Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni
ilcattivo13 - 30 Czerwca 2012, 15:12
Martva - no to z tym zamkiem masz szczęście w nieszczęściu A z pociągiem spoko wodza - jakby się spóźniał, to pisz smsa - załatwi się alarm bombowy na lotnisku i będziesz miała tyle czasu, że jeszcze bezcłowy odwiedzisz i dwie reklamówki koniaków kupisz
A tak ciut bardziej serio - jak TGV się spóźni i nie zdążysz na samolot, to masz prawo zażądać od nich zwrotu kosztów noclegu i nowego biletu na następny samolot - pod tym względem, to jednak nie jest PKP
Martva - 30 Czerwca 2012, 18:34
ilcattivo13 napisał/a | to masz prawo zażądać od nich zwrotu kosztów noclegu i nowego biletu na następny samolot |
Jak? Bo ja jestem cielę językowe przecież, potrafię odpowiedzieć tak/nie/nie wiem na proste pytanie. Chyba że wystarczy pokazać kartę pokładową konduktorowi i się rozpłakać, to mogę spróbować.
Kai - 30 Czerwca 2012, 18:55
Martva, jeśli napiszesz pretensje i wyślesz mi na PW, postaram się przetłumaczyć.
Martva - 30 Czerwca 2012, 19:00
Ale ja jeszcze nie mam pretensji, a jak będę miała (tfu tfu) to już będzie za późno
Kasiek - 30 Czerwca 2012, 19:24
To może przygotuj pretensje na zaś
Będzie dobrze, zobaczysz. Wierzę w to.
May - 30 Czerwca 2012, 19:51
Martva, 200eurowki sie ciezko uzyskuje i jeszcze ciezej sie ich pozbyc, 20 sa znacznie praktyczniejsze pod tym wzgledem...
Martva - 30 Czerwca 2012, 20:42
May napisał/a | jeszcze ciezej sie ich pozbyc |
W kantorze?
Przykro mi trochę. Plan był że wujek z dziewczętami idą na kolację do ciotki I. jak wrócą ze zwiedzania, a ja jem z ciocią A w domu, jak zwykle. Wrzuciłam resztki bagietki ze śniadania do mieszanki mleka z jajkiem, żeby zrobić tosty. Oni wrócili zahaczając po drodze o supermarket, wujek oświadczył że kupili produkty na tę kolację - tu spojrzenie w moją stronę i obłudne 'ale nie dla ciebie, bidulko, bo to kraby, krewetki i inne morskie robaki'. Powiedział cioci że ją zabierze też, dziewczynki poszły na piechotę, oni samochodem, ciocia mi rzuciła trochę współczująco że samotny wieczór mam przed sobą - właściwie może jestem przewrażliwiona i zbyt skupiona na sobie, ale to chyba trochę nie fair. Mogli mi kupić puszkę kukurydzy albo cokolwiek symbolicznego i zaproponować żebym poszła z nimi dla towarzystwa, a tak ciocia potem się skarży ludziom że jestem dzikus. Zjadłam podwójną porcję tostów, aż mi się zrobiło niedobrze z przejedzenia ale jeszcze dopchałam ciastkiem. Teraz siedzę sobie z laptopem i mi smutno. Jezu, jak dobrze że już tak mało czasu zostało.
ilcattivo13 - 30 Czerwca 2012, 21:44
Martva napisał/a | Jak? Bo ja jestem cielę językowe przecież, potrafię odpowiedzieć tak/nie/nie wiem na proste pytanie. Chyba że wystarczy pokazać kartę pokładową konduktorowi i się rozpłakać, to mogę spróbować. | po angielsku - ten język akurat znasz wystarczająco dobrze A jak będzie udawał, że nie rozumie, albo się stawiał, to spisz jego dane z plakietki i powiedz, że napiszesz długi list "dziękczynny" do kierownictwa TGV A płacz nic Ci nie pomoże - będziesz miała jedynie zapuchnięte oczy i figę zamiast zwrotu kosztów :/
I nie bądź taki smutas - uśmiechnij się szeroko do wujka, tak "po mojemu" i podziękuj za troskę. A jak kiedyś będzie u Ciebie gościł, to posiłki rób wyłącznie wegetariańskie
Martva - 30 Czerwca 2012, 21:59
ilcattivo13 napisał/a | po angielsku - ten język akurat znasz wystarczająco dobrze |
Uff, dobrze że dałeś emotke na końcu bo się bałam że mówisz na poważnie. Ja po angielsku trochę rozumiem, ale mówię mniej więcej tyle co po francusku, czyli niewiele W ogóle mam problem z językami obcymi, jakby słówka mi mieszkały w uszach, a nie w ustach.
ilcattivo13 napisał/a | A jak kiedyś będzie u Ciebie gościł, to posiłki rób wyłącznie wegetariańskie |
Nigdy nie będzie, on mieszka w Krakowie. I nie chodzi o posiłki, tylko takie ogólne podejście - niby jesteśmy krewnymi i w ogóle, ale on nadal mówi o mnie 'ta pani', a towarzysko się mniej liczę niż koleżanki jego córki, bo je się zabiera na kolacje a mnie nie.
Właśnie mi się przypomniało jak dawno dawno temu się dobrałam do internetu pierwszy raz we Francji i napisałam wtedy że jestem bardziej służącą niż rodziną, miałam jednak nadzieję że wyjeżdżając będę miała inne wrażenie.
Idę na spacer, nie wiem jak to zrobić żeby się włóczyć wystarczająco długo żeby zapadł zmrok (oświetlili brzegi Indry bardzo pięknie) i nie spaść ze schodów wracając. Jeśli zamilknę to znaczy że spadłam.
ilcattivo13 - 30 Czerwca 2012, 22:13
Martva napisał/a | Uff, dobrze że dałeś emotke na końcu bo się bałam że mówisz na poważnie. | Ja?! Na poważnie?! Od razu mnie dobij i powiedz, że jestem sympatyczny
Edit: A skoro wujek mieszka w Krakowie, to na odchodnym podejdź do niego, spójrz mu głęboko w oczy i powiedz mu grobowym głosem, że wiesz, gdzie mieszka
dzejes - 30 Czerwca 2012, 22:17
Przykre zachowanie, współczuję konieczności utrzymywania kontaktów z kimś takim.
illianna - 30 Czerwca 2012, 22:26
ilcattivo13, może mu szepnąć, że całe forum wie gdzie on mieszka, a my jak rodzina sycylijska załatwimy sprawę
ilcattivo13 - 30 Czerwca 2012, 23:19
illianna - to może tak:
Martva podchodzi do wujka, łapie go za grzdyla i ściąga jego twarz do swojej, patrzy mu się w oczy i mówi grobowym głosem, że [wstawić nick] i [wstawić nick] i [wstawić nick] i [wstawić nick] i [wstawić nick] (i tak do końca 2167 listy użytkowników) wiedzą, gdzie mieszka.
Martva - 30 Czerwca 2012, 23:21
dzejes, uff, czyli to nie jest tak że oni są w porządku a ja jestem dziwna i marudzę. Ale muszę przyznać z lekkim wstydem że jak do niedawna było mi przykro że ciocia zostanie bez mojej pomocy, tak teraz się wkurzyłam i nie jest mi przykro. To akurat przejdzie i będę się o nią martviła, ale na razie jestem zła.
