To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.

Kai - 10 Października 2010, 18:33

Ellaine, właśnie, mmmmrrrau, moje marzenie, jeszcze będę kiedyś miała w kuchni prawdziwy bifyj, a nie te szafliki :D Po prostu jestem na niego CHORA i muszę mieć.
Ellaine - 10 Października 2010, 18:48

Osobiście mam lekkiego fioła na punkcie antyków. Gdyby mnie było tylko na nie stać! W pokoju mam taki misz-masz stylowo-meblowy! Prawdopodobnie najstarszym z elementów mojego pokoju jest mały, nieco rozklekotany stolik kawowy, który stał w salonie mojej śp. Babci (Mamy mojej Mamy). Z resztą z tego salonu mam też wykładzinę, która również ma już swoje lata, a i tak ciągle mi się podoba. Kwiecisty, ciemny (bo dawno nie prany) brązowo-pomarańczowy z elementami, które kiedyś pewnie były białe.

Jak kiedyś Mama mi opowiadała, jakie meble mieli moi Dziadkowie, to po prostu aż serce z żalu pęka, jak człowiek pomyśli, że takie cuda przepadły. I dodatki do tych mebli... Dziadek ponoć miał wyciosaną, albo ozdobioną kością słoniową (teraz nie pamiętam dokładnie) ciuchcię z wagonikami, która ozdabiała jego sekretarzyk (którego niestety nigdy nie widziałam). Podobała mi się też toaletka Babci, z trzema wysokimi lustrami (cała toaletka mogła mieć z półtorej metra wysokości? może więcej? Nie wiem, trudno mi ocenić, bo jak się jest dzieckiem to wszystko wydaje się duże) - jednym dużym, środkowym i dwoma skrzydłowymi na zawiasach, tak że można było zamknąć je.

Dziadkowie mieli Kredens, taki duży, prawdziwy. Ale Babcia chciała być nowoczesna i kupiła w PRL-u meble do kuchni... Takie zwykłe, białe. Nic nadzwyczajnego. A kredens poszedł na deski. Niestety nigdy go nie widziałam, na zdjęciach też nie.

Agi - 10 Października 2010, 19:04

Ellaine napisał/a
Nie wiem, trudno mi ocenić, bo jak się jest dzieckiem to wszystko wydaje się duże) - jednym dużym, środkowym i dwoma skrzydłowymi na zawiasach, tak że można było zamknąć je.

Mam takie lustro w sypialni i nie zamienię na żadne nowoczesne.

Kai - 10 Października 2010, 19:18

Moje ciotki rozdrapały i zniszczyły meble po Dziadkach - gobelinowa tapicerka, drewniane meble inkrustowane mosiądzem. Ja w domu mam drewniany komplet z lat 50-tych - politurowany kredens, ogromne biurko z tajną skrytką ;) , serwantka, bieliźniarka. Był jeszcze stół i krzesła, ale dostały się w ręce barbarzyńcy i zostały poobcinane, nie wiem w jakim celu.
Ellaine - 22 Października 2010, 17:07

Hm, trochę mnie tu nie było, cóż... Ale dzisiaj miałam trochę więcej czasu, żeby przysiąść i napisać cokolwiek. I trochę się rozpisałam, ale do tego to chyba już przywykliście, mam nadzieję?

*

Plik o wadze: 1,33 MB, który liczy sobie stron 107, wyrazów 51 434, znaków (ze spacjami) 333 775, akapitów 165 i wierszy 5 252. Oto krótka statystyka poniższego bloga - stan na 11:30, czasu lokalnego dnia 22 października 2010 roku. Przyznam szczerze, że nie kopiuję tam absolutnie wszystkich postów, zwłaszcza jeśli w środku jest dużo zdjęć, albo jest to jakaś dyskusja. Po prostu, kiedyś wpadłam na pomysł, że jeśli przydarzy się iż zniknę z forum, albo coś w ten deseń, to fajnie byłoby mieć gdzieś na dysku cały ten mój kram, gdzie można znaleźć szwarc, mydło i powidło.

