To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Pierwsze koty za płoty - Spamując prozą radośnie

Fidel-F2 - 8 Kwietnia 2014, 16:21

Jak już się korzysta z cytatów wypadałoby podać źródło.
ErgoProxy - 8 Kwietnia 2014, 16:37

mesiash napisał/a
Wyłapałem na szybko jedną rzecz zaraz nad całkiem zgrabnym wierszykiem - rezolucja.

Podmienione już na roztropność. Wiersz oczywiście nie mój, ale nie wiem, czy kudosy posyłać Soyce i Mozilowi, czy na grób. : P

ARHIIZ - 10 Kwietnia 2014, 22:29

No, te wizerunki o wiele bardziej mi się podobają, mości Archoncie.
jewgienij - 12 Kwietnia 2014, 16:15

To jest naprawdę dobre pisanie, jak znajdziesz bardziej swój temat i wykorzystasz płynność pisania, będzie pewnie zajob. Teraz trochę na forumowy żart zakrawa, choć ładnie zrobiony.
ErgoProxy - 21 Maj 2014, 10:08

A zatem pożartujmy sobie.

Cytat
Ikonka daje znaki z belki Systemu. Ikonka: Jabba, komunikator sieciowy mojej własnej produkcji. Bez opłat, bez reklam, bez inwigilacji – ale na miód i frukta trzeba zapracować.

Ikonka daje znaki. Kto mnie woła, czego chce? Ktoś: Felczer. Obudziłeś się, mordo ty moja.


Felczer: Allo, allo.
Jogi: Fiołki, fiołki. Ominęła cię niezła impreza.
Felczer: Właśnie widzę. Rozbierają nam stację.
Jogi: O?
Felczer: Siedzą we czwórkę i wymontowują co się da. Kiedy będziesz?


Wieczorem…

Otóż właśnie. Wieczorem będę gdzie będę. Wszelakoż przed wyjściem zapuszczę mój sposób na Infinity. Przepraszam, ja nie jestem ja, ja jestem mój sobowtór.


Jogi: Wieczorem. Ale boję się, że niewiele pomogę. Mówisz, że czterech?
Felczer: Ipso facto.
Jogi: Był jeszcze taki Lewiatan na dokładkę.
Felczer: I co z nim?
Jogi: Tennoo heika banzai.


Felczer zamilkł na chwilę.


Felczer: Jogi, ty to zawsze odpalisz jakąś głupotę piramidalną.
Jogi: Co miałem robić? Był też z nimi myśliwiec, as przestworzy.
Felczer: Nie ma żadnego myśliwca.
Jogi: Nie ma? To super, zaliczyłem dwóch.
Felczer: A musiałeś się klonować?
Jogi: A miałem uciekać nie zadając strat? Żeby udowodnić, że Braterstwo to nooby do golenia?
Felczer: Na co i tak wyszło. Słuchaj Jogi: ty mnie jakoś nieładnie nazwałeś.


*beep* mać.


Jogi: Nijak cię nie nazwałem.
Felczer: Oho. Ja już rozmawiałem z Dzielnym.
Jogi: Dzielny ma to do siebie, że
Felczer: Powtórz to.
Jogi: klnie jak szewc. Co mam powtarzać? Nic
Felczer: Jak mnie nazwałeś.
Jogi: ci nie powiedziałem brzydkiego.
Felczer: Powtórz, kochanie.
Jogi: Przestań mnie podrywać.
Felczer: Misiu puszysty.
Jogi: Pyszczku złoty, nie obraziłem cię.
Felczer: Użyłeś takiego słowa.
Jogi: Tęczowy wesołek.
Felczer: Zaczynało się na P.


Westchnąłem ciężko nad klawiaturą.


