To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni

shenra - 15 Czerwca 2012, 15:46

Martva napisał/a
a o 11:00 zaczyna mi się odprawa.
Jakby się kończyła to byś mogła schizować, jak się zaczyna to dasz radę :wink:
fealoce - 15 Czerwca 2012, 18:23

No właśnie, a do której ma potrwać?
Martva - 15 Czerwca 2012, 18:42

Nie wiem :D wylatujemy o 13:00 jeśli dobrze pamiętam. To mój drugi raz, nie znam się na takich rzeczach jak trwanie rzeczy i w ogóle.
fealoce - 15 Czerwca 2012, 19:38

To i tak masz nade mną przewagę, bo ja nigdy nie leciałam ;)
ilcattivo13 - 15 Czerwca 2012, 19:48

fealoce - a co za problem? Przy Twojej posturze, to jakieś 0,7l gorzałki i będziesz latać. I to w jednej z dwóch wersji do wyboru: jak "meserszmit" i jak "bombowiec" :mrgreen:
Kai - 15 Czerwca 2012, 20:34

ilcattivo13, a boeing?
ilcattivo13 - 15 Czerwca 2012, 20:36

A "boeing" nie ;P:
Kai - 15 Czerwca 2012, 20:44

Uff, to i tupolew też nie :D
Martva - 15 Czerwca 2012, 21:44

Tak w ramach odskoczni od rozmów które prowadzicie i które zaczynają być schizujące...







Nie wiem czy sobie coś przestawiłam w aparacie ale totalnie mi nie wychodzą zdjęcia większych form, bo jak rozkładam kolię na płasko, to ostrość łapie zawsze na zapięcie a przód jest nieostry. Więc sfociłam kolczyki, a właściwie serię.
Skończyłam dziś chyba czternastą kolię, może pora się zabrać tym razem za bransoletkę która miała powstać w marcu ale nie zdążyła?
Dziewiętnaście dni, bardzo zmienne nastroje.

ilcattivo13 - 15 Czerwca 2012, 21:52

schizujące? pfff ;P:

i zdecydowanie numer czy :)

Godzilla - 15 Czerwca 2012, 21:56

Śliczne! Wspaniała produkcja! :D
fealoce - 15 Czerwca 2012, 22:00

ilcattivo13 napisał/a
A boeing nie ;P:


czemu nie? ;P: a może chciałabym jak boeing?

edit: Martva, wszystkie bardzo fajne ale w 1 i 2 chyba trochę za dużo kolorów. Osobiście najbardziej spodobały mi się 3 i 4.

Martva - 15 Czerwca 2012, 22:15

Lubię połączenie czerni z kolorami, bo to wygląda dość witrażowo. Ale te brązy, jak na to że nie lubię brązów, bardzo mi się podobają. W ogóle urzekły mnie ostatnio koraliki które są przezroczyste, ze złotym środkiem i opalizujące na tęczowo, taki rozświetlony beż, co go jest dużo w tych ostatnich. Myślę że jak wrócę do Polski, to sobie go zamówię dużo i kolię trzasnę. O ile będę mogła jeszcze patrzeć na koraliki, co wcale nie jest pewne.

Jeden z nielicznych plusów pobytu tutaj to właśnie koralikowanie. Jednak codziennie dzień w dzień siedzę na tyłku te trzy-cztery godziny i dłubię, a nie obijam się, bo nie mam jak się obijać, filmu nie obejrzę, z shenrą nie poggadam, na internecie nie powiszę, książki nawet nie poczytam, bo nic w moim typie (czyli: z fabułą) nie ma, tylko mam do wyboru - kolia, kolczyki, bransoletka... I naumiałam się nowych koliowych wzorów. Tylko pomysły na kolory mi się kończą, ta dzisiejsza kolia juz jest taka że niektórym się będzie gryzła.

dalambert - 15 Czerwca 2012, 22:19

Martva, mie martv się, jutro z Ciocią pokibicujesz i będziesz miała niezapomniane wrażenia :wink:
ilcattivo13 - 15 Czerwca 2012, 23:57

fealoce napisał/a
czemu nie? ;P: a może chciałabym jak boeing?
wysokie standardy bezpieczeństwa nie pozwalają i już ;P:
fealoce - 16 Czerwca 2012, 00:14

