To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Złomowisko - Nie dla idiotów - moffiss-log

MOFFISS - 12 Października 2009, 12:56

illianna napisał/a
MOFFISS, ale tak ze wszystkim :?: :shock:

tak, to moje pierwsze opowiadanie, tak właśnie kiedyś pisałem. Jeszcze wcześniej tworzyłem grafomańskie fanfiki. Innymi słowy, takie były początki. Mam duzy sentyment do tego tekstu, poprawiałem go z piećdzisiat tysięcy razy, aż w końcu się poddałem. Wtedy nie znałem zasad.

MOFFISS - 12 Października 2009, 17:55

jewgienij napisał/a

Masz talent mimo wszystko, rób swoje.

no patrz, nie zauważyłem informacji dnia. To jest nas dwóch, ktoś jeszcze się dołączy?

illianna - 12 Października 2009, 18:16

MOFFISS, a mistrza Pilipiuka wyrzuciłeś już z paczki ;P: :?:
MOFFISS - 12 Października 2009, 18:20

hm, nie będę ukrywał uprzedzeń, ale Sebastiana można posadzić też w tym gronie. Chciałbym tak pisać jak on....ja pierdzielę, facet chyba ma nierówno pod sufitem, bo to niemozliwe jest, by płodzić takie światy, skąd on bierze tyle pomysłów?
Martva - 12 Października 2009, 18:21

Może go zona bije i musi mieć odskocznię?
MOFFISS - 12 Października 2009, 18:25

Martva napisał/a
Może go zona bije i musi mieć odskocznię?


ja nie biję żony, ani ona mnie też nie leje, a zobacz, co ze mnie za ziółko

Martva - 12 Października 2009, 18:28

MOFFISS napisał/a
ani ona mnie też nie leje,


Może powinna zacząć :twisted:

MOFFISS - 12 Października 2009, 18:30

no, co Ty, ja kocham żonę jak siebie samego.
Martva - 12 Października 2009, 18:31

Ale to tak z miłości, dla dobra Twojego talentu.
MOFFISS - 12 Października 2009, 18:33

Martva napisał/a
Ale to tak z miłości, dla dobra Twojego talentu.


to jakieś dewiacje seksualne? Może, cos więcej powiesz, bo widzę, że robisz warsztatowe postępy :mrgreen:

Martva - 12 Października 2009, 18:34

Warsztatowe postępy? :shock: przecież nie piszę.
illianna - 12 Października 2009, 18:36

Martva napisał/a
Może go zona bije i musi mieć odskocznię?
ja tylko czasami, żeby odkrztusił piwo :oops:
MOFFISS napisał/a
Chciałbym tak pisać jak on....ja pierdzielę, facet chyba ma nierówno pod sufitem, bo to niemozliwe jest, by płodzić takie światy, skąd on bierze tyle pomysłów?
tak ma tam dużo sfałdowanej kory mózgowej ;P:
MOFFISS - 12 Października 2009, 18:36

Martva napisał/a
Warsztatowe postępy? :shock: przecież nie piszę.


miałem na myśli bardzo odważne zdjęcia [zaginiona biblioteka] ;P:

Martva - 12 Października 2009, 18:39

Znaczy masz na myśli warsztatowe postępy w szukaniu ładnych odważnych zdjęć w internecie? Chyba inaczej rozumiemy pojęcie 'warsztatowe postępy' :roll:
shenra - 12 Października 2009, 19:03

MOFFISS napisał/a
facet chyba ma nierówno pod sufitem
Nie zauważyłam :shock:
MOFFISS - 12 Października 2009, 22:01

Martva napisał/a
Znaczy masz na myśli warsztatowe postępy w szukaniu ładnych odważnych zdjęć w internecie? Chyba inaczej rozumiemy pojęcie 'warsztatowe postępy' :roll:


tak na oko, wyglądają niezwykle anatomicznie znajomo, ale wiesz, jak to jest, faceci tylko mają włochate myśli, więc pewności nie mam.

Martva - 13 Października 2009, 08:10

MOFFISS napisał/a
wyglądają niezwykle anatomicznie znajomo,


Ty mnie chyba z kimś mylisz.

MOFFISS - 13 Października 2009, 08:28

Martva napisał/a
MOFFISS napisał/a
wyglądają niezwykle anatomicznie znajomo,


Ty mnie chyba z kimś mylisz.


nie przeczę, może wizualizujesz moje fatazje [awatary]


Na koniec, wrzucam opek, który napisałem z kawałków fanfików jakieś dwa lata temu, czyli coś pomiędzy fanfikiem a samodzielnym opkiem. Było opuplikowane na forum NF w wersji, której się wstydzę do dzisiaj :oops: Poniżej, z pewnymi zmianami, ale doskonałe toto nie jest. jak macie ochotę poczytać pure hard sf, to zapraszam. Inspiracją był film popularnonaukowy o fizyce kwantowej, nie pamietam tytułu w tej chwili.