Znalazłam fajne radio internetowe z przebojami z filmów (az mam ochotę potańczyć), a potem przypadkiem wyjrzałam przez okno i zobaczyłam zachód słońca, ale niestety zanim dobiegłam w odpowiednie do fotografowania miejsce to się skończył.
Nad Indrą zrobili natomiast trasę dla palaczy marihuany (moim zdaniem). Ciocia mówiła o światłach - fakt, różne miejsca są podświetlone, kolorowe słupy światła z reflektorów w ziemi oświetlają owady, wodospad się mieni, rózne krzaki są czerwone i zielone i niebieskie, a na drzewach wiszą lampiony. Ale do tego jeszcze są takie skrzynki na których normalnie wiszą jakieś turystyczno-informacyjne karteczki o tym że można tu spotkac zimorodka i ważkę, a teraz się okazało że skrzynki są grającymi skrzynkami i wydają odgłosy. na przykład rechotanie żab, albo tętent kopyt, albo granie świerszczy, albo takie dziwne bulgotanie, albo czasem bardziej prozaicznie muzykę. Wprawdzie byłam trzeźwa, więc nie byłam targetem, ale i tak jestem oczarowana. Oczywiście nie na tyle żeby to zmniejszyło moje krakowskie tęsknoty
EDIT: nie będę go za nic łapać, nie chcę mieć już do czynienia z tym człowiekiem.
Agi - 30 Czerwca 2012, 23:34
Martva, te trzy dni wytrzymasz nawet na żyletce. Nie przejmuj się nadętymi przedstawicielami Twojej rodziny, wrócisz do fajnych ludzi, a oni zostaną ze swoją nadętością.
ilcattivo13 - 30 Czerwca 2012, 23:40
Martva napisał/a | EDIT: nie będę go za nic łapać | a może by mu się należało? Czasami trzeba kimś potrząsnąć, żeby przejrzał na oczy. Jakby ciągnięcia za grzdyla byłoby mało, zawsze możesz kopnąć go w tradycyjną słabiznę
Zupełnie nie mam pojęcia skąd w moim tak ciapowatym i pokojowo nastawionym do świata misiowym umyśle tak pełne przemocy porady
Martva - 30 Czerwca 2012, 23:54
Agi, właściwie technicznie rzecz biorąc to dwa dni i trzy noce No, teraz to by mi się przydał przewijacz czasu.
ilcattivo13, przez chwilę rozważałam czy nie dobrać się do barku, nie upić się do względnej nieprzytomności i nie zwymiotować mu na podłogę (może to by go nauczyło że gospoś nie powinno się zostawiać samych w domu), ale obiecałam mamie że nie przyniosę wstydu rodzinie.
Ciocia mnie ostatnio znienacka zapytała przy sniadaniu jak oceniam mój pobyt tutaj, musiałam się strasznie gryźć w język żeby to jakoś ominąć i nie powiedzieć szczerze że nie czuję się tu specjalnie dobrze.
ilcattivo13 - 1 Lipca 2012, 00:02
Martva - na szczęście moja mama nigdy nie wymaga ode mnie rzeczy niemożliwych
corpse bride - 1 Lipca 2012, 00:16
Martva, miałam ostatnio fantastyczny sen o 'twoim' zamku. Strasznie przygodowy, aż się budziłam i starałam zapamiętać kolejne fragmenty, żeby potem napisać scenariusz na miniserial, ale oczywiście pamiętam tylko pojedyncze sceny.
dzejes - 1 Lipca 2012, 10:24
Martva napisał/a |
dzejes, uff, czyli to nie jest tak że oni są w porządku a ja jestem dziwna i marudzę. Ale muszę przyznać z lekkim wstydem że jak do niedawna było mi przykro że ciocia zostanie bez mojej pomocy, tak teraz się wkurzyłam i nie jest mi przykro. To akurat przejdzie i będę się o nią martviła, ale na razie jestem zła.
|
Poznałem cię na tyle, że wierzę, że nie ubarwiasz i piszesz jak było. I jeśli ten pan się zachowuje tak, a nie inaczej, to może ma potrzebę wybicia się kosztem.
Dlaczego się masz wstydzić? Czy dosypałaś jej środka na przeczyszczenie do zupy? Tylko przecież poczułaś się źle.
jewgienij - 1 Lipca 2012, 10:36
Martva, wujkowie bywają wujowi. Jak pojechałem do mojego do Włoch, to zamiast mi pomóc roboty szukać spał i prosił, żebym muchy przeganiał, bo mu przeszkadzają. Kiedy już pracowałem, wracałem do domu, zmordowany, a on spał po pijaństwie i nie mogłem się dostać do mieszkania, więc obiad (pizzę) jadłem na ulicy. Będziesz mocniejsza, a wujkowi wuj w ucho.
Kai - 1 Lipca 2012, 12:38
Martva, rozjaśnij mój tępy umysł - w jakim charakterze Ty tam pojechałaś?
shenra - 1 Lipca 2012, 14:20
ODCINEK CZTERDZIESTY PIĄTY
Cytat | 10.05, czwartek, 55 dni do powrotu, 60 dni tu, wczesne popołudnie. Ach. No więc wstałam dość wcześnie, pogimnastykowałam się, potem zwlokłam się przed dziewiątą i zastałam ciocię z suszarką, co mnie lekko zaskoczyło bo deklaruje że myje włosy raz na tydzień (patrząc na mnie potępieńczo), a w papilotach na mokrych włosach chodziła przedwczoraj. No ale może to odświeżenie fryzury tylko. Po śniadaniu sadziłam pelargonie na daszku, mają grzyba albo kilka. Ale wyglądają ładnie póki co. Czekałyśmy na M i ciocia szalała, ugotowała jajka w jednym garnku z makaronem, ale chyba były wyjątkowo czyste, albo umyła. Trochę makaronu zostało w garnku dla mnie, reszta poszła do brytfanki z jajkami i szynką, i znów mam problem z ciocią bo pytam czy ten w garnku jest mój a ona mówi że no przecież, ten z piekarnika ma szynkę (piszę o tym bo poprzednim razem mówiła żebym to jadła bo szynka przecież jest obok, nie wiem czy zmieniła zdanie czy też zdarza się jej coś pamiętać). M przyjechał, wygląda niepozornie ale sympatycznie, odrobinę mówi po polsku, na szczęście, więc się rozumiemy mniej więcej. dziewczyna też wygląda miło. Będą mieszkać na górze oboje, nie wiem czy w jednym pokoju. Zjedliśmy obiad, ciocia poszła na zebranie na zamek (byłam bardzo rozsądna i asertywna i powiedziałam jej że też wychodzę i trzeba im dać klucze bo pewnie będą chcieli robić spacer), pokazałam młodzieży jak się obsługuje pralkę. Wróciłam zmywać, w międzyczasie ciocia wróciła pytając co oni zdecydowali i gdzie mieszkają (skąd mam krwa wiedzieć), bo ona nie chce żeby mieszkali razem bo nie są małżeństwem. To niech im to powie, bo nie wiem czy raczyła, czy mówiła tylko do mnie. Muszę przyznać że będę się wrednie cieszyć, jeśli ściana dzieląca nasze pokoje będzie dygotać. Chyba że będzie to robić za długo i nie da mi spać.
Za godzinę pójdę na zamek i mam nadzieję że będą równe pustki jak wczoraj, żebym mogła podłubać. Strasznie mi się podoba ten nowy wzór, naprawdę. Żałuję że zupełnie nie miałam głowy na karku jak pakowałam koraliki i będzie mi ciężko wykombinować inne ciekawe połączenie. A póki co chyba skorzystam z okazji że zostałam sama i pójdę zjeść trochę nutelli na deser, poszłabym do sklepu ale wydaje mi się że jest zamknięty o tej porze.
