Powrót z gwiazd - Kaszanka z grilla czy wściekły pies? Wybór należy do Ciebie.
Lu - 18 Lutego 2006, 09:58
W radio od rana mówią o śniadaniach, tych najlepszych. A przecież wiadomo że na śniadanie (zwłaszcza w weekend) najlepsza jest zimna pizza z dnia poprzedniego z duuuuuużą ilością jakiegoś ostrego sosu
Pako - 18 Lutego 2006, 12:35
A fe ostry sos. Kiedyś tak mogłem, teraz nie mogę: nie lubię i pryszczy się potem pozbyć nie da. A fe...
Ale pizza z dnia poprzedniego fakt - wymiata
Rafał - 20 Lutego 2006, 10:39
Najlepiej jednak wymiata danie "przegląd tygodnia". Jak w akademiku skończyły się finanse, jedzenie, możliwości a została ułańska fantazja to robiło się obchód pokoi i zbierało zapomniane różności z półek i lodówek. Potem na patelnie i gotowe. Np.jajka z kawałkami kiełbasek (po oskrobaniu), trochę sera żółtego, białego, kawałki chleba, puszka szprotek w oleju, resztka przecieru pomidorowego, pół gołąbka, jedna kaszanka - zamieszać, podgrzać i gotowe. A jak do popicia był jeszcze jugosłowiański spitytusik techniczny do odtłuszczania jakichśtam części od silników to była pełnia szczęścia. I tak do stypendium. Szczęściem Odra była blisko i zawsze jakąś rybkę się skłusowało na danie główne. To były czasy ...
Lu - 20 Lutego 2006, 10:46
Rafał napisał/a | A jak do popicia był jeszcze jugosłowiański spitytusik techniczny do odtłuszczania jakichśtam części od silników to była pełnia szczęścia. |
Albo spirytus do czyszczenia urządzeń nawigacyjnych - też mozna spokojnie pić, bez obawy o utratę wzroku....
Rafał - 20 Lutego 2006, 10:52
Lu napisał/a | też mozna spokojnie pić, bez obawy o utratę wzroku.... |
Kiedyś modne były kawały z denaturką. Brało się nieświadomego kolesia do brydża, polewało z normalnej flaszki, potem wjeżdżała spreparowana denaturka. Do orginalnej flaszki wlewało się zwykłej wódeczki zafarbowanej kredką. Jedna - dwie kolejki - koleś się nie wyłamie, jak wszyscy piją - on też musi. Po czym ktoś gasił światło, a reszta gra jakby nigdy nic. Po pytaniu dlaczego nie kładziesz karty - najtwardsi wymiękali
Rodion - 20 Lutego 2006, 10:55
Rafał napisał/a | A jak do popicia był jeszcze jugosłowiański spitytusik techniczny do odtłuszczania jakichśtam części od silników to była pełnia szczęścia. |
Lu napisał/a | Albo spirytus do czyszczenia urządzeń nawigacyjnych - też mozna spokojnie pić, bez obawy o utratę wzroku.... |
Kurcze a myślałem ze tylko ja byłem takim degeneratem konsumujacym spirytus analityczny na kaca.
inquisitor - 23 Lutego 2006, 00:40
No jest jeszcze kompasuwa, zanczy spirytus z wnętrza kompasu - dobry tylko parafiną się przez dwa dni odbija
mawete - 23 Lutego 2006, 15:25
inquisitor: lepszy numer wywinąłem.... katar miałem i zamiast setki jasia setkę politury walnąłem.... innych szklanek wtedy w domu nie miałem ... Tydzień pokostem mi się odbijało............................
Emilia - 2 Marca 2006, 00:59
Mawete
Przecież byś się otruł!!! Politura to lakier do mebli a nie alkohol.
Jak czytam, że pijecie jakieś techniczne skażone spirytusy to normalnie zgroza mnie ogarnia. Po co tak się męczyć??? Moja ciocia miała sąsiada, który (mówiła) pił chyba jakieś borygo, a w niedzielę przemysławkę (to woda kolońska), no ale to był alkoholik z takim dużym sinym nosem (błe). Pamiętam, że bardzo się go bałam.
