Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni
Martva - 9 Czerwca 2012, 10:58
Ona mówi że się w niej patriotyzm zbudzil, nie znawstwo
Ale powiedziała dziś przy śniadaniu że w przyszłym tygodniu możemy jechac do Villandry, tylko nie we wtorek, bo we wtorek jest następny mecz (o ile go puszczą we francuskiej TV).
jewgienij - 9 Czerwca 2012, 11:11
Dobre, hehehe
Powinnaś książkę napisać z tego pobytu.
Martva - 9 Czerwca 2012, 11:49
Mam ponad sto stron pamiętnika, po ci mi książka?
jewgienij - 9 Czerwca 2012, 11:54
Tobie może po nic. Ale Twojego pamiętnika nie poczytam.
Martva - 9 Czerwca 2012, 12:04
Masz jakieś opory przed czytaniem pamiętników?
jewgienij - 9 Czerwca 2012, 13:06
Jeśli nie wydane, to nie czytam
Martva - 9 Czerwca 2012, 14:18
A idź
Przeokropnie się cieszę, bo moje siostry mnie jutro nawiedzą wracając ze swoich wakacji. Liczyłam na to w głębi ducha i dobrze że na to wpadły, mam nadzieję że trafią.
jewgienij - 9 Czerwca 2012, 14:40
GPS rządzi.
Fajnie, też się cieszę, należy Ci się spotkanie z bliskimi, wiem, jak tego brakuje za granicą.
shenra - 10 Czerwca 2012, 16:16
ODCINEK TRZYDZIESTY SZÓSTY
Cytat | 20.04, piątek, 75 dni do powrotu, 40 dni tu, wczesne popołudnie. Rano miałam długi i skomplikowany sen, miedzy innymi o powrocie do domu i jakichś rzeczach na lotnisku. Jak potem spojrzałam na zegarek i przeliczyłam, to trwał koło 12 minut. Wow.
Przy śniadaniu zasugerowałam cioci że jak jest ładnie to można by pojechać w plener fotografować, bo niedługo się skończy zielona mgiełka. I że trzeba kupić chleb. Zgodziła się ze mną i poszła po samochód, nie było jej tak długo że myślałam że pojechała bez aparatu, ale wróciła i okazało się ze pojechała do piekarni. Zupełnie bez sensu bo przecież mogłyśmy tam zajrzeć po drodze, muszę przyznać że czasem jej nie rozumiem. Kupiła też stos kiszy i pizzetek. W każdym razie jak wróciła to zapytała czy chcę jechać z nią. Powiedziałam że chętnie chyba że mam coś do zrobienia w domu, na co ona że zawsze jest coś do zrobienia w domu, ale pojechałyśmy. Po drodze zatrzymała się na poczcie, wyjęła list i kazała mi pójść wysłać. Nie poszłam póki nie powiedziała mi jak jest po francusku znaczek, to była bardzo dziwna rozmowa bo zachowywała się jakby nie pojmowała o co mi w ogóle chodzi (no idź i kup znaczek – ale jak jest znaczek?). Na szczęście poszło gładko, pani zważyła list, wydrukowała znaczek, nakleiła, wydała mi resztę i już. Za każdym razem jak uda mi się coś załatwić w tym kraju to jestem przeszczęśliwa, chociaż z drugiej strony stres wiąże mi wnętrzności w masę supłów. Pojechałyśmy na wycieczkę, zaczynając od domu cioci K i jej psów, zatrzymując się od czasu do czasu (na środku drogi, a co) i robiąc zdjęcia. Oczywiście siadły mi baterie, ale przewidująco miałam ze sobą nowe. Masa rzepaku i chmur, ogólnie rzecz biorąc. Zdjęcia wyszły dość ciemne, ale parę widoczków mi się całkiem podoba.
Kiedy wróciłyśmy do domu, ciocia zapytała co z obiadem i zdziwiłam się aż, bo ma stos jedzenia (dotychczas jak miała 'miseczki' to nie jadła normalnych posiłków a teraz w lodówce są dwie już od przedwczoraj a ona nic, w sumie uznaję to za komplement), usmażyłam omlet z ziemniakami i serem i zrobiłam szybką sałatę. To na kolację chyba będzie makaron z fasolką i sosem pomidorowym. Jutro jeśli dobrze zrozumiałam ciocia jest zaproszona na wino dokądś, na osiemnastą więc podejrzewam – mam nadzieję, że wino obejmuje również kolację. Zastanawiam się tylko jak się jeździ na kolację z winem kawałek za Montresor, znaczy jak się wraca. Z drugiej strony wydaje mi się że Francja ma dość liberalne przepisy dotyczące prowadzenia samochodu po alkoholu.
