Złomowisko - Nie dla idiotów - moffiss-log
feralny por. - 7 Października 2009, 10:34
Jakoś nie ufam policji, a zwłaszcza dnym przez nią prezentowanym, a juz naj mniej ufam rzecznikowi, więc nie skorzystam.
MOFFISS - 7 Października 2009, 10:40
to omoże powołaj komisję śledczą
feralny por. - 7 Października 2009, 10:46
Nie mam kompetencji w tym zakresie.
MOFFISS - 7 Października 2009, 10:55
feralny por. napisał/a | Nie mam kompetencji w tym zakresie. |
masz na myśli zaufanie do pOlicji?
feralny por. - 7 Października 2009, 10:59
Mam na mysli kompetencje w zakresie powoływania komisji śleczych, ja takich nie posiadam.
Zaufanie do policji, a raczej jego brak, to moja prywatna sprawa. Nie więło się ono, jednak z nikąd. Przykłady na to jak policja łamie prawo, ze szczególnym uwzględnieniem praw pszysługujących obywatelowi i w jak głębokiej pogardzie ma tegoż obywatela można długo wymieniać.
MOFFISS - 7 Października 2009, 11:01
feralny por. napisał/a |
Zaufanie do policji, a raczej jego brak, to moja prywatna sprawa. Nie więło się ono, jednak z nikąd. Przykłady na to jak policja łamie prawo, ze szczególnym uwzględnieniem praw pszysługujących obywatelowi i w jak głębokiej pogardzie ma tegoż obywatela można długo wymieniać. |
no tak, rozumiem.
feralny por. - 7 Października 2009, 11:02
Myślę, ze jednak nie.
Rafał - 7 Października 2009, 11:23
Mam wujka generała, może by tak powołać Moffisa, jak tam Feralny, masz jakiegoś odpowiedniego sierżanta pod ręką?
MOFFISS - 7 Października 2009, 11:25
nie dam się zastraszyć, za twardy kręgosłup
dalambert - 7 Października 2009, 11:25
feralny por., Rafał, no nie chłopaki MOFFISS, w Awganistanie !
Zbyt piękne by prawdziwe
MOFFISS - 7 Października 2009, 11:26
dalambert napisał/a | [ no nie chłopaki MOFFISS, w Awganistanie !
|
skąd wiesz, czy na przykład nie słuzyłem kiedys w Legii?
dalambert - 7 Października 2009, 11:30
MOFFISS napisał/a | skąd wiesz, czy na przykład nie słuzyłem kiedys w Legii? |
nie rozśmieszaj
feralny por. - 7 Października 2009, 11:30
Rafał, znam.
MOFFISS napisał/a | skąd wiesz, czy na przykład nie słuzyłem kiedys w Legii? |
MOFFISS - 7 Października 2009, 11:31
dalambert napisał/a | MOFFISS napisał/a | skąd wiesz, czy na przykład nie słuzyłem kiedys w Legii? |
nie rozśmieszaj |
nie każda fajka dodaje rozumu
dalambert - 7 Października 2009, 11:32
MOFFISS napisał/a | nie każda fajka dodaje rozumu |
brak fajki tez go nie zwiększa
Agi - 7 Października 2009, 11:34
Zapytam, jak Kiemlicze: Ociec prać?
MOFFISS - 7 Października 2009, 12:27
jakies pół roku temu napisałem pierwszą część dłuższego opowiadania, którego frgamenty upubliczniłem, stąd nie ma co liczyć na jakiekolwiek przyjazne spojrzenie wydawców - tekst stracony (. Dlatego wrzucam do bloga, ciekawe, czy wam sie podoba. Ciągu dalszego nie będzie...
Jonasza Duch Święty
- Do pieca, szybko! – krzyknął Jonasz w stronę nadchodzącego ministranta, który sunął wolnym krokiem do paleniska, pchając przed sobą wózek z przezroczystymi kulkami, datkami od wiernych.
- Żar boży zaraz zgaśnie i zamkną kotłownię! – Jonasz udawał przerażenie, chciał koniecznie nabrać nowego. Ale chłopak nie zwracał na niego uwagi. Zgodnie z otrzymaną wcześniej instrukcją, zatrzymał się przed kotłem, po kolei wsuwał każdą kulkę do otworów wystających rur, które otaczały zbiornik paleniska gęstą pajęczyną. Kulki, zwane pokutnikami, wpadały do środka kotła i rozjarzały się jasnym światłem.
