Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.
Ellaine - 6 Stycznia 2010, 21:12
Byłam dzisiaj w lekkim szoku (i to nawet dwukrotnie).
Pani profesor, z którą mamy (o, zgrozo!) ćwiczenia, na wstępie uraczyła grupę kawałem. Tak, tak... zażartowała. Trzeba tu wspomnieć, że praktycznie przez cały październik byliśmy znienawidzoną grupą, która składa się z samych patentowanych leni! I śmierdzących, oczywiście. Ale później udało się nam chyba nieco wpłynąć na polepszenie opinii na nasz temat. Zapunktowaliśmy najwyraźniej.
Aż tutaj, tego pięknego, zaśnieżonego dnia... taki szok! Profesor wchodzi uśmiechnięta, rozradowana jak nigdy dotąd jej nie widzieliśmy i pyta niemal od progu:
- Mieliście państwo problem z dojazdem na uczelnię na ósmą? - My, będąc w szoku, mamy problem z wyartykułowaniem chociażby krótkiego "tak", lub "nie". (Pomijam, że większość nie przyjechała na ranny wykład, ale mniejsza o to!) Widząc naszą konsternację pani profesor niezrażona powtarza pytanie. Tym razem odpowiedziało jej kilka głosów, parę przeczących, ale głośniejsze były przytakujące: tak, pani profesor, oczywiście, pociągom kółka pozamarzały, autobusy nie mogły odpalić, itp, itd.
I po tym krótkim wstępie... myślimy, no teraz się zacznie, koleżanka jedna już się szykuje do wygłoszenia referatu o Centrolewie. Ale nie! Pani profesor ani myśli zaczynać zajęć, patrzy na gęsto padający śnieg za oknem i mówi:
- Właśnie przypomniał mi się kawał, znają go państwo...? Jacy ludzie w Polsce są najniżsi? Wiedzą państwo?
Grupa odpowiedziała chóralnym "nie", zachodząc w głowę o co chodzi i węsząc podstęp.
- Drogowcy! - mówi uradowana profesor. - Wystarczy centymetr śniegu, a już ich nie widać!
No cóż, trzeba przyznać, od tej strony nie znaliśmy naszej pani profesor. Znaczy się od tej, bardziej ludzkiej, oczywiście. Mam nadzieję, że okaże się równie ludzka w przyszłym tygodniu, kiedy przyjdzie mi wygłosić referat na temat roli Eugeniusza Kwiatkowskiego w życiu gospodarczym II Rzeczpospolitej. Najśmieszniejsze jest to, że sama się w to wkopałam, ba! sama wymyśliłam ten temat. Wtedy wydawał mi się całkiem fajny, teraz, kiedy będę musiała go napisać już niekoniecznie... I jest jeszcze jeden problem, który polega na tym, że na początku października byłam innym człowiekiem. A pod koniec owego miesiąca nastąpił koniec świata.
Wiecie, co? Ludzie to wiecznie gdzieś węszą spiski! Wyobraźcie sobie sytuację: Idę górą auli, żeby przejść do schodów. Mijam dwóch kumpli z grupy. Akurat myślę o czymś zabawnym, więc spojrzawszy na nich mam na twarzy uśmiech. Jeden z nich marszczy brwi i mówi:
- Co ci tak wesoło?
- E... Uśmiecham się do was... Nie wolno mi się uśmiechać do kolegów z grupy?
- Wiesz, jak ktoś się uśmiecha to zwykle ma jakieś dziwne zamiary.
- Heh, co za czasy! Wszyscy, wszędzie węszą spiski. To już się nie będę do was uśmiechać! - rzekłam, wzruszywszy ramionami, po czym lekkim krokiem zeszłam do miejsca, w którym zostawiłam rzeczy. Czy to nie szczyt wszystkiego? Żeby w dzisiejszych zwariowanych czasach nawet po ludzku nie można się uśmiechnąć do kogoś, żeby nie zostać posądzonym o jakieś złe zamiary. Kolejny raz dzisiejszego dnia zostałam wprowadzona w stan szoku.
Gdybym miała sprawny skaner, to pokazałabym Wam moją notatkę z dzisiejszego fakultetu, którego temat to "Muzyka i historia" (albo odwrotnie). Notatka, która bynajmniej nie jest stworzona z żadnych znaków pochodzących z jakiegokolwiek alfabetu.