***

Miałam dzisiaj dzień wolny, jak co piątek w tym semestrze (i paru poprzednich). Jednak nie uchronił mnie ten fakt przed wstaniem o szóstej, dokładniej kwadrans po. Ostatni raz w tym roku musiałam pojechać do biura Archiwum, w którym odbywałam praktyki przez trzy tygodnie między na przełomie września i października. Po co tam jechałam? Cóż, polubiłam panią A., jednak to nie jedyny i najważniejszy powód, dla którego ruszyłam się z łóżka o tej barbarzyńskiej porze. Musiałam odebrać Raport z odbytej praktyki zawodowej, który w późniejszym czasie muszę przedłożyć koordynatorowi praktyk na Uczelni. Nic wielkiego, ot świstek papieru. Ale odebrać trzeba, a nawet wypada.

Ranek był chłodny, zresztą nic nadzwyczajnego, ostatecznie październik ma się ku końcowi. Szczęśliwie jednak niebo było przepięknie błękitne, czy też turkusowe, a słońce przeświecało przez rude i żółte liście drzew ozłacając je blaskiem. Znów znalazłam się o kwadrans za wcześnie przed Starym Bankiem. Weszłam na dziedziniec przez nieduże drzwi, wycięte w jednym ze skrzydeł bramy, przymknąwszy je za sobą. Swoją drogą, strasznie dużo policyjnych wozów parkowało przed Starym Bankiem, chyba do Nowego przywieźli pieniądze.

Już wewnątrz budynku przysiadłam na oknie półpiętra i sięgnęłam po zbiór esejów Krzysztofa Karwata, zatytułowany: Ten przeklęty Śląsk. Wypożyczyłam to ze dwa tygodnie temu, ale ponieważ nie wypożyczam książek pojedynczo tylko co najmniej parami, tak najpierw zapoznałam się bliżej z powieścią Doroty Terakowskiej, Tam gdzie spadają Anioły, a później sięgnęłam po Ostatnią Sagę, Marcina Mortki (szczęśliwie to nie jest pierwszy tom trylogii, Wikipedia kłamie). Tak więc teraz przyszła kolej na "Ten przeklęty Śląsk", eseje pouczające, choć przerażające w swej treści. Przynajmniej na razie.

Z jednym z oryginałów Raportu opuściłam Stary Bank pięć minut po ósmej. Słońce wciąż obdarowywało blaskiem Katowice, choć niestety skąpiło już ciepła. Ruszyłam przed siebie z zamiarem zwojowania świata! No, może niecałego, ale przynajmniej tego kawałka, które można obejść piechotą bez potrzeby wsiadania w autobus. Teren do zawojowania więc obejmował, mniej więcej, wyłącznie Śródmieście, które czasem z rozpędu nazywam starówką - co jest oczywistą bzdurą. Katowice nie mają starówki. Katowice to nomen omen Śródmieście, cała reszta została do Katowic dokooptowana (ostatni raz powiększyło się w 1975, a Giszowiec przyłączono w 1960 razem z miastem Szopienice). Zresztą, same Katowice są późniejsze od niektórych katowickich dzielnic. Trochę zabawne to mi się wydaje, wyobraźcie sobie, że w tym miejscu nie ma miasta Katowice, tylko Dąb? Albo Bogucice?

W każdym razie z powodu posiadania nadmiernej ilości wolnego czasu przeszłam się lekkim krokiem do stalowo-szklanego wieżowca, w którym mieści się Hotel. Centrum handlowe, gdzie praktycznie wszystkie sklepy są jeszcze pozamykane wydaje się takie ciche i przyjazne. A przynajmniej dla mnie. W tle zaś płynęła z głośników muzyka pop. Postanowiłam pozwiedzać, nacieszyć się ciepłem panującym w budynku i tym niezwykłym spokojem, gdzie wszystko zdaje się jeszcze spać. Wjechałam schodami na pierwsze piętro, gdzie wpadłam na genialny pomysł, że pojadę wyżej jeszcze, żeby sprawdzić, co grają w kinie tam się znajdującym. Zupełnie z głowy mi wypadło, że pracuje tam moja kumpela z grupy.