Nowy ministrant obojętnie obserwował jak kocioł, wykonany z różnych, nieznanych metali i kryształów, powoli wypełniał się Duchem Świętym. Nawet nie spojrzał na umocowany kryształowy kwiat na szczycie zbiornika, który rozchylił swój kielich i wypuścił światło w kolorze zorzy polarnej. Nie obchodziło go, co się dalej stanie. Nie zainteresował się nawet, gdy wychodzące promienie przeniknęły przez sufit, po czym eksplodowały nad miastem niczym świąteczne fajerwerki, opadając wolno i majestatycznie na siedziby parafian. Z otępienia wyrwał go docierający z wieży kościoła donośny dźwięk syreny, obwieszczając wszystkim mieszkańcom ponowne przyjście Pana.
Chłopcy uklękli, przeżegnali się i wymówili szeptem słowa modlitwy: A, oto Ty, Panie Boże Wszechmogący, w Dwójcy Jedyny, Jesteś z nami grzesznymi przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Amen.
- No, to mamy spokój do końca mszy. – Jonasz rzucił w stronę kolegi radosne spojrzenie. Duchowy ogień buchał jak należy. Ojciec Mateusz będzie zadowolony, zdążyli zebrać ofiary przed końcem kazania. Puste pokutniki umieścili w wiklinowych koszach, które wystawili przed głównym wejściem do świątyni. Po nabożeństwie, wierni wezmą je i jak zwykle, napełnią Duchem Świętym, by za tydzień złożyć następną ofiarę.
Jonasz zawsze, gdy tylko spoglądał na piękne, misternie ozdobione urządzenie do zbierania Ducha Świętego - zwane oficjalnie Machiną - przypominał sobie opowieść o tajemniczych konstruktorach maszyny, o zakonie Mystersów, których ludzie przezywali Aniołami. Nosili zazwyczaj zwiewne, białe habity ze złotym szkaplerzem, przepasanym lśniącym pasem. Ponoć na co dzień obcowali z Bogiem, doznając ciągłych objawień łaski Pańskiej. Z niedostępnych dla przeciętnych ludzi komandorii zakonu, rozsianych po całym świecie, dostarczali mannę oraz nieznane maszynerie.
- Ty, młody, jak masz na imię? – zapytał Jonasz, bardziej z nudów niż z ciekawości.
- Maryjan.
- Umiesz grać w różańce?
- No umiem, dzisiaj już cztery razy grałem. – bąknął ministrant.
- E tam, ja tak mogę cały dzień. Od dwóch lat jestem w lidze parafialnej. Nasza drużyna wygrała miedzianego Mojżesza. – Pochwalił się Jonasz. Oczami wyobraźni zobaczył wiwatujące tłumy na jego cześć. Z całego serca pragnął znaleźć się na arenie i wygrać Święte Igrzyska Dewotów. Zasady gry były proste. Dwie drużyny po dwunastu graczy starały się zmagazynować jak najwięcej Ducha Świętego w swoich kulach, które stały na przeciwległych końcach boiska. Każdy z zawodników musiał zebrać Ducha Świętego od pozostałych graczy za pośrednictwem różańca, zbudowanego z malutkich kuleczek, złączonych w jeden łańcuch, nie większy od długości ludzkiego ramienia. Wygrywała ta drużyna, która zabrała najwięcej Ducha Świętego przeciwnikom. Duch Święty mógł być przekazywany między zawodnikami lub tracony, ale tylko do momentu, gdy nie został umieszczony w zbiorczych kulach drużyn.
- O, tam stoi. – Jonasz niedbale wskazał palcem nagrodę, małą figurkę, stojącą w szklanej gablocie obok wielu innych.
- Nawet raz udzieliłem wywiadu dla „Chóru Bożego”. - Wspomnienia stanęły jak żywe, gdy wiadomistrz stanął przed drzwiami ich domu i wyrecytował głośno nowinę o jego sportowych osiągnięciach. Rodzice byli wniebowzięci, a sąsiedzi zawistnie spoglądali w ich stronę, zazdroszcząc tak udanego syna.