No nic, słyszę, że czas powiesić... pranie. Spokojnie, to nie jest przenośnia! Nie dzwońcie nigdzie, etap samobójstwa mam już za sobą. Wyleczyłam się z tego "Wilkiem Stepowym" Hermana Hessego i napisaną przez siebie powieścią na przełomie gimnazjum i liceum.
dzejes - 6 Stycznia 2010, 21:28
Ellaine napisał/a | ...napisaną przez siebie powieścią na przełomie gimnazjum i liceum. |
Jak powieść zrobi doktorat, to szukaj wydawcy
Noo, czepiam się, ale z sympatii.
Ellaine - 6 Stycznia 2010, 22:12
Dziękuję, dzejesie :) Tylko... nawet jak dojdzie do profesury to, to nie jest coś, co chciałabym widzieć wydanym.
Ellaine - 8 Stycznia 2010, 21:23
Hm... wygrzebałam spod sterty różnych dziwnych rzeczy wydruk tej "powieści". Wydrukowałam ją niedługo po napisaniu, może z jakiś rok, może mniej niż rok. Właściwie nie ja ją drukowałam, tylko osoba, która zaoferowała, że inna osoba mogłaby mi to wydrukować. I tak oto mam. Powstały zdaje się dwa egzemplarze, jeden mam ja, a drugi trafił do tej osoby, co zaoferowała, że inna osoba... no, rozumiecie.
Zaczęłam czytać (czego to się nie robi, by się nie uczyć) i miałam wrażenie, że czytam o sobie. Nie sądziłam, że ponad sześć lat po napisaniu tego poczuję się nieomal tak samo, jak bohaterka. Bo wtedy miało to związek z tym, co się ze mną działo, ale w zupełnie innym sensie. Zupełnie innym. A teraz w innym sensie czuję związek z opisywaną na początku historii sytuacją.
Dziwnie to życie się plecie. Życie i to, co jest kresem jednego życia, a drugiego życia częścią. I to drugie musi żyć, dopóki kres jego samego nie stanie się częścią innego życia.
Odkryłam jakiś czas temu w portfelu dwa bilety uprawniające do przejazdu z jednego miasta do drugiego. I pierwsza myśl: Będę mogła odwiedzić... I poczułam na ramionach ciężar. Schowałam bilety i próbowałam myśleć o czymś innym. Ale odwiedzę, choćby nie wiem, jaka miała być zawieja i zamieć. Chociaż tak naprawdę fizyczne miejsce już nie ma znaczenia, przynajmniej taką mam nadzieję.
I tak patrząc na kartki tej "powieści", widzę tekst, któremu wiele brakuje. Wiem, na komputerze gdzieś mam wersję poprawioną, ale jej też pewnie potrzeba nowej wersji. Być może, gdybym zechciała nad nim usiąść doszedł by do "doktoratu", ale... Widzę tam ważną część siebie, swojego życia - dawnego, albo obecnego,... którą nie wiem czy chcę, i czy wypada się dzielić z obcymi.
Dziwne uczucie. Znam treść, wiem, co będzie dalej, znam zakończenie, a jednocześnie czuję się zaskoczona tym, co w tym znalazłam.
A jednak, mam rację mówiąc, że nastąpił koniec świata i stałam się kimś innym.
Wiem, że to zupełna zmiana tonu i jakości wypowiedzi, ale rozmawiałam o pewnej kwestii z Lubym i zrodziło się pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Poza tym nie chciałabym dalej ciągnąć wcześniejszego tematu, by nie powiedzieć więcej ponad to, co wypada mówić.
Może któreś z Was wie: Czy kiedykolwiek nakręcono film (fabularny, a nie przyrodniczy), w którym w ogóle nie było ludzi?
Chal-Chenet - 8 Stycznia 2010, 22:15
Król Lew.
Ellaine - 8 Stycznia 2010, 22:19
No tak. Nie sprecyzowałam, nie chodziło mi o bajkę dla dzieci. Chociaż... w pewnym sensie by się nadawało, w sensie jako argument w rozmowie. Jakby nie patrzeć było troszkę brutalne.
Dziękuję, Chal-Chenecie.