Na drugie piętro jednak musiałam wejść po ruchomych schodach, ponieważ wbrew swej nazwie były nieruchome. Fakt ten przyjęłam z pewnym rozbawieniem, przypominając sobie równie martwe schody ruchome na katowickim dworcu. Jestem pewna, że kiedyś widziałam jak działają, ale chyba nie miałam wówczas więcej jak pięć lat.
- No, nie mam pytań! - przywitał mnie okrzyk koleżanki, która wyprostowała się za półokrągłą ladą, gdzie umieszczono kasy. Również ucieszyłam się na widok koleżanki. Spędziłam z nią około pół godziny, nie chcąc dłużej przeszkadzać w pracy. Choć szczęśliwie przez te parędziesiąt minut nie miała wiele roboty, więc mogłyśmy spokojnie porozmawiać, o życiu, kosmosie, a przy okazji i o filmach.
- Widziałaś film - Dorian Gray? - pytam, przeglądając ulotki rozłożone na kontuarze. - To na podstawie książki jest, tak?
- Tak. Całkiem ciekawe, polecam.
- Hm... Może najpierw książkę przeczytam? - myślę na głos.
- No, jeśli nie czytałaś to koniecznie musisz. I przeczytaj ją przed obejrzeniem filmu. Ale ten też zapowiada się ciekawie - mówi, podając mi ulotkę z filmu "Pozwól mi wejść". Nie przepadam za horrorami, więc jeszcze nie wiem, czy się wybiorę. Ale kto wie? Może, ewentualnie?
Z czystej ciekawości zaglądałam, co też kryje się po drugiej stronie kontuaru. Przyuważyłam parę interesujących rzeczy, masę ulotek, telefon stacjonarny...
- A kuszy tam nie masz? - zapytałam. - Na niespokojnych klientów? Wiesz, jak w tych średniowiecznych karczmach. Albo tych w fantastyce.
- Nie, nie mam. Choć to kuszący pomysł...
- Albo wiesz, zamiast kuszy to może takie coś do strzelania zszywkami? - zasugerowałam ze śmiechem. - Jakby się ktoś miał awanturować...
- To wtedy wzywam ochronę - stwierdziła. No tak, ochrona, prawie jak kusza - tylko pewno trudniej schować ich pod ladą.

W końcu jednak postanowiłam ruszyć na dalszy podbój Śródmieścia. Po drodze przy alei Wojciecha Korfantego zaopatrzyłam się w prowiant. Ostatecznie lepiej iść na wszelkie boje z pełnym żołądkiem. Jest tam jedna taka przyjemna piekarnia, bardzo tanio nie mają - to fakt, chociaż ceny są porównywalne z cenami wypieków dostępnych w centrach innych miast w Polsce. Ale za to dobre kołoczki sprzedają, choć odruchowo poprosiłam o drożdżówkę, zamiast zapytać jak człowiek - z czym mocie te kołoczki?

Po wyjściu z piekarni, miarowo stukając obcasami o trotuar, ruszyłam raźnym krokiem w kierunku Rynku (nie, xanie, nie dam sobie przemówić do rozsądku, że to nie jest rynek. To jest Rynek , i basta!). Następnie weszłam w ulicę świętego Jana i idąc w dół minęłam odnowiony parę lat temu kinoteatr "Rialto", na dłużej zawieszając wzrok na płaskorzeźbie przedstawiającej rozpędzoną kwadrygę. Ale ostatecznie skręciłam w lewo, by przeciąć trójpasmową ulicę jednokierunkową - Dworcową, tę przez którą niegdyś moja przyjaciółka przeszła z zamkniętymi oczami. Ze strachu.

Weszłam w ulicę Plebiscytową, której remont kiedyś przyuważyłam. Efekt jest zadowalający. Teraz jest to ocieniona z obu stron ciągiem kamienic, jednokierunkowa uliczka, wąska dość ale z wygodnymi, wybrukowanymi kostką chodnikami oraz z rozlokowanymi na nich po obu stronach ulicy ławeczkami. Przydatne bardzo, zwłaszcza, gdy się człowiekowi nagle robi słabo.