- Zobaczysz, jeszcze zostanę zawodowcem w ekstraklasie. – Powiedział. Dumnie wypiął pierś, zerkając na stojącego obok chłopaka. Teraz dopiero dokładnie zlustrował nowego ministranta. Drobny, lekko zgarbiony o wygłodniałym spojrzeniu, ubrany w regulaminowe ubranie z parafialnego magazynu. Długie, przetłuszczone włosy spadały do ramion. Dobrze się prezentował, wzbudzał poczucie winy i litość. Idealny kandydat do zbierania mszalnej ofiary. Przez chwilę poczuł zazdrość, że teraz on, jego następca, będzie zbierał Ducha Świętego od wiernych.
Ale Jonasz miał świadomość, że czas jego niewinności minął bezpowrotnie. Jutro skończy szesnaście lat i wyniesie się raz na zawsze z rodzinnego miasta. Rozpocznie naukę w Seminarium Pamięci Bożej i stanie się szafarzem boskich przekazów, recytującym Księgę Tysiąclecia, opowiadając wszem i wobec o historii świata. Matka nawet się ucieszyła, że tak doskonale wypadł na testach. Zawsze powtarzała, że lepsze stabilne zajęcie niż ciągłe bieganie z różańcem po boisku.
- Pochwalony! – krzyknęli chłopcy jednogłośnie na widok wchodzącego ojca Mateusza, przełożonego opactwa Zakonu Jedności Ducha w Korytarze.
- Na wieki wieków! – odpowiedział opat i od razu pokraśniał na twarzy.
- O, widzę! Dobrze się sprawiliście. – Spojrzał na kocioł, wypełniony po brzegi Duchem Świętym.
- Jonaszu, jutro twój wielki dzień, jedziesz po dalsze nauki.
- Wasza Miłość, nie wiem jak spłacę dług!
- Nie długi nasze, a uczynki prowadzą nas do życia wiecznego!
- Gdyby nie wasza pomoc, pewnie do końca życia…
- Dobrze już, dobrze! No, chodź! – przytulił Jonasza i po przyjacielsku poklepał po plecach. Polubił tego chłopca o niebieskich oczach i blond włosach, pełnego życia i zawsze skorego do pomocy. Ale w głębi ducha przeczuwał, że Jonaszowi nie będzie dane recytowanie świętych wersetów.
- Możecie już zmykać. No, już was nie ma! – kapłan uśmiechnął się do nich dobrodusznie.
- Jonaszu, poczekaj!
- Pamiętaj czego cię nauczyłem i nie ufaj nikomu.
***
Jonasz skierował się prosto do domu. Mieszkał w najgorszej dzielnicy – na Żerowisku, położonym na wysokiej skarpie, tuż przy granicy miasta, Korytharu. W czasie kościelnych nabożeństw jej mieszkańcy nie odczuwali zanadto obecności Boga. Działanie Machiny nie obejmowało tak wielkiego obszaru. Miasto rozwijało się gwałtownie ostatnimi czasy, zaś peryferia podupadły w wierze i stawały się schronieniem dla degeneratów, ściganych przez lokalne siły porządkowe - katechetów.
Drzwi otworzyła jego młodsza, jedenastoletnia siostra, na jej twarzy malowała się złość.
- Co się stało, Jożefino?
- Pan Bóg jest naszym najwyższym sędzią! – powiedziała stanowczym głosem wyuczoną formułkę.
- Na wieki wieków. – Odparł odruchowo. Wiedział już, że niczego się nie wskóra. Zastał rodziców siedzących na drewnianych zydlach przy topornym, okrągłym stole w głównej izbie.
- Jonasz, zawołaj siostrę na naszą ostatnią wieczerzę. – Powiedział ojciec. Wyglądał na zmęczonego. Ostatnią? Czy znowu stracił pracę? Jonasz przestraszył się nie na żarty. Zajęcie ojca polegało na zbieraniu Ducha Świętego. Jako licencjonowany żebrak chodził po ludziach, zbierając jałmużnę. Niewiele zarabiał na urzędowym wikcie, manny nie starczało do końca miesiąca. Gdyby nie hojność opata, zostaliby dawno zlicytowani, by później trafić na miastową loterię i jako służebnicy spełniać wolę swoich nowych opiekunów.