Szkoda ;P:
shenra - 16 Czerwca 2012, 15:46

ODCINEK TRZYCIESTY ÓSMY

Cytat
23.04, poniedziałek, 72 dni do powrotu, 43 dni tu, wczesne popołudnie. Miałam strasznie erotyczne sny w okolicach siódmej, wcześniej nie były erotyczne tylko dziwne - śniło mi się że krążę po mieście, chodzę do liceum i szukam gimnazjum ziemi i minerałów (wiecie, tak jak jest muzeum ziemi), bo tam mam jakieś lekcje, ale nie znam adresu. Wysyłam smsy do trzech znajomych z LO, ale nie odpowiadają, w sumie myślę sobie że nic dziwnego jeśli się do nich nie odzywałam od początku studiów (pokręcona logika). Smaczku sytuacji dodaje mój stały senny motyw - chodzę po tym mieście w piżamie (co jest o tyle dziwne, że wersja piżamowa występowała na ogół w dzieciństwie, odkąd jestem względnie dorosła w takich snach spaceruję nago albo owinięta prześcieradłem). Ale - może przeszłam na wyższy level - zamykam się w kiblu, chyba na AR, i przebieram się w czarną spódnicę i biała bluzkę żeby ludzie na mnie dziwnie nie patrzyli. I gdzieś w międzyczasie słyszę nieładny komentarz o kształcie moich piersi, ale nie pamiętam w co byłam wtedy ubrana. ta część snu kończy się kiedy wpadam na moją średnią siostrę w okolicach hotelu Cracovia, dziwię się że jest tutaj i bez samochodu, a ona mówi że mnie odwiezie do tego gimnazjum i po to przyszła. Potem był już inny sen, o tym że jestem jakąś studentką w dużej grupie innych studentek, i maja nas gdzieś zakwaterować, i wpuszczają do jakiegoś labiryntowatego budynku gdzie mamy sobie znaleźć kąt do spania, ale idę i wszystkie łóżka we wszystkich ciasnych pokojach gdzie się przechodzi z jednego do drugiego są już zajęte. Wychodzę na ulicę i jestem kimś troszeczkę innym, i wiem że mogę kontrolować swoje sny. Zamykam oczy i mogę sobie wyśnić bardzo realnie różne rzeczy, więc się skupiam i tam, na poboczu tej ulicy, w nocy śnię bardzo erotyczne rzeczy z udziałem Murzyna i nieMurzyna. Wiem że to sen, ale czuję ich zapach i ich dotyk i wszystko co mi robią - fizycznie. Och, muszę przyznać że było mi całkiem przykro kiedy się obudziłam, znaczy obudziłam się zupełnie, a nie na poziomie snu. Zasnęłam z nadzieją kontynuacji, ale nic z tego nie wyszło. A mogło się skończyć ślubem, sniff.
Rano prasowałam pościel (nienawidzę, naprawdę nienawidzę prasowania), a potem pojechałyśmy do Loches, na zakupy w supermarkecie. To dość traumatyczne, jechać w intensywnym deszczu z mocno starszą panią, jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę że 95% francuskich samochodów jest szarych i nie ma obowiązku świateł - a jeśli nie ma obowiązku, to światła ma mniej niż połowa samochodów, co z tego że leje i widoczność jest do *beep*. W pewnym momencie jak wyprzedzałyśmy szary samochód, a z naprzeciwka jechał inny szary samochód, to ten drugi się nawet otrzeźwił, włączył światła i nawet nimi mrugał, że tu jest i jedzie. Dobrze że zdążyłyśmy, obyło się nawet bez piszczącego hamowania. Dżisas, jeszcze trochę i zacznę się tutaj modlić. Dziwnie się poczułam jak ciocia zapytała co nam jest potrzebne a potem stwierdziła że dla niej jest tylko salami; tak jakby w ogóle nie jadła całej reszty, nie wypijała pomarańcz, nie jadła ziemniaków i sera i w ogóle, pff. Kupiłyśmy mnóstwo rzeczy, przemyciłam szampon do kompletu z posiadaną już maseczką i liczę że będzie równie w porządku. Chociaż diablo tęsknię za mleczną maseczką Kallos ;( Muszę poprosić rodzinę żeby mi kupili zanim przyjadę. Zwróciłam uwagę na farby do włosów ale henny nie ma, będę musiała obczaić jeden sklep w Loches koło banku cioci, który ma mnóstwo napisów o tym że jest BIO. Albo wytrzymać jeszcze dwa miesiące z sianem na głowie i szarymi odrostami. Trudna decyzja, nie ma co. Wróciłyśmy, ciocia podgrzała swoją śmierdzącą pizzę a ja ostatni kawałek starej bagietki z serem - ser się roztopił i spłynął na talerzyk tworząc sos do maczania, też dobrze. Moje dżinsy są lekko mokre, więc włożyłam grube rajtki i jeansową spódnicę, a pod spodem jeszcze jedną czarną tak żeby wystawała, wygląda dziwnie ale na zamierzony efekt. Muszę też wymyślić coś megaciepłego na górę i może będzie dobrze. Nie wiem czy dziś pleść czy czytać, ale chyba będę plotła kwiatki bo się wkręciłam, a zajmują mało miejsca. I nareszcie nie mam dylematu co zrobić na kolację jak wrócę, mamy pół lodówki zawalone cykorią., jeśli dobrze liczę to 2,5 opakowania czyli na cztery kolacje i jedną sałatę, powiedzmy.
Wczesny wieczór: plotłam żółte kwiatki, prawie mi się koraliki kończą; na zamku kupa ludzi, osobliwie pod koniec, od 17:50. Wkurzyłam się, bo było mi zimno i wiedziałam że dom chce dzwonić. Ponieważ byłam wkurzona, obliczyłam moją stawkę i wyszło mi 6,666e za dzień czyli niecałe 2e/h. Ciocia mówiła przy obiedzie że wujek K wyznał że mnie kocha. Nie dziwię się, Francuzowi by musiał zapłacić ze trzy razy więcej :P Ale no dobra, jak mi się uda to przywieźć do Polski w całości to nie będzie źle. Kasa na tutejsze wydatki by mi się przydała. Jak widziałam ceny kremów z filtrem w sklepie nad rzeczką to ciut wymiękłam :(
Wróciłam do domu i okazało się że ciocia wyraźnie była u mnie na górze. Wiem że to jej dom i ma prawo, ale jednak się czuję dość mało komfortowo w tej sytuacji, jednak poczucie prywatności i intymności jest ważne. Nie wiem gdzie poszła po kościele bo jeszcze jej nie ma. Rodzice zadzwonili i im się poskarżyłam na maj i masę ludzi w małym domku i potencjalne konflikty i mama aż zamilkła. Co mnie zdziwiło bo spodziewałam się natychmiastowej riposty że przesadzam czy coś ;) Skądś wytrzasnęła informację że D, żona wuja J może 'być trudna' bo była niewolnicą cioci, niezbyt dobrze urodzoną i J pytał ciocię o zgodę, to może teraz nadrabia ileśtam lat niebycia hrabiną. Ciekawe. A mama obraziła się ostatnio o to że jak tylko mi coś powie to zaraz to opisuję jakby była złośliwa. Wyjaśniłam jej że przecież jest. A w kwestii zarobków zapytała czy jestem pewna że jakiś Marokańczyk na przykład by nie dostawał więcej. I zaczęłam się poważnie zastanawiać jak by się czuł Marokańczyk albo jakikolwiek niskopłatny pracownik wyznania muzułmańskiego siedząc w Grand Salonie którego głównym motywem jest Sobieski i odsiecz wiedeńska.
Idę pilnować cykorii, bo czuję się niepewnie jak ona jest na dole a ja na górze.