Martva - 8 Stycznia 2010, 23:17
Ciemny kryształ. Ale nie wiem czy się łapie
Anonymous - 8 Stycznia 2010, 23:18
Jaki film dla dzieci? Tam był i romans, i zabójstwo, i walka o władzę, i spisek, i zemsta - oglądaliśmy z dziewczyną "Króla Lwa" w sylwestra, w ramach przypominania sobie czasów dzieciństwa, i tak sobie myślę, że dzisiaj Disney takiego filmu by już nie wyprodukował...(tzn mi chodzi o animacje). "
Ellaine - 8 Stycznia 2010, 23:32
Hm, nie widziałam "Ciemnego kryształu", opis jaki znalazłam na filmweb też mi niewiele powiedział, niestety. Ale dziękuję za odpowiedź, Martvo.
W sumie masz rację, Żeraniu (wolno mi odmieniać Twój nick? Pytam bo nie jestem pewna, czy dobrze to robię). Tylko chodzi mi o to, że w "Królu Lwie" brutalność jest ograniczona, fakt, że na początku Mufasa ginie dość brutalnie, ale w żadnym momencie filmu nie występują sceny jatki. Nawet po upadku z wysokiej skały i stratowaniu przez stado gnu lew wyglądał na... że tak to ujmę - nietkniętego. I to jest dla mnie znak, że to bajka dla dzieci - pokazujemy śmierć, żeby wycisnąć z widza łzy, ale nie pokazujemy widzom jak bardzo może być paskudna ta śmierć.
Anonymous - 8 Stycznia 2010, 23:43
Co do odmiany, to chyba obie formy są poprawne:-) Czyli można pisać i "Żerań", i "Żeraniu", ale łapek sobie uciąć nie dam. Nie chodzi tutaj o to, ile krwi przelano, ale o symbolikę obrazu, prostotę przekazu na poziomie metafilmowym, oto że w amerykańskiej animacji, przeznaczonej teoretycznie dla dzieci, ktoś zostaje zamordowany. Być może się jednak mylę, a takie filmy obecnie powstały; z filmami Disneya nie jestem ostatnio na bieżąco. Zresztą, może ten problem jest też wśród innych filmów animowanych produkowanych przez Stany (w "Epoce Lodowcowej 3", skądinąd momentami naprawdę zabawnej, głębszych treści już na przykład nie uświadczysz).
Ellaine - 8 Stycznia 2010, 23:50
Z nieco brutalniejszych disneyowskich produkcji to kojarzę "Pocahontas", w dodatku to chyba jedna z niewielu bajek (jedyna?), która nie miała szczęśliwego zakończenia; Tylko, że tam są ludzie i to mi psuje moje poszukiwania.
Bo mnie bardziej chodzi o filmy, które są brutalne, krew się leje, trup się ściele, ale brak tam jakichkolwiek ludzi i humanoidów (bo mi tu jeszcze ktoś Hobbitem rzuci, jak to zrobił mi Luby, żeby było zabawniej ;) chociaż to nie jest film [jeszcze], poza tym tam też wystąpili ludzie). A, no i właśnie, może są takie książki? Poszerzę te poszukiwania, co prawda szukam trochę bardziej z ciekawości, niż z jakichś konkretniejszych pobudek (chociaż... ale mniejsza o to).
I jeśli już chodzi o książki to na przykład w takiej "Zaginionej Dinotopii" byłoby wszystko pięknie, gdyby nie ci ludzie... Bo nie przypominam sobie żadnej, w której tych ludzi w ogóle nie było.
Martva - 9 Stycznia 2010, 11:05
Z Pocahontas zrobiłaś spoiler i jakbym nie widziała, to bym się obraziła, poza tym podobno dorobili drugą część
Ellaine napisał/a | A, no i właśnie, może są takie książki? |
Nie jestem stuprocentowo pewna czy brak ludzi, ale 'Las Duncton' i 'Pieśń Łowcy'? Czytałam wieki temu i nie pamiętam jak było z ludźmi. W sensie czy byli chociaż w tle, czy nie.
Zapytaj jeszcze w temacie 'samopomoc czytelnicza', na blogi zagląda niewiele osób.
Ziemniak - 9 Stycznia 2010, 11:13
Martva napisał/a | poza tym podobno dorobili drugą część |
Tak, nazywa się Avatar
ihan - 9 Stycznia 2010, 11:15
I dzieje się w Szwajcarii, gdzie grasuje wirus powodujący, że nawet krowy są fioletowe, to cóż dziwić się, że Indianie niebiescy.
