Blogowanie na ekranie - moje śmietnisko
Martva - 25 Czerwca 2012, 14:04
Pelargonie.
Kasiek - 25 Czerwca 2012, 15:31
O nie. Byle nie pelargonie.. Sa brzydkie i smierdza.
merula - 25 Czerwca 2012, 16:01
chyba dawno pelargonii nie oglądałaś.
Martva - 25 Czerwca 2012, 18:16
Ładnie wyglądają, są odporne, dobre dla niedoświadczonych, wymagają właściwie tylko podlewania i usuwania przekwitniętych kwiatów.
jasne że 'ładne' to rzecz gustu, ale odmian jest tyle że może znalazłabyś coś akceptowalnego.
A o zapachu nic nie pisałaś, sorry
Kasiek - 25 Czerwca 2012, 18:24
Może i dawno nie widziałam, ale zawsze kojarzyły mi się ze szkołą podstawową, siedziałam przy oknie i one tak charakterystycznie śmierdziały No ale może spróbuję... jeśli mówisz, że jest tyle odmian, to moze coś dla siebie znajdę dzięki
Tomcich - 25 Czerwca 2012, 19:57
Zawsze można zasiać w pelargoniach maciejkę i kwestia zapachu (przynajmniej wieczorem) rozwiązana.
May - 25 Czerwca 2012, 22:08
lobelia jest ok. i petunie. a w tym roku kupilam cos zajefajnego, chyba nazywa sie nemesia po tutejszemu i ma super kwiaty w roznych kolorach (tzn kupilam dwunastopak i kazda roslinka ma inny kolor). Aha i jeszcze fuksje oczywiscie!
Wszystkie wystarczy podlewac i obrywac przekwitle kwiatki (i nawozic raz na tydzien, ale to zaden problem).
Kasiek - 26 Czerwca 2012, 00:56
W tym tygodniu wyplata i jesli cokolwiek zostanie po oplaceniu rachunkow (he he) i wizycie u fryzjera to zabieram sie za ogrodnictwo. I szukam wg tego co napisaliscie. Merci wielkie.
corpse bride - 30 Czerwca 2012, 12:43
Aksamitki są jeszcze fajne, kwitną aż do jesieni, teraz można kupić sadzonki. Begonie, są w tysiącu wzorów i kolorów. Pelargonie, jeśli nie lubisz ich zapachu, mają tzw bluszczolistne odmiany, one nie pachną. Poznasz je po gładkich, błyszczących (a nie mechatych) liściach.
Kasiek - 30 Czerwca 2012, 17:17
O widzisz, aksamitki i begonie. To w poniedziałek sobie pojadę do sklepu :> Dzięki
May - 30 Czerwca 2012, 18:55
o aksamitki, tez fajne, a na balkonie slimaki Ci ich nie zezra, po moich praktycznie sladu nie ma
corpse bride - 30 Czerwca 2012, 21:10
Ślimaki to chyba jakiś wróg waszego rodu, martva też na nie narzeka, a przecież całkiem gdzie indziej.
Apropos roślinek, to wczoraj zasiliłam balkon: przyniosłam z pracy dwie roślinki, które umilały mi tam otoczenie (palma i takie parapetowe liście), a oprócz tego dostałam dwie sadzonki, które dostaliśmy za makulaturę. Wybrałam oleandra i lawendę. Oleandry podobno bardzo trujące i posadziłam go na parapecie póki mały, ale zastanawiam się, czy koty w ogóle będą czuły do niego jakieś inklinacje? Ich smak do roślin jest dla mnie zupełnie niepojęty - najwięcej zeżarły mi w tym roku dalii :/
A w ogródku kwitnie maciejka - przyniosłam sobie bukiecik i już pachnie w pokoju.
Godzilla - 30 Czerwca 2012, 22:16
Raju, zapomniałam maciejki zasadzić! Wielki błąd!
