To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Piknik na skraju drogi [książki/literatura] - Nasze literackie gusta i guściki

Gustaw G.Garuga - 5 Sierpnia 2008, 20:56

Miał być EOT, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że jewgienij strzelił tzw. babola. A nawet dwa. Jeden - logiczny - polega na tym, że orędując za... nie wie(m) już w sumie czym, i przestrzegając przed jazdą stępa, by nie weszła ona autorom w krew, podaje przykład Picassa, któremu malowanie klasyczne (jazda stępa) nie przeszkodziło z czasem dojść do kubizmu (cwał), czy Opętanych, po których Gombrowicz miał dopiero wstąpić na ścieżkę artystycznej samodzielności. (Zaraz usłyszę, że już nie o tym mowa - aha, nie ze starym dyskutantem forumowym te numery ;) ) Drugi błąd jest merytoryczny - otóż ci właśnie Opętani Gombrowicza powstali po Ferdydurke, Iwonie księżniczce Burgunda i Pamiętniku z okresu dojrzewania (z powodów m.in. finansowych), tekstach bynajmniej nie konwencjonalnych (i dlatego są nie czystą pulpą, a grą z konwencją). Co to udowadnia? Że geniuszowi nie musi zaszkodzić jazda stępa, bo z czasem do galopu dojdzie, i że nawet geniusz jeśli zacznie od galopu może dopiero po wielu latach ów geniusz swój udowodnić (za jaką cenę, kto ciekaw może przeczytać w Dzienniku Gombrowicza.)

Podsumowując: dla nie-geniuszów - ilu ich mamy procentowo w polskiej fantastyce? - jazda z początku stępa jest najlepszą strategią. Można przecież, a nawet warto - jak husaria - przyśpieszyć dopiero przed samą szarżą.

Teraz to już EOT na pewno. No chyba że znów mi się jakiś babol przypomni ;)

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 21:02

jewgienij napisał/a
Geniusze mają większe predyspozycje niż przeciętni artyści. Podstawy chwytają w mig, nie muszą ślęczeć nad nimi. Taki Picasso konia to potrafił już narysować jako dziecko, nikomu nic nie musiał udowadniać w wieku lat dwudziestu.
znaczy spadają już dojrzali teraz chciałeś powiedzieć? czy znowu nie rozumiem?
jewgienij - 5 Sierpnia 2008, 21:42

Fidel-F2 napisał/a
jewgienij napisał/a
Geniusze mają większe predyspozycje niż przeciętni artyści. Podstawy chwytają w mig, nie muszą ślęczeć nad nimi. Taki Picasso konia to potrafił już narysować jako dziecko, nikomu nic nie musiał udowadniać w wieku lat dwudziestu.
znaczy spadają już dojrzali teraz chciałeś powiedzieć? czy znowu nie rozumiem?


Nie spadają jako gotowi geniusze. To, że łatwiej im przychodzi opanować zasady, nie znaczy, że już koniec procesu i mamy na talerzu geniusza. Geniusz też musi się rozwijać i pracować nad sobą, ale nie na tym już poziomie, co wyrobnicy. Pomieszałeś teraz pracę nad podstawami warsztatu z pracą tych najlepszych nad oporem materii, na ciut jednak wyższym piętrze.

Gustaw, nie znam żadnego "klasycznego" obrazu Picassa. Nawet tam, gdzie w porównaniu z Guernicą czy kubizmem, wydaje się normalny, to już jest Picasso, gość bardzo daleki od akademizmu, do nikogo innego niepodobny. Zresztą, nie wiem, do czego zmierzasz. Chcesz udowodnić, że gdyby nie te wcześniejsze obrazy, to nie byłby w stanie namalować tych odjechanych? Przecież klasyczny warsztat mu się w tym raczej nie przydał. Dla niego mistrzami nie byli akademicy i pacykarze, tylko Cezane, Van Gogh i inni.

To, że "Opętani" są grą z konwencją( eufemizm na pisanie pod publikę dla kasy), to nie znaczy, że na podstawie tej powieści moglibyśmy uznać Gombrowicza za geniusza. Widzisz, jedni boją się eksperymentów, bo wstyd, a on wstydził się właśnie przez całe życie tego nagięcia swojego talentu do jakichś kanonów literatury rozrywkowej. Zresztą Twoja argumentacja jest obosieczna. Bo jeśli opowiadania i Ferdydurke są wcześniejsze, to znaczy, że od razu poszedł po swojemu, bez stępa, i dobrze na tym wyszedł. :D

Adashi - 5 Sierpnia 2008, 21:48

Fidel-F2 napisał/a
znaczy moje pytania nie były od czapy?

W sumie, kto pyta nie błądzi, czyż nie?

Fidel-F2 napisał/a
kłamią czy mówią prawdę?

