To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Ludzie z tamtej strony świata - Stanisław Lem

Adashi - 8 Marca 2009, 11:46

Wow, zatem trzeba szykować kasę i załatwić by zaprzyjaźniona pani kioskarka odkładała kolejne tomy.
qbard - 18 Marca 2009, 23:12

ze strony internetowej jeszcze nie można zamawiać. :(
Witchma - 19 Marca 2009, 08:08

qbard, zapewne dopiero po ukazaniu się w kioskach będzie można zamawiać ze strony.
qbard - 19 Marca 2009, 10:56

oby jeszcze było
Witchma - 26 Marca 2009, 12:48

Czy komuś się udało kupić "Pokój na Ziemi"?
Godzilla - 26 Marca 2009, 12:56

Ja widziałam, ale nie kupiłam. Miejsce mi się kończy. Zresztą dostałam już "Cyberiadę" i jakoś mi ciąg przeszedł.
Witchma - 26 Marca 2009, 13:16

A u mnie nigdzie nie mogę znaleźć :(
gorat - 27 Marca 2009, 20:46

Może dlatego, że nakład mniejszy - cena 29.90 .
Witchma - 27 Marca 2009, 20:56

Ronin kupił mi w Empiku :) Nie jest źle. Zresztą można to też zamawiać w księgarni internetowej Solarisu (w cenie 27 zł chyba), no i na stronie Wyborczej.
Godzilla - 28 Marca 2009, 09:18

W Merlinie też jak się zdaje.
Adashi - 28 Marca 2009, 10:08

Witchma napisał/a
Czy komuś się udało kupić Pokój na Ziemi?


gorat napisał/a
Może dlatego, że nakład mniejszy - cena 29.90


To już się nie dziwię, że nigdzie nie ma :|

Ziuta - 28 Marca 2009, 11:50

29.90? Przy starej cenie jeszcze bym się zastanawiał, lecz na tyle jestem za biedny, niestety. Zostanę przy moich 16 tomach. Tylko będę się musiał przejść do księgarni i dokupić Kongres futurologiczny, bo mi brakuje.
Adashi - 28 Marca 2009, 13:20

Ziuta napisał/a
29.90? Przy starej cenie jeszcze bym się zastanawiał

Ale raz na miesiąc, a nie co tydzień, tak że chyba nie ma tragedii, Ziuta. Chociaż oczywiście wolałbym kolejne tomy w starej cenie, wiadomo.

nimfa bagienna - 28 Marca 2009, 13:49

A Obłoku Magellana nie ma :(
Ziuta - 28 Marca 2009, 13:59

Adashi napisał/a
Ale raz na miesiąc,

Serio? Nie doczytałem. Więc może się załapię. :)

nimfa bagienna napisał/a
A Obłoku Magellana nie ma

W pierwotnej zapowiedzi na lem.pl był w jednym tomie z Astronautami. Wielka szkoda, tym bardziej, że w dziełach zebranych WL (koszmarna cena, kosznarne okładki) go puścili. Więc to nie jest żaden prohibit.
Wiele się spodziewam po tomie z opowiadaniami. Znam tylko te należące do cykli (Cyberiada, Tichy, Pirx) – reszta to niiewiadoma.

qbard - 11 Kwietnia 2009, 17:22

W sumie zacząłem się zastanawiać, czy kontynuować serię. Trochę to kosztuje. Z drugiej strony fajnie byłoby mieć całość. Seria dosyć spora i porządna. Z trzeciej strony czytałem kiedyś prawie wszystko Lema.
gorat - 11 Kwietnia 2009, 20:33

A masz te wszystkie? ;) :P
qbard - 11 Kwietnia 2009, 20:59

Właśnie nie. Dawno sprzedane. Nawet chciałem z sentymentu kiedyś nabyć te stare wydania.
mc - 11 Października 2011, 10:27

Odkurzam temat - na okoliczność "Głosu Lema", antologii Powergraphu :]

Tom w księgarniach za tydzień-dwa, tu linkuję fragment pierwszego z opowiadań, jeśli ktoś zainteresowany.

hijo - 13 Października 2011, 11:14

Nie wiedziałem gdzie to wrzucić, ale to chyba najlepsze miejsce. Solaris w Teatrze Śląskim. Zastanawiam się czy to zobaczyć.
qbard - 13 Października 2011, 19:10

O, ciekawe. Ja bym to chętnie obejrzał. Jak będzie w moim mieście.
hijo - 13 Października 2011, 19:49

qbard, w obsadzie aktorzy Śląskiego, więc nie wiem czy gdzieś z tym pojadą.
qbard - 15 Października 2011, 22:03

No właśnie. To do nich się jeździ. Ech życie.
mc - 17 Października 2011, 09:54

I kolejne fragmenty - tym razem teksty Dabliu i Wawrzyńca Podrzuckiego.


