Blogowanie na ekranie - Ziarno prawdy, miara kłamstw.
Ozzborn - 30 Sierpnia 2010, 15:30
Martva napisał/a | Niestety uzależnienie od neta powoduje spadek czytelnictw | sru, choć mimo to poniżej 50paru nie zszedłem od kilku lat. Czytelnictwo wzrasta mi znacznie w okolicach sesji
Ellaine - 30 Sierpnia 2010, 16:13
Ozzborn napisał/a | Czytelnictwo wzrasta mi znacznie w okolicach sesji :mrgreen: |
Mnie również, ale zwykle to są jakieś Zmierzchy, albo inne Pamiętniki Księżniczek. Aż wstyd się przyznać ;)
Normalnie, jak muszę robić dużo rzeczy na raz to czytam pewnie (średnio) po dwie książki miesięcznie (piszę średnio, bo zdarzają się miesiące w których w ogóle nie czytam; jakiś paskudny dół, czy coś w ten deseń). Ale tak po prawdzie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam, chociaż często myślałam o tym, żeby spisywać książki, które czytałam w danym miesiącu. Tylko, że zwykle na planach pozostawało.
Ozzborn - 30 Sierpnia 2010, 16:18
Ja tylko stawiam kreski w kalendarzu. Mam też listy kilku autorów i jakieś rankingi na których odhaczam I fakt zadażają mi się depresje czytelnicze - właśnie chyba wychodzę z jednej.
Ziuta - 30 Sierpnia 2010, 16:50
Od stycznia prowadzę listę książek przeczytanych. Przed Polconem skończyłem Wieczny Grunwald Twardocha. Przypadł mu numer 40.
Martva - 30 Sierpnia 2010, 16:53
Kurczę, ja na razie dopiero 26
Ellaine - 30 Sierpnia 2010, 17:12
Ja 21 na pewno... musiałabym policzyć, co czytałam w innych miesiącach, ale połowy książek i tak nie pamiętam
Kai - 30 Sierpnia 2010, 17:30
Ellaine napisał/a | inne Pamiętniki Księżniczek. |
Dlatego 13 tomów McCaffrey uważam za czytelniczą porażkę. Potem jednak zaczęłam wracać do ulubionych autorów i myślę, że ok 15 książek na miesiąc wyciągam bez problemu, zważywszy, że co innego czytam w pracy przy śniadaniu, co innego w autobusie.
Ellaine, Expanded Universe się nie pamięta. Po prostu.
Ellaine - 30 Sierpnia 2010, 17:34
Kai napisał/a | 13 tomów McCaffrey |
Nie przeczytałam wszystkich 13stu, chyba ostatniego, albo dwóch ostatnich już nie zdzierżyłam. Zaczęłam czytać w trakcie sesji, a te już wychodziły grubo poza, więc nie miałam potrzeby się odmóżdżać i sobie darowałam. Tak samo miałam z serią Pamiętniki Wampirów, dopóki trwała sesja, dopóty je czytałam. Gdy ostatni egzamin zdałam, Pamiętniki poszły w odstawkę w połowie czwartego tomu chyba. Nie było sensu tego czegoś kończyć.
Ozzborn - 30 Sierpnia 2010, 17:43
właśnie policzyłem swoje - nie jest tak źle, na razie 34 pozycje.
Kai - 30 Sierpnia 2010, 17:48
Powiedzmy, że dopóki był ex, dla jego przyjemności przeczytałam ile się dało i starałam się udawać, że mi się podoba. Ale chyba jako nastolatka sama pisałam lepiej.
Swego czasu jednak przeczytałam wszystkie "Angeliki" dostępne na rynku, więc babska lektura nie jest mi aż tak całkiem obca.
Aktualnie pożeram na przemian Kinga, Koontza, do śniadania Mary Higgins Clark i zabieram się za Eriksona. Już raz się zabrałam, ale chyba nie byłam gotowa. Teraz jestem.