Nie mam pojęcia, zapytaj ich.

Fidel-F2 napisał/a
ale co? nie wolno wyrazić zdania na ten temat?

A czy ja mówię, że nie wolno? Uważam jedynie, że zdanie, które zostało wyrażone zawiera w sobie pewien zły posmak, zgrabnie ujął to Dabliu o tutaj.

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 21:48

jewgienij napisał/a
To, że łatwiej im przychodzi opanować zasady, nie znaczy, że już koniec procesu i mamy na talerzu geniusza. Geniusz też musi się rozwijać i pracować nad sobą, ale nie na tym już poziomie, co wyrobnicy. Pomieszałeś teraz pracę nad podstawami warsztatu z pracą tych najlepszych nad oporem materii, na ciut jednak wyższym piętrze.
znaczy jednak muszą szkolić rzemiosło tak czy siak?
Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 22:05

Adashi napisał/a
W sumie, kto pyta nie błądzi, czyż nie?
cieszy mnie, że zrewidowałeś poglądy
Adashi napisał/a
Nie mam pojęcia, zapytaj ich
pytałem o Twoje zdanie
Adashi napisał/a
A czy ja mówię, że nie wolno? Uważam jedynie, że zdanie, które zostało wyrażone zawiera w sobie pewien zły posmak
no i tu nie mam pytań, jedynie w posmaku problem
jewgienij - 5 Sierpnia 2008, 22:15

Fidel, oczywiście, doskonalić warsztat, ale nie ćwiczyć najprostsze rzeczy przez lata i czekać z trudniejszymi na nie wiadomo kiedy, bo szkoda czasu i czytelniczej cierpliwości. Ile się można rozgrzewać?
To jak z polskimi piłkarzami. Na zachodzie już nastolatek błyszczy w najlepszym klubie, a w Polsce ma 25 lat i ciągle się mówi, że młody i ma jeszcze czas. Na ogół taki " młodzieniec" do piłkarskiej emerytury jest nadzieją naszego sportu.

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 22:19

jewgienij napisał/a
oczywiście, doskonalić warsztat, ale nie ćwiczyć najprostsze rzeczy przez lata i czekać z trudniejszymi na nie wiadomo kiedy
czemu przez lata i czemu niewiadomo kiedy? i co ćwiczyć i do kiedy?
jewgienij - 5 Sierpnia 2008, 22:38

Bo są tacy, co już debiuty mają dawno za sobą, a ciągle w repertuarze mają te same środki techniczne, najczęściej to niezbędne minimum, którego wymaga się od twórcy. Jak jest ich kilku, to wtedy są nie do odróżnienia. I wcale nie mam tu na myśli Gustawa, żeby nie było nieporozumień, bo jego warsztat jest IMHO na wysokim poziomie i udowodnił kilka razy, że potrafi zmienić i styl, i tematykę, bez dysonansów. Ale jest straszny forumowy prowokator i próbuje spokojnego Jewgienija wyprowadzić z równowagi. :twisted: Co mu się nie uda. Zwłaszcza że mam wrażenie, że i tak się zgadzamy. :D

Ćwiczyć wszystko, i to jak najszybciej.

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 22:47

trochę uniknąłeś odpowiedzi

jewgienij napisał/a
Bo są tacy, co już debiuty mają dawno za sobą, a ciągle w repertuarze mają te same środki techniczne, najczęściej to niezbędne minimum, którego wymaga się od twórcy.
może to jest ich max?

trochę z innej beczki, spróbujmy na przykładzie, a ponieważ w tym wątku już kilka razy przewinęła sie niechęć do komentowania twórczości sygnowanej konkretnymi nazwiskami bo to krzywda się może stać albo ktoś się obrazi za nazwanie po imieniu tego co piszą mimo że my wiemy, oni wiedzą , my wiemy, że oni wiedzą i oni wiedzą, że my wiemy, że oni wiedzą, niec więc bedzie to przykład który sie nie obrazi

jewgieniju, jeśli możesz, powiedz mi, długo już piszesz?

jewgienij - 5 Sierpnia 2008, 23:20

Od 2003, dokładnie od sierpnia, bo wtedy skończyłem pierwsze opowiadanie. Wcześniej oczywiście też próbowałem, ale nic nie kończyłem.
Jeśli jednak chcesz mnie w to włączyć jako przykład, to od razu Ci powiem, że wiele z tych kopniaków idzie i w mój tyłek, ale oceniam rzecz z pozycji czytelnika i obserwatora, a nie autora SF, Nowej Fantastyki czy in spe Fabryki Słów. Zresztą zaznaczyłem w poprzednich postach, że gdyby kryteria doboru tekstów były wyższe, to bym się pewnie nie załapał. No i trudno. To tylko zmusiłoby mnie do cięższej pracy, albo zająłbym się czym innym.
Ale wal, wolałbym jednak innych nazwisk unikać, zwłaszcza w złym kontekście.

