Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni
May - 31 Maj 2012, 21:32
Wstretna siostra wzgardzila moja goscinnoscia, phi.
We wsi obok wyprzedarze sa zawsze, bo mamy duze centrum outletowe, szkoda tylko ze ulubiony sklep Martvej zamkneli... Gdyby nadal dzialal, to pewnie by przyjechala
shenra - 31 Maj 2012, 21:48
May napisał/a | Gdyby nadal dzialal, to pewnie by przyjechala | Nie ma co do tego wątpliwości
Martva - 31 Maj 2012, 21:54
May napisał/a | Wstretna siostra wzgardzila moja goscinnoscia, phi. |
Jak wrócę do Krakowa to się stamtąd nie ruszę.
Nooooo, z krótką przerwą na Avangardę.
Fidel-F2 - 31 Maj 2012, 23:24
są dziwki niesprzedajne?
illianna - 1 Czerwca 2012, 09:09
Fidel-F2, zależy od definicji dziwki, być może te niesprzedajne należy nazywać pasjonatkami
Martva - 1 Czerwca 2012, 18:37
Znów się zakochałam!
http://urkye.blogspot.fr/2012/05/dwulicowe.html
Ta wersja z bajerami przy ramiączkach do mnie mówi, tylko nie wiem czy wolałabym czarną czy zieloną (zupełnie najbardziej bym wolała jagodowy albo turkus). Sklep rusza dziś wieczorem, jest ich podobno mało, myślałam że kupię stąd i będą na mnie czekać w domu... znaczy będzie na mnie czekać w domu, o ile się zdecyduję.
Ziuta - 1 Czerwca 2012, 19:18
Też się raz zakochałem i też była dwulicowa, dlatego szczerze ci mówię – nie warto.
Martva - 1 Czerwca 2012, 19:21
Ale ma taki dekolt, że _muszę_ spróbować. Najwyżej się okaże że nie jesteśmy dla siebie stworzone, nie?
Ziuta - 1 Czerwca 2012, 19:23
Moja też miała dekolt. Ale to twoje życie. Tylko potem nie płacz
Martva - 1 Czerwca 2012, 19:24
Liczę że będzie umiała się do mnie dopasować
shenra - 1 Czerwca 2012, 20:24
Na pewno będzie umiała docenić Twoje walory
shenra - 2 Czerwca 2012, 21:54
ODCINEK TRZYDZIESTY
Cytat | 11.04, środa, 84 dni do powrotu, 31 dni tu, południe. Miałam straszny, straszny sen(cenzura )
Umyłam kuchnię, zapytałam ciocię czy lubi zupę cebulową (lubi) i stwierdziłam że muszę iść do sklepu po ser i bagietkę. Wcisnęła mi pięć euro chociaż nie chciałam. Po bagietkę musiałam iść do piekarni bo w sklepie nie było, ale obróciłam w 20 minut. Na obiad zrobiłam pastę jajeczną z trzech ostatnich pisanek (po sugestii zeby coś z nimi zrobić) i sałatę z jutrzejszym terminem ważności. Myślę że z bagietką będą mniam.
Później: jak dla mnie całkiem w porzo, ciocia się chyba ciut zdziwiła/fochnęła może że nie wymyśliłam nic na ciepło,ale poza kotletami nic na ciepło z twardych jajek nie przychodzi mi do głowy. Zapobiegawczo wypiłam herbatę prawie godzinę przed obiadem, może nie będzie mnie szlag trafiał z powodu braku toalety, jak wczoraj.
Słucham cioci i miewam zderzenia. Kwaśne deszcze od elektrowni atomowych rozpuszczające wapień wydają mi się dziwne. Młodzież rosnąca od żywności modyfikowanej genetycznie tez nie przemawia do mnie specjalnie, już bardziej hormon wzrostu w mięsie, wiadomo Ale wczoraj w wiadomościach było cos o smartfonach i było pokazane jak ktos robi zdjęcie, a potem jednym przesunięciem czy klikiem je zmienia, na czarno-białe, sepię i jeszcze coś. Ciocia się obruszyła że jak się zmienia zdjęcie tuż po zrobieniu, to jaką ono ma niby wartość dokumentalną. I aż mi to dało do myślenia, chociaż powiedzmy że przecież nie chodzi o dorysowywanie góry, tylko zmianę kolorów i kontrastu raczej. No i jak sobie pomyślę o mnóstwie moich zdjęć, gdzie mam makijaż, perukę i masę dodatkowych efektów już na zdjęciu, to one też są mało wartościowe dokumentalnie, ale co z wartością artystyczną?
Później: net łyknął login, ciekawe na jak długo. Spadłam z moich schodów, na szczęście nisko i tylko stłukłam łokieć, bo się jakoś dziwnie wykręciłam. Posiedziałam na zamku, dość pusto było, prawie skończyłam zielony liść i zaczęłam pawi. Ugotowałam zupę z cebuli i umyłam głowę, obficie płucząc ją wodą z cytryną. P
Jeszcze później: zupa została zaakceptowana. Polak którego dziś spotkałam na zamku okazał się Edziem od historii z nietoperzem, upewniłam się u cioci. Cholera, a byłam pewna że to ktoś z jej pokolenia, a nie z mojego, myślałam że to przypadkowa zbieżność imion (oni tu wszyscy uzywają paru imion na krzyż) i nie powiedziałam mu że jestem fanką O, hasło do neta też zostało zaakceptowane, lubię jak wyskakuje okienko z Felicitations zamiast tego drugiego.
12.04, czwartek, 83 dni do powrotu, 32 dni tu, południe. Rano wpadła do nas ciocia C, w świetnym nastroju, ciocia A pożyczyła jej urządzenie do nakładania pończoch (!) i zapowiedziała mi że jeśli go nie dostanie dziś z powrotem to jutro się nie rusza z z łóżka cały dzień. Byłyśmy w Loches, w banku, czymśtam i na zakupach później. Mamy dużo pelargonii. I mleka. I pomarańczy, bo dzielnie wyciskam cioci sok od wczoraj. Zapomniałam o cytrynach i, cholera, płatkach owsianych. Kiedy ciocia stała już w kolejce, z obłędem w oczach biegałam po markecie i szukałam jakichś gotowych, jak ona to nazywa 'miseczek' a decyzje były naprawdę trudne. Umyłam samochód śmiesznym ustrojstwem z wodą pod ciśnieniem, bo był tak obesrany przez ptaki że to wstyd. Kiedy wróciłyśmy, ciocię przejęła K R, wcześniej zauważyłyśmy ptaki włażące pod siatkę zabezpieczającą, gnieżdżą się na strychu a miały nie. No to już wiem co mi tak tupie. Da się jakoś wyleźć na strych z mojego pięterka, trzeba ustawić drabine na stole w mojej 'kuchni' i nawet się zaoferowałam że to zrobię, ale ciocia tylko spojrzała z niedowierzaniem. Utarłam buraka z jabłkiem (tradycyjnie kupowałam jabłka na zapach i bezbłędnie wybrałam najdroższe, podejrzewam że reszta smakuje jak tektura), nie wiem czy ciocia zostaje u nich na obiedzie, sądzę że tak. Ma w razie czego jakąś potrawę prowansalską z wieprzowiną oraz jakąś kurę z ziemniakami. Ja sobie chyba otworzę soczewicę. Chciałam trochę posieciować, ale zasięg jest dziś tragiczny
później: jak wyjęłam soczewicę z mikrofali, to zjawiła się ciocia, jednak głodna, więc podgrzałam jej jakieś ziemniaki z kurą z gotowca. Pożarłam soczewicę z jogurtem, starymi ziemniakami i buraczkami jabłkowymi, dopychając herbatą z sokiem porzeczkowym i bagietką z kozim serem i dżemem truskawkowym – to już dzikie łakomstwo. Odczekam jeszcze z pół godziny i pójdę na zamek. Jutro gdyby było ładnie to bym poszła na tę górę, ale zapowiadają deszcze niespokojne. Szkoda, bo z samochodu widziałam że rzepak jest w rozkwicie, pola totalnie żółte, masa różnych krzaczorów kwitnie (dziś w Loches widziałam drzewko coś jak migdałowiec, pęki kwiatów wielkości pięści), nad tym się kłębią cumulusy, jest przeobłędnie pięknie.