Później: ciocia była u Rybińskich, potem wsiadła w samochód i pojechała pod zamek ale okazało się że brama już zamknięta, więc zatrzymała się pod murkiem u cioci V, na końcu rue Potocki. Tam jest taki murek że nie da się przejechać samochodem, tylko jest wyrwa na szerokość dwóch ludziów. W sumie jak wspominam o cioci V to wypadałoby powiedzieć że o ile nasz pierwszy kontakt (telefoniczny) był wybitnie nieudany, tak okazała się bardzo w porządku. Tylko po głosie spodziewałam się babki bardzo pewnej siebie, władczej, charyzmatycznej, o królewskiej postawie, a spotkałam sympatyczną i dość niepozorną kobietę. I w sumie do teraz nie mam pewności jak się ją pisze ;) Wracając do cioci właściwej, czyli A, po drodze zaliczyła masakryczny deszcz (ściana wody i mały gradzik), ale na szczęście nie próbowała w niego wychodzić tylko przeczekała. Tylko stopy jej zamokły, nic dziwnego, bo środkiem ulicy Potockiego jest rynsztok. Zjadłyśmy cykorię (nie wiem jak to jest że się gotowała, gotowała i gotowała i nadal była twardawa miejscami) i kawałek chlebobagietki, pozmywałam i siedzę tu. Acha, po drodze była tęcza, ciocia zauważyła a ja popędziłam na górę galopem i sfociłam ją przez okno. Całkiem ładny pejzażyk się zapowiada (była podwójna ale to zobaczyłam dopiero na wyświetlaczu).
W ogóle zła jestem, bo nie umiem zrobić podkreślania błędów w tym pliku. W poprzednich włączyło się automatycznie a teraz nie chciało. A mam tendencję do połykania liter i zbijania wyrazów w grupy, dla równowagi.
Pogoda ssie, nie wiem czy wspominałam. Kasia U. mówiła że w Krakowie jest majowo, zielono, rano ciepło i słonecznie a po południu pada ale nadal ciepło. Tutaj jest koło 10 stopni, od hoho. I piździ. Wieczorem słyszę jak wiatr chyba przewraca kosze na śmieci albo coś takiego. zw każdym razie poniewiera czymś ciężkim. Mogłaby być taka pogoda jak przez pierwszy tydzień mojego pobytu, to chore żeby w kwietniu było dziesięć stopni mniej niż w marcu.
Muszę wleźć do wanny i do łóżka i może obejrzę zombiaki (dostałam nowy odcinek serialu o szwędaczach), albo posłucham zombiaków, albo sama nie wiem. Nie chcę zaczynać kolejnego serialu jak mam dwa luźne odcinki, a na film jest ciut za mało czasu, nie sądziłam że będę pisać tak długo (ten fragment już ze 40 minut, fakt że po drodze kopiowałam ten dokument do nowego pliku i jeee, widzę teraz błędy. Większość).
24.04, wtorek, 71 dni do powrotu, 44 dni tu, wczesne popołudnie. Miałam jakieś sny. Rano nawet coś z nich pamiętałam, ale już mi przeszło. Po śniadaniu zapowiedziałam cioci że pójdę do piekarni, stawiała lekki opór że może pojechać autem, że jest paskudnie i na moim miejscu by nie szła, ale byłam asertywna i uznałam że jeśli nie będzie strasznie lało, to pójdę. Dostałam 5e (zawsze bardzo sumiennie oddaję resztę), kupiłam chleb i kisza. Obróciłam w 10 minut, sprawdziłam. Biedna ciocia by w ten czas doszła do samochodu i może zjechała na dół rue Potocki, no bez sensu. Potem umyłam podłogę w kuchni i miałyśmy iść siać cynie. No to się ubrałam, przygotowałam nasiona i narzędzia i czekałam. Ciocia natomiast odbyła chyba trzy rozmowy telefoniczne, między innymi z wujem J, który przyjeżdża bez żony, za to z córką (15 lat), i powiedział że mogą spać razem z jego pokoju na dole, co mnie ucieszyło. Powiedział też 'a, bo na górze dalej jest ta pani?', co z kolei mnie wkurwiło. Nieziemsko. Bosz, co za buc, ja *beep*, ta pani. Sprawdziłam jego żonę w książce cioci (na końcu jest indeks nazwisk)i wygląda że jednak jest dość herbowa, z rodziny przyjaciół rodziny;), teoria mamy upadła. Ale dżisas, jak się wkurzyłam. Przyjeżdżają w tę sobotę (ciekawe kiedy by raczył sam zadzwonić gdyby ciocia go nie uprzedziła) i zostają do następnej, czyli chyba 5 maja, czyli nie będę miała na głowie sześciu osób naraz, jeeee. Chyba że jeszcze zdąży wrócić z żoną. Ale zawsze jak podsłuchuję ich rozmowy to mnie uderza ton jakim on się zwraca do cioci, fakt że zdarza mi się mojej mamie odpyskować ale gdybym mówiła do niej ciągle w ten sposób to myślę że huknęła by mnie w ucho zanim zdążyłabym powiedzieć słowo 'protekcjonalnie'. Jak do męczącego, upośledzonego dziecka. Co za buc. Wysiałam cynie w rządkach, do worka po ziemi wsadziłam trochę gruzu i patyków z miejsca gdzie wysiewałam i muszę pamiętać że dziś jest dzień wynoszenia śmieci. Znalazłam gwóźdź w ziemi, całkiem porządny, błyszczący, podejrzewam że spadł robotnikom remontującym dach. Przybiłam nim termometr do futryny, kombinując tak żeby poprzednio złamany wystający gwóźdź podważał go trochę z jednej strony, żeby wisiał trochę pod kątem, bo inaczej trzeba by otwierać okno że spojrzeć. Myślę że jestem genialna (tylko mam nadzieję że nie spadnie). Ciekawe kiedy ciocia zauważy i czy w ogóle, bo czasem mam wrażenie że jest jak moja matka, czyli zauważa tylko te rzeczy które widzi w trakcie wykonywania.
W ramach obiadu zrobiłam zupę cebulową z paczki, dodając za radą cioci dodatkową cebulę zrumienioną na patelni. Mieszając myślałam że kocham cebulę i byłabym pewna że mam jakichś żydowskich przodków gdyby nie to że jestem pewna że nie mam. Zupę się posypuje kawałkami chleba i serem i powinno się ją jeszcze zapiec, ale nie można mieć wszystkiego. Jemy, a ciocia rozmarzonym głosem 'jak ja uwielbiam cebulę, jak jakiś Żyd'. Uśmiałam się.
A teraz mam głupio i bez sensu niepełną godzinę do wyjścia i nie wiem czy znów zombiaki czy kawałek filmu, psiakrew. Chyba zombiaki. I muszę pomyśleć nad czymś do roboty na zamku, chyba że się znów będę lenić z książką, ale obliczyłam że lenić się z tą książką mogę jeszcze cztery razy, a w pracy będę jeszcze z 69 dni (licząc do 1 lipca), a realnie pewnie mniej. Zjadłam ostatniego średniego flana, zostały mi jeszcze herbatniki i czekolada, ciut więcej niż pół. Schizuję odrobinę bo w portfelu mam tylko 35e. W kopercie jest więcej, no ale nie chciałabym zabierać z koperty. Mama wczoraj powiedziała że jak są porządni to mi dadzą jakieś prezenty na pożegnanie, na co się śmiałam że jest materialistka i myśli tylko o jednym, natomiast realnie i na poważnie nie wierzę że są porządni :P
Wczesny wieczór: jak wychodziłam na zamek to ciocia mnie zatrzymała i powoedziała że jak w weekend są takie atrakcje to można by mnie przebrać, bo ona ma suknię. Napaliłam się straszliwie. Jak wróciłam to złapałam ją na wychodzeniu do kościoła, powiedziała gdzie znaleźć tę kieckę i szczerze mówiąc wyglądam jak tona słoniny w wyjątkowo nietwarzowym kolorze :( Materiał jest tak sztywny i ciężki że raczej się nie da podpiąć agrafkami.
Na zamku były na zmianę kupy ludzi i pustki. Plotłam kółka wokół kółek. Wszyscy macają cholerne siodło spod Wiednia. Chyba zmienię miejsce w czasie pobytu grup, staję pod oknem za siodłem i mam w *beep* że psuję kadr i odstraszam (nikt nie okrąża pianina jak tam stoję, nikt nie brzdąka w klawisze, ale najważniejsze nikt nie głaszcze siodła). Zapamiętałam dziewczynę która pochodzi z Polski a mieszka pod Paryżem od lat, ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę, oraz fajną Francuzkę która do mnie zagadała, ja jej powiedziałam że nie mówię po francusku a potem zawołałam że la sal de tresor e isi, na co wróciła i powiedziała że jak to nie mówię jak mówię. Wyrecytowałam jej wszystkie cztery zwroty (poza tym że nie parlam) jakich używam w pracy. Uśmiała się. Ja też.
