To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.

Ellaine - 21 Grudnia 2010, 20:09

Dziękuję ślicznie za życzenia (: Wam również jeszcze raz, wszystkiego najlepszego!
Jutro rano wsiadam w pociąg, już praktycznie mam wszystko co ważne spakowane. Agi, pomacham Ci przez okno, jak będę jechać przez Twoje miasto. Nawet jeśli nie będziesz tego widzieć! (:

fealoce - 22 Grudnia 2010, 23:14

No to spokojnej podróży! Oby PKP nie zawiodło ;)
Ellaine - 22 Grudnia 2010, 23:20

Nie zawiodło, fealoce :)
Ludzi trochę było, ale generalnie dało się przeżyć. Pociąg ogrzewany, ale na szczęście nie przesadzili, więc człowiek nie umierał z powodu zbyt suchego powietrza. A poza tym jechał prawie zgodnie z planem, z mniej niż piętnastominutowym opóźnieniem dotarłam do celu.

No, i dzięki temu, teraz mogę Was pozdrowić z Pojezierza Drawskiego :)

Agi - 22 Grudnia 2010, 23:21

Miłego pobytu Ellaine, dziękuję za machanie. :D
fealoce - 23 Grudnia 2010, 17:58

Ellaine napisał/a
Nie zawiodło, fealoce :)


Cieszę się! :)

Ellaine napisał/a
Pociąg ogrzewany, ale na szczęście nie przesadzili, więc człowiek nie umierał z powodu zbyt suchego powietrza. A poza tym jechał prawie zgodnie z planem, z mniej niż piętnastominutowym opóźnieniem dotarłam do celu.


PKP i zgodnie z rozkładem? No nie no, w szoku jestem :D
baw się dobrze!

Ellaine - 3 Stycznia 2011, 18:40

Dziękuję za wszelkie życzenia. Bawiłam się dobrze, ale niestety musiałam już wracać. Tęskniliście chociaż? (:
Poza tym życzę wszystkim, którzy to czytają, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

A teraz może coś Wam opowiem, chcecie? Moje wczorajsze "przygody", czyli:
PKP - connecting people, tudzież: historyczna rekonstrukcja pociągu śmierci.

Dawno nie jechałam w tak zatłoczonym pociągu, choć prawdę mówiąc spodziewałam się czegoś mniej więcej w tym stylu. Ostatecznie to drugi stycznia. W chwilach zwątpienia myślałam: a mogłam jechać pociągiem o siódmej! Mogłam, ale nie pojechałam, bo spałam do dziewiątej. Ale pocieszałam się myślą, że mnie przynajmniej udało się wsiąść…

Sporo ludzi, którzy również chcieli jechać nie zdołali się zmieścić w pociągu. Mam wrażenie, że na peronie zostało więcej niż połowa oczekujących. Mnie udało się tylko dzięki uprzejmości chłopaka w rastafariańskiej czapce, który pomógł mi w ścisku przy drzwiach pociągu zdjąć plecak i umieścił go w toalecie, gdzie przebywała czwórka osób: trzy dziewczyny i chłopak z M.L. Kossakowską i jej „Siewcą Wiatru”, a także ich bagaże. Później ludziom, którym udało się przepchać przez korytarz ku toalecie mówiliśmy: tutaj pan/pani nie skorzysta – awaria! Ewentualnie: Ale tam są cztery osoby i bagaże, i drzwi się nie zamykają… No, chyba, że to panu/pani nie przeszkadza? Tudzież wysyłaliśmy ich do toalety w wagonie obok, gdzie co prawda siedziało pięciu lub sześciu chłopa, ale za to byli bardziej „mobilni”, jak ktoś zauważył. Dwa razy wpuściliśmy do „naszej” toalety matkę z dzieckiem. Osoby w ubikacji stanęły twarzą do ściany, jedna w drzwiach i w ten sposób zdołali zapewnić chłopczykowi choćby minimum prywatności. Ktoś przy drugim razie krzyknął do nich: „Ustawić się! Pod ścianę!” Zresztą, to nie jedyny objaw wisielczego humoru dnia wczorajszego:
Pewna dziewczyna rozmawiała przez telefon. Nie zazdrościłam jej szczególnie, mimo że miała walizkę, na której mogła usiąść – ja do dyspozycji miałam tylko pionową rurkę przy ścianie, na której powiesiłam torbę i reklamówkę z jedzeniem. Ba! Opierając się o ową rurkę udało mi się nawet parę razy przysnąć… Natomiast jasnooka dziewczyna jechała do Warszawy - z przesiadką w Poznaniu, a nasz zapchany pociąg z każdą chwilą nabierał coraz większego opóźnienia – bo choć od momentu w którym wsiadłam, nikomu nie otworzyliśmy drzwi aż do Poznania to pociąg na każdej stacji stał po kilka-kilkanaście minut. W każdym razie, jak się rzekło - dziewczę rozmawiało przez telefon i w pewnym momencie powiedziała: Jadę pociągiem. A pewien młodzian stojący obok (nota bene mój kumpel z grupy! sic! Jaki ten świat mały) rzucił z głupia frant: …do Oświęcimia! Cóż,… „Historyczna rekonstrukcja pociągu śmierci” – jak rzekł pewien człowiek w innym, równie zatłoczonym pociągu.
Swoją drogą kumpel wracał z Sylwestra nad Morzem ze znajomymi (jak się później domyśliłam - czworo jego znajomych pilnowało w toalecie mojego plecaka). Wspólnie rozwiązywali krzyżówki. Jedna z dziewczyn czytała na głos pytania, a odpowiadali jej prawie wszyscy w okolicy. Niekoniecznie byli to jej znajomi. I tak to się jechało… Czasem informując osoby z toalety na jaką stację właśnie się wtoczyliśmy. Chłopak z rastafariańską czapką otwierał na stacjach drzwi – oczywiście tylko wtedy, kiedy za drzwiami nie było peronu! Po co? Cóż, czymś trzeba oddychać, prawda? I tak jechałam, przysypiając, a czasem rozmawiając z chłopakiem w trójkolorowej czapce i z jego dziewczyną, tudzież rzucając hasłem do krzyżówki. Jechałam z nadzieją, że – może w Poznaniu uda się wcisnąć do przedziału? Może…

Do Poznania dojechaliśmy z siedemdziesięciominutowym opóźnieniem. Udało mi się przedostać w głąb wagonu. Niestety nie mogłam liczyć na miejsce siedzące w przedziale, musiałam się zadowolić stojącą miejscówką przy oknie na korytarzu. Kawałek dalej stał kumpel z grupy ze swoimi znajomymi, części z nich nawet udało się znaleźć pojedyncze miejsca siedzące – na wysuwanych krzesełkach w korytarzu.
Obok mnie stała pani koło czterdziestki, jak śmiem uważać, która wsiadła w Poznaniu i, o dziwo!, była zadowolona z tego okropnego opóźnienia. Dlaczego? Chyba łatwo się domyślić – jechała z Warszawy do Opola z przesiadką w Poznaniu. Jak powiedziała jej poznańska kasjerka: Chyba jest pani jedyną osobą, która cieszy się z opóźnienia pociągu. Pewnie kasjerka miała rację. Trochę pokonwersowałam z panią „o życiu i kosmosie”, ja ją poczęstowałam cukierkiem, ona mnie wafelkiem. I jakoś się jechało. Za oknem szarość przechodziła w coraz ciemniejszy granat. Rzut okiem na zegarek, prawie piąta po południu. Powinniśmy już dojeżdżać do Wrocławia, gdyby nie to, że dopiero godzinę temu wyjechaliśmy z Poznania. Gdzieś z głębi ducha wyrywa się ciężkie westchnienie… Ostatecznie wyciągnęłam z torby książkę i zaczęłam czytać, na stojąco może to nie jest zbyt wygodna czynność, ale lepsze to niż gapienie się w mroczniejącą przestrzeń i zamartwianie się: a jeśli dojadę do Katowic tak późno, że nie zdążę na żaden autobus? To co wtedy?!