Siec nadal tragiczna, łączy i rozłącza. Niby lepsza taka niż żadna, ale trochę jestem zła, nie mogę otworzyć maila od Stefana, a trzy spamowe wiadomości wywalało mi dobre pięć minut.
Po 18:00:ależ były dziś pustki na zamku, jej. Gorzej niż wczoraj. Nie żeby mnie to martviło aż zostałam puszczona wcześniej, złapałam ciocią A wychodzącą do kościoła na szóstą. Zapowiedziałam wujkowi że jutro się spóźnię jeśli będzie słońce, bo chce iść wreszcie na spacer powiedział że zupełnie nie ma sprawy. Jak sobie przypomnę reakcję mojej matki, że jak mam pracę to powinnam w niej siedzieć non stop, to aż mi się robi jeszcze zimniej w środku, brrr. Weekendy ekstrapłatne są w maju, na samym początku i samym końcu.
Wisior który miał być w zamierzeniu pawi i pantofelkowy nabiera kształtów, a właściwie konturów. Nie wzięłam dziś torebki z morskimi koralikami, co nieco zepsuło mi ideę, ale naprawię jutro. Jak mu się przyjrzałam to stwierdziłam że wygląda jakby był w stylizowane rybiki cukrowe, fuj.
Zadzwonił tata i zgubiłam zasięg. Kawałek tynku spadł z dachu, świsnął mu koło ucha i wystraszył Gina tak że się bał wejść do domu na dobre dwie godziny. Dobrze że nikomu nie zrobił krzywdy. A Sita zdziwaczała doszczętnie i odmawia jedzenia, tata jej musi szukać, stawiać koło miski i na paluszkach wychodzić z kuchni żeby raczyła coś zjeść.
Wieczorem: ciocia tradycyjnie zapytała jaki mam pomysł na kolację i że może by tak jajecznicę albo coś. W pierwszym odruchu stwierdziłam że przecież jest zupa, ale po kwadransie namysłu wróciłam i zapytałam z ilu jajek, jak bardzo wysmażona i czy mają być jakieś dodatki. Bo zupełnie nie miałam ochoty na jajecznicę, za to znalazłam maleńką jednoosobową patelenkę. Ja zjadłam zupę z pieczywem i serem, ciocia porcję jajecznicy z grzybami i trochę zupy w kubeczku i wszyscy byli zadowoleni. Ciocia się jutro zrywa o świcie żeby pojechać z Rybińskimi do jakiejś fabryki porcelany, więc pewnie jak wstanę to jej nie będzie, w ogóle zaproponowała żebym sobie wzięła dzień wolnego bo mi się należy, na co odrzekłam skromnie że nie, bo się nie męczę (rozumiem że jajecznica była dobra, a drżałam, bo zupełnie nie umiem smażyć jajecznicy, wciąż mnie prześladuje wspomnienie jak P. oświadczył kiedyś że idzie do kibla poczytać, a ja mam nam usmazyć mnóstwo jajecznicy, potem siedział w tym kiblu, siedział, a jak wrócił to mnie opieprzył że jest za bardzo wysmażona i jak mogłam mu tak zepsuć śniadanie). Zdobywam plusy. Myślę czy by nie spróbować wyleźć na ten strych, ale totalnie nie wiem gdzie może być drabina. |
shenra - 6 Czerwca 2012, 13:53
ODCINEK TRZYDZIESTY PIERWSZY
Cytat | 13.04, piątek, 82 dni do powrotu, 33 dni tu, rano. Nastawiłam budzik na dziewiątą i obudziłam się minutę przed. Wstałam, zjadłam wolno spore śniadanie i w sumie nie wiem co teraz. Mogłabym się podlizać i podlać kwiatki i chyba właśnie to zrobię, jeśli w ciągu pięciu minut nie wejdę w zasięg.
Nie podlałam kwiatków, tylko oskubałam pelargonie. Już wiem dlaczego były takie tanie – po odwinięciu z folii pokazała się piękna hodowla jakiejś szarej pleśni. Mam nadzieję że z tego wyjdą. Poszukałam też drabiny, ale wydaje mi się że jest u cioci w garderobie, pod kluczem. A kawki strasznie tupią na tym strychu, przecież jak już będą miały jajka to się ich nie wyrzuci...
Posłuchałam Kinga i odbębniłam gimnastykę brzuszkową. Powinnam chyba zwiększyć dawkę ćwiczeń na tyłek, dla równowagi.
13:00 no kurdeż, miałam plan wyjść jakoś o tej porze. Cały dzień był piękny i słoneczny, przed południem zobaczyłam wielką, ciemną chmurę. Ugotowałam makaron z sosem pomidorowym z puszki, zjadłam i poszłam, tuż po dwunastej. Po wdrapaniu się na górę okazało się że *beep* z grzybnią, zamku w aparacie w ogóle nie widać i będzie czarny. Porobiłam kilka zdjęć chmur i zebrałam się do powrotu. Jak schodziłam z górki, zaczęło kropić. Teraz pada całkiem poważnie. Cioci nadal nie ma, jeszcze nie przyjechali. Zdjęcia zamku nie są takie złe z tymi chmurami piętrzącymi się powyżej, ale ogólnie zła jestem. Mogłyby chociaż być bardziej kłębiaste. Nic, dobrze że wyszłam wcześniej a nie czekałam.
