To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.

Agi - 17 Wrzeœśnia 2012, 19:56

Ellaine, do twarzy Ci w tej fryzurze. :)
ilcattivo13 - 17 Wrzeœśnia 2012, 20:46

Dziewczyny z ust mi wyjęły pochwały, więc tylko napiszę "+1" :D I też się spodziewałem jeszcze krótszych włosów :wink:
Kai - 17 Wrzeœśnia 2012, 21:06

Sis Smoczyco, przybijamy sztempel "Kai & Macki approved"
turelie - 18 Wrzeœśnia 2012, 10:52

Pięknie Moja Droga :*
Ellaine - 4 Października 2012, 04:32

3 października 2012,
dwie ćwierci na drugą po południu.


Krótka rozmowa w pracy:
- A ta świnia, co tu leży?
- Ta? Ta świnia jest zupełnie zalana...

Rafał - 4 Października 2012, 07:48

Ellaine, pracujesz w mięsnym czy w wytrzeźwiałce? :shock: :wink:
ihan - 4 Października 2012, 23:08

Albo w zoologii świnka morska wpadła do akwarium.
Ellaine - 6 Października 2012, 10:11

Wasze domysły są wielce intrygujące, jednakże idealnie chybione. Nic nie jest takie proste, jak się wydaje. Wytłumaczę więc pokrótce dwa słowa klucze, zaczynając od końca.

"Ta świnia jest całkowicie zalana..." - i brak w tym zdaniu istotnego słówka: farbą.

Słowo świnia nie odnosi się w tym dialogu do żadnego żywego stworzenia z rodzin: Caviidae, Suidae czu Hominidae. W tym wypadku określenie "świnia" dotyczy przedmiotu. Przedmiotu zalanego farbą, który został odłożony na bok linii montażowej, ponieważ nie nadawał się do użycia. Cała sytuacja dotyczyła chwili, w której pracując zaczęło brakować na naszym stanowisku tych "świń" - zwanych również "świnkami". Nazwa jest myląca bo może odnosić się do A. elementu jeszcze nieułożonego, B. detali, które się na tym elemencie układa oraz C. skrzynki pełnej materiału gotowego do procesu malowania. Jak widać - "świnia" w znaczeniu A. wielokrotnie przechodzi przez maszynę malującą, więc prędzej czy później jest zalana farbą i niezdatna do użytku. W każdym razie zaczynało brakować nam "świń A.", a że na boku linii montażowej leżała sobie ta jedna to padło pytanie, wyżej cytowane. Pomijam, że mieliśmy też całe stado nieprzydatnych akurat w tamtej chwili "chińskich świń", ale to już zupełnie inna historia.

Cóż, zdecydowanie nie pracuję w wytrzeźwiałce, rzeźni czy mięsnym, ani też podczas tego krótkiego dialogu nie ucierpiała żadna świnka morska (chyba, że gdzieś w innym miejscu na świecie).

To tylko... fabryka części samochodowych. A dokładnie dział zwany malarnią. :)

Ellaine - 3 Grudnia 2012, 19:14

2 grudnia 2012,
Ćwierć na jedenastą w nocy.


Stałam z Lubym nieopodal wiaty przystankowej, wpatrując się w pomarańczowy blask idący od latarni po drugiej stronie autobusowej pętli. Światło rozpraszało się na nagich gałęziach pobliskich drzew i spływało po pochyłościach budek sklepowych. Kilka kroków od nas tuż przy autobusie, który za kilka chwil miał ruszyć w trasę, mała dziewczynka wyrywała się młodemu mężczyźnie wzywając ku pomocy policję. Przyglądaliśmy się temu z uśmiechem zażenowania i politowania. „Ratunku! Policja! Zostawcie mnie! Puść!” – wołała dziewczynka, usilnie próbując się wydostać z objęć mężczyzny. Wierzgała niczym dzikie stworzenie. Zaś matka dziewczynki bezskutecznie próbowała ubrać latorośl w kurtkę i czapkę.
- Nie jest mi zimno! Puśćcie mnie! – krzyczała mała. Ostatecznie wygrał argument, że jak nie pozwoli się ubrać to już nigdy więcej nie przyjdzie z mamą odebrać ojca z pracy. Dziewczynka uspokoiła się na tyle, aby ubranie okrycia wierzchniego było w ogóle możliwe. Kiedy dziecko miało już na sobie kurtkę – o! nie liczcie, że dało na siebie ubrać czapkę i szalik! A skąd! Pobiegło radośnie w kierunku peronu Szybkiej Kolei Miejskiej z okrzykiem: "Idę na pociąg!"