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 23:24

w zasadzie juz część powiedziałeś
czy swoją dotychczasową twórczość nazwałbyś szarżą czy stępem (wiem, wiem, nie Tobie oceniać itd, itp. ale darujmy sobie, pytam o Twoje spojrzenie)?

jewgienij - 5 Sierpnia 2008, 23:38

Jeżeli stępem nazwiemy celowe ograniczanie środków, a szarżą pokazywanie wszystkiego, czym się w danej chwili dysponuje( edit ale czego się nie jest pewnym do końca)- to raczej to drugie.
Ale ja swoich poglądów na opieram na własnych tylko doświadczeniach twórczych, bo wiem, że są ludzie z większym talentem, którym szarża pójdzie dużo lepiej. Tak jak i są gorsi, którzy w ogóle się w siodle nie utrzymają. Chciałbym, żeby pojawili się ludzie z "ogniem", alternatywa dla tych spokojniejszych, żeby się rynek wyrównał.

Fidel-F2 - 5 Sierpnia 2008, 23:53

a czemu nie zaszalałes i nie stworzyłeś dzieła wiekopomnego?
jewgienij - 6 Sierpnia 2008, 00:04

Pewnie z uwagi na mały kaliber talentu.
Co nie znaczy, że innym ma się nie udać.
Zresztą nie o dzieła wiekopomne chodzi, bo takich w fantastyce prócz Lema nie ma, ale o dzieła własne, dające się odróżnić od innych, a nie przejmujące zastany schemat fabularno-językowy. Twardoch, Szostak, Nowak, Brzezińska - dzieł wiekopomnych jeszcze nie stworzyli, ale już swój styl mają. To wystarczy. Ja nigdzie nie apelowałem o arcydzieła, a jedynie o niestosowanie się do schemacików i przemawianie po swojemu, zgodnie ze swoim własnym temperamentem, a nie pięcioma przykazaniami kogoś tam a kogoś.

Fidel-F2 - 6 Sierpnia 2008, 00:29

jewgienij napisał/a
Pewnie z uwagi na mały kaliber talentu.
skąd wiesz jaki to talent, skoro nie próbowałes napisać owego wiekopomnego?

jewgienij napisał/a
Twardoch, Szostak, Nowak, Brzezińska - dzieł wiekopomnych jeszcze nie stworzyli, ale już swój styl mają.
czyżby postulowana przez Ciebie szarża to stworzenie własnego stylu?
jewgienij napisał/a
Ja nigdzie nie apelowałem o arcydzieła, a jedynie o niestosowanie się do schemacików i przemawianie po swojemu, zgodnie ze swoim własnym temperamentem, a nie pięcioma przykazaniami kogoś tam a kogoś.
Ja te 'przykazania' widziałem raczej jako przestrogi niż zasady nie do złamania, na zasadzie 'rób człowieku jak uważasz ale miej świadomość'.
jewgienij - 6 Sierpnia 2008, 00:56

Nikt nie planuje : teraz napiszę coś wiekopomnego. O takich rzeczach się raczej w trakcie pisania nie myśli. Samo wychodzi, a raczej nie wychodzi.

Osiągnięcie własnego stylu i zaznaczenie własnego miejsca na rynku to mało? Czego oczekujesz po szarży? Arcydzieła za arcydziełem? Tak łatwo nie ma. Niech się młodzi autorzy wyróżnią w jakiś sposób, będzie już fajnie.

Skoro widziałeś te przykazania jako przestrogi ( mówimy tu o Kresie, jak myślę), to dobrze widziałeś, zresztą się nie dziwię, boś przecież inteligentny człek, choć za często się maskujesz :P Ale to są przestrogi typu : załóż szalik, bo zimno. Spomiędzy tych porad babuni przebija jednak pewna filozofia pisania, która doskonale koresponduje z wypowiedziami paru innych pisarzy z "podobnej" szkoły. Ja nigdy nie mówiłem, że ona jest zła, tylko, że nie może być jedyna. A na tych warsztatach, felietonach, wywiadach wychowała się cała masa nie tylko autorów, ale i krytyków oraz czytelników, bo nie było innych Guru. Wypowiedzi Dukaja, Orbitowskiego i Szostaka wywołały burzę, bo uderzyły w Paradygmat, którego nikt nie ośmielał się kwestionować. Guru są obrażeni, ale zapominają, że sami jeszcze do niedawna traktowali innych z góry.( z głównym nurtem zostało im do teraz).

illianna - 16 Sierpnia 2008, 18:34

Witam wszystkich, :)
Jestem wprawdzie krótko na forum, ale jako zjadacz kultury z dużym stażem pozwolę sobie zabrać głos w dyskusji. Przeczytałam z dużym zainteresowaniem wcześniejsze wypowiedzi tego wątku, ale przyznaję się od razu, nie czytałam jeszcze wypowiedzi Trójcy, a o cyklu Kresa bardziej słyszałam, niż go czytałam. :?