Po osiemnastej: ciocia wróciła o drugiej, powiedziałam jej że zrobiłam obiad, a ona że chce swoją miseczkę. No to jej odgrzałam porcję wieprzowiny po prowansalsku i poszłam na zamek. Jeszcze większe pustki niż wczoraj, wujek mnie puścił o szóstej trzydzieści. Muszę jutro pójść z aparatem, kwitną bzy od południowej strony zamku i mam fajny pomysł na kadr. Poznałam jakiegoś nowego wujka, który chyba mi się nie przedstawił, ma czwórkę dzieci, mieszka w Wiedniu i jest tu od tygodnia, pechowo trafił z pogodą. Jutro wyjeżdża. Ugotowałam porcję makaronu w mikrofali, będzie dla mnie bo wyszła trochę al dente, ale ja tak wolę. Dzisiaj wybitnie trudnozasięgowy dzień, bez sensu. Idę po herbatę bo zapomniałam. Ciocia po kościele idzie do jakichś znajomych więc mogę chwilowo odetchnąć. Później: powinnam sobie zaszywać usta jak schodzę tylko po herbatę, uświadomiłam sobie że zaglądam do lodówki zagryzając zimny makaron wczorajszą bagietką. I przypomniał mi się od razu świąteczny tekst matki że jak nie będę mieć ciast to nie będę jeść (i nie utyję). Rotfl. A propos ciast, strasznie mnie ciągnie do słodkiego, zjadłam 1/3 słoika dżemu łyżeczką, tak na deser.
Wieczorem: Rozgryzłam tożsamość wujka spotkanego na zamku, jeśli dobrze zrozumiałam to syn cioci V, K (w każdym pokoleniu musi się tu pojawić K, K, M, A i C, to tak dla ułatwienia). Nakarmiłam ciocię makaronem z sosem, zjadłam swoją porcję i jeszcze resztkę z garnka na zimno, bo zostało tak na pół osoby. Ciocia mi zaczęłam mówić 'dziękuję' w okolicach 'dobranoc' ale ciągle nie mogę dociec czy mnie tak po prostu lubi czy nie za bardzo. Za każdym razem kiedy mi się wydaje że nasze relacje są już ciepłe i stabilne, staje się coś po czym mam wrażenie że jest lekko obrażona. Pewnie sobie wmawiam.
Ojciec zadzwonił z Łopusznej z pytaniem czy nie chcę czegoś z targu w Nowym Targu, stwierdziłam że nie mam pojęcia bo się nie zastanawiałam, to zareagował tak jakby mi się kiedyś wcześniej kazał zastanowić, fochem niemalże. W ogóle głos miał tak rozchwiany że jak sobie przypomnę jego wczorajsze deklaracje o nieużywaniu alkoholu bo potem mu się psuje samopoczucie, to aż mnie telepie ze złości.
Ciekawi mnie net dzisiaj i jego niełapliwość. Nie wiem skąd on idzie, ale chyba po drodze mu nic nowego nie wyrosło, a on ciągle disconnected i błąd wczytywania strony. Nuda. A jak się położę z lapkiem na brzuchu to udaje że trochę łapie, po czym ładuje stronę do połowy i uznaje że to wystarczy. Podejrzewam że to nudne, czytać pamiętnik o internecie, ale jak sobie pomyślę że za X lat będę mieć starczą demencję i będę się zastanawiać czego ja właściwie nie lubiłam w tej Francji, to sięgnę do tego pliku i już będę wiedzieć.
Późny wieczór: na parkingu pod kościołem przed chwilą wydzierało się stado młodzieży płci męskiej przyjechanej motocyklami. Mam szczerą nadzieję że to co wzięłam za krzyk męczonego kota to było coś innego
Obejrzałam dwa odcinki serialu, sieć mi złapała zasięg jak stwierdziłam że trzeba iść spać. Rychło w czas. Ale nic się nie dzieje w tym internecie.
14.04, piątek, 81dni do powrotu, 34 dni tu, przed 14:00. Po śniadaniu zaproponowałam cioci że pójdę po chleb, bo jej się skończył. Była pod wrażeniem że jak to, na piechotę, ale zgodziła się chętnie. Poszłam, kupiłam jej też kisz na lunch i bagietkę, bardzo łamaną francuszczyzną. Stojąc w kolejce stwierdziłam że lubię atmosferę tego miasteczka, wpadła listonoszka zostawić pocztę, wszyscy jej życzyli miłego weekendu, jak wychodziłam i powiedziałam do widzenia to też odpowiedziała mi cała kolejka a nie tylko pani za ladą. Kiedy wychodziłam trochę kropiło, kiedy wróciłam też trochę kropiło. Wisterie kwitną. Później ciocia powiedziała że jesteśmy zaproszone (obie, jak podkreśliła) na kolację do Rybińskich, na siódmą więc nawet zdążę. Miło. Ma być mięso i zupa szparagowa. Pojechałyśmy do Loches (mijając deszcz) kupić skrzynki na pelargonie, zwiedziłyśmy tani sklep po drodze ale nie było totalnie nic fajnego. W Super U, czyli naszym supermarkecie, nabyłyśmy 40l ziemi, skrzynkę i pięć pelargonii, ładnych, tym razem zdrowych i 1e tańszych niż te poprzednie. Pamiętałam o płatkach owsianych, nie pamiętałam o cytrynach. Trudno się mówi. Ciocia ma dwie nowe 'miseczki' co oznacza że mam dwa posiłki z głowy w najbliższym czasie, chociaż jutro mam twardy plan ugotować na lunch ziemniaki z mizerią (w końcu niedziela:P). Na dzisiejszy lunch pożarłam małą miseczkę soczewicy, pół jogurtu, pól bagietki i pół tony sera. Mrrrr. Za jakieś pół godziny wybieram się na zamek, mam nadzieję że tym razem mi się uda pstryknąć parę fotek po drodze albo wychodząc, ale pewnie nie, bo się chmurzy. Wzięłam sobie nową potencjalną robótkę, bo pantofelkowego liścia pewnie skończę w godzinę. Albo i mniej. Więc fioletową flat spiral zacznę.
Późny wieczór: na zamku pustki, jedna większa wycieczka (bardzo próbowali do mnie parlać i miałam przez chwilę nad głową z siedem zachwyconych wyszywanką pań, ale udawałam głuchą i głupią i tylko się uśmiechałam) i kilka mniejszych grupek. A potem kolacja u R, był jeszcze ktoś kto chyba jest teściem cioci K (chyba że mężem, cholera). Potem doszły ciocia V i L, czyli C (ta od ładnego koloru moich dżinsów). Znów bawiłam się świetnie wypowiedziawszy trzy zdania na krzyż i znów opchałam się po uszy (zupa szparagowa z twardymi pikantnymi ciasteczkami, ryż, sałatka z cykorii z pomarańczą i sosem chyba majonezowym, ale zaostrzonym, truskawki, śmietana, ciasto czekoladowe, kawa, wino). Jest mi dość błogo, ale tę błogość trochę mi psuje świadomość że ludzie mnie muszą mieć za głupią jak nic nie mówię. Powinnam chyba kiedyś powiedzieć że Bóg mnie nie stworzył do mówienia tylko do słuchania, zanim mnie przestaną zapraszać na cokolwiek bom durna. A w ogóle usiadłam między dwoma palaczami, ten z lewej 9 papierosów, z prawej i z naprzeciwka nie liczyłam. Nie wiem czy będę w stanie włożyć sweter bez wyprania go. |
Martva - 6 Czerwca 2012, 14:22
Ha, a tak właśnie miałam napisać że w sumie KWC ma inne zajęcia i póki mam net to będę wrzucać po trzy odcinki na dzień, ale zostałam ubiegnięta
Agi - 6 Czerwca 2012, 14:26
Martva, to wrzuć następne, bo ten już przeczytałam.