SithLady - 31 Sierpnia 2010, 20:15
Ellaine napisał/a | Wiesz, Ozzborn, miałam dużo wolnego czasu. Luby pracował całe dwa miesiące, wracał dopiero o czwartej popołudniu, więc żeby się nie nudzić, kiedy go nie było brałam książkę i czytałam. Niektóre tak mnie wciągnęły, że dzień wystarczył, żeby je zacząć i skończyć (poza tym niektóre były śmiesznie krótkie, jak wszystkie cztery tomy Ucznia Jedi).
|
Ucznia Jedi jest więcej ale nie po polsku. Ja starwarsy czytam prawie wyłącznie w oryginale, ale ostatnio mam trochę zaległości. W pierwszym półroczu czytałam głównie wampiry (ale nie Zmierzch), potem trochę się zaczęłam rozglądać po urban fantasy, a przed Polconem pochłonęłam Przedksiężycowych
Ellaine - 1 Września 2010, 07:17
SithLady napisał/a | Ucznia Jedi jest więcej ale nie po polsku. |
Chyba z szesnaście książek, jeśli dobrze pamiętam. A na polski przetłumaczone siedem, albo osiem tomów.
Siedzę tutaj, słucham Radia Katowice przez Internet... I akurat wspomnieli o tytach, które dzieciaki dostawały z okazji pójścia do szkoły. Pamiętam swoją tytę. Była prawie tak duża, jak ja kiedy miałam siedem lat. Potem chyba dostałam tytkę, jak szłam do gimnazjum, bo do liceum to chyba już nie, prędzej po prostu czekoladę. I jak szłam na studia to pierwszego października Mama dała mi gorzką czekoladę, na osłodę
A, bo ja tak piszę o tych tytach, to dla tych, co może nie są obeznani z poniemiecką-śląską obyczajowością, wyjaśnię o co mi chodzi. Taka tradycja tutaj jest, że jak bajtel idzie do szkoły to dostaje piękny, kolorowy rożek wypełniony aż po brzegi łakociami - taki róg obfitości. (W szpicę zwykle dawało się trochę kasztanów, bo tak.) Oczywiście im większa tyta tym lepiej! Nie wiem jak teraz to wygląda, ale pewnie gdziekolwiek będę mieszkać i jeśli będę miała dzieci to moje dostaną takie tyty, nawet jeśli miałabym własnoręcznie zrobić taki rożek (co w zasadzie nie jest szczególnie trudne, tylko ważne, żeby był możliwie wytrzymały).
Anonymous - 1 Września 2010, 11:09
Fajny zwyczaj, nigdy dotąd o czymś takim nie słyszałam, a szkoda!
Ellaine - 1 Września 2010, 16:28
Ano, też tak myślę, że fajny jest. Zwłaszcza wydaje się być jeszcze bardziej przyjemnym ten zwyczaj, gdy jest się tym, kto dostaje tytę. ;)
Kai - 1 Września 2010, 16:46
Ellaine napisał/a | jeśli będę miała dzieci to moje dostaną takie tyty |
Moje nie dostało. Wyjaśniłam mu, że tam są słodycze i już nie miał pretensji Dostał za to kolejny keyboard Casio cośtam.
Ellaine - 2 Września 2010, 10:08
Nie no, ja to jestem strasznie łasa na wszelkie maszkety, znaczy słodkości. Ale jeśli moje dzieci wolałyby coś innego dostać w "tycie" to czemu by nie, chodzi o sam fakt podarowania dziecku coś z czego by się ucieszyło, kiedy idzie pierwszy raz do tej strasznej szkoły. ;) Przynajmniej ja tak odbieram tę tradycję.
Matrim - 2 Września 2010, 11:03
Ellaine napisał/a | Ale jeśli moje dzieci wolałyby coś innego dostać w tycie to czemu by nie, |
Biorąc pod uwagę dzisiejsze tryndy, to bez quada w tycie się nie obejdzie. I cóż to będzie za tyta!
Ellaine - 2 Września 2010, 11:06
W granicach rozsądku, Matrimie. W granicach rozsądku. A zresztą, zanim do tego dojdzie to jeszcze wiele wody upłynie.
Kai - 2 Września 2010, 11:20
Matrim, dla mnie ten keyboard był w granicach rozsądku, bo nie za drogi, a stary się zepsuł. Ot, taka metoda załatwiania sprawy, jak kupowanie skarpetek czy koszuli w prezencie.
Matrim - 2 Września 2010, 12:41
Ja wiem, tak sobie czarno pożartowałem
Kai - 2 Września 2010, 12:58
Matrim napisał/a | Ja wiem, tak sobie czarno pożartowałem |
Odpowiem Ci jak moja Mama, tylko się nie obraź, bo to na odczynienie uroku "Oby się Twoje słowa w g... obróciły".
