Blogowanie na ekranie - Rooshoffy blogasek Martvuni
Martva - 25 Maj 2012, 22:38
Jestem zła, bo mam dwie sieci we własnym domu i nie mogę się do nich dobrać, i muszę targać laptopa do sąsiadów a zaraz mnie wyrzucą bo jest późno. A złapałam netowy głód i nic nie zdążę.
Za to nareszcie jest ciepło i obcięłam nogawki dżinsów.
ilcattivo13 - 25 Maj 2012, 22:44
Martva - ciepło, czy upalnie? Bo nie wiem, czy zazdrościć, czy się cieszyć
Martva - 25 Maj 2012, 22:56
Od dwóch dni siedzę na zamku w koszulce z krótkim rękawem, ale nie zdecydowałam się jeszcze na gołe nogi. Dzisiaj tylko raz żałowałam że nie wzięłam swetra. I nie muszę nosić rękawiczek.
Martva - 26 Maj 2012, 13:46
Dzień dobry, to znów ja. Okazało się że jak wczoraj znajomy/daleki kuzyn uwarunkował lapka na domową sieć wujostwa, to jak teraz siedzę na parapecie otwartego okna, to łapię. Nie cieszę się za bardzo, bo jak się cieszę, to szybko przestaję, ale łiiiii.
Agi - 26 Maj 2012, 14:46
Jak się miewasz Martva?
Martva - 26 Maj 2012, 19:18
Całkiem nieźle, koło piątej się bałam że migrena mnie dopadnie, ale to chyba coś mniejszego. Ogólnie żyję, 76 dni za mną, 39 a właściwie 38 przede mną, no nie mogę powiedzieć że jest dobrze ale nie jest już bardzo źle.
I włożyłam sukienkę. Bez rajstop, tylko polar zabrałam i ludzie na mnie dziwnie patrzyli (jest naprawdę ciepło, znaczy na zewnątrz, w zamku niekoniecznie jak się tam siedzi dłużej).
Lynx, dzięki za kartkę
Kasiek - 26 Maj 2012, 19:50
To już duużo bliżej niż dalej. Niedługo wracasz. W zasadzie możesz się już pakować powoli
Martva - 26 Maj 2012, 21:03
Mogłabym spakować 'zimowe' rzeczy ale boję się że zapeszę Mam bagaż lżejszy o dwie nogawki dżinsów, za to potrzebuję sobie kupić bardziej letnie buty i to mnie ciut przeraża.
Za to naszła mnie ostatnio refleksja że mam pracę idealną. Myślę o pracy popołudniowej. Zawsze marzyłam żeby mi ktoś płacił za to że jestem. No i mam
ilcattivo13 - 26 Maj 2012, 21:21
Martva - ale tak trochę nieprofesjonalnie podchodzisz do pracy wachmana. Gdzie fufajka, gdzie filce i mosin?
Martva - 26 Maj 2012, 21:33
W sumie do niedawna wyglądałam jak kloszard...
Mam niezłe swiatło i natrzaskałam masę biżu, i to głównie kolii. Fajnie by to było sprzedać tutaj, za francuskie ceny (nie żebym się orientowała we francuskich cenach takich rzeczy), ehh.
Ziuta - 26 Maj 2012, 22:04
ilcattivo13 napisał/a | Gdzie fufajka, gdzie filce i mosin? |
U nas, jak za nieboszczki Monarchii, to raczej Mannlicher i wyglansowane na połysk mosiężne guziki.
ilcattivo13 - 27 Maj 2012, 16:54
Martva - z tego co pamiętam z Francy, to tam mało kto wygląda normalnie. Większość ubierała się albo jak kloszardzi, albo jak wariaci/Malkawianie, albo ziomale z dzielni, albo łaziła goła/prawie goła (basen/plaża)
A z tą biżu - załóż tradycyjnie polski stragan pod zamkiem Albo dogadaj się z młodszą Rey'ówną (tą od rzeźb, nie pamiętam imienia [Izabella?]) - niech sama spróbuje coś upchnąć (w końcu pewnie ma znajomości w galeriach sztuki i tak dalej), a zyskami się podzielicie. Zawsze to lepiej, niż targać to z powrotem do Polski. No i może jakaś dłuższa współpraca handlowa z tego wyniknie...