Później: ciocia znalazła pasek do kiecki, za szeroki rzecz jasna ale on się da jakoś zmniejszyć, tymczasową zaszewką albo agrafkami. Nadal wyglądam jak słonica w czternastym miesiącu ciąży ale robi mi się jakaś śladowa talia. Ciocia wspominała o innej kiecce, robionej na XVIII czy XIXw i sądzę że ta druga mogłaby mi się podobać bardziej (w salonie wisi zdjęcie cioci C w części tego stroju, z koronkową parasolką, w pelerynce i w tiulowych halkach podspódnicowych, mogłabym tak pójść na konwent ;) ) W każdym razie do kiecy są dwa nakrycia głowy, jeden to stożkowy kapelusik z powiewającą szmatką, który przymierzyłam, dostałam ataku śmiechu i nie mogłam przestać, aż zaraziłam ciocię. Normalnie kosmos, dawno nie wyglądałam aż tak zabawnie. Przypomniała mi się plemnikowa szlafmyca Huberta. Drugie nakrycie głowy ma jakieś błyskotki ze sztucznych pereł i turkusowy welonik, który zupełnie nijak nie pasuje do ogólnej złocistomusztardowej kolorystyki z oliwkowymi dodatkami, no ale trudno, będę się gryzła. Chyba że któraś z moich zielonych organz by była lepsza (do dziś nie mogę zrozumieć co mnie podkusiło żeby kupić dwa odcienie zieleni zamiast dwóch pomarańczu, albo fioletu, albo dla odmiany jednej żółci). Potem usmażyłam omlet z grzybami, wyniosłam śmieci i już jestem tutaj. Przed 21:00. Się sprężyłam, nie ma co. I omg, właśnie do mnie dotarło że to siódmy dzień bez internetu! Dobrze że mam możliwość skanalizowania emocji tym pamiętnikiem bo inaczej chyba bym ocipiała.
A, jeszcze a propos emocji i dni, smutno mi trochę bo K. nie odpisał mi na smsa. A to było dobre trzy dni temu. A ja nawet nie mogę wleźć na FB żeby sprawdzić czy mu się status związku nie zmienił :(
25.04, środa, 70 dni do powrotu, 45 dni tu, wczesne popołudnie. Wstałam do łazienki nad ranem i zobaczyłam że dostałam smsa. Przez dobre pół godziny się zastanawiałam czy go otworzyć czy jednak nie bo się za bardzo podekscytuję i okazało się że to wiadomość sieciowa że mój pakiet 30smsów za 9 zeta zaczął działać. O czwartej nad ranem mi to przysłali, czyli dobre 12h po zleceniu! Tak się wkurzyłam że jednak nie zasnęłam.
Ciocia przy śniadaniu wspomniała że jest targ w Loches i zawsze jest pełno kwiatków a ona potrzebuje na cmentarz i jakby nie padało to można podjechać. Poszłam do piekarni z zamiarem kupienia quiche i chleba, wychodziłam z chlebem i bagietką, kiedy weszła druga pani z cała tacą quichów i pizzów, więc zawróciłam i dopłaciłam jeszcze trochę z własnej kieszeni. Wróciłam, radośnie oznajmiłam cioci że lubię chodzić do piekarni bo zawsze mówię do pani strasznie kalecząc francuski a ona i tak mnie rozumie, ciocia powiedziała że bardzo się cieszy że lubię chodzić do piekarni, a ja że nie pada. Bo nie padało. Poszłyśmy do samochodu, jak wsiadłyśmy to zaczęło kropić, po drodze lało całkiem porządnie ale w Loches znów kropiło. Zaparkowałyśmy w zupełnie niedozwolonym miejscu, ciocia obejrzała marne (bo małe, jakby nie było wiadomo że urosną!) kwiatki u dwóch pań, parskając że marnie i drogo, po czym wsiadła w samochód i pojechałyśmy do supermarketu. Wrzuciłam do wózka moje własne 1e. Koszyk jakoś sam się napełnił, pelargonie jak duże to były tylko zwisające, a małe wyprostowane, więc wzięłyśmy jedne i drugie, pomarańcze na sok, banany, muesli dla wujka, płatki dla mnie, miodowe kółeczka dla nich obojga, dziwny ser, trochę wędlin, sok do herbaty, oraz dżem z mandarynek (wybór cioci) i dżem z fig, jabłek i orzechów (mój wybór). Zapłaciłyśmy i udałyśmy się robić ksero jakichś rzeczy, za moje eurocenty, bo przyjmowało tylko 10, raz poszłam wymieniać 20. Cioci bardzo zależało żeby mi oddać, chociaż machałam ręką, i z dumą mi oddała moje jedno euro z wózka, nie miałam serca sprostować ;) Na obiad był quiche bądź bagietka z serem. Trudno mi było wytłumaczyć że bagietka z serem zaspokaja moje potrzeby żywieniowe. Do zamku przygotowałam zestaw koralików na czarno-czarną cellinę z efektem błysku i matu i nie wiem czy będzie wystarczająco jasno żeby rozróżniać te cholerne koraliki. Może wezmę książkę na wszelki wypadek, tylko chyba ją ofoliuję żeby nie zamokła w razie jakby co. Na razie wiatr wieje jak szalony, właśnie dwa razy wywaliło stopki (wiem to tylko dlatego ze lapek zapiszczał i pokazał że jest odłączony).
Wieczór: w ogóle zapomniałam napisać o gorącej przyśniadaniowej dyskusji. Ciocia powiedziała że słuchała wczoraj wiadomości i jest przekonana o upadku moralności i cywilizacji i oburzona dzisiejszym społeczeństwem. Pierwszy powód to wiadomości sportowe, w których opowiadali o Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie i był wywiad z szefem agencji towarzyskiej który opowiadał ze się spodziewa większego ruchu, i zatrudnią nowe dziewczyny i będą robić z nimi interwiu i jeszcze że trochę podniosą ceny. Ciocia była oburzona treścią wiadomości jak i tym że pojawiło się to w sporcie.(cenzuren)
No nic, na zamku było dziś dość pusto, ani jednej większej wycieczki, tylko pary i rodziny. Nic godnego zapamiętania, poza tym że nie widziałam wujka K, bo jak wchodziłam to nie było nikogo, a zamknąć przyszedł pan Ch, któremu na migi i bezokolicznikami powiedziałam że w takim razie idę do domu a on chyba powiedział że OK :P Zrobiłam spory kawałek celliny (zaczynałam chyba z pięć razy i prułam) z błyszczących i matowych czarnych oraz bardzo błyszczących hematytowych koralików, ładnie wyszła i podoba mi się. Tylko dokończę ją w mniej niż godzinę i nie wiem czy zostawić ją w domu wraz z czterema innymi niedokończonymi rzeczami i już wziąć coś nowego. Ehh, decyzje decyzje decyzje. A ciocia mówi że ktoś pytał czy mogę przewlec perełki ale nie może sobie przypomnieć kto. Chciałabym żeby sprawa się odświeżyła, bo liczę że ta osoba zapyta o cenę a ja wtedy będę mogła powiedzieć że coś takiego to za tabliczkę czekolady, i będę 3e i czyjąś sympatię do przodu :P
Wróciłam jak ciocia wychodziła, zziębnięta jak szlag - okno przy moim stanowisku pracy nie grzeszy szczelnością - zrobiłam sobie kakao z wanilią i poszłam umyć włosy. W sumie chyba ukradnę resztę octu, bo na dole są otwarte dwa, a ja czymś muszę płukać sierść i nie chce mi się za każdym razem biegać ze szklanką. Posiedziałam chwilę na piecu (pisałam kiedyś o siedzeniu na piecu? to jest taki elektryczny grzejnik wielkości kanapy, u cioci w salonie jest megasilny, u mnie w kuchni słabszy, a w łazience mały. Na tym u cioci można siedzieć i to jest megafajne) żeby podeschły, jak ciocia wróciła to poszłam gotować kolację. Czyli grzyby z cukinią i makaron. BTW moja mama była przekonana że ja na okrągło gotuję makaron z cukinią, a to zupełna nieprawda, taki tylko z cukinią był chyba tylko raz. Albo dwa. Ale z cukinią (kurżetką, uwielbiam tę nazwę) i grzybem jest lepszy. Przy kolacji porozmawiałyśmy o polityce, wyborach i kryzysie i tłumaczyłam że ludzie są głupi, co zaczyna do cioci dochodzić (zaczęłam już z półtora tygodnia temu, też przy okazji rozmów o polityce zresztą).