Minęłam remontowaną kamienicę a przed sobą usłyszałam tłuczone szkło. Zastanawiam się kto jesienne porządki przeprowadza poprzez dewastację, kiedy wreszcie zobaczyłam kilku robotników wybijających witryny na parterze jednej z narożnych kamienic. Ot, kolejny remont. Podniosłam wzrok ku górze. Tam, gdzie Plebiscytowa krzyżuje się z Powstańców, w pełni porannego, październikowego słońca, na tle przejrzystego nieba pyszniła się ciemna kopuła z wysoką iglicą, znajdująca się na jednym ze skrzydeł Pałacu Biskupiego.

W końcu docieram do skrzyżowania, na zalaną słońcem Powstańców. Po prawej znajduje się plac, naprzeciwko którego stoi ogromna Archikatedrę. Świątynia niemal całkiem zasłania znajdujący się za nią Pałac, który w przeciwieństwie do niej ma ciemną elewację. Przeszłam na drugą stronę ulicy, gdyż miałam zamiar skręcić w jedną z przecznic po prawej stronie. Wolnym krokiem szłam więc w dół ulicy Powstańców po lewej mijając długi i cieszący oko budynek, w którym siedzibę ma Kompania Węglowa.

Mijam kolejne przecznice. Sienkiewicza, Lompy, Rybnicka! Mam cię! Weszłam w ulicę wciąż wypełnioną zielenią i imponującymi wierzbami, rosnącymi przed niewysokimi, ale za to długimi i interesującymi budynkami. Zresztą ciemne budynki wydawały się niknąć wśród drzew i krzewów rosnących w przed domowych ogródkach. W końcu dotarłam do niewielkiego i niepozornego dość budyneczku, tak różnego od tych, które mijałam do tej pory. Widać, że zbudowano go w innym czasie, gdyż dalej znajduje się już osiedle bloków. Jestem na miejscu. Cóż się tam mieści? Ot, biblioteka. Filia Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach, nr 30 z oddziałami literatury fantastyczno-naukowej.

Tak, xanie. Wypożyczyłam dzisiaj „Historię twojego życia”, T. Chianga, o którym wspominaliście mi z Witchmą.

xan4 - 22 Października 2010, 17:14

:D

I dobrze zrobiłaś :) Jest następny zbiór opowiadań Chianga, 72 litery, który składa się z opowiadań z Historii twojego życia plus chyba dwa nowe opowiadania. Taki myk Solarisu.

Ellaine - 22 Października 2010, 19:41

Tak, wiem. Mówiliście o tym, ale akurat nie było/nie zauważyłam tego późniejszego wydania. W każdym razie obecnie i tak czytam coś innego i jeszcze coś innego, a powinnam jeszcze coś innego (generalnie coś, co jest związane ze studiami, itd.). A do tego, jak wiesz, piszę swoje własne, więc jeszcze trochę to pomylę na dychaniu (jak mawiała Mama).

A czy dobrze zrobiłam to się okaże dopiero, jak przeczytam. No, ale nie wszystko na raz (chociaż z tym "nie wszystko na raz" to mam wrażenie, że to marzenie ściętej głowy).

W dodatku odkryłam dzisiaj - robiąc pobieżny porządek w pokoju, że nie mam gdzie książek układać. Znów mam wypożyczonych 14 książek (co jeszcze nie jest aż tak dużą liczbą, raz tego wszystkiego było ponad 20.) - 8 prac naukowych, 1 zbiór esejów o Śląsku, 1 zbiór opowiadań i 4 powieści (z czego na szczęście 2. już mam za sobą, ale jakoś nie było kiedy ich oddać, bo boję się, że do domu wróciłabym i tak z następnymi książkami, więc lepiej odłożyć pójście do biblioteki na później).

xan4 - 22 Października 2010, 20:11

Odłóż to coś inne i coś inne i bierz się za Chianga :) To jest prawdziwe mistrzostwo świata.
Ellaine - 25 Października 2010, 17:57

Wciąż boli, jakby to było wczoraj.
Chciałam to opisać. Ale lepiej nie. Lepiej nic nie mówić. Zresztą każda próba zmieniała się w nagłą potrzebę znalezienia chusteczek.

Po prostu boli. Nie tak rozdzierająco, jak wtedy. Ale wystarczająco silnie, żebym nie umiała się pozbierać od kilku dni. I nie pozbieram się jeszcze przez kilka. Ostatecznie rocznica jest dopiero za trzy dni.