Zresztą co wy tak z tym piciem? Miało być kulinarnie...
Rafał - 2 Marca 2006, 08:20
Emilia napisał/a | resztą co wy tak z tym piciem? Miało być kulinarnie... |
Kulinarnie jest, a jakże. Wywołam tylko Roberta Makłowicza, równy gość, gotować umie, a jaki trunkowy! W pozytywnych znaczeniach oczywiście, a nie, że od razu pijak. Tak już jest, że pewne dania wymagają udziału alkocholi. Poczynając od chamskiej kiełbaski z rożna, która aż skwierczy z tęsknoty do piwa, poprzez drób podlewany winem i dziczyzny wszelakie wołające o mocniejsze trunki. Noblese oblyże jak to się chyba mówiło u Pratcheta, a u nas znaczy to mniej więcej "jak już naładowałaś mi tyle bigosu, to polej jeszcze setkę". I nic w tym zdrożnego, trza tylko znać swój umiar mocium Panie.
Lu - 2 Marca 2006, 08:39
Rafał napisał/a | Wywołam tylko Roberta Makłowicza, równy gość, gotować umie, a jaki trunkowy! |
O tak! Trunkowy to on jest
Właśnie przypomniało mi sie jak był kiedyś w Szczecinie - późno w noc spotkałam go w szczecińskim klubie Hormon. Był z moimi znajomymi którzy prowadzili wtedy restauracyjkę-bar-kabaratet i nadskakiwali mu żeby pozytywnie wypowiedział sie o ich lokalu, postanowili więc pokazać mu wszystkie knajpy i w każdej wypijali jedno piwo. Kiedy dojechali do Hormona wszyscy byli komletnie pijani.
Dodam jeszcze ze w tym lokalu puszczana jest nieco ostrzejsza muzyka od Nirvany po Rammstein.
Sytuacja:
Makłowicz zatoczył sie szerokim łukiem i cudem trafił tyłkiem na krzesło, zapalił papierosa.
Znajomy siedzi na przeciwko:
- I co Robert , podoba ci sie tutaj?
- Podoba
- A muzyka nie za ostra?
- A co ty, k***a myślisz, ze ja w domu to k***a walczyków wiedeńskich słucham?!
Ubawiłam sie
mawete - 2 Marca 2006, 08:46
Emilia napisał/a | Mawete
Przecież byś się otruł!!! Politura to lakier do mebli a nie alkohol.
|
e tam... złego diabli nie wezmą... a ja jak widzisz żyję
I jestem mawete... a nie Mawete... plizzzzzz.....
elam - 2 Marca 2006, 13:46
Emilio, Emilio, tu jest forum FANTASTYCZNE.... kazdy moze sie chwalic, czym chce..
skoro o piciu mowa, ja kiedys przez przypadek na imprezie wypilam setke spirytusu (wodka sie skonczyla i chcieli drinki ze spirytem robic, a ja sie pospieszylam ) i nie zauwazylam roznicy
Emilia - 2 Marca 2006, 16:13
Elam
Wiem wiem, sama święta też nie jestem. Tylko mnie chodzi o wypijanie tych chemikaliów, a nie alkoholu. Przecież to można umrzeć, a na pewno zrobić sobie dużą krzywdę.
Lu - 2 Marca 2006, 16:51
Rafał napisał/a | Tak już jest, że pewne dania wymagają udziału alkoholi. |
Ale trzeba z tym uważać. We wtorek (śledzik) najadłam się śledzi w occie, tak sotte - bez chleba, a potem zalałam to butelką grzańca którego dodatkowo posłodziłam fruktozą.... to nie było dobre połączenie
Rodion - 2 Marca 2006, 18:18
Emilia napisał/a | Wiem wiem, sama święta też nie jestem. Tylko mnie chodzi o wypijanie tych chemikaliów, a nie alkoholu. Przecież to można umrzeć, a na pewno zrobić sobie dużą krzywdę. |
Jakich chemikaliów! C2H5OH w różnych stężeniach? Epp.. Kto zgasił światło?!