Hrhr, złożyli graty w jednym pokoju. Ach, jaka jestem okropna, że mnie to bawi. Boję się tylko że cioci wpadnie do głowy że mam z nimi porozmawiać, a ja musiałabym wtedy okazać asertywność ale tak żeby jej nie urazić. Bo kurde, to nie mój wnuk i nie moja broszka.
A, jak jesteśmy przy wychowaniu dzieci, po pierwsze ciocia zapytała mnie ze zgorszeniem 'a widziałaś jak ona je?' a po drugie mi się przypomniało trochę o cioci D, która ma pałacowy gust ale okazuje się że wychowanie niekoniecznie. Nie mówi 'bonjour' znajomym męża, jak przychodzili ich odwiedzić to uciekała na górę, a na polowaniach patrzyła w górę, udawała że nie widzi i uciekała w krzaki. A dzieci rozpuściła tak że najmłodszy syn jak miał pięć lat to rzucał się z pięściami na tatusia, a ona oświadczała 'jak się nie umie bronić to go bij'. Jestem w szoku, nawet nie mogę powiedzieć że lekkim.
Wieczór: na zamku względnie spokojnie, ale zrobiłam mniej segmentów niż wczoraj. Mam dziewięć, to jeszcze sześć albo pięć przynajmniej. Wypuścił mnie pan Christian, znaczy ja zapytałam 'fini?' on coś potakująco odparlał, więc zgarnęłam torbę i poszłam Wcześniej dostałam smsa od taty że strasznie mi chce wysłać paczkę z Kłębuszka jak najszybciej, a ja że jeszcze chciałam rzeczy z domu i tu się skomplikowało. Tata z wyprawy na ryby napisał żebym zadzwoniła do mamy, to ona oddzwoni. Dzwoniłam do mamy z pięć razy, zaczęłam pisać do taty, mama zadzwoniła ale nie było jej słychać to w nerwach wysłałam do taty pół smsa próbując ją usłyszeć, zadzwoniła drugi raz i gadałyśmy 10 minut, przy czym najpierw zadzwoniła do cioci, a nie na komórkę, wybitnie się nie zrozumiałyśmy (ciocia mówi że dobrze nam się żyje razem i jest zadowolona, pytanie czy szczerze, ha). Nie wiem co z tym modemem, bo Stefan mówi podobno że jest zabezpieczenie i pracuje nad tym. I mama pytała czy ciocia K mnie przyszła odwiedzić, rotfl, uśmiałam się. W domu zastałam ciocię K (R) i ciocię C, siedzące wraz z ciocią A przed TV i oczekujące na dokument o Montresorze nakręcony przez gościa który puszczał kamerę helikopterkiem nad miasteczkiem i robił wywiady. Bardzo milusie. Ciocia mówi że za dużo skarbca i obawia się złodziei, cóż, można i tak. Kanadyjska młodzież mnie zachwyciła, bo zrobiła sobie na kolację naleśniki i po sobie pozmywała. Potem on pokazywał cioci jakieś zdjęcia, a ona czytała, a potem ciocia nie wytrzymała z głodu i kazała sobie podać kolację. Więc my jadłyśmy w kuchni a oni siedzieli na schodach do łazienki i patrzyli, dziwne to było. Jutro chcą do Loches, a potem chcą zwiedzać zamki i muszę się ładnie ładnie uśmiechnąć. Villandry, miau. Po kolacji poszłam na wieczorny spacer wykorzystując wyjątkowe ciepło. Porobiłam trochę zdjęć, wracając spotkałam kota, prążkowanego i szarego, w obróżce. Powiedziałam 'kici, kici, przykucnęłam, wystawiłam rękę i zaraz miałam mnóstwo lekko zakurzonego, ciepłego futra pod dłońmi i wokół kolan i za plecami. Bardzo miłe stworzenie. A potem już na naszej uliczce spotkałam kotkę tricolor i sytuacja się powtórzyła, prawie, bo ta była trochę zalękniona i się odrobinę bała. W ogóle wyglądała na lekko zagubioną. Ale po głaski przychodziła, chociaż obawiam się że zdjęcia wyszły totalnie do kitu, bo już było ciemno.
Wróciłam i zamknęłam, u młodzieży się świeci, ciocia powtórzyła po kolacji z sześć razy że panienka się jej nie podoba i fakt że śpią w jednym pokoju też jej się nie podoba. Ciekawe o której jutro wstaną. Mam szczerą nadzieję że gdzieś pojadą rano i będę mogła umyć głowę albo iść do sklepu, cholera, trudny wybór.
11.05, piątek, 54 dni do powrotu, 61 dni tu, przedpołudnie. Wstałam rano po pobudce o siódmej, pogimnastykowałam się (strasznie się męczę gimnastyką ostatnio, okropne) i zwlokłam się na dół. M spał na materacu w salonie, ale któreś z nich wstawało bardzo rano, może się przeniósł. Poszłam po bagietki i kisze (ciocia mi podziękowała wylewnie bo oczywiście zaczęła od 'to może ja wezmę samochód i pojadę'), pogoda jest piękna chociaż miało lać cały dzień. Po śniadaniu ciocia i M poszła do banku, a ja pobiegłam myć głowę jak S czytała. Wysuszyłam ja na polu, przyszedł M i zabrał dziewczę oświadczając że idą na zamek. Potem mają jechać do Loches, a ja poprosiłam bardzo łamaną angielszczyzną żeby mnie zabierali wszędzie indziej i się zgodził. Mam nadzieję że na pewno zrozumiał o co mi chodziło. Upolowałam trochę jaszczurek, a teraz idę na dół i nie wiem co będę robić.
Południe: siedzenie na słońcu mi się aż znudziło, jest bardzo ciepło, bardzo jasno i zaczyna mnie przytępiać. Udar słoneczny toto nie jest, ale chyba mam chwilowo dosyć. Nie wiem czy po południu nie doleje, bo niebo ma miejscami dość dziwny kolor. Oni jeszcze nie wrócili, nie sprawdziłam w sumie o której poszli.
Wczesne popołudnie: wrócili, zjedliśmy kisze i ciocia ich zawiozła do Loches. Ma ich zostawić i wrócić o umówionej porze. Podoba mi się ta opcja, bo mam chwilę spokoju. Też kiedyś tak pojadę do Loches, ale bym jeszcze jakiś shopping zrobiła, więc nie chciałam jechać z nimi. A od jutra chcą zwiedzać nawet po dwa zamki. Lubię tę młodzież, jest bardzo fajna, miła i pomocna. Za pół godziny muszę się wywlec na zamek i to mi się już podoba mniej.