ilcattivo13 - 16 Czerwca 2012, 16:58

Cytat
plemnikowa szlafmyca Huberta


p
f
f
f
f
f
f

merula - 16 Czerwca 2012, 17:23

Martva, wiesz co, ja też poproszę na mejla całość. ostatnio i po przerwie odcinków nie ogarniam.
Martva - 16 Czerwca 2012, 23:31

Francuska telewizja nie puściła meczu. Ani polskiego, ani tego drugiego. Nigdy w życiu bym nie pomyślała że brak meczu moze mnie wkurzyć, albo w ogóle przejąć.

merula, pewna jesteś? To jest koło stu stron tekstu ;P:

ilcattivo13 - 16 Czerwca 2012, 23:53

Martva - może to i dobrze, że nie widziałyście meczu :wink: Bo tradycja zwyciężyła - znowu dostaliśmy w pupę (tym razem od "potencjalnie najsłabszego zespołu w grupie"), znowu jesteśmy na ostatnim miejscu w grupie i znowu mówimy Euro "pa-pa".

Z drugiej strony, oddałbym ostatnie czyste rajtki, żeby tylko być przy tym, jak razem z Ciocią śpiewacie na cały Montresor "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało..." ;P:

Agi - 16 Czerwca 2012, 23:54

Martva napisał/a
To jest koło stu stron tekstu ;P:

Czyta się lepiej niż "Merde! Rok w Paryżu" Clarke`a

merula - 17 Czerwca 2012, 00:40

Martva, dam radę :twisted:
shenra - 17 Czerwca 2012, 01:48

ODCINEK TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Cytat
26.04, czwartek, 69:) dni do powrotu, 46 dni tu, południe: wstałam wcześniej na pół godziny gimnastyki, po śniadaniu cmentarz i sadzenie pelargonii, potem uciekłam huwerować na górę. Bardzo dokładnie tym razem, się nazbierało, jutro dół robię na przyjazd wuja i kuzynki. Nastawiam pranie i schodzę na dół kombinować obiad, czyli podgrzać kisz i resztę kolacji, zrobiłam sałatę.
później: ciocia się strasznie zasiedziała przed tv i ostatecznie skończyłyśmy jeść tuż przed drugą. Jest 25 po. Powinnam się zaraz zbierać właściwie a jestem trochę w proszku, powiesiłam pranie i mi zimno. Muszę wepchać jeszcze jeden sweter pod sweter. A, jak jesteśmy przy swetrach, to ciocia zapytała czy nie chcę sweterka po pani Radziwiłł, który nosiłam przez ostatni tydzień, bo na nią jest mały. Bardzo grzecznie odmówiłam stwierdzając że mam już milion swetrów w domu inie mieszczą mi się w szafie. Już zostałam obdarowana klapkami na lekkich koturnach, całkiem ładne, tylko że jak je zaniosłam na górę i przymierzyłam do rozsypały im się podeszwy. Dosłownie rozsypały, na grudki zetlałej gumy, zanim spojrzałam zaczęłam się zastanawiać dlaczego mi się tak dziwnie chodzi i co to za rzeczy na podłodze. Nie wiem czy je wyrzucić cichcem czy powiedzieć że wyrzucam. A ciocia od czasu do czasu mówi że ma cały worek butów niemal nienoszonych, i jeśli to te które widziałam to one też są takie no dość wiekowe, może mało noszone ale widać że dłuuugo leżały. W każdym razie stary i dość zeszmacony sweterek ze sztucznych włókien nie bardzo mnie kręci, gdyby bosko leżał i był w świetnym stanie to co innego. Chyba jestem straszliwą niewdzięcznicą. Zbieram się na zamek, ciocia właśnie zaskrzypiała drzwiami i poszła zapewne do Rybińskich, chyba myśląc że już poszłam bo zamknęła na klucz. Milusio.
Wieczór: zrobiłam na kolację ryż i fasolkę w sosie pomidorowym, z puszki. Zeschizowałam się jedząc bo mi się przypomniało jak ciocia opowiadała że ona i wyj J(no nie mogłam jej tej literówki poprawić :D ) mają jakiś problem z układem pokarmowym i jak jedzą suchy ryż to ich zatyka, znaczy mają taki ból poniżej przełyku. Chyba coś jak moje nerwowe dusznice w sytuacjach stresowych. I zastanawiałam się czy to ma teraz czy będzie mieć i czułam się winna i też mnie aż bolało. Masakra. Chyba jednak jestem lekko psychiczna.
Na zamku raczej spokojnie, małe grzeczne grupki, większość dzielnie znajdywała salle de tresore i tylko jedni mieli pretensje że im nie powiedziałam jak byli wcześniej, pewnie wracali od bramy. Noż kurde, nie pytali mnie wcześniej. Pff. Powiedziałam im że nie mówię po francusku. Zrobiłam jeszcze kawałek czarnej celliny aż skończyły mi się hematytowe koraliki, potem kolczyki kółkowe do kompletu, a potem schowałam robótki i czytałam książkę. Jutro chyba wezmę zielonego kaboszona i go ohaftuję. Było megazimno, na ostatnią godzinę się odsunęłam od okna zupełnie na drugą strone salonu bo tam mniej świszczało. Od soboty są ekstrapłatne dni, 20e za dzień do wtorku, czyli 80 w sumie, bardzo pociągająca perspektywa, modlę się żeby wuj J nie zawoził popołudniami swojej córki w jakieś miejsca w które ja też bym chciała jechać. Ciocia się w ogóle zamartwia że biedne dziecko się tutaj zanudzi, że przecież żadnej młodzieży nie ma, same stare baby w okolicy (zanim zaczną się złośliwe komentarze ciocia ostatnio zapytała ile mam lat i się zdziwiła jak odpowiedziałam, bo myślała że dwadzieścia parę. Może więc nie jestem starą babą tylko nieodpowiednim towarzystwem dla jej wnuczki?). Obejrzałyśmy ładny film o irańskiej przyrodzie i gepardach. I przy okazji się dowiedziałam że ciocia C miała raka nerki i go wycięli z nerką, a ciocia A też miała raka nie wiem czego i wycinali jej go w 2000, czyli wtedy kiedy zdawałam maturę. Dżisas, zdecydowanie nie powinna karmić moich nowotworowych paranoi jak nie mam dostępu do lekarza który mnie zrozumie. USG cycków i pokazanie jakiemuś specowi z odpowiednim sprzętem moich pieprzyków to zdecydowanie rzeczy na pierwsze dwa tygodnie po przyjeździe.
Mam nadzieję że mi pranie wyschnie bo mi się jakoś tak nagle majtki skończyły. Trochę słabo. Zawsze pierwsze kończyły mi się skarpetki, nie do końca ogarniam. W każdym razie doszłam ostatnio do wniosku że jak mi nic nie wisi na sznurach w łazience to dziwnie się czuję, wolę jak coś wisi bo inaczej przestrzeń jest za duża. I wolałabym żeby się ociepliło, w prognozie pogody pokazywali dzisiaj temperatury w europejskich stolicach i w cholernej Warszawie jest 25, a u nas nadal 13. W zamku bywa chłodniej niz na zewnątrz, w przerwach koralikowania chucham w powietrze i obserwuję mój oddech. Chcę upały, t-shirty i moją zieloną kieckę. Albo szarą. Chcę ją w każdym razie. Jak jest tak zimno, moje wynagrodzenie zamkowe przestaje się wydawać atrakcyjne (zwłaszcza odkąd obliczyłam ile wychodzi za dzień i za godzinę), co oczywiście nie zmienia faktu że nie chciałabym go stracić w ogóle jak już wykalkulowałam ile przywiozę. Ale gdybym była moją matką, mogłabym się łudzić że są porządni i dadzą mi premię :D
