To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Powrót z gwiazd - Dzieci - wychowanie

cranberry - 9 Marca 2012, 16:21

Cytat
Matka 14, ojciec 8 (z tymi dwoma dodatkowymi).

Co w zasadzie oznacza, że matka ma 6 zwolnienia "na siebie" i 8 urlopu na dziecko.
Ale to jest wszystko i tak strasznie skomplikowane w praktyce, bo z jednej strony ulop "tylko dla ojca" ma motywować do tego, żeby brał go jednak ojciec, z drugiej - przy karmieniu piersią 2 tygodnie dłużej czy krócej dla matki w domu to może być niezły koszmarek lub koszmarku uniknięcie.
Osobna sprawa to macierzyński przy wcześniakach, który przecież powinien być na dobrą sprawę liczony od planowanej daty porodu a nie rzeczywistej - bo dziecko nie rozwija się szybciej niż jego donoszony rówieśnik). Ale na tym się (na szczęście) sama nie znam, więc nie będę się wypowiadać.

hrabek, gratulacje :D

ihan - 9 Marca 2012, 16:59

corpse, zasadniczo rozumiem, bo najlepiej by było żeby nie było żadnych narzuconych urlopów. Wypoczynkowych też, bo bywają sytuacje, gdy pracownik, z własnej woli, nie ma kiedy iść na urlop, gdy praca jest jego hobby i ma różne zobowiązania. Zmuszanie pracowników naukowych na uczelniach, realizujących własne granty do brania urlopów jest właśnie takim kuriozum (ha, ha, za urlop nie liczą nam 50% kosztów, więc odpowiednio mniej kasy za ten czas się dostaje), zwłaszcza, że ilość przepisowego wolnego jest jeszcze większym kuriozum. Ale, z drugiej strony trzeba sobie zdawać sprawę, że gdyby takiego przymusu nie było, w części firm znaleźliby się pracodawcy, którzy nie pozwalaliby pracownikom na wypoczynek. I to samo by się zdarzyło z urlopem porodowym. Większość kobiet chce być w domu przez jakiś tam czas, mogłaby być furtka dla tych, które nie chcą, ale jak zrobić by w inny sposób ta furtka nie została wykorzystana?
cranberry - 10 Marca 2012, 14:56

ihan, tak.

A tak w ogóle to na fali rozmowy o tym, kiedy takie małe zaczyna kontaktować, to pomyślałam, że kiedy jest zupełnie malutkie (tak przez pierwsze tygodnie), kiedy jakiś kontakt łapie się z nim głównie w czasie karmienia, przewijania i kąpieli (bo poza tym albo śpi, albo - jeżeli ma kolki - wyje), to jest okazja do nauczenia się takiej dość niesamowitej rzeczy, że się człowiek jednak jakoś dogaduje z delikwentem! Chodzi o przestawienie się na takie bardzo uważne wsłuchiwanie się w subtelne komunikaty - że o, skrzywiło się, o, uśmiechnęło się. To fajne jest, żal tracić ten etap ;) Bo potem to już jest zupełnie inne dziecko - takie 4-miesięczne to już stare jest :mrgreen:

Godzilla - 10 Marca 2012, 15:23

Mała jeszcze miesiąca nie miała, chyba ze dwa tygodnie, jak zauważyłam, że odzywa się w spokojnych chwilach. Takie niewyraźne "aaa". Zawsze jej wtedy odpowiadałam, zagadywałam, i po jakimś czasie pod moim adresem leciały najpiękniejsze "gu" na świecie. Takie przeciągłe, ze spojrzeniem w oczy. Znaczy jeżeli ktoś ma awersję do dzieci w tym wieku, to nic go nie przekona...
cranberry - 11 Marca 2012, 08:20

godzilla, ;)