Kai - 1 Lipca 2012, 07:18
corpse bride, kocie prawo Murphy'ego mówi, że właśnie do oleandra się dobiorą od razu. Daj go w takie miejsce, żeby nie miały dostępu. Ja bym w ogóle długim łukiem wywaliła, żeby nawet możliwości kontaktu nie było. No ale Twój oleander, Twoje koty.
corpse bride - 1 Lipca 2012, 13:22
Dałam go w takie właśnie miejsce. Poza tym przy tych temperaturach koty leżą rozwalone niczym menele na plantach, nie wskakują nawet na fotele.
Kai - 1 Lipca 2012, 15:36
Podałam zupę cebulową do gościa z urazem od zupy cebulowej. Mam nadzieję, że poprawi
corpse bride - 1 Lipca 2012, 22:40
Powinna
Ja akurat zawsze lubiłam cebulową, od kiedy po raz pierwszy kupiłam zupkę w proszku o tym smaku. Niestety, nie wyniosłam z domu umiejętności ani tradycji robienia dobrych zup. Teraz ta cebulowa z torebki mnie śmieszy, w ogóle zupy z torebki mnie śmieszą (czy raczej brzydzą).
No ale właśnie, zastanawiam się, jak to jest, że niektórzy lubią to, co jedli w domu, więc skoro np. wychowali się na schabowych i rosole, to potem to lubią i sami gotują przez resztę życia. A ja wręcz mam czy miałam awersję do większości rzeczy, jakie jadłam w domu. Np. do ziemniaków - teraz do nich wracam po 10 latach odwyku. Mięsa też miałam dość na długo, teraz jadam mięso raz czy dwa w tygodniu, a w domu to było święto, kiedy mięsa nie było. Wtedy były rzeczy, które lubiłam i nadal lubię, jak np. pierogi, naleśniki itd. Zastanawiam się, czy to, że zawsze byłam tzw. niejadkiem znaczyło, że od zawsze miałam wrażliwy smak i po prostu nie lubiłam większości rzeczy?
Kai - 5 Lipca 2012, 11:34
corpse bride, czasem to jest tak, że w domu się jadło gotowane inaczej.
Bardzo często sprawdza się moja teoria, że ktoś czegoś nie lubił, bo było źle przyrządzane. Może niekoniecznie źle - zgodnie z inną szkołą gotowania. Kiedyś gotowało się tłuściej, więcej mięsa (bo mniej było alternatyw), mniej przypraw, bo nie były dostępne. Nie każdemu wszystko musi smakować, nie każdy wszystko lubi, to chyba jest zależne od organizmu, a kiedyś na to też się mniej zwracało uwagę, bo dziecko miało zjeść i koniec. Jak dziecko miało nie być niejadkiem, kiedy nie smakowało mu to, co dostawało? Jeśli nie przepadasz za mięsem bo masz taką naturę, to mięsne obiady mogły Ci nie smakować. Młody nie lubi kalafiora, ja nie zjem żadnego zimnego tłuszczu, z masłem włącznie - każdy ma swoje smaki.
Kasiek - 5 Lipca 2012, 18:19
Moja mama tak właśnie gotuje - wg starej szkoły, na bogato, tłusto i dość cieżko, ja już inaczej. I to nie to, że mi tamto zupełnie nie smakuje, bo fajnie znów wrócić do smaków dzieciństwa, ale rzeczywiście, wolę lżejsze jedzenie.
Kai - 5 Lipca 2012, 18:32
Moja w ogóle nie umiała gotować. Kiedy przejęłam pałeczkę w wieku 13 lat była przeszczęśliwa, bo mogła na full time zająć się swoim ukochanym sprzątaniem. Nie na darmo od dzieciństwa moją ulubioną książką była książka kucharska.
Z dzieciństwa pamiętam rosół babci - ciemny, esencjonalny, pachnący czosnkiem, który wolałam od maminego, przejrzystego i bez smaku. Dziadkowe frytki i "jajoń" czyli ciasto z taką ilością jajek, że po upieczeniu widać było na przekroju żółte kropeczki. I jeszcze ziemniaki z porami. Ale to dziadkowie, nie rodzice.
