efekt podobny do tego, jaki uzyskuje pięćdziesięciolatek próbujący na imprezie poderwać nastoletnią córkę kolegi z pracy. Część dialogów autor mógłby wyrzucić do kosza lub sprzedać Zelazny'emu do Amberu, drętwota tego aspektu bywa przykra. Trzeba jednak przyznać, że jest tu nierówny i zdarzają się dialogi bardzo rzetelne. Do plusów zaliczam też zamknięcie historii w trzech tomach. Stoję na stanowisku, że jeśli komuś nie udaje się ta sztuka i musi naprodukować więcej, to nie warto takiej taśmówki nawet zaczynać. Podobały mi się też nazwy statków/okrętów kosmicznych, czasem wykorzystywane do metażartów, oraz to, że przez trzy tomy autor nawet nie zająknął się co do genezy takiego zwyczaju.

Sumując wszystkie tomy, szkoda trochę mocno popowej tonacji tej trylogii, bo uniwersum udało się Scalziemu wymyślić fajne. Niemniej polecam w celach relaksacyjnych. Łatwo, lekko i przyjemnie. W sam raz na plażę.
6/10

Fidel-F2 - 3 Czerwca 2021, 10:23

Rzeka złodziei - Michael Crummey

Nowa Funlandia początku XIX w., a w retrospekcjach cofamy się, mniej więcej, o pół wieku. Powieść jest swoistą zadumą nad losem plemienia Beothuków, zwanych Czerwonymi Indianami. Część z nich wymarła od chorób przywleczonych przez białych osadników. Resztę wymordowano.

Crummey w dużej mierze opiera się autentycznych wydarzeniach i postaciach. Naturalnie przykrawa materię na potrzeby powieściowe i w efekcie otrzymujemy coś na kształt beletryzowanego reportażu. Reportażu o agonii plemienia. Acz paradoksalnie nie jest to główny plan, bo sami Indianie, są gdzieś w tle, w rozmowach, planach. Powieść przedstawiona jest głownie z perspektywy Europejczyków, którzy w różnych charakterach zawitali na Nową Funlandię, i to oni bezwzględnie dominują. Indian widzimy niemal wyłącznie na pozycjach słabych, podległych, czasem prezentują się wyraźnie infantylnie.

Narracja Crummeya jest niemal ślimacza. Autor pochyla się nad wszystkim z wielką dociekliwością i cierpliwością. Nawet sceny starć, napadów, pozbawione są dynamiki, rozwleczone. Bohaterowie opowieści przedstawieni są z wielką drobiazgowością i głębią. Jest tu jednak pewna drażniąca wada. W przypadku każdej postaci, gdy ta szerzej wypływa na kartach powieści, autor odrywa się od głównego wątku i popada w obszerną dygresję. Opowiada długo o dzieciństwie, traumach, przeżyciach kształtujących postawę i moralność, rozmaitych mniej lub bardziej istotnych wydarzeniach. Samo w sobie nie jest to oczywiście naganne, jednak gdy metoda zastosowana jest wielokrotnie przy szeregu postaci, w sposób niemal identyczny, zaczyna razić schematycznością.

Do niewątpliwych zalet powieści zaliczyć można sposób kreowania relacji pomiędzy postaciami. Głębokie, uzasadnione, logiczne, bardzo prawdziwe. Autor bardzo umiejętnie uwypukla niejednoznaczność zdarzeń, postępków. Czasem nieznajomość drobnego faktu może zmieniać bardzo dużo, a pochopne, chybione osądy doprowadzić do tragedii.

Poza wszystkim Crummey doskonale przedstawia obraz epoki. Społeczne zawiłości, idee, postawy, sposób myślenia ówczesnych, przemiany. Kolejnym plusem jest sposób prezentacji przyrody. Sugestywnie oddana surowość, w oczywisty sposób wpływająca na niemal wszystkie aspekty życia, jest dopełnieniem, przesłanką, wyjaśnieniem, czasem usprawiedliwieniem.

Sednem powieści jest zagłada Indian, ale obserwujemy głównie białych. To sugestia, że ten świat już przepadł. Choć jeszcze gdzieś tam istnieje, to nic go już nie uratuje. Jest w tym pewien fatalizm. Indianie byli skazani, bez możliwości ratunku. Brzmi to trochę jak usprawiedliwianie białych. I trochę tak jest, jednak Crummey widzi ich winy - okrucieństwo, bezwzględność, pazerność, egoizm, pozorowanie działań, lekceważenie, brak wrażliwości, empatii - ale nie potępia w czambuł, stara się patrzeć ze wszystkich stron. Dużym winowajcą zaistniałej sytuacji była przepaść pomiędzy mocno różniącymi się kulturami. Odmienne postrzeganie świata, sprzeczne paradygmaty cywilizacyjne, stosunek do natury czy chociażby prawa własności. Dla białych przywłaszczenie sobie cudzej rzeczy to kradzież zasługująca na bezwzględne potępienie, dla Indian "znalezione" przedmioty były darem natury, a ich spożytkowanie, jak najbardziej moralnie właściwe. Prowadziło to do nieuchronnej spirali odwetów, a w efekcie, katastrofy. Pech Beothuków polegał na tym, że byli stroną słabszą.