Głos Lema 2

"Na Księżyc dotarliśmy pod wieczór, zaraz po dopiciu popołudniowej herbatki. Zamczysko postawiliśmy na rozległej równinie, żółtej i w całości porośniętej dziwnymi, niskopiennymi roślinami przypominającymi drewniane kołki, jakimi zwykło się mocować liny utrzymujące namioty. Te tutaj sterczały jednakowoż zupełnie bez widocznej przyczyny, jakby po prostu samoistnie powyrastały z księżycowej gleby, dlatego też wziąłem je za miejscową florę. Podjąłem natychmiast decyzję, iż udam się na zewnątrz, w celach badawczych. Zanim jednak zdążyłem wyrychtować niezbędny do takich eskapad ekwipunek, do bram zamku jęli dobijać się tubylcy. Rozkazawszy więc Terpeklesowi opuścić most zwodzony, podnieść kratę i rozewrzeć wrota, rozsiadłem się w audiencyjnej komnacie, by podjąć tam godnie naszych gości. Na wypadek zaś, gdyby okazali się oni przedstawicielami miejscowego gminu – albowiem brałem pod uwagę i taką możliwość – wziąłem ze sobą Słownik terminów plebejskich i Almanach wieśniaczej retoryki, oba autorstwa znamienitego lingwisty-organisty Montreya.



Wreszcie drzwi otworzyły się i do komnaty weszli czterej osobnicy o dość egzotycznej aparycji. Otóż przypominali oni równo ścięte, długie na metr pniaki, okryte gładką korą piaskowej barwy i poruszające się w postawie pionowej dzięki trojgu podobnych do korzeni odnóży. Z górnej części wyrastały im giętkie gałęzie, również w liczbie trzech, przycięte na jednakową długość, pozbawione mniejszych gałązek czy choćby widocznych zgrubień lub wystających sęków. Wszyscy oni – a w mej komnacie zjawił się już cały tuzin owych istot – zdawali mi się identyczni, wręcz nie do odróżnienia.



— Witojta, miesiączne kumy — podjąłem, w każdej dłoni dzierżąc stosowne tomiszcze. — Tamój mata stągiew przedniej pomby, dyć ona zamorska, spróbujta. A siadajta podle stołu, przeciech wy w moje progi, kiej te janioły-pielgrzymi, dyć i ja was z leda powodu nie ukrzywdzę, a ugoszczę. Tyla tego, kiejby dla całej gromady. Żechbyście, kumy, nie gadali, że książę Kordian ma wiater we śpichrzu".


„Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia”, Rafał W. Orkan


----
Głos Lema 3

„— A może to jest wiadomość? — głos Saito wyrwał kapitana z zadumy. — Może już o nas wiedzą i to jest forma powitania? Ewentualnie testu. I dopiero kiedy go rozwiążemy, zostaniemy uznani za wartych rozmowy. Czy w ogóle wpuszczenia za próg.

— To jeszcze mi z łaski swojej powiedz, jak mielibyśmy im to zakomunikować? — spytał Hindus.

— Co?

— No, rozwiązanie.

— Nie wiem. — Saito rozłożył ręce. — Taka po prostu przyszła mi do głowy myśl.

Według Mirskiego była to myśl niegłupia, a przynajmniej dawała jakiś punkt zaczepienia. Kapitan pstryknął palcami.

Dwa z niewidzialnych botów – choć teraz Mirsky nie miał już co do tego stuprocentowej pewności – wspięły się na wysoki pułap i jak para jastrzębi zaczęły krążyć, przeczesując równinę swoimi elektronicznymi oczyma. Z takiej perspektywy, w rozległym rzucie pionowym, koronkowy deseń wyglądał jeszcze wspanialej, stracił jednak pierwotną geometryczną regularność na rzecz innej, o wiele bardziej znajomej.

— Mandelbrot... — zaryzykował porównanie Karlsson.

Było to raczej z jego strony stwierdzenie symboliczne, bo wzór stanowił złożenie trzech odrębnych fraktalnych rozwinięć. Z jednym punktem startowym dla wszystkich – miastem, które na podobieństwo miniaturowej spiralnej galaktyki tkwiło pośrodku wielobarwnej pajęczyny z odnogami sięgającymi hen, poza zasięg kamer autobotów. Żeby ogarnąć całość, musieliby wezwać w sukurs instrumentarium orbitującego Koryfeusza".