Ostatecznie usiąść w przedziale udało mi się dopiero we Wrocławiu, czyli koło dziewiętnastej. Tak! Dziewiętnastej! Kiedy według rozkładu zamieszczonego na stronie PKP Wrocław powinnam już mieć dawno za sobą, a za to wyjeżdżać właśnie z Kędzierzyna-Koźlego. Natomiast pierwszy (i ostatni) raz sprawdzany bilet miałam tuż przed Opolem, ha! Jakby kto chciał to do Żmigrodu od Kołobrzegu mógłby jechać za darmo. Cóż, mnie może jedynie pocieszać myśl, że za bilet zapłaciłam całe 10 złotych mniej niż w zeszłym roku dzięki zwiększeniu zniżki studenckiej z 37% na 51%. Z tej też przyczyny Luby również pojechał TLKą do Gdańska, zamiast osobówkami, które pewnie były równie, o ile nie bardziej, zatłoczone od pośpiesznych.

Szczęśliwie do Katowic doturlał się ten pociąg pięć minut przed dziewiątą, czyli 105 minut po czasie. Jednak na tyle wcześnie, że miałam szansę na złapanie jeszcze parę ostatnich autobusów. Najbliższy odjeżdżał z alei Wojciecha Korfantego o siedemnaście minut po dziewiątej. Poszłam więc możliwie raźnym krokiem w tamtym kierunku.
- Właśnie znalazłem budynek z pocztówki! – słyszę głos za sobą. Obejrzałam się. Na chodniku stał młody człowiek, który rozmawiał przez komórkę i patrzył wprost na podświetloną fasadę kinoteatru Rialto. Uśmiechnęłam się pod nosem, nie zatrzymując się, bo choć miałam spory zapas czasu to nie wiedziałam ile zajmie mi przejście kilku ulic i Rynku w padającym śniegu. No właśnie! Pierwsze, co mnie zaskoczyło w Katowicach to był śnieg! Gęsto padające, duże płatki śniegu. Kiedy wyjeżdżałam z Pomorza w ogóle nie padało.
Krótki spacer na al. Korfantego był niezwykle spokojny i w pewien sposób odrealniony. Samochodów jak na lekarstwo, ludzi prawie w ogóle. Cisza i spokój. Jak ktokolwiek mógłby powiedzieć, że to jedno z bardziej niebezpiecznych miast w kraju? No, jak!? Nie w takiej chwili jak wówczas.
Cienka warstwa świeżego śniegu pokryła bielą ulice, rynek i budynki. Grube płatki śniegu oblepiają mi czarny płaszcz, który już po kilku chwilach na ramionach staje się niemal zupełnie biały. Złote lampki błyszczą jak miniaturowe gwiazdki wśród ciemnych gałęzi wysokiej choinki. Na drzewach kołyszą się sznury światełek. A z niewiadomego źródła sączy się muzyka. Mnie zaś rodzi się idiotyczna myśl, że to scena jak z filmu. Ten gęsty śnieg wirujący w podmuchach wiatru. Te światła na choince i drzewach i rozpięte na drutach między pierzejami wąskiej ulicy. Ta niezwykła cisza, delikatnie mącona subtelną muzyką. Prawie jak w filmie.

Wreszcie dotarłam do przystanku, gdzie oszałamiający czar, w który zaplątałam się na Rynku, poluźnił swoje sploty. Pod wiatą siedział młody człowiek, być może miał za sobą trzydzieści lat, może trochę mniej, lub nieco więcej. Kulę trzymał opartą o nogę. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem, które zresztą wyraził na głos, skąd jadę, że mam taki wielki plecak. Odpowiedziałam grzecznie. I tak mimochodem wdałam się w rozmowę – dość jednostronną, ponieważ byłam zbyt zmęczona, żeby ją prowadzić, a młodemu człowiekowi chyba nie przeszkadzały moje monosylabowe odpowiedzi. Albo po prostu nie dał nic po sobie poznać. Zresztą, nie wszystko, co powiedział zdołałam zrozumieć. Częściowo pewnie winne było tu zmęczenie, częściowo fakt, że stałam parę metrów od niego, prawie poza wiatą, częściowo – to, że chyba miał delikatną wadę wymowy, lub był po paru głębszych, a częściowo winne było to, że on do mnie godoł, a ja właśnie wróciłam z miejsca, gdzie się wyłącznie mówi. Gdyby nie to, że nie jestem zbyt śmiała w rzondzyniu to możliwe, że odpowiadałabym mu również w śląskim. Tak, to jedynie zamiast „tak” mówiłam mu „ja, ja…”, kiedy wspominał, że wie ile może wypić i kiedy jest ta granica, po której już nie będzie mógł chodzić o własnych siłach; lub kiedy mówił, że jego hobby to gra w jednorękiego bandytę – wspomniał, że pewnego razu wrzucił w automat 20 złotych, a udało mu się wygrać parę tysięcy. Choć przyznał, że właściwie to częściej się przegrywa. Ostatecznie, zanim zaczęłam czuć się naprawdę nieswojo, podjechał autobus, do którego wsiadłam. Młody człowiek natomiast został siedzieć na ławce pod wiatą.

Autobus był ciekawą odmianą po zatłoczonym pociągu, ponieważ wehikuł był praktycznie zupełnie pusty. Jechały nim trzy osoby: kierowca, starszy pan o posiwiałych już włosach oraz ja i mój plecak. Bardzo usilnie starałam się nie zasnąć w trakcie jazdy, przewidując, że dojadę na dzielnicę dużo wcześniej niż zwykle. W końcu wysiadłam, zostawiając kierowcę w towarzystwie śpiącego starszego pana, lub vice verso. Właściwie zastanawiałam się, czy starszy pan przypadkiem nie przespał swojego przystanku, ale cóż… Może rzeczywiście jechał dalej?