Lu napisał/a | Ale trzeba z tym uważać. We wtorek (śledzik) najadłam się śledzi w occie, tak sotte - bez chleba, a potem zalałam to butelką grzańca którego dodatkowo posłodziłam fruktozą.... to nie było dobre połączenie |
Lu Lepszego przepisu na bombę "porcelanową" dawno nie słyszałem!
Aga - 2 Marca 2006, 19:04
Ja też jestem mięsożerna. I to bardzo. Mięcho pod każdą (no, prawie każdą) postacią to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Za rybami nie przepadam, wyjątkiem jest dla mnie śledź (w śmietanie, z cebulką i korniszonkiem... pyyyycha), wychwalany przez Romka węgorz (jadłam parę razy, rozpływa się w ustach) i łosoś. No i w święta przepraszam się z karpiem. Taki w cebulce, duszony - mniam. Nie pytajcie tylko, ile go jem, bo dla mnie najmniejsza ość to śmiertelny wróg. W zasadzie mało jest rzeczy, których nie lubię. Zalicza się do nich na pewno szpinak - może to kwestia tego, że u mnie robi się go na słodko (ohydztwo do potęgi) i, jak już pisałam, ryby. Zmorą mojego życia jest też rosół i surowy ogórek, którym katowano mnie w przedszkolu. W zasadzie to tyle, jeżeli chodzi o to, czego nie lubię.
A co lubię? Przede wszystkim kuchnię włoską. Wszelkie makarony, sałatki (uwielbiam zwłaszcza te z dodatkiem sera feta) itp., chińszczyznę, ale taką prawdziwą (sajgonki... jak ja dawno nie jadłam sajgonek...) i naszą polską. Bigosik z kiełbasą, podlany czerwonym winem, obowiązkowo gotowany przez trzy dni, pierogi itd. Jest też jeszcze jedna rzecz, którą w moim domu je się tylko raz do roku, na święta właśnie - kutia. Moja rodzina pochodzi z kresów wschodnich i dopiero w czasie wojny została przesiedlona z dzisiejszej Ukrainy w okolice Pszczyny, więc u nas w domu nie ma ani moczki, ani makówek, jest za to kutia. Taka "prawdziwa", robiona od pokoleń zawsze tak samo, według oryginalnego przepisu. Z pszenicy (nie jakiejś tam kaszy, jak widzę czasem w przepisach), z maku, który się uciera, a nie przekręca przez maszynkę - on naprawdę inaczej smakuje. Inna sprawa, że w domu trzeba znaleźć takiego jelenia, który będzie to przez godzinę, czasem godzinę z kawałkiem bez przerwy ucierał z cukrem i wodą. Tym jeleniem w mojej rodzinie jestem ja. Czasem mam co prawda trudności z utrzymaniem widelca w ręce w czasie kolacji, ale to nic
No i barszcz... (coś mnie świątecznie wzięło, ale jak szaleć to szaleć) postny, na wywarze z grzybów. Taki jest tylko raz do roku. Do tego obowiązkowo uszka, robione przeze mnie, tak samo jak pierogi.
I pochwalę się jeszcze. Mogę? Ponoć takiego ciasta drożdżowego, jak robię ja, nie umie zrobić nikt inny w rodzinie. Dlatego przed świętami zamieniam się w etatową kucharkę. I muszę przyznać, że bardzo to lubię. W ostatnie święta ominęło mnie to, co prawda, a to z powodu kilku szwów na palcu nogi (za cholerę nie mogłam chodzić, a szwy ściągał mi dopiero w Wigilię), ale i tak zwlokłam się z wyra, wzięłam tabletkę i poszłam zrobić ciasto do makowca. A Wielkanoc tuż tuż i baby czekają na upieczenie.