Ziuta - prędzej piwo i knedle A poza tym, ja mówię o ździebko bardziej współczesnych czasach
Kai - 27 Maj 2012, 18:28
ilcattivo13 napisał/a | z tego co pamiętam z Francy, to tam mało kto wygląda normalnie. Większość ubierała się albo jak kloszardzi, albo jak wariaci/Malkawianie, albo ziomale z dzielni, albo łaziła goła/prawie goła (basen/plaża) | gdzieś Ty się szlajał, ja mam całkiem inne wrażenia
ilcattivo13 - 27 Maj 2012, 18:38
Głównie Gennevilliers/Neuilly-sur-Seine/Arcachon Plus wioska (nie pamiętam nazwy) niedaleko Bordeaux.
ihan - 27 Maj 2012, 20:51
Dobrze, że wróciłaś. Bo tych wklejanek strasznie mi się nie chciało czytać (więc nie czytałam, proste), dzięki temu specjalnie dla mnie możesz powtórzyć wszystko od początku
Kasiek - 27 Maj 2012, 21:19
ihan - umarłam.
Martva, nawiązuj współpracę. I to jak najszybciej!!! I noś dużo na sobie, może ktoś Cię o to zapyta.
ihan - 27 Maj 2012, 21:23
Kasiek, nie umierajcie tak masowo na tym forum. Fidel umierał, umierał i zobacz czym się skończyło.
Martva - 27 Maj 2012, 21:35
ilcattivo13 napisał/a | Większość ubierała się albo jak kloszardzi, albo jak wariaci/Malkawianie, albo ziomale z dzielni, albo łaziła goła/prawie goła (basen/plaża) |
Nie, raczej wyglądają dość normalnie, powiedziałabym.
ilcattivo13 napisał/a | A z tą biżu - załóż tradycyjnie polski stragan pod zamkiem |
i kto go będzie pilnował jak ja siedzę _w_ zamku?
ilcattivo13 napisał/a | Albo dogadaj się z młodszą Rey'ówną |
Ale ona w Paryżu siedzi, widziałam ją całe dwa razy. No, może trzy Oni w ogóle są strasznie niedomyślni, albo takich udają, co próbuję z kims poruszyć temat z nadzieją że np zaproponuje wizytę w sklepie z pamiątkami i pośredniczenie w rozmowie z właścicielem, to nic z tego nie wychodzi. 'Zawieziesz do Polski i sprzedasz, a tam się nie ceni rękodzieła? Aha/Ojej, szkoda'.
ihan napisał/a | Bo tych wklejanek strasznie mi się nie chciało czytać (więc nie czytałam, proste), dzięki temu specjalnie dla mnie możesz powtórzyć wszystko od początku |
Chcesz, mogę Ci posłać mailem, trzy dotychczasowe części i aktualną czwartą, będzie z 90 stron tekstu jak nic
Kasiek napisał/a | I noś dużo na sobie, może ktoś Cię o to zapyta. |
Zrobiłam sobie jedne kolczyki, i to z materiału, a nie z koralików I noszę je czasem, bo są fioletowe, noszę tez broszki które też są z materiału, nie z koralików. Jakoś nie umiem już robić dla siebie, szkoda mi. I uszy mi się paskudzą od bigli, mimo że srebrne
ihan - 27 Maj 2012, 21:39
O, to ja proszę na maila. A w formie drukowanej nie myślałaś może, bo ja straaasznie nie lubię czytać z ekranu.
