To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Spodenki - Duch tyż człowiek - głosowanie do 13.01.13. godz. 20.

Agi - 30 Grudnia 2012, 20:27
Temat postu: Duch tyż człowiek - głosowanie do 13.01.13. godz. 20.
Na prośbę i w zastępstwie dalamberta przygotowałam ankietę.
Wraz z Gospodarzem edycji zapraszamy do głosowania.


Flaszka

– Ginie… znaczy dżinie. Nie bądź świnia.
– Powtarzam raz jeszcze, żem człeka duch, co za życia pił za dwóch. Nie żaden gin… znaczy dżin. Duch moczymordy, zamknięty w butelce po wieki wieków. Amen.
Co to się na tym świecie wyprawia? Jednego dnia człowiek zasypia w zaspie, obity przez szczylów trzykroć młodszych od siebie, szczawi, którym włos się jeszcze nie zdążył rzucić pod nosem. Drugiego musi się wykłócać z owocami własnej sponiewieranej procentami wyobraźni. Los jednakże wciska mu w dłonie możliwość zadośćuczynienia za przeżyte męki. Za ból pracowicie skopanych żeber, siniaki ciemniejsze niż plamy wokół oczu tego chińskiego tłustego miśka, co się żywi pędami bambusa i niczym więcej. Za godziny spędzone w śniegu i lekkie odmrożenia. Wreszcie za dumę, która ucierpiała chyba najbardziej.
Bo kiedy się człowiek wreszcie budzi, drżący z zimna, nie zastanawia się nad prawidłami rządzącymi naturą – łaknie odwetu. Sprawy się toczą, tryby zazębiają, czas płynie ślamazarnie. Nic, tylko się upić. Lecz kiedy we flaszce, miast trunku, siedzi gin… znaczy dżin, człowiek ma prawo żądać tego, co się mu słusznie należy.
– Twardy z ciebie przeciwnik. Trzy, to przecież nie tak wiele.
– Nie spełniam życzeń. Ja tu pokutuję za pijaństwo.
Palce, pokryte sinymi plamkami, zaciskają się na szyjce pocieszycielki - flaszki. Oczy nienawykłe do rozkodowywania układanych w rządkach literek, podejmują mozolny trud. Lecz nie o literki przecież chodzi, a o sprawiedliwość. Usta poruszają się, spomiędzy warg dobywa się szept, chrapliwy jak dźwięk papieru ściernego szorującego zardzewiałą blachę:
– Życzenia, dżinie.
– I tak na nic by ci się zdały. Popatrz na siebie. Leżysz pod płotem, we własnym smrodzie.
– Zamiast gadać głupoty, skup się na pierwszym życzeniu. Więc tak, ginie… dżinie, znaczy…
– Nie jestem dżinem. Za życia zwano mnie Józef.
– Tak jak mnie. Imienniku drogi. Dżinie Józefie. Chcę być znowu młody.
– Chciałbym ci pomóc. Popatrz, już po tobie. To już koniec. Pobity, leżący w zaspie. Umierasz i nic ci nie pomoże.
Kłamstwo. Człowiek wiele potrafi przetrwać. Jest istotą wyższą, stłamszony, podniesie się jeszcze silniejszym. Nie straszne mu razy, ani mróz. Nie straszne mu najstraszliwsze trunki.
– Przeżyję. Nic mi nie będzie. I nie zmieniaj tematu. Po drugie: chcę być bogaty.
– Kto by nie chciał. Ja byłem biedny, mogłem pić tylko te najgorsze mózgotrzepy i to one mnie doprowadziły do tego miejsca, w którym jestem teraz. Tobie też niewiele brakuje. Spróbuj podnieść rękę.
Cóż z tego, że się nie da? Że nie ma sił, ciało boli i oddech się rwie… To nic. Jest jeszcze jedno życzenie. Byle zdążyć, nim oddech ustanie.
– Po trzecie… Posuń się.

