Powrót z gwiazd - Służba Zdrowia
Rafał - 21 Marca 2007, 09:07
mad napisał/a | Czy nie jest z nami, ludźmi, trochę tak, że jeśli ktoś popełni coś złego, to spróbuje zrobić wszystko, co się da, żeby udowodnić innym, a przede wszystkim sobie, że jednak to nie było takie straszne zło? | Jest chyba w nas potrzeba usprawiedliwienia siebie przede wszystkim w swoich własnych oczach. Że nie jesteśmy ta ostatnia swołocz, że są swołocze dużo gorsze. To pomaga w samoocenie Gustaw G.Garuga napisał/a | Ja korzystam z niepublicznych zakładów, a płaci NFZ. Dobry układ. Naprawdę, publiczna służba zdrowia nie oznacza, że człowiek jest skazany na kolejki, syfiate przychodnie i gburliwe rejestratorki. | Tyle, że to jakby nie na temat. W przychodniach degeneracja służby zdrowia jest mało widoczna. W przychodni nie spotkasz się z sytuacją zagrożenia życia ani z korupcją.
hijo - 21 Marca 2007, 10:36
Kolejny idiota w słuzbie zdrowia. http://miasta.gazeta.pl/k...63,4000988.html dzięki taki ludziom cierpią porządni lekarze. Co ciekawe znów szpital MSWiA
Piech - 21 Marca 2007, 11:17
Mam nadzieję, choć z artykułu to nie wynika, że prokuratura ma coś więcej niż tyko skargę tej kobiety. W przeciwnym razie, aresztowania mogą obawiać się wszyscy, którzy odmówili jakiejkolwiek kobiecie pomyślego załatwienia czegokolwiek.
nikto - 21 Marca 2007, 11:23
Sadze,ze skoro sledztwo wszczeto w roku ubieglym (po informacjach od poszkodowanej),a lekarza aresztowano wczoraj,mozna chyba przypuszczac ze cos w tym czasie policja robila,a takze ze osiagnela wyniki w sledztwie umozliwiajace wszczecie postepowania karnego wraz z tymczasowym aresztowaniem.
Piech - 21 Marca 2007, 11:45
nikto napisał/a | Sadze,ze skoro sledztwo wszczeto w roku ubieglym (po informacjach od poszkodowanej),a lekarza aresztowano wczoraj,mozna chyba przypuszczac ze cos w tym czasie policja robila,a takze ze osiagnela wyniki w sledztwie umozliwiajace wszczecie postepowania karnego wraz z tymczasowym aresztowaniem. |
Też mam taką nadzieję. Ale sam fakt, że dużo czasu minęło między powiadomieniem policji, a ich akcją absolutnie nie świadczy o tym, że policja w międzyczasie coś robiła.
Fidel-F2 - 21 Marca 2007, 11:47
Piech napisał/a | że policja w międzyczasie coś robiła | w tym czasie
nikto - 21 Marca 2007, 11:53
A o czym innym to moze swiadczyc ? Wybacz,pewnie grzesze naiwnoscia ,ale dosc prawdopodobnym mi sie zdaje,iz zaczete sledztwo trwa dopoty,dopoki zdobedzie sie odpowiednia ilosc dowodow w sprawie.
ihan - 21 Marca 2007, 11:55
http://obcyjezykpolski.interia.pl/?md=answers napisał/a | prof. Andrzej Markowski dopuścił w Nowym słowniku poprawnej polszczyzny PWN już do użycia (potocznie!) wyrażenie w międzyczasie, ale wyłącznie w znaczeniu ' pomiędzy jedną a drugą czynnością', np. Rano idę na wykład, wieczorem do teatru, a w międzyczasie wpadnę na siłownię. Nie wolno się natomiast posługiwać się tym wyrażeniem, kiedy trzeba powiedzieć tymczasem, w tym czasie, np. Ja wyjdę z psem, a ty w międzyczasie (poprawnie: tymczasem, w tym czasie) obierz ziemniaki na obiad.