Martva - 6 Czerwca 2012, 14:35
To jeszcze dodam że te imiona pokoleniowe to Ksawery, Konstanty, Maria, Anna i Cecylia
Cytat | 15.04, niedziela, 80dni do powrotu, 35 dni tu. Zerwałam się przed ósmą żeby umyć włosy. Mam 50 minut na podsuszenie ich tak żeby nie było widać że są mokre, żeby nie było 'znów myłaś głowę?' Normalnie jak moja matka, aż mi się zaczyna wydawać że dwa razy w tygodniu, jak już zaczną być widocznie tłuste i strąkowate, to naprawdę często. Nie jestem pewna czy płukałam odpowiedni kwaśną wodą, dla odmiany są jakieś takie szorstkie. Zwariuję. Następnym razem wezmę ocet.
Później: jedziemy na polską mszę gdzieś za Loches. W sumie to trochę absurdalne że w ogóle się kościołuję, ale w sumie polska msza w innym kościele daje złudzenie poznawania okolicy Ciocia mnie bardzo chwali za wyciskanie soku pomarańczowego, coś mówi o źródłach życia i nektarach siły, w sumie mnie to bawi. Jak jej wczoraj wyjaśniłam że w soku jest witamina C niezbędnie potrzebna do przyswajania żelaza, więc dobra na anemię, to była pod wrażeniem i zapytała czy studiowałam dietetykę. Nie miałam serca tłumaczyć że jak się jest wegetarianinem od lat i ciągle ktoś wmawia niedobory wszystkiego, to trzeba poczytać cokolwiek żeby móc używać argumentów rozsądniejszych niż 'sp<beep>aj'
Prawie wysuszyłam kudły (to prawie mnie niepokoi, bo na zewnątrz jest dość zimno) i nie jestem pewna czy mi się podobają. Nie są fatalne, ale trzeba im chyba więcej kwasu. Kolor za to mają ładny i rudy, czerwień się wypłukała zupełnie do spodu. Tylko są jednak lekko matowe i wyglądają cienko i sucho. Nie pisałam dziś jeszcze o sieci, otóż faza na zasięg jeszcze fatalniejszy niż zwykle trwa. Ciekawe czy w nocy znów będzie ciut lepiej. Zastanawiam się co może mieć wpływ na pogorszenia i polepszanie i nic m nie wpada do głowy.
Koło drugiej: pojechałyśmy do tego kościoła w trójkę z ciocią Cesią (prowadziła i gadała, już w dobrej formie). Kawałek się tam jedzie, kościółek jeszcze mniejszy niż w Montresorze, najstarsze fragmenty z XII wieku. Garsteczka ludzi, może 10 osób, wymarzłam straszliwie. Wróciłyśmy, zrobiłam sałatę z pieczarkami i grzanki z dwóch wczorajszych bagietek. A potem poszłam na górę i zastałam falujący dywan spod przymkniętych drzwi, okazało się że wiatr otworzył okno i hulał po moim pięterku. Jest tak zimno że mi palce cierpną. Kostnieją. W ogóle wieje jak szlag, sądząc po odgłosach jakieś kosze na śmieci się przewracają albo coś takiego, bo brzęczy, miota i szeleści; włożyłam sweterek i na to planuję jeszcze jedną warstwę pod kurtkę bo inaczej wezmę i zamarznę. I skończę dziś sffh, coś czuję. Bo wczoraj skończyłam F:WS i mam ochotę napisać do redakcji że chcę z powrotem moją dychę, bardzo słabiutki numer. Więc następnym razem chyba muszę zabrać pamiętniki cioci Anny, albo Kroki w nieznane. Przydałaby mi się jakaś robótka, ale haftem rzygam a wszystko inne jest strasznie łatwe. Chyba że hmmm, może kolię zacznę jakąś.
Wieczorem: na zamku tłumy, w tym polska wycieczka młodzieżowa której członkowie mówili do mnie łamaną angielszczyzną a ja odpowiadałam im tak samo Równocześnie była wycieczka francuska i chyba angielska, wszystkie nieznośne. Uplotłam tak 1/3 kolii ze względnie nowego (mam tylko egzemplarz testowy) wzoru, ładnie wychodzi, jestem zauroczona. W fioletach ją robię, bo mi pasowały.
Wróciłam do domu i ugotowałam ziemniaki. Z mizerią. Okazało się że ciocia mizerii nie będzie bo jest za zimno, no to zjadłam podwójną porcję. Nastawiłam jogurt w maszynce. Ciocia przed chwilą wyszła przestawić samochód pod zamek, bo panu z pieskiem (pisałam wcześniej o panu z pieskiem spod jedynki?) zwinęli w nocy jego czerwone autko. |
shenra - 7 Czerwca 2012, 01:25
Ooo dobrze wiedzieć, bo z racji innych zajęć, wrzucam po dwa odcinki, coby ciągłość zachować
Spoko necika brak będę mieć tylko w sobotę i niedzielę, bo przenoszę na nowe mieszkanie, więc jakoś strasznych przerw i tak bym nie robiła.
ilcattivo13 - 7 Czerwca 2012, 01:31
Martva napisał/a | Nie pisałam dziś jeszcze o sieci, otóż faza na zasięg jeszcze fatalniejszy niż zwykle trwa. Ciekawe czy w nocy znów będzie ciut lepiej. Zastanawiam się co może mieć wpływ na pogorszenia i polepszanie i nic m nie wpada do głowy. | Na jakieś 90% nadajnik zasłaniają budynki i łapiesz tylko to, co się odbija o chmury, albo "rykoszetuje" pomiędzy budynkami. Stąd taka pochromolona propagacja. Jeśli najlepszy sygnał masz wtedy, kiedy nie pada i nie wieje,a niebo jest równo i całkowicie zachmurzone, to te 90% zmienię na 100%
Martva napisał/a | ...w tym polska wycieczka młodzieżowa... |
Martva napisał/a | ...bo panu z pieskiem (pisałam wcześniej o panu z pieskiem spod jedynki?) zwinęli w nocy jego czerwone autko. | To było zamierzone?