Dziadek

W dziadkowej chacie mieszkał duch. Można powiedzieć, że był tam od zawsze. „Dobry, stary duch”, mawiał dziadek. A innym razem: „Duch tyż człowiek! Dajta mu spokój”, gdy ja czy kuzyn chcieliśmy wejść do kuchni.
Królestwem ducha była bowiem kuchnia, a dokładniej kuchenny kredens. Na półkach z zastawą zawsze był bałagan. Dziadek mówił, że to duch przestawia talerze, filiżanki
i półmiski tak, by stały, jak to określał, w „artystycznym nieładzie”. Zresztą do kuchni zaglądałem rzadko. Z reguły przyciskałem tylko oko do dziurki od klucza. Czasem dostrzegałem zarys błąkającego się po kuchni dziadka. Zazwyczaj nie widziałem nic poza firanką w oknie. Zawsze jednak do moich uszu docierały stukot, bulgot, trzaski i spieszne kroki.
Duch hałasował praktycznie codziennie, ale najbardziej aktywny był po południu. Ranki mieliśmy więc dla siebie. Wakacyjne poranki, rzecz jasna, bo przez pozostałą część roku mieszkałem u rodziców. Całe lato za to chadzaliśmy z dzieciakami nad rzekę, zbieraliśmy patyczaki, dzieliliśmy dżdżownice na kilka części, gromadziliśmy kamyki.
Wieczory były nieciekawe. Po dyskusji z duchem dziadek był zmęczony. Czasem złościł się. Wieczorem ja i kuzyn musieliśmy zająć się sobą. Z reguły pomagałem wykąpać się dwa lata młodszemu Piotrkowi, rzadko kiedy robiłem mu kolację. Za bardzo bałem się ducha.
Tak więc w wakacje zwykle byliśmy głodni. Po dużym śniadaniu przychodził obiad w postaci jagód, kwaśnych jabłek czy zwędzonych komuś śliwek, a czasem nawet ugotowanej przez sąsiadkę z naprzeciwka zupy. Sąsiedzi zresztą też wiedzieli, by ducha omijać z daleka i nie przychodzili do chaty dziadka. Kolacji nie było. Niemniej lubiłem te wakacje. Do dziś pamiętam ten szczególny zapach, który można by nazwać wonią przechodzącego w niebyt domostwa. Pamiętam skrzypienie desek, senne sapanie Piotrka, chrapanie dziadka. Wciąż przed oczami staje mi obraz nas trojga, jak zajadamy się rankiem bułeczkami, chichocząc i podbierając sobie szynkę z talerzy. No, może dziadek chichotał mniej i mówił mniej. Ale patrzył na nas z taką dumą… a duch spał. Miał wyjść z czeluści kredensu dopiero, gdy wybiegniemy z domu do kolegów, nad strumień, na polanę.
Dziadek dożył sędziwego wieku. Gdy zmarł, miałem już chyba z piętnaście lat i do Lisowa nie jeździłem od dawna. Było lato. Tym razem miałem pojechać tam z rodzicami, ciotką i wujkiem. Bez kuzyna. A szkoda, bo dojrzałem wówczas już do tego, by razem z Piotrkiem zmierzyć się z niecnym duchem.
Do ducha pierwszy podszedł tata. Przypadkowo całkiem. Przeszukiwał wszystkie szafki, to i na kredens czas przyszedł. Zamarłem w progu, a tata pomału wyciągał różne przedmioty. Garnki, miski, rurki, wężyki. Przeklinał przy tym tak głośno, że z ogródka przyleciała mama, do tej pory dyskutująca z sąsiadką. A potem rozprawiali żywo. Tata krzyczał i krzyczał, mama go uspokajała. Tata krzyczał, mama płakała. A ja stałem jak durny. Bałem się okropnie. Bałem się, że jeden fałszywy ruch sprawi, że duch zaatakuje tatę i mamę i upodobni ich do dziadka. Kochałem dziadka, ale on przynależał tu, do tej chaty, do wiórów w futrynie, do dziur w poszyciu, do serduszka w drzwiach wychodka. A my mieliśmy jeszcze tego samego dnia wrócić do domu.
Zacisnąłem pięści, a wzrok skupiłem na jednym punkcie. W końcu przestali. To znaczy mama przestała płakać, a tata wyszedł. Wziął ze sobą wężyki, miski i całą resztę, by wyrzucić je do kontenera przed spożywczakiem. W progu jeszcze mruknął pojednawczo, że „teściu też człowiek i wypić musiał”.


Świąteczny duch

- Panie Stasiu? Czy pan już gotowy? Panie Stasiu? – Asia jeszcze raz zapukała w odrapane drzwi. Przyłożyła ucho do wypaczonych desek i usłyszała charakterystyczne szuranie.
- Już, już pani Joanno. Już idę. – Głoś zza drzwi przybliżał się i dziewczyna w ostatniej chwili zdążyła się wyprostować.
- Jestem gotowy. Idziemy?

