To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni

Martva - 19 Czerwca 2012, 18:52

Doszła, doszła :)

Znowu zmarzłam na zamku, wszystko w środku mnie boli, bez sensu. Z plusów skończyłam kolię, zaczęłam następną kolię w nowym wzorze i jeszcze tylko 14 dni.

Martva - 19 Czerwca 2012, 21:32

Po chwilowym przejaśnieniu zaczęło padać. prognoza pokazała że jutro ma trochę słończyć i będzie aż 25 stopni, a potem znów się sypnie i będzie mokrzej i 21-23. Znów jestem na skraju jesiennego dołka. A moglam zostać w Polsce, po co mi to było?

Wow, policzyłam kolie, ta zaczęta jest siedemnasta z kolei.

May - 19 Czerwca 2012, 22:46

Sa plusy, jakbys zostala w Pl to nie zrobilabys 17 kolii ;P:
Dla pocieszenia Ci napisze, ze u nas jutro moze bedzie az 20 stopni, za to od czwartku ma znow przywiac niz znad Atlantyku. Nie wiem czy moje pomidory maja w tym roku szanse... te na zewnatrz nadal sa mikroskopijne, o kwiatkach nawet nie wspomne...

Zgaga - 20 Czerwca 2012, 13:19

Martva, u nas dziś temperatura spadła i pachnie deszczem. Jeszcze nie lunęło, ale wszystko przed nami. Czuję, że kolejną Nidzicę odchoruję.
shenra - 20 Czerwca 2012, 21:33

Gorąc taki, że ja pierdzielę. Nawet ta szczątkowa ilość wiatru w ciągu dnia nic nie dała. A teraz nie ma czym oddychać.