Motto: Ryby jedzą ryby, psy jedzą psy, ptaki jedzą ptaki. Nawet bogowie zjadają się nawzajem. Dlaczego więc, ludzie nie mieliby się zjadać?” – Psalm XXVI, Księga Chaosu


Jaggred O'Neil maszerował szybkim krokiem wzdłuż sekcji mieszkalnych jednej z największych stacji orbitalnych w tej części wszechświata. Sarum Prime, główny ośrodek tranzytowy między pograniczem a znanymi światami, był miejscem wyjątkowym, w którym życie nabierało innego smaku. W tym kłębowisku kultur, ras i religii niczym w kosmicznym tyglu zderzały się idee, poglądy i sprzeczne interesy.
Mijał setki ludzi. Niektórzy szli wolnym krokiem, inni pędzili przed siebie, jakby stale ktoś ich poganiał. Nikt nie zwracał uwagi na pojawiające się wszechobecne reklamy korporacji religijnych. Hologramy natarczywie upominały się o nowych wyznawców, błyskając rytmiczne niczym flesze ogromnych reflektorów rozmieszczonych nad tłumem depczących sobie po nogach ludzi.
Jaggred skupił wzrok na olbrzymiej, trójwymiarowej zarośniętej twarzy jakiegoś proroka, zwiastującego nadejście nowej ery. Uśmiechała się do niego, pokazując ostre, spiłowane zęby podobne do paszczy rekina. Nagle wpadł na kogoś. Usłyszał tylko oddalający się szyderczy okrzyk, „Jak leziesz, ty…”.
O’Neil ocknął się, hipnotyczne oblicze z hologramu utraciło władzę nad potencjalnym czcicielem. Jak zwykle, będą go nagabywać, licząc na zainicjowany przekaz podprogowy. Ruszył dalej, zdawał sobie sprawę, że takie działanie tylko chwilowo spowolni dyrektywę, nic więcej.
Mężczyzna dotarł w końcu do miejsca, gdzie oczekiwano od niego czegoś, czego nie rozumiał. Zawsze, kiedy przekraczał próg habitatu miał nieodparte wrażenie jakby otwierał bramę piekieł. Nie chce być niewolnikiem. Nie jestem szczęśliwy. Powtarzał słowa, uświadamiając sobie jak bardzo są prawdziwe. Jeszcze miał nadzieję, że oto za chwilę obudzi się, wydźwignie z dusznego snu, pełnego majaków i widziadeł, by wstać nareszcie do zwyczajnego, powszedniego dnia.
Wszedł do środka. Coś w otoczeniu uległo zmianie. Dziwne, czujnik światła nie reagował na obecność intruza. Czuł, jak jego odwaga topnieje niczym wrzucone do drinka kostki lodu. Nieznaczny, rozchodzący się w powietrzu dźwięk klimatyzacji, podobny do bzyczenia owadów, na tyle głośny, by wychwycić jego mechaniczne pochodzenie, pozwalał zorientować się, że jednak nie jest to awaria zasilania.
Pomimo otaczających ciemności doskonale orientował się jak wygląda Sala Przemian. Tyle razy poddawano go próbom, że znał na wylot każdy jej metr kwadratowy. Pamięć natychmiast przywołała bolesne wspomnienia wiecznie niezadowolonego Mistrza Ceremonii jak wielokrotnie psychicznie i fizycznie znęcał się nad nim dla czystej przyjemności. W nagrodę mógł tylko klękać na zimnej posadzce i powtarzać słowa psalmów aż do chwili, gdy ciało odmawiało posłuszeństwa i tracił przytomność.
Poczuł jak zaczynają pocić mu się dłonie. Powolnym ruchem wyjął jedyną broń jaką otrzymał. Poczuł chwilową ulgę, gdy dotknął rękojeści noża.
Podejrzewał, że wszechwidzące kamery rejestrowały każdy ruch. Pomimo, że w pomieszczeniu panował przenikliwy chłód, brakowało mu tchu, jakby dopiero co znalazł się w saunie, ale dyrektywa nakazywała bezwarunkowe działanie. Nie chciał iść dalej, nie miał wyboru, wykonanie instrukcji stało się jego nadrzędnym celem.
Ruszył po omacku, robiąc kilkanaście kroków. Zdał sobie sprawę, że za chwilę dotrze do umieszczonego w centralnym miejscu sarkofagu. Pamiętał doskonale wymalowane na czarno marmurowe łoża, ozdobione rytualnymi mozaikami w kolorze miedzi, na których widniały makabryczne sceny z piekła rodem, jak ludzie i zwierzęta pożerają się wzajemnie. Purpurowa posadzka kontrastowała ze śnieżnobiałymi ścianami, z których wystawały hologramy z diabolicznymi obrazami końca świata.
Gdy stopa uderzyła o przeszkodę, serce skoczyło mu do gardła. Ciało wychyliło się do przodu, ręce gwałtownie wystrzeliły do przodu dla złapania równowagi. Ostrze noża uderzyło o marmurową krawędź. Druga ręka spoczęła na czymś miękkim, ciepłym i włochatym. Zaschło mu w gardle. Ktoś oddychał jak we śnie, świst powietrza dochodzący z nozdrzy był słaby, pobrzmiewały w nim nikłe echa życia. Nie miał już wątpliwości, w sarkofagu leżał nagi mężczyzna.
Jaggred drgnął gwałtownie, gdy z znienacka rozległ się grzmiący śpiew chóru. Z niewidocznych głośników gregoriańskie głosy wrzynały się w ciszę niczym startujące w niebo wahadłowce. Natychmiast rozpoznał słowa psalmów, których wcześniej uczył się na pamięć: „…Kiedy ciało moje stanie się życiem…”.
Poddał się bezwolnie dyrektywie. Uniósł nóż i zdecydowanym ruchem zadał cios. Potem kolejne. Do chóru dołączyły przeraźliwe jęki zarzynanego człowieka. Nagle rozbłysło blade, dochodzące znikąd światło. O’Neil zamarł w bezruchu. Oczy wyszły z orbit. Drgające jeszcze w śmiertelnych konwulsjach ciało było mu bliskie, nawet bardzo...