Martva - 27 Maj 2012, 21:41
No nie, w formie drukowanej na maila nie dam rady
ihan - 27 Maj 2012, 21:52
Dlaczego?
joe_cool - 27 Maj 2012, 21:55
Martva napisał/a | Oni w ogóle są strasznie niedomyślni, albo takich udają, co próbuję z kims poruszyć temat z nadzieją że np zaproponuje wizytę w sklepie z pamiątkami i pośredniczenie w rozmowie z właścicielem, to nic z tego nie wychodzi. |
A nie możesz zaproponować sama, prosto z mostu, nie owijając w bawełnę i nie licząc na czyjąś domyślność?
Martva - 27 Maj 2012, 21:56
Bo mam za wolną sieć.
ihan - 27 Maj 2012, 22:02
Pech.
ilcattivo13 - 28 Maj 2012, 00:51
Martva napisał/a | i kto go będzie pilnował jak ja siedzę _w_ zamku? |
Wujek? Przy okazji, on zna francmański, więc się dogada z klientami
Martva napisał/a | Ale ona w Paryżu siedzi, widziałam ją całe dwa razy. No, może trzy | znaczy się, telewizja znowu kłamie (bo mówili, że ona ma swoją pracownię w Montresorze). A co do chęci współpracy, to nie wiem, może oni Ci po prostu zazdroszczą talentu, czy jak? Może się boją, że zbijesz kokosy i każesz im się wypchać/"tylnie pocałować"? Enyłej, szkoda. Ale próbuj dalej. Jeszcze kilka dni tam posiedzisz i skoro ruszyło się z netem, to może i z biżu się ruszy
Kasiek - 28 Maj 2012, 01:23
Ihan, dobrze. Obiecuje ze.jeszcze troche pozyje. Niniejszym zmartwychwstalam
Martva - do niektorych trzeba prosto z mostu. Przy moim porodzie tez ciotka Marcina pomogla ale dopiero poproszona. Sama jakos tak... Wiec mow bez ogrodek. Trzymam kciuki.
fealoce - 28 Maj 2012, 09:46
Dokładnie, poproś ich wprost - może naprawdę się nie domyślają.
shenra - 28 Maj 2012, 23:00
ODCINEK DWUDZIESTY ÓSMY
Cytat | 7.04, sobota, 88 dni do powrotu, 27 dni tu. Wieczorem. Chyba powinnam się mniej dynamicznie rozbierać, zgubiłam koszulę nocną.
Nastawiłam budzik na 9:15, pół godziny później niż normalnie, bo ciocia zapowiedziała że będzie spała dłuuugo. Oczywiście jak wystawiłam łeb przez okno to zobaczyłam ją jedzącą śniadanie. Skończyła jak przyszłam i powiedziała że jedzie do Loches, a ja moge pójść do Z na internet jak chcę. Ale chciałam jechać do Loches, w biegu stojąc wrzuciłam w siebie owsiankę i pojechałyśmy. Po drodze zaliczyłyśmy piekarnię i dom cioci Z gdzie zostawiłyśmy nasz mazurek i przypadkiem wypuściłyśmy psy, mam nadzieję że nie będzie z tego tragedii. Zrobiłyśmy zakupy, znalazłam odżywkę ze średniej półki do bardzo suchych włosów, a przy płaceniu okazało się że ciocia zapomniała wziąć pieniądze i pożyczałam jej 20euro, bo staram się mieć. Zjadłyśmy lunch – francuskie tosty ze starszego chleba, ciocia chciała jakieś swoje rivoli, co akurat miały datę ważności do siódmego, ale uświadomiłam jej że chodzi o marzec, że śmierdzą grzybem i że mają wstrętny biały osad. Po obiedzie znalazłam w szufladzie niezbyt ogromny stary sweter (potem się dowiedziałam że należał do pani Radziwiłł z Balic) i poszłam do zamku. Wymieniłam mnóstwo całkiem hot smsów z K. Dość spokojnie, na nikogo nie warczałam, chociaż ostatnią parkę miałam ochotę zagryźć. Jak wróciłam do domu o wpół do siódmej to dowiedziałam się że dzwoniła ciocia T, a potem zadzwonili tata z Aną i Stefanem i rozmawialiśmy, między innymi że ciocia mnie chwali (przed ciocią T) tylko mówi że jestem dzikus. Pff. Widziały gały co brały. Poszłyśmy do kościoła na dziewiątą, ładna msza ze