ODCINEK CZTERDZIESTY PIERWSZY

Cytat
30.04, poniedziałek, 65 dni do powrotu, 50 dni tu, wczesne (bardzo) popołudnie. Znów dzwony zerwały mnie o siódmej, leżałam jeszcze godzinę i próbowałam zasnąć, a potem zwlokłam się na podłogę i zrobiłam gimnastykę. W sumie miałam lekkiego kaca, po odrobinie szampana, kieliszku czerwonego wina i papierosach wujka K. Zeszłam na dół chwilę po dziewiątej, ciocia była na nogach i budziła wujka. Zjedliśmy śniadanie, zostałam wysłana w celu posypania zasianych cynii granulkami na ślimaki i zasiania nowych cynii (w sumie nie lubię cynii, jedne z nielicznych kwiatów które mnie jakoś zupełnie nie kręcą estetycznie). Potem musiałam obudzić nieszczęsnego K, bo było po 11 a jej ojciec ma na dzisiaj mnóstwo planów (łącznie z zoo, sniff). Zapytała czy mogłabym jej pokazać wczorajszą kolię, to pokazałam jej wszystko, zachwyciła się, wujek rzucił okiem i stwierdził że jakaś znajoma/krewna z Polski robi takie same, zarabia na tym pieniądze i ma sklepik w okolicach Ronda Kotlarskiego w krk. Zapytałam czy takie same w sensie tez takie plecionki z koralików, to powiedział że tak z koralików ale używa więcej kamieni półszlachetnych i pereł i w ogóle (zawoalowane 'ładne ale to tylko szkiełka'), więc sądzę że robi jednak zupełnie inne rzeczy tylko faceci się nie znają i nie odróżniają. Ciocia uznała że jak oni jadą to może usmażmy sobie ziemniaki i będziemy mieć z głowy, na co jęknęłam że jeszcze nawet nie ma dwunastej, zobaczyłam usta zaciśnięte w wąską kreskę i powlokłam się do kuchni. Kurde, cioci jest łatwo mówić że im szybciej się zje obiad tym szybciej się ma go z głowy, bo nie siedzi potem na zamku sześć godzin później i nie zastanawia się czy zaraz zemdleje czy jeszcze chwilę wytrzyma. Pff. Jak już jesteśmy przy zamku, to dziś powtórka z rozrywki. Mam nadzieję że pogoda wytrzyma nerwowo.
Później: *beep*, nienawidzę wczesnych obiadów. Szwendacze z zamku zupełnie nie chcieli się wynieść, było mi już słabo z głodu, wyszłam za piętnaście siódma. Zrobiłam bardzo skromniutką kolię w brązach a potem z przerażeniem obserwowałam bardzo granatowe chmury z których się błyskało, ale jakimś cudem poszło bokiem. Z ciekawszych rzeczy: rozmowa z Włochem z większej wycieczki który łamaną francusko-angielszczyzną rozmawiał ze mną czy naprawdę tylko tu sobie siedzę i czytam i to wszystko (dodałam że mówię nie dotykać), i polska wycieczka która przyszła bardzo późno, zaczęła od końca, bo weszła na górę bocznymi schodami, została przejęta i oprowadzona przez wujka K a potem się rozszemrała jak przeczytała jakąś wizytówkę czy inną kartkę którą im zostawił, że jak to, to był niby pan hrabia Konstanty Rey? Ach, czasem się cieszę że miewam +10 do Kamiennej Twarzy.
Wróciłam do domu głodna i śpiąca, ciocia zapytała co robimy na kolację obierając krewetki. I czy robimy jakąś zupę, ale zaraz dodała że ona sobie w każdym razie robi z proszku. Zjadłam resztę wczorajszej bagietki, dżem i ser. Wuj J zrobił zakupy w Super U, i zrobił je totalnie idiotycznie, tzn poza owocami morza które kupił na kolację u kogoś, z których kilka zostawił cioci na pociechę, kupił słoik dżemu z frambuazów (mamy trzy zaczęte dżemy), słoik korniszonów (mamy w szafce jeden tylko większy), sałatę (taką zwyczajną w główce z którą jest najwięcej babrania), a żadnych serów na przykład albo czegoś równie pożytecznego.
Właściwie to najchętniej bym walnęła w kimono, bo jestem naprawdę mało przytomna, ale za godzinę nowa zamkowa impreza, ciocia chce wychodzić za pół, nie wiem co z K bo się strasznie napalała że dziś pójdzie przygotowana. Zieeeeeew. Aparat bym wzięła może, tylko wtedy nie będę mieć ani jednego zdjęcia, trochę bez sensu. Wczoraj łaził jakiś fotograf, ale podejrzewam że na wszystkich jego zdjęciach jestem błyszcząca, czerwonooka i mam milion nadprogramowych podbródków.
Później: mało zdjęć i mniej fajnie niż wczoraj, ale dla spojrzeń rzucanych mi przez jakiegoś obcego faceta (próbował zagadać, potem tylko patrzył) - warto. Chociaż w sumie mogłam mieć krzywo welon, ale to nie był ten typ spojrzenia. Natomiast gdyby sympatyczność była główną cechą jaką biorą pod uwagę samice przy rozmnażaniu, starszy facet z duetu celtique-elektro byłby ojcem moich dzieci. Dżisas, nawet zmarszczki miał sympatyczne, człowiek na niego patrzy i tylko czuje jak mu się usta rozciągają w uśmiechu.
1.05, wtorek, 64 dni do powrotu, 51 dni tu, rano. Kurde, mam dość. Normalnie jak jesteśmy we dwie, to wstaję kwadrans przed dziewiątą, ogarniam się i o pełnej godzinie schodzę na dół, i na ogół jest OK. Wczoraj wstałam o dziewiątej, było mniej więcej OK, znaczy ciocia wstała, wujek się zwlókł. Dziś też wstałam o dziewiątej (znów obudzona o siódmej na śmierć), wzięłam prysznic, zeszłam, wujek chrapie, ciocia szeleści w swoim pokoju ale nie wystawia nosa. Poszłam do kuchni, zagotowałam wodę, przeprowadziłam eksmisję mrówek z worka z Cheeriosami, zrobiłam sobie kakao i stwierdziłam że *beep*, wracam na górę. No i wróciłam. Nie wiem kiedy mam zejść znów, bo jak źle wymierzę czas to pewnie będzie z kolei wielka obraza, tak jak wtedy kiedy ja wchodzę do kuchni o dziewiątej, a ciocia wychodzi z łazienki w pełnym rynsztunku i urażonym tonem mówi że jedzie do Loches i już jadła (i jak mogłam tego nie przewidzieć, co za tępa *beep* ze mnie, ach).
Dobra, jest prawie dwadzieścia po dziesiątej, idę ponowić próbę. Wyglądam przez moje okno i patrzę na kuchnię czasem ale nic się nie zmienia, znaczy ciocia się nie kręci i na stole nie pojawia się nic nowego.
Wczesne popołudnie: ciocia zdążyła nakryć i pojechać do piekarni, nie wiem kiedy to zrobiła. Pomogłam jej doszlifować, wujek wstał, zjedliśmy, K też wstała, ciocia mi kazała obrać i ugotować gar ziemniaków, to obrałam, w międzyczasie oni stwierdzili że jadą do tego ZOO, na początku mieli z ciocią, ale pojechali w dwójkę. Nawet mnie nie zapytali czybym nie chciała, muszę przyznać że było mi dość przykro. Obrałam gar ziemniaków, umyłam stos naczyń, nastawiłam te ziemniaki, umyłam włosy bo już się robiły tłustawe, ciocia kolejny raz pyta jak często myję i czy im to nie szkodzi, bo ona daje radę raz na tydzień. Bleh, zdarzało mi się nie myć włosów tydzień i to była tragedia. Ciocia się jakoś trochę zdziwiła że zrobiłam ziemniaki (ja *beep*), zapytałam czy chce parówki bo wcześniej mówiła reszcie że na obiad będą parówki i kartofle, to stanowczo odmówiła że dla niej nie. Na deser były ciastka, które kupiła żeby uczcić 3 maja. Jak jej wytłumaczyłam ze jest 1, to się zdziwiła. Niepokoi mnie trochę że nie dostałam koperty z pensją mimo że jest dziś pierwszy (a nawet trzeci) dzień miesiąca, boję się że zapomni, i nawet nie chodzi tylko o to że będę mieć mniej kasy tylko że nie wiem czy jej się już coś w mózgu nie psuje. Wysuszyłam sierść na słońcu (prawie), pogapiłam się na jaszczurkę z wzajemnością i lecę do zamku. Zaryzykuję jedną warstwę mniej, bo chyba jest ciepło.
Wieczór: na zamku spokojnie choć czasem tłoczno, wujek mówi że wolny dzień kiedy chcę i żebym wykorzystała J żeby mnie gdzieś zawiózł. O tym myślałam ale szlag, oni jutro jadą do Paryża więc nic z tego :( odbyłam przemiły spacer z K, zeszłyśmy do lochów, oblazłyśmy zamkowe mury dookoła, poszłyśmy nad wodę (zauważyłam że mi zamknęli moją trasę spacerów, jest szlaban i wisi kartka,chyba że trwa wycinanie drzew i nie wolno tam chodzić), wróciłyśmy pod dom spotykając ciocię A i wujka R i znów poszłyśmy nad wodę, mam sporo zdjęć. Żal mi że K wyjeżdża, jest naprawdę miłym stworzeniem i fajną towarzyszką. Wróciłyśmy do domu, zrobiłyśmy kolację - smażone ziemniaki i parówki, dla mnie starty ser. Ciocia wzięła odrobinkę, aż myślałam że chce zostawić wujkowi smażone ziemniaki na później co jest lekkim absurdem bo one są nieodgrzewalne, a on stale jada kolacje u kogoś innego. Ale potem mówiła że się źle czuje i chyba zjadła za dużo ciastek. W ogóle wkurzyłam się ciut, bo gościem R jest pani o której ciocia mówi że to dietetyk i opowiedziała jej historię swojej anemii, piguł z żelaza i soku pomarańczowego u wujka w Krakowie i że ta pani powiedziała że jej pomogło bo witamina C z soku ułatwia wchłanianie tego żelaza, i ciocia jest pod wrażeniem. No heloł, tłumaczyłam jej ten mechanizm może dwa tygodnie temu, może i nawet tu coś pisałam na ten temat. Łotewer. W każdym razie K jęczał że obejrzałby jakiś film ale tu wszystkie po francusku, więc stwierdziłam ostrożnie że może coś mam i obejrzałyśmy 'Kupiliśmy ZOO', bardzo miły seans. Jestem głęboko wdzięczna Kasi i Sebciowi że mi przysłali coś tak, hmmm, bezpiecznego ;) Potem przypomniałam sobie o śmieciach i wywaliłam, bo w sumie dziś jest wtorek i dziś się wyrzuca, ale odbierają w środę o świcie a to już nie będzie święto. I K. się odezwał, yeah.
2.05, środa, 63 dni do powrotu, 52 dni tu, późny ranek. Wstałam po dziewiątej, zeszłam z pół godziny później, jak zaczęłam nakrywać to zjawiła się ciocia, potem wujek. Jeszcze przed śniadaniem zjawiła się ciocia C i dopiero wtedy ciocia A się dowiedziała że oni jadą dzisiaj, bo była pewna że zostają do piątku. Ale dziiiiwnie. W lodówce mamy jeszcze dwa ciastka i 3/4 kupionego przez wujka tortu który jest niezły ale mulący, a ciocia po wczorajszych sensacjach chyba powinna go unikać. Nie wiem jak jej podsunę pomysł żeby zaprosiła kogoś na wykańczanie resztek. I boję się że żal, gorycz i rozczarowanie po wyjeździe wnuczki skupią się na mnie.
Koperty z wypłatą nadal brak, wiem że to tylko jeden dzień ale i tak mi dziwnie. Z jednej strony się boję że ciocia zapomniała i zupełnie nie wiem jak jej przypomnieć żeby było delikatnie i żeby nie poczuła się okradana (w sensie że może pomyśleć że już mi płaciła a ja chcę drugi raz), z drugiej czuję się strasznie winna że myślę o pieniądzach w momencie kiedy ona może mieć problemy ze zdrowiem. Z trzeciej dobija mi się taki mały głosik że jak jestem bardziej służącą niż krewną to powinnam się twardo dobijać o swoje. W kopercie dla rodziców leżą cztery stówki, w mojej sześć, a powinno być już dziesięć, żebym je mogła liczyć i przeliczać w trudniejszych momentach, całkiem nieźle działa.
Wieczór: ciocia po śniadaniu powiedziała że oni idą na zamek zwiedzać zamkniete dla turystów drugie piętro i kazała mi plewić, więc plewiłam, włożywszy ciemne okulary i grzejąc się w słońcu. Półtorej godziny później miałam pełen wór śmieciowy chwastów. Później wrócili, szybko zrobili jakiś lunch typu sałata i parówki, znaczy jak dla mnie sałata i ser, a potem się szybko zebrali i pojechali. Uściskałyśmy się z K, w ogóle jestem głęboko wzruszona bo zostawiła mi garść karmelków. Urocze dziecko. Ciocia o niej dziś komuś mówiła że ma po ojcu zdolność do zjednywania sobie ludzi, ale on mnie sobie nie zjednał ani trochę mówiąc delikatnie (chooociaż, znalazłam dziś w lodówce kozie sery które musiał kupić wczoraj, lubię go trochę bardziej). Pojechali, a ja poszłam na zamek. Spotkałam ciocię M która mi powiedziała że znów ma się ochłodzić i rzeczywiście prognoza mówi że jutro +20 a potem znów 16. Na samym zamku spokojnie, skończyłam drugą brązową kolię. Jedna miła para z Polski, która była pod wrażeniem że nikt nie pilnuje i stwierdzili że na pewno wszędzie są kamery i alarmy bo to jest niemożliwe żeby to wszystko było takie bez nadzoru, bo by ludzie rozkradli. Ekhem, tya. Wujek przyszedł wieczorem i powiedział że znów ma być jakiś długi ekstrapłatny weekend więc mi znów da 20e za każdy dzień od soboty do wtorku, za to w czerwcu nie będzie żadnego, ale on mi wtedy dołoży 50e żebym więcej zarobiła. Moje serce zapłonęło gorącą sympatią.
Przyszłam do domu, zjadłam kawałek tortu i napiłam się herbaty, ciocia zjawiła się po kościele z ciocią M i niejaką H która nie jestem pewna czy jest ciocią. Przygotowałam im herbatę i poszłam czytać na piec, bo są nowe czasopisma i był artykuł o mięsie in vitro i o marihuanie (btw w jakimś Wproście czy innym Newsweeku tez było o marihuanie, nie wiem co jest grane ale temat coś na topie). Ciocia (A) była oburzona i perorowała innym paniom że w którejś z tych gazet jest artykuł o tym jak to Polacy eksperymentują z seksem i jak tak można bo to przecież ogólnodostępne i dzieci to czytają. Ciocie poszły, pozmywałam, zjadłyśmy po dwa przedatowane naleśniki z jabłkiem (nie spojrzę na nic słodkiego przez przynajmniej 24h :P ) i kanapki, znów pozmywałam i wyniosłam się na górę. A, w międzyczasie dzwoniła ciocia V, w ogóle śmieszna rzecz bo wujek nie raczył jej dać znać że jadą do Paryża i będą u niej mieszkać i zajęli pokoje przygotowane dla M i jego dziewczyny - ciocia A się znów oburzyła bo V wstępnie przygotowała M pokój z podwójnym łóżkiem, a 'przecież nie są małżeństwem, to po co mu wpychać tę babę do łóżka'. W sumie to uroczo naiwne z jednej strony.
Poszłam wyłączyć grzejnik w sypialni obok, nie mogłam się powstrzymać i przymierzyłam złotą kieckę z trenem pożyczoną od Z. Jest o niebo lepiej dopasowana niż to żółte słoniowe coś które nosiłam, ale tragicznie maskuje biust. Przymierzyłam też dwie sukienki z lat młodości cioci, które leżały na łóżku i na K podobno wisiały bo ona jeszcze nie ma biustu - a ja dla odmiany się nie dopięłam, dochodzę do kawałka między talią a biustem i bach. Ciocia musiała mieć całkiem wyjebistą figurę, to było już po dzieciach, a w żebrach była wąziutka. A to całkiem fajne kroje, w stylu lat 50-tych, dopasowana góra i bardzo kloszowany dół. W sumie może nie w stylu lat 50-tych tylko z lat 50-tych, ale nie wiem czy się wtedy chronologia zgadza.
No, teraz chyba wlezę pod prysznic, chociaż dopiero 21:00, a potem wlezę do łóżka, a potem obejrzę film, a potem jutro pobudka o zwykłej porze. Ciocia coś wspominała o pojechaniu do Loches żeby wywołać zdjęcia, mam szczerą nadzieję że dam radę się zabrać z nią i nie wykombinuje znowu jechania bladym świtem żeby łapać miejsce parkingowe. Jutro albo w piątek bym bardzo chciała mieć wolne popołudnie, a wcześniej dołapać R i się wcisnąć na Internet, w sumie. Ten plik ma już osiemnaście cholernych stron. I buhahaha, 18 kwietnia czyli dwa tygodnie temu naiwnie liczyłam że mi internet wróci po kilku dniach. Ale to krzepiące że czas jednak leci, było 77 dni jeszcze, a jest 63. Dałam radę, nie zwariowałam (chyba), nie zrobiłam nic strasznego (jeszcze). Nadal nie ma półmetka i więcej przede mną niż za mną, za to dodatkowe 80 i 50e w perspektywie mnie całkiem cieszą, zwłaszcza że na drobne wydatki w portfelu mam ponad stówę więc te dodatkowe chyba mogłabym odłożyć. To czerwcowe akurat starczy na TGV jeśli cioci nie wpadnie do głowy żeby mi postawić bilet. Kurde, ale tak sobie liczę że 130e to jest ponad pięć stówek, to jeden konwent. Nieźle. Mam jednakowoż nadzieję że ciocia sobie przypomni o mojej majowej kopercie, sama.