Późny wieczór: w sumie na zamku spokojnie. Zrobiłam pięć segmentów kolii czyli mam 14, na obrazku w książce jest 15. Wujek powiedział żebym sobie spokojnie zwiedzała tylko żebym była w weekend za tydzień, co da się zrobić bo oni jadą w piątek. Potem wróciłam, podlałam kwiaty w naszym nibyogródku bo są straaasznie suche, potem była kolacja na którą oni zjedli pieczone mielone mięso, a ja soczewicę w pomidorach. A potem poszłam na spacer, szaro było strasznie, nakarmiłam kozy trawą z ręki, obserwowałam dzikie kaczki uprawiające seks w trójkącie (poważnie, najpierw myślałam że się tłuką ale okazało się że to też, a w międzyczasie wręcz przeciwnie. Potem jeden samiec odpłynął a drugi rozmawiał z partnerką). Wróciłam do domu, bo zaczęło kropić, i mam teraz lekkiego schiza bo mi się wydaje że ciocia czasem sprawdza czy wróciłam (zasunęłam zasuwkę specjalnie); ba, dorobiłam sobie dość nawet prawdopodobną historię że dom dzwonił (wysłałam smsa do taty że do nich zadzwonię w weekend a on odpisał że jest na rybach i żebym wydzwoniła mamę, a ja zapytałam po co i się urwało). Ale z drugiej strony jak niedawno zapieprzała codziennie po tych schodach żeby mi wyłączyć ogrzewanie w łazience, to chyba by wlazła, albo zawołała, albo cokolwiek. Zobaczymy jutro.
12.05, sobota, 53 dni do powrotu, 62 dni tu, wieczór. Rano znów gimnastyka, trzeci dzień z rzędu mi się udało. Ale mój plan na wrócenie do Polski piękną, zadbaną i mniej sflaczałą chyba się nie powiedzie. Spłoszyłam się potem bo usłyszałam i zobaczyłam że ciocia gdzieś jedzie, chwilę przed dziewiątą, myślałam że do piekarni, zeszłam na dół a tu na stole bagietka i croissanty. Potem zeszła młodzież i okazało się że być może pojechała na pocztę i okazało się że owszem. Wróciła i pokazała mi zdjęcia z przebieranej imprezy, wyszłam jak zwykle strasznie i na +20kg Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do Szanonso. To duży zamek na rzece z wielkimi ogrodami i pisze się inaczej, ale nie chce mi się wstawać żeby sprawdzać na bilecie. 11 euro. Za 2 więcej mogło być jeszcze muzeum figur woskowych ze strojami które ciocia polecała, ale im się nie chciało więc nic z tego nie wyszło. Dostałam ulotkę po polsku. Obleźliśmy zamek, dzięki mojej czujności nie skończyliśmy na parterze tylko wyleźliśmy na pierwsze i drugie piętro (czytanie przewodników ma swoje plusy). Potem poszliśmy jeść kanapkę, jako że na teren kompleksu nie można wnosić jedzenia, sprawdzają plecaki, za to można wyjść i wrócić, tylko trzeba dostać pieczątkę. Przy stołach piknikowych są kaczki sprzątające, ale uciekają przed dziećmi. Wróciliśmy do ogrodów. Obejrzeliśmy coś co myśleliśmy że jest bobrem ale ciocia mówi że to szczur wodny, skrzeczące zielone żaby w fosie, labirynt, kariatydy, jeden francuski ogród, drugi francuski ogród, ogród warzywno-kwiatowy, zagrodę dla osłów (nazywanie tego kawałka pastwiska 'parkiem dla osłów' jest mocno przesadzone). Wsiedliśmy w samochód i pojechalismy do Amboise, żeby zwiedzić tamtejszy zamek a przedtem dom w którym ostatnie lata spędził Leonardo da Vinci. Zostawiliśmy samochód na parkingu i trochę błądziliśmy. Zaczynałam czuć zmęczenie, udało nam się trafić, wstęp był koszmarnie drogi (13,50) ale po namyśle uznaję go za uzasadniony. Zameczek jest bardzo nieduży, ale jest sporo ciekawych modeli na podstawie szkiców Leonarda. No i park, w którym te modele są naturalnej wielkości i można do nich wejść i kręcić rzeczami w środku. Jest woda z mostami, z której od czasu do czasu coś wypuszcza parę, nie mam pojęcia o co chodziło z tą parą i czy to też jest wynalazek da Vinci, ale efektownie wygląda na zdjęciach. Wyszliśmy o wpół do szóstej i ostatecznie nie poszliśmy do tamtejszego zamku, mam nadzieję że to przez czas a nie przeze mnie. Wróciliśmy, spożyliśmy na kolację ziemniaki, minicarrots i groszek z puszki oraz opcjonalnie mielone mięcho. Potem pokazałam zdjęcia które zrobiłam, bo ciocia się domagała. Potem siedzieliśmy z ciocią, oglądałam trochę wiadomości, a oni czytali książki. Meteo mówi że ma być ładnie do czwartku, chociaż to nie są temperatury o jakich myślałam decydując się na przyjazd do Francji, zdecydowanie. Jeśli dobrze zrozumiałam, oni nie chcą jutro zwiedzać, albo chcą zwiedzać sami, bo jest niedziela, kościół i chcą zrobić naleśniki. Chyba nie chcą wcale. W związku z tym mogłabym iść do pracy. Ciocię drażni S, bo M siedzi z nią i rozmawia z nią i wpatruje się w nią zamiast mieć dobry kontakt z ciocią. A poza tym ma alergię i kicha i smarka. Oraz źle trzyma nóż przy jedzeniu. Oraz wprawdzie nie śpi z M w jednym pokoju, za to ściągnęła materac z łóżka i zrobiła legowisko na podłodze (a w pokoju taki bałagan jakby tygrysy walczyły, ciekawe co mówi o moim pokoju i komu, bo jestem więcej niż pewna że zagląda).To ostatnie wie, bo nie że znów chodziła po górze i sprawdzała co się dzieje, tylko szukała po całym domu czerwonej konewki, która jakoś od końca marca jeździ w bagażniku samochodu (ach, ta mina na 'marta, była taka czerwona konewka, gdzieś ją położyłam i nie mam pojęcia gdzie' 'tak, jest w bagażniku' byłaby warta uwiecznienia. Napisała Martva, która dobry tydzień temu wtuliła gdzieś okulary przeciwsłoneczne i dotarło do niej dzisiaj że odłożyła je na parapet z narzędziami ogrodowymi). A ja lubię S, lubię też M, miewamy problemy komunikacyjne, oni do mnie po angielsku, ja do nich po polsku, czasem jest zonk i próbujemy odwrotnie. Bywa śmiesznie. Wczoraj M coś odłożył do szafki i z pytającą intonacją mówi coś co brzmi jak 'stworzonko'? po czym okazało się że to było 'w porządku?' tylko inaczej. Ale staram się być dzielna i się bardzo nie chichrać, bo on się naprawdę stara. S mówi po polsku 'kaczka' i bardzo ją cieszy to słowo. Ona się w ogóle cieszy różnymi małymi rzeczami, trochę jak dziecko, i to jest fajne.
Niepokoi mnie trochę że bach, wydałam ponad dwie dychy z mojej rezerwy na przyjemności. Niby nic, ale tych zamków będzie kilka, a potrzebuję butów i kremu z filtrem do pyszczka. Miałam odłożone 130e chyba, mam nadzieję że nie będę musiała naruszać koperty (gdzie mam 1100).
13.05, niedziela, 52 dni do powrotu, 63 dni tu, przedpołudnie. Rano ciocia pojechała do piekarni, a oni poszli do sklepu, więc jak zeszłam na dół to byłam sama. Na kolację będą naleśniki, a na obiad nie wiem co. Trochę się martvię, ale na szczęście to już nie jest tylko na mojej głowie. Po miłym śniadaniu nastawiłam pranie i mam ambitny plan powiesić je u cioci V, żeby szybciej wyschło. Ciekawe czy wylądujemy na kawie u R, bo nie wiem czy oni już wrócili z Paryża. Na wszelki wypadek zgram na pena nową wersję tego pamiętnika i spróbuję ją wysłać w mailu.
