To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - moje śmietnisko

corpse bride - 9 Listopada 2007, 03:46

moi domowi wegetarianie też lubią greenwaya. mnie jakoś wystrój tego krakowskiego nie zachęca.

jedna znajoma powiedziała mi dziś, że nie bedzie nic jeść ani pić na imprezie, bo głoduje...

i jeszcze powiem tylko: wieczór kulinarnych porażek i nietrafionej farby do włosów.
k'wa.

Martva - 9 Listopada 2007, 09:39

Ja w sumie w Green Way'u nigdy nie byłam. Byłam w Vedze, ale więcej nie pójdę. Momo jest podobno fajne.
Głodująca znajoma albo nie wytrzyma nerwowo, albo zostawi więcej dla innych. Niemniej, to musi być denerwujące.
A z tymi porażkami co jest?

joe_cool - 9 Listopada 2007, 14:00

a czemu głodująca nie pije? przecież przy głodówce właśnie należy dużo pić. a może ja się nie znam...
Martva - 9 Listopada 2007, 14:03

Może tylko wodę czy inne herbatki ziołowe.
BTW głodówki - brrrr.

ihan - 9 Listopada 2007, 19:15

Martva napisał/a
Ja w sumie w Green Way'u nigdy nie byłam.


Ja też nie (chyba). I nieśmiało zapytam: a gdzie jest?

Martva napisał/a
Byłam w Vedze, ale więcej nie pójdę.

Czemu? Ja Vegę lubię, choć preferuję tą koło byłego kina Wanda.


Martva napisał/a
Momo jest podobno fajne.

Byłam dawno temu, ale fajne. Tylko zdecydowanie za krótko czynne.

Martva - 9 Listopada 2007, 20:11

ihan napisał/a
Ja też nie (chyba). I nieśmiało zapytam: a gdzie jest?


Na Mikołajskiej :)

ihan napisał/a
Czemu?


No ja byłam w tej na Gertrudy, jedzenie (klasyka, mielone sojowe z ziemniakami i chyba jakąś sałatką) było letnie i bez smaku. Naprawdę totalnie żadnych przypraw, poza odrobiną soli i pieprzu. A soja bez przypraw jest porównywalna do tektury ;) To dość dawno temu było, ale zniechęciło mnie skutecznie, i teraz jak jestem w mieście i robie się głodna, to idę upolować falafela (chociaż podrożały do granic przyzwoitości, zeszły na psy i dalej nie każdy potrafi je zrobić tak żeby było dobrze).

ihan napisał/a
Byłam dawno temu, ale fajne.


No właśnie opinie słyszałam dużo lepsze niż o Vedze, ale nie miałam okazji sie przekonać organoleptycznie ;)

corpse bride - 10 Listopada 2007, 19:49

impreza jeszcze trochę trwa, więc odezwę się później...
ihan - 10 Listopada 2007, 20:32

Czy to wciąż ta sama impreza co zaczęła sie wczoraj? To chyba jednak nie aż taka porażka.
Martva - 10 Listopada 2007, 21:42

Właśnie miałam pytać jak było, ale wygląda na to że nieźle :) To czekamy na relację ;)
Piech - 10 Listopada 2007, 22:29

corpse bride, czemu piszesz kursywą?
Martva - 10 Listopada 2007, 22:32

corpse bride napisał/a
postanowiłam coś zmienić w swoim życiu. posty blogowe będą odtąd pisane kursywą, a komentarze do komentarzy - normalnie.


Dlatego :)

Piech - 10 Listopada 2007, 22:49

Aha. A ja pomyślałem, że to ma oznaczać że główka na bok opada po imprezie.
corpse bride - 11 Listopada 2007, 14:17

może i trochę opadała ;) wczoraj cały dzień oglądaliśmy włatców móch (tak to się pisze?) i zjadaliśmy resztki imprezowego żarcia. ostatni gość właśnie poszedł. zabiorę się za korektę opowiadania, którą obiecałam zrobić na wczoraj...

więc c u later :)

gorat - 11 Listopada 2007, 15:27

Dwie doby impry? Ooostro. Poznać to... :(
corpse bride - 12 Listopada 2007, 02:37

no to przeżyłam. było ciężko, ale nie zakończyło się porażką, jeśli pominiemy to, że przypomniało mi się, że moje życie jest bez sensu. ale po kolei...