Dzisiaj, Jonasz nie widział ojca ani matki w kościele. Nie wyglądali na obłożnie chorych. Matka ubrana w odświętną, wełnianą sukienkę siedziała nieruchomo wpatrzona w przeciwległą ścianę. Ojciec wyjął spod pazuchy mannę, przypominającą muszlę wielkości dziecięcej dłoni, przez chwilę nerwowo przekładał ją z ręki do reki. Następnie wsadził palce w dwa płytkie otwory i mocno nacisnął. Górna część muszli odskoczyła, ukazując proszek w kolorze mąki.
- Jożefina, na obiad! – krzyknął przed siebie. Siostra prawie natychmiast dołączyła do nich jakby tylko czekała na sygnał i ostentacyjnie usiadła przy stole. Ojciec rozpoczął posiłek.
- Panie Boże Wszechmogący, chleba naszego powszedniego, racz dać nam Panie, niech manna z nieba zaspokoi głód nasz i wiedzie nas przez życie wieczne. Amen. – Przeżegnał się, dotykając czoła i ust otwartym kciukiem. W końcu podzielił mannę na dwie nierówne części.
- Ojcze, przecież jest nas czworo! – zdziwił się Jonasz.
Wtem niespodziewanie ktoś załomotał do drzwi frontowych.
- Otwierać! W imię Jedynego!
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, do domu wpadli uzbrojeni katecheci. Iskrzące się pałki dyndały im u pasa. Jeden z nich, ubrany w skórzany, czarny płaszcz, pewnie ich dowódca, spojrzał surowo na Jożefinę.
- To ty zgłosiłaś dokonanie grzechu nieczystości rodziców?
- Taak. – Powiedziała, spuszczając nisko głowę. Włosy zakryły jej twarz, ukrywając strach przed samą sobą.
- Chwała tobie dziewico! – dowódca podszedł do niej i pogłaskał po głowie.
Po chwili, obezwładnionych rodziców wyprowadzono na zewnątrz. W obecności przypadkowych gapiów i ciekawskich sąsiadów odczytano wyrok: natychmiastowa kanonizacja. Jonasz nie mógł się otrząsnąć z szoku. O, Boże. Jak rodzice mogli TO zrobić? Słowo – kopulacja - nie mogła przejść mu przez gardło. Za naruszenie Przykazań groziła najwyższa kara. Złamali fundamentalne prawo Niepokalanego Poczęcia. Nie dziwił się już siostrze, teraz dzieciaki będą ją pokazywać palcami i krzyczeć: „ Prawie dziewica! Prawie dziewica!” Na szczęście, jutro wyjeżdża do Seminarium. Sąsiedzi z czasem zapomną o całym zajściu - rozmyślał intensywnie, jednocześnie zerkając spode łba na bitą i katowaną na ulicy parę ludzi.
Kanonizacja przebiegała bardzo sprawnie. Ofiary powleczono do najbliższej „grzesznicy”, przypominającej kształtem odwrócony trójkąt o rozmiarach dorosłego człowieka. Charakterystyczne anielskie ornamenty wyryte na metalowych częściach „grzesznicy” sugerowały podobieństwo do działania Machiny.
Pierwszą przymocowano matkę. W tym czasie zgromadzony tłum podjął słowa pożegnalnej modlitwy. Co bardziej wytrawne i czerstwe dziewice zawodziły głośniej niż pozostali jakby podkreślając należne im miejsce w społecznej hierarchii.
- Grzeszni, którzy trzymają się grzesznego żywota, opuszczają swojego Miłościwego na zawsze, lecz złożą ofiarę z głośnym dziękczynieniem. U Pana jest wybawienie! Amen.
Gdy ten w skórzanym płaszczu coś przełączał, znienacka z trójkąta wyskoczyły błękitne iskry, skacząc w demonicznym tańcu-nie-tańcu nad zwiotczałym ciałem matki. Zgromadzona publiczność natychmiast ucichła, gdy do niedawna jeszcze całkiem młoda kobieta w zawrotnym tempie czerniała, marszczyła się na ich oczach, stając się wysuszoną mumią. Na koniec buchnął błękitny ogień i po zwłokach nie został nawet ślad.
Jonasz odwrócił wzrok, nie chciał oglądać kanonizacji ojca. Chłopiec delikatnie złapał Jożefinę za rękę, niezgrabnie próbując pogłaskać jej dłoń. Gniewnie prychnęła i pobiegła do domu. Głośno, być może za głośno jak na małą dziewczynkę, trzasnęła drzwiami. Po zakończonej egzekucji katecheci odmaszerowali, zaś zgromadzeni ludzie powoli rozchodzili się do swoich codziennych zajęć. Uświadomił sobie, że ich dom na pewno pójdzie do licytacji, a jego siostra trafi na miastową loterię. Zastanawiał się, czy Jożefina będzie miała tyle szczęście co on.