Wspomniana już fasolka po bretońsku - pychota, ale tylko z przepisu mojej mamy. Fasolka z puszki (czerwona i biała, po jednej puszce), trochę kiełbasy (śląska albo coś w tym stylu), cebula, przecier pomidorowy w dużych ilościach, papryka słodka w proszku, majeranek, trochę Maggi i jedziemy z tym koksem. W rondelku (teflonowym! - panowie, proszę pamiętać, że w takich miesza się tylko drewnianymi łyżkami) podsmażamy pokrojoną w cienkie półplasterki kiełbasę. Nie wykorzystujemy do tego żadnego tłuszczu, pozwalamy tylko, by wytopił się ten z kiełbasy. Później, kiedy już się podsmaży, wyjmujemy ją z rondelka, uważając, by tłuszcz został w środku, i wrzucamy pokrojoną w drobną kostkę cebulę. Później, kiedy cebula się zeszkli, wrzucamy fasolę (razem z zalewą!!!), kiełbasę i podlewamy to odrobinę wodą. Dodajemy do tego słoiczek lub dwa koncentratu pomidorowego (jeżeli ktoś ma własnej roboty. Jeżeli kupny, wystarczy jeden słoiczek). Doprawiamy to solą, pieprzem, majerankiem, Maggi i czekamy. Trzeba potem, w zależności od konsystencji, podlewać wodą albo odparowywać. Po piętnastu minutach jest gotowa do zjedzenia. Pychota. A jak piecze!
Poza tym zarzucę jeszcze przepisem na pyszne piersi kurczaka w pieczarkach i zupę cebulową, ale to już jak pojadę do domu i wypytam mamę.
Sery lubię - ale żeby jakoś tak uwielbiać to nie. Jest tylko jeden gatunek sera, który kocham, a którego zostałam pozbawiona. Camembert. A to wszystko przez migreny. Okazało się bowiem, że podobno sery pleśniowe (brie też) mogą wywoływać migreny. No i się skończyło. Drugi raz w szpitalu na neurologii nie chcę wylądować. Zwłaszcza z podejrzeniem guza mózgu albo padaczki (a takie były podejrzenia). Za to obłędne sery jadłam w Holandii. Nawet przywiozłam rodzince na Święta Wielkanocne i się zażeraliśmy.
Owoców morza nie miałam jeszcze okazji spróbować, a nęci mnie, nęci... Zwłaszcza jak mama opowiada o krewetkach marynowanych przez jej wujka podczas rejsów...
Duke napisał/a | No i jeszcze wiejskie świniobicie - tylko dla twardzieli - znam patu twardzieli co po zabijaniu cielaka przeszli na wegetetarianizm |
Nie przypominaj mi... Jako mała dziewczynka (miałam może 7 lat, jak było ostatnie świniobicie) zawsze słyszałam te kwiki... Ale z drugiej strony, takiej polędwiczki toście nie jedli... Rozpływa się w ustach, chociaż małe toto. Aha, i czemu wspominając świniobicie wspominasz o cielaku? Wszak sama nazwa wskazuje, co się szlachtuje.
Lu - 2 Marca 2006, 19:28
Aga napisał/a | szpinak - może to kwestia tego, że u mnie robi się go na słodko (ohydztwo do potęgi) |
Ha! Tego jeszcze nie jadłam. Jako znany miłośnik szpinaku poproszę o przepis
Aga napisał/a | Za to obłędne sery jadłam w Holandii. |
O tak! Najbardziej lubię twardy Old Amsterdam !
Ale placek drożdżowy jest jedną z niewielu rzeczy których nie tknę nawet kijem
Bleeeeeeeeeeeeeeeee
Aga - 2 Marca 2006, 20:19
Lu napisał/a | Aga napisał/a | szpinak - może to kwestia tego, że u mnie robi się go na słodko (ohydztwo do potęgi) |
Ha! Tego jeszcze nie jadłam. Jako znany miłośnik szpinaku poproszę o przepis |
Musiałabym poprosić babcię. Nie wiem, kiedy będę się z nią widzieć, ale przy najbliższej okazji wyciągnę z niej ten przepis. Do tego je się jajko sadzone.