Martva - 20 Czerwca 2012, 21:56

shenra napisał/a
Gorąc taki, że ja pierdzielę


Ale zazdroszczę, gdyby tu była taka temperatura to mogłabym pójść na zamek w sukience i bez rajstop i nie zmarznąć :(

shenra - 20 Czerwca 2012, 22:21

Martva, nie ma czego zazdrościć. Żar lejący się z nieba, to nie jest fajna sprawa.
dalambert - 20 Czerwca 2012, 22:29

Martva napisał/a
to mogłabym pójść na zamek w sukience i bez rajstop i nie zmarznąć

Ale wszystkie wycieczki by Cie molestowały.
Kobitki z zazdrości, a chłopy wiadomo.... :wink:

Godzilla - 20 Czerwca 2012, 22:34

Shenra, u nas poniżej 20 C. Ochłodziło się i jest buro.
Martva - 20 Czerwca 2012, 22:35

shenra napisał/a
Żar lejący się z nieba, to nie jest fajna sprawa.


Lepiej znoszę żar niż zimno, jestem zamarznięta od środka. Zniosłabym nawet spocenie się!

dalambert napisał/a
Ale wszystkie wycieczki by Cie molestowały.


E, nikt mnie nie molestuje, niezależnie od tego w co jestem ubrana. A za królową zostałam wzięta kiedy wyglądałam jak kloszard.

shenra - 20 Czerwca 2012, 22:41

Godzilla, no a nam by się trochę tlenu przydało.
fealoce - 21 Czerwca 2012, 19:27

Ja bym się chętnie wymieniła :wink:
Przez dwa dni na działce lało jak z cebra i było zimno. Założę się, że teraz jak wróciłam, to będzie ślicznie....

Martva - 21 Czerwca 2012, 19:40

Cytat
3.05, czwartek, 62 dni do powrotu, 53 dni tu, wczesne popołudnie. Nawet się wyspałam, obudziwszy się może trzy minuty przed sygnałem. Jakiś solony gołąb gruchał mi wcześniej w oknie i przez półsen zastanawiałam się czym by można rzucić żeby nie rozbić szyby, ale przetrwałam to. Zeszłam na dziewiątą, zaczęłam nakrywać, wyciągać i wyciskać, ciocia wyszła z łazienki, powiedziała 'witaj majowa jutrzenko' i wręczyła mi wyczekiwaną kopertę. Kamień z serca ;) Przyszedł wujek Adam R. ze swoją panią gość (gastrolog a nie dietetyk zresztą), która chciała się pożegnać. Dyskretnie zapytałam czy nie mogłabym się wprosić do nich na internet jutro, powiedział że oczywiście tylko trzeba dograć szczegóły bo nie jest pewien czy gdzieś nie jadą. Więc zaciskam wszystkie mentalne kciuki ;) Potem wpadła ciocia Zazitou odebrać kieckę po Karusie (nie zdążyłam się w niej sfotografować, kurdeż). Potem znów wpadł wujek Adam tym razem żeby wyciągnąć ciocię na jakiś targ staroci czy coś takiego. Nastawiłam pół kalafiora i torebkę ryżu wygrzebanego z szafki, nie kupionego ostatnio i zapowiedziałam cioci że biegnę do sklepu po jogurt (ostatni domowy zuzyłam do spodu bo miałam wrażenie że zaczyna mieć tendencje do bycia hodowlą pleśni). Dostałam 5e, poszłam szybciutko, złapałam czwórkę czegoś co stało koło jogurtu greckiego, na szczęście spojrzałam zanim była moja kolej i okazało się że to fromaże, nie jaurty, więc wróciłam wymienić. Wyszłam o 12:08, wróciłam o 12:21, zgrzałam się w t-shircie i polarze. Ryż i kalafior jeszcze nie zdążyły się ugotować, więc dorobiłam na szybko sałatę i zrobiłam sobie sos z keczupu, jogurtu i miękkiego zielonego sera. Teraz zaczęłam nową kolię, siateczkową na 3 oczka czyli szerszą niż dotąd, cieniowaną od jasnego błękitu przez ciemny, morską zieleń, trawiastą zieleń i z żółtym zakończeniem. Będzie ładna, tylko nie wiem czy znajdzie chętną szyję.
wieczór: zrobiłam może 1/4, może 1/3 kolii. Na zamku spokojnie, chociaż było hiszpańskie małżeństwo z trójką bachorów które myślałam że zabiję, poważnie. Chwilę po szóstej oblazłam cały zamek, nikogo nie było, to wyszłam, szukając wujka, a on właśnie wjeżdżał na podjazd i pokazaliśmy sobie na migi, ja że idę, a on że dobrze.
Cioci nie było w domu, bo jeszcze nie wróciła z zakupów, więc wymyśliłam że zrobię placuszki ryżowe. Dodałam startej cukinii bo wydawało mi się mało i oczywiście nasmażyłam tego masę. Zadzwonił tata i okazuje się że jutro idą na Dębniki na kolację z okazji przyjazdu cioci Kasi (córki Cesi, siostry Zazitou, chrzestnej matki mojej siostry) i przyszło im do głowy żeby to ją zapytać o internet. Bardzo dobry pomysł i popieram. Zjadłyśmy kolację, cioci chyba smakowało bo nie odmówiła dokładki. I w ogóle pyta czy jak mam wolne to śpimy do oporu. Wytłumaczyłam że mam wolne na zamku a nie w domu, i nie powiedziałam na głos, a może powinnam odpowiednio wcześniej, że wolne w domu to będę chciała jak będzie Mikuś z panienką, żeby wreszcie coś pozwiedzać.
A teraz jest burza. Się błyska i grzmi, a deszcz za oknem w świetle latarni wygląda jak ruchome, skręcone paseczki srebrnego celofanu, aż początkowo do mnie nie dotarło że to deszcz. Nie wiem czy pisałam że pogoda ma się znów schrzanić? Dopiero za tydzień jakieś nieśmiałe słońce i temperatury koło 20. Idę chyba do wanny a potem nie wiem. Burza przeszła, padało może pół godziny.
Edit: czasem wraca, znaczy grzmoci i trochę popaduje. Mam nadzieję że jutro po południu da spokój.