Ellaine - 9 Stycznia 2010, 11:23
Martva napisał/a | Z Pocahontas zrobiłaś spoiler i jakbym nie widziała, to bym się obraziła |
Pardon, już poprawiłam :) Wczoraj późno było, nie myślałam zbyt trzeźwo.
I dziękuję, Martvo, rozejrzę się za tymi książkami. Ewentualnie później jeszcze zapytam w "samopomocy..."
Ziemniak napisał/a | Tak, nazywa się Avatar |
Padłam. xD
Martva - 9 Stycznia 2010, 11:31
Pewnie jest jeszcze jakieś animal fantasy tego typu, ale w tym momencie nic mi nie przychodzi do głowy. W Pieśni Łowcy były jakieś straszne sceny, w Lesie Duncton też, ale takie bardziej zwyczajne.
Ellaine - 9 Stycznia 2010, 22:57
Życie pisze najpiękniejsze historie i najstraszniejsze zarazem.
Niedawno rozmawiałam z przyjacielem, którego wywiało na jedną z Wysp. Zaczęło się niewinnie, od stwierdzenia, że po wojnie były w Polsce wędrówki ludów, niekoniecznie z własnej woli.
I nagle doszłam do wniosku, że moi przodkowie po kądzieli musieli mieć masę szczęścia, że ani po Pierwszej, ani po Drugiej nie ruszono ich z Górnego Śląska. Masę szczęścia w nieszczęściu. Posłuchajcie proszę krótkiej historii. Dlaczego krótkiej? Bo złożonej z kilku skrawków, które ledwo udają się poskładać w logiczną całość. Ponieważ nie miał mi kto jej opowiedzieć ze szczegółami. I już nie zostanie mi ona opowiedziana. Nigdy.
Wyobraźcie sobie dwoje młodych ludzi, zapewne kochających się szczerze. Jan w czerwcu skończył 24 lata, Elżbieta w październiku będzie obchodzić 22gie urodziny. On pochodzi z raczej chłopskiej rodziny. Wcześnie stracił ojca, ale dzięki poświęceniu sióstr i matki udało mu się zdobyć wykształcenie: inżynier architekt. Natomiast ona pochodzi z niebiednej rodziny, ale trudno mi określić z jakiego była stanu. Nie mam pojęcia. Ona skończyła szkołę gospodyń domowych.
Jest ciepłe lato. Zapewne już wcześniej planowali ten jedyny, najważniejszy dzień w życiu... Gości zapewne nie było wielu, a może jednak wielu?
Ale nieszczęśliwie... Jan musiał pójść do wojska. Już został skoszarowany, w końcu szykowała się większa afera... każdy żołnierz był na wagę złota. Zapewne musiał wybłagać przepustkę na własny ślub! Przełożony prawdopodobnie nie był zachwycony, ale pozwolił.
Jan ledwie dostał się do rodzinnej miejscowości. Ktoś ponoć im powiedział tego dnia: Albo weźmiecie dzisiaj ślub, albo nigdy... Posłuchali mądrych słów. Pobrali się. Pewnie byli szczęśliwi i jednocześnie pełni obaw o jutro. 27 sierpnia 1939 roku, jak piękny i jak straszny dla nich to był dzień? Świadomość, że już za chwilę oblubieniec będzie musiał wrócić w wojskowe kamasze.
Pięć dni później rozpętało się piekło na ziemi, a on, nieszczęśnik, musiał walczyć w imię innego kraju niż by chciał, a myślę, że pewnie by chciał... tylko... Czyż mógł coś innego zrobić? Przecież nie każdy może zostać wielkim bohaterem, który poświęci życie dla idei! Przecież trzy dni wcześniej wziął ślub, wróg na pewno odnalazłyby jego młodą małżonkę i zatrułyby życie jemu, jej i całej ich rodzinie.
Ale początkowo może nie było tak źle. Front był daleko od ich domu. Był tymczasowo bezpieczny. Ziemie zostały wcielone do Rzeszy, więc póki co... mógł być częściowo spokojny o małżonkę. Ba! Mógł ją nawet odwiedzić. Ich pierwsze dziecko przyszło na świat w drugim roku wojny.