„Zakres widzialny”, Wawrzyniec Podrzucki

mc - 21 Października 2011, 11:09

Głos Lema ma dziś premierę, przyjemna chwila... W ramach "informacji zbiorczej" uzupełniam fragmenty opowiadań, które pojawiły się już na profilu Poweru na fs. (Może ktoś przeczyta, choć wpis długi...)

----
„Lecieli zwiększonym ciągiem, przyspieszenie wzrosło
w stosunku do tego, przy którym kładł się spać kilka
godzin temu. Szedł zatem pewnym krokiem przez lekko
zaciemniony pokład, upstrzony tylko mdłym światłem
rozwieszonych co kilkanaście metrów jarzeniówek. Liny
nieważkościowe, ciągnące się wzdłuż ścian i pokryte
samoświecącą farbą, też dawały matową poświatę. Mógł
wydać polecenie zapalenia oświetlenia głównego, ale nie
chciał burzyć na „Porywie” porządku pokładowej nocy.
Szybkim krokiem doszedł do schodów i wbiegł do góry,
raz tylko dotykając zimnej poręczy.

„Wejście tylko dla personelu gwiazdowego”, przeczytał
napis na tabliczce. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Wiedział, że ten tekst ma zrobić wrażenie na pasażerach
„Porywu”, którzy – jak tylko on i jego ludzie przetestują
statek – zaludnią jego kabiny, apartamenty i korytarze.
Personel gwiazdowy – tak, to musiało robić wrażenie na
dzieciakach czy panienkach, które by tutaj zbłądziły, snując
się po meandrach pokładów.

Drzwi rozsunęły się, kiedy tylko przed nimi stanął,
nawet nie zdążył wyciągnąć klucza. Wezgłowia trzech
z siedmiu foteli wieńczyły głowy. Siedzieli w nich Sunne,
Omut i Blanco, a Vallaverdi stał przed ekranem optycznym.
Ci pierwsi odpięli rękawy z mundurów Transgalaktiku
i kłuli go w oczy karaibską opalenizną. Tylko Vallaverdi
miał długie rękawy. No i on, Larsen. Jego zastępca skinął
mu głową i wskazał drogę do kabiny łączności radiowej,
przylegającej do sterowni. Tam zastali Janssena, który
pochylał się nad Marwajkiem, a raczej nad jego plecami.
Tamten z kolei, ze słuchawkami na uszach, notował coś
na kartkach. Ktoś nadawał morsem? Larsen spojrzał na
Vallaverdiego.

— „Albatros” wzywa pomocy. Jesteśmy dość blisko...

— Rozumiem”.


„Poryw”, Andrzej Miszczak


----
Wilson grzał stos, jak zwykle trochę poniżej
krzywej rozruchowej. Oficjalne zalecenie od
czasów obowiązku zimnego startu, ale Gleb
tego nie lubił, stos ma optymalne parametry i po co od nich
odstawać? Radiowiec gadał z wieżą, przyszło potwierdzenie
rezerwacji korytarza, przydział elipsy. Csabo, ziewając,
włączał agregaty podług listy kontrolnej, już niosło się
z dołu narastające wycie sprężarek. Kramer siedział spięty
z oczami na indykatorach trymu ładowni, teraz pokazywały
oczywiście zero i zero; piloci przekomarzali się z kalkulatorem
nawigacyjnym o poprawkę na wiatr. Dziesięć
minut, z wieży przyszło zezwolenie. Gleb odchrząknął.

— Do startu w chwili zero. Sześćset. — Włączył automat
odliczania.

Wilson:

— Stos moc startowa.

— Zimny ciąg całą mocą w chwili zero. — Csabo włączył
automat boosterów, do mechanicznego głosu odliczania
kontrapunktem dołączyło pikanie.

Pierwszy pilot:

— Grawimetria bez odchyleń do wejścia na krzywą.

Drugi pilot:

— Poprawki kursowe wprowadzone.

— Pasy, maski!

Szczęknęły dopinane klamry, sięgnęli w bok foteli po
śnieżnobiałe skorupy, zgrzytnęły zapięcia i zaczepy masek
tlenowych.

Automat doszczekał do dwustu dwudziestu. Nawigator
zdjął z szyi mały kluczyk, wsunął w zamek na swoim pulpicie,
przekręcił, odskoczyła klapka zabezpieczająca czerwony
przycisk. Widział, jak piloci robią to samo u siebie.

Wcisnął przycisk, przytrzymał.

— Zapłon potwierdzony do startu w chwili zero.

— Zapłon potwierdzony.

— Zapłon potwierdzony.

Pikanie automatu zapłonowego zmieniło ton, przy stu
dwudziestu z dołu dobiegł narastający szum przechodzący
w huk.

— Zapłon planowy.

— Pięćdziesiąt.