Z powyższych wynurzeń wyłania się obraz powieści bardzo solidnej, niemal bez wad i nie będę się spierał sam ze sobą :) , niemniej czegoś mi tu zabrakło. Mimo tak wielu zalet, nie potrafiłem odnaleźć magii, wczuć się w klimat. Przyswoiłem dość beznamiętnie.

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Marcina Popczyńskiego.
8/10

Fidel-F2 - 9 Czerwca 2021, 10:34

Semper Fi! - W.E.B. Griffin

Harlequin dla facetów.

Pierwszy tom cyklu Korpus, opisującego losy amerykańskich marines w okresie II wojny i zaraz po. Zaczyna się fajnie. Wojska USA stacjonują w Chinach. Wojny jeszcze nie ma, ale podchodzą Japońców, zdarzają się jakie walki na noże, większe starcia, jakiś wywiad. Co prawda rzecz jest raczej na poziomie ogólników - np. bohater zdobywa informacje wywiadowcze, ale my dowiadujemy się, że to zrobił, a nie jak to robił. Po prostu wiemy, że jest miszczem i sobie poradził. Ogólna zasada jest taka, że im bliżej obyczajówki, tym szczegółów więcej, im bliżej wojny, tym stopień uogólnienia wzrasta. Mimo wszystko jest w miarę fajnie, ale potem główny bohater wraca do Stanów i wszystko się rozłazi. Zaczyna się obyczajówka na całego, jak z jakiej Dynastii czy innej Mody na sukces. Spotkania, koktajle, imprezy, luksusowe hotele, bzykanka i od czasu do czasu fasowanie munduru albo czyszczenie broni, może jakiś rozkaz, który bezwzględnie trzeba przedyskutować z przełożonym. Pisanie o Semper Fi! jako o powieści wojennej, to bardzo grube nadużycie.

Zastosowana narracja trzyma się w szyku. Bohatera co prawda spotykają, od czasu do czasu, jakieś drobne nieprzyjemności, ale poza tym jest w czepku urodzony. Zawsze znajdzie się wyższy rangą oficer łamane przez nadzwyczajne okoliczności przyrody i polityki, który przejrzy wredne knowania i uratuje bohatera przed niesprawiedliwością, na otarcie łez dokładając awans. Bohater nie przebiera w zdobyczach seksualnych, ale na stałe trafia mu się nadzwyczajnie piękna, przemądra, hiperbogata, wierna, uczciwa, pracowita i zaradna, a na dodatek dziewica. I owa..., no właśnie..., ujrzawszy bohatera zakochuje się bez pamięci i jeszcze tego samego wieczora (i wszystkich następnych) rzuca się w wir rozmaitych seksualnych wygibasów z zapamiętaniem potocznie przypisywanym parom króliczym. Łaskawy los obrzuca go gotówką i bogatymi przyjaciółmi, niczego mu więc nie brak, luksusowych kabrioletów nie wyłączając. I tak jest ze wszystkim, idylla. Kłody są pozorne, a wszystko za dotknięciem zamienia się w złoto. Nagminne są tanie, sentymentalne chwyty. Np. jeden z bohaterów dba o przyszłość synów. Dzięki przemyślności, udaje się ulokować ich w wojsku, w stopniach oficerskich. Jeden jest w armii, drugi we flocie. Kariery pewne i pożądane. I uwaga! Ten drugi dostaje w przededniu wojny przydział na USS Arizona. Wszyscy są dumni i się cieszą. Właśnie! Co i rusz dostajemy takie melodramaty w stylu Hollywood lat 50. - wyraźne, uteatralnione, z grubym makijażem.

Można zauważyć, jaką taką, krytykę wojskowych absurdów. Nie jest to naturalnie Paragraf 22, niemniej wyraźny akcent. Do tego trafia się humor, czasem odrobinę wysilony, taki wicie rozumicie, ale częściej, całkiem przyzwoity, zwykle sytuacyjny. Z dialogami bywa różnie, części należałoby się pozbyć bez mrugnięcia okiem.