świecami (niestety trzeba było je zgasić na początku, a już miałam nadzieję że będą się palić przez całość), niestety trwała dwie godziny (komunistów naliczyłam 112 ale pewnie było więcej). Wymarzłam mimo dwóch swetrów i rajstop pod spodniami, poznałam dwie nowe kuzynki (wnuczki siostry cioci M albo coś w ten deseń), a potem jeszcze parę osób pod kościołem. Uderzyło mnie, że ciocia M się rozejrzała i wymamrotała 'no, gdzie te moje dziewczynki, chciałam je przedstawić' a ciocia A chyba wyszła z założenia że poznaję wszystkich przez osmozę. I trochę *beep*, bo jutrzejsze 'śniadanie' u Z jest o 13:30 a ja właściwie powinnam być w zamku na drugą. Idiotycznie. Powiedziała że mogę przyjść wcześniej i chyba tak zrobię, może się pointegruję w mniejszym gronie, o ile będzie z kim. Jeden z młodych Czartoryskich przewrócił się z koniem jak wracali z terenu i ma rękę na temblaku, ale chyba tylko zwichnięcie a nie złamanie, tyle dobrego. A jak już jesteśmy przy Czartoryskich, fascynuje mnie uśmiech jego ojca – ma mnóstwo zębów, a zmarszczki z kącika oka rozbiegają mu się od czoła aż po brodę. Ale to naprawdę sympatyczny facet, jego żona zresztą też.
Stefan mi znalazł nowe potencjalne dane do sieci, to jak na złość nie łapie.
8.04, niedziela (wielkanocna zresztą), 87 dni do powrotu, 28 dni tu. Ósma rano, obudziłam się godzinę temu, a za godzinę mam budzik. Nie pamiętam snów. Muszę się ruszyć spod kołdry i umyć włosy, brrrr.
Chwilę później: znalazłam wyschniętą cytrynę i dodałam do płukania, może to coś da. A cholerne sfr połączyło mnie na ułamek sekundy, zdążyłam tylko znaleźć nowy login, i sobie poszło w cholerę, nawet nie otworzyło swojej strony głównej. Chyba to oleję i pójdę zjeść jakieś drobne śniadanie. Chyba. Oczywiście po podjęciu tej decyzji lapek udaje że się połaczył, ale pokazuje tylko błąd wczytywania.
O matko, ale schiz. Zdjęłam okulary, na chwilę, żeby wmasować krem, wmasowywałam w biegu i zapomniałam gdzie je odłozyłam. Po chwili paniki i przeglądania mebli z nosem tuz nad powierzchnią poszłam do torebki po przeciwsłoneczne. Uff, dobrze że je mam, ale schiz. Idę jeść śniadanie, pieprzę internet, zwłaszcza że widzę ciocię w kuchni.
Później: ciocia mi oznajmiła że właśnie zjadła i poszła oglądać TV. I żebym sobie wzięła 'babkę' czyli brioszę. Briosza byłaby lepsza, gdyby zostawić ją od wczoraj w folii, a nie ustawiać na stole zaraz bo kupieniu, ale ok, nie czepiam się. Samotne śniadanie celebrowałam długo. Zrobiłam sobie zamiast kakao herbatę z syropem czarnoporzeczkowym, który ciocia kupiła dla odmiany po malinie i narzeka że jest niedobry, ale moim zdaniem całkiem OK. O dziwo, nie mam żadnych żołądkowych sensacji po jajku na twardo (bardzo lubię jajka na twardo ale od paru lat jadam je rzadko, bo się zrobiły trudno przyswajalne). Przebrałam się z powrotem w dżinsy, bo ciocia powiedziała że mogę iść na spotkanie do Z wcześniej, a ona podleje kwiatki, więc wrzuciłam na siebie spodnie i sweter po Radziwiłłowej i poszłam podlewać. Przyznaję, z błogą nadzieją że przez ten czas sieć się zdecyduje i wróci, ale jest jakaś nieznośna dziś. W ogóle nie wiem co jest grane ale na ogół muszę usiąść na brzegu łóżka z podwiniętymi nogami, wziąć lapka na kolana i wtedy ona czasem raczy się pojawić a czasem nie. Oszustwa ze stawianiem go na poduszce nie działają.