I mój rekord - 40 pyz ziemniaczanych, po czym chorowałam 2 dni Mam ochotę go powtórzyć, pyzy ziemniaczane to mój sekretny narkotyk
corpse bride - 20 Sierpnia 2012, 21:15
Mam teraz czas, muszę znowu poeksperymentować z nowymi przepisami. Szkoda, że nie mam tego nawyku i improwizuję zamiast czasem poszukać czegoś nowego, ale sprawdzonego.
Znowu jest lato, znowu szukam pracy (już nie pracuję w biurze na uczelni), znowu czuję upływający czas... Spędziłam cudny tydzień u babci na wsi (po prostu kocham tam jeździć, to miejsce, do którego tęsknię niemal non-stop), potem mieliśmy 2-tygodniowe wakacje - tydzień w Kazimierzu Dolnym i tydzień w Bieszczadach. Kazimierz jest niedaleko mojej babci i okolica ma podobny klimat jak tam: dolina rozległej Wisły z piaszczystymi plażami, lasy sosnowe, wąwozy lessowe i przede wszystkim cały urok wyżyny. Wyżyna musi być moim naturalnym środowiskiem, bo czuję się na niej tak dobrze: jest się wysoko, wokół mnóstwo przestrzeni, pola wygrzane wyżynnym słońcem pachną zbożem... Mmmm... Pojechałabym jeszcze raz do babci tego lata, pewnie pojadę, o ile nie znajdę wcześniej pracy. Tydzień w Bieszczadach też był bardzo przyjemny. Też jeździliśmy dużo na rowerach, jeszcze więcej chodziliśmy (niezależnie od pogody). Też było pięknie, były przestrzenie i zapachy, ale to jednak nie mój klimat i nie mają te góry dla mnie subiektywnego elementu magii.
Po powrocie do Krakowa dostałam kilkudniowej powakacyjnej depresji, chociaż nie musiałam po powrocie iść do pracy, bo już nie pracowałam. Teraz jest w miarę OK, ale głównie dlatego, że mam co robić (szukam pracy, porządkuję balkon i ogródek, spotykam się z ludźmi etc), a nie dlatego, że mi kliknęło i czuję się tu na miejscu. Bo się nie czuję, bo to nie jest moje miejsce i pewnie nie będzie, skoro przez 11 lat się nie stało.
Jeśli chodzi o pracę, to oprócz tego, że szukam czegokolwiek, żeby się utrzymać szukam bardziej wytrwale niż do tej pory czegoś psychologicznego. Staram się nie zrażać, że nie ma o tym ogłoszeń i wysyłać CV do miejsc, gdzie zatrudniają psychologów, żeby mieli na wypadek rekrutacji. Dzwonię i pytam, do kogo skierować CV (co jest wbrew mojej naturze). Pytam znajomych, czy o czymś nie wiedzą, a jak wiedzą, to wysyłam tam CV i się powołuję na prywatną informację. I tak dalej. A to dlatego, że stwierdziłam, że nie ma co się oszukiwać, że nadaję się do pracy w urzędzie, sprzedaży, open spejsie czy gdzie tam jeszcze. 11 lat temu wybrałam psychologię jako kierunek studiów bo chciałam zostać psychologiem (wtedy jeszcze nie było psycholożek ). I przecież nigdy nie przestałam chcieć, tylko okazało się, że nie ma ofert pracy dla psychologa w znanych mi legalnych źródłach ogłoszeń o pracę. Więc robiłam cokolwiek, ale dość tych świństw. Postanowiłam się zapisać na 4-letni kurs psychoterapii i dążyć do zostania psychoterapeutką. Kiedyś otworzę własny gabinet, położę w nim tapetę w elegancki deseń i urządzę go masywnymi meblami w stylu późnego Freuda. Tak.