Wielu językoznawców uważa jednak, że można mówić w międzyczasie (choć to kalka z języka niemieckiego: in der Zwischenzeit), kiedy coś się dzieje między dwoma wskazanymi wydarzeniami, a nie wyłącznie między czymś odbywającym się równocześnie z czymś innym, np. W styczniu byłem na Australian Open, w maju na Wimbledonie, a w międzyczasie obserwowałem dwa turnieje tenisowe halowe. Jednym słowem - coś mi się wydaje, że za jakiś czas wyrażenie w międzyczasie stanie się powszechnie aprobowane również przez polonistów, tym bardziej że większość Polaków od dawna tak mówi, nie przejmując się stanowiskiem purystów... |
Piech - 21 Marca 2007, 12:00
nikto A nie uważasz, że te papiery mogły te kilka miesięcy przeleżeć pod stosem innych papierów? Nie twiedzę, że tak było, ale jest to prawdopodobne. Tak czy owak, przypuszczenie, że skoro coś jest w rękach prokuratury lub policji, to oni pewnie coś z tym robią, jest rzeczywiście trochę naiwne.
Sandman - 21 Marca 2007, 12:03
No cóż, jestem kolejnym który ma w zasadzie jedynie negatywne przeżycia związane z SZ. Niestety znam wielu lekarzy i tylko kilku z nich mógłbym określić jako "porządni ludzie". Z moich doświadczeń wynika, że proporcje są trochę inne - na 100 gadzin jest 10 dobrych. Jeśli ktoś twierdzi inaczej to albo ma szczęście i trafia na tych dobrych, albo ma kogoś z rodziny wśród medyków, którzy załatwią za niego wszystko "po znajomości". Wszystkim zagorzałym obrońcom polecam 2 lub 3 tygodniowe wczasy w szpitalu na jakimkolwiek oddziale bez płacenia haraczu i uruchamiania znajomości. Przeżycie nie do zapomnienia.
Piech - 21 Marca 2007, 12:04
Fidel, ihan: No to jak? Dobrze użyłem "w międzyczasie", czy nie? Bo mi rzeczywiście chodziło o czas pomiędzy dwoma wydarzeniami.
ihan - 21 Marca 2007, 12:07
To znaczy Piechu, że nie wiadomo. Zależy kogo spytasz. Wydaje mi się, że teraz jest bardziej liberalne podejście do tego kontrowersyjnego wyrażenia.
Piech - 21 Marca 2007, 12:10
No dobrze. Ale skoro to germanizm, to przestanę używać. Dzięki.
nikto - 21 Marca 2007, 12:13
To jest ich praca,z ktorej jak sadze rowniez musza sie rozliczac.Szanujacy sie prokurator nie zaaresztuje chyba 72-letniego lekarza z MSWiA na podstawie zeznania tylko jednej poszkodowanej.Byloby to wysoce nierozsadne,jako ze czlowiek o takiej pozycji moglby wyciagnac konsekwencje z nieuzasadnionego aresztowania. A gdyby na przyklad dostal w areszcie np.zawalu i umarl? Zegnaj kariero i emeryturo zarowno dla pana/pani pokurator,jak i dla policjantow "prowadzacych" sprawe. Na tej podstwie sadze,ze bardziej prawdopodobne jest, ze sledztwo sie odbylo i ze sa dowody wskazujace na wine lekarza.
ihan - 21 Marca 2007, 12:14
Nie wiem, czy wyłącznie germanizm. W końcu w angielskim też jest "in the meantime".
nikto napisał/a | Zegnaj kariero i emeryturo zarowno dla pana/pani pokurator,jak i dla policjantow prowadzacych sprawe. |
Nikto, chyba za dużo seriali kryminalnych oglądasz. Z wyjątkiem spektakularnych spraw rozdmuchiwanych przez media nie słyszałam o tak drastycznych sankcja ch dla "omylnych" prokuratorów i policjantów. A i wówczas o utracie emrytury raczej nie ma mowy, bo niby na jakiej podstawie. A czy praca w policji czy prokuraturze, to aż taka kariera, to juz chyba temat na osobny wątek.
ihan - 21 Marca 2007, 12:17
edit
nikto - 21 Marca 2007, 12:51
Czysto hipotetycznie.Pan policjant i pan prokurator bezzasadnie (na podstawie jednego zgloszenia) aresztuja na okres 2 miesiecy 72-letniego,przyjmijmy ze niekaranego wczesniej,lekarza.Zalozmy rowniez,ze ta sprawa bedzie jedna z tych "rozdmuchanych" przez prase (dosc prawdopodobne,skoro juz teraz trafila na lamy).Czy dla uspokojenia opinii publicznej nie zwolnia przedstawicieli wladzy,ktorzy wykazali sie takim niedopatrzeniem,czy wrecz niechlujstwem w sprawach zawodowych?