— Temperatura dysz w normie.
Przy trzydziestu zaczęło rzucać rakietą w górę i w dół,
coraz mocniej, Csabo dodał ciśnienia do amortyzatorów, na
chwilę stłumił drgania. Fotele rozłożyły się samoczynnie.

— Zero".


„Lalka”, Alex Gutsche


----
Obiekt po raz pierwszy zaobserwowano w maju, ale
opinię publiczną poinformowano dopiero pod koniec
lata. W czasie tych kilku miesięcy od maja do września
naukowcy zdołali nieco otrząsnąć się z szoku i nakreślić
kilka teorii oraz oględnych scenariuszy możliwych wydarzeń.
Powołano niezliczoną ilość komisji, składających
się ze specjalistów, wysoko postawionych wojskowych
i polityków. Kiedy więc wreszcie NASA zdecydowała się
zorganizować teraz już pamiętną konferencję prasową,
główny przekaz szczodrze okraszono uspokajającymi
informacjami. Wszystko mamy pod kontrolą – zdawała się
mówić spokojna i szczera twarz Johna Burrowa, świetnego
fizyka od dziesięcioleci pracującego dla agencji, którego
wybrano, by stanął przed telewizyjnymi kamerami.

W rzeczywistości nic nie było pod kontrolą. W rzeczywistości
nic nie wiedzieli. Jedynie tyle, że nieznany obiekt
o własnym napędzie mknie w kierunku Ziemi i w połowie
listopada, a dokładnie czternastego, wleci w jej atmosferę.
Jego zamiary były nieznane – mimo wielokrotnych prób
nie odpowiadał na próby nawiązania łączności.

W oficjalnych komunikatach od początku starannie
unikano nazewnictwa związanego z UFO. Zamiast
o niezidentyfikowanym obiekcie latającym konsekwentnie
mówiono o „obiekcie Murraya”; nazwa ta powstała od
nazwiska laboranta, który pełnił dyżur w pracowniach
agencji tego wieczoru, gdy teleskopy i instrumenty nasłuchowe
przeszły w tryb alarmowy. Starano się nie wywoływać
paniki i nawet tak drobna rzecz jak niezbyt chwytliwa
i mało sensacyjna nazwa miała znaczenie.

Histerycznym reakcjom nie dało się oczywiście zapobiec.
Pojawiły się głosy twierdzące, że najbardziej czarny
ze scenariuszy przyszłych wydarzeń, czyli totalne zniszczenie
planety przez obcych, jest też scenariuszem najbardziej
prawdopodobnym. Żądano, żeby uprzedzić atak.
Żeby skonstruować potężną, naszpikowaną materiałami
wybuchowymi rakietę i wypuścić ją w przestrzeń, celując
w złowrogi statek, póki ten znajduje się setki tysięcy
kilometrów od Ziemi. Takie przedsięwzięcie wymagałoby
jednak ogromnych nakładów, a także – a może przede
wszystkim – czasu. Czasu znacznie dłuższego niż dwa
miesiące, które zostały do listopada. I technologii kosmicznych
bardziej zaawansowanych niż te, którymi dysponowano
i których rozwój zastopowały decyzje polityków
prawie dekadę wcześniej. Postanowiono więc skoncentrować
się na bardziej realnych celach.

Teraz, z perspektywy czasu, łatwo to analizować
w taki chłodny sposób. „Pojawiły się głosy…”, „Zabrakło
czasu…”, „Postanowiono się skoncentrować…”. Ale
wtedy… Wtedy, w trakcie tych dwóch miesięcy oczekiwań,
chyba nie było na całej Ziemi osoby, której choć raz
nie ogarnęła panika, ten najgorszy rodzaj strachu przenikający
całe ciało, odbierający zdolność oceny, odzierający
ze wszystkich myśli, z wyjątkiem tej jednej: „To koniec, to
koniec”, dudniącej w głowie jak rozkołysany dzwon.

Czternastego listopada obiekt Murraya wykonał łagodny
manewr i ustawił się na orbicie. Następnie zaczął krążyć
wokół Ziemi. Nie było żadnego sygnału, żadnej próby
nawiązania kontaktu, jedynie bryła tocząca się w ciszy
godzinę za godziną, a potem dzień za dniem – wysoko po
niebie".


„Płomieniem jestem ja”, Joanna Skalska


----
Pascal spojrzał na automat, a potem podszedł do stołu
i usiadł na krześle naprzeciw niego. Sarrazin wstał z sapnięciem
z fotela, włączył maszynę, przekręcając pokrętło
na boku stołu, i wrócił na swoje miejsce.

Murzyn otworzył oczy i wykonał pierwszy ruch.