Znów była gadka o tłumach ludzi w maju i padło stwierdzenie że J jest mało wymagający, za to jego żona jest 'trudna'. Zastanawiam się czy mamy tu przykład tradycyjnej niechęci matki do synowej, czy naprawdę coś jest na rzeczy, ale trochę się zaczynam bać. I naprawdę chyba zacznę żywić nadzieję że ktoś mnie przygarnie.
I skończyły mi się wczoraj ciastka, a dzisiaj czekolada. Powinnam pójść do sklepu po zamku jeśli nie będzie lało. Prognozy mówiły że będzie.
A jak jesteśmy przy szeroko pojętej przyszłości: w przyszły weekend ma być jakaś impreza na zamku, tym razem ogólnodostępna. Ciocia przyniosła ulotkę z okolicznymi wydarzeniami kulturalnymi na następny miesiąc i wyszło że na zamku będzie koncert zespołu grającego połączenie muzyki celtyckiej i elektro. Muszę przyznać że jestem potencjalnie zainteresowana, ciekawe gdzie to będzie konkretnie i jak. Oby się pogoda udała. Mają też być rożne postacie w strojach z epoki i zwiedzanie tajemniczych zakamarków w chateau. Ciekawe.
Wieczór: ciocia M nie ma pojęcia o kulturalnych imprezach w zamku, dyskretnie podpytałam wujka i sprawia wrażenie że na coś się zgadzał ale nie do końca wie na co. Kosmos. W zamku nudy, nie licząc zabawnego pana który usiłował się dowiedzieć w jakim języku mówię a ja usiłowałam mu wytłumaczyć że w żadnym a potem pokazałam mu gdzie jest skarbiec i bardzo się ucieszył – nie wiem czy wyszło przypadkiem czy od początku o to chodziło. Był też mały chłopiec grający na fortepianie – że grał jakiś konkretny utwór, a nie brzdąkał, to pozwalałam. Zrobiłam kawał egipskiej rurkowej kolii w kolorze benzynkowym i mam lekkiego schiza że nie będzie się ładnie układała, bo ma tendencje do falowania. Nic, zobaczę jak skończę. Koło piątej zrobiło mi się trochę słabo i drżały mi ręce, pocieszałam się że mało ludzi, piątek, wujek pewnie mnie puści wcześniej, pójdę do sklepu i kupię sobie czekoladę. Najpierw zaczęło padać a później przyszła pieprzona parka typu szczegółowego. Dwadzieścia po szóstej przyszedł wujek, oni akurat wypełzli ze skarbca, a ja już mdlałam. Poszłam do domu i zrobiłam sobie bardzo słodkie kakao z dodatkowym cukrem waniliowym, przestałam się trząść, za to lekkie zawroty głowy mam do teraz. Czad. Wujek w ogóle co drugi dzień mi mówi że może mi płacić na raty, część na poczatku miesiąca a część na końcu a ja tłumaczę że nie potrzebuję, a potem on proponuje znów. A w sumie nie mam na co wydawać, mam w portfelu koło 50e drobnych i w najbliższej przyszłości kupię mnóstwo słodkiego, potem szampon, a potem krem z filtrem. Ewentualnie olej kokosowy jak gdzieś trafię. Myślę że jak będę dostawać do łapki te euro za ekstrapłatne dni, to dam radę z drobnymi wydatkami (chociaż troszeczkę się boję zwiedzania zamków w zaistniałej sytuacji) i przywiozę dość grubą kopertę, znaczy tyle ile wyliczyłam za wszystkie pensje na czysto. Z drugiej jednak strony będę musiała sobie nabyć buty i to może trochę zepsuć moje sprytne plany. Nic, zobaczymy, jakby z tą biżuterią jednak poszło...