Pan Stanisław był jeszcze gładszy niż zazwyczaj, lekko podenerwowany, ale pełen entuzjazmu.

- Pani pozwoli … - mężczyzna zamaszystym gestem wskazał stare drewniane schody. Asia ruszyła przodem. Stopnie skrzypiały i trzeszczały, a pan Stanisław szeleścił po swojemu. Z dołu dobiegł ich głos pani Jadwigi.
- Chodźcie, chodźcie, bo kolacja stygnie!

Pokonali schody, minęli Jadwigę, korytarzyk i wkroczyli do saloniku pełnego tego dnia światła i ludzi.
- Ach, Stanisławie, jakże się cieszę, że zechciałeś przyjąć zaproszenie! – Pierwszy przywitał gościa dziadek Henryk, po dziadkowemu tubalnie i jowialnie. Pan Staś pojaśniał. Swoje ukontentowanie wyrazili też inni członkowie rodziny, a po chwili usadzono Stanisława po prawicy dziadka Henryka. Z drugiej strony siedziała ciocia Lena, starsza pani z pięknymi oczami.
- Tyle o panu słyszałam – Lena zarumieniła się jak gimnazjalistka.

Zanim mężczyzna zdążył coś odpowiedzieć, wtrącił się wujek Edek.
- Wszyscy o panu słyszeliśmy, dlatego zebraliśmy się dziś, by poznać pana osobiście. Nie będę chyba odosobniony, jeśli powiem, że zazdrościmy Heniowi i Jadwini takiego współlokatora. – Wkoło rozległy się potakiwania.
- Bardzo państwo uprzejmi. – Stanisław był wzruszony. – Dawno już nie miałem okazji świętować w gronie rodzinnym i …
- W końcu znamy się już kilka miesięcy. – Joachim uśmiechnął się. – Nie ukrywam, że początkowo byliśmy zaskoczenie, ale polubiliśmy pana. A po wprowadzeniu grafiku i pan może wypełniać swoje obowiązki i my mamy spokojne noce, poza osobą dyżurującą , naturalnie.
- Przykro mi, że mają państwo przeze mnie tyle niedogodności…
- To żaden problem, żaden – zagrzmiał dziadek. – Myśli pan, że dlaczego mam tyle dyżurów w miesiącu? Lubię sobie z pogadać z kimś na poziomie, panie Stanisławie. To błogosławieństwo dla starego człowieka, taki rozmówca, który umie słuchać i docenić opowieści z dawnych lat.

Mężczyźni nie zdążyli rozwinąć tematu, bo Jadzia z swymi młodymi pomocnikami wnieśli wazy pełne parującego barszczyku. Zaczęła się kolacja wigilijna. Po barszczu z uszkami na stole pojawiły się pierogi z kapustą polane obficie maczką grzybową, potem były smażone w mące filety z dorsza i karp w galarecie, kapusta z grzybami, kutia, kompot z suszu i jeszcze śledziki w wymyślnych sosach. Do tego wszystkiego wina białe i czerwone dla lepszego potraw przetrawienia.

Przy stole było gwarno, każdy coś mówił, bez względu na to , czy był słuchany, czy też nie bardzo. Jadzia i Lena zaczynały nucić kolędy. Dziadzio grzmiał na pozbawione podstawowych norm moralnych czasy, wtórował mu Edzio ,a cicho acz stanowczo głos sprzeciwu zabierał ojciec Joanny, Joachim.

Pan Stanisław tylko siedział. I patrzył. I słuchał.

- Proszę pana, czy wszystko w porządku? – Asia usiadła na miejscu Lidki, spojrzała w zamyśloną twarz gościa.
- Ja… - W zaszklonych oczach Stanisława odbijały się choinkowe lampki. – Ja już dawno nie czułem się tak bardzo… człowiekiem. – Po jaśniejących policzkach pociekły łzy. – Zapomniałem już… Państwo tacy uprzejmi…
- W taką noc i duch człowiek – sentencjonalnie zadudnił dziadek. – Nie mogliśmy tam pana zostawić samego na strychu. Każdy domownik zapraszamy jest do stołu. Każdy.



Jak ktoś jest ciapą...

