Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.
Ellaine - 27 Stycznia 2011, 21:26
Ellaine spogląda tutaj i mówi:
Spotkanie w Bierhalli było świetne!
A potem dodaje:
Dlaczego Jedenastka uważa, że blog Ellaine jest odpowiednim miejscem dla pajęczego szala? Niezwykłego, pajęczego szala - trzeba przyznać.
Bardzo ładny jest ów, choć to nie jest mój ulubiony kolor. Wolę bardziej maskujące barwy - zielenie, brązy i szarości. Swoją drogą - co na to Greenpeace? Ostatecznie niektóre z pajęczyc oddały życie dla tego szala! Żądam odszkodowań dla pajęczych rodzin, które utraciły w ten sposób swoją matkę, chwilową żonę, ciotkę, kuzynkę, siostrę... ;)
Poza tym Ellaine jest zmęczona na samą myśl, że jeszcze musi się pouczyć. Zwłaszcza, że przy okazji sesji ma wenę. I czuje się dumna z ponad 170 tys. znaków, które napisała od zeszłego maja. Ale, co z tych znaków się wyłoni to Wam nie powie. Choć ma ochotę się tym podzielić, jednak chyba nie wypada. Bo gdyby coś wyszło, to kto by to kupił, jakby już wszyscy wiedzieli, o co chodzi? ;))
Jedenastka - 27 Stycznia 2011, 21:31
Ellaine napisał/a | Dlaczego Jedenastka uważa, że blog Ellaine jest odpowiednim miejscem dla pajęczego szala? Niezwykłego, pajęczego szala - trzeba przyznać. |
Ponieważ Ellaine jest niezwykła.
Ellaine - 27 Stycznia 2011, 21:38
Khem, zatkało mnie.
Prawie tak samo jak po tym, gdy pewnego razu pewien użytkownik innego forum wyznał mi swe uczucie. Choć w jego przypadku mogłabym wysnuć wniosek, że sobie żartował.
Hm... w każdym razie to ja może jednak pójdę się uczyć.
Kai - 27 Stycznia 2011, 22:13
Idź, dobra Kobieto Masz jeszcze parę godzin
Trzymamy kciuki
A spotkanie było... niezwykłe.
Jedenastka - 29 Stycznia 2011, 14:55
Ellaine napisał/a | Khem, zatkało mnie. |
Ojtam, ojtam Przyzwyczajaj się.
Ellaine napisał/a | Choć w jego przypadku mogłabym wysnuć wniosek, że sobie żartował. |
Ja nie żartuję. Naprawdę jesteś niezwykła
Dziewczyny, co tak oszczędnie o tym spotkaniu?
Ellaine - 29 Stycznia 2011, 19:51
Jedenastka napisał/a | Naprawdę jesteś niezwykła |
Pozwolę sobie Ciebie zacytować: "ojtam, ojtam "
Oszczędnie? Być może. Ale po prostu trudno to opisać.
Swoją drogą, jadąc dzisiaj na wydział... Tak, mimo studiów dziennych musiałam przez półtorej godziny być na uczelni. Mniej więcej tyle trwało oczekiwanie na wyniki egzaminu z poniedziałku (, którego zdałam. Choć pewnie dlatego, że docent nieco naciągał oceny, ponieważ - jak sam się wyraził - jesteście już na piątym roku i nie jest moim celem oblewanie połowy z was. Ludzkich mamy wykładowców). W każdym razie, kiedy nieco przysypiając w autobusie, w momencie w którym akurat nie miałam zamkniętych oczu, spojrzałam na młode drzewka posadzone na pasie zieleni rozdzielającym pasy ulicy. I kiedy tak je obserwowałam zza szyby... przyszło mi na myśl, że wyglądają jak ogromne dmuchawce. Cienka, ciemna łodyga - to znaczy delikatny pień; a na niej puszek - czyli giętkie gałązki pokryte szronem. A, że to młode drzewka to ich korona układa się w kulisty kształt, jak puszek dmuchawca. Trochę lata w środku zimy. Poza tym dzisiaj zaświeciło słońce, rozświetlając oszronione drzewa i pobielone trawniki.
"Dmuchawce, latawce, wiatr..."
Jedenastka - 29 Stycznia 2011, 23:44
Ellaine napisał/a | Trochę lata w środku zimy. |
Czekaj, czekaj... coś podobnego było w gawrze niedźwiedzia suwalskiego.
Wkleiłam tam zdjęcie wiciokrzewu. Nie spodobało mu się i usunęłam.