4.05, piątek, 61 dni do powrotu, 54 dni tu, wczesne popołudnie. Rano wściek, bo okazało się że ciocia mi znów wyłączyła piecyk w łazience, a z powodu hektarów prześcieradeł moje pranie jest totalnie mokre. Włączyłam na full i włożyłam wilgotne skarpetki. Po śniadaniu udałam się po chleb, quiche (bałam się bo była inna pani niż zwykle) i sałatę. Wiedziałam ze ciocia ma zamiar jechać do Loches do banku jakoś wcześnie, więc tylko zapytałam czy ma być omlet czy makaron. Usmażyłam omleto-frittatę na porze i kalafiorze, została pochwalona więc mi miło, natomiast sałatę po raz kolejny jadłam sama, chyba przestanę ją robić bo w sumie sałata nie jest moim ulubionym warzywem. Umówiłam się do wujostwa R. na internet miedzy drugą a trzecią i trochę drżę bo nie jestem pewna czy nie mają tego internetu jakoś ciężko płatnego, bo to nie jest sfr wifi jeśli dobrze zrozumiałam tylko coś innego. I mam nadzieję że rodzina będzie pamiętać o mnie w rozmowie z ciocią Kasią, a ciocia Kasia wie o co chodzi i ma właśnie tę sieć. Uch.
Dobrze, zbieram się, bo stres mnie zaraz zeżre. Muszę spakować kompa do torby, nie zapomnieć kabla i nie spaść ze schodów. Jak to łatwo powiedzieć.
Później: wifi nie łapało, a wujek był w trakcie płacenia rachunków, więc wróciłam za godzinę i usiadłam przy ich kompie. Nareszcie ktoś kto mnie rozumie że w dzisiejszych czasach internet to konieczność żeby być na bieżąco i nie mówi że za jego czasów nie było internetu i jakoś żyli, ani też że odwyk mi dobrze zrobi. Złapałam K. na fejsbuku, wysłałam maila do Kłębuszka, zajrzałam na forum (jakoś cicho, w pół godziny pojawił się jeden post!), chciałam wysłać mój pamiętnik mailem ale się nie dał bo załącznik był za duży (jakiś filtr). Potem pogadałam z ciocią Kasią R. dłuuuuugoooo o biżuterii, o pełzającym rynku rękodzieła w Polsce, o moich planach dotyczących sprzedaży i mówi że wujek Kocik raczej się nie zgodzi, ale może sklep z pamiątkami by coś przyjął. Nie wiem jak bym się miała dogadać ze sklepem z pamiątkami.
Jak wróciłam, złapałam wścieka znów. Pal sześć że ciocia była na zakupach i kupiła parę rzeczy ciężkich i zupełnie niepotrzebnych, znaczy dwie wielkie puszki groszku (w szafce stoją dwie czystego groszku i dwie groszku z marchewką oraz przynajmniej dwie groszku z marchewką, fasolką i czymś jeszcze, taka mieszanka). Bez sensu, bo potrzebujemy mleka, mleka w proszku i ziemniaków, tak z rzeczy które przychodzą mi do głowy w pierwszej kolejności. Kupiła też chyba ze trzy swoje miseczki, to akurat dobre bo nie zawsze będę mogła mieć pomysł na lunch. I zapas kremowego zielonego sera, który lubię. Niemniej tak czy tak trzeba będzie jechać na zakupy zanim oni przyjadą. Wścieka złapałam natomiast dlatego że znów była na górze, znów wyłączyła ten *beep* piecyk, zabrała *beep* prześcieradła, zrzucając przy okazji moją skarpetkę. Po pierwsze, czuję się jednak ciut mało komfortowo jak mi ktoś grzebie w rzeczach. Po drugie, wkurza mnie że rządzi moim ciepłem, wyłażenie z wanny do lodowatej łazienki jest naprawdę mało miłe, na dole chodzą trzy albo cztery piece a u mnie jeden, wielki ale marnie grzejący. Po trzecie, jakby się zaplątała w te prześcieradła i rymnęła ze schodów, to co? Przecież bym je, *beep*, zniosła jutro. Są chwile kiedy naprawdę lubię ciocię A., jest sympatyczną starszą damą. Są dni, kiedy myślę, a nawet mówię o niej bardzo brzydkimi słowami, jak na przykład teraz - jestem tak wściekła że aż dygoczę. I nie wiem czy rozmawianie z nia o tym ma sens jeśli zapomni za pięć minut, a wkurzy się od razu.
Później: no dobra, uspokoiłam się ciut. Zrobiłam makaron z sosem z pomidorów z puszki i zjadłyśmy cały garnek (to była mała puszka). Ciocia chwaliła więc jestem mniej zjeżona, mówiła też że w sumie mogę skręcać ten piecyk jak wychodzę do zamku. No mogę go skręcać, tylko właściwie po co, jeśli go nie skręcę to ona przyjdzie i to zrobi, pfff.
Powinnam umyć włosy. Żałuję że mi to wpadło do głowy dopiero teraz, bo mogłam pół godziny temu i miałyby szanse wyschnąć, a tak raczej bym poszła spać z mokrymi. Hmmm. Zresztą *beep*, pójdę umyć, zbijają się w wyraźne pasma przy skórze i nie są świeże. Tęsknię za krakowską wodą, poważnie. W Polsce potrafię mieć lśniące, ładne, grube włosy, tutaj jest jakaś przesuszona na dole, tłusta na górze, matowa cienizna.
Jeszcze później: umyłam włosy i - wooow- posmarowałam łydki balsamem. Jak sobie przypomnę mrzonki dotyczące utrzymywania kondycji i pielęgnowania ciała, to śmiać mi się chce, codzienna gimnastyka, codzienne spacery (chociaż jak się zrobi mniej obrzydliwie to spacery mogę robić po wyjściu z zamku, jest jeszcze jasno), wcieranie kremów i balsamów. Nie odkręciłam ani razu tubki z kremem pod oczy...

