Blogowanie na ekranie - Wnimanje! Gawra wirtualnego suwalskiego niedźwiedzia!
ihan - 25 Września 2010, 09:28
Przyznaj człowieku, że po prostu pękasz. Czy mam tłumaczyć jak dziecku: myślimy w szerszej perspektywie. Nie ilość zafukanych się liczy, tylko rozmiary i rezultaty zafukania. I proszę cię, psucie dzieciom zębów, fundowanie im podwyższonego cukru i cholesterolu, nadwagi, cukrzycy dziecięcej, braku dyscypliny, miałoby być dobrym uczynkiem? Wiem, wymaga jaj, ja na miejscu matki za taki "prezent" bym obdarowującego zabiła i wdeptała w ziemię. I nie wiem jak tam w Suwałkach, ale chyba nie jest tylko jeden sklep otwarty raz w tygodniu przez 15 minut, gdzie się spotykają wszyscy mieszkańcy? Bo to jedyne wytłumaczenie, dlaczego się spodziewasz częstych powtórnych spotkań z tą trójką.
ilcattivo13 - 25 Września 2010, 09:35
moja znajoma, gdy miała ze sześć lat, taką sklepową awanturę matce zrobiła ("SŁODYCZEGO CHCE!!!!!" - z kopaniem lad i konwulsjami na podłodze), że potem w/w matka wstydziła się po osiedlu chodzić (o robieniu zakupów nie wspominając).
Kai - 25 Września 2010, 09:38
ihan, jak zwykle dopisujesz całą historię do jednego wydarzenia. Wszystko jest dla ludzi (i dla dzieci) i nie ma tragedii, jeśli dzieciak zje batonika. Tak postawa jak Twoja sprawia właśnie, że słodkie g... staje się przedmiotem pożądania. Jak wszystko, co ZUE.
Niestety, sama wychowałam dzieciaka i wiem, że jest możliwe wychowanie tak, aby nie było scen przy kasie, wrzasków o wafelka, szaleństwa uprzykrzającego życie matce i otoczeniu, więc jestem cała przeciw rozpieszczaniu zarówno wrzaskunów, jak i ich mamuś.
baranek - 25 Września 2010, 09:42
Żona ostatnio mówi do Glusia: 'idziemy na spacerek'. Gluś - 'ciacho'. Żona - 'co ciacho?'. Gluś - 'miś'. Żona - '?'. Gluś - 'tatuś'. wydała mnie. mały kapuś. ale jak pospacerujemy godzinkę, to jej czasem kupię tego cholernego 'lubisia'. to i spacery jej się kojarzą. jestem złym tatą.
Kai - 25 Września 2010, 09:45
baranek, nie, dopóki Gluś nie zacznie terroryzować otoczenia, aby dostać misia.
BTW - kup Glusiowi czekoladowe gwiazdki. Wymiatają.
ihan - 25 Września 2010, 10:03
Ojojoj, widzę, że bez porcji pouczania to się dzień obyć nie może.
Na szczęście, Kai, moja postawa nikomu nie zrobi krzywdy, więc jedno zmartwienie ci odpada. Oczywiście baranku, masz prawo kupować swojemu dziecku cokolwiek, co uważasz za słuszne. A inny rodzic ma prawo nie chcieć podawać dziecku słodyczy, coli czy chipsów, posługując się drastycznymi przykładami. Ma prawo, a największym wredniactwem jakie może być to dziadkowie i ciocie, które koniecznie muszą uratować to skrzywdzone dziecko, podając mu w tajemnicy zakazane pokarmy. I to jest wredniactwo na kilku poziomach.