shenra - 7 Czerwca 2012, 14:24
ODCINEK TRZYCIESTY TRZECI
Cytat | 16.04, poniedziałek, 79 dni do powrotu, 36 dni tu. Ciocia przy śniadaniu zapytała czy bym nie chciała gdzieś pojechać pozwiedzać, bo jest ładna pogoda. Ładna owszem, tylko wykur.wiście za przeproszeniem zimna. Powiedziałam wujkowi że się nie zjawię na zamku i pojechałysmy. Do jakiejś miejscowości na V, której nazwy nie pamiętam. Ciocia wysadziła mnie pod bramą o 11:30 i powiedziała że będzie czekać o drugiej. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłam wejście i miejsce gdzie się kupuje bilety (park i zamek 10,5e). Zaraz na początku znalazłam toalety, co ucieszyło mnie niezmiernie. Obejrzałam zamek, poszłam do łazienki i poszłam zwiedzać park. Trochę *beep*, bo najbardziej reprezentacyjna część ogrodów, czyli jak sądzę kompozycje dywanowe do oglądania z okien miały formę ziemnych prostokątów zaoranych w darni. Powinni z tej okazji dawać zniżkę na wstęp. Już na początku poszłam nie do końca w tę stronę co chciałam i zagłębiłam się w las. Po drodze były tablice edukacyjne o drzewach oraz fajne jaskinie wapienne nieco poprawione przez człowieka. A czasem nic nie było. Szłam i szłam, w pewnym momencie uznałam że właściwie to mam godzinę i masę rzeczy do zwiedzenia i skręciłam w jakąś boczną odnogę drogi w odpowiednią stronę. Dwa razy wypadły na mnie sarny (bądź jelenie) ale nie zdążyłam ich pstryknąć. Drzewa bardzo złowieszczo skrzypiały na wietrze i czułam się trochę nieswojo pamietając jak dwa razy w życiu w zupełnie mniej wietrzny dzień niż dziś padło koło mnie drzewo. Potem minęłam jakieś osiedle za płotem, pastwisko z dwoma obojętnymi osiołkami (w sumie osiołkiem i dość prymitywnym lekko kudłatym konikiem, gwoli ścisłości), dużo stert chrustu i bali przygotowanych do wywiezienia, a potem trafiłam na zagony z miętą. Znaczy z róznymi ziołami, ale gatunków mięty było od cholery i strasznie żałuję że czas mnie już gonił, bo mogłabym tam chodzić, skubać i wąchać bardzo długo. Potem był zwierzyniec z obrażonymi pawiami, stadem nadętych indyków, małymi kózkami i owieczkami (bardzo kjut). I labirynt Napoleona, zamknięty z powodów technicznych (dało się go obejrzeć z góry, nie wygląda ciekawie). Z planu wynikało że przegapiłam kuchnie i udało mi się o nie zahaczyć, kolekcja miedzianych rondli robiła wrażenie. Zapobiegawczo odwiedziłam toaletę i wychodząc zamarudziłam przy pamiątkach – dużo książek dla dzieci o farmach i zwierzątkach, dla starszych o motylach i ptakach i ogrodach, nasiona, fartuszek z zamkami nad Loarą, proste kolczyki po 18e/para, nanizane na prosto 'śmieciowe' naszyjniki z różnego szkła i drobnych kamieni po 68e(!), żadnych plecionek. Miody, wina, czekoladki. Idealnie o drugiej znalazłam ciocię na parkingu i było mi trochę głupio, bo myślałam że się z tego parkingu gdzieś ruszy, pojedzie do domu albo posiedzi w kawiarni, a ona spała.
W domu podgrzałam jej miseczkę w mikrofali, sama pożarłam resztę soczewicy i część reszty sosu pomidorowego i starą bagietkę. Zimno mi. I mam potworną, przeraźliwą i straszną ochotę na czekoladę. A najgorsze jest że jeśli pójdę i kupię, to zeżrę ją całą.
Później: poszłam sobie leniwie, nie wiem czemu ale zawsze jak płacę w tym sklepie to im się nie podobają moje drobne. Starannie odliczam patrząc na wyświetlacz kasy ale oni zawsze coś mówią i podsuwam im łapę pełną monet żeby sobie wybrali. Kupiłam ciastka maślane i czekoladę za 2.8e, 200g więc nie jest zupełnie ekstremalnie droga, natomiast jest przeraźliwie słodka, napis Noir mnie zmylił. Plus że nie zjem całej. Minus że już się czuję jakby cukier mi się wydostawał porami skóry. Następnym razem kupię kartonik czegoś co tu się nazywa creme anglais a jest na 99% lemon curdem. Jedna z tych rzeczy których nigdy nie jadłam ale zapewne uwielbiam. Mają też soczewicę w puszkach, dużych i małych, i czikpisy, znaczy ciecierzycę, i brukselki i szpinak. Przeszłam sobie kawałeczek nad rzeczką, wróciłam, popstrykałam parę widoczków. Topole w 'lesie' są zupełnie pomarańczowe. Myślę że jesienią musi tu być ładnie, ale nie tak ładnie żebym chciała zostać i sprawdzić.
Wróciłam na górę, zrobiłam sobie herbatę w czajniku, zjadłam ciastko i czekoladę i mnie mdli. W sumie zjadłabym pizzę. I kiszonego ogórka. Widziałam w markecie gotową pizzę, ale serową surową, a nie mamy piekarnika. W piekarni można kupic, ale zawiera zdechłą sardynkę więc się brzydzę. I jak jesteśmy przy brzydzeniu, piję herbatę i jest obrzydliwa, tworzą się na niej herbaciane osadowe gluty. Chyba kwestia czajnika. Fuuuuj.
Internet chodzi jakby chciał a nie mógł, albo nie chciał ale musiał. A chciałam googlnąć rodzaje quiche, znaczy kiszów, bo że lorraine jest niejadalny i ma szynkę to wiem, ale widziałam w piekarni taki inny z plasterkiem pomidora i jakąś nazwą i ciekawa jestem czy ma w środku coś mięsnego.