Wczesne popołudnie: na obiad był makaron z sosem pomidorowym, bo ciocia poszła do R i powiedziała 'zajmijcie się lunchem'. To się zajęliśmy, a w sumie to oni się zajęli, a ja chwile nie wiedziałam co robić a potem poszłam odkurzać. Przy obiedzie wyszło że chcą jechać do Lourdes i chwilę się martwiłam, bo to długa podróż, ale okazało się że chcą wyjechać w czwartek, przenocować tam i w piątek pojechać na swoje lotnisko do Tours bezpośrednio stamtąd. Bardzo bystry plan i daje mi - nam - idealnie trzy dni na zwiedzanie. I to według prognozy słoneczne dni. Yeah. Lubię ich coraz bardziej, mimo że ciocia patrzy na nich z coraz większą zgrozą (a może właśnie dlatego).
Mam pół godziny do wyjścia, idę obadać moje pranie u cioci V, mam nadzieję że nie jest w całości rozwleczone po całej rue Potocki. Oni pojechali do Loches obadać połączenia z tym całym Lourdes i wzięli ciocię jako tłumacza.
Późny wieczór: prawie skończyłam kolię, spotkałam niejaką R K., znaną mi z krakowskiego światka fantastycznego od wielu lat, mieszka od sierpnia w Paryżu i chyba ma polskiego sfrancuziałego chłopca. Śmiesznie. Były też dwie spore wycieczki. I M z S wpadli na chwilę żeby zapytać ile naleśników zjem i kiedy będę. Wracając zgarnęłam pranie, bo wyschło, przyszłam do domu, pożarłam furę naleśników z brzoskwiniami, dżemem i śmietaną i cukier wyciekał mi porami skóry. Roar. Udałam się do R zadzwonić do rodziców, z błogą nadzieją że może jeszcze uda się łapsnąć internet, ale wujek akurat coś robił przed wydaniem jakiejś książki tłumaczonej z francuskiego z którą jest jakaś chryja, więc skończyło się na telefonie. Za to słyszałam mruczenie Gingera do słuchawki. Potem poszłam się pożegnać i jakoś tak się złożyło że wylądowałam w kuchni z ciocią K i gadałyśmy do 22:00. Aż mi w ustach zaschło Chciałam teraz sprawdzić różne nowe loginy i hasła od Stefana, ale nie mogę, bo jak na złość internet mi nie odbiera, cholera jasna psiakrew. A powinnam iść spać wcześnie, bo jutro jakieś zwiedzanie i w ogóle. |
Martva - 1 Lipca 2012, 14:29
dzejes napisał/a | I jeśli ten pan się zachowuje tak, a nie inaczej, to może ma potrzebę wybicia się kosztem. |
Właśnie ja nie do końca rozumiem jego potrzebę ale podejrzewam że po prostu jest tępy i ma zerową inteligencję emocjonalną. Sama nie wiem.
Kai, pojechałam tam mieszkać z ciocią, dotrzymywać jej towarzystwa i pomagać w pracach domowych. Rodzinność i pokrewieństwo były dość mocno podkreślane, ani razu nie padło słowo 'służąca' 'gosposia' ani nic podobnego, ale jest jak jest.
Oczywiście wszystkie posiłki w domu jadamy wspólnie w szóstkę, jak sobie przypomnę to odgrażanie się że panny są dorosłe to będą sobie gotowały same ('Tak? Same" pytałam niewinnie, a ciocia patrzyła z irytacją 'no przecież _ja_ im gotować nie będę!' - zgadnijcie kto teraz to wszystko ogarnia ) to mnie pusty śmiech bierze. Tylko wydaje mi się że oni tez mają zamiar wyjechać we wtorek, i bardzo mnie ciekawi kto pomoże cioci ogarnąć dom po gościach i co się stanie z żarciem z lodówki na górze która naprawdę pęka w szwach. No ale w sumie to już nie moje zmartwienie, właściwie.
Godzilla - 1 Lipca 2012, 14:35
Myślę, że ciocie nadal mentalnie tkwią w czasach, gdzie przy każdym większym dworze pomieszkiwała garść zubożałych krewnych, którzy niewiele różnili się od służby i traktowało się ich bardzo z góry.
Kai - 1 Lipca 2012, 16:31
Martva napisał/a | Rodzinność i pokrewieństwo były dość mocno podkreślane, ani razu nie padło słowo 'służąca' 'gosposia' ani nic podobnego, | zdaje się, że to towarzystwo zwyczajnie tak ma. Nie powiedzą wprost, osochozi, tylko będą minami ustawiać w odpowiednim miejscu. Odpowiednim wg nich ofkors. Mogłabyś się zjeżyć, dama do towarzystwa wcale gotować nie musi.
Martva - 1 Lipca 2012, 22:45
No nie, o gotowaniu i sprzątaniu akurat była mowa, niestety No ale co innego gotować i zmywać dla dwóch osób, co innego dla sześciu.
Dziś zaliczyłam zonka, bo smażyłam kiełbaski dla trzech dorosłych dziewcząt (18, 19, 19). Miały dobre chęci, ale najpierw przyszły zapytać czy mogłabym im pomóc, bo nie potrafią zapalić gazu, potem przyszłam sama, spłoszona dziwnymi okrzykami i piskami i zastałam w jednym kącie kuchni skulone wystraszone dziewczęta, a w drugim kącie kuchni patelnię teflonową z jedną kiełbaską i masą bardzo pryskającego oleju. Zlitowałam się. Może nie powinnam, ale wyświadczyły mi wcześniej przysługę
Ciocia mieszkająca na zamku jak się dowiedziała że wyjeżdżam we wtorek to stwierdziła że zaprasza nas wszystkich na kubek wina wieczorem jak turyści pójdą. Ciocia 'moja' na to że może we wtorek będzie lepiej bo cośtam - tu muszę przyznać że mi szczęka opadła trochę, ale słodko wtrąciłam że nie moze być wtorek bo wujek i dziewczęta też wyjeżdżają we wtorek, okazało się że wujek tradycyjnie jej nie raczył poinformować. Więc jeeee, będzie spotkanie towarzyskie.
Muszę się spakować, jutro iść wydrukować kartę pokładową, zrobić zdjęcia krzeseł rzeźbionych w cycki w kościele i kupić paluszki do mp3 w sklepie gdzieś po drodze. Ależ mam schizy przedpodróżne, jej.