W domu byłam o wpół do jedenastej (z rodzinnego miasta Lubego wyjeżdżałam koło dwunastej). Normalny człowiek zjadłby coś, ewentualnie tylko zrobił sobie ciepłej herbaty, umył, być może rozpakowałby się po czym zmęczony poszedłby spać. No, ale przecież nie jestem normalna! Zrobiłam powyższe, nawet z ostatnim punktem włącznie - a jakże! Z tym, że dopiero koło drugiej w nocy. Dlaczego? To proste, bardzo proste – telewizyjna dwójka po północy puszczała drugą część transmisji Koncertu Noworocznego ze Złotej Sali Filharmonii Wiedeńskiej. Nie mogłam tego przegapić, zwłaszcza, że bardzo chciałabym odrodzić w sobie tę świecką tradycję, którą pielęgnowałam z Mamą. Do 01.01.06 zawsze wspólnie oglądałyśmy Koncert Noworoczny.
Tegoroczny koncert był doprawdy niezwykły, bo poza tradycyjnymi utworami kończącymi go, czyli walcem „Nad pięknym modrym Dunajem” J. Straussa syna i „Marszem Radetzkyego” J. Straussa ojca, to nie znałam ani jednej z prezentowanych kompozycji. Choć bynajmniej nie jestem żadnym znawcą muzyki, po prostu lubię słuchać Straussów, a teraz poznałam parę nowych ich utworów. To miło. Choć szkoda, że w środku nocy i prawie zasypiając w trakcie.

Ellaine - 8 Stycznia 2011, 14:26

Smutno mi.
Chmury leżą na ulicach jak podarte gazety.

Muzyka unosi mojego ducha ponad szare obłoki. Lecz nie do słońca, tylko ku mrocznym przestrzeniom kosmosu. Nie daje pocieszenia. Po prostu wyrywa duszę z ciała i odrywa od rzeczywistości. Ciało, ta marna skorupa pozostaje na ziemi i lęka się śmierci. Duch zaś ciężki od niewylanych łez włóczy się samotnie w zimnym mroku wszechświata. Za jedyne towarzystwo ma melancholijną muzykę.

Wiem, bredzę, ale każda myśl sprawia mi ból. Choć ostatnio dostałam dobre wieści, ale teraz... Stoję z policzkiem przytkniętym do zimnego szkła bariery lęku, którą sama sobie postawiłam. Przecież to tylko szkło. Silniejsze uderzenie powinno je stłuc. Tylko sam pomysł oplata mi serce i ducha bolesnym, lodowatym kokonem. A jednak rozum wie, że powinnam porozmawiać z nią, w końcu jest moją rodziną. No i może jeszcze pamięta, może mogłaby mi pomóc? Doradzić. Choć ma rację, że nigdy nasze relacje nie były zbyt głębokie. Ta świadomość boli, że jedyna osoba, z którą w tej rodzinie chciałam rozmawiać odeszła do miejsca, gdzie nie ma telefonów. A może są, ale nie mam zasięgu...?

Pojawiła mi się dzisiaj myśl, że to dlatego ten blog tak długo istnieje. Zwykle to Ona wysłuchiwała większości głupotek, które Wam przedstawiam. Wracałam z uczelni, Ona grzała mi posiłek, stawiała przede mną na kuchennym stole. A ja prosiłam, żeby została ze mną w kuchni, kiedy jadłam obiad. Pytałam, co u Niej, a potem opowiadałam, co u mnie.

Może faktycznie, coś w tym jest, a może dorabiam teorię do czegoś, co tej teorii nie potrzebuje?

Niepewność.

A chmury wciąż leżą na ulicy, takie szare, pogniecione. Pozostaje tylko muzyka.
Tak, wiem, bredzę.

Pokażę Wam wiersz, który dziś mi towarzyszy. Kiedyś znałam go na pamięć, dziś tylko fragmenty przypominają się od czasu, do czasu... W takie dni, jak dzisiejszy: Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny... Choć to nie jeden wiersz, który czasem błąka mi się w korytarzach umysłu. Wiele jest takich poszarpanych wspomnień. Wciąż pamiętam wiersz Brzechwy, który kończył się pełnym optymizmu stwierdzeniem "postaram się pociągnąć do połowy maja". Zresztą z tym wierszem wiąże się pewna historia o niespełnieniu, czyli o tym jak Ellaine nie została scenarzystą, którą być może kiedyś przeczytacie. Choć później była, ale tylko raz, nic wielkiego. Oba scenariusze zresztą były średniej jakości, podobnie jak dwa inne, o których - cicho, sza!

A tak w ogóle to kto nie chce, niech nie słucha tej interpretacji, wszak wiersz można samemu przeczytać, tutaj na przykład: Leopold Staff Deszcz jesienny. Nie bronię, ani nie zachęcam. Zrobicie, co uznacie za słuszne i stosowne.

Za ewentualnie zepsuty humor przepraszam.
Niżej podpisana,
Ellaine.

ilcattivo13 - 9 Stycznia 2011, 00:04

Ellaine napisał/a
Tak, wiem, bredzę.


chciałabyś :roll: masz ewidentnego doła, a ten jako taki nie powoduje bredzenia :wink: Popatrz na moje posty. Od razu widać - facet zdecydowanie nie ma doła, bo bredzi jak potłuczony :mrgreen: Tak więc, najpierw musisz wyjść z dołka, a potem dopiero możesz sobie zaczynać bredzić. Ekspert Ci to mówi ;P:

Edit: przepraszam, że tak wlazłem w filcach i zniszczyłem poetycki nastrój :wink:

dzejes - 9 Stycznia 2011, 00:05

Fajny wiersz. W ogólniaku mieliśmy zadanie nauczyć się go i wygłosić interpretując w dowolny sposób. Kombinowałem z prześcieradłem i mową rzymskiego demagoga, ale wszystkich przebiły trzy panny, które strzeliły układ choreograficzny a'la girlsband skandując tekst.
Ellaine - 9 Stycznia 2011, 12:15

ilcattivo13 napisał/a
Popatrz na moje posty. Od razu widać - facet zdecydowanie nie ma doła, bo bredzi jak potłuczony :mrgreen:

No, to nic tylko pozazdrościć! (: Oj, i nie przejmuj się, że jakoby "zniszczyłeś" ten "poetycki nastrój". Sam rzekłeś, że mam doła, więc chyba poetycki nastrój należy zniszczyć czym prędzej. Za co jestem Ci wdzięczna, ilcattivo.

dzejes, ano fajny, lubię ten wiersz. W liceum też musiałam się tego nauczyć, ale nasz psor kazał po prostu wyrecytować wiersz. Interpretować też zapewne należało podczas deklamacji, ale bez jakichś wielkich wygibasów. Swoją drogą ciekawie musiał brzmieć "Deszcz jesienny" w takim wykonaniu, i Twoim, i tym z choreografią a'la girlsband. W liceum jeszcze na pewno recytowałam "Odę do młodości", Mickiewicza i ten fragment listu do Koryntian o miłości "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów...".

W ogóle wczoraj miałam manię nagrywania siebie, czytającą wiersze, parę nawet zostawiłam sobie na kompie, ale większość poleciała na "Made In Wyciep", jak to mawiała Mama. Dzisiaj za to nagrałam "Bigos historyczny", który można przeczytać tutaj, tak sobie, bo odkąd poznałam ten twór to przeczytanie go - poprawia mi humor; zwłaszcza, że akurat powinnam uczyć się na ostatnie kolokwium w dziejach moich studiów. Swoją drogą nauka do tego kolosa też jest ciekawa... Bo np. bawią mnie niektóre skróty, jak: PIRA (Tymczasowa IRA), czy RIRA (Prawdziwa IRA), brakuje jeszcze: bum ta rara (: Albo nazwa murzyńskiego ugrupowania z Sudanu: Anya-Nya; lub nazwa powstania w Kenii: Mau-Mau. Bywa też, że niektóre nazwiska są zabawne, choć chyba nie powinnam się śmiać z nich. A za to inne trudno zapamiętać, o wymówieniu już nie wspominając, jak np. w przypadku - Kwame Nkrumah (stanął na czele niepodległej Ghany).