:arrow: wyszłam z pracy wcześnie, bo ok. 15 i pognałam po rucolę i pieczywo do plazy (powiedzmy, że mam po drodze). rucola była taka, że pożal się boże, więc zastąpiłam ją częściowo rozponką. przybiegłam do domu radosna, że ma tyle czasu, że zdążę przygotować żarcie, posprzątać i się urobić, ale kiedy się tu znalazłam okazało się, że nie wiem nawet od czego zacząć. po kilku głebokich oddechach zabrałam się do dzieła. odkurzyłam i wykąpałam się, po czym przeszłam do kuchni.
:arrow: byłam jeszcze w przysłowiowym lesie, kiedy przyszła t. t to ta, co głodowała (faktycznie, niczego nie zjadła, apiła tylko herbatki). bliska mi osoba, więc zagnałam ją do kuchni i kazałam robić tzatziki. byłam już tak zdenerwowana, że wszystko leciało mi z rąk. t dołączyła do moich nerwów, kiedy powiedziałam jej, że przyjdzie f. f to jej były chłopak, poznała go przeze mnie. dla mnie był już w życiu bratem, ojcem, fryzjerem, superwajzorem, wspólokatorem, sąsiadem, redaktorem naczelnym - żeby wspomnieć te mniej interesujące relacje. ostatnio się odręczył. f przyszedł jako drugi i dowiedział się, że zmieniliśmy status imprezy na gotowaną. dostał do łap avocado i zaczął robić guacamole. potem wrócił krystian, chłopak mojej współlokatorki, kasi z zakupami i zabrał się za obiecaną salsę. potem ch, mój ziom z socjolo, który ostatnio bardzo mi pomaga. ch przyniósł ciasto owsiane i zaczął pomagać w kuchni. w pewnym momencie wysłali mnie do łazienki, żebym sobie zrobiła w końcu te włosy i makeup. z nerwów przesadziłam z różem. następna była e, koleżanka z pracy ze swoim chłopakiem, którego nie znamy. już ledwo mieściliśmy się w kuchni, więc zaczęłam myśleć o ewakuowaniu imprezy do pokoju kasi przygotowanego na tę okazję. kolejny domofon. zastanawialiśmy się, czy to kasia czy ż, ale okazało się, że to a, moja koleżanka z psycholo (z chłopakiem) i m. - ktoś dla mnie najważniejszy na świecie, chociaż 9 na 10 respondentów uważa, że nie jest tego wart. uważają tak dlatego, że ja nie jestem dla niego najważniejsza na świecie. wtedy zaczęłam przenosić imprezę do pokoju, ale ci z kuchni nazwali się służbą i odmówili wyjścia do gości. ten żart zdenerwował mnie bardzo :evil: , o ile to było możliwe. w końcu przyszła kasia (miała cały dzień zajęcia, uczy się, jak być dobrą terapeutką), ż - znajomy z roku kasi i krystiana, który szuka żony, która byłaby grającą w szachy żydówką, koniecznie wegetarianką, ateistką i coś tam jeszcze :lol: . ż podałam godzinę rozpoczęcia imprezy o pól godziny wcześniejszą niż całej reszcie, ale przyszedł ostatni. przyszła jeszcze w międzyczasie am, też z socjolo. am miała problem i chciała pogadać, ale ile razy zaczęła, ktoś przychodził :| .
:arrow: byliśmy w komplecie i impreza w końcu przeniosła się do pokoju.
