Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.
Kai - 8 Maj 2011, 10:36
Jakby to spotkanie było, dajcie znać, hijo, przywlókłbyś sam-wiesz-Kogo
Ella, piszę publicznie, pewnie wiele osób mi przytaknie, bądź egoistką, zdrowy egoizm nie jest wadą, znacznie gorszą wadą jest chory altruizm. A Ty zasługujesz na normalne życie. Ja wiem, jak ciężko się czasem odciąć.
hijo - 8 Maj 2011, 20:16
Kai, dla mnie środa jest niemożliwa - przez najbliższe... nie wiem ile. mama Stwora pracuje w środy do 21 i ja mam zmianę przy dziecku. Chociaż powinienem raczej się zebrać w sobie i ze chociaż na chwilę Stowra i siebie przywlec. Tylko jak przekonać mamę Stowra
Ellainepopieram Kai, bądź zdrową egoitką. Nie wiem czemu, ale radzę to wielu osobom. ważne jest by być szczęśliwym
A co do ostatniego odcinka bloga, to muszę się wybrać wreszcie do Centrum zobaczyć odczyszczony kościół Mariacki. Pamiętam go, gdy był taki czarny i moim zdaniem powinien taki zostać. Popełniłem nawet kiedyś taki tekst, w którym go zburzyłem. Muszę go odnaleźć
Ellaine - 10 Maj 2011, 14:16
No, hijo, jeśli nie widziałeś jeszcze Mariackiego na biało to koniecznie musisz zobaczyć. Różnica jest porażająca :))
Jeśli chodzi o jutro, to sprawa się rozwiązała sama. W czwartek z samego rana jadę do Gdańska (z samego rana, tj. przed szóstą, co znaczy że między trzecią a czwartą czeka mnie pobudka), więc wszelkie popołudniowo-wieczorne spotkanie odpada. Niestety. Jak wrócę to Wam dam znać, to może wtedy się uda jakiś termin znaleźć, niekoniecznie środowy. :)
Kai - 10 Maj 2011, 18:23
Mała, z Mackami Cię zmackujemy :>
A ja w sobotę idę tłuc worek.
hijo - 10 Maj 2011, 21:07
Ellaine, koniecznie się wybiorę do centrum na spacer ze Stworem.
Kai, a czyj worek będziesz tłuc?
Kai - 11 Maj 2011, 18:01
Kumpel ma małe studio bokserskie
Ellaine - 25 Maj 2011, 09:29
Jakby się komuś chciało czytać, co ostatnio czytałam, to proszę bardzo: dzień 8773. Trochę się tam rozpisałam, bo dawno nie analizowałam tego, co przeczytałam.
Swoją drogą, jeśli o książki chodzi, to ze dwa tygodnie temu odwiedziłam filię Biblioteki Miejskiej, tej przy Rybnickiej. Trudno mi opisać, co jest niezwykłego w tej ulicy, ale idąc niespiesznym krokiem między zielenią - nade mną kołysały się gałązki wierzb płaczących, a pospolite ptaki rozprawiały w gęstwinie zieleni krzewów rosnących w ogródkach przed majestatycznymi domami o ciemnoszarych, prawie czarnych ścianach.
Przysiadłam na ławce przed wejściem do jednego z nich i zastanawiałam się, kto może tam mieszkać? Jakimi osobami są ludzie, którzy mieszkają w takiej okolicy? Czy są bardziej wyjątkowi od innych, czy zwyczajni jak wszyscy? Nie pamiętam już jak długo tak siedziałam, pozwalając myślom błąkać się między puchatymi chmurami, przepływającymi mi nad głową. Za plecami miałam metalowe – coś. Teraz trudno mi powiedzieć, co to było tak naprawdę. Stare i zardzewiałe, może to był jakiś stary wózek górniczy? A może przedpotopowa kosiarka? Zwykły złom, który intrygował – skąd się tam wziął i jak długo już tam był? Jak długo jeszcze będzie leżał na trawniku przed domem?