Ja bym powiedziała tak: do cudzych dzieci niech się wdzięczy kto lubi (ja akurat lubię, ale to hobby takie), na swoje niech się decyduje ten, kto naprawdę chce. Ale jak się już tego noworodka ma, to po prostu szkoda zapamiętać z tego okresu tylko, że "płakał po nocy, kupowałem pampersy, a żona miała humory" - bo to jednak częściej tatusiowie przegapiają te tygodnie - lepiej pokonać opór żony (i teściowej ;P: ) i dać się dzieciakowi pouwodzić. Bo to jest strasznie fajny, intymny etap, bardziej intymny niż chyba jakakolwiek relacja. Ta jedna, dwie osoby to dla noworodka cały świat. Miną trzy miesiące i się zacznie - grzechotki, raczkowanie, kumple, dziewczyny, imprezy :mrgreen:

Anonymous - 11 Marca 2012, 08:28

cranberry napisał/a
kumple, dziewczyny, imprezy

po trzech miesiącach :shock:
wiem wiem skrót czasowy
ale faktycznie czas szybko leci, a dzieci rosną szybciej niż chcemy,

ihan - 11 Marca 2012, 09:17

Upływ czasu, to bardzo subiektywne uczucie. Znajoma urodziła dziecko jakieś milion lat temu, i tak ciągle to dziecko ma i ma, i ma, i ma, i ma od zawsze niemalże. Myślałam, że skoro to tak długo trwa, to młoda powinna już się co najmniej na studia wybierać, albo wyprowadzać z domu, a tu okazuje się, że ona w jakichś pierwszych klasach podstawówki dopiero jest. Więc z tym, że tak szybko dzieci wyrastają absolutnie bym się nie zgodziła.
Anonymous - 11 Marca 2012, 10:19

ihan, :bravo :mrgreen:
Lynx - 11 Marca 2012, 12:16

ihan, im starsze tym szybciej czas ucieka. Młoda dopierutko sie urodziła a już w maju maturę zdaje. Ech...
ihan - 11 Marca 2012, 13:06

No właśnie Lynx, chodzi o to, że subiektywne. Znajomi mają dzieci, i strasznie długo to trwa, zanim można z nimi zacząć normalnie interaktować, bo dzieci ciągle małe, a to nie ma z kim zostawić, a to coś tam. I to tak trwa latami, bez końca. IMHO cholernie długo. Zwłaszcza, że dawniej dzieci były bardziej samodzielne, zostawały same w domu, wracały same ze szkoły, same wychodziły do miasta, nie wiązały tak strasznie rodziców, ale też miały własne życie. Teraz wszędzie wożone i zaprowadzane, wg prawa do niemalże dorosłości same w domu zostać nie mogą.
merula - 11 Marca 2012, 13:10

najgorsze, że niby mogą, ale jak im się coś stanie, to rodzice mają grube nieprzyjemności.
Lynx - 11 Marca 2012, 13:30

O to, to, merula prawdę rzecze.
corpse bride - 11 Marca 2012, 16:07

Własnie, powiedzcie mi, rodzice - zmieniając temat. Czy odprowadzanie 11- czy 12-latka do szkoły i ze szkoły, podczas, gdy ta szkoła jest 500m od domu i nawet nie bardzo można wpaść pod samochód po drodze, bo przejście jest podziemne, a skrzyżowanie z tramwajami ma światła, czy to jest OK? W nowej pracy dowiedziałam się, że koleżanka ma dziecko, pomyślałam, że pewnie niemowlę, bo jest młoda. Potem wspomniała o tym odprowadzaniu, więc zdziwiłam się, że ma już szkolne dziecko, ale wyobraziłam sobie, że to I klasa. A potem ona powiedziała, że piąta klasa i mnie wcięło. Pomyślałam, że pewnie to specjalne dziecko (bo wiedziałam, że w tej okolicy jest szkoła specjalna), ale nie pytałam. A potem zobaczyłam chłopaka i to normalny, inteligentny i kumaty chłopak. No i się strasznie zdziwiłam, że on dopiero teraz sam się uczy chodzić do szkoły, podczas kiedy o ile pamiętam ja była na podobną odległość odprowadzana do jakiejś pierwszej klasy, potem chodziłam sama. Kiedy miałam 12 lat opiekowałam się dwójką młodszego rodzeństwa, które z kolei ja gdzieś odprowadzałam, siedziałam z nimi w domu, kiedy rodzice byli w pracy itd. I nie wydaje mi się, żebym była jakimś przedwcześnie dojrzałym dzieckiem, wszyscy tam robili. Czy czasy się aż tak zmieniły, czy koleżanka jest nadopiekuńcza?
Godzilla - 11 Marca 2012, 16:12