— Rozpoczynający wygrywa! Przynajmniej wtedy, gdy
mierzą się ze sobą dwa idealne byty, choć mimo wszystko
nie sądzę, żeby Pascal do nich należał. — Złośliwie
uśmiechnął się Sarrazin.

— Jesteś bardzo pewny swego. — Kardynał ze stolika
stojącego pomiędzy nimi podniósł kieliszek z winem.

— Wierzę w ludzki rozum. Jeśli Murzyn nie wygra,
to będzie oznaczało tylko tyle, że to ja popełniłem jakiś
błąd. Zresztą, jak powiedziałem, ta gra to dopiero wstęp.
Nie ośmieliłbym się powiedzieć, że mój automat myśli. Za
wcześnie na to. To tylko dość skomplikowana mechanika.

— Gdybyś wierzył w ludzki rozum, stawiałbyś na
Pascala, a nie na mechanizm. — Duchowny powąchał
ciemny płyn. — Nie myślę o szachach – pewnie masz rację,
nie przywiązując do nich aż takiej wagi – ale o tym, co
zamierzasz w przyszłości. Czasem mam wrażenie, że dla
ciebie wszystko jest mechanizmem.

— Ależ właśnie tak! Jesteśmy mechanizmami. Jednak
obdarzonymi rozumem, zdolnością myślenia. Potrafimy
objąć umysłem wszystko, co nas otacza. Wszystko zrozumieć.
Jedynie to usprawiedliwia nasze istnienie. Wyłącznie
taki cel, całkowite pojęcie świata, może nam przyświecać.

Kardynał patrzył na grających. Murzyn po każdym
ruchu chłopca pochylał się nad szachownicą i zawsze po
tym samym odstępie czasu wykonywał swoje posunięcie.
Chłopiec kręcił się nerwowo na krześle, nieruchomiał,
wreszcie łapał za bierkę i stawiał ją z trzaskiem na wybranym
polu.

— Musiałeś poczynić znaczne postępy w swoich
pracach, skoro wypowiadasz się już tak zdecydowanie.
Myślałem o tym po naszej ostatniej rozmowie, Adrien.
Otóż mylisz się co najmniej z trzech powodów. Zupełne
poznanie nie jest możliwe, nigdy go nie osiągniemy. Po
pierwsze, nie możemy poznać samych siebie. Jeśli podejmujesz
się tego zadania rankiem, kiedy wreszcie je wykonasz
i w południe masz już pełny obraz samego siebie,
to przyswoiwszy go, stajesz się już kimś innym niż ten,
którego obraz przedstawia. Bo jesteś sobą z rana, owszem,
ale teraz zmienionym zdobytą wiedzą. I tak musiałbyś
zabrać się od nowa do swojej syzyfowej pracy. Po drugie,
jeśli nie możemy pojąć samych siebie, jeśli jesteśmy skazani
na to, że pozostaniemy dla siebie na zawsze tajemnicą,
to tym bardziej dotyczy to całego świata, choćby tylko
dlatego, że jesteśmy jego częścią. Wreszcie do świata jako
całości odnosi się podobne rozumowanie. Biorąc do ręki
narzędzia, jakich świat dostarcza, zdołamy uzyskać tylko
częściowe oświetlenie rzeczy. Oglądając z lampą w ręku
ogród zatopiony w zupełniej ciemności, wyławiamy
z mroku fascynujące szczegóły – i tylko tym możemy się
cieszyć. Zrozumienie zupełne wymaga wyjaśnienia także
i narzędzi, jakich używamy do osiągania wiedzy, zatem
użycia ich samych w odniesieniu do siebie. Jest to czynność
tak samo skuteczna, jak podniesienie siebie samego
za włosy. Ty chciałbyś zobaczyć jednocześnie i marmurową
rzeźbę, która w owym ogrodzie nagle wyłania się
przed tobą, i jasny obraz całego ogrodu, i jednocześnie
całość – rzeźbę, ogród i siebie idącego z lampą. Taki obraz
nie istnieje, drogi przyjacielu, mógłby go uzyskać tylko
ktoś, kto stoi poza murem ogrodu, patrzący ze wzgórza
nieopodal, wyposażony w zdolność widzenia wszystkiego
w swoim własnym wewnętrznym świetle”.


„Słońce król”, Janusz Cyran

Agi - 21 Października 2011, 13:37

Zapowiada się interesująco. Trzeba przeczytać.
mc - 7 Listopada 2011, 10:36

„Głos Lema” od kilkunastu dni w księgarniach. Żeby „zwieńczyć dzieło” – zamieszczam tu fragmenty reszty zawartych tam testów. Jeśli ktoś niezdecydowany, ale „przychylnie życzliwy”, może to zachęci go jeszcze do zaglądnięcia do środka ;]


-----
„— Mam nadzieję, że wszyscy przygotowali swoje
lemiany zgodnie z instrukcją? — zapytał krupier.