Pamiętam pewien skuter, czerwony z czarnymi elementami i równie czarnym siedziskiem. Stał przykuty do niskiego płotka przed jednym z bloków w Szczecinku. Idąc na rynek lub z powrotem zawsze go mijaliśmy. Mijały lata, karoserię pokrywała rdza, odpadały elementy. Stał tam niezmiennie, przykuty do niskiego, zielonego płotka. Już nigdzie nie mógł pojechać. Z wolna zamieniał się we wrak, a przecież jeszcze parę lat temu lakier wyglądał jak nowy, może nawet był sprawny? A mimo to stał tam, zawsze w tym samym miejscu. Nie ruszany. Śmialiśmy się czasem, że może powinniśmy go sobie wziąć, skoro nikt go nie używa? Ale to były tylko żarty. Skuter wciąż tam stał, więc był już swojski, stał się elementem krajobrazu – jak blok, przed którym tkwił, jak pobliski budynek sądu, czy stojąca nieco dalej kamienica z ledwie widoczną reklamą namalowaną na ścianie brązową farbę, reklamę pamiętającą czasy PRL, głoszącą wszem i wobec, że PZU udziela kredytów... To, że idąc w kierunku rynku zobaczy się przykuty do płotku skuter stało się równie pewne, jak to, że następnego dnia wzejdzie słońce. Tylko, że… Skutera już tam nie ma. Znikł. Zauważyliśmy to ze zdziwieniem gdzieś w kwietniu, a może to był maj? Nieważne. Ważne, że skuter, który stał się dla nas czymś naturalnym w tym miejscu pozostawił po sobie pustą przestrzeń. Wyrwa zdecydowanie mniejsza niż ta, która zostaje po wyburzeniu domu z szeregu innych domów. Jednak, czegoś wyraźnie brak… Może wreszcie udało mu się wyrwać na wolność? A może odszedł tam, gdzie odchodzą wszystkie skutery, motory i motorynki, kiedy rdza przeżre ich serce…
Tak mnie jakoś na melankolję wzięło. Swoją drogą mam miesiąc oddechu. Ojciec pojechał do swojej mamy, w sumie wybrał najbardziej korzystny moment. Dzięki temu będę mogła wykorzystać ten nagle nabyty święty spokój do napisania ostatnich rozdziałów magisterki. Nikt nie będzie mi łaził po domu i mędził, że nic nie robię w tym domu, ani się nie uczę i takie tam bzdury, jakie tylko on potrafi wygadywać. Zresztą, nieważne, koniec o nim! Wreszcie jestem panią na włościach – nie licząc brata oczywiście, ale on nie jest kłopotliwy i w sumie jakoś potrafimy znaleźć wspólny język.
hijo - 25 Maj 2011, 21:25
Ellaine napisał/a | Trudno mi opisać, co jest niezwykłego w tej ulicy |
Mało kto już zwraca uwagę na Rybnicką A to bardzo ładne miejsce. Ciekawe domy, a na końcu największa skarbnica fantastyki w Katowicach, i różowy blok . Mnie obecnie klimat Rybnickiej psują samochody i ekipy "parkingowych" jak z reklamy z Fronczewskim. Ellaine napisał/a | ...i zastanawiałam się, kto może tam mieszkać? | Byłem w jednym takim mieszkaniu, lokatorzy byli delikatnie rzecz ujmując niezwykli. I chociaż nie do końca byłem zadowolony z tej wizyty to miło wspominam pierwsze spotkanie z MacOS-em i świetny kawałek V.A.S.T.Touched Choć on raczej kojarzy mi się z czasami kiedy składałem tam wizytę i jedna konkretną osoba, która też była gościem.
Kai - 26 Maj 2011, 18:54
Ella, Cthulhu tęskni za Tobą
Ellaine - 30 Maj 2011, 08:44
A ja tęsknię za wyjściem z domu, ale cóż. Nie zawsze ma się to, co się chce.