Kai - 30 Stycznia 2011, 01:34
Jedenastka napisał/a | Dziewczyny, co tak oszczędnie o tym spotkaniu? |
Bo dość intymnie było. Chyba. Ale było bardzo miło, tak jakoś zaiskrzyło.
Jedenastka - 4 Lutego 2011, 06:28
Ellaine napisał/a | Dmuchawce, latawce, wiatr... | "... daleko z betonu świat"
http://www.youtube.com/watch?v=tKydLy3ZrC0
Kai - 4 Lutego 2011, 18:18
Mmmmmmmmmrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...
Ellaine - 13 Lutego 2011, 10:42
Było tak pięknie przez ostatnie dwa tygodnie. Aż nie chciało się wracać - czyli jak zawsze od jakichś czterech lat. Aczkolwiek już zmężniałam przez ten czas i nie robię rozdzierających scen. Mimo to niemal zawsze proponuję Lubemu, żeby jechał razem ze mną. On jednak niespecjalnie jest za Katowicami, ja co prawda wciąż kocham moje rodzinne miasto, ale równie dobrze mogłabym je kochać na odległość.
W każdym razie zaczynam tracić wątek. Było miło i przyjemnie, ale niestety trzeba było wracać. Dosłownie dwa dni przed wyjazdem się przeziębiłam. Tak po prostu. Zaczęło się o bólu gardła po powrocie ze spektaklu granego w miejscowym MDKu. Dwóch młodzianów, których siostra Lubego nazwała - zeszłoroczny maturzysta i powtórnie pierwszoroczny student - wystawiło sztukę Sławomira Mrożka, pt. "Emigranci". Dawno nie byłam w teatrze - ostatni raz to pewnie w okolicach liceum, ale jak na mój gust, to całkiem udanie grali. Zdecydowanie podobało mi się. A że spektakl można było oglądać za frajer, to nie ma na co narzekać.
Wieczór przed wyjazdem z rodzinnego domu Lubego spędziliśmy na grze w Eurobusiness. Graliśmy w czwórkę - siostra Lubego, jego kolega, Luby i ja (osiołek jak zwykle na końcu). Niechcący doprowadziłam do bankructwa swojego, siostry Lubego i Lubego - sprzedałam Wiedeń koledze, który posiadał Innsbruck. Posiadanie Austrii zawsze się źle kończy dla reszty. 4 tys. dollarów za pobyt w hotelu we Wiedniu! Skandal. No, ale mnie udało się dzięki temu zjednoczyć Włochy i chyba coś jeszcze mi się udało przehandlować za Wiedeń. W każdym razie - Szwecja nigdy nie została zjednoczona, jak rzekłam w trakcie gry: To za Potop! Benelux się rozpadł po tym, jak siostra Lubego odwiedziła Austrię. Zresztą moje Włochy podzieliły ten sam los. I o dziwo, ani razu nie stanęłam na Parkingu Strzeżonym, za to czasem wpadałam na którąś z Kolei - niestety, kumpel, który wygrał miał w posiadaniu wszystkie cztery.
Z powodu gry w Eurobuisness nie mogłam się leczyć z przeziębienia, ponieważ siostra Lubego postawiła na stół whiskey, którą dostała od znajomych na niedawno obchodzoną osiemnastkę. Szczerze mówiąc to była średniosmaczna, ale ponieważ wcześniej wzięłam lek na pracetamolu to szybko poczułam efekty wypicia alkoholu - choć tak naprawdę w drinku było go nie aż tak znowu dużo. Cóż, zdarza się. Przynajmniej było wesoło.
Schody zaczęły się na drugi dzień, ponieważ absolutnie nie czułam się lepiej. Nie to, żebym miała kaca. Co to, to nie. Zwyczajnie w świecie miałam gorączkę, a do wyjazdu zostały jakieś cztery godziny. Ostatecznie ustaliliśmy z Lubym, że jeśli nie poczuję się lepiej to zostaniemy. Choć wiedzieliśmy, że im później wyjadę tym gorzej, wiadomo - zmiana turnusów. Poza tym Luby już od paru tygodni był umówiony w Gdyni na sesję Młotka i nie chciał zawieść znajomych. Efekt był taki, że pojechałam w piątek, tak jak było to ustalone wcześniej. Podróż nie wpłynęła dobrze na mój stan zdrowia, przyjechałam z większą temperaturą niż wyjeżdżałam. A teraz dalej czuję się paskudnie, choć już nie tak źle jak wczoraj. Zresztą temperatura to najmniejsze zmartwienie, gorzej jest z gardłem.