Jedenastka - 9 Stycznia 2011, 20:54

Ellaine, czy któregoś twórcę słowa wierszowanego (czyli poetę po prostu) lubisz szczególnie?
SithLady - 9 Stycznia 2011, 21:26

Ellaine, dzięki wielkie za linka. Do tej pory znałam tylko kawałek
Ellaine - 10 Stycznia 2011, 23:33

Do usług, SithLady. (: Swoją drogą wczoraj jak przeglądałam zasoby Internetu to zauważyłam, że bynajmniej nie jest to jedyna, obowiązująca wersja Bigosu historycznego. Swoją drogą, każdy może upichcić własny historyczny bigos, jak sądzę. Oczywiście o ile starcza mu talentu, by mową wiązaną się posłużyć, bo prozatorskie bigosy historyczne to tworzy każdy uczeń i student też. Np. podczas odpytywania w liceum jedna dziewczyna stwierdziła, że na zjeździe w Wyszehradzie (wiek XIV bodajże, lata 30.te) był Karol Wielki - na to nasz psor: Co? Karol Wielki? To chyba same prochy przyjechały, w czterysta lat po jego śmierci! Mnie zaś podczas pierwszej odpowiedzi w liceum z czasów starożytnych ciągle mieszały się pojęcia związane ze Spartą i Atenami. Nie trudno się domyślić jaką ocenę za to dostałam...

Jedenastka napisał/a
Ellaine, czy któregoś twórcę słowa wierszowanego (czyli poetę po prostu) lubisz szczególnie?


Szczerze mówiąc, Jedenastko, nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Dawniej, tj. będąc w liceum, powiedziałabym bez mrugnięcia okiem, że z poetów to Juliusza Słowackiego i Johana Wolfganga Goethego cenię sobie najbardziej. Słowackiego to za poemat "Beniowski" - do dziś pamiętam jak niemal do łez zaśmiewałam się z tego utworu, czytając go w autobusie, kiedy wracałam ze szkoły (a poemat wypożyczyłam właśnie ze szkolnej biblioteki).
O! udało mi się nawet znaleźć w Internecie fragment, który zapamiętałam, choć w pamięci się wyryła zaledwie żyrafa:

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
Jakie tam miało być z niej auto -da -fe,
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. -
(O! horror! Trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy łzy żałośnie nade mną ronią.
Bo muzy wiedzą, jakie do łez prawo
Ma wieszcz piszący poemat oktawą.)


Goethe nie pamiętam, czym mnie ujął, zwłaszcza, że "Cierpień Młodego Wertera" nie cierpię, no ale to nie poezja (tzn. za pierwszym razem mi się podobały, co ze wstydem przyznaję, ale wówczas był marzec, czytałam tę książkę w parku jeszcze bezlistnym i bez zieloności wszelakiej i z bardzo poważnymi myślami samobójczymi. Tak, w takich okolicznościach przyrody to może się podobać). Za to "Król Olch" jest cudowny! Osobiście najbardziej podoba mi się w swobodnym przekładzie Wisławy Szymborskiej. I udało mi się przeczytać pierwszą część "Fausta", niestety drugiej nie zdołałam, ale wciąż obiecuję sobie wrócić do tej lektury. Tak, jak wciąż noszę się z zamiarem powrotu do "Boskiej Komedii", której czytanie przerwałam w połowie "Piekła".
Poza tym jeszcze w liceum poznałam za sprawą pewnego Ibrahima* twórczość Jacka Kaczmarskiego, którego poezję również sobie cenię. Ba, nawet dwa jego utwory miałam w podręczniku do języka polskiego: "Mury" i "Pan Kmicic", niestety nie omawialiśmy na lekcji ani jednego z nich. Lubię wiersze Leopolda Staffa oraz Juliusza Tuwima i Jana Brzechwy, nie tylko te dla dzieci, choć bynajmniej nie znam całego ich dorobku. Od czasu do czasu szukam ich poezji w Internecie. Pamiętam jak przypadkiem odkryłam wiersz Tuwima, pt. Wiersz, w którym autor grzecznie, acz stanowczo uprasza liczne zastępy swoich bliźnich, aby go w du.pę pocałowali, a może z mniej wulgarnych: Życie. Ostatnio czytałam tomik poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, za którego teatrzykiem "Zielona Gęś" przepadam. Wiersze były akurat dla dzieci, ale...

*to nie jest imię kolegi, tylko tak mu jego nick prze-ewoluował, że zrobił się na Ibrahima.

Poza tym poezją Szymborskiej nie pogardzę, ze szkoły jeszcze pamiętam wiersz Sto pociech, który przypadł mi do gustu. I choć nie przepadam za wierszami wolnymi czy białymi, bo jestem swego rodzaju konserwą poetyczną - dla mnie wiersz powinien się co najmniej rymować, a jeśli jest sylabiczny, lub sylabotoniczny tym lepiej! Bezwstydnie przyznam, że kiedyś sama próbowałam pisać sylabiczne wiersze* - to jednak z trudno byłoby nie docenić Mirona Białoszewskiego. Aż sama się sobie dziwię, że nie wzięłam jego wiersza Wywiad do swojej prezentacji maturalnej (motyw śmierci w literaturze i malarstwie; przedstawiałam ewolucję obrazu śmierci od średniowiecza), ale to pewnie tylko dlatego, że bardzo chciałam wrzucić w literaturę podmiotu fantastykę, a zwłaszcza Pratchetta - i jednocześnie nie chciałam mieć zbyt wielu pozycji, żeby na pewno zmieścić się w tych piętnastu minutach.
Poza tym lubiłam czytać wiersze Zbigniewa Herberta, zwłaszcza z Panem Cogito. Jednym z moich ulubionych wierszy był, a może wciąż jest - Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz.

*nie powiem, nawet udało mi się napisać jeden, czy dwa takowe... Próbowałam nawet tak układać wersy w strofach, żeby wyszedł sonet; oczywiście tylko graficznie przypominało to sonet, ale treściowo pewnie niekoniecznie odpowiadało kanonowi. Może jak je znajdę to tu zamieszczę, ale nie liczcie na nic wysokich lotów.

Wybacz, Jedenastko, rozgadałam się, jak to zwykle ze mną bywa, kiedy próbuję się streszczać. A i tak, obawiam się, że to nie wszyscy, bo generalnie nie mam jednego, konkretnego ulubionego... Zwłaszcza, że nigdy szczególnie nie zaczytywałam się w poezji, choć zdarzało się ją czytać, nie tylko podczas analizy i interpretacji na zajęciach z polskiego.

Jedenastka - 11 Stycznia 2011, 10:21

Ellaine, a te dwa wiersze znasz?

Do jednego link:
http://literat.ug.edu.pl/lesman/dziewcz.htm

Drugi wklejam, bo jest krótki:

Słońce

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.

Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże, i zmierzchy i świty.


Czesław Miłosz

***********


Co o nich myślisz? :)

Ellaine - 11 Stycznia 2011, 19:25

Pierwszy znam, jakże miałabym nie znać "Dziewczyny", Leśmiana? Pamiętam, że do tekstu w podręczniku jako ilustracja do wiersza był obraz pięknej dziewczyny, grającej zdaje się na harfie - ale tego już pewna nie jestem. Niestety nie pomnę autora obrazu.

Oba te wiersze są interesujące, każdy na swój sposób, oczywiście. Przyznać muszę, że z Czesława Miłosza nie znam wielu utworów. Gdzieś jakieś się przewinęły, ale nawet tytułów nie pamiętam. "Słońca" nie znałam, ale teraz znam i dziękuję Ci, Jedenastko, że mi go przedstawiłaś. (:

***

A ja po krótkim grzebaniu wśród plików mojego dysku, odnalazłam ten jeden (i jeszcze jeden), w którym znajduje się aż sześć moich wierszy. Wszystkie pochodzą z początku lutego 2006, dokładniej powstały między 8 a 12 lutego 2006. Aż mnie samą dziwi, że mogłam mieć taką wenę, żeby nie tylko rymować, ale próbować stworzyć wiersze, które nie będą tylko się rymować. Bo cóż mi po rymach boskich, bo częstochowskich?

Pamiętam, że na temat tych wierszydeł rozmawiałam ze znajomą polonistką (wówczas "in spe") z Wołomina. Podała mi nawet tytuł pracy dotyczącej, jak sądzę teorii poezji. Wątpię by był to prosty podręcznik - jak napisać dytyramb trzynastozgłoskowcem, ale... Nigdy nawet nie zajrzałam do tego dzieła, ba! bardzo szybko zapomniałam i o wierszach i o poleconej przez koleżankę książce. Ale tak to już ze mną bywa.

Od chwili, w której odnalazłam moje (po)twory - zastanawiam się, który z nich Wam przedstawić. Z haiku było prościej, bo wiedziałam, które mi się podobają i tak naprawdę tylko te, które tu zamieściłam były godne uwagi. Reszta to zwykłe bzdurki. Tu mam problem taki, że z tych sześciu tylko jeden jest głupi. Pozostałe mają coś w sobie, choć niewątpliwie mogłyby być lepsze i bardziej dopracowane. Ale nie przesadzajmy, nie jestem Mickiewiczem (choć zostałam do niego przyrównana kiedyś przez księdza-katechetę w liceum! sic!). Ostatecznie wybór padł, póki co na sonet, o którym wspomniałam wczoraj; aczkolwiek, jak powiedziałam, ośmielam się to coś nazywać sonetem ze względu na układ wersów w dwie strofy czterowersowe i dwie trójwersowe. (Poza tym prawie udało mi stworzyć dziesięciozgłoskowiec, ale w trzech wersach jest minimalnie większa liczba sylab :] )

"Szarość"

Autobus po szarych ulicach mknie.
Mija szare domy, konary drzew
obijają się o szyby... W tle
na szarym wzgórzu rośnie zielony krzew.

Życie tryska z niego bez przerwy.
Ludzie przechodzą obok, jak ślepcy.
Nie widzą, że to jest źródło werwy,
bo zbyt mądrzy dla Mądrości, głupcy.

Mówią zadowoleni z siebie:
„Czas płonących życiem krzewów minął!”
Wolą swój szary świat od tego, co było.

Słowem jednym można to wyrazić,
Ich to najzwyklej w świecie: je...
Mówią znaki na ziemi i w niebie.

12 II 2006

Może, jak się ośmielę, to później pokażę Wam pozostałe. Zwłaszcza, że przy okazji znalazłam jeszcze dwa inne wiersze... A właściwie wierszowane opisy pewnych sytuacji, mniej poważne i mniej skupione na stronie formalnej. Choć również rymowane.

Ellaine - 12 Stycznia 2011, 20:43

Cóż, nosiło mnie, żeby coś napisać tutaj, ale... Nie było forum, a potem przestało mnie nosić. Za to pokażę Wam wiersz, który napisałam wiosną 2006 roku, tj. będąc w klasie maturalnej; a o którym wspomniałam we wcześniejszym wpisie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jak nie, to trudno, ale mimo wszystko...

Wiersz znudzonej uczennicy na lekcji matematyki

Siedzę w ławce, jak na kazaniu
tureckim, nic nie słyszę, nic nie czuję.
Tylko bardzo się wstydzę,
że wszystko widzę.

Przyjaciela wszechwiedzącego mam
i paru czarodziei słów znam.
Ale cóż z tego, gdy matematyka
trwa, a zegar jakby za wolno tyka.

A tu tylko funkcje trygonometryczne są.
Za oknem do Żuka pakują złom.
Przyjaciółka konspektów się uczy,
A ja piszę bzdury od których puchną uszy.

Piętnaście minut do końca tych mąk,
Lecz jakże mam wytrzymać smród rąk
Moich umazanych szkolnym brudem.
I nie wiem jak się go pozbyć - chyba cudem.

To miał być mądry wiersz,
Ale Mądra siedzi obok, wiesz?
Ukradła całą mądrość z tych strof,
a przed mym nazwiskiem nie będzie skrótu prof.

Zielona tablica, a na niej białe ślaczki
cyferki i literki, prawie jak robaczki,
Świętojańskie? Nie, dopiero marzec jest
A za oknem śniegu, śniegu, że fest!

Mądre szmery w powietrzu płyną,
a w biologicznej pewnie śmierdzi formaliną.
Już tylko siedem minut do lekcji końca.
Za oknem ni widu, ni słychu słońca.

Dzień został do wiosny, pomyśl! Dzień,
a jakoś na wiosnę zima kładzie cień.
Strona jakby kończyć zaczęła się z wolna
Ale pointa nie chce być namolna,

Puenta ma delikatna i łatwa być:
- Nauczycielu, daj uczniom bez
trudnej sztuki tej nauki żyć!
(A nie doprowadzisz nas do łez)

Jedenastka - 13 Stycznia 2011, 09:34

Ellaine napisał/a
Pierwszy znam, jakże miałabym nie znać Dziewczyny, Leśmiana? Pamiętam, że do tekstu w podręczniku jako ilustracja do wiersza był obraz pięknej dziewczyny, grającej zdaje się na harfie - ale tego już pewna nie jestem.
Niestety nie pomnę autora obrazu.
Czytałaś kiedykolwiek ten wiersz na głos?

Ellaine napisał/a
Słońca nie znałam, ale teraz znam i dziękuję Ci, Jedenastko, że mi go przedstawiłaś.
Polecam się na przyszłość 8)
Ellaine - 14 Stycznia 2011, 14:16

Jedenastka napisał/a
Czytałaś kiedykolwiek ten wiersz na głos?