bałam się, jak już wspomniałam, że goście się pozabijają. bo tak: :evil: do m masa moich znajomych ma ambiwalentny stosunek, bo uważają, że przez niego cierpię. :evil: m nie lubi się z t i na imprezie 2 lata temu strasznie się pożarli. :evil: t generalnie jest konfliktowa, pokółóciła się ostatnio nawet z krystianem, który jest łagodny niczym owca. :evil: ch nie lubi t, a t nie lubi jego, co jest bez sensu, bo się nie znają. :evil: poza tym chpaple jak osioł ze shreka i ma tak niewyparzony jęzor, że niektórzy ludzie czują się czasem urażeni tym, co mówi zupełnie bez złych intencji. a szkoda, bo to złoty chłopak. :evil: t i f jako byli partnerzy też nie wróżyli niczego dobrego. :evil: potem ż, który obraził się na krystiana jakiś czas temu. :evil: am, która pogardza większością ludzi, a, która nie lubi się integrować... ehhh...
:arrow: ale weszło jedzenie, wszyscy usiedli w kółeczku i okazało się, że nie jest tak źle. koty też robiły dobrą robotę :bravo , bo np. m rozmawiał z kasią o kotach, co pomogło im zapewne przełamać pierwsze lody. no i alkohole :bravo . winko od ż, martini i wódeczka w krążącym południowym zwyczajem kieliszku. niestety, mnie to trochę zgubiło, bo jako, że z nerwów cały dzień nie jadłam, szybko poczułam ten alkohol i teraz ludzie muszą mi opowiadać niektóre rzeczy, które działy się potem :? . znaczy nic się szczególnego nie działo, impreza jak impreza. było miło, ale nie udało mi się pogadać ze wszystkimi. czułam się jakbym obserwowała wszystkie rozmowy z boku, przynosiła jedzenie i wynosiła talerze i załapywała się na swoją kolejkę wódki od czasu do czasu.
:arrow: kiedy zostali już tylko moi współlokatorzy, t, f i ż, a ch powiedział, że idzie zrobiło mi się smutno. powiedziałam, że pójdę wyrzucić śmieci i poszłam odprowadzić ch na przystanek. zaczęłam płakać :cry: . nocny był za pół godziny czy jakoś, więc ch odprowadził mnie z powrotem. k i k poszli spać i wtedy nie wytrzymałam i zaczęłam wyć. t i f siedli koło mnie, jedno po jednej stronie, drugie po drugiej i zaczęli pocieszać. ż nie widział mnie wcześniej w takiej sytuacji, więc postanowił się wycofać i zaczął myć gary. szczęście w nieszczęściu było takie, że tak dobrze było poczuć się znowu tak blisko tych dwóch wariatów (t spędziła ostatnio rok w anglii, a f widywałam rzadko kiedy był zaręczony). nawet już nie pamiętam, co mi mówili, ale to było miłe.
:arrow: w konću poszliśmy spać.
:arrow: rano obudziłam się w trochę gorszym stanie, ale lepszym nastroju. t zmyła się o świcie. reszta po przebudzeniu poczłapała do kuchni i wyselekcjonowała resztki nadające się na śniadanie. czy obiad, jak zwał tak zwał. ż grał w międzyczasie w szachy online. krystian zauważył, że w otoczeniu trzech chłopców (kasia poszła na zajęcia) promienieję. nigdy nie ukrywałam, że wolę chłopców. co za miłe, leniwe popołudnie. herbatka i drinczki (alkoholu też trochę zostało). kiedy ż opuścił nasze towarzystwo krystian, ja i f zrobiliśmy sobie maraton włatców móch. milusio :mrgreen: . wróciła kasia, ugotowaliśmy kolacyjkę, miły, kameralny wieczór.
:arrow: f został jeszcze na jedną noc. dałam mu szczoteczkę do zębów, przeprał sobie gatki i koszulkę. normalnie jak za starych dobrych czasów.
:arrow: dziś rano jeszcze zrobił omlet na sniadanie, po czym poszedł 'pomieszkać u siebie'. chyba mu smutno mieszkać samemu teraz.