***
Jonasz obudził się wczesnym rankiem. W domu nikogo nie zastał. Spakował swój niewielki dobytek i ruszył w stronę magistratu. Nie przeszedł nawet paru kroków, gdy usłyszał znajome, rozbrzmiewające coraz donośniej syki i świsty.
A, to dzisiaj mają stawiać nowy budynek. – Przemknęło mu przez głowę. Pomimo, że parę razy był świadkiem narodzin domu, zatrzymał się, aby ponownie obejrzeć robotników w akcji. Tuż za rogiem wyłoniła się chałupnica wielka jak dom, w towarzystwie chałupcerzy, za którymi podążała niewielka grupka dzieciaków, biegając wokół nich i przedrzeźniając ‘mowę’ chałupnicy. Jeden z chałupcerzy siedział wysoko na grzbiecie zwierzęcia. Zręcznie manipulował uzdą, przymocowaną do wystających czułek jak rasowy woźnica. Z daleko chałupnica wyglądała jak wielki ślimak unoszący się nad powierzchnią ulicy, wyrzucający tumany kurzu i piachu spod ciężkiego cielska. Liczne otwory gębowe zasysały powietrze do wystających z boków zwierzęcia wielkich komór, by gwałtownym skurczem mięśni wypchnąć sprężone powietrze spod siebie i dzięki temu poruszać się do przodu. Olbrzymie komory pęczniały i wiotczały rytmicznie w takt przeraźliwych sapań i świstów. Wreszcie orszak budowlańców zatrzymał się przy rozpadającej ruderze. Ponaglane zwierzę jak żywy taran naparło na zmurszały budynek. Pomału pękał i rozpadał się na drobne części. Woźnica precyzyjnie ustawił chałupnicę w tym samym miejscu, gdzie do niedawna stał dom i zeskoczył na ziemię. Pozostali chałupcerze sprawnie rozstawiali rusztowanie. W krótkim czasie zwierzę zostało spętane i unieruchomione. Jeden z mężczyzn wyjął długą na kilka łokci żerdź zakończoną szpikulcem i ukłuł chałupnicę w okolicy jednego z otworów gębowych. Zwierzę natychmiast napełniło wszystkie komory, chcąc jak najszybciej uciec z placu budowy. Wtedy padł ostateczny cios. Trucizna ze szpikulca gwałtownie paraliżowała mięśnie. Chałupnica zastygła w bezruchu.
Jonasz wiedział co stanie się później. Po kilku dniach, gdy skóra ubitej chałupnicy stwardnieje, przybędzie następna ekipa, wypatroszy ją, wpuszczając do wnętrza żerniki - małe stworzonka, które uwielbiają padlinę. Na koniec, chałupnica zostanie odkażona, wybielona od środka, zamontują okna i drzwi, by ostatecznie oddać lokal do zamieszkania.
Jonasz miał nadzieję, że zdąży pożegnać się z Jożefiną zanim loteria się zakończy. Ruszył pędem. Z daleka dostrzegł tłum ludzi. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku, ubrani mniej lub bardziej zamożnie przekrzykiwali się i gestykulowali zawzięcie. Wzmagający się harmider na targowisku budził miasto do życia. Manna przechodziła z rąk do rąk jak przystało na oficjalny środek płatniczy. Nikomu nie przeszkadzały unoszące się w około tumany kurzu i zalegający brud na rozłożonych straganach. Niektórzy handlarze już zwijali majdany, szykując się do drogi, a spóźnialscy nadal próbowali negocjować, szarpiąc i przepychając się wzajemnie, mając nadzieję na ostatnie promocje lub upusty.
Dawno temu ktoś umieścił na rynku przy magistracie cztery słupy. Poczerniałe, ozdobione topornymi płaskorzeźbami, wykonanymi przez lokalnych rzemieślników, tworzyły kwadrat o boku kilkunastu kroków, oznaczając teren dla uczestników miastowej loterii.