Szczerze muszę przyznać, że raczej nie. Ale nie omieszkałam, gdy o to zapytałaś. (:

Poza tym udało mi się przypomnieć wiersz J.W. Goethego, o którym chciałam wspomnieć wcześniej; ale dzwoniło mi tylko, a ja nie byłam pewna z którego to kościoła. Jednak przeglądając pliki w folderze "wiersze, teksty piosenek", w poszukiwaniu tych moich marnych wierszydeł (o ich marności świadczy fakt, że nie chcecie się na ich temat wypowiadać (: ) - przy okazji znalazłam *** (Szerokie życie, daleki świat) Ten wiersz rozpoczynał tomik poezji Goethego, który czytałam będąc w liceum. Z tego też niewielkiego dość tomiku, oprawnego w jasnobrązową skórę, pochodził wiersz, który wykorzystałam później w pewnym scenariuszu, pisanego z okazji Pierwszego Dnia Wiosny. Konkretnie to była "Pieśń majowa". A scenariusz? Cóż, nic nadzwyczajnego. Nigdy nie został, i nie zostanie przedstawiony szerszej publice. Choć zakończenie było z przytupem na "Taktowne umieranie", Jana Brzechwy.

Być może, gdyby udało mi się stworzyć to "dzieło", tego małego potworka, na parę tygodni przed premierą... To może, ewentualnie by przeszło. Aczkolwiek Aśka (roboczo przyjmijmy, że tak miała na imię), koleżanka z klasy, stwierdziła, że "ten scenariusz jest za mało zabawny". (A ktoś inny stwierdził, że ów scenariusz jest zbyt inteligentny.) Pominę milczeniem fakt, że później wystawiliśmy przed całą szkołą tak zabawne przedstawienie, że absolutnie nikt się nie śmiał. No po prostu! Ubaw po pachy! W każdym razie, wstyd się przyznać, ale też dołożyłam swoje trzy grosze do tego wątpliwie zabawnego przedstawienia. Niewątpliwie jednak kumpel, zwany od (chyba) drugiej klasy Badylem - w roli Julii zrobił furorę (tak, wystawialiśmy "Romeo i Julię", wersję wielce skróconą - bo chyba nie trwała dłużej jak kwadrans, no, może ze dwadzieścia minut.) Zresztą Badyl ponoć już od gimnazjum miał doświadczenie grania postaci płci przeciwnej niż jego własna:

Pewnego razu, kiedy na przerwie staliśmy małą grupką tuż przy drzwiach sali lekcyjnej, opowiadał, jak to w gimnazjum grał w "Makbecie" jedną z trzech wiedźm. Nawet zacytował wówczas z wielką wprawą fragment swojej roli:
- "Palec mnie świerzbi, to dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi!"
...
Wtem otworzyły się drzwi sali, z której dumnie wyszedł prof. D.B. Jak tylko oddalił się od nas ginąc w tłumie uczniów, wybuchliśmy śmiechem. Jak widać, Badyl był wiedźmą niezwykle biegłą w magicznych arkanach!

Jedenastka - 14 Stycznia 2011, 21:07

Ellaine napisał/a
Ale nie omieszkałam, gdy o to zapytałaś.

Zrób to koniecznie! Bardzo proszę. Jeśli się wciągniesz - czytaj wielokrotnie.
A później - jeżeli będziesz miała ochotę - nagraj i daj posłuchać :)

Ellaine napisał/a
o ich marności świadczy fakt, że nie chcecie się na ich temat wypowiadać
Możemy tu mieć do czynienia z innym faktem, Ellaine. Również świadczącym o marności. Z tym, że nie dotyczy ona (owa marność), tego co piszesz :wink: .
Ellaine - 15 Stycznia 2011, 21:28

Cytat
Możemy tu mieć do czynienia z innym faktem, Ellaine. Również świadczącym o marności. Z tym, że nie dotyczy ona (owa marność), tego co piszesz :wink: .

Oj, nie przesadzaj, Jedenastko! :) bo się zarumienię, czy coś, a w czerwonym mi nie do twarzy.

A, co do Dziewczyny to ma rytm. Może później spróbuję to nagrać, ale niczego nie obiecuję.

Swoją drogą, to znalazłam śląskie szlagry, brzmią trochę jakby ktoś je przegrywał z płyt winylowych. Dokładniej są tam trzy piosenki; jedną kojarzę, bo chyba później wykonywał ją zespół Antyki. Zaczyna się od słów "za szopką kulołech się z ciotkpm, teraz będzie gańba jak się z ciotkom spotkom"; druga piosenka jest o Antku, który szuka w wolną sobotę szynku, kaj mógłby się napić; trzecia jest chyba w najgorszej jakości i trudno słowa rozeznać, ale jest to śląska wersja piosenki "Czas relaksu". Tu można posłuchać, jeśli ktoś miałby taką ochotę.

Zresztą, ja mam lekkiego fioła na punkcie śląskiej gwary. Chyba głównie z tej przyczyny, że normalnie się nią nie posługuję, bo nie mam z kim "porzondzić". Jedyną osobą, z którą miałam bliski kontakt, mówiącą po śląsku była moja Mama. Zresztą ona też nie była w tym bardzo biegła, ponieważ jej rodzice nie mówili gwarą; przynajmniej nigdy nie słyszałam, żeby Babcia godała. No, ale Babcia była damą.
Co prawda Luby twierdzi, że jak się moja Mama rozpędzała to on absolutnie już nic nie rozumiał i uważa, że ja posiadam jakiś specyficzny akcent "śląski". Szczerze? Nic mi o tym nie wiadomo; zwłaszcza, że ktoś kiedyś mi powiedział, że absolutnie nie słychać po mnie śląskiego pochodzenia. Choć po tym, jak mi pewien kolega kilka lat temu mi powiedział, że mówię staropolszczyzną... to już nic mnie nie zdziwi! To fakt, czasem mam taki specyficzny sposób pisania, że czasownik na końcu zdania ląduje.

Piszę tę notatkę i piszę... I skończyć nie umiem. Co chwilę coś słucham na youtube; ba! nawet śląski rap. A wszystko bez te gupieloki z NOPu! Nie wiem czy słyszeliście, co oni chcą tu zrobić? 22 stycznia ponoć mają zrobić w Katowicach - Marsz Polskości. Czytałam w necie, że do NOPu mieszkańcy Śląska pisali, że ten region nasiąkł antypolsko. Śmiech na sali! Bo ta manifestacja, to będzie do 50 osób i mają prawo iść wyłącznie chodnikami. Gdyby nie to, że pewnie będę się ciężko uczyć do egzaminu z historii Polski po 1944, to może wpadłabym do centrum Katowic z kubełkiem popcornu i stanęła sobie kajś z boczku, żeby im się przyglądać ukradkiem.

Ech,... głupie myśli mi po głowie chodzą. A że nikogo nie chcę obrazić, to ich tu nie wypowiem.

Dobra, żeby nie było tak smutno. Zwłaszcza mnie, bo się zamyśliłam nieco nad tym i owym, a przyznam, że bynajmniej to nie były wesołe przemyślenia. W każdym razie, pozwólcie, że Wam przedstawię wiersz hrabiego Aleksandra Fredry: "Paweł i Gaweł" po śląsku, czyli: Uwe i Wili. Znałam ten wierszyk jeszcze za bajtla. Niestety nie wiem, kto przełożył ten wierszyk z naszego na nasze. Poza tym jest kilka wersji.