Jakby ktoś jeszcze tęsknił, to piszę, że żyję. I piszę, żeby żyć, znaczy magisterkę piszę. Pomału do przodu, jeszcze "tylko" trzy podrozdziały, jeden rozdział plus zakończenie, no i wstęp. O poprawkach w poprzednich rozdziałach nie wspomnę. Całkiem sporo tego, a czasu zostało mi już tylko tydzień. Mam nadzieję, że się uda, ale sama nadzieja nie napisze tego za mnie, niestety.
Ellaine - 7 Czerwca 2011, 21:41
Bez polotu, ot żebyście pamiętali, że wciąż żyję ;)
***
Najpierw ktoś sądził, że nie jestem tym, kim jestem. Później przez sam fakt bycia tym, kim jestem, cała reszta musiała zaczekać. A na koniec perfidnie wykorzystałam fakt bycia tym, kim aktualnie jestem.
To może od początku:
Dzisiaj mijał termin oddania całej pracy magisterskiej, gdybym nie zdążyła – mogłabym się pożegnać z myślą o czerwcowej obronie. Napisanie większej połowy (mniej więcej sześćdziesięciu stron) zajęło mi półtora tygodnia, w momencie kiedy wcześniejsze trzy rozdziały pisałam przez… półtora roku (sic! Czyli jeden rozdział na semestr). Oczywiście taki stan rzeczy tłumaczyłam na wiele sposobów. Zwykle szukałam usprawiedliwienia w tym, że na początku czwartego roku zmarła najukochańsza kobieta mojego życia. Z drugiej jednak strony, czy to był rzeczywisty powód? Do pewnego stopnia na pewno, zwłaszcza w pierwszych miesiącach. Pamiętam reakcję mojej kumpeli z ławki, która dziwiła się, że w ogóle przychodziłam na zajęcia. Co też poczucie obowiązku robi z ludźmi…
Nie było lekko. Nie było przyjemnie. Ale to już minęło. Czasem, podczas ostatniego intensywnego tygodnia, myślałam sobie, że ojciec wybrał najlepszy moment na wyjazd w swoje rodzinne strony. Nie macie pojęcia, a może macie? Jakie to przyjemne uczucie, kiedy w domu jest cisza i spokój i można się bez stresu zająć tym, czym się należy zająć. Bez jojczenia nad głową: Znów się nie uczysz! Znowu grasz na kompie! I nawet sobie nie myśl, że nie obronisz się w czerwcu! I nie myśl, że będę cię utrzymywał! Od razu do pracy masz iść! No tak, to takie banalne, przecież kiedy otrzymuje się tytuł magistra na następny dzień można iść do pracy… zamiatać ulice na przykład. Oczywiście, co do ostatniego zarzutu, wykrzyknika, czy cokolwiek to jest już nie miałam sił odpowiadać, że ja absolutnie i pod żadnym pozorem nie mam zamiaru zostawać w tym „domu” dłużej niż jest to konieczne. Dotrzymam słowa, choć Mama odeszła do lepszego świata. Dałam Mamie słowo, że nie wyprowadzę się zanim nie skończę studiów. Ale obrona jest już blisko.
O dziewiątej rano wydrukowałam w punkcie ksero 104 strony, które składają się na całość. Potem natknęłam się na koleżankę z grupy, odnalazłyśmy kolegę z grupy i do tego mojej grupy seminaryjnej. Jeden z pierwszych magistrów historii z rocznika 2011 na UŚ. Koledze gratulujemy ukończenia studiów i życzymy powodzenia w życiu.
Usiadłam w plamie światła. Wokół półmrok objął we władanie całkiem spory kawał korytarza na trzecim piętrze. Wyjęłam z torby zeszyt, właściwie coś jakby teczkę i nie teczkę. Okładkę, w której mam zeszyt i blok listowy, ale w formacie zwykłego, szkolnego zeszytu. Całkiem sprytna rzecz, odziedziczona po Dziadku. W tej okładce kryje się ważna rzecz. Zaczęłam pisać od niechcenia, bo doszłam do wniosku, że teraz – skoro mam już całość wydrukowaną, to mogę się zrelaksować.