no i to chyba tyle. znaczy, były jakieś zgrzyty, że ch był niemiły dla t, t zaatakowała m i próbowała go przekonac, że jego obecny związek jest bez sensu, a am się nie mogła wygadać :( . ale to i tak nieźle. no, nie licząc mojego wystąpienia pod koniec, które też byłoby ok, gdyby nie biedny ż, który musiał tego doświadczyć :oops: .
też bez fajerwerków z drugą stronę: nikt się nie rozbierał, nikt nikogo nie poderwał, nie było policji, nikt nie rzygał.
szkoda tylko, że nie pamiętam paru rozmów, a konkluzję, że moje zycie jest bez sensu - tak :(

gorat - 12 Listopada 2007, 17:14

Czytać mi się kursywy nie chce... wzrok kładzie się na bok i jęczy, że nie wstanie.
Martva - 12 Listopada 2007, 17:42

Ja sobie powiększyłam, jest OK :)
corpse bride - 12 Listopada 2007, 18:10

gorat, lepiej teraz?

powinnam może kolor zmienić?

dzień w pracy - dobry sposób na zabicie czasu...

Piech - 12 Listopada 2007, 18:17

corpse bride napisał/a
dzień w pracy - dobry sposób na zabicie czasu...

Zabicie czasu. Ty mnie nie denerwuj. Dziś w pracy nie wiem gdzie tył, a gdzie przód.

Iscariote - 12 Listopada 2007, 19:43

corpse bride napisał/a
szkoda tylko, że nie pamiętam paru rozmów, a konkluzję, że moje zycie jest bez sensu - tak

No to na pocieszenie piosenka :) :wink:

corpse bride - 12 Listopada 2007, 23:31

Piech napisał/a
corpse bride napisał/a
dzień w pracy - dobry sposób na zabicie czasu...

Zabicie czasu. Ty mnie nie denerwuj. Dziś w pracy nie wiem gdzie tył, a gdzie przód.


takie dni lubię najbardziej ;) spotkanie z lubym cieszy po takim dniu jeszcze bardziej. znaczy, cieszyło, jak się spotykałam. a jak się nie spotykam - po takim dniu padam na cycusie i zasypiam nie mając siły przejmować się życiem.

iscariote - słooodki ten teledysk :)

corpse bride - 14 Listopada 2007, 00:32

parę zdjęć z imprezy i okolic (net mi odmawia posłuszeństwa, a mam artykuł do napisania, więc reszta inną razą).

po imprezie (dni kilka) - kasia, krystian w moim fartuchu i kicia:





zew cothu:



krystian w kuchni - imprezę czas zacząć :)



t gotuje wodę na herbatkę:



dipy, snacki i sałatki. dobrze, że smaku guacamole nie widać na zdjęciu:



f po imprezie - ustawiamy sieć lokalną, windows nie wspólpracuje:



zapomniałabym o bonusie, jako, że na zdjęciach z imprezy mnie nie ma. oto więc bonus:


Martva - 14 Listopada 2007, 08:44

Kicia ma fantastyczne oczy :)

corpse bride napisał/a
zew cothu:

<rozpływa się>

Cytat
dipy, snacki i sałatki. dobrze, że smaku guacamole nie widać na zdjęciu:

Te kocie nogi z tyłu mnie rozwaliły :D Gdyby były ciut bliżej, można by je uznać za część menu ;) Co było nie tak z guacamole?

corpse bride napisał/a
oto więc bonus:

:bravo jestem pod wrażeniem :)

Iscariote - 14 Listopada 2007, 19:58

Cytat

iscariote - słooodki ten teledysk

Ano, super jest :) Jeden z moich ulubionych.

Koty to są takie wygodnickie stworzenia... zwiną się w kłębek i nic im nie zrobisz, bo to po prostu kot. Fajnie tak :)

A bonus taki ładny... czerwony... krwawo tak ;P:

corpse bride - 14 Listopada 2007, 22:13

na bonusie jest cmentarne niebo. reszte tez jest cmentarna, ze spaceru we wszystkich świętych.

po dniu w pracy. wróciłam (po drodze bylam w sklepie), zrobiłam sobie żarcie (2 tajskie chili sprawiły, że ledwo da się zjeść) i siedzę z miseczką przy kompie.