Zjadłyśmy kolację w postaci makaronu z sosem pomidorowym i fasolką. Ciocia zadzwoniła potem do Adama Rybińskiego i zaproponowała że go jutro zabierze w plener foto. Ciekawe czy też bym miała jechać, czy nie. Chciałabym w sumie. A jak nie, to ucieknę do tego sklepu. Potem zadzwonił tata z Aną i Stefanem, kazali mi sobie zrobić ministoisko na stoliczku cerberskim (bez woreczków, z cenami na nitkach, tak 10szt naraz, w sumie brzmi rozsądnie) i powiedzieli że Biba jest obrażona, bo wszystko co mi powie zaraz się pojawia na Facebooku czy coś takiego, i przyznaję że zgłupiałam i nie mam pojęcia o co może chodzić. Chyba że myli FB z forum gdzie idą kawałki tego pamiętnika? Co mi przypomina że ciocia zupełnie nie ogarnia swojej prostej komórki dla seniorów i nie wie gdzie się czyta wiadomości. Może ją spróbuję nauczyć. Pytała też gdzie można obejrzeć moje zdjęcia i czy trzeba przyjść na górę więc kiedyś zniosę komputer na dół i jej pokażę jaszczurki i nie tylko. Ścierpły mi nogi, bo jestem przyzwyczajona do siedzenia z lapkiem w dziwnej pozycji żeby próbować łapać sieć (która się łapie ale nie loguje). Bez sensu to wszystko, nie wiem czy mam iść brać prysznic i przymierzyć te wszystkie kolie żeby wiedzieć ile mam dopleść, czy próbować się jeszcze gimnastykować, czy w ogóle co. |
May - 11 Czerwca 2012, 14:15
Matrva napisał/a | przejechanie odkurzaczem to huwerowanie. Nie wiem jak to pisać i skąd to niby jest. |
W UK odkurzanie za pomoca odkurzacza = to hoover
Moze montresorczycy przejeli ta nazwe czynnosci od tych trzech brytyjskich sasiadow?
Nawiedzilismy Martviczke wczoraj, dobrze wyglada, mimo narzekania
Martva - 11 Czerwca 2012, 14:19
O, May, ciocia przed chwilą pytała czy dostałam jakieś 'emesesy' czy dojechaliście szczęśliwie i zdążyliście na pociąg.
May - 11 Czerwca 2012, 14:28
Dojechalismy, zdazylismy, podziekuj cioci za goscine w naszym imieniu raz jeszcze
Francja byla super, szkoda, ze tak krotko
hrabek - 12 Czerwca 2012, 10:14
Przeczytałem tego newsa i pomyślałem od razu o Martvej:
http://antyweb.pl/dawanda...kiego-groupona/
Martva - 12 Czerwca 2012, 10:26
Hmm. Pierwszy raz słyszę o tym portalu, ciekawe czym się różni od dowolnej galerii internetowej. Co z marżami, czy biorą wszystkich jak leci czy jest selekcja etc.
dalambert - 12 Czerwca 2012, 10:43
Martva, się zapytaj
Było nie było produkcję równo uskuteczniasz od 3 miesięcy, zbytu nie ma . towar idzie na skład ,
Otwieramy MartveStoisko na Avangardzię
Martva - 12 Czerwca 2012, 11:13
No nie wiem, przed Avangardą muszę obskoczyć trzy miejsca stacjonarne i dwie galerie internetowe, istnieje pewna szansa że mi nic nie zostanie A, i jeszcze zrobię eksperyment z Etsy żeby udowodnić znajomej że wcale mi się tam nic nie sprzeda
W ogóle opatrzność chyba sugeruje że powinnam robić rzeczy w jakichś odjechanych kolorach, prawie w ogóle nie spakowałam czarnego jablonexu (kretynka, jeden rozmiar w jakichś niedużych ilościach) i robiłam kolie bez czerni, przypomniałam sobie że mam jeszcze Toho i machnęłam trzy pary rombowych kolczyków z czernią i na to bach, skończyła mi się czarna nić. Nie wiem co teraz a mam do wykończenia, czyli podszycia od spodu i obszycia naokoło coś (wisior albo broszka?) w hafcie koralikowym z czernią i 'benzynką', nie wiem czy jak to wykończę na szaro to nie będzie wyglądać głupio, a jak przywioze do pl to będzie leżeć pół roku, bo mi się odechce. Kosmos.
EDIT: zapytałam na wizazu:
Cytat | Dawanda to takie europejskie Etsy. Dla mnie są dwie podstawowe różnice między Dawandą a Etsy. Na Dawandzie nie płaci się za wystawianie przedmiotu (przynajmniej na razie), ale za to nic się tam nie sprzedaje . Ogólnie w porównaniu z Etsy to bida. |
No, zobaczymy
Martva - 12 Czerwca 2012, 23:05
Jednak mecz w towarzystwie starszej pani, mruczącej znad kieliszka porto 'no dokop im jeszcze raz!' - bezcenne.
shenra - 13 Czerwca 2012, 00:31
Bagaż wrażeń będziesz miała niezapomniany.