Sumując. Pulpa jak stąd do Pearl Harbor. Obyczajówka przybrana w nieliczne wątki wojenne, a raczej quasi-wojenne. Niemniej jest to pulpa napisana dość sprawnie i można to czytać dla jakiego odprężenia. Zakładam, że dalsze części będą bardziej "wojenne", bo finał tego tomu zbiega się z japońskim atakiem na amerykańską bazę floty i lotnictwa na Hawajach, więc powinno "się dziać". Traktuję tę pozycję trochę jak szeroką ekspozycję przed właściwymi wydarzeniami.

Może trochę przesadnie, trochę w kategorii guilty pleasure, dam
6/10

Fidel-F2 - 11 Czerwca 2021, 09:13

Święty Wrocław - Łukasz Orbitowski

Zacząłem od późnych książek autora i Inna dusza, a przede wszystkim Kult, zrobiły na mnie duże wrażenie. To były bardzo dobre rzeczy pod każdym względem. Postanowiłem nadrobić zaszłości i spróbowałem Świętego Wrocławia. No i lipa.

Mamy tu pewne podobieństwo do Kultu. Jest wiele scen, wątków, koncepcji, które znajdują się w obu powieściach. Tyle, że w wersji ze Świętego Wrocławia sprawiają wrażenie notatek, zapisu pomysłów, konspektów do Kultu.

Cały warsztat Orbitowskiego w tej powieści, sprawia wrażenie niedorobionego, zwłaszcza w porównaniu do rzeczy późniejszych. Co oczywiście jest pozytywem, wszak najprawdopodobniej są to oznaki rozwoju. Niemniej w trakcie akurat tej lektury, rozmaite niedyspozycje nam doskwierają. Postacie są niby rozbudowane, ale momentami koślawo, momentami sztampowo, przy tym w tonacji przesadnie cool. Sama fabuła, w mojej ocenie, mocno niewiarygodna, chaotyczna, zgrzyta sprzecznościami. Postacie miotają się wte i wewte, bez specjalnego uzasadnienia i przy mocno pozornej logice. I na dodatek, grzech największy, od pewnego momentu jest to wszystko mocno nudne, nawet wydumana i komiksowo przerysowana końcówka nie ratuje sytuacji. Na koniec nie bardzo wiem po co to wszystko. Autor opisał się po same uszy i w zasadzie nic z tego nie wynika, zero przekazu, zero refleksji. Jakby celem samym w sobie było błyszczenie formą, tyle, że ta jest mierna.

Pozycji brakło weryfikacji, redakcji, przemyślenia. Wyszedł półprodukt na szybko.

Wysłuchałem w jakiej takiej interpretacji Macieja Więckowskiego.
4/10

Fidel-F2 - 24 Czerwca 2021, 09:35

Do broni - W.E.B. Griffin

Drugi tom cyklu Korpus jest jeszcze słabszy od pierwszego. Główna zawartość tomu to obyczajówka, zasadniczo ze świata bogaczy. Czyli więcej koktajli, luksusowych hoteli i aut. Do tego dochodzi jeszcze wypasiony jacht. Od czasu do czasu bzykanko i napalone panny i wdówki. Ze spraw wojskowych czyścimy broń i strzelamy na strzelnicy, czyli licząc z tomem pierwszym, dwudziesty siódmy raz dokładnie to samo. Jest też trochę zakulisowej polityki, podanej jednak w kosmicznie naiwny sposób. Z wydarzeń ściśle wojennych, obserwujemy średnio udany atak piechoty morskiej na atol Makin. Całe wydarzenie mieści się na kilku stronach, siłą rzeczy przedstawione jest pobieżnie, a także, niestety, nieudolnie. Większość publikacji stricte historycznych napisana jest z większym biglem.

Wszystkie elementy składowe warsztatu, czyli konstrukcja postaci, intrygi, fabularne twisty, narracja, dialogi, umiejętności czysto literackie, itp., są na poziomie licealnego wypracowania. W miarę poprawne, ale mocno proste, banalne, bez jakiegokolwiek wyrazu.

Miałem nadzieję na jakiś tasiemiec wojenny, pulpowy guilty pleasure, który da się niezobowiązująco ciągnąć w wakacyjnym czasie, czy to na plaży, czy w robocie. Niestety wszystko można o tych książkach powiedzieć, ale że są to powieści wojenne to najmniej.

2/10

Fidel-F2 - 25 Czerwca 2021, 09:56

Nocne życie - Dennis Lehane

Poznajemy Joe Coughlina w 1926 roku, podczas napadu na nielegalne kasyno, w którym akurat zabawiają się kartami członkowie mafii. A potem jest jak zwykle w tym klubie. Napady, zdrady, więzienie, miłość, śmierć, nielegalny alkohol, sprzedajni policjanci i wiarołomni przyjaciele, itd. Nocne życie to biografia Joe, historia gangsterska. W tle Ameryka z prohibicją, wielkim biznesem i polityką.