Co działo się potem? Wieść gminna niesie, że dostał się do alianckiego obozu jenieckiego gdzieś, hen, w Belgii. Co się z nim działo? Nie wiem, nikt mi nie powiedział. Jak długo tam był? Jak w ogóle się tam dostał? Nie wiem. Pytania te dla mnie prawdopodobnie na zawsze pozostaną bez odpowiedzi.
Ale wrócił. Do żony, do córeczki. Tylko obrączka... obrączka gdzieś przepadła na wojnie. Pewnie kupił coś w zamian za ten kawałek złota.
I tylko tyle wiem, tylko tyle jestem w stanie opowiedzieć. Niestety. Niestety świadkowie zamilkli już na wieki. Dziadek odszedł w 1995, Babcia w 2002. A ja byłam zbyt młoda by móc zapytać. Mogłabym szukać wieści u ich dzieci, ale boję się pytać, nie chciałabym urazić... Chociaż może kiedyś się odważę. Ale tę historię znam od najmłodszej z ich dzieci, niestety Ona też już odeszła.
Matrim - 15 Stycznia 2010, 23:12
A propos książek i filmów... Las Duncton był, Pieśń Łowcy też. Z książek przypomina mi się jeszcze O czym szumią wierzby, ale tam zdaje się była jakaś dziewczyna.
Film... "Zwierzęcy", przez który miałem koszmary, jak główny bohater Niedźwiadek Annauda, ale tam jednak ludzie byli i to ważni, choć film zwierzakowy i tak
joe_cool - 16 Stycznia 2010, 12:55
Ellaine napisał/a | Mogłabym szukać wieści u ich dzieci, ale boję się pytać, nie chciałabym urazić... |
Nie bój się. Moja mama ostatnio zaczęła się interesować genealogią i zaczęła spisywać historię rodziny - jeszcze z tego ksiązka będzie Zaczęła szukać krewnych, wypytywać o ich krewnych i większość z nich była wzruszona i ucieszona, że ktoś się interesuje, że ktoś chce ocalić od zapomnienia. Część była na początku nieufna, ale w końcu też się otworzyli. Pytaj, póki jest kogo.
Ellaine - 16 Stycznia 2010, 22:54
Cóż, właściwie nie interesuje mnie genealogia rodziny, tylko historie, jakie jej członkowie mogliby mi opowiedzieć. Niestety, te najciekawsze (z mojego punktu widzenia) już odeszły w niepamięć - ponieważ, jak sądzę, dziadkowie nie opowiadali dzieciom o tym, jak to było w czasie wojny - skoro trójka z czwórki urodziła się już po. Jak mówiłam tę historię, czy raczej - tę wersję wydarzeń - splotłam z fragmentów wiadomości jakie docierały do mnie od mojej Mamy. Ponieważ jedyne, co jest pewne to, to że Dziadek w Wermachcie był (widziałam nawet zdjęcie z tego okresu) i to, że pobrali się 27 sierpnia 1939.
Mama opowiadała raz na jakiś czas, kiedy Babcia kiedyś jej zarzuciła, że się niemieckiego nie nauczyła: "Mogliście nas nauczyć niemieckiego, ale łatwiej się było Wam po austriacku w domu pokłócić, wiedząc, że nic nie zrozumiemy." (Szczerze mówiąc, to dość ciekawa taktyka na to, żeby dzieci nie miały zielonego pojęcia o co tak naprawdę rodzice się na siebie pogniewali.)
Ale może kiedyś się przełamię i zacznę zadawać pytania krewnym. Nie wiem, trudno mi powiedzieć.
Natomiast drzewo genealogiczne mam i to całkiem ładnie rozbudowane. Tworząc je skorzystałam z notatek, które zostały po Dziadku. Dlatego korzeń po kądzieli poszedł naprawdę głęboko w przeszłość. Do szóstego pokolenia wstecz (nie licząc mojego). Przodków po mieczu mam tylko do trzeciego pokolenia - czyli pradziadków. Co prawda prawidłowo licząc (z tego, co pamiętam), powinnam też wliczać siebie jako pierwsze pokolenie (czy raczej ostatnie - zależy od której strony patrzeć), ale tak jakoś mi łatwiej.
A imiona moich najwcześniejszych przodków od strony Dziadka były dla mnie zaskoczeniem: Mathias i Klara, oraz Balcer i Rosina. Moim zdaniem to bardzo ładne i oryginalne imiona, ale sądzę, że jeśli kiedyś będę mieć dzieci, to mój hipotetyczny małżonek by nie pozwolił nazwać dziecka po pra...dziadkach.