Nie wiem, jakie były dalsze losy niepokornej Dziewczynki, gdyż na scenę wstąpił zupełnie inny bohater.

Z naprzeciwległego końca pętli nadchodził mężczyzna ubrany w granatowy, ortalionowy płaszcz. W prawej ręce niósł wypchaną czarną aktówkę, która zapewne niejedno z nim już przeszła. Na głowie miał zwykłą, ciemną, wełnianą czapkę. Nie wyróżniał się urodą. Mógł mieć za sobą już około pięćdziesięciu lat. Szedł równym, szybkim krokiem, a w jego postawie można było wyczuć napięcie i rosnące wzburzenie, które niespodziewanie zyskało ujście. Z nieruchomym spojrzeniem, zaczął rzucać inwektywami, mniej więcej w kierunku, w którym staliśmy.

- Marian, ch*ju! – z takim okrzykiem szedł przez ulicę, prześlizgując się wzrokiem po naszej dwójce. W jego czarnych oczach widziałam nienawiść. Przez chwilę naprawdę bałam się, że zwraca się do mojego Lubego. Jednak nie, przeszedł mimo. I stanął na wprost… automatu biletowego, krzycząc dalej: – Marian, jesteś dla mnie zwykłą k*rwą! – po czym wskazującym palcem groził: - A ciebie, ch*ju, za to że przyznałeś, że jesteś jego synem – obedrę ze skóry!

Patrzyliśmy na tę scenę w osłupieniu. Podobnie jak pozostali ludzie, oczekujący autobusu. Mężczyzna nie wydawał się być pijany, choć gdy przechodził, miałam wrażenie, że trochę wionie od niego alkoholem. Ani tym bardziej nie był naćpany. A mimo to – wygrażał się automatowi. Poszedł dalej. Znikając nam z oczu.

Gdy już siedzieliśmy w autobusie, zaczęłam zastanawiać się, gdzie właściwie podział się ów gniewny mężczyzna? Nie widzieliśmy dokąd poszedł po obrzuceniu automatu przekleństwami. Wydawało mi się, że przeszedł pomiędzy automatem a wiatą… I dalej już go nie widziałam. Zniknął.

Ostatnio Luby studiuje podręcznik do gry RPG – „Mag: Wstąpienie”. W owym opisani zostali magowie, których pochłonęło szaleństwo i robią wokół siebie wiele zamieszania, odwracając uwagę ludzi i rzeczywistości od swojej magii. Jadąc do domu, zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem nie minął nas właśnie jeden z nich. Może między wiatą a automatem znajdowało się przejście do innego świata, a wyzwiska były tylko wyjątkowo zawoalowaną inkantacją, która otwierała portal? Któż to wie… a my dostrzegliśmy ten niuans i zastanawiamy się nad tym tylko dlatego, że jak większość graczy rpg na swojej „karcie postaci” moglibyśmy zaznaczyć, co najmniej jedną „kropkę” w umiejętności „okultyzm”?

W każdym razie zgadzam się z Lubym:
Rzeczywistość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

ilcattivo13 - 3 Grudnia 2012, 20:37

Ja myślę, że to raczej był Malkavianin :wink:
Ellaine - 3 Grudnia 2012, 20:42

W zasadzie. Była już noc, więc mógł być i Malkavianin. :)
ilcattivo13 - 3 Grudnia 2012, 21:03

Na drugi raz powiedzcie jakiś głupią i bezsensowną zagadkę, albo coś - jak zgadnie - Malkavianin na 100% :)
Ellaine - 7 Grudnia 2012, 18:09

Będę o tym pamiętać, na zaś :)
Ellaine - 22 Grudnia 2012, 19:33

W tym roku niestety nie zdołam nagrać odpowiednich życzeń ani kolędy, mam nadzieję, że zostanie mi to przez Was wybaczone.

Niemniej jednak z całego serca życzę Wam, aby te post-apokaliptyczne ;)) Święta były czasem wesołym, pełnym ciepła i radości. Ponadto, oczywiście, życzę Wam wszystkiego dobrego w nadchodzącym 2013 roku.