Ale żeby nie było tak, że ciągle tutaj narzekam. Pewnie po ogłoszeniu wyników z egzaminu, który miał miejsce 28. stycznia będę bardziej narzekać, bo nie liczę na dobry wynik. Nie po tym, jak przesunęłam datę zburzenia Muru Berlińskiego, a w kosmos wysłałam Luisa Armstronga, że wymienię najbardziej epickie z moich błędów. Poza tym należałoby napisać w końcu drugi rozdział magisterki, żeby ewentualnie móc oddać indeks możliwie wcześnie...
Jest taka melodia, którą bardzo lubię i nastraja mnie dość pozytywnie do życia. Nie jest to, co prawda jedyny taki utwór. Jednak udało mi się zapamiętać, o której był grany w radiu i sprawdzić w repertuarze cóż to za dzieło.
Saverio Mercadante - Koncert fletowy e-moll
Agi - 13 Lutego 2011, 11:14
Ellaine napisał/a | w kosmos wysłałam Luisa Armstronga, |
Louisowi na pewno by się spodobało w kosmosie.
Fajne miałaś ferie Ellaine, mam nadzieję, że szybko uporasz się z chorobą.
Ellaine - 14 Lutego 2011, 17:40
Co do choroby jest już znacznie lepiej, trochę tylko w gardle mnie drapie. Mogę już jeść bezboleśnie i gardło mi nie wysycha tak szybko jak wcześniej.
Poza tym, Kai, jeszcze raz bardzo dziękuję za książki. Dzisiaj przeczytałam pierwszą część i bardzo mnie ona ucieszyła. Strasznie dużo chemii tam jest, a nawet alchemii. Choć chyba jednak więcej chemii, musiałabym Lubego podpytać. Niektóre nazwy były ciekawe, witriole i inne takie, pewnie Luby by nie wiedział, o co dokładnie chodzi. Choć może? Kto go tam wie, w końcu to chemik. ((:
Kai - 14 Lutego 2011, 20:33
Ellaine, resztę Ci chętnie pożyczę, sama chciałabym wiedzieć, jak się towarzystwo postarało z tłumaczeniem.
OMG jak śmiesznie jest czytać to po polsku!
Ellaine - 15 Lutego 2011, 19:17
Dobrze, Kai. Będę pamiętać i jakby, co to się zgłoszę do Ciebie. :)
***
Z niechęcią myślałam o wyjściu z przytulnej pościeli. W końcu jednak trzeba było zwlec swoje zwłoki z wersalki i ociężałym krokiem, niewyspanego człowieka doczłapać do łazienki. Pstryk! I nastała światłość. Staję przed lustrem, w którym pojawia się zmęczone oblicze z podpuchniętymi powiekami i ziemistą cerą. W obu oczach od kącika po źrenicę widziałam paskudnie wyglądające, czerwone żyłki. Pojedyncze, tak że trudno byłoby ich nie dostrzec na tle białek.
- Może powinnam wziąć ibuprom? – myślę ospale. – Idiotka! Nie myl zmęczenia z chorobą! – fuknęło odbicie w lustrze, spoglądając na mnie z niechęcią. Może ma rację? Wzruszyłam ramionami, po czym pochyliwszy się nad umywalką obmyłam twarz zimną wodą. Niewiele pomogło. Może i poczułam się nieco mniej śpiąca, ale nerwy i tak miałam napięte do granic możliwości – niczym druty telegraficzne w czas mroźnej zimy.
Po prawie trzech tygodniach oczekiwania miałam wreszcie poznać wyrok. Zdałam, czy nie zdałam? Myśl ta natrętna nie chciała mnie opuścić, kiedy przez chwilę miałam zamiar włożyć do przeźroczystej koszulki wirtualny drugi rozdział. Głupia! Przecież masz go wydrukować dopiero na uczelni, zapomniałaś? No, tak. Zapomniałam, że miałam kupić takie coś, z takim czymś… żeby szeroka wtyczka z chyba siedmioletniej HP weszła do gniazdka USB w nowszym ze starych komputerów. Zresztą trzeba też kupić nowy kartridż lub napełnić stary. Nie lubię załatwiać takich spraw, nie znam się na tym! Jestem przecież tylko głupią humanistką. Wrzucam do torby zieloną teczkę odziedziczoną dawno temu po Dziadku, w której kryje się mój skarb – indeks i karta. Dorzucam jeszcze książkę Murakami Harukiego, na wszelki wypadek - gdyby kolejka była długa, a mnie nie chciało się w niej stać.