Późnym wieczorem: poszłam do cioci Z. Koło 12:30, po drodze spotykając Czartoryskich idących na spacer. Pokroiłam chleb, odmówiłam zjedzenia wcześniej, poczekałam na resztę, a reszta przychodziła, przychodziła i przychodziła. Ostatecznie dostałam kieliszek wódki, a na zjedzenie czegoś miałam pół godziny. Synowie Rybińskich i żona jednego z nich bardzo mili. Napakowałam sobie talerz sałatką ziemniaczaną, bagietką i burakami, bo nic innego wege nie było. Nawet się zaczęłam oswajać z młodzieżą, podobno wieczorem miały być dancingi u cioci K., powiedziałam że może przyjdę, ktoś się upewnił czy na pewno mieszkam tam gdzie mieszkam. Pożarłam jeszcze trochę mazurka, sernika i ciasta czekoladowego i stwierdziłam że uciekam. Ciocia K, siostra Z, proponowała że mnie zawiezie, ale nie chciałam, proponowała też że mi przywiezie jakieś żarcie i stwierdziłam że w sumie jakieś ciasta chętnie przygarnę (nie zdziwiłam się że zapomniała). Przybiegłam na zamek tuż przed trzecią, wujek się ucieszył i powiedział ze na razie mogę spać. No to usiadłam w kąciku, wyjęłam liść do haftowania i rzeczywiście pierwsza godzina była luźna, ale potem zrobił się sajgon, mnóóóstwo ludzi. Niektórzy próbowali mnie zagadywać, ale znów stawiałam opór. Nie mam pojęcia co oni do mnie mówią, ale jak nie ma pytającej intonacji to tylko się uśmiecham
Wróciłam do domu, pogadałam z mamą, która zadzwoniła już drugi raz, mówi że ciocia sobie chwali życie ze mną, joooj. Tata ma zadzwonić jutro albo kiedyś, póki co wiem że w Krakowie święta były białe. Ciocia powiedziała że nie chce kolacji bo jest objedzona, ale jakbym chciała to mogę iść na tańce do cioci, uwaga, V, dwa domy dalej. Bo będzie dużo młodzieży i pewnie potrwa do szóstej, klucze mam etc, mój wybór, jej się nie chce i będzie czytać książkę. Trochę zgłupiałam bo nie wiem co z tymi ciociami i miałam pewne obawy że tam pójdę i albo się okaże że nic się nie dzieje albo że się dzieje ale jest tylko francuskojęzyczna młodzież. A potem miałam nadzieję że pytający gdzie mieszkam będą o mnie pamiętać i zajrzą, bo mają po drodze. Była to jednak chyba dość płonna nadzieja. Stwierdziłam że pójde na górę i zjem coś później. Siedziałam w sieci dłuższy czas, przesłuchałam piosenkę która bardzo mi chodzi po głowie od dobrych dwóch tygodni ('Chyba' Heya), napisałam maila oświadczalnego do K., zrobiłam się dziko głodna, wstałam, usłyszałam że ciocia chyba zamyka swoje drzwi i wróciłam do kompa, w którym w międzyczasie sieć się skończyła. Więc chyba po prostu pójdę spać, zwłaszcza że mnie oczy swędzą po soczewkach. Wystawiłam głowę przez okno i to chyba jednak ściema z tymi dancingami, bo cicho jest raczej i to nie brzmi jak kupa tańczącej młodzieży. Trochę słabo że mi się internet zbył. I przypominam sobie czasem o tym mailu oświadczalnym i trochę mi głupio. Pierwszy raz w życiu byłam aż tak bezpośrednia (nie liczę rzeczy mówionych do moich własnych osobistych facetów jak z nimi byłam). W sumie teraz mogę dostać kosza, co dotarło do mnie z całą brutalnością. Albo mogę się zdążyć rozmyślić, teraz albo po przyjeździe, i też wyjdzie dziwnie. Argh.