ihan - 20 Sierpnia 2012, 21:22
Świetnie, że na ten kurs się zapisałaś. Z zaskoczeniem, z innego forum, dowiedziałam się, że jest kilka szkół/podejść do psychoterapii. I konieczne są właśnie dodatkowe szkolenia. Jakoś kompletnie nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Choć jakaś taka terapia z animacją przez prowadzącego i uwalnianiem, odgrywaniem niemal teatralnych ról po opisie brzmi dla mnie trochę... No nie teges całkiem.
dzejes - 20 Sierpnia 2012, 21:23
ihan napisał/a | Z zaskoczeniem, z innego forum, dowiedziałam się, że jest kilka szkół/podejść do psychoterapii. I konieczne są właśnie dodatkowe szkolenia. Jakoś kompletnie nigdy nad tym się nie zastanawiałam |
Kilkadziesiąt nawet.
ihan - 20 Sierpnia 2012, 21:30
Dla mnie to jest niesamowite. Chyba zacznę coś na ten temat czytać. I znów, jakaś taka szkoła, gdzie terapeuta ujawnia swoje emocje w stosunku do zachowania klienta, nie jest od słuchania, tylko od uświadamiania czemu np. klient wkurza ludzi. Kompletnie tego bym się nie spodziewała, tego, że terapeuta nie jest przeźroczysty.
corpse bride - 21 Sierpnia 2012, 11:05
W praktyce stosuje się to, co działa dla danego pacjenta, o ile rozumiem. Czyli, że jeśli przychodzi pacjent/klient to on jest w centrum, a nie teoria i to do pacjenta dopasowuje się działania, a nie do teorii. Teoria psychodynamiczna (oparta na Freudzie, ale mocno rozbudowana) wyjaśnia pewne mechanizmy działania psychiki. Ale różne zaburzenia wymagają różnych rodzajów terapii. Na tych kursach wykładane są wszystkie ważniejsze z naciskiem na jakiś jeden. W Krakowie najwięcej (tych rekomendowanych przez PTP lub PTP) jest właśnie psychodynamicznych (do terapii indywidualnej) i systemowych (do terapii rodzin czy par). Kiedy kończyłam studia byłam pod ogromnym wrażeniem terapii systemowej i wtedy pewnie na to bym poszła, ale teraz myślę, że w praktyce pewnie będę częściej prowadzić terapię indywidualną. Moja znajoma ma zrobione oba te kursy, ale jeden trwa 4 lata no i kosztuje tysiące...
corpse bride - 22 Sierpnia 2012, 09:51
A, zapomniałam napisać, że od poniedziałku siedzę w domu zupełnie sama i poza internetem jedyny mój kontakt z człowiekiem to otwieranie drzwi listonoszowi. Co nie jest złe samo w sobie, bo nigdy nie byłam szczególnie towarzyska, ale chyba jakąś potrzebę kontaktu z ludźmi mam, bo w takich właśnie razach częściej bywam na forum i mam ochotę blogować.
Puszek przez tydzień jeszcze będzie mieszkał u swoich rodziców, którzy wyjechali na wakacje i opiekował się babcią, której stan tego wymaga.