Ale co prawda, to prawda, i roszczenia, i prezenty eskalują
Matrim - 2 Września 2010, 13:08
Kai, się nie obrażę, a co więcej, sam się pod tym podpiszę
Ellaine - 10 Września 2010, 17:25
Luby pragnął skorzystać z komputera. Tak się składa, że jestem w trakcie zmiany jednej starej maszyny na drugą - też starą, ale młodszą od tej pierwszej. Obie maszyny stoją u mnie w pokoju. Muszę tutaj nadmienić, że mam tylko jeden monitor i jedną myszkę, za to dwie klawiatury. Z tego powodu też był problem przy przerzucaniu sporej ilości danych z jednego komputera na drugi, ale od czego się ma Internet? Wujek Google podpowiedział jak zrobić małą domową Sieć, a że kabel odpowiedni w domu miałam, znajomy brata zaś miał odpowiednie narzędzia to i dało się kabel dostosować do wymagań. I tak powstała Sieć. Dzięki czemu mając do dyspozycji jeden monitor i dwa komputery udało się w miarę sprawnie przerzucić z dysku na dysk wszystkie pliki, z którymi nie chcę się pożegnać.
Wracając jednak do sprawy. Luby pragnął skorzystać z komputera, ponieważ przywiózł ze sobą grę strategiczną, nie pamiętam jaką, w każdym razie miał ochotę ją zainstalować u mnie i zagrać. Dlatego też zapytał, patrząc na obie maszyny:
- Który z tych kompów się włącza?
- Czarny - odpowiedziałam nie myśląc zbyt długo, ponieważ akurat zajęta byłam książką Gaimana, "Amerykańscy bogowie". W pokoju jednak zapadła dziwnie skonsternowana cisza. Spojrzałam na Lubego, nie rozumiejąc - o co mu chodzi? Ten zaś patrzył to na jeden komputer, to na drugi.
- Który czarny? - zapytał w końcu, a ja zaczęłam się śmiać serdecznie. Zupełnie zapomniałam, że obie obudowy są czarne!
- Ten bliżej okna - odpowiedziałam mu, gdy wreszcie udało mi się opanować. - A, i myszka jest podłączona do niego. A ta klawiatura, co jest na biurku to nie, tylko ta, co leży na obudowie - wytłumaczyłam mu jeszcze. Szczerze mówiąc, musiałam to przetłumaczyć parokrotnie, bo chyba jakbym to powiedziała sama do siebie to też bym nie zrozumiała o co mi chodzi.
***
Luby opowiedział mi po przyjeździe do mnie zabawne historie z pociągu i pozwolił mi tutaj o nich napisać. Toteż dzielę się z Wami! Historie te są z kategorii - pomyłek telefonicznych. Luby jechał do mnie pociągiem przez całą Polskę Zachodnią. W pewnym momencie zadzwoniła jego komórka. Rzuca okiem na wyświetlacz - numer nieznany. Odbiera:
- Zginęliście na tych grzybach? - pyta go kobiecy głos.
- E... nie jestem na grzybach. Pomyliła pani numer - odpowiada uprzejmie Luby.
- Nie? Och. Pardon - żegna się kobieta ze śmiechem.
Nie mija pół godziny, kiedy znów odzywa się telefon. Ponownie numer nieznany.
- Tak, słucham?
Tutaj Luby nie był mi w stanie dokładnie powtórzyć całej kwestii, ale powiedział, że słychać było, że człowiek ten powtarzał te słowa wielokrotnie. To było coś mniej więcej takiego:
- Młodszy aspirant Jakiś Tam z Komendy Jakiejś Tam Gdzieś Tam, czy pan Maciej S.?
- E... Nie.
- A jest tam gdzieś w pobliżu?
- Nie.
- A czy wie pan, gdzie on jest?
- Nie. Nie znam człowieka.
- Czy dodzwoniłem się pod numer - tu podał numer Lubego - ?
- Tak.
- A, to dziękuję, przepraszam. Do widzenia.
Wiecie, co? Jak policjant mówi "do widzenia" to chyba trzeba się martwić, prawda? Zapytałam o to samo Lubego, a on na to, że w sumie... *śmiech* Potem Luby dodał jeszcze, że później dostał sms od operatora, że ktoś próbował się do niego dodzwonić, kiedy akurat przejeżdżał przez teren pozbawiony zasięgu. I zgadnijcie któż to był? Tak! To również był nieznany numer...