ilcattivo13 - 25 Września 2010, 12:27
ihan napisał/a | Przyznaj człowieku, że po prostu pękasz. Czy mam tłumaczyć jak dziecku: myślimy w szerszej perspektywie. Nie ilość zafukanych się liczy, tylko rozmiary i rezultaty zafukania. I proszę cię, psucie dzieciom zębów, fundowanie im podwyższonego cukru i cholesterolu, nadwagi, cukrzycy dziecięcej, braku dyscypliny, miałoby być dobrym uczynkiem? Wiem, wymaga jaj, ja na miejscu matki za taki prezent bym obdarowującego zabiła i wdeptała w ziemię. I nie wiem jak tam w Suwałkach, ale chyba nie jest tylko jeden sklep otwarty raz w tygodniu przez 15 minut, gdzie się spotykają wszyscy mieszkańcy? Bo to jedyne wytłumaczenie, dlaczego się spodziewasz częstych powtórnych spotkań z tą trójką. |
przedkładam znęcanie się moralne nad cielesnym (a Twoje "...psucie dzieciom zębów, fundowanie im podwyższonego cukru i cholesterolu, nadwagi, cukrzycy dziecięcej..." pod to podpada). Jestem znęcaczem intelektualnym, a nie jakimś zwykłym rzeźnikiem
A w Suwałkach mamy dwa sklepy + Kaulanda, Lidla i kilka Stonek. A, o Bylicy bym zapomniał. Ten, do którego chodzę, ma najtańsze produkty markowe w mieście A poza tym, mam tam najbliżej i nie muszę ani konia do furmanki zaprzęgać, ani nawet łapci z łyka zakładać Ino trza chodzić przez las, bo we wsi Moskal stoi
baranek - jesteś do szczętu zuy i cieszę się z tego, bo jest nas już trójka i będzie można w piekle w "czy-pinć-ośm" pograć, albo w inszego "tysionca"
A tak w kwestii karmienia dzieci słodyczami - moi cioteczni z Francy nigdy nie dostawali i, co za tym idzie, nie jedli słodyczy i nigdy TV nie oglądali (TV służy wyłącznie do oglądania wiadomości). I nie robią tego do dziś. Za to, choć nie mieli nigdy lakierowanych zębów, jeszcze żaden dentysty na oczy nie widział (no, może poza corocznymi kontrolami w szkole, a i to nie wiem, czy to robi wykwalifikowany dentysta, czy tylko jakiś asystent).
Zgaga - 25 Września 2010, 12:35
ihan napisał/a | ... Ma prawo, a największym wredniactwem jakie może być to dziadkowie i ciocie, które koniecznie muszą uratować to skrzywdzone dziecko, podając mu w tajemnicy zakazane pokarmy. I to jest wredniactwo na kilku poziomach. |
Ototo. Zwłaszcza jak dzieciak ma alergię lub cukrzycę. Brrrr....
Martva - 25 Września 2010, 12:42
A moja siostrzenica zawsze wraca od drugich dziadków z pełną reklamówką słodyczy. Aż sama ma dość po paru dniach. Dobrze że nie mieszka tu na stałe, bo już by wyglądała jak stereotypowa Angielka, a tak to może wytrzyma jeszcze parę lat bez nadwagi.
ilcattivo13 - 25 Września 2010, 12:43
Zgaga - właśnie dlatego przestałem przy okazji rodzinnych odwiedzin dawać dzieciarni słodycze. O jednym wiem na pewno, że ma uczulenie na "kakało", kilku innych ma to samo co ja, czyli drożdże i mąka żytnia ("zdrowe" ciacha odpadają). A reszta krewniaków nigdy alergologiczno-pokarmowych badań z krwi swoim dzieciom nie robiła.
To samo z owocami - kiedyś na wioskę się woziło pomarańcze, banany, mandarynki, a teraz np. u brata, który przeniósł się do Suwałk i pracuje razem ze mną wyszło uczulenie, m.in. na kiwi i bodajże pomarańcze...
Dlatego teraz, zamiast słodyczy czy owoców wolę zawieźć ciuchy (jak jadę na wieś), albo dać książki/gry (miastowym)
Godzilla - 25 Września 2010, 13:55
"Stonka" mi się podoba.
Kai - 25 Września 2010, 18:43
ilcattivo13, ale zęby to każdy ma, jakie mu Bozia dała i ze słodyczami to ma niewiele wspólnego. Przykład? Mój Młody - ja mam słabe zęby, on też. Od zawsze minimalne ilości słodyczy, mnóstwo wapnia, bo jest mlekoholikiem a i tak ostatnio sporo dziur mu się nazbierało. To są cechy osobnicze. Owszem, czasem pewnie słodycze się przyczyniają, ale nie zawsze.