***
Ledwo dotarł do doków. Na miejscu stał wahadłowiec sekty. Gdy znalazł się w środku, opadł zmęczony na fotel. Miał dość, serdecznie dość. Nienawidził tego świata. Nienawidził tego, co z nim zrobili. Zabijanie nie było niczym nowym, ale nigdy nie zjadał ofiar. Chciał zapomnieć o tych odrażających scenach sprzed dwóch godzin, ale one natarczywie powracały kroplami potu. Właśnie podawali wiadomości:
„…Dzisiaj na stacji Sarum Prime w ekskluzywnej dzielnicy willowej znaleziono szczątki mężczyzny. Rozrzucone części ciała nosiły widoczne ślady ludzkich zębów i uderzeń ostrym narzędziem. Do zbrodni przyznała się ultraradykalna organizacja <Czysta Rasa>, należącą do rosnącego ostatnio w siłę ruchu przeciwników klonowania…”
Już wiedzą, pewnie będą go szukać. Zamknął oczy. Wcześniej był kimś w rodzaju handlarza. Jego działalność nie ograniczała się jedynie do handlu, ale do wszystkiego co przynosiło dochody. Ludzie stale mieli problemy, a on wiedział jak je rozwiązywać. Na stację Sarum Prime sprowadziły go głównie pieniądze. Nie miał zielonego pojęcia, że zleceniodawcą jest nawiedzony psychopata, przywódca dziwacznej sekty – Dzieci Jedynego Chaosu.
Dał się podejść jak nowicjusz. Po niewczasie okazało się, że sekta traktuje ludzi jak oznakowane i posłuszne bydło. Dłonią potarł o potylicę, jakby ciągle nie dowierzał w moc wszczepionego implantu. Nie mógł się go pozbyć żadnymi znanymi metodami. Skąd w rękach oprawców znalazła się tak zaawansowana technologia? Zniszczenie ciała nie wchodziło w rachubę, już to przerabiał. Próbował się klonować i raz na zawsze uwolnić się od tej cholery, ale implant całkowicie blokował proces aktualizacji matrycy. Nikt nie potrafił mu pomóc. Więzień zamknięty we własnym ciele, odsiadujący dożywocie, skazany na bezwarunkowe wykonywanie dyrektyw.
Włączył autopilota. Zgodnie z instrukcją, ustawił koordynaty na stację Nafgar V, w systemie Gemminate.
- Procedury startowe rozpoczęte - rozbrzmiał zmysłowy głos autopilota. Fotel zwinął się w kokon hibernacyjny, otulając szczelnie ciało. Jaggred zasypiał, przed oczami ukazał się ponownie obraz jego lustrzanego odbicia, konsumowanego kawałek po kawałku. Męczyło go pytanie, jak udało im się klonować jego ciało…

***
W tym samym czasie, na stacji Nafgar V, działy się rzeczy doniosłe. W jednym z laboratoriów orbitalnych trwała szaleńcza praca. Przygotowywano się do końcowej fazy eksperymentu przekształcania planety.
Wielu naukowców próbowało bezskutecznie zmierzyć się z zadaniem zmiany warunków panujących na planetach do takich, aby można było je zaludniać. Proces terraformowania nie był dotychczas dostatecznie zbadany. Kolonizacja systemów planetarnych opierała się wyłącznie na budowaniu stacji orbitalnych. Planety zaś traktowano jako źródła surowców, eksploatowanych przy pomocy bezzałogowych urządzeń.
- Slama, wynocha stąd! Co ty robisz z tym fazowaniem? Co za głupia dziewucha! – usłyszała wściekły głos Seniora. Ostatnia symulacja procesu nie wypadła najlepiej. Slama poczuła się mała i niepotrzebna jak wtedy, kiedy będąc małym dzieckiem została porzucona przez rodziców. Nie miała pojęcia, że rodzice poświecili się dla niej, uratowali życie. Jako jedyna z ocalałych w katastrofie promu pasażerskiego trafiła później pod skrzydła Seniora. Człowiek legenda, bardzo surowy, łatwo wpadający we wściekłość, wyrzucający przy tym potok soczystych przekleństw, potraktował ją jak własne dziecko i wychował. Dzięki Seniorowi poznała już swoją wartość, była dobrym i cenionym inżynierem genetycznym. Teraz mogła spłacić dług wobec niego, gdy po wielu latach wyrzeczeń i próśb, uzyskał w końcu potężne fundusze z rządowej kasy i mógł nareszcie spełnić marzenia o własnym świecie na własnej planecie.
- Nie spać lenie, inkubatory są już na powierzchni Nafgara! – cały personel w napięciu wpatrywał się w monitory kontrolne. Nikt ze zwracał uwagi na niewybredne epitety Seniora. Każdy z nich wiedział co ma robić, kiedy kilka miliardów inkubatorów opadało na powierzchnię planety.
Slama nie do końca wierzyła, że wizjonerski projekt Seniora zostanie kiedykolwiek zrealizowany. Pamiętała, że jej przybrany ojciec nigdy nie przepadał za politykami, a zbudowanie tak wielkich obiektów na orbicie dla celów naukowych musiało wymagać wyrafinowanej retoryki na wysokim szczeblu rządowym. Ale ku jej wielkiemu zaskoczeniu, po kilku miesiącach negocjacji, Senior otrzymał pełne poparcie kluczowych decydentów. W końcu podjęto decyzje finansowe.
Planeta Nafgar, którą wybrano, spełniała wszystkie zakładane parametry. Slama była zadowolona, że brała w tym udział, miała w tym prywatny interes. Katem oka zobaczyła, że Senior jest wzruszony.
Inkubatory zakotwiczyły się na powierzchni planety. Technicy zasygnalizowali gotowość urządzeń. Elektrownie słoneczne od kilku miesięcy orbitowały nad wybranymi biegunami martwej planety, pochłaniając energię z macierzystej gwiazdy.
- Uwaga, do godziny zero dziesięć sekund! – głos Slamy rozbrzmiewał we wszystkich navcomach - uwaga, rozpoczynam odliczanie.…3-2-1 – IMPULS !
Pulsujące rozbłyski energii pojawiały się na ekranach kontrolnych. Inkubatory eksplodowały, rozrzucając niezliczoną armię mutagennych szczepów bakterii, których jedynym zadaniem było wykształcenie w drodze seryjnej endosymbiozy prostszych form ewolucyjnych, zdolnych do fotosyntezy. Powstałe glony będą zdolne do pobierania trujących związków chemicznych i wytwarzania ogromnych ilości tlenu. Według przeprowadzonych testów i symulacji proces adaptacji pustynnej planety do warunków zbliżonych do atmosfery przyjaznej dla ludzkiego życia nie powinien przekroczyć jednego roku.
- Oto nadszedł czas nowego życia! – głos Seniora, pełen patosu, został natychmiast zagłuszony owacjami. Nikt nie zauważył jak Senior bezgłośnie dodał: Epoka Dzieci Jedynego Chaosu.