Widzisz,ja rowniez nie slyszalam o tak spektakularnych sankcjach poza glosnymi aferami,ale niestety wszelkie informacje na ten temat czerpie wlasnie z pierwszych stron gazet,wiec nie mam pewnosci czy sankcje takowe moga byc zastosowane rowniez bez nacisku opinii publicznej.
Pozostaje mi jedynie miec nadzieje,ze ktos jednak ten system kontroluje w jakis sposob.Po prostu.
Martva - 22 Września 2010, 10:23
Byłam sobie dzisiaj w przychodni którą mam najbliżej. Kiedyś była dość straszna, a ostatnio się wzięła i sprywatyzowała, znaczy jest NZOZem z enefzetowym kontraktem. Pobrali mi kreff na jakieś rzeczy i zrobili EKG, za kasę, znaczy gdybym miała (gdyby mi się chciało załatwiać) skierowanie, to zrobiliby to za darmo. Szybko, miło i z uśmiechem, kłuła mnie ta sama pielęgniarka którą znam od dziecka i pogadałyśmy sobie.
I tak się zastanawiam, co niby takiego okropnego jest w takiej prywatyzacji, że się nią ludzi straszy?
Ziuta - 22 Września 2010, 10:27
Bo widzisz, prywatyzacja to taki tłusty koleś w cylindrze palący cygaro. Wielodzietne rodziny w suterenach, nieletni ciągnący wózki w kopalniach, płacenie doktórowi kurami... Po prostu mamy taki język, że słowo prywatyzacja/prywaciarz/prywata jest nacechowane negatywnie.
dalambert - 22 Września 2010, 10:33
Ziuta, a nie przypadkiem:
'"zaszcana kasjerka w pielusze siedząca jak przymurowana do kasy w supermarkecie ca 900zł na rękę miesięcznie"
Martva - 22 Września 2010, 10:34
Akurat trzy panie z którymi miałam do czynienia nie wyglądały na zaszczane i przymurowane, ale może im udawać kazali.
dalambert - 22 Września 2010, 10:41
Martva, tydzień za kasą w suprze to potem bedziesz mogła opowiadać co Ci się wydaje, i co widziałaś- no i życia trochę poczujesz
ilcattivo13 - 22 Września 2010, 10:47
Martva - prywatyzacja jest straszna.
Choćby dlatego, że w normalnym, "zdrowym", państwowym szpitalu, na dowolnym oddziale jest jedna pielęgniarka/salowa/itp. na dwóch "pacjętów". Przez co w/w pielęgniarki/salowe/itp. są chamskie, ciągle łażą skwaszone i narzekają na brak czasu i na to, że za swoją tytaniczną pracę dostają marne grosiaki (albo wręcz dopłacają do pracy).
A tymczasem w prywatnym szpitalu/klinice jest jedna, uśmiechnięta i zadowolona z poborów, pielęgniarka/salowa/itp. na 10 pacjentów. Przykład od ręki? Nieistniejący już szpital w Augustowie - który pielęgniarki/salowe/itp. rozłożyły ciągłymi wojnami o kasę - i kilka NZOZów, które powstały na jego miejsce.
Martva - 22 Września 2010, 10:55
dalambert, nie wiem czy zauważyłeś, ale rozmawiamy - uwaga - o służbie zdrowia, nie o handlu. Widzisz różnicę? Napisać dużymi literami?
ilcattivo13, kurczę, raz w życiu byłam w szpitalu jak mi zszywali dziurę w głowie. Niewiele pamiętam. teraz być może niedługo mnie to czeka i na wszelki wypadek się boję, chociaż nie wiem czy będą mnie kroić/dźgać prywatnie czy publicznie, ale na słowo 'prywatyzacja' ludzie bledną i rzucają się głosować na PiS, a to naprawdę nie wygląda strasznie. Chociaż nie wiem co bym zobaczyła gdybym posiedziała dłużej niż kwadrans za którymś razem
ilcattivo13 - 22 Września 2010, 11:05
Martva - tu nie chodzi o samo robienie prywatyzacji, tylko o to, żeby to z głową zrobić. Tak się składa, że koleżanka mojej mamy prowadzi klinikę w Augustowie, a mój wujek jest dyrektorem (no, jednym z) szpitala w S-kach. Oba "przypadki" mają "ździebko niepochlebny" stosunek do tego, co PO sobie wymyśliło. Może (bardzo duże to "może") w dużych miastach eksperyment PO się powiedzie, ale my na Kresach zostaniemy koniec końców jedynie z dentystami (i to tylko tymi, co to na Zachód nie wybyli).