Z tego samego pokolenia, tylko że od strony Babci imion i nazwisk przodków jest więcej ale są zdecydowanie mniej zaskakujące: Piotr i Zofia, Antoni i Magdalena, Franciszek i Marianna, Paweł i Józefa. Z tych czterech par zdecydowanie prościej byłoby coś wybrać. Wśród młodszych przodków po stronie Babci wystąpiło też parę typowo niemieckich imion, ot choćby Wilhelm.
Cóż, niestety nie wiem nic na temat ich dat urodzenia ani śmierci, ani nawet miejsca urodzenia (/ śmierci), ale z moich obliczeń i przypuszczeń (jedno pokolenie to około 25 lat) wynika, że niektórzy z nich mogli się najwcześniej urodzić około 1800.
I na koniec jeszcze, dziękuję Matrimie, że zechciałeś powrócić myślami do wcześniejszej kwestii tutaj poruszonej. Pieśń Łowcy mam już na celowniku, więc pewnie po sesji (lub w trakcie) przeczytam tę powieść.
Ellaine - 18 Stycznia 2010, 20:55
Powiedziałam koledze z grupy, że mój dziadek był w Wehrmachcie, a on na to: Żartujesz!
No po prostu nie chciał mi uwierzyć... Dziwne! Nie spodziewałam się takiej reakcji, zwłaszcza po studencie takiego, a nie innego kierunku.
Zresztą... Nie rozumiem, co w tym takiego nadzwyczajnego i niezrozumiałego? Skoro mieszkam na Górnym Śląsku i przyznaję się, że połowa mojej rodziny to rodowici Ślązacy. To chyba normalne, że parę moich przodków było w wojsku niemieckim, pruskim, tudzież austriackim (mogę tylko przypuszczać, ponieważ nie mam zielonego pojęcia czym zajmowali się moi pradziadowie).
Normalne jest też to, że w tej samej rodzinie mógł być taki przypadek: weźmy pod lupę siostry z pewnego rodzeństwa: mąż jednej z nich był żołnierzem Wehrmachtu, mąż drugiej - zginął w obozie koncentracyjnym - a ją samą wywieziono po wojnie razem z małymi dziećmi do Niemiec, bo Ślązaczka, bo umie niemiecki, więc Niemka.
Życie jest naprawdę straszne.
Agi - 18 Stycznia 2010, 21:22
Ellaine, mój dziadek poznał swoją przyszłą żonę pracując w kopalni na terenie Niemiec jeszcze przed I wojną. Ożenił się, przywiózł ją w okolice Kazimierza nad Wisłą, później znowu wyjechał "na saksy". Co jakiś czas wracał, dzieci przybywało. W czasie II wojny dziadek był gdzieś we Francji, a babcia z dziećmi, w tym moim tatą w Polsce. Już w marcu 1940 roku całe rodzeństwo zostało wywiezione na roboty przymusowe do Rzeszy, babcia została sama pod Lublinem. Tak się losy plotą.
Ellaine - 19 Stycznia 2010, 20:39
Ano, plotą się...
Ktoś kiedyś zasugerował mi, że powinnam założyć partię polityczną. Ale mój dziadek był w Wehrmachcie (drugi w czasie wojny był na robotach w Niemczech), a dziadek mojego Lubego był oficerem politycznym (drugi nie pamiętam czym się zajmował). Doszłam do wniosku, że nie mielibyśmy szans w polskim życiu politycznym z taką przeszłością naszych przodków.
W dodatku naszło mnie na napisanie wiersza. Pokażę go, chociaż ostrzegam, że jest marnej jakości, w dodatku nie wyszedł mi idealny dziewięciozgłoskowiec (a w taki celowałam, niestety pierwszy wers ma za dużo sylab o jedną). Oczywiście rymy są boskie, bo częstochowskie, a tytuł wymyślony naprędce:
Krótkim barokiem o samotności
Tam, gdzie jasne słońce nie ogrzewa.
Tam, gdzie nie widać skrawka nieba.
Tam, gdzie jesienny wiatr cicho łka.
Tam, samotne życie spędzam ja...