Nie wiem czy się przełamać i jednak iść do kuchni, licząc że ciocia już śpi bez aparatu słuchowego i nie będzie mi zadawać trudnych pytań, czy olać i napić się wody z kranu. Moja mama powiedziała przez telefon że to dobrze że ciocia K mi nie przywiozła tych ciast, bo gdybym je zjadła to mogłabym utyć, a się tu opycham z tego co czytała. Ja pier.dolę, przecież jak mnie najdzie faza na opychanie się to będzie mi wszystko jedno czy ciasto, czy chleb z musztardą, czy banany, czy dżem ze słoika(muahahah – przypis WKC ) Pieprzę. Napiłam się wody i idę spać, o. |
ilcattivo13 - 28 Maj 2012, 23:11
Martva napisał/a | ...Chyba powinnam się mniej dynamicznie rozbierać, zgubiłam koszulę nocną. |
leżę i kwiczę
shenra - 31 Maj 2012, 21:07
ODCINEK DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Cytat | 9.04, poniedziałek, 86 dni do powrotu, 29 dni tu. Wygląda na to że może być mokro. Z nieba. Przespałam dość spokojnie całą noc z wyjątkiem fazy zasypiania, bo mi się wydawało że ktoś stukał w okno parę razy. Za to dzwony na ósmą dzwoniły zaraz po dzwonach na siódmą, bez tych o wpół do, magia Jestem zdziwiona, bo mimo ostatniego posiłku koło drugiej trzydzieści wczoraj nawet nie jestem głodna. Zastanawiam się czy tego nie pociągnąć dłużej, ale mam pewne obawy.
Wieczorem: no to wczoraj przegapiłam tańce, ale się mówi trudno. Po śniadaniu złapałam net (nie dostałam kosza póki co), potem pojechałam z ciocią zobaczyć co się dzieje we wsi i czy się leją, potem ciocia poszła do Z pytając czy idę, ale obiecałam że będę cerberzyć. Poszłam na zamek, gdzie skończyłam haftować liść i nie wiem co będę robić jutro. Było spokojniej niż wczoraj, ale znów ludzie do mnie mówili, powinnam się chyba przyzwyczajać. Średnio jedna trzecia pyta o skarbiec, jedna trzecia patrzy na mój haft a jednej trzeciej nie wiem o co chodzi Wujek K mówi że jak będę jeszcze w jakieś dwa długie weekendy to mi będzie płacił ekstra, na razie powiedziałam że jak się pogoda poprawi to sobie wezmę wolne – chcę iść na tą górę nad miasteczkiem, koniecznie.
Wróciłam do domu i znalazłam zafoliowany talerzyk z ciastami – od Z. Wzruszyłam się, bo w zamku myślałam że wszyscy się ledwo ruszają z przejedzenia a mnie to omija. Zadzwonił tata i dał mi ryżego do telefonu, a ryży mruczał. I tak jest sprzedajną dziwką.