I absolutnie mnie to nie bawi...
Kyle Katarn - 22 Września 2010, 12:17
Jakiś czas temu w miesięczniku "Focus" czytałem dobry artykuł o służbie zdrowia. Przytoczę fragmenty, które moim zdaniem są tego szczególnie warte:
"Ultrasonografia, tomografia, rezonans, operacje laparoskopowe i mikrochirurgia, coraz doskonalsze leki - wszystko to teoretycznie powinno nam tylko pomagać. I pewnie by tak było, gdyby lekarze umieli korzystać ze swego arsenału z umiarem. O tym, że nie umieją, świadczy smutny przykład antybiotyków. Eksperci zarówno w Polsce, jak i za granicą biją na alarm - bakterie coraz częściej przestają reagować na te leki. Dlaczego? Bo lekarze przepisują je przy byle okazji, a to sprawia, że powstają mikroby odporne na coraz więcej antybiotyków. "Polska jest w europejskiej czołówce pod względem zużycia tych leków. Konieczne jest rozliczanie naszych lekarzy z każdego zastosowanego antybiotyku" - apeluje od lat dr Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Lekarze rutynowo przepisują antybiotyki nie tylko na "grypę" (czyli zwykłe przeziębienie), ale też na łagodne przypadki zapalenia ucha, gardła czy oskrzeli, chociaż - co powinni pamiętać ze studiów - bardzo rzadko takie leczenie jest skuteczne.
Przyczyn tej "epidemii" jest wiele. Z jednej strony firmy farmaceutyczne bardzo intensywnie promują swe leki, a lekarze - skuszeni dodatkowymi profitami w rodzaju zagranicznych wycieczek dla tych, którzy wystawią najwięcej recept - łatwiej zapamiętują reklamy niż rzetelną wiedzę medyczną. Z drugiej strony mamy oczekiwania pacjentów, którzy przychodzą do gabinetu, by dostać jakieś leki. Gdy zamiast "porządnych pigułek" przepisze np. tylko zwykłe krople do nosa (które notabene znakomicie się sprawdzają w większości przypadków zapalenia ucha - odtykają tzw. trąbki Eustachiusza i sprawiają, że wydzielina swobodnie odpływa z ucha środkowego), czują się rozczarowani. Ba, nierzadko sami domagają się konkretnych antybiotyków. A lekarze często im je wówczas przepisują - w Polsce głównie dla świętego spokoju, w USA chociażby po to, by uniknąć procesów sądowych.
W ten sposób rozwija się nowe zjawisko zwane medycyną asekuracyjną. Lekarze zlecają wiele badań i przepisują niezliczone leki "na wszelki wypadek", żeby nikt potem nie mógł im zarzucić zaniedbania. U nas dochodzi do tego problem z "wyrobieniem" kontaktów z Narodowym Funduszem Zdrowia. Te placówki, które nie są oblegane przez pacjentów (czytaj: źle leczące), robią wszystko, byle potem nie zwracać pieniędzy z tytułu niewykonanych świadczeń. To, że w ten sposób marnuje się mnóstwo pieniędzy oraz nierzadko szkodzi pacjentom - leki czy zabiegi mają wszak skutki uboczne i to nieraz poważne - schodzi na dalszy plan.