Odpowiedzią było wesołe chóralne potwierdzenie
i szelest kilkunastu kopert wydobywanych z kieszeni
turystów.

— Prawo stanu Nevada zabrania mi kontroli zawartości
kopert, ale zobowiązuje mnie, bym się upewnił, czy
wszyscy klienci przygotowali koperty i prawidłowo umieścili
je w białych pojemnikach.

— Ja przyniosłam siedem, mam nadzieję, że się zmieszczą?

— powiedziała zażywna, rumiana kobieta z silnym
południowym akcentem.

— Pojemnik ma pięć przegródek, ale spokojnie można
włożyć kilka kopert do jednej. Proszę tylko się nad tym za
bardzo nie zastanawiać, żeby to się jak najsłabiej zapisało
w pani pamięci krótkoterminowej — odpowiedział krupier,
który najwyraźniej już wielokrotnie musiał to wyjaśniać.

— Pomożesz mi, facet? — zaczepiła mnie siedząca
obok samotna brunetka z gustownym tatuażem na
policzkach. — Jeśli dobrze rozumiem, o co biega
z tą pamięcią, najlepiej będzie, żeby ktoś inny schował
moje lemiany.

— Przykro mi, proszę pani, ale regulamin kasyna tego
zabrania — wtrącił się krupier. — Każdy musi to zrobić
sam. Inaczej skąd pani będzie wiedziała, że się pani
w ogóle obudziła?

— Starałam się to zrozumieć, czytając broszurę, ale ciągle
nie rozumiem, o co właściwie chodzi z tymi lemianami —
poskarżyła się rumiana kobieta z Południa.

— Chodzi o to, że kasyno ma dostęp do państwa
pamięci krótkoterminowej, bo to wynika z samej idei
wirtualnej rzeczywistości — odpowiedział krupier. —
Długoterminowa jest dla nas jednak niedostępna. Dobry
lemian powinien zawierać coś, co pamiętamy sprzed lat
i nie widzieliśmy tego od dawna, żebyśmy po wyjściu
z wirtualu mogli się upewnić, że rzeczywiście wyszliśmy
z wirtualu. Dlatego musicie wybrać je i schować sami, żeby
mieć pewność, że nikt nie podmienił niczego po drodze.

— Będę chyba wiedziała, czy jestem w Nowym Jorku
w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym, czy
w Las Vegas dzisiaj?".

„Stanlemian”, Wojciech Orliński


----
„Przerwali program i powtarzali w kółko nagranie
zrobione chyba komórką: samolot zniża się nad
lasem, chwilę sunie skrzydłami po wierzchołkach drzew
i wygląda to, jakby tak miało być, jakby miał miękko
osiąść na tych drzewach. Przypomina papierowy samolocik
zrobiony przez całkiem zdolnego dzieciaka, taki dobrze
wyważony, który wolno szybuje nad kanapą, stołem i
miękko ląduje na puszystym dywanie przed telewizorem.
Jednak samolot pasażerski waży ponad trzydzieści ton. Po
kilku sekundach zieleń pochłania kadłub, ale wydaje się, że
mimo wszystko udało się, że zapadł w wielki dywan, a
pasażerowie odepną pasy i zjadą po nadmuchiwanych
zjeżdżalniach jak na niedzielnym festynie przed centrum
handlowym. Wtedy sto, może dwieście metrów dalej
pojawia się kula ognia i dymu.

Kinga zerkała na ekran małego telewizorka w kuchni,
przygotowując mięso na pieczeń dla Romka. Jednoczesne
oglądanie telewizji i krojenie to zły nawyk, łatwo o wypadek.
Wiedziała o tym doskonale, ale przyzwyczajenie było
silniejsze. Romek miał wrócić za parę godzin, a zawsze
po kilkudniowej konferencji był głodny. Twierdził, że nie
smakuje mu hotelowe jedzenie.

Marysi, która kilka minut temu wróciła z kina, katastrofa
nie obeszła zanadto. Zerknęła na kilkusekundowe
nagranie i zapytała, ile osób zginęło. Tego nikt jeszcze nie
wiedział, bo i skąd. Trzynastolatka wychowana na You
Tubie i filmach, gdzie efekty i tempo zajęły miejsce logiki
i psychologii, potrzebowała więcej bodźców. Zainteresuje
się znów na kilka sekund, gdy pokażą wybuch z innego
ujęcia, a najlepiej miejsce katastrofy z bliska. Na razie nie
mieli innego nagrania. Wypadek zdarzył się niecałą godzinę
temu. W przekazie na żywo widać było tylko dym nad
lasem. W studiu pojawiło się dwóch ekspertów, którzy też
nic nie wiedzieli. Omawiali historię katastrof lotniczych,
co również nie było specjalnie zajmujące.