Dla nie osobiście podziały między wysoką kulturą a popkulturą, czy też głównym nurtem a SF, są równie sztuczne, co kartezjański podział między duszą a ciałem, który zdaje się narobił tyle samo złego. Dotyczy to także innych obszarów takich jak film, teatr, muzyka czy malarstwo. Nie uważam się specjalnie za wielkiego krytyka, ale właśnie jako zjadacz kultury swoim portfelem wspieram bądź ignoruję jej przejawy.

Używając, mimo zastrzeżeń kolegów co do jej przydatności jako takiej, metafory, jakoś do tej pory nie spotkałam się jeszcze z dyskusją na temat wyższości np. wysokiej kuchni nad niską. Nikt nie mówi zjedzmy to, bo kucharz jest artystą, wybiega poza swoja epokę, docenią go niewątpliwie po śmierci i choć obecnie wszyscy krzywią się na to, jak gotuje, to przecież tak wzniośle będzie pocierpieć jedząc jego niesmaczne potrawy.

Dla mnie utwór jest wtedy warty kupienia, przeczytania, polecenia, kiedy wywołuje dreszcz w okolicy mojego krzyża, kiedy mam czerwone oczy z niewyspania, a mąż obraża się na mnie, że go od dwóch dni ignoruję, bo czytam. :mrgreen:
Nigdy nie wybieram lektury ze względu na popularność autora, modę, opinie Krytyków, wydawnictwo, czy okładkę. Zdaje się zawsze tylko i wyłącznie na swój instynkt myśliwego. Nigdy też nie czytam dalej, jeśli coś mnie nudzi lub mierzi, nie mam na to ani czasu, ani cierpliwości. Niestety też dość szybko dany autor przechodzi do działu „tego nie ruszamy”, jeśli czymś podpadnie i raczej nie dostaje ode mnie drugiej szansy. Jestem więc dość okrutnym czytelnikiem, ale wynika to tylko i wyłącznie podejścia do czytania, które jest dla mnie podróżą, przygodą , wyzwaniem, uzależnieniem, codzienną potrzebą jak jedzenie, a nie chcę dostawać co chwilę niestrawności. Niestety lub stety mam wiele nieskończonych książek i opowiadań i to nie tylko z rodzimej literatury SF i nie są to często płotki bądź początkujący pisarze.
Dlatego też znaczenie ma dla mnie i język oraz jego dopasowanie do treści utworu i kreacje psychologiczne bohaterów, i to żeby utwór coś jednak nowego wnosił w moje rozumienie świata, i wreszcie żeby nie był pseudofilozoficznym bełkotem, który za przydługimi zdaniami i nadmiernymi ozdobnikami kryje pustkę.
Dla mnie rozrywka wiąże się z „wysoką” kulturą w tym sensie, że od autora oczekuje inteligentnej zabawy z czytelnikiem, gry słów, kontekstów, analogii, ale też plastyczności, humoru, pewnej dozy wizyjności, no i pasji. Kupując coś nie zastanawiam się, czy chcę coś bardziej rozrywkowego, czy ambitnego. Chcę czegoś, co mnie poruszy jak duende we falmenco.

Oczywiste że język powinien ilustrować treść tak jak muzyka film, czyli przede wszystkim nie przeszkadzać w odbiorze treści, ale ją dopełniać, dodawać smaku jak dobrze użyta przyprawa.
Oryginalny język nie wystarczy, by na dłużej zatrzymać czytelnika, jeśli za nim kryje się pustka, brak emocji, treści, czegokolwiek. Czysta forma przyciąga uwagę na chwilę, ale nikogo za sobą nie porwie, jeśli nie nadaje naszemu rozumieniu świata nowego kontekstu. Postmodernistyczne eksperymenty, których ja osobiście nie tyle nie rozumiem, co raczej traktuję jako jednorazową ciekawostkę, nie do używania na co dzień, jak np. „Zwał” Shuty.
Brzydki, koślawy język, pełen niepotrzebnych ozdobników, wulgaryzmów nie uzasadnionych treścią lub nadmiernych uproszczeń odrzuca mnie i nie chce mi się brnąć przez coś takiego, nawet jeśli w błocie leżą diamenty. Źle opowiedziana historia, nawet pozornie pasjonująca ze względu na treść, jest tak samo niestrawna, jak piękna stylistycznie, pusta wydmuszka.