Ellaine


Ponieważ kolędy nie będzie, to chociaż zawieszę bombkę, żeby było świątecznie:)



(bomba robiona była przeze mnie na konkurs wydawnictwa Galmadrin, który organizowali w połowie grudnia; miał się w bombce ujawnić motyw mitologii Cthulhu; wykonana z papier-mache i pomalowana farbami plakatowymi (z podkładem z białej farby akrylowej). Dodam nieskromnie, że była jedną z dwóch nagrodzonych przez wydawnictwo prac ;)) )

Agi - 22 Grudnia 2012, 19:40

Ellaine, bombka pomysłowa wielce.

Radosnych Świąt Ci życzę i udanego następnego roku. :D

Witchma - 22 Grudnia 2012, 19:41

Ellaine, bombka świetna :D Powinnam chyba życzyć jeszcze wielu udanych końców świata :)
Ellaine - 25 Lutego 2013, 22:11

Z przyczyn różnych, [kwadratowych i podłużnych,] ostatnio praktycznie nie korzystam z forum, więc... pozwolę sobie tutaj jedynie zostawić linkę.

Rękopis znaleziony w pękniętym wazonie - to mój nowy-stary blog, który poniekąd kontynuuje ideę powyższego. Jeśli ktoś tam zajrzy, to niewykluczone, że zauważy, iż są tam również fragmenty wzięte z "Ziarna prawdy, miary kłamstw".

Pozdrawiam,
Ellaine.

Ellaine - 8 Lutego 2019, 13:27

Słońce zalewa salon swym łaskawym blaskiem. Ostatnio zima zapomina, jak właściwie powinna wyglądać, a stare przysłowia można wrzucić do kosza. "Idzie luty, podkuj buty." Śniegu ani grama, mróz był zaledwie na chwilę i minął. Choć był wystarczająco długo, by skuć lodem jezioro. Wystarczająco mocny to był lód, by utrzymać ciężar kilkunastu łabędzi i niezliczonej rzeszy kaczek - krzyżówek, łysek i dwójki dość egzotycznej, bo egipskiej.
Delektuję się jakąś marketową odmianą cappuccino, słuchając jednego wielu z internetowych radiów, serwujących bliżej nieokreślony jazz. Cisza, spokój. W tle, pomiędzy kolejne nuty wygrywane na gitarze i fortepianie, wkrada się mruczenie pralki. Przez - jak zawsze - zbyt cienkie ściany bloku, raz po raz, słyszę odgłosy z mieszkań sąsiadów. Może telewizor, może rozmowa. I jak zawsze - zbyt głośne kroki na klatce schodowej, po której każdy, najlichszy dźwięk - niesie się okrutnie.

Od ostatniej wizyty tutaj minęło kilka lat, boję się, że to próba reanimacji trupa. Wybaczcie te słowa. Próbowałam przenieść się na blog, i faktycznie - od czasu do czasu - pojawiały się tam wpisy, mniej lub bardziej aktualne. Pojawiały się - raz na ruski rok, chciałoby się rzec.

Nie wiem, dlaczego wróciłam. Nie chodzi o forum, jako takie, ale tutaj - do tego tematu. Myślę, że to dlatego, iż ostatnio szukam nowego miejsca dla siebie, czeka mnie sporo nowych wyzwań. Tak, staram się o tym wszystkim myśleć, jak o wyzwaniach, nie jak o problemach. Bo życie nie jest problemem. Nie tworzy mi na złość kłopotów, to ja sobie je zwykle wymyślam.
W nagłym olśnieniu, pomyślałam sobie, że w takim razie... może powinnam wrócić do rzeczy, które niegdyś sprawiały mi radość, a z różnych - zwykle błahych przyczyn - poszły w odstawkę. Na przykład pisanie tutaj. Niczego jednak nie mogę obiecać.
Kiedyś próbowałam sobie wmawiać, że nie piszę na blogu, bo nic ciekawego się nie dzieje. Ostatnie półtora roku studiów owocowało w dużą liczbę różnych zdarzeń. I na studiach, i poza nimi. Regularne kursowanie pociągami było świetnym pretekstem do zawierania efemerycznych znajomości ze współpasażerami. A dzielenie się tymi historiami z Wami, przynosiło mi wiele satysfakcji. Z drugiej strony był to też trudny czas dla mnie, o czym pewnie część z Was może jeszcze pamięta. Pisanie pozwalało mi skupić i nie pogrążać się w czarnych myślach. W tym roku minie dziesięć lat od tamtych wydarzeń, wciąż odczuwam stratę to normalne; bywa, że łapię się na myśli jak bardzo mi Jej brak, jak chciałabym usłyszeć Jej charakterystyczny śmiech, poprosić o radę. Ale... świat kręci się dalej, z nami, czy bez nas. Więc być może nauczyłam się wreszcie pielęgnować pamięć, a nie żal.
Dobrze, dość już tego smęcenia. Jednak powinnam zmienić muzykę, bo ten jazz nastraja aż nazbyt melancholijnie.