Słońce było piękne, niemal radosne. Ale jak to mówią: słońce świeci, ale gryzie. Mrozem. Opatuliłam się szczelniej płaszczem i poprawiłam czapkę, żeby mi uszy nie zmarzły. W autobusie usiadłam na pierwszy wolny fotel i niemal zapomniałam o bożym świecie. Nawet nie to, żebym zasnęła. Bo nie zasnęłam. Po prostu wyłączyłam się na te dwadzieścia parę minut, nawet nie pomyślałam o tym, że mogłabym zacząć czytać „Sweetheart Sputnik”. Przebudzam się z tego półsnu, półjawy dopiero w okolicy ulicy Francuskiej, gdzie oświetlona kamienica niemal razi oczy czerwienią cegły i bielą tynków. Zanim autobus dojechałam na Warszawską z nieznanych przyczyn zaczęłam zastanawiać się nad odmianą liczebnika: dwa. W końcu doszłam, że w roztrząsanym przeze mnie przypadku mówi się: dwóch panów, dwie kobiety, dwoje dzieci.
Wchodząc już w ulicę, przy której znajduje się WNS zauważyłam docenta, który właśnie wysiadał z taksówki. Tak, tego docenta, który wiedział – czy zdałam, czy nie. Westchnęłam w duchu, mimo ponad dwutygodniowego oczekiwania wcale nie było mi śpieszno poznać prawdę. Dlatego z niejaką ulgą przyjęłam widok znajomych twarzy.
Przed wydziałem dostrzegłam dwóch kolegów z roku, choć z innej grupy, obydwaj palili papierosy stojąc w niszy między murem budynku a schodami prowadzącymi do środka. Kojarzyłam ich obu, ale imię tylko jednego z nich zapamiętałam. Może ze względu na nazwisko? Nieco zabawne, ale z drugiej strony moje jest jeszcze bardziej śmieszne. W dodatku śmiesznie krótkie i niezgrabnie brzmi, zwłaszcza przy wszelkich próbach odmiany. Kończy się na „a”, więc teoretycznie powinno być łatwo i wiem, że w języku polskim praktycznie wszystkie nazwiska podlegają odmianie, także obcojęzyczne. Nawet takie jak moje, które pochodzi z języka wschodnich sąsiadów. Ale dość o tym!
- Khem, masz łupież lub jakiś biały pył na ramionach – zwracam uwagę koledze (temu, którego znam imię). Kolega niespodziewanie się obruszył.
- Dlaczego wszyscy uważają, że mam łupież! To nie jest łupież.
- Ach, w takim razie następnym razem nie przechodź koło budowy – stwierdziłam tylko, na co kolega jeszcze bardziej się oburzył. Widać moje złośliwe poczucie humoru nie przypadło mu do gustu.
- W takim razie, co to jest? - zapytał drugi kolega, przyłączywszy się do mojego obozu.
- Ech, dlatego nie lubię palić w marynarce! potem wszyscy mówią, że mam łupież... - burknął pierwszy.
- Więc palisz w ten sposób? - zaintrygowany kolega uniósł rękę z papierosem i wyciągnął ją za siebie. Nie udało mi się ukryć rozbawienia. Pierwszy natomiast spojrzał na niego coraz bardziej zirytowany, ale również zaskoczony:
- Mam to też na plecach?!
Szczęśliwie zanim doszło do otwartej wojny między naszą trójką dołączył jeszcze jeden chłopak z zupełnie innej grupy. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym i owym, po czym po angielsku opuściłam z nim palące towarzystwo i weszliśmy wreszcie do budynku.
Przeczucie mnie nie myliło, wpisy rozdawane były już od jedenastej, a nie jak część osób twierdziła, że dopiero po dwunastej. Oczywiście znalazło się wśród dziewięćdziesięciu osób piątego roku jeszcze kilkunastu jasnowidzów, którzy jak i ja przybyli na wydział o godzinę za wcześnie. A kiedy pierwsza z osób wyszła z gabinetu docenta z wypełnionym indeksem i przekazała reszcie oczekujących ewangelię, na którą wszyscy czekali: cały rok zdał! Kamień spadł mi z serca i odturlał się po posadzce aż pod ławkę po drugiej stronie korytarza. Wystarczyło już tylko czekać na swoją kolej, w międzyczasie wymieniając się ze znajomymi ploteczkami i innymi głupotkami, typu: i co, pisałeś/aś magisterkę w trakcie ferii? Cóż, jeszcze kilka lat temu naciągnęlibyśmy dolną powiekę z wiele mówiącym pytaniem: jedzie mi tu czołg? Szczerze mówiąc, to naprawdę nie wykonywałam tego gestu od paru lat. Zabawne.