Jogi: Nożny napęd rowerowy. Zadowolony? Czego jeszcze chcesz?
Felczer: Jogi, pragnę cię uświadomić, że ja analu nie praktykuję.
Jogi: Tylko oral.
Felczer: A już zwłaszcza pasywnego. Nie, tylko masturbacja we dwóch.
Jogi: Kubeczek zawsze pod ręką.
Felczer: Zgadza się. Jogi, jeszcze raz zasugerujesz, że ktoś mnie *beep*, a zacznę dzwonić po kolegach.
Jogi: Przyjadą i mnie zgwałcą?
Felczer: Nie, wymalują ci sprejem na murze: lubię małe *beep*.


Krejzi – seksi – kuul. Felczerrr...


Jogi: Tobie to zupełnie *beep*.
Felczer: Moja tolerancja ma swoje granice. Chcesz się przekonać, jak jest po drugiej stronie Mocy? Rób dalej z gęby cholewę.
Jogi: To jest szantaż.
Felczer: To jest sprawiedliwość społeczna. I zapewniam cię, że znajdę zrozumienie dla postulatów moich. Naprawdę, zastanów się nad sobą. Wspomnij Wielkiego Lema: nie klnij. Jak raz zaczniemy, nie będzie końca. Over and out.


Powiedział i poszedł.

Siedziałem zapatrzony w okienko Jabby dumając smętnie, czy Felczer zdolny jest spełnić swoją groźbę. Bo z jednej strony: to jest lekarz. Lekarze rzadko rzucają słowa na wiatr. Z drugiej strony jednak, byliśmy kumplami już w piaskownicy, zanim jeszcze którykolwiek z nas odkrył, co to fantazja seksualna. Dzielny i Fiolka przysiedli się do nas dwóch sporo później. Więc?

Zachciało się konowałowi poprawności politycznej...

VLC zapodawał piosenkę z jedego animca.

Oto dzień, gdy myśli nie wolno już dłużej kryć
Żyć czy być – obwieścić wolę i wyruszyć w tan
Gdy przegramy, świat ten być w końcu wykończyć się
Zdechnij psie – nie będzie pieśni, jeno wieczny ban

Oto dzień, gdy myśli nie wolno już dłużej kryć
Żyć czy być – obwieścić wolę i uderzyć w dzwon
Gdy przegramy, świat ten być w końcu wykończyć się
Zdechnij psie – nie będzie pieśni, zbiorą z naszych plon


Poznajesz, Charity? Wcale Ci się nie dziwię. Ilekroć Dzielny siądzie do jakiejś roboty, wychodzą mu dziwy i cuda-niewidy. W przypadku tłumaczeń, ma chłop takiego idefiksa, że jego teskty koniecznie muszą być śpiewalne do oryginalnej melodii. On więc musi zachować rytm i liczbę sylab, i jeszcze parę innych rzeczy. Jeden liryk potrafi cyzelować przez dwa tygodnie.

Czasami jednak klnie świat cały i Świętych Pańskich, kiedy spodoba mu się piosenka nieprzekładalna na naszą mowę. Na przykład Immigrant Song Led Zeppów. Podchodził do tego kawałka chyba już dziesięć razy, za każdym razem rzucając robotę w cholerę. Za krótkie słówka, zbyt zwięzłe linijki. Trzeba pisać tekst zupełnie nowy, a to się Dzielnemu zupełnie nie podoba: on jest tłu–ma–czem.

Co mi przypomina... tyżeś mi się Dzielny miał się z czegoś wytłumaczyć. Co to znaczy: „być wykończyć się”? Kaleczysz polszczyznę, wierszorobie, i mało mnie obchodzi, żeś ocalił metrum. Słowotwórstwo musi mieć ręce i nogi.

Odpaliwszy Sylphide zapatrzyłem się w maila. Tłumaczy się, niech go zaraza.


Hehehe. Kojarzysz Traskę z radioklubu? Pewnie, że tak. No więc ktoś do niego tak zagadał podczas sesji łączności. On nie wiedział, co to jest, ale wypytał się rozmówcy. To jest operator asercji. Ty klepiesz kod, to będziesz wiedział, w czym rzecz. Ja Ci tylko powiem, co to znaczy w ludzkiej mowie: koniec gadania. Koniec dyskusji. Dotąd wymienialiśmy luźno poglądy, a teraz podejmujemy decyzje. Zresztą jest jeszcze więcej znaczeń, ale to akurat najlepiej pasuje.