***
Jaggred wylądował na stacji Nafgar V. Musiał się napić. Niedaleko doków stała knajpa „BożyGen”. Wszedł do środka. Kiedy stanął przed barem, zgarbiony niewolnik-barman służebnie zapytał o drinka. Na czole miał wytatuowany znak, symbol ograniczenia praw obywatelskich. Pewnie złapali biedaka jak próbował coś szmuglować i teraz odsiaduje karę pozbawiania wolności w tej spelunie na rzecz miejscowego łapigrosza. Samo życie – ludzie nigdy się nie zmieniają, tylko dekoracje z czasem są ładniejsze.
- Podwójną esensję - Jaggred mruknął niewyraźnie.
Swojski klimat jak na całej stacji. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń stymulantów, wywołujących przyjemne drapanie w gardle.
Nagle z głębi baru ryknął wściekły głos:
– Rusz swoją obsraną dupę Taqar i chodź tutaj! – Niewolnik zgarbił się jeszcze bardziej i ruszył wolnym krokiem jak na egzekucję. Za kolorową, lekko wypłowiałą kotarą słuchać było wyraźnie uderzenia i stłumione jęki. Zza kotary wychylił się schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku, lekko utykał na prawą nogę. Rzucił zawodowy uśmiech w stronę O’Neila. Wyraźnie był z siebie zadowolony.
– Już podaję, z lodem? - Właściciel baru nalał drinka szybkim, wprawnym ruchem, jednocześnie wrzucając dwie kostki lodu.
Jaggred oderwał wzrok od barmana, oglądając ukradkiem salę. Szum klimatyzacji zagłuszała muzyka. W kątach, miejscowi co chwila wybuchali zaraźliwym rechotem. Całe pomieszczenie było zapuszczone. Pod jedną ze ścian stał konfesjonał, ktoś musiał o niego dbać, bo jako jedyny mebel w tym dobytku lśnił jak nowy. Kolorowe ściany już dawno straciły swój blask.
W centralnej części pomieszczenia siedział jakiś mnich, ubrany w czarny habit. Coś było z nim nie tak, coś nieuchwytnego, jakby jego aura rozpychała tę salę. Teraz dopiero zwrócił uwagę, że stoliki wokół niego są puste.
Jednym haustem wychylił szklankę i odstawił zbyt mocno. Szklanka potoczyła się pod nogi zakonnika. Zmełł w ustach przekleństwo, rozbawiła go myśl o przedśmiertnej spowiedzi. Żachnął się, w tym rejonie kosmosu prawie każdy był sługą jakiejś religii.
- Jeszcze raz to samo! – Z nową szklanką ruszył w stronę obcego. Kiedy podchodził do stolika, gwar umilkł. Muzyka nabrała tempa. Barman spojrzał przez okno na przechodzący patrol porządkowy.
- Ej, ty… można się przysiąść? - Usiadł bez ceregieli, sadowiąc się naprzeciwko mnicha. Nieznajomy ani drgnął, wpatrzony w jakiś interesujący punkt na stole. Miejscowi przestali zwracać na nich uwagę i ponownie zajęli się kontemplacją drinków. Napięcie na sali zmniejszyło się, tylko muzyka grała jak poprzednio.
- Co słychać na tej stacji? - zagaił, ręce lekko zaczęły mu drżeć, wiedział co nadchodzi, powinien natychmiast wyjść i podążyć za sygnałem jak dobrze skalibrowana sonda zwiadowcza, ale miał dość, naprawdę miał już serdecznie dość i ciągnął z wysiłkiem dalej.
- Dawno tu nie byłem. – rzekł i badawczo przyjrzał się obcemu. Zniszczony, poplamiony habit z kapturem, na wysokości kolana wypalona dziura, niechybnie ślad po jakiejś walce. Na twarzy kilkudniowy, lekki zarost, oczy szeroko osadzone, siwe i długie włosy spięte w kok. Dziwny typ.
Implant znowu przypomniał O’Neilowi o swoim istnieniu. Ból wrócił, tym razem intensywniejszy, aż zaszkliły mu się oczy.
- Eeee.. na tym zadupiu nic się nie zmieniło, co za dziura - ledwo wyszeptał i natychmiast skulił się. Pulsujący ból rozpływał się szerokim strumieniem po całym ciele. Nagle mnich nachylił się i surowym nie znoszącym sprzeciwu tonem syknął mu prosto do ucha:
– Wstań i chodź ze mną, a będzie ci odpuszczone.
Twarz Jaggreda wyrażała już tylko cierpienie, łzy nabierały powoli samodzielności, ciałem wstrząsały bolesne dreszcze. Obcy znienacka wstał, złapał go w pół i jak bezwładną kukłę wyniósł na zewnątrz. O’Neil nie czuł zagrożenia, i to było najdziwniejsze. Jego percepcja zmieniała się, wszystkie doznania stały się bardziej ostre, przejmujące...Zapadał się, zapadł się coraz głębiej, ból ustępował pomału. Nadchodziły obrazy i znikały. Nagle coś zbliżało się z ogromną prędkością, wprost na niego. To coś przybrało kształt świetlistego kwiatu o mieniących się barwach. Nie wiedział jak, ale rozumiał słowa:

...Na początku była Pustka razem z nieskończoną ilością możliwości
…spośród których jedną jesteś Ty...

- Co się dzieje, gdzie ja jestem?

…Jesteś wystarczająco dojrzały, żeby samemu ją poznać...
…Prawdziwą sztuką jest żyć nie w wiedzy...
…lecz w tajemnicy...

***
Jaggred obudził się, leżał na czymś co mogło uchodzić za prostą pryczę. Sterylny pokój bez żadnych mebli. Na ścianach wokół zauważył jakieś ornamenty o dziwacznych, fantastycznych i nieokreślonych kształtach, nie kojarzyły mu się z niczym znanym. Im bardziej im się przyglądał, tym bardziej stawały się nieznośne. Linie zaczynały żyć własnym życiem, pulsowały, feeria barw zmuszała do koncentracji. Zmiany kolorów nabierały tempa. Wystraszony szybko odwrócił wzrok i spostrzegł, że drzwi są uchylone. Wyskoczył jak oparzony, otwierając je z rozmachem. Korytarz ubrany w takie same ornamenty mocno go zaniepokoił. Zaczął biec przed siebie. Dygocząc ze strachu, dobiegł do ślepego zaułka. Impet uderzenia zamroczył go na moment.
Nagle poczuł ciepły dotyk na ramieniu. Znajomy mnich uśmiechnął się do niego.
- Chodź za mną – rzekł łagodnym, pełnym troski głosem. O’Neil prawie rozpłakał się na jego widok. Potulnie podniósł się i ruszył za nim, starając się nie obserwować tych żywych ścian.
- Gdzie ja jestem? - zapytał. Ton własnego głosu zaniepokoił go.
- To ten implant. – Mnich wysunął dłoń, na której leżał niewielki przedmiot, przypominający rozgniecionego pająka.
- To był jedyny ratunek, inaczej… – zawiesił głos.
- Wybacz mi, tylko tyle mogłem dla ciebie zrobić – mnich zamilkł, bo w tym momencie dotarli do śluzy. Po otwarciu, oczom jeszcze oszołomionego O’Neila ukazał się olbrzymi hol. Panował tu potworny zaduch i rytmiczny hałas. Brudne, stalowe ściany, słabo oświetlone, widać że od dawna nikt tu nie sprzątał.
- To wszystko? Może wyjaśnisz jak wyjąłeś ze mnie to paskudztwo?
- A, czy pytałem cię, skąd to masz? Odejdź w pokoju, ten korytarz poprowadzi cię prosto do doków.
Jaggred zwrócił głowę w kierunku korytarza, ale coś zwróciło jego szczególną uwagę. Na ścianie ktoś starannie wyrył jakieś napisy. Zmarszczył brwi, bacznie chłonął ich treść:
„...zapragnąłem uciec w otchłań bez dnia i końca
gdzie zgliszcza i ruiny palą usta i oczy nowe
lecz złudną droga ma się stała
bo konając niszczę zawzięcie
kiedy ciało moje stanie się życiem...”
Jaggred gwałtownie odwrócił się w kierunku mnicha, zapytał z paniką w głosie.
– Kim ty jesteś do cholery? Co to za miejsce? Jesteś jednym z tych nawiedzonych Dzieci! – Rozpaczliwie szukał broni. Nie znalazł nic. Już miał dać nogi za pas, ale usłyszał, wypowiedzianą łagodnym głosem, odpowiedź.
- Uspokój się, ciężko to wytłumaczyć. Każdy, kto spędza zbyt dużo czasu próbując cokolwiek wytłumaczyć, prawdopodobnie zagubi się na zawsze w nieskończonym labiryncie tajemnic - odparł mnich, nie przejmując się zupełnie wystraszonym mężczyzną. Spokój, opanowanie i wielka charyzma jakie emanowały od mnicha uspokoiło Jaggreda na tyle, że zaczął zastanawiać się, co dalej. Strach gdzieś się ulotnił. Zakonnik intrygował go coraz bardziej. Czy znowu ma się wplątać w jakaś dziwaczną aferę, czy też wróci do dawnego zajęcia?
- Tak, świat jest ogromnym miejscem – mnich zmienił temat, jakby zauważył, co się działo w głowie O’Neila.
- Jest bardzo tajemniczy. Sam jego mechanizm nie jest odpowiedzią, ale nie zamierzam ci mówić, co nią jest, ponieważ nie jesteś wystarczająco dojrzały, żeby samemu ją poznać. – Nabrał powietrza i kontynuował monolog.
- Nic na siłę, nie w tym rzecz. Zawsze wybieramy to czego tak naprawdę chcemy, będąc w wielu miejscach i doświadczając wielu możliwości jednocześnie, aby w końcu skupić się na jednej. Tak będzie też z tobą. – Twarz mnicha wyrażała rozbawienie.
- Łatwo ci opowiadać takie pierdoły!
- Pierdoły?
- Tak, jakieś wyssane z palca brednie. Chyba nie wierzysz w to, co powiedziałeś?
- Naprawdę chcesz poznać prawdę?
- Czemu nie, od kilku lat jestem niewolnikiem, to znaczy byłem i nie wiem, dlaczego. Może mi powiesz o moim przeznaczeniu! Dlaczego mordowałem swoje klony? Po jaką cholerą kazali mi zjadać te ścierwa? No, powiedz, dlaczego?
- Ach, to ciebie szkolił Senior – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Jaki znowu Senior?
- Arcykapłan Dzieci Jedynego Chaosu. Hm, sprawa jest poważniejsza niż sądzisz, chodź wracamy, inaczej Senior ponownie cię pojmie. Nie masz żadnych szans, za długo na ciebie czekał.
- Gdzie mam znowu uciekać? Jak to, czekał na mnie?
- Schronisz się w mojej pustelni. Kto wie, może odnajdziesz w końcu swoje przeznaczenie.