Rzecz napisana solidnie pod każdym względem, w wielu aspektach mocno pokrywająca się z historią Vito Corleone i jego rodziny. Zarówno fabularnie jak i nastrojem. Żaden to jednak plagiat, po prostu ta sama grządka.

Świetna powieść dla fanów kina/literatury gangsterskiej. Dla pozostałych po prostu niezła historia.

Wysłuchałem w przyzwoitej interpretacji Macieja Więckowskiego.
7/10

Fidel-F2 - 30 Czerwca 2021, 09:53

Glatz. Zamieć - Tomasz Duszyński

Kolejna odsłona cyklu kłodzkiego. Dostajemy, w zasadzie, dokładnie to samo co w przypadku obu poprzednich tomów, na podobnym poziomie. Rzetelnie skonstruowany kryminał retro, z ciekawymi postaciami i wyczuwalnym klimatem międzywojnia. Rzecz utrzymana jest w lekkim stylu noir. Świat przedstawiony tupta sobie powolutku w czasie, i oprócz powojennych, społeczno-polityczno-ekonomicznych, problemów Republiki Weimarskiej coraz wyraźniej pojawiają się faszyści. Autor nie uchronił się przed pokusą, by korzystając z okazji, zarzucić mega sztampowego suchara z Hitlerem w roli głównej (Poza tym żarty nie są natrętne i raczej na przyzwoitym poziomie. Trafiają się naprawdę klasowe). Tu i tam trafiają się próby mędrkowania w kategoriach życiowo-filozoficznych, ale szczęśliwie ze stosownym umiarem.

Fabuła kryminalna zupełnie przyzwoita, nic wyjątkowego, ale daje radę. W jednym miejscu coś mi się nie zgadzało (ale może podczas słuchania utraciłem jakiś drobiazg, więc nie będę się upierał), w innym zbieg okoliczności był wyraźnie zbyt mocno naciągany (i tu będę się upierał).

Nie jest to wybitna literatura, ale nie obraża smaku ni inteligencji czytelnika. Jeśli komu podobały się poprzednie tomy, to i ten zasadniczo powinien.

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Filipa Kosiora.
6,5/10

Fidel-F2 - 8 Lipca 2021, 09:11

Wrota światów. Zła piosenka - Tomasz Pacyński

Ostatnia część niedokończonej sagi. Pierwsza część trzeciego tomu. Wszystko tu po packowemu, jeśli komu spasowały dwie pierwsze, to wie mniej więcej czego szukać. Gęsto, psychologicznie, drobiazgowo, postmodernistycznie. Niestety czuć, że to początek większej całości bo cały tom, w zasadzie, jest jedna wielką ekspozycją, zbieraniem drużyny, której nie udało się zebrać. Pierwsze sto stron niemal nic się nie dzieje poza filozoficznymi dysputami, wewnętrznymi monologami, dywagacjami nad *beep* świata, etyką, powinnościami i sensem bytu. Trzeba mocno zacisnąć zęby żeby się nie załamać. Dalej jest odrobinę lepiej. Tom przegadany jak mało który. Poza tym zgubiłem się w motywacjach, celach i uzasadnieniach bohaterów. Nie bardzo wiem po co im to wszystko. Pacek naciąga tę gumę bardzo mocno.

Trafiają się autorowi błędy. Płot ze sztachet zbity gwoździami w dwunastowiecznej Anglii? Jakaś nędzna chata z drzwiami obitymi żelazem, na żelaznych zawiasach? Karmin, który pojawił się dopiero po odkryciu Ameryki? Drobiazgi niby, ale mi rzucały się w oczy.

Ciekawostką jest wątek Jasona (ale nie tylko, również niektóre ogólne założenia - np. odseparowanych głównych graczy niezebranej drużyny), który Grzędowicz potem sobie wziął i zrobił z niego Pana Lodowego Ogrodu. Jasne, że nie dokładnie, bo u Packa ma to rozmiar sporego opowiadania, a u Jarka kilka tomów. Jednak są fragmenty, dość obszerne, przepisane niemal jeden do jednego. Czy dalsze części PLO są tak marne, bo Pacek przestał pisać i nie było z kogo zrzynać?

Dla fanów autora rzecz zdecydowanie warta lektury, w przypadku przeciętnego czytacza sprawa jest dyskusyjna. Jest to powieść przemyślana, niestety z pewnymi wadami i, jeszcze większe niestety, niedokończona. Prywatnie żałuję, że nie będzie kontynuacji.
6/10

Kruk Siwy - 8 Lipca 2021, 09:57

Fidel-F2 napisał/a
Czy dalsze części PLO są tak marne, bo Pacek przestał pisać i nie było z kogo zrzynać?