Martva - 21 Czerwca 2012, 22:13

Oraz potencjalnie ślubne kolie sztuk dwie i pół ;)
shenra - 22 Czerwca 2012, 14:15

ODCINEK CZTERDZIESTY TRZECI

Cytat
5.05, sobota, 60 dni do powrotu, 55 dni tu, południe. Kradnę chwilę dla siebie. Po śniadaniu ścieliłam łóżka, prałam prześcieradła, na zyczenie cioci wieszałam je na sznurkach w ogrodzie cioci V (dość ekscentryczny pomysł, zważywszy że od chmur się kłębi, nie ma wiatru i jest wilgotno), potem natomiast sadziłam kwiatki z paletek do donic, czerwoną szałwię i pomarańczowe aksamitki, te takie pomponikowate których nie lubię. Lubię aksamitkę wąskolistną, która jest miła i ładnie pachnie. Czeka mnie jeszcze wykopywanie tulipanów z daszku i sadzenie pelargonii na ich miejsce, ale to nie wiem kiedy. Na schodki z doniczkami by się mogła zmieścić jeszcze jedna paletka czegoś drobnego. Cynie wschodzą, ale ciocia narzeka że marnie, bo tylko dwa rządki. Reszta rządków jest w cieniu i liczę że jeszcze wzejdą tylko później.
Niepokoi mnie brak kontaktu ze strony rodziny, mieli wczoraj mieć kolację z ciocią K i dyskretnie podpytać ją o internet. Myślę że albo zapomnieli, albo ma inny :(
Idę kombinować lunch, czyli kisz dla cioci i stare placki dla mnie. I może wymyślę jakąś sałatkę.
Wczesne popołudnie: tata napisał w smsie że rozmawiał z ciocią K o moich problemach i mam z nią mówić o wszystkim. Trochę enigmatycznie, bo nie wiem o których problemach, i trochę trudne do realizacji, bo tak jakby rzadko ją widuję. I nadal nie wiem co z tym cholernym internetem, a to najważniejsze. Może zadzwonią później to się dowiem czegoś konkretnego.
Podgrzałam cioci kisz i podzieliłam się placuszkiem. Zrobiłam sałatę pół na pół z cykorią, z winegretem na bazie czerwonego octu a nie cytryny dla odmiany, z musztardą i oliwą jak zwykle i odrobiną miodu. Cioci się tym razem coś odmieniło, wzięła, a potem dobierała sobie dwa razy i mówiła że bardzo dobra i ten słodkawy sos jest pyszny. W sumie w ciągu mojego pobytu zużyłam do sałaty pół buteleczki miodu (ale ona się zdziwiła że w ogóle miała w domu miód:P). Na kolację będzie cykoria na maśle, bo w sumie dawno nie było, już z tydzień. Skończyłam dżem figowy i szukałam frambułasowego, ale albo jestem ślepa albo wychodzi że go wujek z K zabrali ze sobą i w domu mamy pomarańczę i klementynkę (dżemy z cytrusów nie budzą mojego specjalnego entuzjazmu). Ciocia od czasu do czasu się głośno zastanawia że sklepy w poniedziałek powinny być otwarte (we wtorek jest święto), więc mam nadzieję że to znaczy że się wybieramy na zakupy do Loches. Bo wtedy przy okazji można by nabyć figę ♥ no i wiadomo, mleko, ziemniaki, takie tam. Nawet jestem skłonna raz zrobić placki ziemniaczane, bo zetrzeć na tarce ziemniaki na placki dla dwóch osób to mogę. Dla więcej by mi się nie chciało.
Sprawdziłam prześcieradła i są suchsze, ale myślę że pójdę po nie tuż przed wyjściem na zamek, czyli za niecałe pół godziny. O ile się deszcz nie zrobi, pogoda jest dziwnie chmurzasta i nie wiadomo co wymyśli.
Do czytania w zamku biorę przedwieczną Agorę i Focusa. W Focusie przeczytałam już artykuł o mięsie in vitro, na okładce było wielkimi literami że to nadzieja na wykarmienie świata, a w treści artykułu że w sumie na razie to raczkuje, przyrasta o milimetry, obumiera, nie wiadomo kiedy coś z tego będzie. A, i jeszcze jest drogie jak szlag.
Moment później: nie rozumiem. Umówiłam się z ciocią o wpół do drugiej że zdejmę tę pościel za godzinę. Pół godziny później usłyszałam że wychodzi, tknęło mnie i zbiegłam na dół. Stwierdziła że się bała że deszcz spadnie. No ale mogła zawołać, postukać laską, cokolwiek, a nie iść sama żeby potem wracać z miną męczennicy (oczywiście nie dałam jej szansy, poszłam sama). W sumie to nawet nie jest powód do wkurwa, ale lekkie rozdrażnienie zostało. Az mi się czekoladowy głód włączył a nie mam go czym zaspokoić.
Przeraża mnie moja skóra. Wygląda fatalnie. Jest pomarszczona i ma jakieś kropki. Kropki mogą być porami, czytałam że jest coś takiego ale nigdy nie widziałam moich. Jaaaa, chcę do Krakowa, mam nadzieję że będzie się jeszcze dało uratować mój świetlany blask zanim zbrzydnę ze szczętem. I że nie będę musiała na to wydać wszystkich pieniędzy jakie tu zarobię, rzecz jasna.
Później, wczesny wieczór: wróciłam z zamku. Tuż przed wyjściem rzeczywiście padało, ale przecież bym poszła po te prześcieradła jakbym usłyszała, pff. Jak cieciowałam, to parę razy była ściana wody za oknem i trochę pogrzmiało w oddali. Zostałam wypuszczona ciut wcześniej i nawet zapomniałam że to ekstrapłatny dzień i się zdziwiłam ładnym niebieskim banknotem. Ciocia nie była w kościele, siedzi u siebie i coś robi. Nastawiłam cykorię do zagotowania i uciekłam na górę. Obawiam się że w najbliższym czasie czeka mnie prasowanie hektarów prześcieradeł, myślę jakby to zrobić na stole a nie na desce do prasowania, nie ma gorszej rzeczy niż prasowanie prześcieradła 180x200 na desce do prasowania, kurważ.
Późny wieczór: smażona cykoria zaczyna mi się nudzić. Ciocia mówi że M miał dziwne nawyki żywieniowe po ojcu,znaczy wszystko musiało być eko. I zastanawia się czy tak jest dalej. Trochę się rozczarowałam,bo ciocia K sugerowała że on i jego ojciec są wege, ale nie, inaczej. Ciocia mówi też że K bardzo brzydko je (trzyma łokcie na stole etc), czego ja nie zauważyłam bo siedziałam bokiem :P Była dłuższa pogadanka na temat dobrych manier i zastanawiam się teraz czy jem ładnie i jestem dobrze wychowana.
Dzwonili z domu, ciocia K zrobiła ponoć kwadratowe oczy i powiedziała że po net mogę iść do Z. Wytłumaczyłam rodzinie że to była dobra opcja zanim się podjęłam bycia cieciem, bo teraz naprawdę nie mam kiedy. Czyli zero postępów, poza pomysłem przysłania mi modemu taty i podłączenia do francuskiej karty telefonicznej (potencjalnie niezłe, pytanie czy to ogarnę, ha).
Jutro wybory. Nie wiem co z obiadem. Myślałam o ryżu z czymś.
6.05, niedziela, 59 dni do powrotu, 56 dni tu, wczesny wieczór. Ciocia pojechała głosować jeszcze przed śniadaniem i przywiozła dwa swoje chleby oraz bagietkę. Bagietkę spożyłyśmy na deser po śniadaniu. Potem zrobiła się dziesiąta i stwierdziłam że na wszelki wypadek ugotuję obiad. Podsmażyłam cebulę, dodałam marchew, selera naciowego i pół paczki ryżu (paczki w sensie woreczka, kupiłyśmy idiotycznie ogromne woreczki na cztery osoby), zalałam wrzątkiem, dodałam pół koszernej kostki bulionowej i zostawiłam na trochę, znaczy poszłam pastować buty. Gotowało się mniej niż pół godziny, zaglądałam parę razy, trochę mieszałam, wychodząc do kościoła dodałam trochę masła i wyłączyłam. Niezłe wyszło.
Po kościele (wyjątkowo mało komunistów, niewiele ponad 60) wylądowałyśmy na kawie i porto u R, wraz z ciocią (?) H i ciocią M. Rozmowa niestety zeszła na politykę, okazało się że R wierzą że ludzie z PiS chcą dobrze dla Polski, jestem przykro zaskoczona. Wróciłyśmy do domu, zjadłyśmy ryż z groszkiem (i połowa z nas parówki), przyszła pani która pracuje sezonowo u Z i jest z Przecławia, czyli rodzinnego miejsca cioci. Spojrzała na mnie i powiedziała że jestem baaardzo podobna do siostry, bo widziała A w zeszłym roku w trakcie jej podróży poślubnej, śmiesznie. Wywlokłam się na zamek i grzałam się w słońcu, czytając gazety i plotąc collara, trzeci dzień tego samego, to już nudne. Nie było wiele osób, zirytował mnie facet wysuwający szuflady z komody (nie wiem co za pomysł, idziesz do muzeum i sprawdzasz co jest we wszystkich szafkach i szufladach?), podeszłam i powiedziałam mu po francusku że nie wolno dotykać, ale udał że nie rozumie więc powtórzyłam po angielsku. Jeszcze bardziej mnie zirytował bachor biegający bez nadzoru, za to z patykiem, jestem pewna że w coś nim tłukł we wcześniejszych salach. Nie znoszę bachorów. Jakaś pani zapytała czy to co robię to tradycyjne wzory z epoki, ale nie umiałam jej odpowiedzieć że nie sądzę. Śmiesznie że zawsze jak mówię że nie mówię po francusku to mnie przepraszają, zamiast powiedzieć 'ucz się języków, kretynko, bo inaczej na zawsze zostaniesz cieciem'.
A teraz idę pytać cioci czy mogę poprasować na górze, audiobooka bym sobie puściła.
Później: wyprasowałam tonę pościeli na górze, słuchając Wyspy delfinów. Skończyłam, zdjęłam koce ze stołu, rozłożyłam ceratę, po czym przyjrzałam się jej uważnie i stwierdziłam że szlag, chyba mi się ją udało zepsuć żelazkiem. Przez chwilę naprawdę panikowałam zanim do mnie dotarło że nie mogłam jej zepsuć żelazkiem, bo w trakcie prasowania leżała na szafce kuchennej półtora metra od stołu. Czasem nie mogę się nadziwić własnej ociężałości umysłowej. Kiedy żelazko stygło, ciocia zawołała i zapytała czy chcę być świadkiem wiekopomnej chwili, znaczy ogłoszenia wyników wyborów. I że ona chce drinka i czy też mi nalać. Nienawidzę ginu z tonikiem, ale chciałam. W sumie nie wiem czy tu nie popadnę w alkoholizm, picie zaczęło być dla mnie źródłem rozrywki, to dość straszne. Wyniki podano w formie która mi się skojarzyła za finałem teleturnieju, z animowanym czerwonym dywanem rozwijającym się przed pałacem i wyskakującym zdjęciem wygranego kandydata. Hollande wygrał, miał 52%. Mały drink zrobił mi szum w głowie, a ja zrobiłam omlet z groszkiem który wyszedł średnio, bo groszek był słodki, jak pocukrzony. Ciocia wcześniej mówiła że może zjeść jedną ze swoich miseczek więc kwestia jutrzejszego obiadu została rozwiązana, ona miseczkę, ja resztę ryżu. Bardzo bym chciała pojechać do Loches jutro, raz że nie chce mi się robić nic innego, dwa kończą mi się pomysły i rzeczy na obiad. A teraz marzę o pójściu spać, nie wiem nawet czy mam siłę na Carnivale.
A, i zapomniałam napisać. Moje włosy nie wyglądają świeżo (już od rana), jutro będą wyglądać nieświeżo. Myłam w piątek, dziś jest niedziela, normalnie bym umyła w poniedziałek i tak ale one w ten poniedziałek by były jeszcze całkiem OK, nie zdążyłyby się spaskudzić. Normalnie nie wiem co się dzieje, czy nawalają mi hormony, czy coś źle robię w diecie, czy to jednak kwestia wody, ale jestem totalnie przerażona. Jutro będę musiała umyć futro. Na skroni mam gigantycznego, bolesnego pryszcza. Nie wiem co ze sobą robić.