Gdy Jonasz przedarł się przez bazar, na wyznaczonym miejscu stała już duża grupa ludzi, gadających z ożywieniem między sobą i pokazujących palcami stojącą na podwyższeniu Jożefinę i małego chłopca, którego nie znał. Obok nich stał ubrany w szarą sutannę, przepasaną zieloną szarfą urzędnik magistratu – Lotermistrz. Musiał wcześniej zakończyć mowę dziękczynną, bo nachylił się nad zieloną skrzynią - loterynką, do której zainteresowani wrzucali wcześniej fanty rodowe. Sapiąc z wysiłku i mamrocząc coś pod nosem, pogrzebał w skrzyni niczym rybak chwytający rybę z sieci. W końcu na twarzy wykwitł grymas zadowolenia. Oczom zebranych ukazał się niewielki przedmiot. Podniósł go do góry i krzyknął:
- Opiekunem Jożefiny stanie się...- Urzędnik zawiesił głos – Klan Błękitnych Bąblarzy!
Z otaczającego tłumu wysunął się niewysoki mężczyzna. W ręku trzymał wyrzeźbiony znak rodu – niebieskiego bąblota. Urzędnik niedbałym ruchem wskazał Jożefinie nowego opiekuna. Tłum zafalował, część osób odchodziła wyraźnie niezadowolona, bo znowu stracili wpisowe, dla nich loteria zakończyła się niepowodzeniem.
Jonasz pomachał siostrze na pożegnanie, ale nie zwróciła na niego uwagi. Zeskoczyła z rampy i podeszła do nieznajomego mężczyzny. „Każdy kroczy swoją drogą ku wiecznemu zbawieniu.”, przypomniał sobie słowa opata. Chłopak ucieszył się, że siostra, od dzisiaj służebnica, trafiła do klanu pilotów. Zadarł głowę do góry. Akurat po niebie płynęły dwa bąbloty. Wielkie, majestatyczne stworzenia, które nigdy nie dotykały ziemi. Bez wątpienia są najwspanialszymi zwierzętami jakie ujarzmił człowiek. Każdy, kto widział je w locie, musi przyznać, że są przepiękne. Do ich półprzezroczystych ciał w kształcie połączonych ze sobą różnej wielkości gigantycznych bąbli podwieszane są gondole, w których przewożone są towary i podróżują pasażerowie.
Nic tu po mnie. - Jonasz westchnął i skierował się do magistratu, gdzie miał czekać na niego przewodnik. Magistrat był najokazalszym budynkiem w mieście. Wielopiętrowa budowla skonstruowana ze specjalnie hodowanych chałupnic górowała przepychem nad resztą miasta. Tylko niektórzy bogacze mogli sobie pozwolić podobne rezydencje. Szkielet budynku zrobiony z kilkunastu muszli, pełnił funkcje ochronne i podporowe zarazem. Dach magistratu zwieńczono poskręcaną w kształcie spirali muszlą w perłowo-złotym kolorze, iskrzyła się z daleka, stając się jednym z punktów odniesienia w Korytharze.
Przed wejściem stało trzech katechetów. Groźnie miny nie wróżyły nic dobrego.
- Czego tu szukasz! – warknął jeden z nich. Jonasz potulnie okazał przepustkę. Strażnik zerknął na miedziany krążek z pieczęcią Seminarium. Zmarszczył czoło, pokiwał głową i rzekł niewyraźnie tym razem jakby miał polipy w nosie.
- O, hołdownik Księgi, zwą cię Jonasz?
- Tak panie!
- Czekaj!
Po dłuższej chwili z budynku wyłonił się wysoki mężczyzna w średnim wieku. Na skromnym, szarym habicie z czarnym szkaplerzem, przepasanym parcianym pasem widniały brudne plamy. Mężczyzna wyglądał na umęczonego podróżą. Podszedł do Jonasza i oparł dłoń na jego ramieniu. Teraz dopiero Jonasz dostrzegł na jego krótko ostrzyżonej głowie świeżo gojące się rany, świadczące o zbyt długim przebywaniu poza działaniem Machiny. Twarz mocno zniszczona, pokryta licznymi, ropnymi guzami robiła upiorne wrażenie.
- Witaj Jonaszu, ojciec Mateusz dużo mi opowiadał o twoich talentach. Jestem ojciec Myrmidon.
- Niech będzie pochwalony. – Chłopak spuścił oczy.