Ellaine - 26 Września 2010, 10:24
Usiądź, moja droga. Napijesz się czego? Wody? Może herbaty? nie?
Co u mnie? Ależ wszystko w najlepszym porządku. Tak, jak najbardziej. Nie, nie. Nic mnie nie trapi. Tak, wiem, nie potrafię kłamać.
Tak, owszem. Ale widziałaś jak pięknie wykafelkowali mały przedpokój? "Pękła rura". Niezła ściema. Uwierzyłam, czemu miałam nie wierzyć? W końcu przed wyjazdem w ubikacji ciekło z zaworu przy spłuczce. Rury stare to i pęknąć mogła, bo czemu by nie. A tu wchodzę do mieszkania i patrzę - kafelki! No, no. Muszę przyznać, byłam pod wrażeniem. Zresztą, widziałaś je. Ładne są, takie brązowe i trochę udające drewno. Zabawne, ale podoba mi się.
Tak, tak... tylko teraz będą musieli uważać wracając do domu po imprezach, żeby się na nich nie rozjechali. Na wykładzinie było trudniej się poślizgnąć. No, tak... ale jak się ma ostro w czubie to podłogi bardzo umiejętnie się przytulają do człowieka bez względu na ich fakturę. Podłogi, nie człowieka. Chociaż? Mniejsza o to.
A poza tym? Oj, moja droga, podróż minęła mi cudownie. Aczkolwiek przez ostatnie dwie godziny jazdy pociągiem zaczynało mi się straszliwie nudzić. Jednak dobrze sądziłam, że pratchettowska "Maskarada" będzie za krótką książką na prawie dziewięć godzin jazdy. I była. Ale nie można zaprzeczyć - lektura warta przeczytania. Przecież doskonale wiesz, że uwielbiam jego powieści. Może jutro po pracy pojadę na Rybnicką po parę książek? No, może niekoniecznie Pratchetta, ale to jeszcze się zastanowię, tam jest naprawdę ogromny wybór!
Nie, nie wyciągniesz ze mnie nic więcej! Że co, że smutna jestem? Ot, takie tam, codzienne sprawy. Awantura na przywitanie, doskonale to wiesz, więc po co mnie pytasz, moja droga Rzeczywistości? Och, nie lubisz swojego imienia, ale przecież ominęłam twój przydomek. Szara jakoś faktycznie nie brzmi ładnie. Mogę ci mówić Realitas, jeśli wolisz.
Pamiętasz tę dziewczynkę w pociągu? Śliczna była, prawda? Złote loczki, rumiana buzia i błękitne, błyszczące oczy. Bardzo podobna do swojej mamy. Owszem, ciekawa świata bardzo. Tak! Chyba ją zainteresowały moje glany. - Buty. To są buty tej pani - powiedziała jej mama. - Ty też masz buty - mruknęłam ja, spoglądając na dziewczynkę. Ale nie wiem, czy słyszała. Zresztą, nie starałam się jej zagadywać. Albo jak wpatrywała się we mnie. Czułam jej wzrok, ale udawałam, że nic nie zauważam - zbyt zajęta czytaniem. A kiedy spojrzałam w jej kierunku to uśmiechnęła się do mnie. "Udało się!" Tak, miło było na nią patrzeć. Fajny dzieciaczek. A potem tak ciekawie zaglądała na okładkę Maskarady. Kolorowe to takie, więc interesujące. A bo ja wiem? Mówić nie mówiła, ale umiała chodzić, może miała nieco ponad rok? Półtorej? Nie mam dzieci, trudno mi oceniać ich wiek na oko. Zresztą - sama wiesz - na oko, to chłop w szpitalu umarł!
No, jest Antek, ale on ma dopiero i już pięć i pół miesiąca, i pewnie się zmienił bardzo przez ostatnie dwa tygodnie.
Tęskniłaś za mną, Realitas? Cóż, jeśli mam być szczera, to ja za tobą niekoniecznie. Ale wiesz, że może za kilka miesięcy to, co jest odskocznią będzie tobą? Cieszysz się? bo ja owszem. Ale wiesz? mogłaś z okazji mojego powrotu do piekła zafundować mi chociaż ładniejszą pogodę, trochę słońca by ci nie zaszkodziło, naprawdę.