jewgienij - 22 Czerwca 2012, 16:38

Wrócisz silniejsza, należał Ci się kop w tyłek od dawna :D . Ale podziwiam Twoją siłę teraz. Dajesz radę.
Kai - 22 Czerwca 2012, 21:13

Powinnaś te memuary opublikować. Może ciut wyedytowane, jakiś odstęp między akapitami tu i ówdzie... :)
Martva - 22 Czerwca 2012, 22:17

jewgienij napisał/a
Ale podziwiam Twoją siłę teraz


że moje co? :D

jewgienij napisał/a
Dajesz radę.


Odliczanie mi pomaga. Jak zobaczyłam że jest mniej za niż przed. A jak się zmienia cyferka z przodu to już w ogóle roar :D

Kai napisał/a
Powinnaś te memuary opublikować


Nigdy w życiu :D

Byłam na spacerze pokolacyjnym z jasno sprecyzowanym celem upolowania dwóch długouchych stworzeń, ale dzisiaj jak mnie zobaczyły, to zwiały - zła jestem bo ostatnio staliśmy słupka po dwóch stronach ogrodzenia i gapiliśmy się na siebie, a dziś miałam aparat.

Kai - 23 Czerwca 2012, 19:05

Cytat
Nigdy w życiu
tracisz szansę przyćmić wszystkie inne "Pamiętniki...", "Dzienniki..." itepe.

W grudniu moja przyjaciółka ma urodziny i bardzo chcę jej podarować coś, co by jej przypominało męża. Może być anomalocaris, krewetka lub co się umówimy :D

Martva - 24 Czerwca 2012, 23:46

Kai napisał/a
tracisz szansę przyćmić wszystkie inne Pamiętniki..., Dzienniki... itepe.


Jasne, dwa razy ;)

Wkurzona jestem. Sytuacja przedstawia się następująco: ciocia ma syna, wuja J. Wuj przyjeżdża z córką, W. i jej dwiema psiapsiółkami do Francji, na dwa tygodnie. Mieli siedzieć w Paryżu i być może raz przenocować w Montresorze we dwójkę bo mają notariusza w okolicy, albo ewentualnie przyjechac tu na końcówkę pobytu, jeśli psiapsiółki będą chciały. To nie, wujek wymyślił że chce przyjechać ze wszystkimi dziewczynami, teraz, w ogóle się nie zastanawiając gdzie się zmieścimy i jak (w dowolnej konfiguracji w pokojach zawsze brakuje jednego łóżka). A ciocia zamiast mu powiedziec przez telefon że jest mało bystry i nie umie liczyć, mówi 'zrobisz jak chcesz' a potem na niego nadaje do mnie że nie wie co teraz zrobić i ma zepsute plany. Dżiiiiiz. Ostatnio jak miałam się wynieść z 'mojego' pokoju to chociaż miałam w perspektywie pokój z łóżkiem, a teraz serio nie wiem gdzie niby mam spać.