Myślę, że nie ma autorów, których jednoznacznie można by przypasować do którejś kategorii. Większość oscyluje gdzieś pośrodku i raz ich zawieje w stronę treści, raz formy, czasem niestety w stroną braku formy i treści, a bardzo rzadko w kierunku idealnej harmonii treści i formy.
Często jednak problem tkwi w tym, że autor mniej lub bardziej świadomie stara się sprzedać czytelnikowi i nic w tym złego, bo każdy ma rachunki, rodzinę, potrzebę akceptacji, uznania, ambicję bycia rozpoznawanym. Tyle że czasem odzywa się potrzeba wyrażania swoich poglądów, pasji, wizji, a nie realizacja aktualnych trendów wydawniczych, czy nawet opinii zacnych krytyków.
Jak wiadomo z pięknej nauki jaką jest statystyka, większość oscyluje wokół przeciętności i takie ma oczekiwania wobec autora, który musi choć trochę się do nich nagiąć, by nie stać się całkowicie niezrozumiałym i nieczytanym, więc właściwie nieistniejącym. Ten zgniły kompromis odbija się czkawką i aby ukryć to brzydkie hykanie, atakuje się innych ze szkoły/grupy warszawskiej, krakowskiej, psiejwólkowskiej. „MY tworzymy wysoką literaturę, a z was to sprzedawczyki i piszecie chłam”, „A MY się za to sprzedajemy, NAS czyta Kolwalski, a was nikt nie rozumie i co wam po językowej poprawności” itd., itp. A czytelnik ma to w nosie, bo i tak chętniej kupi Martina, czy Kinga albo to, co akurat w Empiku leży z przodu (za co jak wiemy wydawca nieźle zabulił.) I tak środowisko zamiast się wspierać, żre się, zamiast tworzyć dobry rynek, wchodzi w osobiste przytyczki i obrażanie się, nie widząc, że i tak Visa wszystkich wyrówna. A niestety nie ma dopłat i subwencji dla SF, więc autorzy muszą radzić sobie sami lub dzięki takim zapaleńcom (dobrze że są ) jak NURS.

Powyżej kładziono nacisk na przykłady, wiec proszę bardzo.

Pilipiuka nie jestem wstanie czytać w ogóle. Owszem spróbowałam przebrnąć przez cykl „Kuzynki”, wymiękłam po jednej, autor poszedł do kosza za język i za płytką treść, a przecież się chłopak dobrze sprzedaje. Może jeszcze dam mu kiedyś szansę, jak będę się bardzo nudzić. :wink:

Sapkowski owszem był moim idolem, aż do piątego tomu sagi o panu G., właściwie już w czwartym trochę przesadził z wulgarnością, ale to mu jeszcze wybaczyłam. Piąty tom był tak rozwleczony, miejscami niesmaczny, zbytnio „intelektulny” i mętny, że w sumie żałowałam, że wszyscy nie umarli w czwartym. Kolejny cykl, mimo że dopracowany historyczne, był dla mnie raczej odbiciem niespełnionej ambicji zostania historykiem, niż twórczego wykorzystania historii po to, by tworzyć dobrą literaturę. Przeczytałam pierwszy i z dużym trudem pół drugiego. Jest to dobry przykład na przerost formy nad treścią niestety.

Kolejny wielki Kres, bardzo mi się podobał, gdy byłam na początku studiów, wtedy ten przeźroczysty język bardzo do mnie przemawiał. Kiedy wróciłam do tych utworów jakiś rok temu, już mnie to tak nie pociągało. Na szczęście Kres rozwinął się w moim kierunku i nowsze rzeczy podobają mi się. Jak widać niestosowanie się do własnych rad uratowało mu życie. Nie powiem jednak, że nie miał gorszych momentów i dłużyzn, przy których o mało nie podzieliłby losu poprzedników. :lol:

Orbit fajnie pisze, swojski gość, na dodatek w „Tracę ciepło” Kazimierz opisuje, a ja tu mieszkam i mam sentyment. Byłoby wszystko ok., gdyby nie towarzyszące mi już drugi raz odczucie (przy "Pies i Klecha"), że się za szybko wypsztykuje. Buduje napięcie aż miło, ale w pewnym momencie nie starcza mu pary i wszystko się jakoś tak rozłazi w psudometafizyce. Muszę zajrzeć do opowiadań, może krótsza forma bardziej mu służy. :wink:

Grzędowicza czytałam jedno opowiadanie w Tempus Fugit i nie rzuciło mnie na kolana, choć język przyznaję pierwsza klasa. Podobnie opowiadanko w Wizjach Alternatywnych „Buran wieje z tamtej strony” mnie nie powaliło. Zastanawiałam się o co chodzi i myślę, że nie czuję w tym pasji. :|