Tya. Rzeczywiście, jiddisz wiecznie żywy. Kiedy Żydzi omawiają jakąś kwestię, wyzywając się nierzadko od meszugene kopfen, w końcu jeden z nich zadaje sakramentalne pytanie: no dobrze; ale co to znaczy dla Żydów? Od tego pytania swobodne kółko dyskusyjne zamienia się w radę polityczną. To znaczy, że my robić być teraz to i to...

Operator asercji. Asercji, czyli relacji mocniejszej od tożsamości z prawdą logiczną. Relacji zgodności ze stanem rzeczywistym. Że, dajmy na to, zapytasz wierzącego: istnieje Bóg? Tak, Bóg istnieć być. A jak ma na imię? Być-być.

Napisałem tę linijkę i zapatrzyłem się w monitor. Boże drogi: co za bezsens, co za bełkot, co za dno. A wszystko przez to, że Dzielny nie potrafił wybrnąć z ambarasu i w desperacji sięgnął po nuż w bżuhu. A ja powtarzam po nim jak pingwin. I to ja jestem szefem naszego sojuszu? Podobno Braterstwo Broni Przed Złym Losem.

Właśnie, Braterstwo; musimy się naradzić, co dalej z naszą stacją na Aporis.

Była jedenasta. Teraz nie odpowiedzą, są zajęci; Dzielny w korporacji, Fiolka w ZUSie, Felczer na Izbie Przyjęć. Tylko ja jeden jak zwykle z wolnym czasem w nadmiarze. Rozumiesz już, Charity, dlaczego zaszczyt liderowania przypadł w udziale właśnie mnie?

W głośnikach z kolei Yngwie Malmsteen łoił gitarę elektryczną jako solista orkiestry filharmonicznej – co ciekawe, japońskiej; dlaczego nie europejskiej? cóż to mogło znaczyć? – ja zaś kurzyłem szluga przy uchylonym oknie. W perspektywie miałem osiedlową ulicę wytyczoną wzdłuż czteropiętrowego falowca. Chodnikiem wędrowali pojedynczy przechodnie, smyczowe psy obszczywały żywopłot, parka gołębi wydziobywała mrówki z trawy. Czasem przejechał samochód.

Sielanka.

Wypaliłem szluga, kiedy reaktor zaczął obwieszczać południe. Reaktor dzwonnicy nie ma; czort wie, czy proboszcz dobrodziej nie puszcza tego łomotu z taśmy.

Rozprawiwszy się z pierogami z serem na słodko zalogowałem się znów do Infinity, sprawdzić w pilotażu nową maszynę wyekwipowaną według patentu Xięcia Pana. Swoją drogą: to zaczyna przypominać nałóg. Ja mam parę lektur do przeczytania...

Mój mysliwiec wisiał na orbicie Wallaby, rzut beretem od orbitalnej bazy Jamesa Miltona. Milton to w Infinity człowiek–instytucja. Jeśli ja jestem nałogowcem, on stanowi ludzki wrak na pograniczu życia i śmierci, który bierze już tylko dla zabicia głodu, bo nie istnieje środek dostatecznie silny, żeby wzbudzić w nim choć ślad euforii. Ma zasadę: żadnej rozpierduchy w moim układzie, bo polecą wióry z obu stron i nie będzie mnie obchodziło, kto zaczął. Jak pojedynczy człowiek może egzekwować takie warunki? Może; wszędzie był, wszystkich zna. Jedna z pierwszych lokat w rankingu podług ilości lokalnej cyberwaluty.

Zszedłem z orbity i zacząłem kreślić ósemki w przestrzeni. Jak się spodziewałem, maszyna ważyła swoje i było to czuć w pilotażu: musiałem przyzwyczaić rękę do bezwładności dużej masy. Kreśliłem więc ósemki, Charity – gdzie jak gdzie, ale na Wallaby nikt mnie przecież nie zaczepi, nooby otrzymują ostrzeżenia prosto w okular – póki nie dostałem salwy w zad.