W łazience po wyjściu z wanny wmasowałam sobie zapobiegawczo w paznokcie stopowe olejek eteryczny z melisy bo ma jakieśtam działanie zabójcze dla drobnoustrojów. Ma też odstraszać owady. Po aplikacji rzuciła się na mnie mucha, która wcześniej chyba spała gdzieś w kącie, dwa razy rzuciła się na mnie, dwa razy na klamkę, usiadła mi na szczoteczce do zębów której właśnie używałam, a potem na umywalce gdzie cierpliwie czekała aż ją utopię. Dziwnie. Wyobraziłam sobie właśnie jak wychodzę na spacer wieczorem wysmarowana tym olejkiem a wszystkie komary się na mnie rzucają żeby mnie sprowokować do zabicia ich. To może być ciężkie.
27.04, piątek, 68 dni do powrotu, 47 dni tu, wczesne popołudnie. śniło mi się mnóstwo rzeczy, miedzy innymi K. który zawiózł mnie na lotnisko, wrzucił 50zł to jakiejś maszyny przechowującej rzeczy i kazał mi przeczytać kartkę która ta maszyna wypluła. Na kartce było napisane że jestem małym chłopcem udającym kobietę, co wydało mi się dość prawdziwe. Ta kartka była w ogóle moim urodzinowym prezentem czy czymś takim. To była część większego snu, ale przez poranne próby drzemania między siódmą a wstaniem już nic nie pamiętam. Poranek zaczął się od zgrzytów - specjalnie zeszłam wcześniej bo zobaczyłam z okna nakrycie na stole, stwierdziłam że ciocia juz zjadła, to tez zjadłam, ciocia przyszła sporo po dziewiątej jak już pozmywałam i stwierdziła że właściwie nie zjadła tylko skubnęła. Przygotowałam jej śniadanie i kawę i wzięłam się za porządki w kuchni, to zobaczyła przez okno jakiś miejski samochód i kazała mi wynieść śmieci do kosza przed kościół żeby zabrali. A ja ciągle uważam to wynoszenie śmieci do tego kosza za równie obciachowe i paskudne jak wyrzucanie domowych śmieci do koszy na przystankach autobusowych. A bieganie za pracownikami opróżniającymi kosze z workiem moich śmieci żeby je wzięli w ogóle nie mieści mi się w głowie. Powiedziałam że wyniosę później, bo myję mikrofalówkę i potem jak skończyłam myć kuchnię i prasowałam kieckę którą nie wiem czy włożę to ciocia wędrowała z bardzo zaciętymi ustami. Odwiedziła nas ciocia C, i zostałam wysłana wtedy, najlepiej żebym im zostawiła worek przy samochodzie (!) - tych ludzi już nie było, ale wydaje mi się że oni i tak nie byli od śmieci, tylko od zamiatania ulic. Na szczęście worek nie był do końca pełen, wlazł do kosza i zostało jeszcze miejsce. Odkurzyłam większość dołu i wtedy przyszła ciocia K R pochwalić sie że jej syn dostał nagrodę za swój film na jakimś festiwalu, a przy okazji pogadać o różnych rzeczach. Okazało się że to ona pytała o przewlekanie pereł ale nie chce ich przewlec (bo są w Warszawie) tylko się nauczyć, więc mój plan czekoladowy upadł (a propos czekolady ilość papierków po czekoladkach jaką ciocia ma w pokoju jest zatrważająca, a świeżo kupioną nutellę, niby dla wujka Jania, znalazłam w lodówce obok słoika z dżemem który schowałam tam osobiście, bo miał dziurawą pokrywkę - ciocia ma ciekawe metody na otwieranie słoików - i właziły do niego mrówki:P). Upadł też mój plan internetowy, bo dziś do nich przyjeżdżają znajomi i będą mieć zajęty tydzień. Słabo. Skończyłam odkurzać dół, dołożyłam do ryżu pora, marchewkę i selera naciowego, podgrzałam cioci filety rybne o których zdążyła zapomnieć że je kupiła. I tak sobie przyszłam na górę obejrzeć zombiaki, a potem przez 20 minut się czesałam i pisałam ten dokument i w końcu nie wiem czy zdążę.
Później: dżisas, na zamku były cztery niewielkie grupki, łącznie między 10 a 15 osób. Puuuustki. Ładną kolię robię, cieniowaną siatkę w błękitach. Mam z połowę, może jutro będę kończyć. Wujek mnie puścił sporo przed szóstą, zrobiłam sobie herbatę z sokiem a potem jeszcze ciepłe kakao. Odkryłam że ciocia znów była na górze, nie wiem czego ona tu szuka jak mnie nie ma - jak jestem zgrywa bezradną i nie wchodzi (fakt że na ogół jak głośno myśli że musi zrobić pranie czy coś, to ją wyręczam, ale ogólnie unika tych schodów, dzisiaj mnie prosiła żebym pokazała krzesła cioci Rybińskiej - sławetne krzesła Napoleon III kupione we Francji, odrestaurowane w Polsce, które wuj Janio dzielnie wysłał z powrotem do Francji zamiast spylić w Polsce, zabrudziły się w transporcie a teraz leżą i się kurzą. A, i jeszcze jak jesteśmy przy meblach - ciocia D musi być naprawdę straszna, bo ciocia A sobie przywiozła wygodne wiklinowe krzesła do własnego pokoju u nich, a ciocia D je odesłała, bo jak to stwierdziła z przekąsem jej teściowa 'były za mało pałacowe'. OMG). Nie wiem, kontroluje czy nie mam narkotyków na wierzchu? Naprawdę trochę mi dziwnie, zwłaszcza że dziś poznała wszystkie (poza jednym) wzory moich majtek, bo wisiały na sznurze w łazience. Może chciała sprawdzić czy ręczniki są suche, no ale mogła zapytać. Uch. To co najmniej czwarty raz, a ostatnio mówiła że nie była na górze od miesiąca, więc nie wie jak jest. To strasznie niechrześcijańskie się tak mijać z prawdą.
Wieczór: obejrzałam trochę wiadomości (i załapałam się na prognozę, bez większych zmian:/) z ciocią a potem usmażyłam po francusku pół bagietki, akurat po sześć tościków na głowę, bardzo dobre. Zjadłam moje z resztką koziego sera, z niebieskim kremowym i z tartym ementalem z dodatkiem keczupu. A ciocia część samych a część z dżemem pomarańczowym (nie podzielam entuzjazmu do czemu pomarańczowego, jestem natomiast bardzo ciekawa tego figowego). Nieco mnie przeraża gotowanie w najbliższych dniach, bo ta córka wujka, K, podobno nic nie je. Ponieważ jadała jakieś kluski z mięsem, ciocia kombinuje jakieś dziwne połączenie makaronu z jajkami na twardo, szynką i białym sosem, ale ta idea mnie trochę brzydzi. Może o niej zapomni do jutra. I w sumie dziewczyna ma ojca który pewnie zna jej upodobania, to niech jej gotuje - ale jestem skłonna się założyć o każde pieniądze, że będzie się urywał i na dzień i na wieczór Bóg wie gdzie, a córeczkę będzie zostawiał na głowie cioci (a co za tym idzie, mnie). W ogóle ciocia mi się poskarżyła przy kolacji że nie rozumie masy słów w wiadomościach, powiedziałam że też części nie rozumiem bo są nowe technologie i w ogóle, a potem spędziłam chwilę na tłumaczeniu co to jest Google i blogi (Dziennik? Czyli co, pyta ciocia z lekkim niedowierzaniem, piszę na przykład że byłam dzisiaj w Loches i kupiłam to i to i to? Tak? I komuś się chce to czytać? Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich moich czytelników).