shenra - 2 Lipca 2012, 22:58
ODCINEK CZTERDZIESTY SZÓSTY, OSTATNI
Cytat | 14.05, poniedziałek, 51 dni do powrotu, 64 dni tu, rano. Pobiłam mój rekord i obudziłam się o szóstej czterdzieści, bo świeciło takie słońce że nie dało się spać, ale nie chciało mi się wstawać. Teraz jest po ósmej i właśnie myślę czy będę dzielna i skoczę do sklepu (bo piekarnia zamknięta, poniedziałek) po bagietkę, czy oleję. Na pewno powinnam podłączyć telefon do ładowania, to by mu dobrze zrobiło, bo bateria jest podświetlona na czerwono. Normalnie by to oznaczało telefon od Shenry, ale na to chyba za wcześnie Nie chciało mi się gimnastykować czwarty dzień z rzędu. Za to ciocia K R. wczoraj wspominała że ona by chętnie chodziła na spacery rano, tylko nie ma z kim, trochę się rozbija o godzinę, bo ona by chciała koło dziewiątej, a to jest pora o której ja schodzę na dół i zabieram się za robienie śniadania. Chyba że bym się zrywała o ósmej, ale dla niej to chyba za wcześnie. Nic, zobaczymy. Mówiła też żebym się nie przejmowała tym że ciocia by mnie musiała wieźć i czekać jak ja będę zwiedzać, bo ona lubi jeździć a potem sobie utnie drzemkę, więc nie muszę mieć wyrzutów sumienia, o ile tylko się nie boję z nią jeździć. No i fakt, czasem się boję, zwłaszcza jak jest deszcz i chmury, a ona wyprzedza te wszystkie szare samochody nie przejmując się szarymi samochodami z przeciwka. Ale chyba jeszcze bardziej się boję jak jedziemy w miasteczku i zdecydowanie jesteśmy nie na swoim pasie. Podobno zdarzało się jej w zeszłym roku jeździć 110km/h na drugim biegu, ale niewiele mi to mówi. Chyba już tak nie robi, bo wtedy silnik wyje, a ja nie kojarzę żeby wył.
O, ktoś właśnie wyszedł z domu, nie kojarzę żeby młodzież się wcześniej przemykała, więc to chyba ciocia. Przeraża mnie że nagle wstaje tak wcześnie, jest ósma trzydzieści.
Wczesny wieczór: ciocia była w sklepie rano, nabyła jajka i dżemy, które kazała mi schować w szafce. Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do Chambor. W cholerę wielki zamek, ponad czterysta pomieszczeń, miejscami jakieś dzieła sztuki współczesnej, czyli mało do mnie mówiły. Wróciliśmy po paru godzinach, zahaczając po drodze o Super U w jakimś śmiesznym mieście, gdzie nabyli(śmy) dwa kilo mąki, warzywa na kolację i, dla odmiany, dżemy. Nabyłam sobie czekoladę miętową, ciekawe czy w ogóle wytrzyma doniesienie jej do zamku. Po powrocie oni zaczęli robić kolację, kiedy była gotowa i Sam poszła zawołać ciocię, ciocia oznajmiła że idzie do kościoła i żeby jej zostawić. I teraz obawiam się że nic z tego jej nie podejdzie, bo jest gruby plaster dość twardej szynki (ciocia ją dostała po Wielkanocy i wsadziła do zamrażalnika) usmażony na kwaśno-słodko z dżemem morelowym, stirfraj z marchewki i cukinii, który będzie dla niej zbyt surowy, oraz ziemniaki w skórkach, którymi będzie pluła. I pewnie to ja będę musiała jej to podgrzewać i wysłuchiwać pretensji, bo oni poszli na spacer. Zapytali czy mogą sobie zrzucić zdjęcia na mojego lapka a potem na pena, a ja się zgodziłam, a teraz myślę że kurde, przecież nie mam kabelka, nie wiem czy się da bez, bo nie sądzę żeby mieli taką samą kartę.
znikam bo ciocia przyszła.
Później: ciocia kazał mi wywalić śmieci pod kościół, wyrzuciwszy doń uprzednio szynkę. Resztę podgrzała w mikrofali ze swoją miseczką. Poszłam posłusznie, ale na widok stada staruszek się zatrzymałam, cofnęłam i machając workiem jak gdyby nigdy nic poszłam wyżej pogawędzić z M i S która fotografowała lizardy. Przemknęłam później, oczywiście kosz był pełen i musiałam zostawić worek obok, fatalnie się z tym czuję. Za każdym razem. Oczywiście napoczęłam moją czekoladę, w ramach pocieszania się, jest *beep*. Najgorsze jest to że czekolada w Montresorze jest koszmarnie droga w porównaniu z Super U, a nie będę kupować czekolady przy cioci, bo nie. W sumie ona swoje skrycie pochłaniane czekoladki i lody Marsy też kupuje beze mnie, ale jej jest łatwiej, bo ma samochód. Bogini, chcę do domu. Jeszcze wczoraj mi się wydawało że to nie jest tak strasznie długo, ale właśnie zmieniam zdanie. Chociaż jak patrzę na początek tego pliku, to jestem dwadzieścia dni do przodu i to jakoś poszło.
A, i zapomniałam: oni jednak wyjeżdżają w środę, a jutro chyba nie zwiedzają. I trochę mi przykro, liczyłam jeszcze na Villandry i to śmieszne wielkie zoo.
Późny wieczór: wrócił angielski dentysta i strasznie długo gadał. Pamiętam że jak wyjeżdżał,to było jakoś przed Wielkanocą, to mówił że wróci za sześć tygodni. I już jest. Krzepiące. Poszłam z Sam zgrywać zdjęcia, miała kabelek, potem dołączył M i próbowaliśmy trochę rozmawiać. Dałam im zgrać ich zdjęcia z mojej karty.
Wczoraj myślałam o tym że przestał mnie nerwowo boleć brzuch w różnych pokarmowych częściach, tylko stres idzie w podbrzusze, głównie jajniki. I jednak chyba mam coś z głową, bo od powrotu bolą mnie flaki poniżej pępka. Bardzo logiczne zdanie.
Jestem tu równo 9 tygodni, zostało 7, jeśli dobrze liczę.
15.05, wtorek, 50 dni do powrotu, 65 dni tu, rano. Pół nocy bolał mnie brzuch, obudziłam się chwilę przed drugą i długo usiłowałam znaleźć odpowiednią pozycję. To było ciężkie. Zastanawiałam się czy mi ibuprom pomoże i czy będę musiała iść do lekarza. Obudziłam się o siódmej, nie bolało, aż zasnęłam ze szczęścia na następną godzinę. Zeszłam chwilę przed dziewiątą, nakryłam do stołu, ciocia uciekła po bagietki, młodzież przyszła, przełknęłam pierwszy kęs owsianki i bach, znów mnie bolą flaki. Ale postaram się zignorować draństwo. Po śniadaniu umyłam włosy, spłukując je tradycyjnie cytryną z octem (rozcieńczając, wcieranie cytryny bezpośrednio we włosy powoduje ich sztywność i strąkowatość, testowałam ostatnio). I znów próbuję łapać internet, jak na złość nie ma zasięgu. Dżisas, już prawie miesiąc nie mam netu, a cholerstwo się łączyło kilka dni temu. A po lunchu chyba pójdę do zamku, bo co robić.
Wczesne popołudnie: po obiedzie. Znów były naleśniki ze słodkimi rzeczami i trochę się obawiam co na to mój biedny brzuszek, ciągle bolący. Za niecałą godzinę by wypadało poleźć na zamek. Nie wiem co tam będę robić, bo *beep* kolię chyba skończę w domu. A może nie. Lapek ciągle nie łapie sieci i wnioskuję że ona tu nawet nie krąży, bo jak krąży to on próbuje co chwilę i komunikat że jest niepodłączony wyskakuje mi ciągle, a teraz nie. Bez sensu.