Squarrrk!

Kontrolki okularu zakrzyczały czerwienią, słuchawki zapikały ostro dźwiękami rozmaitych systemów myśliwca. Friend or foe. Kto? The Kinghts Orb, ksywa Templar Knight. Oho.

Squarrrk!

Pchnąłem joya w przypadkowym kierunku, wiązki plazmowe przeleciały mi koło owiewki. Gdzie on jest? Zatoczyłem łuk i cyjanowa obwódka wjechała mi na okular. Takoż myśliwiec. Prażył z dosyć dużej odległości, względnie celnie; gdyby ktoś mnie pytał, noob wykosztował się na komputery. No to chodź, robaczku, zażyję cię z mańki.

Zbliżaliśmy się do siebie, on rozpędzając maszynę, ja powoli. Squarrrk! Squarrrk! Trafiał i trafiał, ja zaś podziwiałem moje statsy: tarcza 97%. Czy Templariusz to widzi? Czy Templariusz rozumie? Guano rozumie, jak by powiedział pewien mój dobry znajomy. Dajmy naszemu rycerzowi pozór, żeby nie zrozumiał do samego końca, pomyślałem i wdusiłem guzik joya.

Siła spokoju, zimna krew.

To zawsze są gorące głowy, grają po to, żeby się nabuzować, podręcić regulatory, zalać krew hormonami. Ja swoje hormony łykam w pigułkach. Jemu chyba ciągle się wydaje, że panuje nad sytuacją. A jeśli się połapie? To straci głowę, jak kapitan tamtego Lewiatana. Jesteś mój, serdeńko. Mój, mój, do śmierci ubrąchanej nieodległej mój.

Delikatnie.

Dokładnie.

Dalejże...

SQUARRRK!

Odwróciłem zaraz dziób. W okularze zobaczyłem Templariusza wykonującego nieskoordynowany, spóźniony unik; ognie w dyszach jego silników. Naprowadziłem krzyżyk na cel i strzeliłem z beama. Trafi? Trafił i przegryzł się przez blachy: momentalnie napęd jego myśliwca eksplodował, rozrzucając dokoła przepięknie wyrenderowaną chmurę odłamków.

System friend or foe wciąż raportował obecność wrogiego statku. Czyli pilot żyje. Dobijać?

Dobijać – nie dobijać...

Obróciłem nos nazad zgodnie z kierunkiem lotu i otworzyłem przepustnicę; myśliwiec kopnął się do przodu. Odchylony na oparcie krzesła, z nogą założoną na nogę, dłońmi splecionymi na karku, chyba uśmiechałem się kretyńsko. A zatem umiałem! Potrafiłem skutecznie zaaplikować taktykę wroga, z którą zetknąłem się mniej niż pół doby temu. Sukces stuprocentowy. Zwycięstwo. Tak.

Coś zatrzeszczało niewyraźnie w słuchawkach. Radiokomunikator na najniższym, awaryjnym poziomie. Pan pilot Templariusz... wzywał pomocy?

Akurat.

– ...cię dopadnę, ścierwolocie! Latające łajno! Jak cię znowu znajdę, to cię poślę! Do piekła! Do twojego pana Szatana! W imię Boga Wszechmogącego...

Utonął w trzaskach.

No poważnie, Charity: in the name of God Allmighty. Pewnie zresztą Ciebie to nie dziwi; ty masz takich pojebów biblijnych na co dzień. U mnie w Polszcze to jednak ciągle rzadkość. Skąd jednak uroił mu się ten Szatan? Pan i władca na dodatek...