Był pan z pieskiem i szukał cioci, pokazałam mu na migi że poszła do kościoła, na co pacnął się w czoło. Ale w sumie było za piętnaście siódma a msza się kończy o wpół do, nie mam pojęcia gdzie ciocię wywiało, chociaż obstawiam Rybińskich. Rozebrałam kalafiora na kawałki, zeby go wystarczyło tylko zalać wodą i ugotować, i zjadłam starą marchewkę, była tak specyficznie twarda (bo zwiędnięta) że aż mnie szczęka boli
Wieczorem: ugotowałam kalafiora, ciocia zasnęła w trakcie wiadomości, ale na szczęście był przykryty i nie wystygł. I tak sobie myślę że jutro chyba wstanę wcześniej i przed śniadaniem pobiegnę do sklepu i piekarni, bo chleb jest na wykończeniu a rzeczy cioci do chleba (znaczy się salami) skończyło się zupełnie. I nie za bardzo coś ma. Mogłam o tym pomyśleć dziś po południu, ale jak to się mówi, kto nie ma w głowie musi mieć w nogach. Nie opowiedziałam cioci o planach bo by się płoszyła i wciskała mi pieniądze, a ja się w sumie wolę rozliczyć później. |
shenra - 7 Czerwca 2012, 16:39
No to jeszcze:
ODCINEK TRZYDZIESTY CZWARTY(a co)
Cytat | 17.04, wtorek, 78 dni do powrotu, 37 dni tu. Zerwałam się z łóżka przed budzikiem i na paluszkach wyszłam na zewnątrz. Na trawie był szron. Poszłam do piekarni, puściutkiej, kupiłam chleb, z rozpędu poszłam też do sklepu obejrzeć wędliny ale nie znalazłam salami i byłam zupełnie bezradna wobec reszty asortymentu. Wróciłam do domu, skoczyłam na górę zdjąć buty i kurtkę i kilka minut przed stałym czasem zeszłam na dół, natykając się na ciocię która szła w kierunku łazienki. Powiedziała że zimno, na co ja że tak, był nawet mróz w nocy. Nieco podejrzliwie zapytała skąd wiem, a ja że jest szron na trawie. A potem zapytała czy bym przypadkiem nie dała rady po śniadaniu pójść do piekarni, na co pomachałam woreczkiem trzymanym w łapie. Lubię jak ciocia się uśmiecha
Zjadłyśmy, odkurzyłam, zamiotłam w kuchni, a potem wsiąkłam w książkę 'Wyspa Montresor' będącą w sumie masą wywiadów z różnymi tutejszymi ciotkami i wujami sprzed paru lat. Odrobinę mi się rozjaśniło genealogicznie, i na przykład wiem że popełniam fo pa nazywając zamkowego wuja Konstantego Kociem, bo Kocio to był Konstanty Potocki, sp mąż cioci Anny, a ten zamkowy jest Kocik. Postaram się zapamiętać. Zrobiłam makaron i smażone grzyby z ziołami prowansalskimi i cebulką, zostało ćwierć porcji, liczę że ciocia ją zje przed wyjściem do kościoła i pozbawi mnie problemu co z tym do cholery zrobić. Na kolację będzie smażona cykoria i jakaś cienka zupka z marchewki i cebuli z resztką kalafiora. Totalnie nie wiem co z jutrem. W sumie przydałoby się pojechać na jakieś zakupy rano. Teraz siedzę na górze, opycham się herbatnikami (istnieje szansa że skończą się szybciej niż czekolada:P) i wkurzam się na sieć która ma tak słaby zasięg że nie wychodzi poza stronę logowania (wpisuję hasło i po chwili mi wyskakuje błąd wczytywania). Stefan coś kombinuje z siecią z komórki dla mnie, i byłam sceptyczna, ale tak się wkurzam że jednak nie wiem czy to by nie był dobry pomysł. Mam jakieś 40 minut zanim się wyczołgam na zamek i nie wiem co ze sobą zrobić. Zapakowanie robótki w torebkę to minuta osiem, włożenie drugich skarpetek też (mam na sobie dwie bluzy i długi rękaw pod spodem i zastanawiam się czy wystarczy, jest paskudnie, tęsknię za tymi 20 stopniami które były jak przyjechałam), mogę sobie puścić Kinga najwyżej, bo na gimnastykę jestem zbyt pełna
Dobra, złapałam ciut sieci, lecę na zamek, ależ mi się dziko i strasznie nie chce.
Później: o kur.waż, ale wymarzłam. Większość czasu wiało i lało jak z cebra, na ogół pusto, kilka rodzin z małymi dziećmi. Ostatnie 15 minut łaziłam po salonie i czytałam gazetę, bo byłam tak skostniała że nie mogłam usiedzieć. Na szczęście wujek przyszedł mnie zwolnić sporo przed szóstą i chwała mu. Wróciłam do domu sztywna z zimna, zrobiłam sobie kakao i zabrałam się za kolację – nie wiem czy i cykoria i zupa to nie będzie przesada, ale może nie. Ludzie chyba jadają nawet większe kolacje
Jeszcze później: późna kolacja, ostatecznie tylko cykoria, zupa zostaje na jutro. Muszę uświadomić ciocię że albo jedziemy do Loches albo muszę iść do sklepu bo nie bardzo mamy co jeść. Znaczy ona nie ma, ja dam radę, w szafce jest od cholery fasolki w puszkach Skończyłam książkę o Montresorze i rozjaśniło mi się naprawdę sporo, niejaki E rzeczywiście mi wypada wujkiem, ale jest rocznik 78 (i jeśli dobrze zrozumiałam mieszka w Krk), przystojny Francuz którego kiedyś widziałam na zamku nie jest do końca Francuzem tylko w ogóle synem wuja K (ale podejrzewam tu jakieś przykre sprawy, nieślubność, rozwodowość, coś takiego bo nikt mi o nim za bardzo nie mówił). Poza tym głupio mi się zrobiło bo ciocia przy kolacji zapytała co się stało z moim pradziadkiem, ojcem dziadzia T, w sensie czy został rozstrzelany z innymi profesorami z UJ, a ja zgłupiałam bo nie mam pojęcia. Powinnam namówić moich rodziców do napisania pamiętników, inni rodzice piszą pamiętniki więc to może być całkiem ciekawa rozrywka.
Zeżarłam pół 200gramowej czekolady i ponad połowę herbatników od wczoraj. Słabo.
Chyba w tym tygodniu będą wybory i ostatnio się dowiedziałam dlaczego ciocia będzie głosowała na Sarkozyego, nie na Hollande'a. Łudziłam się naiwnie że chodzi o gospodarkę, że może Sarkozy ma jakiś plan na kryzys czy łotewer, a socjalista obiecuje rózne rzeczy a nie mówi skąd wziąć na to pieniądze. Ale nie, okazało się że chodzi o małżeństwa homoseksualne i prawa do adopcji dzieci, dlaczego mnie to zdziwiło, sama nie wiem. BTW ciekawe jak to z tym jest konkretnie, czy chodzi o małżeństwa małżeństwa, czy o związki które wiem że tu funkcjonują od jakiegoś czasu. W sensie czy ktoś chce wprowadzić coś nowego, czy zakazać czegoś co funkcjonuje. Ale do rozmów o takich sprawach musiałabym chyba znaleźć osobę o nieco mniej konserwatywnych poglądach, bardzo się staram unikać dyskusji o homoseksualizmie z katolikami. |
I tym sposobem koniec części drugiej.