Na korytarzu grupka studentów archiwistyki stała przed drzwiami do gabinetu bardzo miłego doktora, między innymi opiekuna praktyk. No tak, koniec semestru letniego, więc zapewne większość ze stojących w ogonku studentów załatwiała formalności związane z praktyką. W końcu zrobiło się pusto przed gabinetem. I nagle, w pół napisanego słowa otwierają się drzwi, wychodzi doktor, któremu się kłaniam uprzejmie. Spojrzał na mnie i zapytał:
- To pani chciała załatwić praktyki w Archiwum Państwowym w Katowicach?
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie, panie doktorze. Ja już kończę studia - wyjaśniłam.
Doktor przyjrzał mi się uważniej. Wreszcie sobie mnie i moją grupę przypomniał:
- Ach! Racja, przecież wy już jesteście na piątym roku!
Po więcej niż stronie wreszcie pojawiła się moja pani promotor. Za nią jak świta podążało dwoje studentów. Profesor jak tylko mnie zauważyła skinęła na mnie, więc posłusznie wstałam i weszłam za całą trójką do gabinetu. Para poprosiła o wpisy z egzaminu, ja zaś skromnie stanęłam przy drzwiach czekając na swoją kolej. Promotorce nie umknęła moja obecność i władczym tonem orzekła:
- Niech pani siada! – wskazała szerokim gestem fotele przyczajone za szafą. Usiadałam, bo cóż było innego do roboty? Rzuciłam okiem na studentów, próbując ocenić z którego byli roku, ale tak naprawdę w ogóle mnie to nie interesowało. Wreszcie para opuściła gabinet, ale pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna, także po wpis. Sesja! Ach, pamiętam… było coś takiego, bardzo stresujące, choć po fakcie człowiek zawsze myślał, dlaczego się tak denerwował, przecież to nic strasznego? I z każdym rokiem coraz spokojniej podchodził do egzaminu, bo jeśli się nie uda za pierwszym razem to na pewno zda się na poprawie! Jak mawiał mój psor z polskiego: „każdą pałkę można poprawić”. (Byle nie inną pałką, oczywiście.) Studentka dostała wpis i została pożegnana zdaniem:
- Ale niech teraz nikt nie wchodzi po wpis, bo mam tu magistrantkę.
Nagle poczułam się ważna. Magistrantka! Och, więc tak to działa! Przypomniała mi się sytuacja z Lubym, kiedy on był u swojego promotora… I żaden student z niższego roku nie chciał nawet choćby się zaanonsować, kiedy na pytanie: czy jest ktoś u profesora? Otrzymał odpowiedź: Tak, jego magistrant. Nikt nie śmiał przeszkodzić. Pani promotor i mnie też nikt nie przeszkodził, aczkolwiek w przeciwieństwie do promotora Lubego i Lubego, moja wizyta była krótka i związana wyłącznie z pracą magisterską.
Miałam iść na grupowe piwo, ale jakoś tak wyszło, że trochę pobłąkałam się po wydziale i ostatecznie nie poszłam do knajpy. Zresztą była taka hica, że nie wiem, czy piwo byłoby dobrym pomysłem (piwo o dwunastej w południe!). W międzyczasie dostałam sms od koleżanki z seminarium. Zresztą byłam zdziwiona, że nie spotkałam jej wcześniej tego dnia. Sms wyjaśnił sporo, była w pracy od rana. Pytała więc, czy nie mogłabym zapytać promotorki, czy będzie popołudniu. Cóż… niechętnie, ale poszłam ponownie pod gabinet pani profesor. Oczywiście było tłoczno, ponieważ spora grupa czekała na swoją kolej, żeby otrzymać wpisy z egzaminu.
- Czy pani profesor jest u siebie? – zapytałam niewinnie.
- Tak, ale jest kolejka – odparł jakiś chłopak.