Zwinąłem się na stację Miltona – nie wysadzi sobie przecież hangaru w powietrze, no nie? – i pożeganwszy continuum wlazłem w wyszukiwarkę z hasłem „satanizm” w magazynku. Jak lubię czytać posty rozmaitych religijnych postrzeleńców, nawet dla mnie istnieje granica wytrzymałości na pozerstwo i głupotę. Dlatego niewiele o sekciarzach – kotożercach wiem.

Dzielny zgłosił się za pięć czwarta i nie zwlekając ustawił konferencję Jabbera. Swoją szosą, myslałem wymieniając z nim niespiesznie linijki tekstu o niczym, może powinniśmy przesiąść się na IRCa? Rozwiązanie sprawdzone i przemyślane, pochodzące z czasów, kiedy Siecią rządzili jeszcze inżynierowie, a nie tabuny napranych japiszonów desperacko usiłujących wyżąć z niej prawdziwe dolary. W końcu zapytałem głośno.


Dzielny: Co? Jogi, znowu coś Ci w głowie nie styka? Czego Ci w Jabberze brakuje?


Oto, na jaki respekt zasłużyłem sobie jako lider sojuszu.

Drugi zgłosił się Felczer: wysępił od pacjenta laptopa z gwizdkiem sieci komórkowej za tygodniową dostawę szlugów.


Felczer: Siedzę na Izbie Przyjęć, więc mogę zniknąć na jakieś pół godziny, jak nam kogoś przywiozą.


Jasne, Felczer: wszyscy doceniamy twoje poświęcenie dla cywilizacji.

Najdłużej czekaliśmy na Fiolkę. Jej młodsze złapało jakąś influenzę i kobieta przesiedziała półtorej godziny w Przychodni Dziecka Chorego. Na dodatek musiała zabrać też starsze, bo nie miała z kim go zostawić; jej mąż był na morzu.


Fiolka: Skaranie boskie. A jak mi się jeszcze starsze rozchoruje...


Tak. Dzieci zostawmy, hm... zostawmy po prostu. Jakoś sobie poradzą, nie są same na świecie. Ja natomiast poproszę o namiar na dobry dom spokojnej starości. Bo będzie mnie stać.

Mieliśmy zatem quorum, mieliśmy nawet komplet na sali obrad i mieliśmy temat do obgadania.


Jogi: Braterstwo, stawiam problem: musimy komuś *beep*. Czy ktoś już wie, kto to jest?
Felczer: The Knights Orb. To jest cała gildia, mają trzydziestu czterech członków. Siedzą głównie na Geodzie i Travis i tam robią interesy. Ta szóstka zapuściła się dziwnie daleko jak na ich obyczaj.


Łe? To pan Templariusz był... kapitanem tamtego Lewiatana? Dwa plus dwa daje cztery: sklonowana owca straciła cały dorobek życia swojej postaci.


Fiolka: A wiadomo już, czego od nas chcieli?
Dzielny: Zdaje się, że to zwykły napad rabunkowy, nie? Rozmontowują nam stację.
Fiolka: To się raczej nie obłowią.
Felczer: Właśnie, ta cała akcja była ni przypiął, ni przyłatał. Raczej rabują nas z konieczności, żeby powetować sobie stratę Lewiatana.
Jogi: Czekaj. Mówisz, że to gildia? Ten myśliwiec nie miał żadnej gildii w sygnaturce.
Felczer: A kto to był w ogóle? To prawda, że zdjął was sam, bez pomocy?
Dzielny: Tak, a tamci tylko stali i się przyglądali.
Jogi: Maciej Gryfita, Książę Jakmutam.
Fiolka: Słuchajcie, a może oni go testowali? Chciał do nich przystać, a oni zrobili mu taką rozmowę kwalifikacyjną?
Dzielny: *beep* mać.
Felczer: Bez mięsa proszę, dzisiaj piątek.
Jogi: Wszystko jedno. Jak we czwórkę zalać sadła za skórę gildii?
Fiolka: Nie wszystko jedno. Jeśli rozpuścimy taką plotkę, możemy zgromadzić wokół siebie więcej drobnych sojuszy. Wszystkich zagrożonych przez nich.
Dzielny: To ty chcesz wojny? Jestem za.
Felczer: Spokojnie. Podręczniki zalecają stosunek sił trzy do jednego przy ataku. Tylu wokół siebie nie zbierzemy. Musimy przeniknąć w ich szeregi i pozbyć się winnych intrygą.