Pokażę wam, co zrobiłam. A nawet nie tyle, co zrobiłam, a naprawiłam. A najpierw zepsułam. Kolczyki nie są mojego autorstwa, miałam wymienić bigle i wyczyścić srebro, co skończyło się jak widać na pierwszym zdjęciu. Przyjaciółka, której to są kolczyki strasznie się pogniewała, bo to była pamiątka po jej nieżyjącej mamie. Oczywiście obiecałam, że naprawię, ale nie wiedziałam jak. Wypolerować, ale czym? Nie mam nawet szlifierki, tylko wiertarkę. Zapytałam więc jubilera na osiedlu obok, czy by mi nie wypolerował, na co on powiedział, że nie, bo bursztyn jest trudny, że to się poleruje drewnem, że by mu zatarło szlifierkę etc. Co mnie trochę załamało, a koleżanka tymczasem dopytywała, kiedy kolczyki będą gotowe. Na szczęście przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zapytać jubilera, u którego kupowaliśmy obrączki ślubne (Andrzej Bielak - polecam tak bardzo, że wręcz nie rozumiem, jak można nie wybrać jego obrączek). Wiem, mogłam zapytać gugla, ale jestem chyba starej daty. Albo ten osiedlowy jubiler mnie przestraszył. W każdym razie, pan Bielak odpisał, że biała pasta polerska do bursztynu i polerowanie bawełną powinny dać radę. Kupiłam dwa rodzaje tej pasty - jedną grubszą, a drugą do ostatecznego połysku oraz końcówkę do polerowania z filcu, którą zamontowałam na wiertarce. Jedną ręką trzymałam wiertarkę w pionie, w drugiej trzymałam w szczypczykach bursztyn nadziany na igłę, a stopą operowałam włącznikiem wiertarki. Pokryłam siebie i pół sypialni (tam miałam dobre światło i miejsce, żeby usiąść) kropkami z pasty polerskiej, ale udało się! Ciężar spadł mi z serca. Nie chciałam być tą, która zniszczyła pamiątkę rodzinną.
Słowik - 22 Sierpnia 2012, 10:35
Scena polerowania jak z filmu Oszukać przeznaczenie. Udało Ci się
corpse bride - 22 Sierpnia 2012, 14:54
Mam wrażenie, że ciągle oszukuję przeznaczenie
dzejes - 22 Sierpnia 2012, 19:24
corpse bride napisał/a | W praktyce stosuje się to, co działa dla danego pacjenta, o ile rozumiem. |
No niekoniecznie. Psychoterapeuta uczy się jednej, konkretnej szkoły, nie wszystkich. Jako ciekawostkę podam, że co prawda badanie skuteczności terapii jest wysoce problematyczne (bo jak zmierzyć ewentualną zmianę?), to podejmowano takie próby i wskazują one, że duża część z tych kilkudziesięciu szkół ma bardzo niewielki wpływ na długofalowy dobrostan psychiczny pacjenta. Jako jeden z nielicznych, chlubnych wyjątków podawane jest pojęcie kognitywno behawioralne, które to dość mocno odbiega od stereotypowej wizji psychoterapii jako grzebaniu w przeszłości i godzinnym marudzeniu przysypiającemu terapeucie.
illianna - 22 Sierpnia 2012, 22:52
dzejes, czyżby Hans Eysenck namieszał Ci w głowie? Kolejne badania podawały już inny wynik, psychologom poznawczym wyszło, że oczywiście poznawcza jest the best. Badania nad skutecznością terapii mają bowiem podobny sens jak badania nad szczęściem, ciężko je zobiektywizować, a zasada nieoznaczoności mimo iż to nie fizyka kłania się w pas.
dzejes napisał/a | Psychoterapeuta uczy się jednej, konkretnej szkoły, nie wszystkich. | też nie do końca tak jest, znam takich co zmieniali szkołę w trakcie kariery zawodowej, przechodzili na przykład z Gestaltu do psychodynamicznej itp, ale generalnie nie da się pracować dobrze różnymi szkołami, każdy ma swoją ulubioną i to pacjent musi znaleźć terapeutę stosującego szkołę dostosowaną do jego problemów , tak zwany matching to utopia. Oczywiści jak się jest w miarę zdolnym terapeutą można wykorzystywać elementy innych szkół i miękko dostosowywać się do pacjenta albo jak się nie jest, robić selekcję pacjentów tak, żeby pasowali do metody, co też nie jest takim złym rozwiązaniem, bo ani pacjent, ani terapeuta wtedy się nie męczy, kwestia tylko zaopiekowania się pacjentem, którego nie jesteśmy w stanie prowadzić i odpowiedniego przekierowania go. W końcu każdy jest w czymś lepszy, po co robić coś na siłę.
|
|
|