***
Senior zadowolony wpatrywał się w ekran. Wszystko szło zgodnie z planem. Pierwsza faza przekształcania planety zakończona, brakowało tylko Loosh. Gong u drzwi przerwał chwilę zadumy. Do jego ekskluzywnego habitatu wszedł Gallen, którego zawsze zastanawiało jak przełożony stał się tak obrzydliwie bogaty. Ze wszystkich stron nacierał na niego luksus. Nikt do końca nie wiedział, jak ktoś taki zbił tak olbrzymią fortunę. Ale co go to obchodziło, ostatnio ich relacje nie były najlepsze.
- Seniorze! - lekko się skłonił - Jaggred 0’Neil wylądował godzinę temu na stacji, ale zniknął bez śladu – zameldował, sapiąc przy tym nieznośnie.
- Że, jak?
- Nie możemy go namierzyć, implant przestał działać!
- To niemożliwe! Chyba że, nasz O’Neil zdechł w jakieś zapadłej dziurze na tej zasranej stacji! Na co czekasz, jełopie jeden, może w końcu zasłużysz na swój tytuł Opata-Komandora, ludzie nie znikają bez powodu! – chyba, że dobrze smakują, dodał w myśli.
- Czego tu stoisz, znajdź go, debilu! Żywego albo martwego! - Gallen nie czekał na dalsze słowa zachęty. Biegiem wypadł z habitatu.
Senior obawiał się, że wiedza na temat jego odkrycia mogła trafić w niepowołane ręce. Arcybishop – Przewodniczący Rady? – myślał intensywnie. To od niego dowiedział się o możliwościach Loosh. Ale to niemożliwe. Arcybishop Michael Burnsake zniknął z życia publicznego kilkanaście lat temu, zaś Wielka Rada Zakonu Bożej Jedności była powoływana bardzo rzadko ostatnimi czasy. Jej aktywność była żadna. Wiązało się to z niezgodą wśród najwyższych rangą kapłanów. Walkom o dominację i wpływy towarzyszyły częste intrygi i lokalne potyczki pomiędzy liczącymi się sektami. Aktualna rola i znaczenie Dzieci Jedynego Chaosu w życiu politycznym Zakonu była mało znacząca. Senior po raz pierwszy miał szansę zmienić to radykalnie. Nie często stawał przed taką możliwością. Większość członków Rady traktowała go nadal z góry. Bezwartościowe pozostałości czasów, w których Zakon żył w wielkiej chwale. Pozostałości beznadziejnej tradycji...tradycji, której nawet Senior nie mógł ignorować. Przybył z zewnątrz. Musiał szanować ich podejście do niego. Dobrze pamiętał ekskomunikę i upokarzającą banicję, kiedy jeszcze będąc Arronem Taarem zmuszono go do pospiesznej emigracji poza znane światy. Gdyby nie ta mała znajda, Slama, nie miałby drugiej szansy. Teraz po zmianie ciała, nikt nie domyślał się, kim był naprawdę. I tak miał dużo szczęścia, że przekonał wszystkich do projektu terraformingu. Uśmiechnął się po raz kolejny do siebie, nikt nawet się nie domyślał, jaki los chce im zgotować.
Rozmyślania przerwał sygnał połączenia. Na ekranie pojawił się łysy, przysadzisty mężczyzna, ubrany ciemnogranatowy uniform z kapturem z insygniami komandora.
- Co tam, łysa pało? Masz w końcu jakieś informacje? – Obelżywy ton nie zraził Gallena.
- Seniorze! – lekko schylił głowę - O’Neil był w knajpie „BożyGen” w towarzystwie… – zawiesił głos – …Michaela Burnsaka. Barman zeznał, że dziwnie się zachowywali i zaraz wyszli w stronę doków. Ponoć O'Neil wyglądał na pijanego. Przeczesaliśmy cały sektor, ani śladu, jakby zapadli się pod ziemię. Żaden statek w tym czasie nie wystartował – wypalił jednym tchem, licząc na pochwałę.
Seniora zamurowało, po raz pierwszy od tak długiego czasu, poczuł jak zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Michael Burnsake, jego znienawidzony wróg, sprawca upokorzenia jest w posiadaniu Loosh, w dodatku żywego. Czy to, aby nie przypadek, że po tylu latach niebytu Michael pojawił się akurat dzisiaj na tej stacji? Senior nie mógł uwierzyć w tak cudowny zbieg okoliczności.