Rany boskie. Felczer, tumanie, ja mam takie rzeczy na co dzień. Moja praca na tym polega. Nie po to rejestrowałem się w Infinity, żeby pracować za satysfakcję...

Co prawda, cholera wie, po co właściwie rejestrował się Felczer. Czasu na igry to on za bardzo nie ma.


Fiolka: Znaczy się, mamy rozwiązać nasze Braterstwo?
Felczer: Niekoniecznie. Możemy wystosować prośbę o NAP i protekcję. Potem stopniowo zacieśniać więzy. Poznawać ludzi, układy między nimi, kto kogo lubi, a komu działa na nerwy. A jak już ich poznamy
Dzielny: Przecież to potrwa wieki!
Felczer: Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno.


Zawziął się i uwziął się. Przebijam, proszę bardzo:


Jogi: Skoro tak, to musimy załatwić towarzystwu wilczy bilet. Wyrzucić ich nie tylko z gildii, ale w ogóle z Infinity.
Fiolka: O_o
Felczer: A jak ty sobie to wyobrażasz?
Jogi: Szkicuję tylko możliwości. Wiecie, że kapitan tego ich Lewiatana napadł na mnie na Wallaby?
Felczer: GDZIE?
Fiolka: Rany Boskie. I co Milton na to?
Jogi: Jeszcze się nie odezwał. Ale albo nie panują nad swoimi, pardon, członkami, albo chcą podskoczyć wyżej czterech liter. Tak czy tak, można by ich wkręcić w
Dzielny: Drugą Światową?
Fiolka: Łamanie regulaminu. Widziałam taką stronę z nieregulaminowymi skryptami. Można by ich powolutku wmotać w używanie tego.


Rany boskie po dwakroć. Kobieto, czy według ciebie Braterstwo to jest mafia?

Co prawda, pytanie brzmi, czego ja chcę. Ja się loguję i kontempluję widoki. A tu trzeba się zdobyć na coś więcej, w imię solidarności grupowej. Tak... po japońsku.


Felczer: Fiolka, jedziesz po bandzie.
Fiolka: No co? Jogi powiedział, że wyrzucamy ich gry. To się da zrobić tylko w jeden sposób.
Felczer: Tak, tylko średnio sobie wyobrażam namawianie ich do tego.
Dzielny: Skąd wiesz, co to są za ludzie?
Jogi: Ou-key. Mogę napisać coś takiego i sprzedać im jako skrypt autorski, nieznany administracji. Oczywiście, do czasu. Powinni łyknąć, jak już ich poznamy i będziemy wiedzieli, jak na nich zagrać.
Dzielny: Ten cały książę by się przydał do tego.
Felczer: A to czemu?
Dzielny: On mi wygląda na takie łajdackie nasienie.
Felczer: E tam.
Fiolka: Skąd to wiesz?
Dzielny: No jak to skąd. Przecież to jasne, że to on ich do tego namówił. Oni nas wykurzyli, on się zabawił, a jako bonus została stacja do splądrowania. A głowę bym dał, że jechał na jakichś skryptach. Za dobrze mu szło.
Jogi: Może w cywilu jest wojskowym. Słuchajcie, ja dziś wieczór zamierzam ciułać cash na fregatę i raczej będę nieosiągalny. Za to jutro możemy się spotkać i negocjować z tymi, jak im tam?
Felczer: The Knights Orb.
Jogi: Właśnie. Pomysł całkiem spoko, tylko żeby nikomu z was się nie wypsło, o co cho. Naradę uważam za zamkniętą z konstruktywnymi wnioskami i idę coś wszamać. Trzymcie się i pamiętajcie: Braterstwo Broni Przed Złym Losem. Na razie.




Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group