Niedawno mi się przypomniał ten gest. Jeśli mnie pamięć nie myli to było podczas ostatniej podróży do Katowic, kiedy mimochodem towarzyszyły mi trzy dziewczyny wracające do domów z pobytu w sanatorium w Kołobrzegu. Dwie były w szóstej klasie, a jedna w drugiej. W którymś momencie któraś z nich reagując na słowa koleżanki właśnie wykonała ten gest. A mnie od razu przypomniała się odezwa: „Nie rób z oka poligonu”. Poczułam się wtedy śmiesznie staro, gdy patrzyłam jak się kłócą, żartują, zachowują głośno i grają w kuku. I chyba „nie-chcący-naumyślnie” sprzedałam im również stary tekst… Kiedy jedna z dziewcząt pokazała mi karty z zapytaniem, a co to takiego? (Wcześniej podpowiedziałam jej, że ma „rowerek”, więc chyba dlatego uznała mnie za kogoś, kto zna się na rzeczy) Szczerze mówiąc, miała każdą kartę z innego koloru, w tym dwie figury. Niewiele myśląc odparłam:
- To się nazywa „każda krowa z innej obory”.
Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, ale szybko się rozchmurzyła. A określenie chyba przypadło do gustu całej trójce, bo powtarzały go później wielokrotnie (w myśl równie wiekowej, acz dość złośliwej zasady „nauczyć *beep*…”).
Innym razem przez zupełny przypadek posłałam w świat hasło odziedziczone po Dziadku, tacie mojej Mamy. Nie pamiętam Dziadka najlepiej, ponieważ zmarł, kiedy miałam zaledwie osiem lat. Prawdę powiedziawszy lepiej pamiętam jego pogrzeb i stypę, niż jego samego. W każdym razie to było po powrocie z wakacji, musiałam być jeszcze dzieciakiem gdzieś pod koniec gimnazjum. Wcześniej nie miałam Internetu. Zresztą pierwszy pecet, jaki pojawił się w domu to był czas, kiedy miałam jakieś dwanaście lat. Wcześniej wystarczało nam Comodore64, a jeszcze wcześniej gry wideo, których nazwy nie pomnę. Wiem tylko, że dostaliśmy je na Gwiazdkę i joysticki eksploatowały się bardzo szybko, przy C64 także.
Ale, żeby dojść w końcu do meritum – po powrocie z wakacji ustawiłam sobie na GG opis, który brzmiał mniej więcej tak: „Co przywiozłam z wakacji? Dwie rzeczy! *beep* i nic”. Jakimś cudem i nieznanym mi sposobem, paru znajomych mojej siostry miało mój nr GG, dlatego też poznali tę cudną odpowiedź na pytania, na które nie chce się udzielić odpowiedzi – z czystej złośliwości, rzecz jasna.
Potrafię pisać o bzdurach, prawda? Nie wiem tylko, czy powinnam być z tego dumna, czy raczej należałoby stanąć w kącie i się wstydzić. Skoro już przy bzdurach jestem, po otrzymaniu wpisu oczywiście nie poszłam od razu do domu. To byłoby zupełnie nonsensowne! Było nie było, wyszłam z domu po raz pierwszy od trzech dni, więc niespecjalnie mi się spieszyło. Otóż, ktoś z kolejki zauważył na kartce, gdzie wydrukowano godziny dyżurów prowadzących zajmujący ów gabinet, że docentowi ktoś bardzo miło wypisał czas dyżurowania: "wtorek, godzina 11.00 – 11.00". Doszłam do wniosku, że docent przyjmuje swych studentów w Międzyczasie, po prostu. Większość, którym przedstawiłam taką konkluzję, zgodziła się ze mną. W ten sposób poczułam się wielce doceniona przez koleżanki i kolegów.
A tak poza tym, jak jutro oddam indeks i kartę do dziekanatu to będę mogła z czystym sumieniem powtórzyć, co już i dzisiaj powiedziałam: semestr dziewiąty przeszedł do historii.
Post scriptum: Bogowie nieba i podziemi! Znów napisałam notkę na dwie strony i trochę. Proszę o wybaczenie, ale nie wymagajcie, że obiecam poprawę. Jestem absolutnie niereformowalna, zwłaszcza, kiedy słowa same płyną wartkim potokiem*, niczym Biała (lub Czarna) Wisełka spływająca po zboczu Baraniej Góry.