*

Wczoraj, późnym wieczorem siedzieliśmy już z Lubym w sypialni. On relaksował się po ciężkim dniu w pracy przed komputerem, ja zaś sięgnęłam po książkę o kuchni polskiej w okresie międzywojennym. Skończywszy rozdział, spojrzałam na zegarek, a że było dość wcześnie jak na późną porę, zapytałam Lubego, czy nie chciałby posłuchać kolejnego rozdziału "Kosmicznych zachwytów", Neila de Grasse Tysona.
Ostatnio jakoś tak się życie ułożyło, że Luby - moim zdaniem - haniebnie zaniedbał czytanie czegoś innego niż kwejki i newsy z Internetu; dlatego zaoferowałam, że przed snem będę mu czytać. W ten sposób na razie przeczytaliśmy tylko "Merde! Rok w Paryżu" Stephena Clarke'a, a od niedawna czytamy właśnie "Kosmiczne zachwyty". Wracając jednak do historii.
Dotarłam w rozdziale na opowieść o Williamie Herschelu, który odkrył nową planetę. Pierwszą od czasów starożytnych. Chciał ją nazwać na cześć ówcześnie panującego króla Anglii, Jerzego III. Jak zauważył autor - odwiedziono go od tego zamiaru, planetę nazwano Uranem, a gdyby zgodzono się na propozycję Herschela, ówcześnie znane planety nazywałyby się Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn i... Jerzy.
- George. Po angielsku to brzmi jeszcze lepiej - odezwał się Luby.
Wówczas wyobraziliśmy sobie krótką, scenkę dziejową:

Przychodzi żona do Herschela:
- Co tam robisz, kochanie?
- Odkryłem właśnie nową planetę!
- Cudownie, mój drogi!
- Tak! Będę ją kochał, i tulił, i pieścił, i nazwę ją George!

<kurtyna>

gorat - 8 Lutego 2019, 18:59

Widzisz to jezioro przez okno?

Jeśli zamierzał faktycznie "kochać i pieścić", to może dlatego postawił na bardziej praktyczną nazwę: Uranus.

Martva - 8 Lutego 2019, 20:03

gorat, żenadometr mi wybuchnie
Ellaine, dobrze Cię widzieć :)

Ellaine - 8 Lutego 2019, 20:23

Martvo, Ciebie również :)

gorat, cóż, być może. Choć to chyba nie on wybrał tę nazwę.
Co do jeziora - to nie, nie widzę go z okna, ale i tak widuję je niemal codziennie, bo nad brzegiem rozciąga się park miejski do którego chadzam dość regularnie; Do brzegu jeziora mam z domu około 600 metrów - wg mapy Googla, więc w linii prostej byłoby bliżej.

Ellaine - 14 Marca 2019, 21:22

Pozwólcie, że zaprezentuję Wam dzisiejszą, krótką historyjkę opowiadającą o losie pewnych zwierząt hodowlanych.