Ciocia zapowiedziała że jest przeżarta ale mogę zrobić zupę. Zupa wyszła ciekawa pod względem językowym, por, seler (naciowy) i kalafior, wszystko się kończy na r i ma sylaby. Przyszli młodzi R się pożegnać, szkoda że tak szybko, bo wyglądają na zajefajnych ludzi i mają świetne poczucie humoru. Zjadłyśmy zupę, wzięłam mój talerzyk z ciastkami na górę (na wyraźną propozycję cioci, która mówi ze to wszystko już jadła a i tak nie powinna), zrobiłam sobie herbatę na wodzie ze strasznego czajnika – jak woda wrze to słychać ją w drugim pokoju bardzo głośno – i przygotowuję się na dziką orgię.
10.04, wtorek, 85 dni do powrotu, 30 dni tu. Rano nic ciekawego, podlewanie, odkurzanie. Zachmurzyło się. Zrobiłam sałatę z winegretem i kozim serem, nastawiłam ziemniaki (btw to bardzo dobre ziemniaki, poprzednia siatka miała napisane że są dobre do zapiekanek, a na etykiecie miały stronę A4 różnych informacji łącznie z wartością odżywczą i pokrywaniem % dziennego zapotrzebowania na rzeczy, ale do gotowania się nie nadawały, te są pyszne, aksamitne i nazywają się pomme de terre bez żadnych kombinacji, tylko mają odmianę napisaną, ze Agatha). i poszłam do siebie włączyć kompa, a on nic, pokazał kursor na czarnym tle. Musiałam go wyłączyć na chama – to samo. I jeszcze raz – jakoś straaasznie zwalniał, dopiero jak mu dałam uruchom ponownie to zrobiło się coś sensownego. Jestem wewnętrznie podekscytowana delikatnym flirtem. Muszę się nacieszyć zanim dostanę kosza albo się rozmyślę Przygotowałam sobie nową robótkę do zamku, kombinowaną mocno bo musiałam podkleić kaboszon alufolią, żeby filc z kreską narysowaną ołówkiem nie był widoczny. To już czwarta haftowana rzecz jaką zaczynam i ciekawe czy kiedykolwiek skończę przez brak czegoś tak błahego jak klej do skóry. W ogóle spodziewam się pustek w zamku, jest dzień po świętach, zimnawo, ciemno i mało zachęcająco, chociaz pewnie jacyś turyści przylezą. Dziś nie będę wyglądać ładnie, mam dżinsy i sweter, pieprzę.
OMG, deszcz pada! I kurde, działający login mi znów odrzuca. Czyli wygląda na to, że data ważności takiego zestawu login plus hasło to mniej więcej dwa dni. Jakże się cieszę. To by było na tyle z delikatnymi flirtami i w ogóle z czymkolwiek.
Wystawiłam głowę za okno, deszcz minął, słońce wylazło, śmierdzi rześko jak nad brudnym jeziorem. I krzak białego bzu zakwitł przy sąsiednim domku. Uwielbiam bzy, ale zawsze mnie wprawiają w nastrój smutnoliryczny. Idę do zamku, bo co mam robić.
Później: o matko, ale pustki były. Chyba ani razu w Grand Salonie nie było więcej niż 5 osób. Chwilami lało jak z cebra, a prawie cały czas wiało, więc się nie dziwię. Dobrze że trafiłam w dziury międzyopadowe jak szłam i wracałam. Wyhaftowałam prawie cały liść, który nawiasem mówiąc w ogóle mi się nie podoba bo jest strasznie mdły i niekontrastowy. Miałby jeden odcień zieleni, dobrze że jakieś limonkowe Toho wrzuciłam do torby w ostatniej chwili, to dołożyłam. Kolejny chyba zrobię w pawich kolorach, tylko nie wiem jaka forma. Podoba mi się idea pantofelków, jak w brązowym liściu, ale musiałabym sobie rozrysować tym razem.