*Czy to objaw grafomaństwa? Czy może ekshibicjonizmu słownego?
Ellaine - 16 Lutego 2011, 18:19
Na parkingu w dzień (niekoniecznie) targowy,
takie oto słyszy się rozmowy…
Dobrze, darujmy sobie naśladowania z Jana Brzechwy! Przejdę, więc bez zbędnych wstępów prosto do sedna sprawy:
Wracając z uczelni, żeby dotrzeć na przystanek autobusowy muszę przejść koło wieżowca-hotelu i mimochodem przecinam wówczas niewielki parking. Duży parking, chyba mający ze trzy piętra na minusie znajduje się pod ziemią (stąd te minusy, oczywiście). Wczoraj, jak zwykle szłam tą samą drogą. Na owym parkingu – tym na poziomie zero, nie tym podziemnym – stało dwoje ludzi: pani parkingowa w rzucającej się w oczy pomarańczowej kamizelce i pewien pan, zapewne właściciel samochodu, obok którego obydwoje stali. Nie zwróciłam uwagę, ani na to jak wyglądali rozmówcy, ani samochód. Konwersacja tych państwa dotarła do moich uszu niejako przypadkiem, ponieważ absolutnie nie zatrzymywałam się przechodząc nieopodal nich.
Ona w pełni służbowym tonem:
- Złoty pięćdziesiąt się należy.
On zdaje się zaczął szukać drobnych.
Ona się odzywa w międzyczasie:
- Bo inaczej to będę musiała zarekwirować samochód.
On, lekko przestraszony:
- Ale on jest bezcenny!
Ona, z pełnią satysfakcji w głosie:
- No, właśnie!
On, kontynuując wcześniejszą myśl:
- Nikt takiego nie ma.
Ona ze śmiechem dodaje:
- Tym bardziej! zarekwirowałabym go dla siebie!
Dalszej wymiany zdań niestety nie dosłyszałam, ponieważ odeszłam od tej pary już tak daleko, że hałas, jaki czyniły auta jadące aleją Korfantego, zagłuszył słowa. Przez to teraz nie wiem jak potoczyły się dalej losy bezcennego i jedynego w swoim rodzaju auta.
A tak poza tym, jak już Wam wspomniałam czytam powieść Murakami Harukiego*, „Sweetheart Sputnik”. Zastanowiło mnie jedno zdanie, które było już zaznaczone przez innego czytelnika niebieskim długopisem. Bo chyba nie muszę dodawać, że to książka z biblioteki miejskiej. Och, pamiętam, jak się zdziwiłam, kiedy znajomi mówili, że czytają książki tak, żeby nie złamać ich grzbietu. Byłam w szoku, bo zwykle nie dbam o to. Złamie się? Trudno. Nie złamie? Tym lepiej. Mogę się przyznać tylko do jednej fanaberii - jeśli mam więcej niż jedną książkę tego samego autora, to zwykle stoją obok siebie. Kiedyś nawet zauważyłam, że poukładałam część książek alfabetycznie wg nazwisk (choć nie wszystkie, tylko fantastykę polską, gdzieś pomiędzy wmieszał mi się Neil Gaiman); a drugą moją fanaberią jest to, że w przypadku wielotomowego cyklu ustawiam je w kolejności od prawej do lewej zamiast jak Bóg przykazał od lewej do prawej.
Ale, o czym to ja? A, no tak! Cytat miałam przytoczyć. Właśnie... tak bardzo spodobało mi się to zdanie, że nie mogłabym się nim z Wami podzielić. Nie oczekujcie jednak wesołej treści:
„Bo Ziemia nie po to z takim trudem krąży wokół Słońca, by ludzie beztrosko się na niej bawili.”
- Murakami Haruki w „Sweetheart Sputnik”, Warszawa 2003, s. 18. Tłumacz: Aldona Możdżyńskia.
*już w poprzednim poście to zrobiłam, ale cóż... skoro to Japończyk to i napisałam tak, jak się u nich pisze - najpierw nazwisko.
A książki już właściwie nie czytam, bo przed chwilą skończyłam.
Jedenastka - 17 Lutego 2011, 16:25
Ellaine, miło Cię znów widzieć
Ja jestem w Busku Zdroju, w sanatorium, odpoczywam i czytam... na przykład Twojego bloga. Dobrze, że tu jest.
Ellaine - 17 Lutego 2011, 19:10
Ciebie również, Jedenastko. Przyjemnego pobytu w sanatorium, tak swoją drogą.