Agi - 17 Czerwca 2012, 03:40

Cytat
Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich moich czytelników

Dziękuję, Martva, też Cię pozdrawiam.
Poprawiłaś mi humor, chichotałam podczas lektury.

ihan - 17 Czerwca 2012, 09:32

ilcattivo13 napisał/a
i znowu mówimy Euro pa-pa.


Ko-ko, pa-pa, dobrze się komponuje.

Martva - 17 Czerwca 2012, 12:58

ilcattivo13 napisał/a
Z drugiej strony, oddałbym ostatnie czyste rajtki, żeby tylko być przy tym, jak razem z Ciocią śpiewacie na cały Montresor Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało... ;P:


Oooooo, jaaaa :D

Agi napisał/a
Czyta się lepiej niż Merde! Rok w Paryżu Clarke`a


Oj, to musi być baaardzo słaba książką (właśnie widzę że stosuję wymiennie 'dżemu' i 'czemu' ;P: )

Agi napisał/a
Poprawiłaś mi humor, chichotałam podczas lektury.


Do usług ;)

I w ogóle słońce wyszło i trochę mi poprawiło humor. Ciekawe czy się chociaż raz zrobi na tyle ciepło, żebym mogła włożyć moją sukienkę rzymskiej bogini Coca-Coli. I wyjść z domu z gołymi nogami, bez rajstop. Jeszcze 17 dni, pogodo, masz szansę! ;)

Martva - 19 Czerwca 2012, 14:13

merulka i kropek - dzięki za kartkę :*

Zimno. Nadal.

Ciocia miała rano pobieraną krew, więc o 11 zjadła śniadanio-lunch, więc zrobiłam obiad tylko dla siebie - sporej wielkości grzanki ze starej bagietki z serem i normalnie boli mnie szczęka :D odzwyczaiłam się od gryzienia. Masakra.

Mam za sobą 100 dni. Sto dni, *beep*. Przeżyłam, bez ani jednej próby samobójczej, bez ani jednego wybuchu. Nie mogę się nadziwić własnej, *beep*, dzielności :mrgreen:

shenra - 19 Czerwca 2012, 14:30

A jak inaczej miałoby być?