Wczesny wieczór: jak wychodziłam na zamek to padało, ale nie jakoś strasznie. Zaczęłam zieloną kolię pierwotnie przeznaczoną pod kwiatki, ale nie wiem czy nie jest za mała w stosunku do nich, tak to jest jak człowiek wymyśla połączenia rzeczy nie mając ich namacalnie przed sobą. Wyszłam ciut przed szóstą i już było ładnie. Wróciłam, S i M się zabierali za kolację, więc zjadłam z nimi ryż i groszek. Mówili że jadą jutro, a ja że szkoda, a M się przekomarzał że tak, bo będę musiała gotować, a ja że nie o to chodzi tylko będzie nudno, a on że mnie lubi ale nie aż tak żeby zostać, a ja że to tylko pięćdziesiąt dni, a on że hahaha. Bawi mnie sposób w jaki rozmawiamy, jest dość wyjątkowy językowo - ja rozumiem większość tego co oni mówią, ale mam problem z odpowiadaniem, czasem rzucę jakieś słówko w ramach riposty, albo zrobię gest albo coś takiego, i wystarczy (była na przykład rozmowa o maśle i żeby wymienić trzy rzeczy które są lepsze bez masła niż z masłem, na co ja rzuciłam lody, Sam truskawki, a ja jeszcze sok pomarańczowy, na co M zrobił głupią minę i doprecyzował że oprócz owoców i takich tam). Potem stwierdzili że pójdą coś zrobić zanim ciocia wróci i uciekli na górę, ciocia wróciła i strasznie się zdziwiła że oni zjedli i ja też i jak to. Okazała tym samym dość mocną niekonsekwencję, bo na ogół kiedy pytali na którą ma być jakiś posiłek to mówiła że wszystko jedno, żeby ugotowali kiedy chcą, zjedli kiedy chcą, ona sobie najwyżej później odgrzeje, a potem ma pretensje. Zjadła mielonego kotleta i groszek na zimno, nie chciała żeby jej podgrzać, zrobiłam sobie sok i dotrzymałam jej towarzystwa. Po czym stwierdziła że jak oni na nią nie czekali z kolacją, to ona na nich nie poczeka z ciastkami, więc przyniosłam ciastka, wzięła sobie jedno, w połowie zapytała czy nie chcę, ale byłam tak pełna ryżu z groszkiem że nie chciałam. W sumie nie wiem czy nie powinnam sobie zrobić dwóch dni o grzankach i gorzkiej herbacie na wszelki wypadek.
Jaaa, właśnie mało nie ocipiałam ze strachu, bo komputer przestał reagować na cokolwiek, kursor się nie ruszał i nic się nie działo, musiałam go wyłączyć tak jak nie lubi. I bałam się że to nie pomoże. Ale dało radę.
Kończę, znaczy wrabiam nici w błękitnej kolii. Jest przeobłędna, chociaż oczywiście musiałam robiąc siateczkę po ciemku trafić w jedyny brązowy koralik jaki był w pudełku. Ale to niedaleko zapięcia i chyba zostanie. Jeśli ten naszyjnik wróci ze mną do Polski, to odetnę zapięcie żeby wymienić na srebrne i wystawić za odpowiednią cenę.
Późny wieczór: jutro chcą wyjechać o wpół do dziewiątej, czekałam masę czasu żeby się tego dowiedzieć. Zjadłam ciastko, dzielnie wywaliłam śmieci w odpowiedni punkt na ulicy, bo dziś wtorek (yeah, nie zapomniałam o tych piwnicznych, tzn o worku z chwastami z zeszłego roku tym razem), umyłam naczynia, zamiotłam podłogę, starłam blaty mokrą ścierą i wróciłam czekać aż cała pozostała trójka przestanie czytać a zacznie rozmawiać. Obawiam się że zjedzenie ciastka na mój bolący brzuszek naprawdę nie było dobrym pomysłem. Obawiam się że to będzie dość ciężka noc. Nie wiem czy oni będą chcieli jeść śniadanie jutro czy nie i czy wystarczy jak wstanę o ósmej, czy powinnam wcześniej. A, i jeszcze S ofiarowała cioci swoje maszynki do golenia, trzy jednorazówki, bardzo piękne i różowe, obawiam się że ciocia się oburzy jutro jak zostaniemy same bo ma inne poczucie humoru.
I tak sobie myślę, że muszę powiedzieć cioci że chcę jeszcze zwiedzić Villandry, najchętniej w czerwcu, i zoo w Bouval czy jak to się pisze, i Loches, najszybciej z tego, ale w połączeniu z shoppingiem, i wtedy się poczuję usatysfakcjonowana zwiedzaniem. Jeszcze pogadam z Rybińskimi najpierw, bo wujek Adam mnie rozumie że nie chcę cioci męczyć, a ciocia K mówi że ona lubi jeździć, na parkingu sobie drzemie i żebym się nie przejmowała i nie miała wyrzutów. Ha, pisałam już o tym. W każdym razie stwierdzili że powiedzą cioci że mnie jest głupio, z czego wnioskuję że im się na mnie skarżyła że nie chcę z nią jeździć. Ha, ależ to zamotane.
Kończę na dziś, bo jutro wstaję o chorszej porze niż zwykle, słońce wstaje jeszcze wcześniej i lubi mi świecić w oczka (zawsze na wyjazdach trafiam okna od wschodu, ale jakby się głębiej zastanowić to w tym domu nie ma innych). A poza tym sieć nawet nie próbuje łapać, więc co mam siedzieć. Muszę przyznać że perspektywa rozebrania się w celu wejścia pod prysznic napawa mnie głębokim obrzydzeniem, co może znaczyć że mam gorączkę albo po prostu jest zimno.
16.05, środa, 49 dni do powrotu, 66 dni tu, późny ranek/wczesne przedpołudnie. Zwlokłam się chwilę przed ósmą, zastałam całą trójkę zaczynającą śniadanie. Zjadłam dwa kawałki brioszy z dżemem (btw briosza, pomidory i jabłka które pojawiły się w kuchni wczoraj to, jak się okazało, lodówkowe zapasy angielskiego dentysty który dziś leci do Londynu i jeszcze jest tak *beep* że w piątek odbierze Kanadyjczyków z lotniska w Londynie i zabierze ich na taką stację metra żeby się nie musieli przesiadać). Ciocia wyznała M że jestem jego kuzynką (rychło w czas), a'propos jakiejś rozmowy o ślubach i ilościach ludzi na nich i dużych rodzinach. A potem musieli już jechać, powiedziałam że sniff i aj łil mis ju, a oni że jeszcze tylko czterdzieści dziewięć dni. Ha. Popatrzyłam na nich z okna, nawet mi spłynęła łezka na myśl o szalonej nudzie jaka mnie teraz czeka. Pomachaliśmy sobie i poszłam na górę obejrzeć ich pokój. M spał w śpiworze więc schowałam jego niewykorzystaną pościel do szafy, a S nijak nie wiem czy spała pod kocem czy na wierzchu tego zaścielonego materaca też w śpiworze. Obejrzałam więc pościel w szafie i zmieniłam prześcieradła i ręczniki sobie. Potem zrobiłam sobie kanapkę i miniporcję tzatziki, nastawiłam jogurt, spróbowałam lodów, poszukałam prognozy pogody w TV (nie znalazłam) i poszłam do sklepu kupić jajka, bo mamy dwa. Poszłam z przygodami, bo się okazało że kładą asfalt na skrzyżowaniu, ale sprytnie to obeszłam wróciwszy na trasę spacerową nadrzeczną. Yeah. Mam szczerą nadzieję że ciocia nie pójdzie do piekarni, bo mamy tonę niezbyt świeżego chleba i jeden lepszy w lodówce. Wróciłam i nie wiem co teraz, ciocia wróci za chwilę jak sądzę, bo minęły dwie godziny od wyjazdu, chociaż wspominała że ma coś do załatwienia w Loches. I znów będzie standard.