Właśnie jakiś czas temu zauważyłam, że jak wyjeżdżam do Lubego to zwykle nic nie piszę. Cóż, zwykle nie mam czasu, żeby siąść przy kompie. Zresztą nieważne.
Tak mi się właśnie przypomniało, że razem z Kai prosiłyście mnie o nagranie "Dziewczyny" Leśmiana. Nagrałam, jak jeszcze miałam chore gardło, i w trakcie doszłam do wniosku, że to chyba zbyt duże wyzwanie interpretatorskie dla mnie. Wiersz jest absolutnie bezbłędny i chyba boję się go skalać swoim głosem.
W każdym razie, napisałam scenę, o której myślałam od jakichś trzech dni. Wyszła inaczej niż myślałam, ale chyba jest całkiem fajna. Mam nadzieję. Pan redaktor pewnie i tak powie, że jest do bani. Ale on jest do tyłu z lekturą, bo z powodu ważniejszych obowiązków wciąż nie przeczytał pierwszych 37 stron, które mu kiedyś podesłałam.
A dzisiaj właśnie osiągnęłam magiczną liczbę 100 stron. Jeszcze raz tyle i myślę, że powinnam skończyć. Ponieważ zaczęłam w maju to jestem dobrej myśli, że do końca roku się uda. W każdym razie to tak naprawdę zaczęłam sześć i pół roku temu, ale to już inna bajka zupełnie! Kiedyś nawet napisałam szort z dedykacją dla postaci tej fabuły. Zabawne prawda? Albo głupie, zależy jak na to spojrzeć. Póki co się nie zastanawiam, co zrobię, gdy już skończę. Być może nic nie zrobię, wydrukuję, zbinduję i schowam do szafki jak to zrobiłam z inną powieścią.
Bogowie nieba i podziemi! Dawno nie miałam tak doskonałego humoru. Jadę jutro do przyjaciółki, której nie widziałam od września. Wyjeżdżam rano, wracam w sobotę. A w sobotę jestem umówiona na wieczór z Lucyferią i jeszcze jedną kumpelą z liceum, może będzie też Badyl. Chłopaka wywiało do Łodzi z tego, co pamiętam, więc jego to nie widziałam już z parę lat. Dorosłość jest taka paskudna, że się ludzie rozjeżdżają po świecie.
Ale póki co mam dobry humor. I właśnie zastanawiam się jakie wino kupić na jutro, szczerze nie mam pojęcia jakiego rodzaju koleżanka lubi. Mnie smakują czerwone półwytrawne i białe półsłodkie; choć bynajmniej nie jestem koneserem, bo rzadko mi się zdarza, żebym dwa razy piła to samo wino. I piję tak rzadko, że nigdy nie pamiętam, co piłam kiedyś i czy to było dobre. Ale chyba kupię pod mój gust, najwyżej sobie posłodzi.
Wyznam Wam w sekrecie - zawsze w ten sposób kupuję prezenty, wg własnego gustu. Nie potrafię wczuć się w osobę i myśleć - co jej może się spodobać. Myślę zwykle: skoro mnie się podoba to jej/jemu też powinno. ;) Ale z drugiej strony staram się podarować coś, co może się tej osobie przydać, czy coś w ten deseń. Co prawda jestem strasznie wybrednym człowiekiem, jeśli już wybiorę się na zakupy, i trudno mi wówczas coś wybrać. Najgorzej jest jak kogoś znam dość pobieżnie i wtedy w ogóle nie wiem, co kupić. Bratu Lubego i jego żonie na wigilię ostatnio kupiłam ceramiczne kubki ręcznie malowane, bo już zupełnie brakowało mi pomysłu. Kubki teoretycznie były takie same, ale wzór różnił się detalami właśnie dlatego, że był ręcznie robiony. :)
Jedenastka - 17 Lutego 2011, 21:27
Dziękuję Ellaine
Ellaine napisał/a | Tak mi się właśnie przypomniało, że razem z Kai prosiłyście mnie o nagranie Dziewczyny Leśmiana. Nagrałam, jak jeszcze miałam chore gardło, i w trakcie doszłam do wniosku, że to chyba zbyt duże wyzwanie interpretatorskie dla mnie. Wiersz jest absolutnie bezbłędny i chyba boję się go skalać swoim głosem. |
Skalać?! Nie wierzę, Ellaine, że mogłabyś skalać ten wiersz.
Ale rozumiem, że zrezygnowałaś z nagrania
Ellaine - 17 Lutego 2011, 21:34
Jedenastka napisał/a | Ale rozumiem, że zrezygnowałaś z nagrania |
Jeszcze nie wiem, czy zrezygnowałam. Może jeszcze raz spróbuję. Może muszę nabrać więcej odwagi.