ilcattivo13 - 7 Czerwca 2012, 23:51
- z kresowego "Kuocik". Ino nie wiem, czy psuje dodawać "maljeńki"
shenra - 8 Czerwca 2012, 09:20
ODCINEK TRZYDZIESTY PIĄTY
Cytat | 18.04, środa, 77 dni do powrotu, 38 dni tu, wczesne popołudnie. Przy śniadaniu zapowiedziałam cioci że chcąc nie chcąc musimy zrobić jakieś zakupy i w sumie zgodziła się bez oporów. Wzięłam kartkę i zapisałam listę potrzebnych rzeczy, zapewne udało mi się zapomnieć o mnóstwie, ale mamy jakieś warzywa inne niż marchew i cebula, i jajka, i sery różne w tym starty do posypywania makaronu, i cholerne salami więc jakoś wytrwamy. W ramach podlizywania się przypomniałam cioci o bateriach do maszynki badającej cukier we krwi, bo jej się skończyły już dość dawno temu. Pogoda się zmienia jak w kalejdoskopie, głównie jest paskudna. Wieje, zimno, na zmianę deszcz, chmury i mizerne słońce, podejrzewam że na zamku dziś zamarznę. Zjadłyśmy na obiad zupę i gotowe naleśniki z jabłkami, takie malutkie, gotowe, ciocia mnie zadziwiła kolejny raz, bo były tak złożone w stosik na płasko i zafoliowane, a ona zrobiła wielkie oczy jak je wyjęłam z tej folii że nie są zrulonikowane i nadziane tym jabłkiem tylko usmażone z jednym jabłkowym krążkiem pośrodku. No ale na rany Bogini to przecież było widać.
Skończyłam w sumie pamiętniki Działyńskiej-Potockiej, zostały mi tylko listy. Nie mogę się zdecydować czy była kobietą wielkiego formatu, czy lekko nawiedzoną. Nie wiem co teraz czytać, chyba będę musiała zacząć ciocię A. Znaczy, jej wspomnienia. Póki co mam z godzinę do wyjścia na zamek, obejrzę House'a i pomyślę co dalej.
Wczesny wieczór: wróciłam z zamku, wymarzłam mimo dwóch swetrów na bluzkę z długim rękawem, kurtki i rajstop pod dżinsami. Zrobiłam flat spiral w fioletach z dużymi kryształkami, ciekawą bo dwustronną – z jednej strony jest jasna a z drugiej ciemna. Potem zaczęłam drugą kolię, w błękicie i szafirze (kobalcie?). Całkiem cool wychodzi, tylko musiałam zmienić układ, więc mam kawałeczek. Myślałam że dam radę wyjść wcześniej ale była bardzo szczegółowo zwiedzająca rodzina z małym podekscytowanym chłopcem (takie są tylko odrobinę mniej złe niż rodziny z małymi nieznośnymi dziećmi). Wdałam się w rozmowę o polityce z wujkiem Kocikiem o tym że są wybory i we Francji to wszystko *beep* i czy w Polsce jest tak samo, to palnął że wszyscy porządni u nas zginęli nad Katyniem. Zonk.
Umyłam głowę i pogadałam z tatą przez telefon. Był dzielny i zdobył maila do kłębuszka Podobno mówili o mnie w samych superlatywach, ale to muszę doczytać.
Późniejszy wieczór: zrobiłam kolację która mi bardzo smakowała, czyli omleto-frittatę na podsmażonej cukinii. Bardzo lekko doprawiona, przed zdjęciem z ognia posypana serem żeby się zdążył rozpuścić, z bagietką. Ciocia nie mówiła nic o swoich wrażeniach ale wmiotła dość szybko więc mam nadzieję że jej smakowało Umyłam gary, wypiłam herbatkę, poszłam na górę, spożyłam herbatnika z czekoladą i rozsiadłam się na łóżku z laptopem, gdzie dość szybko weszłam w zasięg i bach, *beep* błąd autentyfikacji. No to w najlepszym razie czekają mnie dwie doby bez internetu kurważeszmać. Zawsze tak robi jak go chwalę. Dziwny jakiś.
19.04, czwartek, 76 dni do powrotu, 39 dni tu, wczesne popołudnie. Pogoda bardzo w kratkę, boli mnie głowa. Sieć nadal zbieszona. Po śniadaniu odkurzałam (w sumie tu się należy słówko wyjaśnienia, jak ciocia mówi odkurzyć to ma na myśli ścieranie kurzu szmatką, bo przejechanie odkurzaczem to huwerowanie. Nie wiem jak to pisać i skąd to niby jest. Lodówka albo zamrażalnik, nie jestem pewna które, to friszder). Zupełnie nie miałam pomysłu na obiad ale spłynęło na mnie olśnienie i ugotowałam ziemniaki. I zieloną fasolkę z puszki której jest jeszcze mnóóóstwo i chyba ją zamrożę. I zrobiłam sałatę lodową z odrobiną cykorii, pomarańczą i kwaśnym majonezowo-musztardowym winegretem. Dla odmiany nie mam pojęcia co zrobić na kolację, co mnie nieco stresuje.
Ale jak jesteśmy przy stresach – wuj J z żoną zadeklarował się wstępnie na okolice 10 maja. Co bardzo mocno ssie. Bo równo 10 maja (do 18) przyjeżdża M, kanadyjski wnuk cioci (jeśli dobrze rozumiem syn jej zmarłej na serce córki), z 'koleżanką'. I baaardzo czarno to widzę, z powodów mieszkaniowych (już sam wujek z ciocią stanowią zagrożenie, bo mogą chcieć spać 'u mnie' na górze), bo zrobi się mocno ciasno – cioci bardzo zależy żeby młodzi mieli osobne pokoje. I tu jest problem numer jeden, boję się że wyląduję na materacu w salonie na górze albo na dole (nie wiem czy bym się nie wolała przenieść gdzie indziej, na przykład do cioci C jak kiedyś proponowała, na samym początku kiedy na górze było zimno i w ogóle). Problem numer dwa – ciocia się martwi że wujek jej znów będzie zabierał samochód, a przecież M miał zwiedzać okoliczne zamki i w ogóle – liczyłam po cichu, że przy okazji też zwiedzę okoliczne zamki, bo serce mi się kroi jak myślę że miałabym ciocię gdzieś ciągnąć dla mnie samej, ona dostaje zadyszki zanim dojdzie do auta. Jeśli wujek zabierze cioci samochód, nikt nic nie pozwiedza. Jeśli wpadnie na genialny pomysł że to on ich może wozić, to zapewne się nie zmieszczę do samochodu z nimi (chociaż jak się teraz zastanawiam to może jednak zbyt altruistyczna propozycja jak dla niego). Po trzecie, jestem bardzo bardzo ciekawa kto dla tych sześciu osób będzie gotował, bo jeśli ja to trochę dziwnie – umawiałam się na mieszkanie z jedną starszą panią i gotowanie dla niej i dla siebie. Może robię z igły widły, ale przyznaję że się wewnętrznie jeżę na samą myśl o tym wszystkim.
Zeżarłam drugi ibuprom na głowę, bo po pierwszym nie puściło. Nie podoba mi się to specjalnie. Zerknęłam w lustro i zrobiły mi się gigantyczne zmarszczki koło ust, co też nie podoba mi się specjalnie. Nie wiem co ze sobą zrobić, jest druga za pięć, czyli mam koło pół godziny do wyjścia. Najchętniej bym się położyła w ciemności ale wtedy wiem że zasnę więc to nie jest dobry pomysł. Film chyba też nie, więc zostaje słuchanie książki z zamkniętymi oczami i modlenie się żeby przeszło. I byle do lipca.