shenra - 26 Czerwca 2012, 14:27

ODCINEK CZTERDZIESTY CZWARTY

Cytat
7.05, poniedziałek, 58 dni do powrotu, 57 dni tu, wczesne popołudnie. ładna pogoda od rana, ciekawe kiedy się *beep*. Po śniadaniu posłałam łóżko wujka J, poszłyśmy z ciocią na górę, ogarnęłyśmy pokój po K, przygotowałyśmy pościel dla M jeśli będzie chciał spać na materacu w salonie, rozparcelowałyśmy sławetne krzesła Ludwik Napoleon (pisałam o nich?) z górnego salonu do górnych sypialni (to akurat ssie, bo nie mieści mi się między łóżko a ścianę i nie wiem gdzie będę trzymać lapka). Następnie ciocia stwierdziła że ona pojedzie do Tours sprawdzić lotnisko, bo nie wie gdzie ma odwieźć M jak będzie leciał do Londynu. Odgrzałam jej miseczkę i poszłam wyrywać tulipany z daszku, żeby je zastąpić pelargoniami, może jutro. Pojechała, a mnie zajęło dłuższą chwilę zanim wpadłam na to żeby umyć głowę korzystając z okazji i przesuszyć sierść na słońcu.
Niestety pod koniec czerwca prawdopodobnie przyjedzie V II (siostra K) z dwoma psiapsiółkami i będę musiała im oddać mój pokój i przenieść się na dół. Ale może tak pod koniec pobytu to już wytrzymam.
Wieczorem: zauważyłam że mam półmetek, tylko taki dziwny, bo jutro też będzie. Wkurzyłam się biżuteryjnie, bo przejrzałam projekty z folderu 'do zrobienia' i stwierdziłam że jednak są za trudne, musiałabym przerysować precyzyjnie (nie umiem rysować) albo wydrukować (nie mam jak). Potencjalnie fajny projekt nie wyjdzie bo mam za długie rurki, wprawdzie długość nie jest podana ale wydedukowałam. Wzięłam kolię do dokończenia (miały być jeszcze trzy rządki, ale z powodu pękniętego koralika i błędu przy pakowaniu musiałam spruć cztery, nawlec je od początku i skończyć prostym nawlekaniem, nieważne) a potem dorabiałam do niej kolczyki, takie na kółkach, wyszły fatalnie a w jednym trzasnął koralik w środku więc stwierdziłam że *beep*, wyjęłam gazetę, a potem mnie tknęło i zrobiłam romby. Malutkie i proste, cieniowane. Jeden wyszedł całkiem fajnie, drugiego doplotę jutro. BTW przymierzałam tę kolię jeszcze przed wyjściem na zamek, bez ubrania żeby było wygodniej, i do turkusowego jedwabnego stanika wygląda oszałamiająco, przyznaję :D Wyszłam kwadrans po szóstej, zrobiłam sobie herbatę, popatrzyłam jak ciocia wsiada do samochodu żeby jechać na zamek, i jakoś postanowiłam się przejść, żeby moje mięśnie sobie przypomniały że istnieją. Wychodząc na Ruelle cośtam widziałam ciocię wychodzącą z zamku ale ona mnie zupełnie nie. Jakoś się chłodnawo zrobiłam, więc poszłam od jednego mostku do drugiego mostku, spotkałam przynajmniej dwoje wizytorów którzy wcześniej byli na zamku i wróciłam. Szłam szybko żeby się rozgrzać i jak doszłam do domu okazało się że mam prawie zadyszkę. Trochę strasznie.
Ciocia jest wkurzona, nie znalazła lotniska a do tego jakiś młody człowiek wjechał jej w samochód i zrobił dziurę w drzwiach. Nie widziałam jaką. Ale jakiś pan jadący z tyłu świadczył podobno na jej korzyść. Ugotowałam kalafiora, zrobiłam mizerię (na przyszłość: ścierać ogórka albo kroić w drobniejsze kawałki niż plasterki) i nie wiem czy już wspominałam że totalnie nie mam pomysłu na obiad i kolację jutro? Jedyne co mi przychodzi do łba to smażona bagietka jeśli nie zapomnę jej wyjąć z zamrażalnika oraz zupa warzywna z drobnym makaronem typu glisty. Mam nadzieję że ciocia ze mną pojedzie na te zakupy w środę, naprawdę się robi kiepsko z żarciem. I cukier się kończy, nie będę miała czym słodzić kakao.
Nie wiem czy nie zaczyna mnie boleć gardło.
8.05, wtorek, 57 dni do powrotu, 58 dni tu, wczesne popołudnie. Yeah, większa połowa pobytu za mną i już będzie z górki. To z plusów. Boli mnie gardło i czuję sugestię przyszłego bólu w uszach. Leje. Po śniadaniu umyłam dolną łazienkę i pokazałam cioci zdjęcia na laptopie, ogólne i jaszczurkowe. Podobały się jej. Potem myślałam że oleję obiad i podgrzeję gotowca (są jeszcze naleśniki z jabłkami), ale gardło i deszcz sprawiły że zrobiłam zupę z cebuli, pora, czosnku, cukinii, marchewki, selera naciowego i groszku, znaczy z resztek. Potem wrzuciłam cienki makaron na koniec. I swoją porcję obficie posypałam cayenne. Czuję się przepaskudnie i najchętniej bym się nie ruszała z domu, ale zamek się sam nie przypilnuje, zwłaszcza że dziś jest ekstrapłatnie. Liczę że szwendaczy będzie mało bo święta świętem ale pogoda zachęca do zostania przed telewizorem. Muszę włożyć dwie kurtki i mieć nadzieję że nie wyjdę w największy deszcz oraz że wiatrówka mamy wytrzyma.
Wczesny wieczór: Bogini, zmokłam po drodze do zamku tak jakby mi ktoś oblał dżinsy wiadrem. Ale pod koniec prawie wyschły. Mam nadzieję że uda mi się przechodzić chorobę jak idzie ocieplenie i jakieś normalne temperatury. Zrobiłam drugi romb i bransoletkę z twinsów, którą właściwie nie jestem specjalnie zachwycona. Raczej pusto, zdecydowana większość ludzi zjawiła się w ciągu może jednej godziny, wkurzył mnie tylko facet z pary której powiedziałam gdzie jest skarbiec, a on mnie zapytał kto ja jestem, na co oświadczyłam że dozorcą z Polski i nie mówię po francusku, a on zaczął do mnie mówić jeszcze. Totalnie nie zrozumiałam tym razem więc mam niejasne podejrzenie że próbował mówić po angielsku. Ale nie mam pewności, to mógł być też niemiecki, rosyjski bądź jakieś słowa których nie kojarzę. Przyglądałam się tez uważnie ostatnim szwendaczom, starszej parze ze starszym psem (sporo jest ludzi z psami), pies skomlał i bezustannie drgał mu ogonek, więc bałam się że to się źle skończy. Przez ostatnią godzinę ssałam dwa karmelki, łudząc się że to prawie jak tabletki na gardło. Wujek mnie zwolnił chwilę po wpół do szóstej i powiedział że już nikt nie przyjdzie. Ucieszyłam się.
Ciocia nie poszła do kościoła bo wpadła do niej K R, wypiłam herbatę w kuchni i poszłam na górę. Jak tu dobrze i sucho, jej. Odkręciłam pokrętło w moim kaloryferze, *beep*. Muszę wysuszyć kurtkę, poza tym wyłażenie z wanny w temperaturę powodującą gęsią skórkę naprawdę mnie średnio bawi. Później rozwodnię resztkę zupy (to była bardzo gęsta zupa, żeby nie było), odgrzeję naleśniki i mam rozwiązany problem kolacji.
Później: fatalnie się czuję. I mam spuchnięte węzły chłonne.
9.05, środa, 56 dni do powrotu, 59 dni tu, wczesne popołudnie. Rano zmusiłam się do wstania, mimo fatalnego samopoczucia, ale jakby mi lepiej (poza tym że mam zatkane uszy i niepokoję się o moje jajniki, bo pobolewają, trzeba będzie wyłożyć kolejną stówkę na USG jak wrócę, tadam). Zjadłyśmy śniadanie i pojechałyśmy do Loches. Zapłaciłyśmy rekordowo za zakupy i mam wrażenie że ciocia się na mnie lekko dąsa, jak zobaczyła listę przed wyjazdem to wykrzyknęła 'aż tyle?!' ale tak naprawdę z listy była może połowa wózka tak naprawdę. Ważne że mamy mleko (na jogurt i do kakao), płatki owsiane i ziemniaki. A dobrze że mamy sery, warzywa na zupę, dżemy, pomarańcze, soczewicę w puszkach i przeciery pomidorowe. Naprawdę uważam że czteropak makaronu jajecznego jest nam dość mocno niepotrzebny, ale cóż, nie mój dom. Na obiad była miseczka dla ciocia i bagietka z serami dla mnie i muszę przyznać że nie czuję żebym była najedzona, chociaż poprawiłam różnymi innymi rzeczami. Jakby szło oziębienie czy coś, a jest wręcz przeciwnie.
Muszę pokombinować z nowym koliowym wzorem, więc kończę na teraz.
Wczesny wieczór: przez koliowy wzór wyszłam kwadrans później niż normalnie, ale rozgryzłam schemat. Zrobiłam w domu pół segmentu, a teraz mam skończone pięć, czyli jedną trzecią podstawy naszyjnika. Zapowiada się ultrapracochłonnie, ale myślę że efekt będzie bajkowy, ja już jestem oczarowana ;) myślę o kolejnych wersjach, problem w tym że nie mam pewności czy mi koralików starczy, bo to materiałochłonne jest jak diabli. W zamku puściutko, szwendaczy prawie nie było, nikt mi nie zawracał głowy. I zadziwiająco mała ilość tej małej ilości ludzi przegapiała skarbiec, tylko raz pokazywałam gdzie jest. W parku kwitną rzeczy, białe wisterie, akebia, bardzo bardzo stare piwonie drzewiaste, o których ciocia mówi że mają 150 lat bo je sadziła jej babcia w latach młodości. Wow. Mają kwiaty wielkości sporych miseczek, aż chyba jutro z aparatem pójdę jak będzie dobre światło. Zaczynają się róże, ale na razie powoli. Zaczynają się też artyści, od wczoraj na naszej uliczce siedzi facet i maluje kościół. Powiedziałam wujkowi że nie wiem jak będzie z tym tygodniem, bo M, zwiedzanie, zamki etc, zachował stoicki spokój i powiedział żebym brała wolne i zwiedzała. Ach, podoba mi się jego podejście.
Joooj, wyciągnęłam komórkę żeby sprawdzić godzinę (nie wiem po co jak siedzę przy kompie, taki odruch chyba) i okazało się że Shenra dzwoni (tak, oczywiście że telefon był wyciszony). Przegadałyśmy prawie kwadrans. Matko, jak mi tu brakuje możliwości rzucenia świńskim żartem albo nieładnym słowem. BTW chciałam ostatnio dostać pakiet 30minut/smsów za 9zł, chyba czwarty raz z rzędu, to telefon to przeżuwał prawie dobę i powiedział że usługa jest niemożliwa do włączenia bo działa tylko w jakichśtam taryfach. Ale kasę mi pewnie zabrało. Co za bucówa.
W ogóle ciocia nie wróciła z kościoła i nie wiem gdzie jest, a chciałam zapytać czy lubi placki ziemniakowe. Bo ja lubię i jestem gotowa poświęcić urodę moich dłoni
Później: Jestem obżarta jak świnia. Starłam sobie albo przecięłam opuszek prawego kciuka i zauważyłam to jak wsadziłam palce do soli. Aua. Usmażyłam górę placków i zjadłyśmy wszystkie. Niestety mój sprytny plan zmielenia ziemniaków w miniblenderze się nie powiódł, bo to jeden z tych modeli które mielą tylko rzeczy z płynem. Warzywa z zupy były zawsze dość mokre, bo je wkładałam łyżką, to się mieliły. Więc musiałam użyć tarki i nie lubię. M będzie jutro koło południa i już drżę. I już mamy ziarnko piasku w trybach porozumienia, powiedziałam cioci że powiedziałam K że nie wiem kiedy będę przychodzić w tym tygodniu bo może się załapię na zwiedzanie, na co ciocia się nadęła i powiedziała 'ja ci mówiłam że cię w każdej chwili mogę gdzieś zawieźć ale nie chciałaś'. No nie chciałam, bo nie mam serca targać biednej staruszki parędziesiąt kilometrów i kazać się jej nudzić przez parę godzin, ale teraz myślę że to świetna okazja, a ona się zachowuje trochę jakbym jej psuła plany tym że chcę jeździć też. Kosmos. Powinnam jutro umyć głowę ale to już żywcem nie wiem kiedy. A, i powiedziałam że moje siostry, obie, jadą do Francji ale mnie nie odwiedzą, to wymyśliła że może ja bym pojechała odwiedzić je i dość się zapaliła do tego pomysłu, oświadczyła że ona sobie poradzi sama przez tydzień. Jestem tego pewna, ale ja sobie raczej nie poradzę, przejechanie połowy Francji samej, nie wiem z jakim bagażem bo moja walizka chyba ciut za duża, wydając mnóstwo ciężko zarobionych eurasów na bilety, no chyba nie bardzo.
Idę depilować nogi do łazienki, tylko muszę odkręcić odgrzewanie na full i postawić laptopa na pralce żeby móc coś oglądać w trakcie. Żałuję że mi się serial o zombiakach skończył, to dość w klimacie :P
I zapomniałam napisać: świerszcze się obudziły. Ptaki hałasują rano, a jak zasypiają to jakoś zza kościoła dobiega cykanie dzikiej masy owadów. Ale to nawet miłe, takie letnie.