- Opat zgodził się, bym towarzyszył ci w podróży.- Kapłan przyglądał się chłopcu z nieukrywaną ciekawością. Zastanawiał się, co takiego w nim jest, że opat poświecił tyle czasu na jego edukację.
- Chodź, musimy się spieszyć, do Grzęzawiska mamy kawał drogi! – złapał chłopca za rękę i ruszyli przed siebie.
***
Grzęzawisko było wielkim portem morskim, jednym z wielu ogniw w strumieniu transportowym, umożliwiającym połączenia żeglugowe pomiędzy wyspami znanego świata. Swoją nazwę zawdzięczał bardzo wysokim odpływom i przypływom morza, powodującym regularnie powtarzające się opadanie i podnoszenie poziomu wody w zatoce aż do skalnego urwiska.
Na widok portu Jonasz stanął jak wryty. Puszyste pianą fale uderzały o falochrony, strzelając w górę fontannami wody. Gdzie niegdzie ciemnozielona trawa porastająca część nadbrzeża uginała się pod silnymi podmuchami wiatru, falując niczym morska woda, aż zdawało się, że to cały świat tańczy w tej muzyce z wiatrem.
Nigdy wcześniej nie miał okazji zobaczyć prawdziwego portu na własne oczy. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to długie, okalające zatokę rampy, przy których unosiły się bąbloty. Do nisko opuszczonych gondoli służebnicy portowi znosili skrzynie z towarami. W oddali zobaczył stojące na redzie ogromne komornice, pękate stworzenia w kształcie gigantycznych cygar z wystającymi ponad linię wodną usztywnionymi pęcherzami pławnymi, w których przewożono wszelakie dobro. Wokół ich cielsk kręciła się cała masa jednoosobowych łodzików, w muszlach których zwożono towary na brzeg.
Gdy Jonasz i jego towarzysz schodzili na nadbrzeże, słońca stało już w zenicie. Ojciec Myrmidon przeczesywał wzrokiem wychodzący z nadbrzeża cypel, przy którym kołysały się pasażerskie żeglownie – jedne z oswojonych stworzeń, które w pełni wykorzystywały siłę nośną wiatru. Cztery, charakterystyczne kończyny wychodzące z ich grzbietu, teraz złożone wzdłuż tułowia ruszały się niecierpliwie, by na sygnał sternika gwałtownie wystrzelić w niebo i rozpostrzeć żylaste błony między długimi, wyrastającymi palcami, i w końcu napełnić się podmuchami wiatru. Na tylnej części korpusu zwierzęcia znajdowała się słabo rozwinięta błona pławna, służąca za ster i współpracująca z ogonem w czasie poruszania się w wodzie. Pozostała część grzbietu zarosła miękkim pancerzem ze zrogowaciałych łusek, ułożonych warstwa po warstwie, tworzących płaską piramidę, w której wyżłobiono obszerne kabiny.
- Nie ma juz wolnych miejsc, spóźniliście się, za chwilę odpływamy! – krzyknął tubalnym głosem kapitan żeglowni na widok nadchodzących przybyszów. Ale ojciec Myrmidon nie przejął się zbytnio groźbą kapitana.
- A od kiedy to słudzy Księgi nie mają wstępu na twój pokład, drogi Galleniuszu?
- O, proszę o wybaczenie ojcze Myrmidonie, nie poznałem was z daleka. – Odrzekł skruszonym głosem, nerwowo wpatrując się w blizny na twarzy zakonnika.
- Tylko dajcie mi chwilę.– Galleniusz wspiął się na pokład żeglowni i zniknął im z pola widzenia.
- I co Jonaszu, jesteś gotowy na podróż w nieznane?
***
Cdn…
baranek - 7 Października 2009, 12:47
Cytat | Nawet nie spojrzał na umocowany kryształowy kwiat na szczycie zbiornika, który rozchylił swój kielich i wypuścił światło w kolorze zorzy polarnej. |
to znaczy w jakim? pytam, ponieważ:
Cytat | Kolor zorzy zależy od wysokości na której następuje wzbudzenie atomów i od rodzaju atomu. Na ogół jeśli zderzenie następuje z azotem widzimy kolor czerwony i niebieski, jeśli z tlenem zielony i różowy. Kolor żółty jest wynikiem mieszania się barwy zielonej i czerwonej. Gołym okiem zorze dostrzegamy jako zielonkawe i białe bowiem przy słabym świetle oko rejestruje światło przy pomocy pręcików, które nie są wrażliwe na kolory, a jedynie na natężenie czyli ilość światła. Pełne barwy widać dopiero na zdjęciach fotograficznych. |
MOFFISS - 7 Października 2009, 12:50
to metafora - zmieniał się
edit: są błędy interpunkcyjne, ale nie zawracajcie sobie nimi głowy. Nie było korekty red.