Marysia grzebała w lodówce wypełnionej dzisiejszymi
zakupami. Zdecydowała się na colę. Kinga już otwierała
usta, aby powiedzieć, że zabroniła jej pić tyle tego świństwa,
ale uświadomiła sobie, że to głupie, przecież sama tę
colę kupuje. Spojrzała na córkę i zauważyła coś dziwnego.

— Popatrz na mnie — poprosiła, odkładając nóż”.

„Telefon”, Rafał Kosik


-----
„Blask spłynął na K. gdzieś na początku czerwca. W
kościele, na mszy. Z początku K. pomyślał, że to tętniak,
strzeliła mu w głowie jakaś żyłka, nie za duża, nie za mała,
na tyle jednak ważna, aby na resztę życia uczynić go
kaleką. Setka osób na klęczkach, on stał, a kontury
wszystkich ludzkich postaci rozjarzyły się niby obramowane
szklanymi rurkami neonu – znieruchomiał więc,
przekonany, że zaraz ugną się pod nim nogi, usta zaleje
ślina i przewróci się niewładny na plecy w oczekiwaniu na
zbiegowisko i wachlarz twarzy współwiernych, które
nadpłyną zewsząd niczym wielkie, ciekawskie, płaskie ryby.
Nic takiego się jednak nie stało. Blask przygasł i znikł.
Wszyscy w kościele znów stali się nieprzezierni i zgaśli.
Tylko jego ciało przepełniło niespotykane uczucie, dziwnie
nowa integralność. Jakby do tej pory na szwach, pod
pachami i w pachwinach było wybrakowane, złączone „na
zakładkę”, z nie do końca spasowanych elementów, od
urodzenia fabrycznie niedołężne, natomiast teraz zwarło się
w sobie, pozbyło szpetnych szczelin. Wrócił do domu
biegiem – zrezygnował z autobusu. Nie poczuł zmęczenia,
nie miał zadyszki.

Wieczorem pod prysznicem zauważył, że zanikł mu pępek”.

„Blask”, Paweł Paliński


-----
„UR-2 LEHMER TIBOR – jedna z głównych postaci
cyklów opowiadań fantastycznonaukowych Dominika
Vidmara Opowieści kosmobotyczne (1999) i Peregrynacje
pozaskończone (2007); cybernetyczny kustosz zamieszkujący
planetoidę 3836 i opiekujący się umiejscowionym
w pasie asteroidów Planetoidalnym Muzeum Muzeów,
w którym składowane są niepotrzebne ziemskie zbiory
przeniesione w przestrzeń kosmiczną. PMM zawiera między
innymi kolekcje z muzeów astrologii, astronautyki,
fantastyki, homeopatii, książki, parapsychologii, sportu,
mebli, motoryzacji, telewizji i wielu innych.
.
„UR-2 wzrostu był niespecjalnego, miał zdecydowany
deficyt owłosienia czaszki, na patrzących przenikliwie
paciorkowatych oczach nosił staromodne protezy optyczne
słusznych rozmiarów. Poruszał się nieco zgarbiony,
bezdźwięcznie sunąc w swoich filcowych bamboszach po
gładkich posadzkach z prasowanego gruzu kosmicznego.
Tors stalowy wbudowany w ciało połatany miał wieloma
łatami nitowanymi (...). Dokumentację muzealną z uporem
sporządzał na pradawnej mechanicznej maszynie
do pisania, twierdząc, że jej stukot go uspokaja. Na tejże
maszynie pisywał także czasem literaturę dla ćwiczenia
umysłu bardziej niż dla czytelników, bo przecież, jak
mawiał, »żyjemy w czasach, w których nikt nic nie czyta;
jeśli czyta, nie rozumie; jeśli nawet rozumie, natychmiast
zapomina«”.

„Opowieści kosmobotyczne Dominika Vidmara.
13 haseł ze Słownika postaci literatury nieznanej”, Filip Haka



-----
„— W czym mogę pomóc? — spytał Rychu.

— Chodzi o listy.

— Listy? — Rychu całą swoją siłę woli włożył
w powstrzymanie nerwowego uśmiechu.

— Pańskie listy, panie Ryszardzie. Pisane do Biura. —
Rozparty wygodnie Slattery patrzył gdzieś za okno.

— Sprawdziliście te reklamówki Citroena?

— Proszę?