14 marca 2019
trzy ćwierci na siódmą wieczorem


Siedzimy w salonie. Luby leżał z zamkniętymi oczami na kanapie - pewnie trochę przydrzemał, wypoczywając po trudach pracy i zmagań z uciążliwym zapaleniem tęczówki. Ja usiadłam na chwilę w fotelu, udając, że mnie nie ma. A Kitka biegała to tu, to tam, roznosząc zabawki po całym mieszkaniu. Powinniśmy ją szykować do kąpieli, ale jakoś nikomu nie kwapi się do tego. Jeszcze chwilę dam Lubemu poleżeć.
- Ioioio - woła Kitka, wpadając do salonu z radosnym uśmiechem i podbiegając do mnie.
- Stary Donald farmę miał! Ia-ia-o! - niemal odruchowo intonuję piosenkę, która od paru tygodni była na szczycie kitkowej liście przebojów, gdzieś w pierwszej trójce - zaraz obok harcerskiej "Stokrotki" i "Kaczki-dziwaczki". A wszystko to za sprawą magicznej rękawiczki, gdzie we wnętrzu dłoni przytwierdzona jest książeczka z obrazkami i tekstem piosenki, a na każdym z palców tkwi pacynka przedstawiająca kolejne ze zwierząt należących do farmera MacDonalda. Kitka wprost uwielbiała słuchać tej piosenki i wydawać dźwięki kolejno wymienianych zwierzaków, a bywało, że i po którymś razie - nawet chciała animować zwierzątka zakładając sobie rękawiczkę. - Na tej farmie kotka miał - kontynuuję, choć nasza wersja piosenki zaczynała się od kaczki.
- Nie! - stwierdza Kitka kategorycznie, lecz z uśmiechem.
- Kaczkę? - rzucam, bo może młoda zauważyła, że pomyliłam kolejność.
- Nie!
- Pieska?
- Nie!
- Krowę?
- Nie!
- Świnkę?
- Nie!
- To może owieczkę? - pytam, choć owcy w piosence nie było. Rękawiczkę uszyto dla przeciętnego człowieka, więc występuje tam tylko pięć zwierzątek.
- Nie!
- Hm... - zamyśliłam się na moment. Cóż jeszcze mógł mieć stary farmer w swoim obejściu? Po chwili śpiewam: - Na tej farmie wilki miał...
- A-uuuu! - zawyła Kitka z zadowoleniem. Doskonale sobie przyswoiła różnicę w dźwiękach między psem a wilkiem, którego nauczył ją Luby przy innej okazji.
- Słyszysz, ojciec - mówię do Lubego, który wrócił do świata żywych i przysłuchiwał się naszej wymianie zdań, - stary Donald nie miał ani kota, ani psa i innych zwierząt, bo miał na farmie wilki.
- A-uuuu! - potwierdza Kitka.
- Stary Donald farmę miał... - próbuję zaśpiewać jeszcze raz.
- Nie! - przerywa mi Kitka.
- No tak, nie miał już farmy, bo rozpanoszyły się na niej wilki. Też prawda - zgadzam się z Kitką w pełnej rozciągłości.

<kurtyna>

Ellaine - 5 Lipca 2019, 22:14

2 lipca 2019, wtorek
wpół do ósmej rano

Tak się nasze losy potoczyły, że z Lubym pracujemy w tej samej okolicy. Podrzuciwszy Kitkę do Dziadków, ruszyliśmy więc w drogę do pracy. Akurat mówiono w radiu o zdarzeniu w biurze Facebook'a. Luby słuchał uważnie, ja trochę mniej, bardziej skupiając się na układaniu planu pracy na nadchodzący dzień i zastanawiając się, czy będzie trzeba zostać po godzinach. Z tych rozmyślań wyrwał mnie głos Lubego.
- Masz telefon pod ręką? - zapytał.
- Tak.
- Sprawdź, co to jest sarin - poprosił.
- Sarin to gaz bojowy - odpowiedziałam po prostu, wpisując jednak zapytanie w wyszukiwarkę. Mimochodem usłyszałam krótkie "wiem" z jego strony. - Fluorometylofosfonian izopropylu - odczytałam Lubemu nazwę związku, nawet nie klikając w odnośnik do Wikipedii.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi. A później zaśmiałam i podzieliłam się z nim krótkim spostrzeżeniem:
- Wiesz,... to zabawne. Zadałeś mi pytanie, co to jest sarin i odruchowo odpowiedziałam ci tak, jak odpowiedziałabym każdemu innemu człowiekowi. Ale w gruncie rzeczy wiedziałam, że to wiesz i wcale nie pytasz o to, co to jest sarin - tylko jaki to jest związek - dodałam. Luby również się zaśmiał, przyznając mi rację

gorat - 8 Lipca 2019, 22:55

Teraz my się będziemy gorączkowo zastanawiać, dlaczego on chciał znać taki szczegół.
Ellaine - 10 Lipca 2019, 22:58

gorat, przypuszczam, że to jego "skrzywienie zawodowe" i sprawdzał swoją pamięć i wiedzę. Jest chemikiem.

To jak w takim starym dowcipie:

Przychodzi chemik do apteki i prosi o kwas acetylosalicylowy.
Na co farmaceutka się upewnia - Aspirynę, tak?
- Tak. Wciąż nie mogę zapamiętać tej nazwy.



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group