A tak poza tym to jednak się przełamałam w kwestii wina. Zadzwoniłam do przyjaciółki z pytaniem, jakiego rodzaju wina preferuje. A ona: te bardziej słodkie. Ale zaraz, Aniu, co ty kombinujesz? A ja na to: nic, zupełnie nic...
I dopiero potem poszłam do sklepu. Mołdawskie półsłodkie, mam nadzieję, że ten "Stary Mnich" się okaże dobry.
Kai - 17 Lutego 2011, 21:58
Ellaine, a może nagramy to razem? Mam za sobą ze 30 lat recytowania i z 8 lat na scenie. Pobawimy się? A Dziewczynę po prostu uwielbiam.
Zrobimy próbę w Bierhalli - ja tekst znam na pamięć, ale mogę wydrukować. Xan oceni
Godzilla - 17 Lutego 2011, 22:02
Fajnie wam. Też bym sobie z wami do Bierhali poszła. Daleko trochę
Kai - 17 Lutego 2011, 22:04
Godzilla, tylko 2,5 h ekspresem
Może jednak kiedyś zajrzysz?
Jeśli nie to ja się w czerwcu wybieram na Iron Maiden ale nie tylko na sam koncert, chcę poznać ludzi z Wawy
Godzilla - 17 Lutego 2011, 22:09
No to fajne plany! Kto wie, może i ja kiedyś odwiedzę Wrocław. Nigdy nie byłam, pomijając jedną przesiadkę dawno temu. Tylko ja to się zawsze wybieram jak sójka za morze.
Da się tam przenocować za jakieś rozsądne pieniądze?
Jedenastka - 18 Lutego 2011, 14:47
Ellaine napisał/a | Jeszcze nie wiem, czy zrezygnowałam. Może jeszcze raz spróbuję. Może muszę nabrać więcej odwagi. | Kai napisał/a | Ellaine, a może nagramy to razem? Mam za sobą ze 30 lat recytowania i z 8 lat na scenie. Pobawimy się? A Dziewczynę po prostu uwielbiam. |
Dziewczyny, byłoby świetnie!
Kai, naprawdę? Jestem pod wrażeniem.
Ellaine - 18 Lutego 2011, 15:59
Godzilla napisał/a | No to fajne plany! Kto wie, może i ja kiedyś odwiedzę Wrocław. |
Ależ Godzillo! dlaczego Wrocław, przeca my są w Katowicach i okolicach (co by się Kai i xan urażeni nie poczuli ;) ).
Tylko nie wiem jak wygląda baza noclegowa w Katowicach. Nigdy się tym nie interesowałam.
Kai napisał/a | Ellaine, a może nagramy to razem? Mam za sobą ze 30 lat recytowania i z 8 lat na scenie. Pobawimy się? A Dziewczynę po prostu uwielbiam. |
Propozycja zdecydowanie kusząca i intrygująca, niewątpliwie. Ostatnio się umawiałyśmy na gotowanie? :P co prawda ja gotować nie umiem, ale chętnie popatrzyła i się pouczyłabym.
Godzilla - 18 Lutego 2011, 16:11
Przepraszam Wrocław i Katowice, czasem (czasem ) bywam nieprzytomna i coś mi się zajączkuje. I tu i tam by się pojechało, tylko jak...
Jedenastka - 18 Lutego 2011, 18:17
Ellaine napisał/a | Ostatnio się umawiałyśmy na gotowanie? co prawda ja gotować nie umiem, ale chętnie popatrzyła i się pouczyłabym. | Ja też, ja też!
Kai - 18 Lutego 2011, 18:41
Jedenastka napisał/a | Jestem pod wrażeniem. | To nie bądź. Udawanie to niewielka sztuka. Choć muszę przyznać, że czasem mi się strasznie podobało. Przydługa historia i w sumie szkoda na nią słów.
Ellaine, to jak, mam przynieść ze sobą jakiś tomik? Bo "Dziewczynę" znam na pamięć. Przećwiczymy na Xanie? Ooo, już wiem, wkręcę Cię w Kalevalę!
Ellaine - 18 Lutego 2011, 22:55
Kai, moja droga, czy Ty mi grozisz na moim własnym blogu? Co to znaczy, że mnie "wkręcisz"? :P Poza tym, jeśli masz ochotę to przynieś jakiś tomik, a "Dziewczyny" to ja nie znam na pamięć.
A tak w ogóle to pozdrowienia z Częstochowy.
|
|
|