— Reklamy telewizyjne francuskich samochodów.
Citroena, Peugeota.

— Słuchamy.

— Zawierają ukryte antyamerykańskie przesłanie. To
zakamuflowany atak na naszą religię. I społeczeństwo.
Technologia audiowizualna służy do wytwarzania określonych
postaw, które wypierają te będące podstawą
naszej kultury. W ten sposób chcą osłabić kraj. — Rychu
pochylił się w stronę agentów. Spojrzeli po sobie, słuchali
dalej. — Niektóre z reklam są zaprojektowane tak, by
wizerunek krzyża wywoływał w widzach negatywne
fizjologiczne reakcje. I mam podejrzenie graniczące z pewnością,
że poprzez część reklamówek próbują stymulować
niektóre grupy ludzi do zmiany ich stosunku do aborcji.
To jakaś skomplikowana marksistowska technologia:
przekaz ukryty jest w pozornie neutralnych obrazach
i dźwiękach. Superstechnicyzowana wojna na symbole.
Efekty mogą nie być widoczne od razu, ale kumulują się.
Odkładają w całym społeczeństwie. Oddziaływanie bezpośrednie
– to zmniejszenie populacji. I oddziaływanie
pośrednie – przesunięcia w dzielonych tożsamościach. Ja
się zorientowałem przypadkiem, gdy… Zorientowałem
się w chwili dużego zmęczenia i jednocześnie intensywnej
koncentracji. — Rychu poprawił się w fotelu, który
aż skrzypnął. — Choć to oczywiście fajne auta. Citroeny.
Zwrotne, dynamiczne.

Agent Slattery wziął do ręki pustą szklankę. Zblazowane,
uprzejme niedowierzanie agenta Hamma jakby wzrosło.

— Superstechnicyzowana wojna symboliczna — odezwał
się Slattery.

— Na symbole.

— Proszę?

— Trafniejszym terminem jest superstechnicyzowana
wojna na symbole — odpowiedział Rychu.

Slattery powoli odłożył szklankę na ławę. W to samo
miejsce, gdzie kładł ją wcześniej: przykrył okrągły wilgotny
ślad.

— Panie Ryszardzie — zaczął Slattery — kiedy pan
wysłał do Biura list o tych reklamach?

— Nie wysłałem.

Slattery długo patrzył mu w oczy.

— To skąd mielibyśmy znać jego treść?

— Bo przeglądacie je, gdy wyjeżdżam z żoną do jej
siostry.

To Slattery pierwszy opuścił wzrok. Uśmiech agenta
Hamma zrobił się szerszy.

— Nie przyszliśmy tu rozmawiać o samochodach —
przerwał Hamm.

Miał niski głos, mówił cicho i uprzejmie. Rychu drgnął
i zastanowił się, czy to nie głos z Nocnego Kuchennego
Zdarzenia. Doszedł do wniosku, że nie. Agent Hamm
spodobałby się Kate, bez dwóch zdań.

— Nie bagatelizowałbym tego — odparł Rychu.

— Nikt tego nie robi — przytaknął Slattery.

— A o czym przyszliście rozmawiać?

— O Stanisławie Lemie — powiedział agent Hamm”.

„Rychu, Jakub Nowak

mc - 23 Listopada 2011, 10:43

Kliknij na Trurla... Google dołączyło do promocji "Głosu Lema" ;-)

E: Poprawiałem linkę; już powinno być w porządku.

Fidel-F2 - 23 Listopada 2011, 10:44

coś nie tak z linkiem
Ziuta - 23 Listopada 2011, 20:51

Z serii Lem i kino:
Radziecki Solaris z 1962 w reżyserii Borysa Nirenburga. Pełna wersja!
Węgierski(!) serial Pirx kalandjai z 1972.
Coś, co wszyscy już chyba znają, czyli Ijon Tichy - gwiezdny podróżnik, niemiecki miniserial z 2007. Drugi sezon miał premierę 4 listopada tego roku.
Milcząca gwiazda, czyli polsko-enerdowska adaptacja astronautów z 1959.
Ikarie XB-1 - luźna czechosłowacka ekranizacja Obłoku Magellana. 1963 rok. Pełna wersja! Polskie napisy!
Solaris raz jeszcze, również po radziecku, czyli Tarkowski z 1972.
Chyba się uwzięli bo trzecie Solaris zrobił Soderbergh w 2002.
Polsko-estoński Test pilota Pirxa. Reżyseria: Marek Piestrak, rok 1979.
Śledztwo, czyli mroczny kryminał z 1997. Było przedwczoraj w telewizji.
jest tego dużo więcej, ale piszę z laptopa i źle mi się przekleja linki...



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group