***

- Rozgość się, co prawda, nie mam tutaj takich luksusów do jakich przywykłeś, ale może wkrótce wynagrodzę ci to jakoś.
- Kim ty jesteś?
- Nazywam się Michael Burnsake, jestem, a w zasadzie byłem najwyższym kapłanem Zakonu Jedności Bożej. Rzuciłem to wszystko, odizolowałem się od ludzi, od wielu lat siedzę w tej samotni i prowadzę badania nad duchową ewolucją życia.
- Nie boisz się, że wydam cię temu Seniorowi?
- Zrobisz jak uważasz.
- Zastanowię się.
Wtem do pomieszczenia weszła Slama, podchodząc bezpośrednio do Burnsake, czule przytuliła się do niego całym ciałem. O’Neil nie ukrywał zdziwienia. Różnica wieku była aż nadto widoczna, żeby nie uszło to jego uwagi.
- A tyś, co za jedna? – zapytał wprost, bez ogródek.
- Nie bądź bezczelny! Pytałeś wcześniej, dlaczego Senior polował na ciebie, aż w końcu stałeś się jego niewolnikiem. – Burnsake nie ukrywał wzburzenia.
- Nie powiedziałeś mu jeszcze? - Zaskoczona Slama odwróciła się przodem do Jaggreda.
- Powinien wiedzieć! – jej wysoki ton wypowiedzi zawierał nutę pretensji.
- Dobrze zatem, więc słuchaj, prawdopodobnie jesteś Loosh. - Mnich spojrzał na niego jak na zabójcę. - Jesteś ostatnią urodzoną istotą ludzką. Dzisiaj nikt już nie rodzi dzieci. Tylko powielamy się niezliczoną ilość razy. Nie ma już prawdziwego człowieka, zostały same klony, oprócz ciebie. Z każdym wyprodukowanym klonem maleje coś, co kiedyś nazywano duszą, a droga do nieśmiertelności prowadzi donikąd. I nic na to nie poradzimy, bo ludzie przestali szanować własne życie odkąd mogą odradzać się w nieskończoność.
- Powariowaliście, prawda?
- Nie wiem, może. Kilkanaście lat temu prowadziliśmy zakrojone badania w Zakonie, wspólnie z Arronem Taarem odkryliśmy ciekawe zjawisko, którego nikt nie potrafił wytłumaczyć. Wszystkie zdolności parapsychiczne ludzi znikały po kilkunastokrotnym klonowaniu. Długo zastanawialiśmy się dlaczego. Wstępnie założyłem hipotezę o istnieniu niematerialnego elementu, którego nie da się poprawnie skopiować i nazwałem go Loosh.
- To dlatego nazwałeś mnie… Looshem? Bo, jestem człowiekiem urodzonym z biologicznej matki? Nic nie rozumiem.
- Zaniechałem badań, ale Senior dalej konsekwentnie starał się odszukać prawdziwego człowieka. W ciągu kilkunastu lat udało mu się sprawdzić całą ludzką populację.
- To na pewno on! – Slama oskarżycielsko wskazała palcem na Jaggred - Senior sprawdził dokładnie. Chciał go wykorzystać do zapłodnienia planety jako pra-Loosh, specjalnie nim manipulował, stymulował, aby zmienić percepcję, uwolnić pierwotną świadomość i ostatecznie wyodrębnić duchowy zarodek życia! – wyrzuciła z siebie, jakby bała się, że coś pominie.
- Współczuje ci, Jaggredzie O’Neil. – Michael zamknął oczy, jakby modlił się w czyjejś intencji.
- No dobra, mogę być dla was Looshem, a nawet czarną dziurą, ale jak mam się uwolnić od tego wariata? Jak sprawdzić, czy mam tego… loosha?
- Możesz sam odpowiedzieć na pytanie. Pamiętasz pokój, w którym obudziłeś się ostatnio? – Burnsake raczej stwierdził niż zapytał.
- Ten z ruszającymi się ścianami?
- One się nie ruszają, tak się tylko wydaje, one pomagają w medytacji, linie na ścianie rezonują bezpośrednio umysłem, uwalniając od zbędnych bodźców zewnętrznych.
- Jesteś gotów na spotkanie z niewiadomym? – Michealowi wcale było do śmiechu.
- Przestańcie ględzić, kończmy ten cyrk! – O’Neil miał dość wrażeń, chciał w końcu czegoś konkretnego się dowiedzieć.
- Jestem zmęczony, jest mi wszystko jedno. – Burnsake poprowadził go znanego już pomieszczenia. Jaggred położył się jak ostatnio i skupił się na pulsujących ścianach. Szybko wpadł w trans. Zapadał się w sobie, przynajmniej tak mu się zdawało.