Wujek K przy bramie przywitał mnie słowami 'o jak dobrze cię widzieć, jak dobrze że przyszłaś, jesteś ulubiona' z tym swoim śmiesznym akcentem, w sumie nawet jeśli ściemnia to i tak jest miłe. Zapowiadają się jeszcze dwa ekstrapłatne weekendy. Co też jest miłe. Wprawdzie tata napisał ostatnio na moją prośbę o podliczenie długu że stać ich żeby zafundować dziecku obóz zesłania, ale jednak coś bym im oddała. Tak z, piszę to z drżeniem, 400e. Z drżeniem, bo to jednak w cholerę pieniędzy i w ogóle nie dociera do mnie że mogłabym tyle mieć. A mam już odłożone więcej i to też do mnie nie dociera Wychodzi mi że od cioci jeszcze 800, a od wujka koło 600 plus dodatkowe nie wiem ile, ale pewnie z 80 (i może jeszcze coś z tymi oknami by się dało ekstra?). Ana i ojciec wymyślili żebym sobie jeszcze stolik z rękodziełem założyła, ale jestem nieco sceptyczna wobec tego, bo nie wiem czy nie będę zaśmiecać ekspozycji i w ogóle.
Ojciec wymyślił też że mogłabym z nim jechać do UK. Powiedziałam że muszę się zastanowić, bo niby wrzesień, miałabym dwa miesiące dla siebie, i trzy tygodnie wyjazdu czyli niezbyt długo. Ale pewnie nie będzie wyprzedaży. No i K. się zasmucił, powiedział że to moja decyzja ale on strasznie żałuje że nie może się ze mną spotkać już teraz – nie wiedziałam że moje maile oświadczynowe mają aż taką moc; stwierdziłam że nie wiem co z tego wyjdzie i czy w ogóle cokolwiek, ale może nie powinnam wyjeżdżać dwa razy i zostawiać mojego miasta, a przynajmniej pewnych jego części. Takich dwunożnych części głównie. I jednak jestem na nie. Tata skomentował że jestem osiołek, bo taką okazję przepuszczam, a ja nie rozumiem dlaczego ktoś kto podejmuje inne decyzje niż on by podejmował ma być osiołkiem. Ludzie są różni i mają różne potrzeby, psiakref, no.
I jeszcze z ogólnych obserwacji, bo nie pamiętam czy pisałam: wszyscy tu mają szare samochody. Nie rozumiem fenomenu, ale na 10 samochodów z 7 jest szarych. Raczej jasnych. Jeśli nie szare, to można obstawiać czerwone. Zastanawiam się czy to lokalna moda, czy ogólnofrancuska, powiedziałam cioci, zastanowiła się i stwierdziła że coś w tym jest, poprzednie samochody większości znajomych i rodziny były kolorowe, czerwone najczęściej.
Wieczorem: poćwiczyłam brzuch pół godziny i zeszłam. Ciocia zasugerowała zagęszczenie wczorajszej zupy, więc dosypałam makaronu typu robaki. Jutro mogłabym usmażyć jajka na smętnych resztkach ziemniaków (2szt), a wieczorem spróbować zrobić zupę cebulową. Tylko przydałoby się skoczyć do sklepu po bagietkę i tarty ser - kwadrans i 3-4 euro Mam pewien problem z gotowaniem jednoporcjowym dla dwóch osób, w domu gotuję przeważnie dla trzech na dwa-trzy dni, strasznie mi ciężko przeliczyć ilości żeby nie zostawały kosmiczne ilości resztek. Po zamku będę musiała natomiast włożyć głowę pod kran, bo zdecydowanie jej to dobrze zrobi.
Słucham 'Komórki' Kinga, dość nowa rzecz, i jakoś inna niż się przyzwyczaiłam. Nie ma spokojnej atmosfery i wolno snującej się powieści obyczajowej, tylko trupy na samym początku. Brrr. Może na wszelki wypadek na wieczór obejrzę House'a A w ogóle najpierw się sprysznicuję a potem zastanowię co dalej, nie byłam śpiąca, ale po herbatce i kolejnej, przedostatniej porcji świątecznych ciast, jakoś mi się zrobiło sennie i błogo. |
|
|
|