Ostatni przykład to nieszczęsna „Achaja” Ziemiańskiego. Pierwszy tom przyzwoita rozrywka, styl dopasowany do opowieści, soczysty żołnierski język. Szkoda że wyszły następne. Autor spatologizował własną konwencję i przegiął, za dużo okrucieństw bez uzasadnienia, za dużo wulgarności i prostactwa, za krótkie zdania, no i odgrzewane pomysły. :(

Nie piszę tego wszystkiego żeby się pochwalić, co czytałam :twisted: , ale żeby zilustrować to, co wyżej napisałam. Całkiem różni autorzy stojący po przeciwnych stronach barykady, a efekt prawie ten sam. Jedynie Kres się obronił, a Orbitowski jeszcze, myślę, nauczy się kończyć we właściwym momencie. ;P: Pozostałym może dam szansę przy jakiejś dłuższej grypie, a może nie. :evil: Celowo mówię o tych znanych i lubianych, bo oni są przyzwyczajeni do analiz i krytyki, ale odnosi się to do wielu pozostałych. Nadal brakuje nam autorów na miarę Herberta czy Dicka. Tylko że pisarze nie nauczą się pisać przez poradniki takie czy inne, mogą się za to wiele nauczyć słuchając konkretnych uwag redaktorów, kolegów autorów i czytelników, a nie się obrażając na siebie i tworząc koterie i kliki. No i pisząc dalej, mimo że są takie paskudy jak ja :twisted: , które jak im coś nie spasi, to do kosza.

Geniusz to mieszanka pierwotnych predyspozycji, pracy, szczęścia, przypadku, kasy, układów, historycznego momentu. Mieszanka, na którą nie ma przepisu. Ja uznaję za genialnych tych, którzy powodują ten przyjemny dreszcz koło kręgosłupa, ale to moje bardzo prywatne zdanie i nie ma wiele wspólnego z powszechnymi kryteriami. Tylko co z tego skoro i tak nikt z nas nie wie, który autor będzie uznany nadal za 100 lat i czy to ma w ogóle jakieś znaczenie. Piszcie więc śmiało czasem cwałem, a czasem galopem, bo czytelnik i jego kosz czekają już na was. :P

dzejes - 16 Sierpnia 2008, 19:13

illianna napisał/a

Nigdy nie wybieram lektury ze względu na popularność autora, modę, opinie Krytyków, wydawnictwo, czy okładkę. Zdaje się zawsze tylko i wyłącznie na swój instynkt myśliwego.


Z Twej wypowiedzi zaciekawił mnie ten fragment - rozwiń proszę czy z owym instynktem się urodziłaś, czy może nabawiłaś się go w podstawówce? Bo wiesz, używanie wielkich kwantyfikatorów jest odrobinę ryzykowne.

illianna - 16 Sierpnia 2008, 20:50

dzejes
już w przedszkolu się nabawiłam, razem z ospą wietrzną, polowałm na strupki :twisted:

Lubię duże rzeczy :wink: , kwantyfikatory też :mrgreen: i naprawdę gwiżdżą mnie rzeczy, które wymieniłam, nie stanowią dla mnie wyzacznika ani gwarancji dobrej lektury.
Nie zbieram serii, nie czytam recenzji, czasam posłucham znajomych, którzy też lubią czytać, ale najczęściej szukam sama, przeglądając czasem bardzo dużo pozycji, zanim na coś się w ogóle zdecyduję.
Jak jakiś autor przypadnie mi do gustu, to sprawdzam, co jeszcze spłodził i czytam go tak długo, aż mnie czymś nie zniechęci :twisted: , nie przywiązuję się zbytnio :mrgreen:

mam nadzieję, że Cię usatysfakcjonowała moja odpowiedź, :) jeśli nie, no cóż
zawsze możesz mnie dopytać, o ile nie należysz do tych, którzy nigdy nie są zadowoleni, bo wtedy nie skończymy nigdy, bo ja zawsze odpisuję :twisted:

dzejes - 16 Sierpnia 2008, 21:05

Twoja odpowiedź usatysfakcjonowała mnie w pełni.

EDIT: Dodam tylko, że mi zdarzyło się kupić książkę pod wpływem recenzji (pozytywnej, jaki negatywnej), ulegałem podszeptom znajomych, kierowałem się modami, a nawet okładkami.

illianna - 17 Sierpnia 2008, 00:01

cieszę się bardzo, bo już się bałam rocznej dyskusji :lol:

ja nie ulegam modzie, czy podszeptom, częściej gustowi bibliotekarzy, którzy zamawiają książki :twisted: , bo dużo wypożyczam i nie mogę wypożyczyć czegoś, czego nie ma w bibliotece :(

okładki owszem lubię ładne, ale mają znaczenie, jeśli kupuję ulubioną książkę, którą już czytałam i chcę mieć na własność np. Diunę, wtedy to doceniam :)
na mody nie jestem podatna, bo mały indywidualista ze mnie :twisted: , dotyczy to też innych dziedzin życia ;P:
a opinię znajomych weryfikuję, zanim coś wybiorę :mrgreen: , bo trochę nieufna jestem :evil:

jeśli coś kupuję, to już naprawdę mnie musi zaciekawić i wtedy głosuję portfelem :wink:

oj ale mam emotikonów, jak strupków po ospie :roll:

Kruk Siwy - 17 Sierpnia 2008, 10:58

illianna, co do Grzędowicza spróbuj Księgę Jesiennych Demonów. To rzecz która się ludziom podoba albo i nie ale z pewnością pisana jest z pasją.
illianna - 17 Sierpnia 2008, 13:37

Dzięki Kruku Siwy, może to gdzieś dopadnę :)
jewgienij - 17 Sierpnia 2008, 16:02

Problem chyba w tym, że nie istnieje profesjonalna krytyka SF. Autorzy oceniają się nawzajem i sami stwarzają kanony wartości, a wtedy robi się "osobiście" i nieobiektywnie, bo każda liszka swój ogonek chwali. Kompetentny krytyk nie musiałby się obawiać, że urazi np. Szostaka, Kresa czy Sapkowskiego i że narazi się na zarzut walki z konkurencją, łamania niepisanych praw środowiskowych( nie wypowiadać się źle o kolegach po piórze), prywaty itp. Ale przy tylu zdolnych autorach, nie ma ani jednego gościa, który potrafiłby z zewnątrz zebrać to wszystko do kupy, opisać, usystematyzować. Tutaj królują recenzje na portalach internetowych, gdzie za tajemniczymi nickami ukrywają się najczęściej gimnazjaliści albo podwórkowi eksperci bez żadnego przygotowania.
Tak jest od zawsze( nie z internetem, oczywista :wink: ) Najpierw Lem musiał się wziąć za ocenę Amerykańców, potem Oramus układał swoje Siedem Grzechów Głównych polskiej fantastyki, potem, zdaje się, Inglot, była Pirogiada Sapkowskiego( wojna o słowiańską Fantasy), a ostatnio bryluje Dukaj.

Co do rozrywki i Wielkich Ambicji, to jeszcze raz podkreślę: i jedni, i drudzy są potrzebni. To, że ludzie eksperymentują w kuchni, nie znaczy, że ma zabraknąć miejsca dla tych, co robią grilla na działce albo smażą hamburgery. Rynek jest duży, jest miejsce na Pilipiuka i - powiedzmy - jakiegoś cyberpunkowego Sławka Shuty. To, że wchodzą sobie niepotrzebnie w paradę, to wina niedowładu krytyki. Dziki Zachód, każdy chce ustalać reguły. :D

illianna - 17 Sierpnia 2008, 20:44

jewgienij wbrew pozorom zgadzam się z Tobą, szczególnie z końcówką

Cytat
To, że wchodzą sobie niepotrzebnie w paradę, to wina niedowładu krytyki. Dziki Zachód, każdy chce ustalać reguły. :D


Ja bardzo lubię i grila i kuchnię francuską, lubię urozmaicenia, co nie zmienia faktu, że nawet gril musi być dobrze przyrządzony, pan Sławek zupełnie mi nie przeszakadza, ja go po prostu nie czytam tak jak Pilipiuka.

Też uważam, że dobrze byłoby oddzielić funkcję krytyka od pisarza, wiem jednak, że to mało realne w tak wąskim środowisku jak polskie. Najgorzej kiedy krytyk jest sfustrowanym pisarzem, który nie umiał się wybić albo pisarzem, który przy okazji dba o własne interesy, dlatego właśnie taka jestem nieufna wobec wszelkich krytyków i szczerze mówiąc wolę internetowe opinie licealistów, bo wydają mi się one bardziej prawdziwe i szczere, mniej wyrachowane i zgorzkniałe, nawet jeśli czasem naiwne, bo żeby stweirdzić, kontynując kuchenne analogie, czy nam coś smakuje, nie trzeba wiedzieć, jak się to robi i z czego (czasem nawet lepiej nie wiedzieć).

Myślę, że właśnie rozwój śodowiska, tworzenie dobrego klimatu do pisania, może spowodowac pojawienie i zangażowanie się takich profesjonalnych krytyków. Choć mój wrodzony/nabyty opór przed autorytami i tak pewnie powstrzyma mnie od kierowania się bez zastanowienia ich recenzjami. :twisted:

jewgienij - 17 Sierpnia 2008, 21:46

Mam wrażenie, że ci licealni krytycy to też często gęsto niedoszli pisarze. Podobno każdy nosi laptopa w tornistrze :twisted: I wcale nie tak odświeżająco szczerzy. To, że w prosty sposób się wypowiadają, świadczy przede wszystkim o prostocie środków wyrazu, a nie o szczerości. Moim zdaniem, rzecz jasna. Jestem ostrożny i zapewne zgorzkniały, więc nie każda nieporadność przekłada mi się na szczerość prosto z serca.