Nawet niespecjalnie się przejęłam, że zawaliłam kolokwium. Ot, cóż, bywa. Poprawię, jak i mnie się poprawi.

Psychiczna dewastacja. W dodatku to miejsce mi nie pomaga. Siedzę więc w tej mysiej dziurze, zwanej dalej Internetem i oglądam seriale, słucham muzyki i piszę.

Nic dziwnego, że tak dobrze mi się ostatnio pisze. Aczkolwiek nie przesadzałabym z entuzjazmem, to tylko 20k znaków w ostatnich dwóch tygodniach. Choć teraz zrobiłam sobie trochę przerwy na rozmowy o fizyce kwantowej i jej wpływie na magię. I na czytanie "Apokalipsy według Pana Jana". Nie ma to jak czytać o zniszczonym wojną świecie, kiedy samemu odczuwa się wypaloną w sercu przestrzeń.

Piszę bez ładu i składu, prawda?
Nic to. Ostatecznie jestem u siebie.

Agi - 25 Października 2010, 18:01

Ellaine, jeśli Ci to pomaga, pisz cokolwiek.
Przytulam :D

nimfa bagienna - 25 Października 2010, 18:03

Ellaine, wierz mi, czas może nie leczy ran, ale uczy, jak z nimi żyć.
Ellaine - 25 Października 2010, 18:06

Wiem. Przetrwałam ostatni rok. Tylko dobija mnie świadomość, że to JUŻ rok.
Poza tym mam wyrzuty sumienia, że się przyczyniłam. Nawet jeśli są nieuzasadnione to i tak je mam.

turelie - 26 Października 2010, 11:51

Na pocieszenie - niespodzianka: Zarejestrowałam się na forum! I co Ty na to?
Ellaine - 26 Października 2010, 18:37

O Ty! :D Bardzo jest mi z tego powodu miło, że się tym pochwaliłaś na tym blogu, moja droga :))
edit: i uważaj, bo rejestracja na forum oznacza że jesteś użyszkodnikiem... co za tym idzie, że Cię będę miała prawo namawiać i zaciągnąć na spotkanie forumowe. Hyhy :D

Kai - 26 Października 2010, 18:54

Ellaine napisał/a
Tylko dobija mnie świadomość, że to JUŻ rok.
Poza tym mam wyrzuty sumienia, że się przyczyniłam. Nawet jeśli są nieuzasadnione to i tak je mam.

DOPIERO rok. Daj sobie czas. To wszystko nie jest takie proste i szybkie jak grypa. Trzeba czasu. Czasem bardzo dużo. Przytulam cieplutko.

turelie - 26 Października 2010, 20:19

Ellaine napisała:

Cytat
edit: i uważaj, bo rejestracja na forum oznacza że jesteś użyszkodnikiem... co za tym idzie, że Cię będę miała prawo namawiać i zaciągnąć na spotkanie forumowe.


A zaciągaj mnie gdzie tylko chcesz Moja Droga ;)

Ellaine - 27 Października 2010, 19:04

Wiesz, turelie, wolę tego nie komentować... Na wszelki wypadek. Ale zapamiętam, oczywiście, że zapamiętam. (: Nie wiem czemu, ale ciągle chcę zamiast turelie napisać Tuileries (obecnie dzielnica Paryża, kiedyś miejscowość pod Paryżem, gdzie znajdował się pałac królewski).

Kai napisał/a
Przytulam cieplutko.

Dziękuję, Kai.

Jutro jest ten dzień, kiedy minie już/dopiero rok - jak pisałam kiedyś mam wrażenie nieciągłości kontinuum czasowego, raz czuję się tak, jakby to było dopiero wczoraj, a innym razem jakby minęło kilka lat. I być może z tej przyczyny chciałam coś Wam pokazać...

W każdym razie znalazłam krótki tekst, miniaturę właściwie, sprzed czterech lat. Trochę smutną. Trochę adekwatną, a trochę nie.


***

Pamięci tych, którzy odeszli.
Parasolka.