***

...Na początku była Pustka razem z nieskończoną ilością możliwości…
…spośród których jedną jesteś Ty...
…a Ty wciąż Jesteś taki niepełny…
...zbierz plony…loosh jest dojrzały…

Loosh uniósł się nad umierającym ciałem Jaggreda O’Neila. Z początku niewielki, pęczniał z każdą chwilą, stając się coraz większy i większy. Swoim promieniem obejmował już stojącą nieopodal ludzką parę. Oboje osunęli się martwi na podłogę. Ciągle rósł, coraz szybciej nabierając morderczego rozmachu. Wszystkie żywe organizmy na stacji umierały jedno po drugim. Zachłannie pożerał ich duchowy pierwiastek, stawał się coraz większą całością. Po kolei przenosił się na pozostałe ludzkie światy, trawił je kawałek po kawałku.

...Jesteśmy pełni ...

Loosh znalazł nową planetę. Powstałe glony pobierały trujące związki chemiczne i wytwarzały na niej ogromne ilości tlenu. Proces adaptacji tej pustynnej planety do warunków przyjaznych dla życia powinien trwać nie dłużej niż ludzki rok. Loosh opadł na planetę, wypełniając każdą cząsteczkę DNA duchowym elementem. Planeta budziła się do życia…

MOFFISS - 13 Października 2009, 11:38

http://wiadomosci.onet.pl...ie,artykul.html

"Dorosłe Dzieci Alkoholików - W swojej rodzinie nabyli pewnych cech i zachowań, które mogą spowodować, że bez pomocy z zewnątrz tacy ludzie nie będą umieli ułożyć sobie życia. U wielu z nich można zaobserwować skutki stresu posttraumatycznego; wielu dda odczuwa również skutki ról przyjmowanych w dzieciństwie."

Agi - 13 Października 2009, 11:39

MOFFISS, i co w związku z tym? Co chciałeś nam powiedzieć?
MOFFISS - 13 Października 2009, 11:41

Agi napisał/a
MOFFISS, i co w związku z tym? Co chciałeś nam powiedzieć?


chciałem zwrócić waszą uwagę:
"Mijasz ich na ulicy, w urzędach i różnych instytucjach. Możliwe nawet, że z nimi pracujesz, albo studiujesz. Oni są obecni wśród nas i powinni być wyrzutem sumienia dla społeczeństwa, a jednak nie wszyscy w ogóle wiedzą, że taki syndrom w ogóle istnieje, a grupy samopomocy czy jakiekolwiek grupy terapeutyczne są jedynie w większych miastach w Polsce."

illianna - 13 Października 2009, 11:42

MOFFISS, a to a propos czego? tzn dla mnie to żadna nowina, może faktycznie trzeba o tym mówić i uświadamiać innym, ale może napisz coś od siebie, co Ty o tym myślisz, w końcu to Twój blog ;P:
MOFFISS - 13 Października 2009, 11:46

znam parę takich osób w swoim otoczeniu, rzeczywiście patrzą na otoczenie w krzywm zwierciadle własnych doświadczeń. Warto o tym wiedziec, wbrew pozorem powód ich alienacji nie jest trywialny. Trzeba im pomagać, być cierpliwym.
dzejes - 13 Października 2009, 11:47

MOFFISS napisał/a
Agi napisał/a
MOFFISS, i co w związku z tym? Co chciałeś nam powiedzieć?


chciałem zwrócić waszą uwagę:
Mijasz ich na ulicy, w urzędach i różnych instytucjach. Możliwe nawet, że z nimi pracujesz, albo studiujesz...


...albo są moderatorami na forum, na którym się produkujesz :roll:
Jeśli chciałeś być kontrowersyjny, to ci nie wyszło.

illianna - 13 Października 2009, 11:50

dzejes, nie demotywuj kolegi, CHCE POMAGAĆ, a nie psuć, to już coś ;P: :mrgreen:
MOFFISS - 13 Października 2009, 11:56

podejmuje się tematów, których nikt nie chce poruszać, przyczyn jest wiele, nie ma nawet potrzeby o nich mówić.
Oprócz wywołanych kontrowersji zostaje jednak coś...w każdym, kto czyta...

dzejes - 13 Października 2009, 11:59

A jakie widzisz motywy, by poruszać pewne tematy?

Są wśród nas. Możesz mijać ich na ulicy, możesz z nimi pracować. Być może masz taką osobę w rodzinie, w gronie bliskich znajomych. Cierpiący na chroniczne obstrukcje...

;P:

illianna - 13 Października 2009, 12:07

dzejes, padłam :bravo
MOFFISS - 13 Października 2009, 12:13

bo większość z nas jest uwikłana w codzienne sprawy I niektóre osoby, czy zjawiska są "niewidzialne" - dostrzegamy je wtedy, gdy zwykle jest za późno, lub ktoś wywoła sporą dawke emocji. Oprócz krasomówczych popisów, zostaje coś, co uwiera przez jakiś czas, jak paproch w oku, wtedy lzawimy, wycieramy chusteczką i na moment dostrzegamy inną rzeczywistość.
Myślę, że dobie masywnych, lejących sie strumieniami informacji...jesteśmy ślepi. Owa niepełnosprawność sprawia nam olbrzymi komfort psychiczny, mamy czas dla siebie, rozwijamy pasje, awansujemy zawodowo, zdajemy egazminy...ale, czy NAPRAWDĘ wiemy jaki jest świat wokół nas?

shenra - 13 Października 2009, 12:26

Myślę, że strasznie generalizujesz, albo chcesz uzyskać taki efekt. A może to w Twoim otoczeniu ludzie nie zwracają na nic uwagi.


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group