Różne rzeczy można Grzędowiczowi zarzucić, ale tego akurat nie. W latach dziewięćdziesiątych, gdy był rednaczem Fenixa opowiadał mi " Pana Lodowego" (wtedy jeszcze bez tytułu). Opowiadał zresztą wszystkim kumplom wkurzając ich niepomiernie, bo wyglądało na to, że na opowieściach się skończy. A wydanie powieści Packa to 2004 rok...

A i jeszcze jedno, większość polskich pisarzy, gdyby napisała rzecz tak marną jak "dalsze części PLO" zesikała by się ze szczęścia. Warto nieco miarkować opinie, no i dodawać magiczne "według mnie".

A żeby nie było, że ino chwale i bronię to i ja widzę różne wady pisania JG, lecz jak już wspomniałem są to wady teksów postawionych jakościowo ponad większością polskiej produkcji.

Howgh!

Fidel-F2 - 8 Lipca 2021, 10:41

Czytałeś Wrota światów?

Kruk Siwy napisał/a
Różne rzeczy można Grzędowiczowi zarzucić, ale tego akurat nie
Może coś mu się wcześniej rodziło w głowie, nie wiem, ale są fragmenty żywcem wyjęte od Packa. I żadne tam "moim zdaniem". Wiem, bo przeczytałem obie.

Kruk Siwy napisał/a
A i jeszcze jedno, większość polskich pisarzy, gdyby napisała rzecz tak marną jak dalsze części PLO zesikała by się ze szczęścia.
PLO byłaby zupełnie niezła gdyby wywalić z niej tak z 800 stron. Poza tym, to tylko obrazuje mizerię polskich pisarzy, bo że PLO to mistrzostwo świata mnie nie przekonasz. Bo przeczytałem.

Kruk Siwy napisał/a
A żeby nie było, że ino chwale i bronię to i ja widzę różne wady pisania JG, lecz jak już wspomniałem są to wady teksów postawionych jakościowo ponad większością polskiej produkcji.
Po pierwsze nie twierdzę, że PLO to tylko wady, poza tym mamy chyba inne procedury oceniania. Biorę książkę do ręki i widzę jej wady i zalety, i tak się odnoszę. Zupełnie nie dbam o to jak wygląd "na tle". Fakt, że coś jest ponadprzeciętnie popularne, nie robi na mnie wrażenia. Może takie, że bywam ostrożniejszy, bo często wiąże się to ze znaczącym udziałem "discopolo" w warstwie jakościowej.

Wszystko co piszę, zawsze jest "według mnie". Chyba, że zaznaczę inaczej.

Kruk Siwy napisał/a
Howgh!
to też nie robi na mnie wrażenia
Kruk Siwy - 9 Lipca 2021, 10:57

Może zacznijmy od tego, że nie pisałem aby zrobić na Tobie jakiekolwiek wrażenie. To dziwaczna koncepcja. Piszę, aby wlać nieco życia w martwe (martve?) forum.
No to ad rem:
Nie czytałem, a nawet nie zamierzam. Bo o ile wspominam Tomka serdecznie to nie będę się lekturować dziełami nie skończonymi, aż takiego wrażenia Jego proza na mnie nie wywarła. Jakbyś mógł podać o które sceny chodzi to sprawdzę, ale oczywiście wtedy, gdy uda mi się pożyczyć(?) kupić rzecz Pacyńskiego. Neguję fakt plagiatu (bo do tego sprowadza się Twoja wypowiedź) jako nie udowodniony. Kto od kogo ściągał? Nie wiemy, Pacyński i Grzędowicz znali się, myślę, że znali się bardzo dobrze. Grzędowicz mógł po raz enty opowiadać swoje projekty pisarskie w obecności Tomka? Mógł. A może kurka wodna ktoś trzeci ględził trzy po trzy i obaj panowie z tego skorzystali? Nie wiemy.
Zresztą w SF jak w żadnej innym gatunku prozy istnieje pojęcie "pomysłu przechodniego vel koczującego" i nikogo to nie gorszy ani nie zaskakuje.