MOFFISS - 7 Października 2009, 16:46
hm, żadnego odzewu...nie podobało wam się? może jest niezrozumiałe?
ihan - 7 Października 2009, 16:52
MOFFISS napisał/a | może jest niezrozumiałe? ;P: |
Ziew... Nie, nie, ale przychodzi mi na myśl też takie słówko na "n"... zieeew.
MOFFISS - 7 Października 2009, 17:05
aha, dzięki
baranek - 7 Października 2009, 18:59
MOFFISS napisał/a | hm, żadnego odzewu...nie podobało wam się? może jest niezrozumiałe? |
no tak. wiesz, ja myślę, że to powinien się jakiś fachowiec przeczytać i ocenić.
ja, prosty czytelnik, doczytałem do pierwszych kropek. poczułem się jak Eskimos na Saharze. Ludzie, których nie znam, wykonują czyności, których nie rozumiem. i nic, żadnego punktu zaczepienia. tak, zdecydowanie, dla mnie jest to niezrozumiałe.
MOFFISS - 8 Października 2009, 06:32
baranek napisał/a | MOFFISS napisał/a | hm, żadnego odzewu...nie podobało wam się? może jest niezrozumiałe? |
poczułem się jak Eskimos na Saharze. Ludzie, których nie znam, wykonują czyności, których nie rozumiem. i nic, żadnego punktu zaczepienia. tak, zdecydowanie, dla mnie jest to niezrozumiałe. |
ghrrr, ciekawe jak to sie stało, ze w ogóle czytasz science fiction, skoro ten gatunek jest pełen dziwnych rzeczy, ludzi etc...
baranek - 8 Października 2009, 07:22
a czytam, czytam. tylko wolę jak mnie autor w nowe światy wprowadza, a nie wrzuca.
feralny por. - 8 Października 2009, 07:25
Nawet spróbowałem z ciekawości, ale nie dalem rady do końca. Religijna dystopia to nie dla mnie.
MOFFISS - 8 Października 2009, 10:00
feralny por. napisał/a | Religijna dystopia to nie dla mnie. | Rozumiem, ktoś jeszcze czytał?
btw, w innej wersji (1.0) był umieszczony na FF. Zamieszczony przeze mnie jest poprawiony i znacząco rozszerzony.
MOFFISS - 8 Października 2009, 13:15
czy dzieci niszczą związek kochającyh się ludzi? czy mamy bajkowe wyobrażenia rodem z reklam: mama z tatą wypoczęci i świetnie wyglądający pochylają się nad uśmiechniętym bobaskiem? czy kobieta zapomina, że kiedy staje się matką, to jednocześnie przestaje być kochanką partnerką, czy przyjaciółką?
http://dziecko.onet.pl/34...,2,artykul.html
Przemek - 8 Października 2009, 13:49
MOFFISS napisał/a | czy dzieci niszczą związek kochającyh się ludzi? czy mamy bajkowe wyobrażenia rodem z reklam: mama z tatą wypoczęci i świetnie wyglądający pochylają się nad uśmiechniętym bobaskiem? czy kobieta zapomina, że kiedy staje się matką, to jednocześnie przestaje być kochanką partnerką, czy przyjaciółką?
http://dziecko.onet.pl/34...,2,artykul.html |
A może zaznacz jeszcze, że to odsyłacz do drugiej z pięciu stron artykułu...
Ciekay zabieg na podkreślenie powyższych tez - odsyłanie do środka artykułu...
Radek - 8 Października 2009, 14:05
MOFFISS napisał/a | feralny por. napisał/a | Religijna dystopia to nie dla mnie. | Rozumiem, ktoś jeszcze czytał?
|
Chyba sporo pracy Kolega włożył w tę nowelkę. Język obrazowy, żywa polszczyzna. Fabuła rozwija się niespiesznie, w ciekawym kierunku. Bąbloty i żeglownie - pomysłowo. Tylko, hmm... jak by to powiedziec, religijna dystopia to też nie dla mnie.
|
|
|