- Jak to możliwe, że pół platformy od godziny nie ma zasilania - syknąłem, wbijając wzrok w stojącego po drugiej stronie biurka Jeffersona, który miał minę czteroletniego dziecka zagubionego w alejkach supermarketu.
- Ten tego… panie kierowniku. Chyba mi się coś z instalacją na poziomie zero pokićkało - wydukał, miętosząc torbę z narzędziami w spoconych dłoniach.
Westchnąłem ciężko. Nic mnie tak nie wkurzało, jak rozlaźli podwładni.
- To na co jeszcze czekasz?! - warknąłem. - Zapieprzaj na dół i to napraw. Ja mam ci takie rzeczy mówić, do stu diabłów!
W jego rozmemłanej facjacie dostrzegłem jakąś głęboką pretensję.
- No ale... szefie... - jęknął. - Przecież teraz jest sztorm, chyba z osiem stopni. Jak ja tam dotrę? - spojrzał na mnie błagalnie.
Przez chwilę myślałem, że wyjdę z siebie.
- Jefferson, nie wkurzaj mnie! - już niemal krzyczałem. - Nie mogłeś wcześniej tyłka ruszyć? Marsz do stacji transformatorowej! Natychmiast!
- No dobrze, szefie... - prawie się rozbeczał.
Posłałem mu spojrzenie, od którego rdzewieje ocynkowana blacha. Chlipnął pod nosem, obrócił się na pięcie i poczłapał do szybu windowego.
Matko kochana! - westchnąłem w myślach. Jak ktoś jest ciapą, to ciapą zostanie do końca życia, nawet praca na platformie wiertniczej tego nie zmieni. Więc po cholerę tu się pchał? By mi krwi napsuć?
Nalałem sobie herbaty z termosu i napocząłem kanapkę. Wtedy poczułem, że temperatura w kontenerze gwałtownie spada. Na pokrytej falistą blachą ścianie pojawił się wielki wykwit szronu o średnicy dobrych sześciu stóp. Chwilę później do środka weszła, czy raczej wpłynęła półprzezroczysta postać mężczyzny w podartych ciuchach, obwiązanego łańcuchami, z postrzępionym kikutem w miejscu lewej nogi.
- Uhuuu! - zawył upiór i zabrzęczał łańcuchami.
Nie powiem, trochę się wystraszyłem. Nawet herbatę rozlałem.
Uhuuu! To ja, Jefferson! - zawyło widmo. - Gdy szedłem do stacji transformatorów, sztorm strącił mnie do oceanu… Pożarły mnie rekiny... Uhuuu! Teraz będę ciebie, bezlitosny kierowniku, prześladował po nocach... Uhuuu!
Niech to szlag! Jakbym nie miał wystarczająco dużo kłopotów z prześladującymi mnie prawnikami byłej żony... Na szczęście trzeźwy namysł szybko doszedł do głosu, wypierając metafizyczny lęk.
- Zaraz, zaraz - mruknąłem. - Przecież wyszedłeś trzy minuty temu. Z twoim ślimaczym tempem, to pewnie dopiero dochodzisz do windy. Jeszcze nie mogłeś zginąć na dolnym pokładzie...
Upiór cicho pobrzęknął łańcuchem i zrobił zakłopotaną minę.
- Uhuuu? Ten tego... panie kierowniku. Chyba mi się coś z czasoprzestrzenią pokićkało – wydukał.
- Jefferson, nie wkurzaj mnie! – wybuchnąłem.
- No dobrze, szefie... - jęknął, po czym powoli zapadł się pod podłogę.
Uzupełniłem kubek resztą herbaty z termosu i ciężko opadłem na krzesło.
- Jak ktoś jest ciapą, to ciapą zostanie do końca życia - westchnąłem na głos. - Albo nawet dłużej...


Pokrzywy
– Co by tu zjeść? – zastanawiała się Anna, przeglądając mizerną zawartość lodówki. Odkąd została sama nie zawracała sobie głowy zakupami częściej niż raz w tygodniu. Przed chwilą wróciła z ogrodu zmęczona i głodna jak wilk, ale bardzo zadowolona. Wreszcie skończyła kosić ten upiorny trawnik. Zostały tylko pokrzywy koło kompostu. Jutro się z nimi rozprawi, dziś już nie ma siły, a poza tym zapada zmrok.
Ostatnio szybko się męczyła, a serce wyczyniało dziwne harce.
Nagle rozległo się stukanie do kuchennego okna. Odwracając głowę w kierunku dźwięku Anna dostrzegła postać z kosą w ręce.
– To już? – wyjąkała osuwając się na podłogę.
– Aniu, skosiłem ci pokrzywy! – radośnie zawołał sąsiad. Niestety, nie usłyszała.