Krople deszczu spływały po materiale, łącząc się w małe strużki wody tworzyły na powierzchni parasolki srebrzystą sieć. Porzucona na środku ulicy ochrona przed deszczem mokła bezsensownie, mijana przez tłumy przechodniów. Potrącana, co chwilę, czyimś nieuważnym krokiem. Kilka osób tylko mruknęło coś niezrozumiałego pod nosem, kiedy potknęły się o czarną parasolkę, mówiąc o głupocie ludzkiej i braku wyobraźni.
Paroletnia dziewczynka z pokoiku w mieszkaniu na drugim piętrze wysokościowca z zainteresowaniem obserwowała przelewających się po chodniku ludzi zaopatrzonych w różnobarwne parasolki. Tylko z rzadka widziała tę jedną - czarną, potrącaną przez przechodniów, której wiatr nie poderwał z trotuaru. Dziecko, przylepiając nos do zimnej szyby, skąpanej w kroplach deszczu, przyglądało się porzuconemu przedmiotowi.
Dziewczynka doskonale pamiętała mężczyznę w szarym, flauszowym płaszczu, któremu wiatr wyrwał z rąk parasolkę. Człowiek obejrzał się, ale nie ruszył za porwaną przez podmuch własnością. Ignorując wczesnojesienny deszcz, moczący mu resztki siwych włosów, ruszył przed siebie w mokrą dal, zostawiając po sobie ulotne wspomnienie w postaci czarnej parasolki.
Tak niewiele pozostaje po człowieku. A i to niektórzy potrafią podeptać...

11.10.2006 – Katowice.

SithLady - 27 Października 2010, 20:24

Też mam jutro rocznicę. Niby to już 8 lat będzie jutro, ale jakoś mam takiego doła jak dawno nie miałam. Byłam na cmentarzu jutro też pewnie pójdę
turelie - 28 Października 2010, 13:41

Ellaine napisała:

Cytat
Trochę smutną. Trochę adekwatną, a trochę nie.


Myślę, że adekwatna, ale przede wszystkim - poruszająca. Możliwe, iż atmosfera zbliżających się dni sprawiła, że zaczęłam postrzegać ten utwór, jako Twój najlepszy (z pośród tych, które miałam okazję przeczytać).

Kai - 28 Października 2010, 20:00

http://www.youtube.com/wa...feature=related
Dla Ciebie.
Dobre na wszystko.

Fidel-F2 - 28 Października 2010, 23:04

Kai napisał/a
http://www.youtube.com/wa...feature=related
dobrze, że nie dla mnie, bo po 15 sek zacząłem rozglądać się za brzytwą
Chal-Chenet - 28 Października 2010, 23:16

Rozumiem, że nie było?
Fidel-F2 - 28 Października 2010, 23:20

skąd ten dziwny wniosek?
Chal-Chenet - 28 Października 2010, 23:22

Bo pojawiają się Twoje nowe posty.
No, ale może chciałeś się ogolić.

Fidel-F2 - 28 Października 2010, 23:23

zdążyłem wyłączyć
Ellaine - 3 Listopada 2010, 20:47

Zanim zdecydowałam się wejść do kiosku Ruchu obeszłam go częściowo, żeby obejrzeć dokładnie witryny. Jest! To świetnie. Zadowolona z odkrycia weszłam do środka. Przede mną stały w kolejce dwie panie w średnim wieku. Trochę plotkowały ze sprzedawczynią, z którą najwyraźniej były w dobrej komitywie. Zresztą, to jedyny kiosk w promieniu paruset metrów, więc niewykluczone, że spotykały się w kiosku dość często.
- Co dla ciebie? - zapytała, gdy przyszła moja kolej.
- Listopadowe Science Fiction, Fantasy i Horror - mówię. - Widziałam, że jest - dodaję, ponieważ tydzień temu, dokładnie dzień przed wyjazdem na Pomorze pytałam i niestety jeszcze nie było.
- Yhm... To grubsze znaczy się? - pyta, podchodząc do wystawy. - A, jest. To grubsze.

Z tego, co wiem, a przynajmniej na tyle na ile się domyślam - SFFH jest "tym grubszym", ponieważ pani kioskarka porównuje je z "tym chudszym", a właściwie "tą" - Nową Fantastyką. W każdym razie określenie "to grubsze" bawi mnie niezmiernie. Tak po prostu.