Mnie się też podobało stwierdzenie lakeholmena, że u nas to podobno jeden ryk na mieście, a ja nawet nie zauważyłam, że było już po meczu
cranberry - 13 Czerwca 2012, 09:32
Lublin dość biało-czerwony i trochę ryczał wczoraj Mimo że mieszkamy na obrzeżach, to mi sąsiedzi dzieci obudzili
Martva, trzym się tam na wyjeździe!
ilcattivo13 - 13 Czerwca 2012, 15:46
U mnie całą noc łazili i wrzeszczeli "Polska! Biało-czerwoni!" pod oknami. Na co ja im odpowiadałem zza uchylonego veluxa na poddaszu (przy zgaszonych światłach i w pełnym kamuflażu, ofkors) - "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!"
fealoce - 13 Czerwca 2012, 16:18
Około pierwszej w nocy usłyszałam gromkie "Legia, Legia!", następnie: "Polska! Biało-Czerwoni" a na sam koniec właśnie: ""Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!" Chyba wtedy skończył im się repertuar, ewentualnie poszli po więcej piwa...
Szczególnie wybijał się tam damski (i mocno podpity) głos.
Martva - 14 Czerwca 2012, 18:21
Odwiedziłam Villandry, które chciałam odwiedzić odkąd pierwszy raz przeczytałam wzmiankę w jakiejś ogrodniczej gazecie. Jak nie lubię tych geometrycznych francuskich ogrodów, tak jestem pod wielkim wrażeniem. Kupiłam przy okazji olejek eteryczny z litsei (dobrze że powąchałam, byłam bliska wkopania się w citronellę, która śmierdziała podobnie do melisy, zupełnie nie pamiętałam łaciny, tylko że chciałam lippię i werbenę).
Za to doła łapię, bo, uwaga, epatowanie fizjologią
na szczęście jeszcze tylko trzy tygodnie.
ilcattivo13 - 14 Czerwca 2012, 19:59
trzymaj się i tylko nie znieczulaj się za bardzo, bo znowu będziesz miała do mnie pretensje, że mi się siny nosek podoba
Martva - 14 Czerwca 2012, 23:14
Nie mam w zwyczaju znieczulac się zimnem :>
ilcattivo13 - 15 Czerwca 2012, 00:07
jak dla mnie, możesz pić ciepłe - przynajmniej sobie gardła nie zawalisz
shenra - 15 Czerwca 2012, 00:32
ODCINEK TRZYDZIESTY SIÓDMY
Cytat | 21.04, sobota, 74 dni do powrotu, 41 dni tu, wczesne popołudnie. Zastałam rano brudny talerz w zlewie i ciocię w łazience - zjadła wcześniej i powiedziała że wychodzi. No to też zjadłam, powiedziałam że wyhuweruję dół - okazała aprobatę i powiedziała że u niej w pokoju też. Wyszła, powiedziała że będzie za dwie godziny, czyli jak obliczyłam koło 11:30. Odkurzyłam, wyprałam ścierki moczące się w wiadrze, zamiotłam schody, wytrzepałam wycieraczkę i uznałam że właściwie mogę iść do sklepu. Nabyłam herbatniki, Milkę do torebki i małe karmelowe desery bo wypadały korzystniej cenowo niż creme anglaise. Wróciłam sporo przed 11:00, drzwi otwarte, juz się przestraszyłam że nie zamknęłam ale nie, ciocia wróciła. Zawsze mam jakieś idiotyczne poczucie winy w tym momencie, chociaż przecież wykonałam swoje obowiązki, psiakrew. Ciocia się wybierała na górę żeby wyprać pościel ale powiedziałam że przecież zaniosę. Zaniosłam, nastawiłam, zrobiłam sałatę, poszłam na górę powiesić pranie i znalazłam kopertę zaadresowaną do mnie na schodach - i się rozczuliłam okrutnie, bo w środku były dwie tekturki (a zastanawiałam się ostatnio skąd wezmę tekturki) i list od Kasi Uznańskiej, i płyty z filmami i audiobookami - odrobinę się boję że lapek jest nadal antypłytowy ale najwyżej się kiedyś do kogoś wproszę i przegram na pena. Ale joooj. Wzruszyłam się bardzo bardzo.