Jedenastka - 16 Stycznia 2011, 07:20

Ellaine napisał/a
Oj, nie przesadzaj, Jedenastko! :)
Ojtam, ojtam :wink:

Ellaine napisał/a
bo się zarumienię, czy coś, a w czerwonym mi nie do twarzy.

Nikt nie widzi.
A jeśli chciałabyś towarzystwa to mogę się zarumienić razem z Tobą.
:oops:

Ellaine napisał/a
A, co do Dziewczyny to ma rytm. Może później spróbuję to nagrać, ale niczego nie obiecuję.
Zrób to przede wszystkim dla siebie.
To znaczy nagraj i posłuchaj sama siebie.

Ellaine napisał/a
Dobra, żeby nie było tak smutno.

Nie zauważyłam smutku :D

Ellaine - 17 Stycznia 2011, 20:24

To dobrze, że nie zauważyłaś smutku, Jedenastko.

***

O szóstej jeszcze jest szaro za oknem, a nawet prawie ciemno. Ledwo widać podziałkę na termometrze za oknem, zwłaszcza, że ta wskazująca temperatury dodatnie wyblakła od słońca. Nawet w dzień trudniej ją dojrzeć. Tym razem jednak wszystko wskazywało na to, że powróciły mrozy. Niewielkie, bo zaledwie minus cztery stopnie wskazywał termometr, ale jednak mrozy. Wbrew swoim przekonaniom pomyślałam, że to dobrze.

Wszystko jednak zmieniło się diametralnie parę godzin później. Ostatnie zajęcia w tym semestrze, a nawet roku, a może i na studiach spędziłam dzieląc uwagę pomiędzy referentów a czytaną powieść (Valerio Evangelisti, "Zamek Eymericha"). I o ile na pierwszych ćwiczeniach dotyczących historii powszechnej, gdzie usłyszeliśmy co nieco o globalizacji, Kolumbii, Nikaragui i jeszcze jednym państwie - trzymałam książkę na kolanach. To już na następnych zajęciach nie szczególnie chciało mi się kryć z tym faktem. A słowa o Balcerowiczu i wyborach kontraktowych przepływały gdzieś obok, prawie niezauważone. Z tej też przyczyny absolutnie nie miałam pojęcia, co dzieje się na zewnątrz!

Po długim oczekiwaniu na odebranie z dziekanatu kart egzaminacyjnych - w tym roku wyjątkowo późno je wydano. Zwykle mieliśmy je na dwa tygodnie przed sesją, a nie tydzień przed! Skandal. To, że na innych kierunkach, bądź innych uczelniach takie karty studenci posiadają czasem i na miesiąc przed sesją... pominę milczeniem. W każdym razie poszliśmy do docenta po wpisy. Stałam w ogonku do biurka wykładowcy, przede mną zaś kumpela, z którą przesiedziałam te pięć lat. Zwróciła się do mnie:
- Zobacz! Słońce - mówi z nabożnym lękiem. Fakt, ostatni raz słońce widziałam przez chwilę wczoraj, kiedy z siostrą wychodziłam z kina: akurat zachodziło. A wcześniej? To gdzieś na początku zeszłego tygodnia, tuż po tym jak umyłam okno. Oczywiście pod wieczór zaczęło padać. Zawsze zaczyna padać, jak tylko ma się umyte okna. Wracając jednak do uwagi mej koleżanki. Spojrzałam za okno. Rzeczywiście...
- O! rektorat skąpany w słońcu - odparłam, uśmiechnąwszy się krzywo.

Upchnęłam szalik i czapkę do plecaka, którego materiał trzyma się już tylko na "słowo honoru". Na szczęście kończę studia! Nie będzie mi więcej potrzebny. Wyszłam z wydziału na zalany południowymi promieniami plac pomiędzy budynkiem WNS a rektoratem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam to zupełnie odmienione miejsce, nad którym ekipa remontowa pracowała w okresie wiosenno-letnim, pierwsze o czym pomyślałam to były drzewa. Niemłode, ale pewnie niezbyt stare, czyli jak cały UŚ(miechnięty). Miały niemal czarną korę, a konary powyginane i poskręcane w niesamowity sposób. Często na zajęciach, które odbywały się akurat po stronie, gdzie okna wychodziły właśnie na drzewa - służyły mi za modele. Ćwiczyłam na nich światłocienie i głębię, próbowałam oddać niewprawną ręką i przy użyciu długopisu ich niesamowite sylwetki. Tak, drzewa to jedyne czego zrobiło mi się żal, gdy zobaczyłam nowy plac przed wydziałem. To prawda, że teraz jest ładniej, czyściej i istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że coś mnie przejedzie, ponieważ zamknięto to miejsce dla ruchu samochodowego. Jest więcej miejsca, gdzie można usiąść, posadzono nowe drzewa... Ale, póki co to tylko chude jak palec patyki powtykane w ziemię.

Po odwiedzeniu głównej biblioteki i obciążeniu plecaka kilkoma naukowymi pracami, ruszyłam wolno w kierunku przystanku. Kilkaset metrów. Po drodze minęłam dystyngowanego pana, ubranego jak ja w czarny płaszcz - choć tylko do kolan. Podszedł do mnie uśmiechając się z zażenowaniem.
- Przepraszam, ma pani może chusteczkę? - zapytał po prostu. Rzuciłam okiem na jego dłonie, ubrudzone czymś czarnym. Atrament, a może smar?
- Niestety nie, przykro mi - odpowiedziałam. Westchnął tylko i rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach.

Puściłam sygnał Lubemu, żeby wiedział, że może do mnie zadzwonić w każdej chwili. Zadzwonił po kilku minut później. Zaczęliśmy rozmawiać o tym i owym. Przysiadłam na metalowej ławce przed Instytutem Fizyki, twarzą ku słońcu.
- To bezwstydne, żeby było tak ciepło w styczniu - skarżę się Lubemu. - Czuję się tak, jakby był co najmniej marzec! Ciągle muszę sobie powtarzać, że to dopiero styczeń. Wiesz, wczoraj byłam u siostry. Oni tam wciąż mają choinkę! Nawet nie wiesz, jak się zdziwiłam. A potem jak mi się z siebie chciało śmiać, jak sobie przypomniałam jaki mamy miesiąc. Bo wiesz, u mnie w domu to w ogóle nie czuję, że były jakiekolwiek święta. Ot, było minęło. A tam nie! To takie dziwne.

Zdecydowanie przez tę pomyloną pogodę mam dysonans poznawczy. Widzę marzec, a jest styczeń. Na szczęście w mediach zapowiadają powrót zimy. Może znów poczuję się, jakbym była na odpowiednim miejscu?

Jedenastka - 18 Stycznia 2011, 07:06

Bardzo lubię czytać to co piszesz, Ellaine :) .








Obejrzyj i posłuchaj:
http://www.youtube.com/watch?v=YmxAFAvdqhs

Ellaine - 19 Stycznia 2011, 20:35

Miło mi to słyszeć, Jedenastko. I dziękuję za piosenkę, daje do myślenia.