Oczywiście nie wszyscy lekarze tak robią. Wielu z nich działa z najzupełniej szlachetnych pobudek. Ich misją jest leczenie, więc chcą leczyć, pomagać, ratować życie. Kłopoty zaczynają się, gdy robią to w sytuacjach, kiedy szanse powodzenia są niewielkie lub wręcz żadne. A tak właśnie wygląda sprawa w przypadku (...) reanimacji. Z analiz wynika, że jeśli pacjenta nie uda się przywrócić do życia za pomocą defibrylacji i standardowej resuscytacji krążeniowo-oddechowej (czyli masażu serca i sztucznego oddychania), to wszystkie inne sposoby można sobie darować. Mimo to ratownicy medyczni i lekarze nie poddają się, stosując zabiegi tyleż czaso- i kosztochłonne, co zbędne. Co gorsza, większość reanimacji dotyczy ludzi przewlekle chorych, którzy po prostu umierają, np. na raka. Przywracanie ich do życia jest nie tylko wątpliwe etycznie, co też po prostu brutalne. Odratowani w ten sposób pacjenci hospicjów opowiadają, że umieranie jest potwornie bolesne, a każde kolejne boli jeszcze bardziej. Sama reanimacja to też nic przyjemnego - żeby była skuteczna, ratownik musi - dosłownie, połamać żebra ratowanemu.
W tym momencie najczęściej pojawia się argument, że trzeba ratować życie nawet wtedy, gdy szansa na sukces jest jedna na milion. W idealnym świecie pewnie miałoby to sens. W naszym, niestety, oznacza to marnotrawstwo, na które nie możemy sobie pozwolić. Ratownicy wykonujący bezsensowną reanimację tracą cenny czas, który mogliby poświęcić na uratowanie kogoś, komu można pomóc. Onkolodzy przepisujący kolejne serie chemioterapii pacjentom w stanie terminalnym marnują w ten sposób tysiące złotych i przedłużają cierpienia chorych. Gdy pomnożymy to wszystko przez miliony przypadków rocznie, nietrudno zrozumieć, dlaczego czasem powstrzymywanie się od "ratowania życia" ma większy sens. (...)
Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że ci, którzy już nie oddychają, a ich serce przestało bić, nie są bliscy śmierci i nie stoją na jej progu, ale po prostu nie żyją. A to, jak powszechnie wiadomo, nieodwracalny stan. Tylko dla garstki wybrańców życie po śmierci okazuje się możliwe. To ci, którzy są zarazem zdrowi i martwi - "zdrowi umarli". Jednak większość poddawanych reanimacji to "chorzy umarli". U nich zatrzymanie akcji serca to ostatnia faza śmiertelnej choroby - raka, długotrwałej choroby płuc albo serca, poważnej infekcji, niewydolności nerek itd. W tych przypadkach zatrzymanie akcji serca to finałowa faza procesu, który poczynił zbyt wielkie szkody w organizmie, by dało się go odwrócić, uciskając klatkę piersiową albo przez chwilę za niego oddychając.
(...)
Gdyby nasi lekarze potraktowali swą dyscyplinę bardziej naukowo, wszyscy moglibyśmy na tym skorzystać. Nauka nie musi oznaczać dehumanizacji i sprowadzania pacjenta do "przypadku" czy problemu, który należy rozwiązać. Dzięki pracy psychologów wiemy już, jak wielką rolę odgrywa nastawienie lekarza do pacjenta i wzajemna komunikcja między nimi. Jeżeli ktoś jest dla nas życzliwy i dobrze się nami opiekuje, to nie tylko czujemy się lepiej, ale naprawdę zdrowiejemy - nasz mózg wpływa na różne sposoby na pracę układu odpornościowego. Ale są też prostsze mechanizmy - pacjent, który ufa lekarzowi, nie będzie przed nim niczego ukrywał, chętniej zastosuje się do jego zaleceń. (...)
I znów - niby to oczywiste, ale wielu naszych medyków chyba nie ma o tym pojęcia. Studia medyczne w Polsce może ukończyć osoba niemająca predyspozycji psychologicznych do tego zawodu - opryskliwa, niestaranna, skoncentrowana na sobie, nawet mająca zaburzenia osobowości. W USA na dobrych uczelniach medycznych kandydaci na studentów muszą przejść rozmowę kwalifikacyjną. U nas liczą się tylko punkty. Za granicą w programie medycyny są obowiązkowe zajęcia z umiejetności komunikacyjnych (comunication skills). U nas to dopiero zaczyna się pojawiać - do tej pory można było przejść przez studia unikając kontaktów z pacjentami."
Fidel-F2 - 22 Września 2010, 18:37
Kyle Katarn, nie czytaj Fokusa, to taki podrasowany Fakt
illianna - 22 Września 2010, 22:38
Fidel-F2, niech Cię uściskam druhu
|
|
|