[quote="Lu"] Aga napisał/a | Za to obłędne sery jadłam w Holandii. |
O tak! Najbardziej lubię twardy Old Amsterdam !
[quote="Lu"]Ale placek drożdżowy jest jedną z niewielu rzeczy których nie tknę nawet kijem
Bleeeeeeeeeeeeeeeee
Bo nie jadłaś mojego. Jeszcze ciepły w środku, polukrowany, z rodzynkami... Jezu, narobiłam sobie ochoty na drożdżowe... Chyba jak pojadę jutro do domu, to upiekę. A rodzinka będzie mieć zysk z moich fanaberii.
Anonymous - 2 Marca 2006, 21:05
Aga napisał/a | Zmorą mojego życia jest też rosół i surowy ogórek, |
Znalazlam bratnią duszę Nikt dotąd nie był w stanie zrozumieć mojej awersji do surowych ogórków. Moja zlośliwa rodzina przy każdej okazji proponuje mi mizerię, po czym przez kwadrans wszyscy wydziwiają, jak można nie lubić ogórków. Nie lubię też arbuza (zbyt ogórkopodobny).
Mięsko też lubię, ale nie znoszę flaczków, wątróbki i tym podobnych rarytasów.
Aga - 2 Marca 2006, 21:39
Ha, Miria, muszę cię zasmucić. Dla mizerii bowiem robię wyjątek. Bo mizerię uwielbiam, ale już surowego ogórka w plasterkach (np. na kanapce) nie przełknę. Ale czuję to powinowactwo dusz. Ludzie z awersją do ogórków zielonych - łączcie się!
Emilia - 2 Marca 2006, 21:59
Aga napisał/a | Ha, Miria, muszę cię zasmucić. Dla mizerii bowiem robię wyjątek. Bo mizerię uwielbiam, ale już surowego ogórka w plasterkach (np. na kanapce) nie przełknę. Ale czuję to powinowactwo dusz. Ludzie z awersją do ogórków zielonych - łączcie się! |
A co powiesz na chłodnik:
botwinka, świeże ogórki w kosteczke, szczypior, koper, sok z cytryny kefir, śmietana, jajeczka na twardo - przyprawiony na ostro pieprzem i porządnie schłodzony
Anonymous - 2 Marca 2006, 22:19
Cytat | A co powiesz na chłodnik:
botwinka, świeże ogórki w kosteczke, szczypior, koper, sok z cytryny kefir, śmietana, jajeczka na twardo - przyprawiony na ostro pieprzem i porządnie schłodzony |
No własnie ten cholerny ogórek wszystko psuje Botwinkę kocham, ale surowego ogórka w żadnej postaci... Gotowa jestem zabić, jak mi ktoś do sałatki wrzuci
dzejes - 3 Marca 2006, 02:23
Widzę, że tu sami mięsożercy. Ja w sumie od święta też taki stek wysmażony lubię... Ale tak przeciętnie to warzywa+ryby. Miód uwielbiam. Taka kromka Wasy z miodem spadziowym....mmm...do tego kawa zbożowa i ja jestem kontent.
Ale w święta lecimy z kołdunami i innymi zbytkami
Tylko niestety jestem jak Fronczewski z kabaretonu opolskiego '91, gdy się żalił, że za kulisami wszyscy piją, a po nim tylko widać. No i jak w życiu, ludzie jedzą pyszne rzeczy, a po mnie widać
A poza tym mnie tu nie ma, jest 2.30 i śpię.
Romek P. - 3 Marca 2006, 10:23
dzejes napisał/a | Widzę, że tu sami mięsożercy. Ja w sumie od święta też taki stek wysmażony lubię... Ale tak przeciętnie to warzywa+ryby. |
No tak, bo ryba to fcale a fcale nie miensko
To mi przypomina, że w niektórych średniowiecznych zakonach to umartwianie sie rybami zamiast mięsa prowadziło do degradowania opatów Taki jeden, z Francji, próbował sprowadzić jakąś rzadką a pono smaczną rybeńkę z krajów arabskich... no i źle skończył, bo mu biskup rybkę zabrał - też byl ciekaw smaku - opata na zbity ten tego wyrzucil...