Mam lekkiego schiza bo zupełnie nie miałam pomysłu na obiad, a że pół lodówki jest zawalone kiszami, pizzami i miseczkami mam tez nadzieję że ciocia to przełknie. Znaczy sytuację i coś z tych rzeczy do jedzenia. Zrobiłam dobrą sałatę z pomarańczą w ramach ugłaskiwania. Tfu tfu odpukać lapek łyknął płytkę i przegrywa. I, och nie, spróbowałam Milkę i moje kubeczki smakowe szczytują. Coś mi się wydaje że nici z awaryjnej czekolady trzymanej w torebce, bo po prostu znów zeżrę ją całą w dwa dni. Przejrzałam to co dostałam od Kasi i widziałam chyba jeden film, a czytałam jedną książkę. Czyli podejrzewam że wrócę do Krakowa nadal mając zapas rzeczy do słuchania i oglądania Chyba że się odważę przegrać sobie książkę na mp3 ale musiałabym rozkminić w jakiej kolejności franca to puszcza, bo z doświadczeń z 'Lśnieniem' pamiętam że dość dowolnie.
Później: na obiad były kisze, dla cioci lorraine a dla mnie - jak się okazało - pomidorowy. Okazało się że ma na dnie sprytnie ukryte kawałeczki jakiejś wędliny, ale nienachalne i łatwe do wydłubania. Testuję coś co się nazywa flan nappe de caramel, pierwszy z czterech kubeczków, ale jestem rozczarowana - waniliowy krem ma konsystencję twardego budyniu albo miękkiej gruszki, a na dnie ma wodę o karmelowym zapachu. Takie sobie. Spodziewałam się czegoś *beep*. I bleeeeh, nie powinno się tego jeść słuchając powieści o zombiakach, a zwłaszcza szczegółowych opisów ran postrzałowych trupów.
Ciocia po południu nie jedzie na kolację tylko na drinka, co trochę mnie martwi. Chyba zrobię gęstą makaronową zupę jak wrócę, ciepłe, proste, niewymagające. Muszę jeszcze umyć sierść i to nie wiem czy przed kolacją czy po kolacji czy jutro rano (to najgorsza opcja).
Wczesny wieczór: na zamku pustki przerywane szaleństwem, głośnymi wycieczkami (myślałam że wkurzy mnie pan który sobie otworzył komodę i oglądał szable, ale potem była jakaś potworna grupa ludzi beztrosko siadająca na meblach i śmiejąca się tak że chyba byli pijani), wrzeszczącymi czwórkami dzieci, masakra. Ale uspokoiło się o szóstej i mogłam iść do domu. Cioci nie było, wymieszałam makaron z fasolką i zjadłam połowę, a teraz gotuję zupę. Odkryłam że złamał mi się kolejny paznokieć, po obu kciukach tym razem wskazujący. Dobrze że bezboleśnie przynajmniej. Nie ma się co zastanawiać, obcinam resztę, tylko chyba sobie dam spokój z koralikowaniem w takim razie, bo bez paznokci się nie da. Jaaaa, nawet mi się pisze niewygodnie.
22.04, niedziela, 73 dni do powrotu, 42 dni tu, po śniadaniu. Wczoraj ciocia wróciła o 20:30, okazało się że jej nie nakarmili, więc ugotowałam makaron w zupie i nalałam jej kubeczek, żeby mogła popić swoje kanapki. Dziś na obiad może dostać pizzę (pizza ma sardynkę która strasznie śmierdzi, a mamy dwie sztuki i tu już chyba nie dam się namówić; za to jest resztka bagietki z której mogę zrobić grzanki z serem), a na kolację ziemniaki i kalafiora. Zaczęłam robić listę i jutro by można pojechać do Loches. I w ramach urozmaicania diety nabyć jakiś ryż albo kaszę albo coś takiego.
Dzisiaj są w ogóle wybory prezydenckie, ciekawe jak to wpłynie na frekwencję wizytorów i czy w ogóle. A, zapomniałam napisać że zaczęłam myśleć o wizytorach (tutejsze określenie na turystów zwiedzających zamek) szwędacze. Moim zapewne niezorientowanym siostrom tłumaczę że jest to określenie na zombiaki w popularnym serialu 'The Walking Dead'
Dobra, muszę sobie już na wszelki wypadek spakować torebkę do zamku. Spakować torebkę, czyli włożyć do niej rzeczy z których będę dziś robić biżu. Wczoraj szyłam kwiatka z pamięci i za którymś razem nawet mi wyszedł, żółty z czarnym środkiem, jak słonecznik, całkiem zgrabnie. Ciekawe ile prób będę musiała zrobić żeby drania powtórzyć
Wczesne popołudnie: w kościele zimno jak zwykle (ale bluzka z długim rękawem, sweter i polar plus dwie spódnice, szal i kurtka cały radę). A teraz mi trochę smutno, bo ciocia rzuciła 'to ja idę do Rybińskich' i poszła. Miała jeszcze iść głosować, nie wiem kiedy będzie, i czy dostanie jakiś obiad czy nie. W sumie by było fajnie gdyby dostała. Ja sobie zawsze coś wykombinuję. I w sumie robię się głodna jak o tym myślę. Pójdę zrobić sałatkę z buraka i jabłka.