Pan Sławek też mi nie przeszkadza, piliśmy dwa razy piwo w dawnym Pięknym Psie, super gość, nowohucianin( notabene: nie pamiętał o publikacji w Ubiku, co mu przy dziewczynie typu: my w ogóle ze Sławkiem nie czytamy fantastyki - z dziką satysfakcją przypomniałem). Jednak to, co napisał o mękach pracownika banku plus parę spostrzeżeń o konsumpcji i nowym stylu życia, w porównaniu z czołówką polskiej SF płyciutkie jest i pisane z żabiej perspektywy.

illianna - 17 Sierpnia 2008, 23:07

Jasne, że licealista licealiście nie równy, Dukaj w tym wieku.... itp., itd.
Chodziło mi bardziej o to, że czasem oceny tzw. nieprofesjonalistów są bardziej adekwatne niż zawodowców, bo częściej pozbawione ukrytych kotekstów, nacisków, znajmości, ale oczwiście nie stosujmy wielkich kwantyfikatorów :wink: , wiadomo że nie zawsze tak jest. Ja po prostu nie przeceniam zdania ekspertów, jak w tym starym dowcipie:
Jak widzę jakimi jesteśmy inżynierami, boję się pójść do lekarza :twisted:

Ja usiłowałm przebrnąć przez Zwał, ale nie dobiłam do połowy nawet, szkoda mi było zachodu na taki zwał :wink: , sama bym spłodziła podobny po flaszce, ale na szczęście nie piszę, tylko czytam 8) , co oczywiście nie umniejsza tego, że jest on pewnie sympatycznym facetem shuty i można z nim tą flaszkę .... :wink:

jewgienij - 18 Sierpnia 2008, 10:25

Ja też nie traktuję zdania ekspertów bezkrytycznie. Z drugiej strony, jak w ogóle nie ma ekspertów, to paradoksalnie wszyscy nimi są :wink: Jakaś hierarchia powinna jednak być. Nawet jeśli się z opinią danego speca nie zgadzamy, to jednak czytamy ją uważnie, jako głos wyjadacza przygotowanego do krytyki. Trudno natomiast w kontekście wartościowania dzieł brać na poważnie młodzieńcze zachwyty albo połajanki wynikające np. z braku zrozumienia tekstu( bo delikwent jeszcze za mało przeczytał i za mało wie).

Poważni krytycy też popełniają błędy. Choćby przykład Zwału, którego autora wyniesiono według mnie za wysoko, a to typowy autor jednej książki, w dodatku kiepskiej. Jednak ci sami krytycy już się zorientowali w pomyłce i akcje Sławka Shuty poleciały na łeb na szyję. Na pewno to nie jest nowy Gombrowicz, jak mnie zapewniała w knajpie( gdzieżby indziej? :twisted: ) studentka prof. bodaj Jarzębskiego). Bez jaj :D

illianna - 18 Sierpnia 2008, 18:41

Niby się z Tobą zgadzam, ale nie do końca...
Jasne, że krytycy się przydają, czasem, tylko ja mam niebyt dobre z nimi doświadczenia i może dlatego jestem ostrożna. Prawdopodobnie mam trochę inną niż przeciętny zjadacz wrażliwość i inne potrzeby, bo jak się krytykom coś podoba to prawie pewne, że mi nie i to bynajmniej nie z przekory. Mam tak nie tylko z literaturą. Dlatego wolę, może nie tyle recenzje nieopierzonych licealistów, co raczej wypróbowanych znajomych, którzy mają podobne gusta i tym, jeżeli w ogóle, się kieruję.

Nie mogę się też do końca zgodzić z tym, ze wypowiedzi młodych ludzi nie mają wartości, bo za mało czytali. Czasem dlatego właśnie, że ktoś bynajmniej nie przerobił kanonu, dostrzega pewne rzeczy jaśniej. Ale takie rozważania to już w romantyzmie mieliśmy, "nie mędrca szkiełko i oko...", nic oryginalnego tu nie mówimy niestety...

Myślę, że jakaś równowaga jest najlepsza. Powinna istnieć hierarchia, autorytety, ale nie można zapomnieć, że to tylko ludzie i mają swoje uprzedzenia i preferencje i wcale nie są tacy obiektywni, za jakich chcieliby uchodzić. Warto wiec czasem posłuchać tych młodych, ze świeżym spojrzeniem, nieuprzedzonych i otwartych i wyciągnąć swoje własne wnioski, bo to chyba jest najistotniejsze. ;)



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group