Nie ma lekko z rybami, trzeba cierpieć. A jak ości ma, to już w ogóle...
Rodion - 3 Marca 2006, 11:28
Romek P. napisał/a | To mi przypomina, że w niektórych średniowiecznych zakonach to umartwianie sie rybami zamiast mięsa prowadziło do degradowania opatów |
A mi przypomniał sie przepis ze średniowiecznego kodeksu cechowego, by łosośia nie podawać czeladzi cześviuej niż trzy razy w tygodniu!
Romek P. - 3 Marca 2006, 11:47
Rodion napisał/a | Romek P. napisał/a | To mi przypomina, że w niektórych średniowiecznych zakonach to umartwianie sie rybami zamiast mięsa prowadziło do degradowania opatów |
A mi przypomniał sie przepis ze średniowiecznego kodeksu cechowego, by łosośia nie podawać czeladzi cześviuej niż trzy razy w tygodniu! |
Łosoś był solony i doprawdy paskudny, a uderzanie rybimi ogonami w talerze psuło akustykę refektarza
Rafał - 3 Marca 2006, 12:07
Aga napisał/a | Nie przypominaj mi... Jako mała dziewczynka (miałam może 7 lat, jak było ostatnie świniobicie) zawsze słyszałam te kwiki... Ale z drugiej strony, takiej polędwiczki toście nie jedli... Rozpływa się w ustach, chociaż małe toto. |
Świniobicie, świniobicie, coś w tym jest i to bardzo atawistycznego. Bił kto z was świnie? Pamiętam kiedyś jak byłem mały, przed świętami robiło się świniobicie. Raz świnia dostała obuchem przez łeb, nożykiem w serducho i ... jak sie nie zerwie i dłuuuga. Z tym nożykiem rzecz jasna. Padła gdzieś po 300 metrach, ale to był sprint. I weź potem przytargaj te 120 kg z powrotem na stół. I kaszanki się nie zrobiło
Za to chyba nigdy nie będę zarzynał już owiec. Raz musiałem asystować i mam dość. Świnia to w sumie łatwa sprawa, ale przy owcach wymiękam, chyba delikatnej natury jestem. Wiecie, że owca jak połapie się, ze idzie pod nóż to płacze? Dosłownie lecą jej łzy, a trzeba na żywca łeb urżnąć. Może i stąd te Araby takie rezuny?
dzejes - 3 Marca 2006, 12:28
Romek P. napisał/a |
No tak, bo ryba to fcale a fcale nie miensko
|
No tak, głupio wyszło. Jednak będę się upierał, żę kergulena (co za smak!) to co innego niż boczek.
Rafał napisał/a |
Świniobicie, świniobicie, coś w tym jest i to bardzo atawistycznego. Bił kto z was świnie?
|
Ja raz widziałem. Mały byłem i wcale mi się nie podobało.
Raz też widziałem cielakobicie. Też mi się nie podobało.
Najbardziej wk%#^^jące było to, że wszyscy mieli gdzieś to, że zwierzę wiedziało co się dzieje. Ostrzenie siekiery i noży na oczach świni? Przecież można inaczej.
Mam "na koncie" sporo zwierzątek (myszy i szczury), ale zawsze dbam o to, by kandydat nie wiedział co się dzieje. A, i jeszcze jedno: nie dla siebie, jeno
dla nich
EDIT: Co do łososia, to sprawdźcie ceny. Można go kupić w cenie średniej jakości wołowiny.
Lu - 3 Marca 2006, 12:34
dzejes napisał/a | Jednak będę się upierał, żę kergulena (co za smak!) to co innego niż boczek. |
Kerguleny ubóstwiam! Schabowy nie ma sznas
A dodatkowo nie mają dużo ości
A wąż to podobno najlepszy jest pieczony na patyku....
|
|
|