Później: większość sałatki zjadłam sama, bo ciocia narzeka że słodka. Podgrzałam jej miseczkę z jakimś prowansalskim mięsem, a sobie zrobiłam grzanki z serem, ciut przypalone ale niezłe. Jeszcze nie poszła głosować, bo się zasiedziała u Rybińskich. Mam nadzieję że nie prześpi terminu.
Wieczorem: w zamku zastałam wujka grzebiącego przy szafie z szablami, wymyślił żeby wbić gwóźdź blokujący żeby się nie dało otworzyć. Potem była względna cisza i spokój, czytałam sobie antologię Kroki w nieznane, a potem usłyszałam polskie przekleństwa i do salonu wtoczył się pan Adam z dwoma kolegami. Wszyscy nawaleni jak stodoły. Jeden mnie strasznie podrywał i bardzo się starał ze mną umówić, a gdzie mieszkam, a może bym kiedyś do nich wpadła etc. Wtedy pojawiła się ciocia M i na szczęście po chwili poszli. Ciocia znalazła klucz do nieszczęsnej szafki, tylko on się nie bardzo chciał dać przekręcić, więc wymyśliła że pan Christian ma naoliwić zamek zanim wbije gwóźdź, a może zamiast. Musiałam otworzyć okno żeby wywietrzyć smród po pijakach, fu. Potem znów było spokojnie do końca dnia, wyszłam wcześniej.
Obejrzałam z ciocią prześliczny dokument o misiach polarnych, nastawiłam ziemniaki, pogadałam chwilę z Kasią Uznańską która zadzwoniła i w pierwszej chwili nie skojarzyłam osoby z głosem Nałożyłam cioci kolację, a ona uciekła przed tv sprawdzać kto wygrał wybory, więc też poszłam. Hollande miał 1,5% przewagi nad Sarkozym ale jak wychodziłam na górę to już było 3%. Dochodzę do wniosku że Francuzi są chyba głupsi od Polaków.
Wkurzona jestem po dzisiejszym incydencie. Pijani faceci budzą we mnie agresję, na wierzchu jest wystraszone ale spokojne zwierzątko, a w środku siedzi dysząca wściekła bestia. Boję się że kiedyś wylezie. Nie mam ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, nie mogę się nawet zastanawiać gdzie mogę takiemu gościowi wbić ryżowo-kokową szpilkopałeczkę, i czy lepsze oko, ucho, czy szyja, to Złe Myśli. |
illianna - 15 Czerwca 2012, 07:33
Martva, powiesz auła i pokażesz gdzie, lekarze bez względu na narodowość i tak zawsze wiedzą swoje i to co pacjent ma do powiedzenia najmniej ich interesuje, nazwę choroby może Ci tata podesłać po łacinie smskiem.
Martva - 15 Czerwca 2012, 09:04
Nie ogarnęłabym. Ale, odpukać, od wczoraj jest lepiej, myślę że dożyję do powrotu. Znajomy psychiatra mi wmawia że to reakcja czysto psychiczna na różne rzeczy i tak naprawdę nie ma nic wspólnego z tym co mi się wydaje, ale wydaje mi się że to jemu się wydaje.
Martvię się, bo ciocia Viri tu jechała z Paryża i jej TGV się spóźnił dwie godziny. Mój z lotniska stał pół godziny w polu (poczułam się jak w domu), a ten na lotnisko przyjeżdża dość na styk, czyli 10:45 jest na lotnisku, a o 11:00 zaczyna mi się odprawa. Schizuję.
Lynx - 15 Czerwca 2012, 10:01
Martva, nie ma za co. jeśli tylko porawiła Ci humor. A od Pomiotu też doszła? Tszym siem.
Martva - 15 Czerwca 2012, 10:16
Tez doszła, dzięki!
|
|
|