- Ja tylko na chwilę.
- Jasne, na chwilę… - mruknął niezadowolony.
- Jestem jej magistrantką – stwierdziłam i po prostu weszłam, nawet nie zapukawszy. Przy biurku siedziała promotorka i jakaś studentka, która przyszła do profesor z plikiem indeksów. Przeprosiłam, zapytałam o co miałam zapytać i wyszłam. Rzuciłam tylko spojrzenie owemu, co wątpił w moje słowa i poszłam w swoją stronę. Dopiero później pomyślałam sobie, że mogłam mu powiedzieć, że skoro tak są przywiązani do kolejkowości to może nie powinni wpuszczać osób, które biorą wpis dla siebie i swoich dziesięciu koleżanek…
Ellaine - 12 Czerwca 2011, 17:54
Kartka z kalendarza:
Dzisiaj zakończyłam prace nad pracą magisterską. Teraz tylko wydrukować i oddać. A potem się obronić. Po prostu.
Agi - 12 Czerwca 2011, 18:55
Ellaine, trzymam kciuki.
Kai - 12 Czerwca 2011, 20:51
Sis, brawo!
Godzilla - 12 Czerwca 2011, 20:58
Ellaine, dasz radę!
Jedenastka - 13 Czerwca 2011, 16:45
Ellaine napisał/a | A potem się obronić. Po prostu. |
No właśnie. Powodzenia Ellaine!
(i pamiętaj - nie dziękuj...)
Ellaine - 14 Czerwca 2011, 05:59
Misa nie dziękuje, ale misa powodzenie się przyda, jak będzie misa biegać po mojsa wydział, żeby oddać na czas mojsa praca i dokumenty do ichsa dziekanatu.
Pardon, moje naśladowanie ze wspólnego z akcentem gungański nie jest najlepsze, ale oglądałam ostatnio trzecią część Gwiezdnych Wojen... a że Jar Jara mam w tytule, to mi jakoś tak wyszło. Zresztą, może jak wrócę z wydziału to sobie przeczytam piąty tom "Ucznia Jedi"... Martin mi się przejadł w trakcie pisania pracy, więc ostatni tom leży i czeka na lepsze czasy.
Na razie nie ma jeszcze, po co bić brawo, Sis. Na razie to ja dostaję pomieszania z poplątaniem. A do tego spać nie mogę. Na szczęście w piątek jadę w Bory Tucholskie na urodziny przyjaciela, więc sobie odpocznę. A potem się widzimy, czyż nie, Sis? (Co prawda nie wiem jak ja odpocznę, skoro szukamy mieszkania, a potem będzie trzeba się przeprowadzić, a jeszcze później szukać roboty... Więc obrona przy tym to betka!... )
I może wreszcie będę mogła przysiąść do pisania o moich bohaterach, bo biedactwa już od miesiąca siedzą na balu. Pewnie spiły się nieprzystojnie. No, nieważne...
Kai - 14 Czerwca 2011, 18:25
Aia, ale jesteś na BC u Macek? Bo ja się sprężam Pomożemy Wam, wiesz, jakie Macki są Mackowate?
Ellaine - 15 Czerwca 2011, 09:46
No, będę przecież. Jak miałabym nie być? I tak w poniedziałek muszę wracać z Borów do Katowic, bo we wtorek muszę podpisać jakąś umowę licencyjną, o tym że egzemplarz dla dziekanatu muszę jeszcze raz wydrukować już nie wspomnę, bo mnie chyba szlag trafi.
Ellaine - 16 Czerwca 2011, 19:55
Kartka z kalendarza:
"Wsiąść do pociągu byle jakiego"...
No, nie takiego byle jakiego! Dość konkretnego, trzeba przyznać, a do tego odjeżdżającego ze stacji Katowice o nieco "barbarzyńskiej" porze, dokładnie o piątej minut pięćdziesiąt. Z drugiej strony... Oznacza to ni mniej ni więcej, jak spacer tuż przed piątą przez uśpioną dzielnicę przy akompaniamencie ptasich treli, bo przecież ci mali śpiewacy zaczynają poranny koncert już o trzeciej nad ranem, a do tego w towarzystwie pierwszych, nieco nieśmiałych promieni słońca...