dalambert - 30 Grudnia 2012, 20:51

Agi, Wielkie dzięki za pomoc i TOWARZYSTWO do czytania, do wybierania, do oceniania :!: :D
baranek - 30 Grudnia 2012, 21:25

Jak ktoś jest ciapą... - nie mogę znaleźć strony autora.
dalambert - 30 Grudnia 2012, 21:28

baranek, Jak ja wysyłałem do Agi to się wzięło coś dodatkowego, oczywisty mój błąd :oops: prosiliśmy już Agi, znaczy ja i Autor o wykasowanie tegoż :!:
baranek - 30 Grudnia 2012, 21:37

Głosowałem na Świątecznego ducha.
dalambert - 30 Grudnia 2012, 22:06

baranek, Dzięki za głos- kto pierwszy ten najlepszy, ale nie zniechecajcie sie, to dopiero początek :D
Agi - 30 Grudnia 2012, 22:22

Poprawiłam.
Arya - 31 Grudnia 2012, 13:45

Głos poszedł na Jak ktoś jest ciapą...
dalambert - 31 Grudnia 2012, 15:53

Arya, i NN STAROROCZNE PODZIĘKOWANIE :D
hej kto jaszcze zdąży w TYM roku :?:

dalambert - 1 Stycznia 2013, 23:11

No to Najlepszego i Dosiego :!:
I oczywiście KTO PIERWSZY w Nowym Roku :?:

o chyba się jakiś NN malkontent objawił ...

marcolphus - 2 Stycznia 2013, 09:23

Dawno na nic nie narzekałem... ;-)

Flaszka - pomysł niezły, ale zbyt rozwlekła narracja. Zaczęło mnie nudzić już po piątym zdaniu.
Dziadek - a tu odwrotnie - narracja niezła, bardzo klimatyczna, ale pomysł fatalny - totalna sztampa
Świąteczny duch - bardzo fajne, niesamowicie pozytywny tekst. PUNKT!!
Jak ktoś jest ciapą... - bardzo zabawne, za sam tekst "Posłałem mu spojrzenie, od którego rdzewieje ocynkowana blacha." wystarczy punkt. Ale i cała reszta bardzo udana, uśmiałem się pod koniec. PUNKT!!
Pokrzywy - jak na szorta, to... za krótkie. Musiałem parę razy przeczytać końcówkę, aby zakapować czemu "nie usłyszała". W dodatku mały związek z tematem.

No i już, pozamiatane. Niezła edycja.

dziko - 2 Stycznia 2013, 22:43

Dobra edycja, każdego szorta można by za coś wyróżnić - styl, zwięzłość, pomysł... Ostatecznie, w ramach noworocznej melancholii głos pójdzie na "Dziadka" - ten tekst jest nawet bardziej w temacie niż by się wydawało, bo wszak duch to po łacinie spiritus :lol:
dalambert - 2 Stycznia 2013, 23:22

marcolphus, dziko, :bravo dzięki i Wasza dwójka pierwsza w Nowym Roku
cała reszta TAK TRZYMAĆ :D

Martva - 6 Stycznia 2013, 20:27

Pierwsze czytanie - całkiem niezła edycja :)
Ice - 6 Stycznia 2013, 20:55

Punkt dla Pokrzyw.
dalambert - 6 Stycznia 2013, 21:03

Ice, i ślicznie - dzięki za głos :D
hijo - 6 Stycznia 2013, 22:11

Przeczytałem i nie mogę się zdecydować. Będę musiał jeszcze raz chyba wszystko przeczytać.
dalambert - 6 Stycznia 2013, 22:13

hijo, no to uważnej lektury życzę :D
mesiash - 7 Stycznia 2013, 13:45

Fajna edycja. Zdecydowanie wyróżniają się Dziadek i Świąteczny duch. Podobały mi się też Pokrzywy i Jak ktoś jest ciapą.... Flaszka jakoś niespecjalnie mi podeszła ze względu na styl, chociaż pomysł ciekawy.