Kasiek - 26 Czerwca 2012, 20:32

Martva napisał/a
Ostatnio jak miałam się wynieść z 'mojego' pokoju to chociaż miałam w perspektywie pokój z łóżkiem, a teraz serio nie wiem gdzie niby mam spać.


Stróżuj w zamku 24h na dobę i niech Ci płacą za nadgodziny :D

Martva - 27 Czerwca 2012, 00:06

Jest to jakiś plan, gdyby tam jeszcze nie było tak strasznie zimno... :(
Martva - 29 Czerwca 2012, 08:30

Bogini, nie ma to jak dostać klucz od najżyczliwszych ludzi na świecie klucz do ich domu i złamać go w zamku. Mną trzeba być. Chyba się pochlastam.
ilcattivo13 - 29 Czerwca 2012, 19:07

Udało Ci się wyjąć to, co się odłamało? Jak nie, to spróbuj "pincetą" i uważaj, żeby nie wbić go głębiej. I sprawdź to, co Ci w rękach zostało, czy przypadkiem nie był już nadłamany wcześniej (część linii pęknięcia będzie matowa/ciemniejsza/brudniejsza, a część świeża powinna lśnić czystym metalem) - zawsze to będziesz miała jakieś usprawiedliwienie.

Aha - dlatego ja mojemu przyjacielowi zabroniłem otwierania zamków w moim domu ;P: Z patentowej Gerdy w stalowych drzwiach naprawdę ciężko wyjmuje się odłamki :roll: A - za drugim razem było równie ciężko, jak za pierwszym :roll:

Martva - 29 Czerwca 2012, 22:03

No więc dało się otworzyć za pomocą drugiego klucza, bo to jest taki staroświecki zamek i staroświeckie klucze, nie plaskate co się łamią i koniec. Tata powiedział mi przez telefon że ten odłamek spadł gdzies na dno mechanizmu i nie będzie przeszkadzał i ja mu wierzę. Ale tych głównych drzwi dotykać nie będę, wchodzę przez drzwiczki do piwnicy.
Tylko głupio mi, ludzie mi ufają, wpuszczają do domu pod swoją nieobecność (wyjechali we wtorek, zostawili mi klucz żebym się wprowadziła w środę) a ja bach, takie coś. Teraz się boję czegokolwiek dotknąć.

merula - 30 Czerwca 2012, 02:01

wyluzuj.
Martva - 30 Czerwca 2012, 07:51

Próbuję. Już mi lepiej. Wczoraj udało mi się niczego nie zepsuć.
Jaa, jeszcze trzy dni i cztery noce. Powinnam jeszcze dorwać kogoś z drukarką i druknąć kartę pokładową.

joe_cool - 30 Czerwca 2012, 11:46

Tak na marginesie - jeśli to faktycznie są najżyczliwsi ludzie na świecie, to nie znienawidzą Cię za złamany klucz, naprawdę. Nawet ja bym nikogo za coś takiego nie znienawidziła, a wcale nie jestem chodzącą życzliwością ;) Merulka dobrze mówi - wyluzuj.
Martva - 30 Czerwca 2012, 14:04

Dobra, z tym wyluzowałam, za to dziś dostałam piany na coś innego. Przeprowadziłam się żeby trzy dziewczątka miały trzy łóżka. Okazało się że śpią wszystkie w jednym, tym moim (fakt że jest naprawdę naprawdę duże). Jakbym wiedziała że się to tak skończy to bym tylko pokój zmieniła na tę drugą sypialnię, a nie przeprowadzała się do innego domu. Kurdeż.

I właśnie do mnie dotarło - jeszcze dwa i pół dnia i trzy noce. Schizuję, bo znów usłyszałam historię o TGV stojącym w polu, tym razem pięć godzin. Nie mam pojęcia co się robi w takiej sytuacji, jak z języków zna się tylko polski ;P:
Dotarło do mnie też że na śmierć zapomniałam o wydrukowaniu sobie karty pokładowej, muszę jutro dopaść jedną ciotkę która jest ogarnięta informatycznie, a jak nie dopadnę to nie wiem co zrobię.

No i wpadło mi do głowy że mogłabym pójść do banku i wymienić trochę 20e na 50,100 i 200, żeby plik był cieńszy (zdecydowana większość mojej koperty z wypłatami to dwudziestki). Pogadałam z ciocią i okazało się że spóźniłam się z pomysłem jakieś dwie godziny - bank jest czynny w soboty do południa, w niedzielę nie bo to niedziela, a w poniedziałki nie bo to poniedziałek. Cholerni Francuzi.



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group