Tak, zapowiada się całkiem przyjemny poranek :)
A jutro, jutro o tej porze, niewykluczone, że będę już w towarzystwie przyjaciół na działce zagubionej gdzieś w Borach Tucholskich. Idealne miejsce na odpoczynek przed dniem obrony magisterskiej, ostatecznie chyba sobie na to zasłużyłam.
Tak, zapowiada się całkiem przyjemny weekend. :)
A do pociągu zabieram książkę, z biblioteki, "Ruchome obrazki" Terry'ego Pratchetta.
Notatka na marginesie:
Wszystko wskazuje, że przeprowadzka odbędzie się w lipcu, pewnie gdzieś w połowie.
Oliwo, Oliwo! Nadchodzę! Strzeż się smoka...
Kai - 17 Czerwca 2011, 07:58
Smok w Oliwie? Hmm... może być niezły
Ellaine - 21 Czerwca 2011, 23:08
Kiedyś zaczepki czynione przez nieznajomych na gadu-gadu były niemal na porządku dziennym. Dzień bez takiej był dniem straconym! Oczywiście większość z nich zachowywała się wulgarnie i nieprzyzwoicie. Propozycje były jednoznaczne i po którymś razie człowiek zaczyna się zastanawiać: na bogów! skąd na tym świecie biorą się tacy desperaci?
Z drugiej jednak strony, od dłuższego czasu nie miałam tej wątpliwej przyjemności rozmowy ze zdesperowanym młodzieńcem, który szuka między rozmówczyniami na gadu-gadu... No, właściwie nie wiem, czego szuka taki ktoś, ale czegoś na pewno, bo w przeciwnym razie, po co by robił coś równie... głupiego? dziwnego? absolutnie niezrozumiałego?
Najbardziej podobały mi się pytania stawiane wprost, które w najbardziej grzecznej formie mogłyby brzmieć: Czy masz ochotę na chwileczkę zapomnienia? Wówczas wprost nie mogąc powstrzymać szczerości odpowiadałam: Tak, ale nie z tobą. Po takim dictum żaden już nie spróbował ponownych awansów w stosunku do mojej skromnej osoby.
Dzisiaj jednak przeszłam samą siebie w byciu złośliwym i złym człowiekiem. Może to tylko efekt tego, że od paru lat już nikt mnie w podobny sposób nie zaczepiał. Ba! Wręcz miałam nadzieję, że jestem już na tyle stara (czyt. nieatrakcyjna dla nastolatków), że znajdują inne, ciekawsze (czyt. młodsze) osoby do zadawania tego typu pytań. Myliłam się! O dziwo, znalazł się taki odważny i zagadał następująco:
- Hej masz ochotę porozmawiać o czymś miłym
"O czymś miłym?" - pomyślałam i palnęłam pierwszą miłą rzecz, która przyszła mi do głowy: o literaturze? - zapytałam.
On na to odparł: lubisz masaż
Mnie pozostało w takim wypadku, tylko zapytać niewinnie:
- Nie znam tej książki, kto jest jej autorem?
Z absolutnie niezrozumiałych mi przyczyn, nieznajomy nie raczył już kontynuować konwersacji.
Notatka na marginesie:
Akcja "bronić magistra!" rozpocznie się 28 czerwca b.r. w godzinach porannych.
ilcattivo13 - 22 Czerwca 2011, 00:15
Ellaine napisał/a | Notatka na marginesie:
Akcja bronić magistra! rozpocznie się 28 czerwca b.r. w godzinach porannych. |
no to chyba jeszcze powinienem być na tyle trzeźwy, żeby dać radę u-trzymać kciuki
Jedenastka - 28 Czerwca 2011, 15:06
Ellaine napisał/a | Co prawda nie wiem jak ja odpocznę, skoro szukamy mieszkania, a potem będzie trzeba się przeprowadzić, a jeszcze później szukać roboty... Więc obrona przy tym to betka!... |
Ellaine, gratuluję i powodzenia życzę w realizacji planów. Jakby nie patrzeć - życiowych.