Virgo C. - 21 Stycznia 2010, 21:51
Ellaine napisał/a | Pod Czerwonym Gryfem |
Ehh, ile ta nazwa pięknych wspomnień z okresu liceum przywiała
Ellaine napisał/a | Swoją drogą Świdnica to piękne miasto |
Perła w koronie Dolnego Śląska
I już mnie nie ma
Ellaine - 23 Stycznia 2010, 20:52
Cytat | Perła w koronie Dolnego Śląska :) |
Cóż, niestety nie znam Dolnego Śląska zbyt dobrze, ale Świdnica to urocze miejsce, więc wierzę Ci na słowo, Virgo C..
Zimowe popołudnie. Zmywam naczynia po obiedzie. Nagle wchodzi do kuchni, od progu roztacza przygnębiającą aurę. Nie przerywam czynności. Rzucam okiem przez ramię. Stoi przy oknie z niezapalonym papierosem w dłoni. Wpatruje się nieruchomo w horyzont.
- Coś się stało? - pytam, staram się brzmieć naturalnie.
- Smutno mi... - odpowiada martwym głosem.
- Wiem. - mówię cicho, niemal szeptem. Nie wiem, czy usłyszał. Wracam spojrzeniem do brudnych naczyń. Opuszczam głowę. I staram się nie myśleć. Również robi mi się smutno. Po chwili słyszę, że wychodzi z kuchni. Wzdycham ciężko.
Doskonale go rozumiem... Chociaż nie mamy szans, żeby się dogadać.
Niby jest łatwiej. Wszystko wraca do... nawet trudno to nazwać "normą", ale po końcu świata z popiołów tworzy się zupełnie nowy, inny. Jeszcze trudno powiedzieć, czy lepszy, czy gorszy. Po prostu inny. On tworzy nowe normy, nowe zasady według których należy nauczyć się żyć, by nie przysparzać sobie cierpień. A jednocześnie czuje się pustkę. Odczuwa się ranę, która nie potrafi się zasklepić, a mimo to nie powoduje już tego rozrywającego bólu, jak na początku. Ale wciąż jest, nieco przytępiony, ale jest... i czasem przypomina o sobie silniejszą falą, kiedy nieostrożnie zaczynam wspominać. Kiedy wspominam ostatni miesiąc Starego Świata. Ale już na co dzień, mimo bólu, nawet udaje mi się skupić na nauce, na tym, że żyję... Nie tak jak przez pewien czas, kiedy rzeczywistość zupełnie mnie nie obchodziła. Chciałam pójść tam, skąd już się nie wraca, ale część mnie doskonale wiedziała, że to najgłupsze z możliwych wyjść.
Najwyraźniej pogodziłam się z losem. Musiałam, choć to tak bardzo boli. Nie zawrócę kijem rzeki czasu.
A tak wiele chciałam... i tak niewiele. Tylu rzeczy nie powiedziałam, nie pokazałam, nie zrobię... Nie usłyszę, nie poczuję. Pozostała mi tylko dożywotnia tęsknota.
Za parę dni minie kolejny miesiąc nowego porządku. I chociaż pogodziłam się z tym, co się stało to nie wiem, kiedy przywyknę, czy kiedykolwiek przywyknę do tego Nowego Świata.
Ponieważ wolałam Stary, który ceniłam zawsze, ale doceniłam tak naprawdę dopiero, kiedy się skończył...
Agi - 23 Stycznia 2010, 21:32
No i popłakałam się.
Rafał - 24 Stycznia 2010, 00:42
Ellaine, nie żebym coś sugerował, ale czy już nie pora na fora ze dwora?
Ellaine - 24 Stycznia 2010, 10:33
Wybacz, Rafale, ale co masz na myśli?
Rafał - 24 Stycznia 2010, 22:59
Zapuszczenie korzeni w nowej glebie
Ellaine - 25 Stycznia 2010, 10:24
Niestety, trzeba jeszcze studia skończyć. Tak niefartownie się złożyło, że na moim uniwerku jestem ostatnim rokiem na studiach jednolitych, a uniwerek, na którym bym się chciała przenieść zlikwidował jednolite wcześniej niż mój.
Nie uśmiecha mi się degradować na drugi, albo trzeci rok licencjatu, kiedy do magisterki zostało mi niecałe półtorej roku. Poza tym i tak mnie nie stać na wyprowadzkę w tej chwili, a potem... potem się zobaczy.
|
|
|