Wczesny wieczór: wróciłam z zamku, ból głowy ustąpił, chyba skończyłam kolejną kolię, muszę je w końcu wszystkie przymierzyć na gołą szyję bez golfa, kołnierza i szalika i sprawdzić ile im brakuje. To by juz była trzecia w drugim wzorze. Dość spokojny dzień, nie zmarzłam, przez chwile było mi nawet za ciepło (nie dziwię się pamiętając ile warstw miałam). Przed chwilą widziałam ciocię wychodzącą z kościoła i odwożącą ciocię Maryncię, więc wnoszę że ma zamiar zaparkować za murami. Gotuję zupę z cukinii, pora i ziemniaka. Jutro na lunch makaron z sosem pomidorowym, fasolką i serem, a na kolację nie wiem. O, grzmi. Ale chyba z takiej granatowej chmury od strony kościoła, to przejdzie bokiem.
Trwały chwilę poszukiwania małej książeczki o Konstytucji 3 maja, którą Rybińscy pożyczyli cioci i obie byłyśmy pewne że oddała. Znalazłam książeczkę ukrytą pod kopertą, ciocia stwierdziła że zaniesie jutro, chociaż 'ach ten Adaś się tak przejmował', no to zaproponowałam że zaniosę. Ciocia K mi otworzyła z telefonem przy uchu, wujek schodził ze schodów i mnie przejął, więc w trzy minuty wypowiedziałam chyba ze trzy razy więcej słów niż kiedykolwiek w jego obecności (o tym że tak, w domu dobrze, mama wraca w niedzielę i tata nie będzie samotny a domowe koty wariują i są dwa i kocur sypia z ojcem a się bał a kotka żebrała przy jedzeniu a teraz się boi). Lubię go, zdecydowanie. Bardzo miły, serdeczny, ciepły człowiek, zaprosił mnie na herbatkę i powiedział żebym zaglądała kiedy chcę. I mówi do mnie 'kotku'. Mam dziwne wrażenie że jak mi internet nie wróci w ciągu 48 godzin to wykorzystam to zaproszenie, to chyba najbliższa lokalizacja jaka istnieje.
Późny wieczór: 24h bez netu, aaaa. Odkryłam że zapomniałam wczoraj o nowym opakowaniu Visanne, więc nadrobiłam. Wkurza mnie że na totalnie każdych antykonceptach są oznaczone dni tygodnia a na poważnym leku nie ma. I przeliczyłam opakowania i wyszło że nie muszę biec do gina w ciągu tygodnia od przyjazdu tylko w ciągu trzech. Dla poprawienia nastroju zrobiło mi się jeszcze świństwo w oku, czuję jakby mi ktoś nasypał szczyptę piasku i wiem że to wróży pęcherzyk(i) na wewnętrznej stronie powiek, mini-jęczmień, łotewer, pamiętam że dwa razy odkryłam co to jest ale zdążyłam zapomnieć. Na kolację opchałam się zupą z sucharkami i serem, otwarłam taki niebieski pleśniowy i jest trudny. Znaczy megaintensywny i chce się go czymś przełamać. Winogrona by były dobre. Albo gruszka. Albo... dżem? I nastawiłam nowy jogurt na jutro. I właściwie chyba pójdę wleźć do wanny a potem obejrzę w łóżku coś na szybko (znaczy skończę House'a jak już zaczęłam, mam jeszcze dwa czy trzy odcinki, a potem będę rzucać kostką czy zaczynam filmy czy jakiś nowy serial, bo mam dwa). |
joe_cool - 8 Czerwca 2012, 11:21
Matrva napisał/a | przejechanie odkurzaczem to huwerowanie. Nie wiem jak to pisać i skąd to niby jest. |
Zapewne stąd: http://pl.wikipedia.org/wiki/The_Hoover_Company
jewgienij - 8 Czerwca 2012, 13:28
Ralph Hoover (1893-1942) był amerykańskim inżynierem i fizykiem, który pierwszy stwierdził, że maszyny do usuwania kurzu zamiast wypychać powinny wciągać powietrze. Mimo sprzeciwów środowiska naukowego skonstruował pierwszy odkurzacz.
Ale czemu we Francji tak to nazywają?
Ziemniak - 8 Czerwca 2012, 13:30
jewgienij, a dlaczego u nas były elektroluksy? Widocznie we Francji prym wiodła firma Hoover.
jewgienij - 8 Czerwca 2012, 13:33
Może być
Martva - 8 Czerwca 2012, 13:53
jewgienij napisał/a | Ale czemu we Francji tak to nazywają? |
Nie wiem czy we Francji, czy w Montresorze. Tutejsi Polacy mówią dość specyficznie. Może być też że to słówko moja ciocia przywiozła z Afryki Południowej, gdzie spędziła 30 lat.
I tak, już wiem skąd się to wzięło, nie bierzecie pod uwagę upływu czasu, to notka z kwietnia Taki na przykład internet w moim pokoju to już przeszłość niemal zapomniana.
jewgienij - 8 Czerwca 2012, 13:56
Dobra, notkę o Hooverze zmyśliłem.
Pisz, jak tam
Martva - 9 Czerwca 2012, 10:13
Będzie aktualna notka
Wracam wczoraj z zamku, idę od razu na moje pięterko, odpalam kompa i zaczynam czytać internet. Nagle słyszę z dołu jakieś dziwne dźwięki. Bogini - myślę - coś się stało cioci. Biegiem pędzę po tych strasznych schodach, wpadam do pokoju - ciocia Anna, stateczna starsza pani (86), siedzi w fotelu z kieliszkiem porto i krzyczy. W telewizji mecz Polska - Grecja.
Muszę przyznać że jak nie znoszę piłki nożnej i meczów, tak usiadłam i siedziałam do końca (usiadłam po zrobieniu sobie herbatki). Było to zupełnie nowe, fascynujące doświadczenie, oglądanie futbolu z kimś kto zna się na nim jeszcze mniej niż ja, kto każde powtórzenie jakiegoś zdarzenia z innej kamery komentuje kolejny raz na świeżo, kto każdego Greka nazywa 'Sokrates', zanosząc się przy tym śmiechem. I jeszcze na drugą połowę wpadł wujek Adam i wtedy już było zupełnie śmiesznie. Po wszystkim przyszła ciocia Kasia, jego żona, i padło stwierdzenie że mecz był straszny, ale zapytaj Marty, ona się lepiej orientuje bo ma dobry wzrok i widziała, a my sobie tylko wyobrażaliśmy. Padłam
Zgaga - 9 Czerwca 2012, 10:40
Martva, opowieść rewelacja.
Tuż przed mistrzostwami, niejaki p. Czapiński stwierdził, że się obudzi w Polsce 40 tys. znawców piłki nożnej...
He, he - szaleństwo.
|
|
|