W sumie chyba dobrze, że od piwa się zęby nie psują
ilcattivo13 - 25 Września 2010, 21:32
Godzilla - ale "stonka" jako nazwa, czy "stonka" jako "stonka"?
Kai napisał/a | W sumie chyba dobrze, że od piwa się zęby nie psują |
oj dobrze, dobrze, bo nie chciałbym od czasów liceum jechać wyłącznie na papkach
shenra - 30 Września 2010, 15:12
Te, paskud to może ja się wstępnie zapiszę na te Twoje niedźwiedziowe wycieczki?
ilcattivo13 - 30 Września 2010, 20:44
komplemenciara
dopisałem i jednocześnie, żeby bajzlu nie było, przeniosłem temat do wątków konwentowych. Szukaj Jaćkonu
ilcattivo13 - 2 Października 2010, 22:29
trzy razy moje pierwsze własne "Ferrari F40"
Sorki za fatalną jakość zdjęć, ale mają już ponad dwadzieścia lat, z czego kilka lat przeleżały w bardzo kiepskich warunkach...
Tego za bardzo nie widać, ale na masce, powyżej napisu był namalowany czarny koń. Słusznej wielkości, żeby z daleka "hołota" widziała, że miszczu jedzie
ihan - 2 Października 2010, 22:56
Ferrari fajniaste.
Matrim - 2 Października 2010, 23:25
A czemu ma tryghysie paski?
Agi - 3 Października 2010, 09:14
Dlaczego nie widzę żadnych zdjęć?
Problem w moim komputerze, czy jeszcze ktoś tak ma?
dzejes - 3 Października 2010, 09:41
Być może dlatego, że zdjęcia są za duże - ja tak czasem mam, niestety ze zdjęciami nieprzeskalowanymi do potrzeb forum.
Jedenastka - 3 Października 2010, 11:42
Zdjęcia jak ze starego polskiego filmu. Ciekawe, czy Księżyc ukradliście...
Martva - 3 Października 2010, 12:07
Jaaaa, ale czad
dalambert - 3 Października 2010, 12:24
Jedenastka napisał/a | Ciekawe, czy Księżyc ukradliście... |
Nie - oni kochali syrenki
shenra - 3 Października 2010, 14:19
Świetna sprawa . Szkoda, że tego konia nie widać
ilcattivo13 - 4 Października 2010, 21:10
Agi - jak chcesz, to mogę przesłać na maila (razem to jakieś 3,5MB)
Zdjęcia przerobione w Irfanie, dodałem tak jak zawsze ImageShackUploaderem. Linki z IS są "forumowe". Skaluje zdjęcia bez problemu, dopiero jak edytuję posta, albo piszę nowego, to nie mieszczą się na ekranie. Może to przeglądarka, albo co...
Co do pasków z boku "F40" - w samochodowym katalogu z okolic 1990 roku było kilka Ferrari - i tamto F40 miało identyczne "umalowanie".
Co do samego samochodu - jak go dostałem, to naprawdę dziadowskie podwozie - siedzenie pasażera nie trzymało się szyn i sam pasażer mógł się bawić w "jaskiniowca" (wystawić nogi przez olbrzymią - jakieś 40cm średnicy - dziurę w podłodze przed siedzeniem, przebierać nimi i krzyczeć "Ja-ba-da-ba-du"). Do tego było jeszcze kilka mniejszych dziur. Stąd, jak codziennie wieczorem jeździliśmy nad Biebrzę się wykąpać, a potem wracaliśmy kilka kilometrów przez torfowe łąki, to po powrocie wyglądaliśmy jak murzyni. I nawet każdy miał dredy, bo torf w połączeniu z mokrymi włosami czyni cuda.
Stąd po kilku takich "wycieczkach kąpielowych" wstawiliśmy z bratem furę do nieużywanej już szopy z tyłu zabudowań i w kwadrans wycięliśmy dach (wujek zawsze opowiada, że jak szedł do sadu na jabłka, to dach był, a jak wracał, to też był, ale na kupie innego złomu).