Nie zamierzam Cię też przekonywać, że PLO to arcydzieło. Skoro Ci nie pasi tekst - żadne krasomówstwo a tym bardziej logiczne argumenty nie trafią do Ciebie. Znam Twoje zachowania i nie pokuszę się o ich zmianę.
Objętość PLO która tak Ci doskwiera jest wypadkową chęci wydawnictwa zarobienia jak najwięcej jak i zamysłu autorskiego, by dać Czytelnikowi rzecz na pełnym oddechu nie kończącą się pośpiesznie, "bo autorowi się znudziło". Zresztą Jarek analizując współczesną literaturę (poruszamy się w uniwersum SF i F) uważa, że następuje odejście od klasycznej powieści do "gawędy dziadowskiej" nie chodzi oczywiście o jakość. Wizja jest taka - wchodzisz do karczmy, gdzie dziad opowiada jakąś historię, słuchasz jej fragmentu a gdy piwo ci się skończy wychodzisz. Często przed zakończeniem. Taka opowieść " do kotleta". Mnie się ta koncepcja nie podoba, bom stary zgred, ale wielu młodziaków to kupuje. Oczywiście Grzędowicz poszedł na kompromis bo jego opowieśc ma początek, rozwinięcie i koniec. Ale wiele scen można by wyrzucić bez szkody dla fabuły. Ale nie zrobiono tego, bo są barwne, ciekawe śmieszne albo przejmujące... "dziadowskie" po prostu.

A jeśli chodzi o "według mnie" to wspomniałem o tym, bo męczy mnie a być może i innych ton "ex cathedra" i ogłoszenia ocen niczym Bóg Ojciec: książka jest zła (albo dobra) bo przecież wiem, bo ją przeczytałem. Nie chłopie, książka może być dobra, ale i tak się nie spodoba Fidelowi Wielkiemu, bo na ten przykład nie wie On o czym Autor pisze, wyjmuje tekst z kontekstu i epoki powstania nie wie, że autor bawi się nawiązaniami do innych tekstów lub zdarzeń, bo nie zna tychże. Albo poznaje te lektury jako Pan PO CZTERDZIESTCE i nie jest w stanie zrozumieć jak mogły zrobić jakiekolwiek pozytywne wrażenie na kimkolwiek. No przecież na nim nie wywarły.

Ale Fidelu żeby było jasne, jestem pełen podziwu, że tak szybko nadrabiasz braki lekturowe, i co ważniejsze dzielisz się z nami swoimi spostrzeżeniami. Wolałbym żebyś więcej czytał niż słuchał, bo tekst czytany "własnoocznie" bliższy jest zazwyczaj koncepcji autorskiej. Tak, że mam nadzieję, że dalej będziesz nas oprowadzał po galerii swoich lektur i jeszcze nie raz mnie rozśmieszysz, zastanowisz albo i wkurzysz.

Dixi.

Fidel-F2 - 9 Lipca 2021, 15:14

Co do robienia wrażenia to musiałeś coś znadinterpretować. Ale mniejsza z tym.

Kruk Siwy napisał/a
Neguję fakt plagiatu (bo do tego sprowadza się Twoja wypowiedź) jako nie udowodniony.
Plagiat jest oczywisty, żaden "pomysł przechodni vel koczujący" nie ma tu miejsca. Chcesz to sprawdzaj, nie to nie. Wydaje mi się, że wyraziłem się dość jasno o jaki fragment chodzi:

Fidel-F2 napisał/a
Ciekawostką jest wątek Jasona (...), który Grzędowicz potem sobie wziął i zrobił z niego Pana Lodowego Ogrodu.
Rozumiem to tak, że z Grzędowiczem jesteście kolegami i czujesz się w obowiązku obrony.

Zawsze istnieje ta możliwość, że idąc za Twoimi słowami, chłopaki byli tak zżyci, że uknuli dla beki szatański plan. "Te, Jarek, napiszmy dla jaj tak samo, to samo, i zobaczymy jak będą barany pokrzykiwać, który zrzynał od którego. Będzie ubaw." Tyle, że takie pomysły przekonują mnie jak zapewnienia Obajtka, że on prawy jest i sprawiedliwy, a do Orlenu z własnej kieszeni dokłada.

Ja też nigdy nie twierdziłem, że PLO jest najgorszą rzeczą na świecie. Ma zalety, ale ma oczywiste wady. Z tą dziadowską teorią mogę się nawet zgodzić, ale unikam tego typu produktów, nie jakoś histerycznie, ale jednak. Tego typu opowieść jest nużąca i blisko jej do Klanu czy innej Mody na sukces. I przepraszam jeśli Cię tu zmęczę, ale ex cathedra powiem, że to g. jest. A Grzędowicz dla kasy nawrzucał tego do PLO szuflami. Że to się discopolowej części czytelników podoba? No podoba i dobrze sprzedaje, bo ich dużo. Ale miej odrobinę godności i nie każ mi twierdzić, że to jest jakość.