Matrim - 3 Listopada 2010, 21:19

Czyli jednak rozmiar ma znaczenie ;)

Ale fakt, jeśli chodzi o sklejenie, to SFFiH prezentuje się lepiej.

Ellaine - 5 Listopada 2010, 11:27

Ano, lepiej. Aczkolwiek trudno wtedy czytać nie rozkładając się z gazetą na całą szerokość. Znaczy no, nie wiem jak to opisać, ale przy sklejeniu potem słabo widać tekst. W każdym razie to już tylko moje widzi mi się, związane z tym, że SFFH czytam zwykle w autobusach.

Swoją drogą, to tak sobie myślę, że marker to głupia nazwa medyczna. W ogóle się nie kojarzy z medycyną. A już na pewno nie z nowotworami. Dla mnie marker to zawsze były kolorowe pisaki, do podkreślania tekstu w kserówkach. Ech, mam nadzieję, że badanie na wykrycie markerów jest refundowane. Co prawda nieszczególnie uśmiecha mi się dowiadywać, czy siedzę na bombie zegarowej, ale z drugiej strony istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że tak jest faktycznie. Moja Babcia zmarła na raka, potem moja Mama, a że Babcia to była Mama moje Mamy, no to wiecie... prosta linia.

Dlatego dzisiaj idę się dowiedzieć, co i jak w tej kwestii. Zresztą, mam masę pytań i próśb do mojej pani doktór. Normalnie - poproszę zestaw "all inclusive"! A do tego wszystkiego się rozchorowałam, więc jeszcze będę musiała poprosić o jakieś prochy na grypę, czy co to tam mi się porobiło.

W sumie nie wiem, po co Wam to piszę, ale musiałam. No, wybaczcie.

Po prostu się boję, że rzeczywiście ta bomba jest... Wiem, jak wygląda człowiek po chemioterapii, wiem jak silna osoba zmienia się w warzywo, żeby odejść nieświadomie (to akurat chyba nie było takie złe. Znaczy się, chyba lepiej zasnąć i się nie obudzić?...). Wiem nawet jak podłączać i odłączać kroplówki...

Ale bogowie, jeśli miałoby mnie spotkać to samo, co Mamę, to chyba wolałabym sobie sama żyły otworzyć. (Choć znajoma onkolog i tak stwierdziła, że z takim rakiem jaki miała Mama to cud, że żyła jeszcze przez prawie dwa lata od wykrycia go. Średnie pocieszenie, ale z drugiej strony...) Wiem, że samobójstwo byłoby tchórzliwe z mojej strony. I absolutnie nierealne. Prawdopodobnie zbyt wiele osób bym skrzywdziła takim postępkiem, a nie chcę by ktokolwiek przeze mnie cierpiał.

Kiedyś Wam pisałam, że etap samobójstwa mam za sobą. Po przeczytaniu "Wilka stepowego", H. Hessego, w pewnym sensie mi przeszła chęć na śmierć (miałam wtedy 16. lat, bo to były wakacje między gimnazjum a liceum. O tej książce wspomniał mi pewien kolega na innym forum, rozmawialiśmy na temat charakterystyki postaci, którą chcielibyśmy widzieć w ekranizacji - zadanie z egzaminu gimnazjalnego - kolega opisywał właśnie bohatera tej książki, a ja Geralta z Rivii, chociaż wtedy już był film "Wiedźmin").
W każdym razie wówczas, po przeczytaniu tej książki, dałam sobie ultimatum - jeśli się do 20.stki nic nie zmieni, to kończę imprezę i wychodzę. No, ale zmieniło się i zostałam.

Wybaczcie, mam gorączkę. I nie bójcie się, nie zrobię nic głupiego. Po prostu mi trochę tak smutno. No i się boję.

nimfa bagienna - 5 Listopada 2010, 11:56

Ellaine, ściskam. Mocno, mocno, naprawdę mocno.
Doskonale wiem, jak się teraz czujesz.

Agi - 5 Listopada 2010, 12:03

Ellaine, wiem, że nie jest to łatwe, ale spróbuj myśleć pozytywnie.
Na razie masz tylko podejrzenia, jest duża szansa na to, że badania ich nie potwierdzą.
Trzymaj się! :D



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group