Niestety, punktów dwóch nie dam, gdyż
dalambert napisał/a
Limit: 3500 znaków ze spacjami.

a Świąteczny duch według mojego edytora niespecjalnie się wpasowuje w ten limit.

baranek - 7 Stycznia 2013, 14:23

mesiash, według mojego edytora jest niecałe 3500. Zależy od formatowania chyba.
dalambert - 7 Stycznia 2013, 14:56

baranek,w łas\śnie , mnie tyż nic nie protestowało, tym nie mniej mesiash, dzięki za głos :D
Pucek - 11 Stycznia 2013, 19:31

Świąteczny duch zdecydowanie najbardziej misie. Punkt.
dalambert - 11 Stycznia 2013, 20:01

No, nareszcie ktoś sobie przypomniał , czyli
Pucek, dzięki :D
No i jeszcze tylko dwa dni, czytać, czytać, czytać :!: :!: :!:

J.Tanar - 12 Stycznia 2013, 00:45

Tym razem czytanie pierwsze i ostatnie. Chyba będę w mniejszości, może po drugim czytaniu byłoby trochę inaczej.
Punkty na Flaszkę i Dziadka, wyróżnienie dla Pokrzyw.

dalambert - 12 Stycznia 2013, 10:37

J.Tanar, I bardzo dobrze, nie ma to jak różne misie :wink:
Dzięki za głos

No i ja się wreszcie ujawnię. Wybór trudny bo stawka wyrównana,a szortow 5 więc więcej niż dwa głosy nie wypada.
Stawka naprawdę fajna i podobamisie, ale w końcu BUCH i
Świąteczny duch / za "ludzkość" i zręczne trafienie tematu edycji/, oraz Pokrzywy / za szortowatosć i zręczną "zwykłość' anegdoty/.

xan4 - 12 Stycznia 2013, 16:36

Wróciłem po 150 latach nieobecności, a skoro mało szortów, to i poczytałem.
Potem poczytałem opinie, że dobra edycja, hmm, chyba się starzeję albo zrobiłem sobie zbyt małą przerwę od szortów :)

Pokrzywy - miejsce pierwsze, można lekko poprawić, nie do końca dopowiadać, chociaż z drugiej strony przeczytałem komentarz, że ktoś dopiero za piątym razem zrozumiał...
Świąteczny duch - miejsce drugie - za nostalgię.

dalambert - 12 Stycznia 2013, 16:54

xan4, dziękuję, coś nam się gusta pokryły i Witaj w szortowni :D
Witchma - 12 Stycznia 2013, 19:16

Ode mnie punkty dla Flaszki i Pokrzyw.
Blue Adept - 12 Stycznia 2013, 20:23

Generalnie lepszy i bardziej wyrównany poziom, niż w poprzedniej edycji. Punkty dostaje "Flaszka" i "Pokrzywy". Krótkie uzasadnienie:

1. Flaszka: Fajny pomysł, choć widzę nieco podobieństw z niektórymi bajkami, a także alkoholową alegorię. Realizacja niezła, choć logika fabuły nieco - moim zdaniem - szwankuje, nawet biorąc pod uwagę, że całość może rozgrywać się w wyobraźni. Trochę też drażniły mnie pseudofilozoficzne rozważania. Jednak w sumie punkt - głównie za pomysł.

2. Dziadek: Krótko - rzecz nie w moim guście. Brak punktu.

3. Świąteczny duch - rzecz dobrze napisana i miła, lecz nie w moim stylu. Według mnie trochę za mało oryginalności. Dodatkowo przy czytaniu nieco mi zazgrzytał "gładszy" pan Stasio. Wyróżnienie za jakość, choć ostatecznie nie daję punktu...

4. Jak ktoś jest ciapą...: Wyróżnienie za zamysł, realizacja odrobinę gorsza. Niezły humor, choć nieco oklepany - np. kawałek o prawnikach żony. Jednak jakoś tak nie poczułem tego. W sumie brak punktu, choć się wahałem się porównując go z szortem numer jeden.

5. Pokrzywy: Krótkie, zwięzłe i z czarnym humorem. Może nieco za krótkie jak na mój gust, jednak ponieważ nie ma dolnego limitu, a tekst jest zrozumiały, to długość nie ma większego znaczenia. Więc daję punkt ponieważ mam słabe serce i lubię tego rodzaju humor... :wink:

Pozdrawiam.

dalambert - 12 Stycznia 2013, 21:58

Witchma, Dzięki, nie ma to jak odrobina dyskretnej mobilizacji :wink:
Blue Adept, NO TO jest właściwa postawa szorciarska :D
dzięki :!:



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group