Cóż, Kai trochę agitowała, więc pozwolę sobie umieścić tutaj kolejny z moich wierszy. Los tak chciał, że wypadło na przedostatni utwór, jaki napisałam mową wiązaną - z tych sześciu, jakie posiadam i które mogłabym zaprezentować. I jest to prawdopodobnie jedyny, który ma dokładnie taką samą liczbę sylab w każdym wersie, a mianowicie po osiem.



Nadzieje

Nadzieje swoje nadziejesz
Na ostrze rzeczywistości.
Gdzie Ty się biedny podziejesz,
Gdy zostaną same kości?

Nie umrą nasze wspomnienia.
Idziemy w chmurze marzeń,
Nie słyszymy napomnienia
Życia i ludzkich oskarżeń.

Nadzieje swoje nadzieję
Na ostrze ludzkiej podłości.
Gdzie ja się biedna podzieję,
Z tą kupką moich kości?

Nie umrą te wieczne słowa,
Mądrości starej gawiedzi.
W mrok pohukuje sowa,
Śmierć nas niedługo odwiedzi.

Nadzieje swe nadziejemy
Na ostrze ludzkiej zazdrości.
Gdzie się biedni podziejemy,
Gdzie złożą te nasze kości?


10 II 2006

Jedenastka - 20 Stycznia 2011, 08:33

Lubię tę piosenkę. A jeszcze bardziej obrazy do niej załączone. Można pogłębiać dysonans poznawczy i iść w stronę lata. Albo Słońca :D .

Ellaine napisał/a
Cóż, Kai trochę agitowała, więc pozwolę sobie umieścić tutaj kolejny z moich wierszy.

Agitowała do umieszczania wierszy? To fajnie :D

Ellaine - 20 Stycznia 2011, 17:24

Jedenastka napisał/a
Agitowała do umieszczania wierszy? To fajnie

Bo ja wiem czy fajnie? Nie mnie oceniać. Ale owszem, agitowała w kwestii wierszy. :)

Jedenastka - 20 Stycznia 2011, 17:37

Fajnie, owszem.
Myślę, Ellaine, że trudno jest oceniać poezję.
Wiersze to takie tłuste teksty, wielowarstwowe.

Słyszałam, że poeci to mistrzowie słowa...

Ellaine - 20 Stycznia 2011, 18:09

Cóż, nie uważam się za poetę. Choć niewątpliwie mowa wiązana jest pociągająca, jednak na dłuższą metę... Nie, zdecydowanie prościej ubierać myśli w proste słowa. Choć dla bardziej skomplikowanych rozmyślań czasem brak mi słów.
A czasem słowa zastępowane są przez wyobrażenia. Rzecz w tym, że kiedy piszę to zdarza mi się myśleć obrazami. Jakkolwiek to dziwacznie brzmi. Próbowałam to nawet Lubemu wytłumaczyć, ale chyba średnio mi poszło. Normalnie, kiedy człowiek myśli słyszy pod kopułką własny głos, prawda? Przynajmniej tak to u mnie wygląda, że ciągle gadam do siebie. Z tym, że kiedy zaczynam pisać opowiadanie, czy kolejny fragment do... khem, powieści - myśli-słowa przeobrażają się w myśli-obrazy. Wtedy najchętniej odeszłabym od kompa i sięgnęła po kartkę i ołówek. To trochę deprymujące, zwłaszcza, że potem próbuję to przemienić w słowa i opisać tak, żeby ktoś kto być może to kiedyś przeczyta - zobaczył choćby mniej więcej to samo, co ja wówczas. Nie jest to proste. Jak rzekł Słowacki w Beniowskim:
"Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;"

Swoją drogą słucham teraz RMF Classic. I tu muszę przyznać, że muzyka też często powoduje u mnie przejście na myślenie obrazami, emocjami. Czasem wrażenia są bardzo realne. Raz zaczęłam pisać opowiadanie (którego i tak nie skończyłam) od opisu padającego śniegu. Słuchałam wówczas RMF Classic. Nie pamiętam już jaki to był utwór, niestety, ale muzyka tak mi brzmiała, że opowiadanie zaczyna się od takich akapitów:

Biały puch sypał się z nieba, wirując w podmuchach wiatru, który niósł go między cichymi kamienicami Miasta. Pojedynczy przechodnie chowali szyje i twarze w wysokich kołnierzach. Bogatsi pilnowali, by ich kapelusze nie pofrunęły w dal razem ze śniegiem. Tu i ówdzie po ulicach z cichym szelestem sunęły sanie, a zgrzyt śniegu pod ciężkimi kopytami słychać było już z dala, jak i dźwięk dzwonków przywieszonych przy chomątach.
Niebo nad miastem zaczęło ciemnieć. W oknach za delikatnymi firankami, zaczynały się zapalać pierwsze światła. Niewysoki mężczyzna przystanął przed witryną jednego ze sklepów, uśmiechnął się krzywo do swego oblicza, poprawiając kołnierz wysłużonego płaszcza. Człowiek poczuł nieodparty głód na widok słodkich babeczek wystawionych na ladzie w głębi cukierni, przy której stał. Przełknął ślinę i jeszcze raz rzucił tęskne spojrzenie na słodkości, po czym poszedł dalej, spuściwszy wzrok na trotuar.

Przepraszam, że znów cytuję siebie...

A co do wierszy, to z nimi jest o tyle zabawnie, że gdybyś zapytała mnie, Jedenastko - co autor miał na myśli, to nie byłabym w stanie odpowiedzieć. Pisałam to na tyle dawno, że mogłam chcieć przekazać tymi słowami absolutnie wszystko - lub nic. Ech, skoro już jestem takim narcyzem, że cytuję samą siebie... to pokażę jeszcze jeden wiersz. Chyba mój ulubiony, choć krótki dość, zdawać by się mogło - niepozorny.

Co Ty wiesz...

Co Ty wiesz o tym świecie?
Ptak igra w chmurach
Ty bawisz się kwieciem
Stoi mała chatka w górach
Śnieg iskrzy się pięknie
Marzenie płynie jak potok
Dotkniesz bańkę – pęknie
Mówisz: gadanie, słowotok
Lecz co Ty wiesz o tym świecie?


9 II 2006

Jedenastka - 20 Stycznia 2011, 19:07

Ellaine napisał/a
Ech, skoro już jestem takim narcyzem, że cytuję samą siebie... to pokażę jeszcze jeden wiersz.

W takim razie ja pokażę Ci jak wyglądasz, Kwiatuszku :wink:





Niepozorny wiersz, powiadasz... a czy znasz poezję ks. Jana Twardowskiego?


Na przykład:

mała litania

Święty Florianie od pożaru
święty Tadeuszu od burzy
święta Agnieszko od tego co najprościej
ocal jak szafirek
co się pojawia w kwietniu
przyjaźń w miłości
bo wierna i nie dostaje bzika

Ellaine - 20 Stycznia 2011, 19:25

Och, znam poezję ks. Jana Twardowskiego. Znam. Mam nawet jeden tomik jego poezji, choć nigdy nie przeczytałam wszystkich.
A poza tym, moja droga, Jedenastko! Jak Ty mi słodzisz! :) Przez Ciebie to w piórka obrosnę... I ulecę pod sufit by wkręcić się w wentylator. Pozostanie po mnie ino kupa pierza, i śmiechu :D



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group