ODCINEK CZTERDZIESTY

Cytat
28.04, sobota, 67 dni do powrotu, 48 dni tu, wczesne popołudnie. Opowiedziałam cioci przy śniadaniu mój sen sprzed kilku dni, wspinałam się po schodach na Dębnikach, w domu moich dziadków, a w kuchni na górze był wujek K i mówił o mnie cioci T (siostra taty, która w sumie naraiła mi tę robotę) coś że jestem wstrętna albo okropna baba, a ja mu się pokazałam i oświadczyłam że oczekuję przeprosin a jeśli nie to niech sobie sam pilnuje swojego zamku. Nie wiem czy pisałam o tym śnie. Od rana jest ekscytacja że dziś przyjadą. Postanowiłam zrobić porządek w kuchni, zdjęłam kratkę z kuchenki i zaczęłam ją szorować bo się lepiła, ciocia oświadczyła ze wychodzi i okazało się że pojechała na zakupy do tutejszego sklepiku, na szczęście odwiedziła też piekarnię. Na lunch zrobiłam ziemniaki i cykoriowo-pomarańczową sałatkę (ciocia wzięła jeszcze szynkę). Ziemniaki są dobre, bardzo lubię tę odmianę. A potem otworzyłam mój dżem figowy i omg jakie to było w *beep* *beep* dobre, ukroiłam sobie plaster camemberta i tak, miałam nosa. Dżem jest słodki, wyrazisty i ma wielkie kawałki fig i chrupiące pestki, i jest idealny do sera, lepszy niż żurawina, brusznice i takie tam.
Chciałabym umyć włosy jak wrócę z zamku zanim pójdziemy na zamek znów. Ciekawe czy mi zdążą wyschnąć.
Późny wieczór: ja pier.dolę. Wróciłam z zamku, zastałam wkurzoną ciocię bo oni mają być o 20 w Tours. Ciocia mi mówi żebym się koniecznie przebrała i szła na zamek wieczorem, a ona chyba pojedzie wcześniej żeby nie jechać po nocy. Poszłam umyć glowę niezbyt przekonana do pomysłu pójścia na zamek samej, bo na pytanie czy będzie jakaś rodzina, ciocia odparła z oburzeniem że przecież G. Po rozmowie z rodzicami stwierdziłam że nie mam zielonego pojęcia czy ja w ogóle znam ciocię G bo myślałam że to nick innej ciotki a okazuje się że jej siostry. No więc obawiałam się sytuacji że przyjdę przebrana jak błazen w środek imprezy składającej się z obcych Francuzów i nawet nie będę umiała powiedzieć co tu robię. *beep*. Zjadłam na kolację resztkę ryżu oraz buraka i trochę sera z dżemem (ten dżem to poezja w stanie czystym). I nijak nie mogę dojść do tego że ciocia przygotowała cztery nakrycia i mięsną kolację, podejrzewając że będę na zamku. Podsuszyłam włosy na dole, poszłam na gorę, puściłam sobie początek Carnivale, skończyłam błękitną kolię nad którą siedziałam od wczoraj (pierwsza skończona ostatecznie). Koło dziewiątej przyjechali. Wujek jak zawsze bufonowaty, K dla odmiany wygląda na miłą dziewczynkę (i mówi że je wszystko poza ślimakami, więc nie wiem o co chodzi z jej problematycznością), ciocia bardzo zdziwiona że jak to nie poszłam na zamek jak byłam umówiona (z kim *beep* byłam umówiona). Oczywiście okazało się że K chce spać na górze, w pokoju obok, nagle się okazało że na górze jest jeszcze jeden piecyk (jak sobie przypomnę jak kurewsko zimno mi to było przez pierwszy tydzień to mnie telepie z wściekłości), ciocia natomiast zjawiła się na górze załamując ręce czy na pewno będzie jej tu dobrze i dla równowagi wyłączyła piecyk w łazience (który, w odróżnieniu od piecyka w kuchni, jest mały ale grzejący i śmiem twierdzić że stanowi główne źródło ciepła dla mojej sypialni). Potem kolacja, bezczelnie wykorzystałam moje nakrycie zjadając dwie kanapki z serem. Potem padło hasło że jest w sumie przed 22:00, to chodźmy na zamek. Wujek stwierdził że pójdzie, K że jest śpiąca i pójdzie się położyć, ja że pójdę, ciocia że też pójdzie bo ciekawa. Włożyłam kurtkę, wzięłam aparat i zeszłam. Ciocia w kuchni przy zlewie nad stosem naczyń - mówię że ja umyję jak wrócimy, to na mnie naburczała że nie, trzeba od razu, nie wolno zostawiać. Odłożyłam aparat, zdjęłam rękawiczki i umyłam. Potem stałam i czekałam na ciocię. Ona łaziła, łaziła, łaziła, pyta czy mam moje klucze, ja mówię że mam, ona że J nie ma to ona zostawi otwarte. czekam. Po dobrym kwadransie wystawiła głowę z pokoju czemu nie poszłam (*beep*!) no to się uśmiecham lekko speszona i mówię że czekałam, a ona burczy że w sumie nie wie czy pójdzie, bo K jest na górze i nie wolno jej zostawiać samej i żebym poszła. Za drzwiami miałam łzy w oczach (łzy wkurwa głównie) i miałam straszną ochotę biegać. Poszłam w stronę zamku, ale pod bramą siedział ktoś w zbroi i spanikowałam że chciałby ze mną rozmawiać i kazać mi płacić, więc skręciłam. Wylazłam na górkę nad miasteczkiem, stwierdziłam że nic nie widać i wróciłam, licząc że może ciocia poszła spać, i natknęłam się na staruszkę dziarsko wspinającą się po schodach. Z miotłą. Mhm. Niestety zauważyła mnie jak wchodziła do górnej łazienki a ja przemykałam parę metrów za nią do pokoju i nie udało mi się wymigać od trudnych pytań o to jak było na zamku. Odpowiedziałam wymijająco i zamknęłam się w pokoju. Krwa mać, jestem tak naładowana wkurwem że aż się to we mnie nie mieści, powinnam się solidnie zmęczyć, pobiegać, przynajmniej pójść na długi spacer albo sprawić sobie trochę kontrolowanego bólu (oparzenie się żelazkiem zadziałało ostatnio cudownie odprężająco, to było aż trochę straszne).Nie do końca jestem w stanie powiedzieć na co jestem wkurwiona poza tym że na ciocię i jej stosunek do mnie - mam nadzieję że się na mnie trochę wyładowuje, zmienia zdanie dziesięć razy w ciągu pięciu minut i w ogóle jak ktoś do niej przyjeżdża to chyba powinnam jej zniknąć z oczu najlepiej. Chyba całe podlizywanie się zostało wyzerowane, psiamać. Jeszcze tylko 67 dni. Chyba że mnie wyrzuci wcześniej. Dostałam wypłatę za zamek, czyli mam już 600e, czyli ponad dwa tysiaki. Ciekawe czy pierwszego będzie koperta od cioci, ha.
Włączyłam ten cholerny piecyk w łazience, ale za to przymknęłam drzwi od pokoju. To będzie cholernie zimna noc. Ciekawe jak sobie biedne dziecko poradziło z prysznicem.
29.04, niedziela, 66 dni do powrotu, 49 dni tu, wczesne popołudnie. Obudziłam się tuż przed siódmą jako kłębek złych emocji. Wstałam godzinę później i ćwiczyłam. Nikt się długo nie ruszał, ale kwadrans po dziewiątej zeszłam na dół, bo było mi słabo. Ciocia akurat wstała, poszła do łazienki i zauważyła z przerażeniem że nie mamy żadnej bagietki (ach, co za szok, nie kupiła ostatnio, a poprzednią zjadłyśmy). I czy bym nie poszła kupić. Poszłam, akurat mi się udało zdążyć między deszczem a deszczem, nabyłam dwie bo nie było croissantów. Kiedy wróciłam nadal było mi słabo i zatkały mi się uszy. Zrobiłam sobie kakao, usiadłam w kuchni i drzemałam trzymając twarz schowaną w dłoniach. Ciocia kazała mi obudzić K bo już dziesiąta, więc byłam okrutna i poszłam. Zeszła na dół owinięta w koc, bo powiedziałam że może zejść w szlafroku jak chce. BTW to szalenie miłe dziecko, wynosi po sobie talerz i pyta czy mi może w czymś pomóc, jest strasznie słodka, nie wiem po kim to ma;) Bagietka pozostała nienaruszona bo ciocia jadla swój chleb, wujek J muesli, K cheeriosy a ja owsiankę (btw ciocia jest nieznośna, wyniosłam na stół wszystkie możliwe rzeczy jakie ktoś mógłby chcieć, a ona szukała tych płatków i zaniosła nieotwartą paczkę muesli jak na stole była otwarta, chociaż jej mówiłam. Jakby mnie nie słuchała albo nie wierzyła że mogę coś zrobić sama, chociaż powinna się przyzwyczaić że jak zostawi na stole żarówkę to ją wymienię nawet bez proszenia. No *beep*). Całe rano miałam wrażenie że jeszcze sekunda i się rozryczę, bo emocje się we mnie nie mieszczą i osobliwie mogą mieć ujście przez oczy. Kościół, potem tradycyjnie obściskiwanie się (wow, jakoś się da powiedzieć 'to jest K, moja wnuczka', dlaczego się nie dało 'to jest Marta, moja uboga krewna z Polski?'), a potem wpadliśmy do Rybińskich gdzie była masa osób ale część sobie poszła. Umówiliśmy się na wieczór na zamek że po nas wpadną po drodze przed dziewiątą, i wstępnie żeby pojechać do jakiegoś parku typu ZOO w okolicy, tylko oni chcą po południu w poniedziałek albo wtorek a ja wtedy siedzę na zamku. Założę się że nie poczekają do środy, chyba że będę sprytna i pojęczę wujkowi Rybińskiemu, bo on się do mnie odnosi ze sporą sympatią. Wyszłam po kawie i półkieliszku porto, w dużo lepszym nastroju. Zjedliśmy lunch, oni kisz ja bagietkę, i sałatkę z cykorii. Teraz wykombinowałam na szybko nową kolię, w srebrze szarości i czerni, i będę wychodzić. Ciekawe czy będzie milion ludzi czy tylko setki. A po kolacji idziemy na zamek i bardzo się cieszę, przebiorę się w suknię a'la ciężarna słonica, wymarznę jak szlag, będzie fajnie.
Później: jee, widzę trochę słońca. Na zamku tłumy ale dość grzeczne, dwie polskie grupki, jedna przemiła druga mniej ('to nie wygląda jak zamek tylko duży dom burżuazyjny, pff), miałam nadzieję że wyjdę kwadrans po szóstej ale natknęłam się na grupkę 4+4 i zostałam z nimi, aż dwadzieścia minut później przyszedł wujek i powiedział że mogę już iść. Szalenie miła para Francuzów się bardzo interesowała moją biżu, pani pytała czy robię dla siebie czy na sprzedaż, pan zapytał czy może mi zrobić zdjęcie (tylny półprofil żeby było widać włosy i dłonie, mam szczerą nadzieję że podbródek mam tylko jeden :P ). Muszę ogarnąć tą sprzedaż, tylko totalnie nie wiem kogo zapytać o ceny, bo nie wiem czy polska cena w euro nie będzie jednak totalnym przegięciem i nie powinnam wypośrodkować.
W nocy: argh, co za dziwny dziwny dzień. Ciocia zapomniała że się umówiliśmy z Rybińskimi, jak zeszłam to powiedziała że ma zamiar zjeść kluski z wczoraj, nie czekać na Jania i na nikogo, a z Rybińskimi się przecież umówiliśmy wczoraj (zaniepokoiło mnie to trochę, nie wiem czy to wynik porto czy jakiejś demencji). Ubrałam się śmiesznie, zjadłam kanapkę, wujek przyjechał, zrobili się gotowi, podleciałam jeszcze do Rybińskich powiedzieć że idziemy i pojechałyśmy samochodem (ciocia chciała mnie mieć pod ręką żeby nie płacić). Na miejscu tłumy przebranych Francuzów. Zostałam wepchnięta do zamku gdzie nudziłam się udając manekin, a potem zjawiła się K, przebrana bo nagle się okazało że pożyczono dla niej strój i był u Z (ładniejsza kiecka niż moja i dużo lepiej dopasowana, ale lubię tę dziewczynę i nawet nie jestem zazdrosna, no dobra, nie jestem bardzo zazdrosna) i juz było lepiej. Chyba rzeczywiście mam mentalnie naście lat, biegałyśmy po zamku wiejąc przed grupami zwiedzaczy, skoczyłyśmy do piwnic (kosmiczne), a na końcu po 23:00 poszłyśmy na koncert który okazał się megafajny. A potem wujek K mówił żebyśmy do niego wpadli posłuchać muzyki, K zmyła się dość szybko, ja zostałam, dostałam kielicha wina od J i spędziłam jeszcze dobre pół godziny przyglądając się z niedowierzaniom dwójce facetów bliskich 60-tki podrygujących na fotelach :P wyszłam z mojej sukienki i posiedziałam jeszcze chwilę mając nadzieję że znów będą puszczać rockandrolle, ale potem włożyłam kurtke i postanowiłam zostać do końca, bo mam słabość do Cockera, pewnie przez nieodparte skojarzenia z serialem 'Cudowne lata', wtedy przyszła ciocia Gil. Wróciłam, zostawiłam zapalone światło żeby wujek trafił i jak szlam do pokoju to słyszałam trzask drzwi, światło jest zgaszone, zastanawiam się czy to ciocia (mam nadzieję że nie zamknęła) czy wujek już wrócił. Teraz mam lekkiego schiza że ciocia będzie miała pretensje że zostawiłam młodą samą, ale raz nie było daleko, dwa, to dziecko ma ojca. Nie panikować na zapas. Ogólnie megaudany dzień, znaczy wieczór, bardzo mi się podobało.

merula - 19 Czerwca 2012, 15:18

o, jednak doszła :D


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group