Tak, tak. Piekło to my i nasze myśli. Zmienię to, zobaczysz. Nie śmiej się ze mnie! Naprawdę się zmienię. Muszę. Dla Lubego też. Ale przede wszystkim dla siebie. Też jestem ważna i mam prawo do nieba.
Ellaine - 28 Września 2010, 18:36
Jak zwykle przyjechałam za wcześnie.
Powyższe zdanie to jedno wielkie niedomówienie. Ponieważ – jak zwykle – jest nieusprawiedliwione, przecież dopiero drugi dzień w pracy byłam. Przyjechałam? Nie moja wina, że jazda późniejszym autobusem spowodowałaby, że przyszłabym do biura o kwadrans spóźniona. Zdecydowanie jednak byłam – za wcześnie. O całe dwadzieścia minut.
Postanowiłam więc sztucznie skrócić czas. Wysiadłam z autobusu na odpowiednim przystanku, ale zamiast pójść najprostszą drogą do Starego Banku – jak nazywam ten budynek – poszłam w drugą stronę, by obejść cały kwartał. Po prawej minęłam Katedrę, skręciłam w prawo, minęłam Instytut Chemii. Przeszłam nad Rawą, której nurt był rwący niczym w górskim potoku a poziom wody był wyższy niż zazwyczaj. Kolor, tylko ten szarobury kolor się nie zmienił ani o jotę. Przeszłam kilkanaście metrów wzdłuż rzeki. Ponownie skręciłam w prawo. Przeszłam po raz kolejny nad Rawą po kładce. Trudno to inaczej nazwać – drewniany mostek. Po drugiej stronie ulicy jest prawie taka sama kładka, tylko że w tamtej brak paru desek i widać betonowy podkład. Przeszłam obok Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska, aż wreszcie znalazłam się przed Starym Bankiem. Piętnaście minut przed czasem… Ironia losu, bo gdzieś w trakcie tego spaceru w chłodzie i mżawce pomyślałam, że pewnie musiałabym trzykrotnie obejść kwartał, żeby być mniej więcej za pięć ósma. I niestety miałam rację. Nie podjęłam się jednak takiej wyprawy, gdyż zimny wiatr przenikał przez warstwy ubrania.
Pchnęłam drzwi umieszczone w ciemnej bramie wjazdowej. Znalazłam się na nie przesadnie interesującym dziedzińcu. Kilkakrotnie przecinałam go w ciągu zeszłorocznego sierpnia, idąc do pomieszczeń magazynowych w piwnicy. Tym razem jednak skręciłam na lewo, wchodząc w drugie drzwi, bo pierwsze chyba zawsze są zamknięte – a przynajmniej wczoraj były. W każdym razie – znalazłam się w dużo cieplejszym otoczeniu. I znów, idąc wolno po schodach o miłym dla oka, jasnym kolorze doznałam uczucia pewnego odrealnienia. Tak, jak wczoraj, miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie… O jakieś sto lat... Nie mam pojęcia dlaczego – zwłaszcza, że jak byłam tam wczoraj, przez chwilę pracowałam w biurze… Za oknem szarość, i chwiejące się na wietrze gałęzie kasztanowca o pożółkłych, pozwijanych liściach. A ja siedzę, pracuję i mam wrażenie, że jestem Niemką i pracuję w pruskim urzędzie.
Dzisiaj chyba to sobie po prostu wkręciłam jeszcze bardziej, więc uczucie to było silniejsze. I dziwnie miłe. Jakbym żyła wówczas i była szczęśliwsza niż teraz. Tak, to zdecydowanie powinno się leczyć, ale cóż zrobić.
(ten budynek rzeczywiście istniał już te prawie sto lat temu... Teraz w tle widać budynki Uniwersytetu, w tym mój Wydział. A bank nie jest już bankiem)
W każdym razie dzisiaj pracowałam w Rektoracie, przekładając sprawy z teczek do teczek i układając akta w układzie chronologicznym w obrębie spraw. Oczywiście one były ułożone chronologicznie, ale odwrotnie. Zresztą, nie przeszkadzało mi to. Nawet fakt, że prawdopodobnie ładnie układałam coś, co niedługo pójdzie do zgniatarki. Nic to! Atmosfera przecież jest najważniejsza i samopoczucie, a nie to, co się robi… Przynajmniej nie do końca.