Kai - 28 Czerwca 2011, 15:15
Taa i pojedzie sobie, i kogo będziemy mackami karmić ;(
Ellaine - 28 Czerwca 2011, 15:24
Dziękuję, ilcattivo13 za kciuki.
Dziękuję, Jedenastko :)
Oj, Kai, nie płacz. I tak robiłam wszystko, żeby macków nie jeść, ba! nawet mi się to udawało. :)) Choć ostatnio mnie anomalocaris nakarmił odrobiną jakiejś macki, bo mi wkręcił, że to kurczak. Zjadłam, bo nie wypadało odmówić, ale gumiate to takie, nie do jedzenia zupełnie.
Kai - 28 Czerwca 2011, 15:26
Ale tam będziesz miała bliżej Zastanów się jeszcze.
I pomyśl, że nie będziesz świadkiem, jak wreszcie dopadnę tego robaka z mezcalu. Mam nadzieję, że często będziesz przyjeżdżać.
Ellaine - 28 Czerwca 2011, 15:31
No, zobaczymy jak się życie ułoży, jeśli idzie o te częste przyjazdy. Zobaczymy, jak się życie ułoży. Poza tym bliżej? I co z tego, w Gdańsku można kupić ciupagę, a wcale do gór nie ma blisko (:
Ellaine - 12 Lipca 2011, 20:19
Pamiętacie mnie jeszcze? ;)
Pozdrawiam ciepło z Oliwy.
***
"Mój jest ten kawałek podłogi"...
Za oknem strzeliste drzewa o bujnych, soczyście zielonych koronach, mrocznieją z każdą chwilą. Przez liście widać ostatnie promienie słońca i blednący z wolna błękit nieba. Noc podchodzi z wolna pod ludzkie sadyby.
Niewielka lampka stojąca na wysłużonym składanym stole rozprasza półmrok, z pomocą przychodzą jej lampka spod okapu i kuchennej szafki. Ciszę mąci radio, które gada od rzeczy, jak zwykle i miarowy oddech Lubego, który zdrzemnął się na wersalce. Niedługo będzie go trzeba obudzić, bo przecież prędzej czy później też będę chciała się położyć obok. A na złożonej kanapie byłoby to co najmniej problematyczne...
"Mój jest ten kawałek podłogi"
Od każdej ściany nie dzieli mnie więcej niż parę kroków. W jednej chwili mogę znaleźć się przy łóżku, by za moment wejść do kuchni lub przedpokoju. Ale jednak jestem dumna z tego miejsca. Choć nie jest duże. Nie mieści się wysoko nad poziomem ulicy. I pewnie czasem będę żałować, że nie mam gdzie się skryć, a goście będą żartować, że mamy toaletę w szafie. To jednak jestem zadowolona.
Mój ciasny, ale własny kąt. Od tygodnia. A parę dni temu stałam się czasową Gdańszczanką. Do tego rzecz jasna zapisałam się w najbliższej filii Miejskiej Biblioteki Publicznej. Luby też się zapisał, choć początkowo nie był szczególnie chętny do tego. Ostatecznie wypożyczył sobie "Diunę", Franka Herberta, a ja trzy książki, które w sumie możliwe, że mają nieco więcej stron od "Diuny". Mianowicie: "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli Le Guin, "Nocarza" Magdaleny Kozak oraz "Nocną straż" Terry'ego Pratchetta. Z czego mam przeczytane już półtorej książki, zresztą miałam fory... bo przed wyjazdem zaczęłam czytać "Czarnoksiężnika...".
Kai - 12 Lipca 2011, 20:25
Hej, Sis, ale napisz do mnie
|
|
|