Po dwunastej: cioci nadal nie ma. Zaczynam się denerwować. Wykończyłam trochę biżu, zrobiłam zdjęcia, wsadziłam pościel (moją i S) do pralki, znalazłam na schodach pocztę w tym paczuszkę z domu. Trochę nie rozumiem dlaczego nie dostałam zapięć do broszek z Kłębuszka, tylko same nici. Znając mnie, mogłam skasować kawałek maila albo coś napisać tak że wyszło niezrozumiale. Trochę szkoda, bo mam jeszcze sześć motków organzy, to niby lekkie, ale po co mam wlec z powrotem do Krakowa w całości? Zupełnie gotowych mam pięć kolii (w tym trzy z błękitem, nie wiem jak to się stało), trzy bransoletki i trzy pary kolczyków. I zgubiłam jednego kolczyka - słonecznika, znaczy nie kolczyka tylko kwiatka z pętelką do podwieszania, boje się że mógł spaść do kosza na śmieci, bez sensu.
Wczesne popołudnie: ciocia się zjawiła koło pierwszej, jak akurat wyjmowałam pranie z pralki i wyglądałam przez okno żeby sprawdzić jaka pogoda. Schowała do małej torby zgrzewkę batoników Twix, a potem dała mi kluczyki i kazała pójść po resztę, więc wzięłam pod pachę worek ziemi do azalii (pod hortensję), a do torby wrzuciłam mnóstwo alkoholu do częstowania gości, jajka (yeah), sałatę i salami. Ups, właśnie sobie przypomniałam że nie wiem czy zamknęłam auto. Usmażyłam francuskie grzanki z przedwiecznej połowy bagietki znalezionej w lodówce i starego chleba, nażarłam się po uszy i poszłam wieszać pranie. Mam szczerą nadzieję że nie lunie później po południu. I trochę bez sensu, bo na zamku skończę zielona kolię i będę się nudzić. Chyba że jakieś kolczyki do tej błękitnej obłędnej dorobię, ha.
Ciocia strasznie nadaje na S. Na M też, ale mniej - że mu powiedziała że jak ma być nauczycielem historii i geografii to powinien czytać jakąś książkę o historii Francji jak już tu jest, a nie jakieś thrillery. Wyjaśnił że tyle zakuwali do egzaminów że muszą się odstresować. Pamiętam też rozmowę z S, że obie lubimy fantastykę (czytała 'Narnię'!), a tu mogłabym czytać książki historyczne i pamiętniki, a lubię inne. S bardzo cioci nie podeszła. Długo mi tłumaczyła że nie jest zdziwiona że M do niej lgnie, bo jego matka zmarła dziesięć lat temu, ojciec znalazł nową panią i ciągle do niej jeździ, więc jak ktoś chłopcu okazuje odrobinę czułości to on lgnie. A ona w panience nie widzi jakiegoś przesadnego intelektu i nie jest pewna czy ona się w ogóle interesowała czymkolwiek, bo jak człowiek się interesuje, to zadaje pytania. Nie wiedziałam jak wytłumaczyć że M jest dorosłym facetem w sumie, S jest miła, ładna i ma niezłe cycki, okazywanie odrobiny czułości niespecjalnie ma coś do lgnięcia, po prostu się lubią i widać że świetnie się czują we własnym towarzystwie. Więc tylko powiedziałam że mają podobne poczucie humoru, a s się owszem, interesuje, ale trochę jak dziecko - i opisałam że myszkowała po tych zamkach, zaglądała w każdy kominek, szukała ukrytych drzwi i bardzo się cieszyła jak znalazła, i że jej się podobała okolica, i jak się oboje dziwili że jedno miasteczko się zaczyna parę minut po poprzednim (ciocia się trochę udobruchała i stwierdziła że no tak, w Kanadzie tylko las i las, i na mapie jako miejscowości są zaznaczone dwa domy na krzyż). Ale w sumie brnę przez książkę cioci i jakoś mi się przypomniał fragment o kojarzeniu małżeństw wśród rodów ziemiańskich, że niektóre z tych małżeństw były przecież szczęśliwe, a teraz to ludzie wybierają kogo chcą, a rozwodów jest więcej. Tya.
Wczesny wieczór: zrobiłam zieloną kolię i nie jestem zachwycona. Mocno rozważam jeszcze jedną. i zostawienie tej gołej albo przyszycie do niej gotowych małych kwiatków, na te ręcznie robione jest za duża. Na zamku raczej pusto, dość zimno, natomiast przeżyłam rzecz cudowną. Siedzę sobie, koralikuję i smucę się troszkę, nagle podnoszę wzrok a przez środek Grand Salonu kroczy kot. Szczupły, biały w marmurkowe łaty, z ładną głową. Miauka do mnie na dzień dobry, to wstaję, wyciągam rękę, kot się ociera i mówi mrrrr. Głaszczę chwilę zastanawiając się co tu do cholery robi kot, a potem wracam na swoje miejsce. Kot za mną i bez specjalnego namysłu pakuje mi się na kolana i żąda czułości, pakując mi łepek pod kurtkę. Koraliki go wyraźnie ciekawią, za to pojawienie się wizytorów peszy. Zagląda do skarbca, włazi do kominka, ostrzy sobie pazurki o drewniane polana (nie o meble!), a potem wskakuje na okno od północy i trochę pomiaukuje. Wzięłam bestyjkę na ręce, zaniosłam na schody - wyraźnie chciał zejść sam - i otworzyłam drzwi do parku, a dobrze mi było z nim siedzieć. Sniff.
Wróciłam ciut wcześniej, spotkałam ciocię, ciocia mówi że idzie do R po kościele (buuu ja też chcę!), a ja chyba wytnę dwa hafty póki jej nie ma i pójdę zobaczyć jak tam pościel i czy wyschła. Internet nadal nie łapie, muszę wspominać? Pobiegałam nawet po domu, jak wystawiłam lapka za okno od strony zamku to czerwony iks na komputerowej ikonce zniknął, ale ta sztuczka udała sie tylko raz. Wycelowany w stronę R zaczął w ogóle szukać sieci co widziałam pierwszy raz od kilku dni. W ogóle nie ma jednej z ikonek na dole, tej która wysyłała wkurzający mnie komunikat że internet disconected. Wzięła i zniknęła. Normalnie magia.
Później: mam trzy hafty przyklejone na tekturkę. W sumie jeszcze rano myślałam że przykleję jeden, poczekam aż wyschnie i dopiero potem zrobię resztę, ale chyba miewam ostatnio dziwne skłonności do zapominania. Ups. Bo tekturka jest środkową warstwą, dla usztywnienia całości, zostało jeszcze wykończenie spodu, czyli sztuczna skórka. Z jednego haftu wypadł kaboszon, na szczęście z mojej przyszłej spinki, na drugie szczęście dał się włożyć z powrotem, na trzecie szczęście tym razem go podkleiłam alufolią, dzięki czemu wygląda lepiej niż wcześniej. Prześcieradła są jeszcze ciut wilgotne, zebrałam z ziemi trzy suche poszewki na poduszki i jeden wilgotnawy ręcznik. Ręcznik dałam z powrotem na sznurek. Nie doceniłam siły wiatru, przyznaję.
|
ilcattivo13 - 3 Lipca 2012, 18:09
wie ktoś, czy Martva zdążyła na samolot?
merula - 3 Lipca 2012, 18:10
na TGV na pewno.
|
|
|