W tle grało radio, wokół mnie coś się działo – a to przyszła kontrola, a to jakiś dziekan, a to telefony się urywały… A ja siedziałam jako ta ostoja ciszy i spokoju otoczona przez sprawy, które już dawno zostały zakończone. Przekładając z teczki do teczki akta dotyczące ludzi, których w życiu nie poznam. Nic to.
Panie w Dziale, gdzie miałam przyjemność pracować, były dla mnie bardzo uprzejme. Z samego rana jedna z nich, która chyba miała trzymać nade mną pieczę, zaproponowała mi herbatę, albo kawę. Szczerze mówiąc to nie chciałam robić kłopotu… No, ale w końcu się zgodziłam. Potem grzecznie pozmywałam po sobie, żeby nie było, że studenci to tacy okropni są. Zwłaszcza, że w czwartek pewnie znów będę tam pracować. Zresztą - Pani M. wydawała się być zadowolona z tego, co zrobiłam i nawet wyraziła nadzieję, że w czwartek do nich wrócę. W każdym razie jutro jadę do Chorzowa, i pewnie nie mam, co liczyć, że przysiądzie mi na bucie sikorka modra…
*
W ogóle dzisiaj, kiedy już zdołałam wrócić do domu, zdarzyła mi się rzecz, co do której nie potrafię podejść jednoznacznie. Sprawdziłam jak zwykle, co też ciekawego wcisnęli nam do skrzynki. W większości oczywiście były to foldery reklamowe, poza jedną przesyłką. Koperta z okienkiem – aha, pewnie jakiś rachunek albo coś z banku do brata, pomyślałam odruchowo. Dopiero, gdy spojrzałam na adresata, zaschło mi w gardle z wrażenia… Stempel Przychodni, przez kopertę widzę duży napis: Zaproszenie, a w okienku wytłuszczonymi literami imię i nazwisko: Urszula Ł…
28. września 2010. Dziś mija jedenaście miesięcy, odkąd Jej nie ma ze mną. A na stoliku w moim pokoju leży zaklejony wciąż list-zaproszenie zaadresowany do Niej. I zupełnie nie wiem, co z tym zrobić. Otworzyć, wyrzucić? Oddać ojcu… i pewnie sprawić mu przykrość?
Kai - 28 Września 2010, 19:37
Ellaine, zostawić nieotwarte. Nie rozdrapuj własnych ran, ani cudzych.
Takie... niedopowiedzenie, które może kiedyś się samo dopowie.
Tulę cieplutko, przyjdź jutro na spotkanie, może uda się pogadać.
Godzilla - 28 Września 2010, 19:46
Takie rzeczy niestety się zdarzają. Zachować równowagę ducha. Czasami poczucie humoru - np kiedy rachunki za telefon przychodzą na osobę nieżyjącą od 20 lat - przypadek z mojej rodziny.
Też przytulam.
ilcattivo13 - 28 Września 2010, 21:59
Ellaine - 29 Września 2010, 15:51
Cóż, jednak otworzyłam. Nie było nic ważnego, a może mnie się uda skorzystać z zaproszenia na bezpłatne, kompleksowe badanie słuchu. Muszę tam tylko przedzwonić i dopytać.
Ellaine - 30 Września 2010, 19:51
Jeśli się powtarzam, to proszę mi to powiedzieć, ale:
Czy pokazywałam już Wam poniższe zdjęcie? Przedstawia ulicę Warszawską w Katowicach. Fragment budynku po lewej (pierwszego po lewej) to oczywiście Teatr im. Stanisława Wyspiańskiego, znany także jako Teatr Śląski. A ja stałam na Rynku, chociaż xan4 oczywiście stwierdzi, że to nie jest Rynek, ale on się nie zna :P
Uwielbiam je. Bo długo na nie "chorowałam". I przy robieniu tego zdjęcia objawiły się moje destrukcyjne zapędy, znaczy samobójcze - oczywiście. Ponieważ robienie zdjęcia stojąc centralnie na środku skrzyżowania tramwajowego, gdzie z każdej strony może nadjechać stare N105, albo nowy Karlik. No, ale nic to! I tak mi się podoba to zdjęcie. Szkoda, że nie mam aparatu, porobiłabym więcej zdjęć w Katowicach i pokazałabym Wam w jakim pięknym mieście mieszkam. :)
|
|
|