Później nastąpiło malowanie. Fura była jedynie słusznego dla "skarpet" koloru - czyli blado-brudno-beżowego (w domyśle "kość słoniowa"). Napisy wykonywaliśmy wspólnie, ale "kunia" popełnił brat. Wszystko bez jakiegokolwiek szablonu. Mieliśmy problem z kołem zapasowym - wypadało przez dziurę w dnie bagażnika - więc przymocowaliśmy je na klapie tegoż bagażnika. Dziury w podłodze zostały "naprawione" w najprostszy sposób - płyta pilśniowa + szmaty + lepik. I co dziwne - wytrzymało to do końca używalności samochodu (czyli jakieś trzy lata).
Jak pierwszy raz pojechaliśmy na zabawę do Dolistowa, to każdemu szczena opadła. A dzięki obcięciu dachu fura zabierała do 10 - 11 osób (trzy na przód, pięć na tył i dwie-trzy na półce za tylnym siedzeniem). Normalnie cud, że nikt nie wypadł - jak się grzało 80 - 90 po wybrukowanej drodze, a wszyscy oprócz mnie i brata byli w mniejszym lub większym stopniu "uwaleni"...
Ech... To były czasy...
Agi - 4 Października 2010, 21:28
ilcattivo13 napisał/a | Agi - jak chcesz, to mogę przesłać na maila (razem to jakieś 3,5MB) |
Po ponownym uruchomieniu komputera zdjęcia załadowały się, piękne są!
ilcattivo13 - 4 Października 2010, 21:36
ilcattivo13 - 7 Października 2010, 20:44
mama kupiła dynię i wypatroszyła ją z pestek. Miąższ poszedł na zupę, a pestki do suszenia na gazecie. Na balkon. Przynajmniej dwie różne pary sikorek w ciągu dwóch dni wyczyściły zawartość gazety, Grucha w tym czasie dostawał naprzemiennie spazmów i skurczu szczęki, tak go te bezbronne, ale i nieosiągalne ptaszki w odległości 30 cm od pyska denerwowały...
Jak sikorki zjadły pestki, to sypnąłem im łuskanych pestek dyni i słonecznika. Znowu w dwa dni zjadły. Mama zobaczyła, że karmię sikorki, to położyła chleba. Ptice olały razowca i dalej raczyły się pestkami, mama wyzywała je od francuskich piesków, a ja wycierałem ślinę, która ciekła kotu z pyska. W piąty dzień (dziś) dokarmiania (Grucha by powiedział - "niewyobrażalnych męczarni i tortur psychicznych") mama sypnęła sikorkom siemię lniane. Po kilku godzinach, sikorki pracowicie oczyściły gazetę z siemienia (wywalając je na balkon i ogród) i przez szybę usiłowały wlecieć do domu po pestki. Grucha dostał ataku szału, potem usiłował zjeść trującego kwiatka, a teraz leży związany i cichutko, pod nosem, mruczy coś o "paleniu kurnika", czy coś w tym guście...
Żeby było śmieszniej, pestkami interesowały się też wróble, ale sikorki zrobiły im "kęsim-kęsim" i od kilku dni nie ma już konkurencji przy pestko-źródełku...
Żeby było jeszcze śmieszniej, do tej pory pestek nie wyczaiły kawki, których jest w okolicy zatrzęsie... Grucha! Po co ci ten kanister? Benzyna? Chyba nie chcesz... Zostaw zapałki! Porozmawiajmy jak dorośli... <szuuuuuuuch "Turlaj się! Turlaj! Bua-ha-ha-ha! ">
Jedenastka - 22 Października 2010, 20:44
Czy pomidory na betonie dojrzały?
ilcattivo13 - 22 Października 2010, 20:49
właśnie miałem o nich napisać
na betonie nie dojrzały, ale cześć została zerwana jakiś miesiąc temu i do wczoraj dojrzewała sobie spokojnie na biurowym parapecie. Ślicznie się zaczerwieniły, ale chętnych na spożycie owoców tej nieco toksycznej natury natury nie było, więc dziś pomidorki komisyjnie poszły do kosza Na krzaku zostało jeszcze kilka sztuk, ale od końca sierpnia (odkąd się zima zaczęła ) nie urosły nic a nic i dziś są wielkości orzechów włoskich.
|
|
|