Kruk Siwy napisał/a
Ale wiele scen można by wyrzucić bez szkody dla fabuły. Ale nie zrobiono tego, bo są barwne, ciekawe śmieszne albo przejmujące...
Są, w odpowiedniej dawce. Ale jeśli ktoś od rana do wieczora opowiada dowcipy o blondynce, to w pewnym momencie nawet najlepszy dowcip już nie śmieszy, a opowiadający osobnik zasadniczo już tylko irytuje. I jeśli dwa tomy, w przeważającej mierze składają się z takiej materii, to nie są to dobre powieści.

Kruk Siwy napisał/a
bo męczy mnie a być może i innych ton ex cathedra i ogłoszenia ocen niczym Bóg Ojciec
Nie ma nic bardziej "excathedralnego" niż "Howgh!". Tak, że tego, przyganiał kocioł... Poza tym, nie wiem, albo nie czytujesz uważnie moich wypowiedzi, albo to zła wola, bo nie raz i nie dwa zdarzało mi się doceniać rzeczy, które były poza "moim prywatnym gustem", w ten czy inny sposób. I nie przekonuje mnie argument, że kiedyś coś tam, kontekst, odniesienia, itd. Bo to standardy dla publicystyki, nie dla literatury pięknej. Rzecz może być staroświecka, niedzisiejsza, ale to jak jest warsztatowo (szeroko pojmując) napisana, to inna bajka. Oczywiście to temat wieloaspektowy i płynny jest, nie rozbierzemy w przepychance forumowej.

Packa akurat mam wszystko i czytam. Wolę czytać, słuchanie to działalność dodatkowa. Dużo jeżdżę i szkoda mi marnować czasu. W radio nie bardzo jest co słuchać, zresztą można się natknąć na kanalie w rodzaju Wolskiego czy innego Komudy i dzień zepsuty.

Kruk Siwy napisał/a
że tak szybko nadrabiasz braki lekturowe
"braki" to nie jest dobre słowo, sugeruje jakiś kanon
Fidel-F2 - 12 Lipca 2021, 11:04

Wiśniowy blues - James Lee Burke

Wczesny tom z cyklu z Davem Robicheaux. Dostajemy wszystko to co typowe dla Burke'a. Południe Stanów (choć tym razem część akcji przenosi się do Montany, na tereny indiańskiego rezerwatu), doły społeczne, wadliwe amerykańskie prawo, mafia, brutalna rzeczywistość, fatalizm losów, itp. Burke zwykle w swoich powieściach zwraca uwagę na jakiś konkretny problem społeczny. Tym razem mamy kwestie związane z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Fabularnie, w porównaniu z innymi tomami tego cyklu, jest raczej prosto (ale naturalnie nie prostacko), choć finałowe rozwiązania dają pewną satysfakcję. Postacie realistyczne, silnie umocowane w psychologii i rzeczywistości.

Dość wyraźnie da się zauważyć, że to wczesna powieść autora i pewne kierunki, które tu zaznacza, z czasem zostaną rozwinięte. Kolejne pozycje serii wyraźnie zmierzają do kategorii "uwspółcześniony, realistyczny i zbrutalizowany, kryminał noir". Wiśniowy blues, w porównaniu, jest lekturą dość lekką, prostszą w zasadzie w każdym aspekcie, i raczej jedynie wykazuje pewne symptomy czarnokryminalne.

Wysłuchałem w bardzo dobrej interpretacji Wojciecha Masiaka.
6,5/10

Fidel-F2 - 14 Lipca 2021, 14:38

Tajemnica Białych Płaszczy - Jean-François Parot

Okładkę zdobi grafika przedstawiająca jeźdźca z obnażoną szpadą, w trikornie, na koniu w dynamicznej pozie. Pierwsze co nam przychodzi na myśl to przygodowa historia spod znaku płaszcza i szpady, jacyś muszkieterowie, itp. I jest to po części prawda, jednak nie do końca. Bo w rzeczywistości dostajemy do ręki bardzo retro kryminał, umieszczony w konwencji klasycznej powieści detektywistycznej. Miejsce akcji to Paryż drugiej połowy XVIII w. Intryga nie jest wyjątkowa, jednak satysfakcjonująca. Kolejne zgony mieszają się ze sprawą wagi państwowej. Trzeba złapać mordercę i zapobiec aferze politycznej. A bohater jednak częściej korzysta z dorożki.

Narracja prowadzona jest w sposób z jednej strony mroczny, autor nie stroni od brutalności, ocierając się momentami o turpizm, z drugiej jednak, ów posępny wydźwięk łagodzony jest poprzez swoistą kostiumową teatralność. Niektóre elementy nie grzeszą logiką, jednak mieszczą się w przyjętej konwencji (np. bohater mimo iż nikogo nie dostrzega, "czuje na sobie czyjś wzrok" i traktuje to jako fakt, i co ciekawe, to rzeczywiście jest prawda). Dzięki temu czytelnik ma świadomość zbrodni i okrucieństwa, jednak zabezpieczony jest przed traumą pewnym rodzajem odrealnienia. Strefa komfortu nie zostaje przekroczona.