a w pracy...
... okazało się, że producenci sprzętu medycznego wyjechali na targi do dusseldorfu. może nie wszyscy, ale 4 na 5. więc dzwoniłam do nich po próżnicy czy jak się mówi. no więc dałam się przenieść do innego projektu, gdzie potrzebują ludzi na gwałt. do tego drugiego oprócz telefonu potrzebuję outlooka, bo trzeba ludziom wysyłać maile. więc sprawdzam, czy ten w moim kompie działa.
wpisuję adres koleżanki z biurka obok i piszę coś parodiującego to, co się mówi respondentom:
'yo, jedno zdanie potwierdzenia, czy doszło'
i w tytule maila wpisuję pierwsze slowo, jakie mi przyszło do głowy: '*beep*'.
hmmm, coś chyba jest nie tak, ewa nie dostaje mojej wiadomości.
za chwilę dostaję maila od chłopaka z researchu (oni wymyslają te ankiety, którymi my męczymy ludzi):
'yo, doszło'
mamy z ewą śmiechawę. odpisuję (tytuł zmieniłam na d***):
'hm, dziwne, bo wpisalam w adresie 'ankieter4' i to mialo byc do ewy...
niemniej, dzieki'
dostaję odpowiedź:
'Doszło do nas wszystkich :)
Gratuluje wyboru tematu :D
Pozdrowienia,'
zastanawiam się, kto to są wszyscy, skoro nie ewa. za chwilę wpada szef, czerwony na twarzy i pyta, co miał znaczyć ten mail. powiedziałam, że był do ewy.
chwilę potem dostałam od niego maila, coś w sensie 'watch your language, young lady' i w ps żebym tą wiadomość skasowała po przeczytaniu z inboxu i z kosza.
jestem teraz jedyną osobą w tej norze, która nie używa brzydkich słów.

edit:
ej, jak mam opowiedzieć tę historyjkę, jak mi zamiast słowa, które wpisałam w tytule wiadomości wyskakuje bip? słowo to zaczyna się na d, jak widać, i oznacza tylny dół pleców.

Fidel-F2 - 16 Listopada 2007, 21:42

może poprosić administracje o wyłączanie, na życzenie auora blogu, beepera?
corpse bride - 17 Listopada 2007, 10:16

wróciłam właśnie z wyprawy po soczek. jeśli macie wrażenie, że coś jest nie tak, to jest ono najzupełniej trafne. wyszłam z domu bladym świtem, chociaż teoretycznie nie musiałam, to jest nie tak.
właściwie to kupiłam 2 soczki, jeden prawie wypiłam po drodze. z resztą było całkiem miło na tym porannym spacerze. suchy śnieg i mrozik. sople. liście na śniegu. przyjemne światło. ludzie z psami. czułam się jak w jakimś europejskim alternatywnym filmie, gdzie przez pierwsze 15 minut bohater wraca ze sklepu z soczkiem i ogląda świat jakby go widział po raz pierwszy. facet w tle drze się 'ziemniaki!!! kartofle!!!'. coś w klimacie 'zakochani widzą słonie' (założę się, że w oryginalnym tytule nie było nic o zakochanych, a tym bardziej o słoniach).
no, a wszystko to dlatego, że po wypiciu hektolitrów kranówy dostałam do niej obrzydzenia i zapragnęłam czegoś pomarańczowego.
nigdy więcej piwa. nigdy więcej alkoholu.
wracam do łóżeczka.

Martva - 17 Listopada 2007, 10:38

Ehhh, ja po powrocie do domu wlazłam do piwnicy i wydobyłam z niej karton soku pomarańczowego. Pożarłam kanapkę, wypiłam szklankę soku, a resztę wypijałam za każdym razem jak budziłam sie w nocy.
Ale bardzo współczuję, zdarzyło mi się kilka razy nie ubezpieczyć, albo wziąć jabłkowy, cierpiałam potem straszliwie :(

red91 - 17 Listopada 2007, 12:42

corpse bride napisał/a
nigdy więcej piwa. nigdy więcej alkoholu.

Zawsze się tak mówi. Te słowa są prawdziwe, aż do następnej imprezy :wink:

corpse bride - 17 Listopada 2007, 14:11

taaa, dziś na mecz idę do knajpy. pozostanę przy soczkach i coli.


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group