Wydaje się, że dzieło pozbawione jest humoru. Nie znajdziemy tu żartów ewidentnych, dostrzegalnych na pierwszy rzut oka. Jednak od czasu do czasu, spojrzenie szerszym kadrem pozwoli nam docenić swoisty dowcip tła. Subtelny, zwiewny ale inteligentny.

Postacie skreślone są zręcznie i adekwatnie do planów na których występują. Główny bohater, Nicolas Le Floch, poddaje się wyraźnej ewolucji. Pojawia się na planie jako nieopierzony, pełen entuzjazmu i wiary w ludzi, młodzian. Jest prowincjuszem, Paryż go zaskakuje i przeraża. Z czasem staje się człowiekiem doświadczonym, pewnym siebie. Niestety, jego dusza ulega skażeniu, świat przestał być tak uroczo prosty i przyjazny.

Jednym z głównych bohaterów powieści jest ówczesna rzeczywistość, i w tym, sam Paryż. Podczas lektury dowiemy się sporo o topografii miasta, załatwianiu podstawowych spraw związanych z ludzką egzystencją, poznamy zwyczaje i konwenanse. Jednocześnie obserwujemy układ relacji społecznych. W jednym z rozdziałów, autor kontrastuje posiłek ludzi dobrze sytuowanych i tych z najniższych warstw. Widzimy kolosalnych rozmiarów rozwarstwienie. Dostrzegany nieubłagany fatalizm losów. Chłopak siłą wcielony do armii staje się kaleką. Oczywiście nikt nie przejmuje się jego losem i pozostaje mu w zasadzie jedna droga, kariera przestępcza. Podobny mechanizm powoduje, że młode kobiety zostają prostytutkami.

Wydaje się, że autor położył silny nacisk na wiarygodne przedstawienie ówczesnej rzeczywistości. Nie ustrzegł się jednak fałszywych nut różnej natury. Kobieta z najniższych sfer społecznych umie czytać, zamki w mieszczańskim domu wymieniane są od ręki, z dnia na dzień. Bohaterowie używają takich określeń jak " traktować kogoś jak maszynę" czy używają słowa "chemia" na opis relacji damsko-męskich. Jestem świadom, że cześć tych rzeczy może wynikać z niedostatków przekładu.

Jednak najcięższy zarzut jaki bym powieści postawił, to monotonia narracji. Choć nie brak tu wydarzeń gwałtownych i dramatycznych, czytelnik nie odczuwa specjalnych emocji. Dominuje swoisty rodzaj beznamiętności, pasywności.

Mimo pewnych niedociągnięć, lektura Tajemnicy Białych Płaszczy była przygodą przyjemną i pewnie kiedyś sięgnę po kontynuację.
6,5/10

Fidel-F2 - 16 Lipca 2021, 08:26

Pożegnalne spojrzenie - Ross MacDonald

Klasyczny, wannabe noir, kryminał. Trudno orzec czy autor wzorował się na Chandlerze czy innych ojcach gatunku bo to zupełnie nie ta klasa. Rzecz niczego nie obraża ale też nie wzbudza, przynajmniej we mnie, żadnych emocji. Taki klepak. Intryga logiczna i nic poza tym. Bohaterowie niewybitnie poprawni, brak klimatu, humoru. Tekst jest treściwy i suchy, bez charakteru. Jeśli kto lubi emocje związane z rozwiązywaniem sudoku, polecam.

Nie zaprzyjaźnimy się z panem MacDonaldem.

Wysłuchałem w bardzo średniej interpretacji Tomasza Ignaczaka.
5/10

dziko - 16 Lipca 2021, 21:49

Fidel-F2 napisał/a
Pożegnalne spojrzenie - Ross MacDonaldKlasyczny, wannabe noir, kryminał. Trudno orzec czy autor wzorował się na Chandlerze czy innych ojcach gatunku bo to zupełnie nie ta klasa.


Czytałem parę książek MacDonalda, acz tej akurat nie - z tego co pamiętam, to nawet bardziej podobał mi się od Chandlera, w sensie choćby konstrukcji, spójności fabuły. Ale nie pisał równo i gorsze rzeczy też mu się zdarzyły. Powieści MacDonalda z racji czasów, w których powstawały, są też mocno przesiąknięte psychoanalizą, co nie wszystkim musi leżeć.

Fidel-F2 - 17 Lipca 2021, 11:03

Już dostałem głos, że to jedna z jego słabszych pozycji.

Dzięki. Może jeszcze kiedyś, coś w takim razie.



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group