Ja odprowadzam, ale mamy jazdę z paskudną przesiadką i ewentualnie fatalne przejście przez ruchliwą ulicę, bez świateł (zależy czy nam się trafi ten fajniejszy czy ten mniej fajny autobus). Jeśli nie ma takich atrakcji, to w tym wieku to już raczej przesada. Co więcej, dzieciaki same zaczynają lubić samodzielność.
Lynx - 11 Marca 2012, 16:13

corpse bride, raczej koleżanka jest nadopiekuńcza, chyba, że w grę wchodzą czynniki, o których nic nie wiadomo. Ja Juniora (11 lat) odprowadzam, jego wygląd nic nie mówi o jego problemach.

Dodam, że Pomiot bała się sama pojechać autobusem czy pociągiem do 16 roku życia...

merula - 11 Marca 2012, 16:19

jeśli nie ma powodów dodatkowych, na przykład dziecku się włącza szwendaczek i wyczynia potem różności, to chyba jest to już przesada. ja swoich, z których jeden jest w podobnym wieku, rano odwożę, bo mam lekkie opory z uwagi na brak chodnika i średnie zaufanie do pędzących kierowców. poza tym odwożę obu, bo młody może posiedzieć w świetlicy, a nie muszę osobno wykopywać ich z łóżek i osobno pilnować, żeby wyszli na czas. ze szkoły oba młode wracają same, bo natężenie ruchu "przyjaźniejsze". ale chyba od września już zaprzestanę tego procederu.

ale znam mamy, co to jeszcze chyba noszą dziecku tornister do klasy. a nawet jeśli nie, to byłyby do tego zdolne. :wink:

nimfa bagienna - 11 Marca 2012, 16:28

Moja koleżanka z pracy odwoziła córkę do szkoły samochodem do 17. roku życia. Woziła ją na angielski, na basen, do koleżanek - oczywiście dziewczyna mogła utrzymywać tylko takie znajomości, które akceptowała mamusia. Ja dzieci nie mam, więc nie zabierałam głosu, poprzestawałam na słuchaniu, jak "dzieciate" koleżanki uświadamiają ją, żeby może trochę spasowała z tym wyręczaniem córki we wszystkim i z permanentną kontrolą. W odpowiedzi słyszały zawsze: "Bo ona jest jeszcze dzieckiem, sama sobie nie poradzi."
Rok temu panna skończyła 18 lat. Po maturze spakowała manatki i wyniosła się z domu. Matka nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego. :mrgreen:

ihan - 11 Marca 2012, 17:16

Autentycznie współczuję twojej koleżance, bo taka sytuacja musi być dla niej trudna.
nimfa bagienna - 11 Marca 2012, 17:32

Ja współczuję im obu, i matce, i córce.
Kasiek - 11 Marca 2012, 19:02

Hmm, też bym wolała, zeby facet miał więcej wolnego do zapoznania się z obsługą dziecka. Kobieta ma jednak te kilka miesięcy na przywyknięcie do lokatora jej brzucha. Nie wiem, może to durne jest, co napiszę, ale po kilku miesiącach kopania mnie wiem jak dziecko reaguje na mój stres, na pojawiające się czasem skurcze, ma określone pory wstawania i kopania (prawie zegarek można ustawiać, autentyk), ostatnio to on mnie informuje kiedy mam jeść - jak kopie w ciągu dnia, znaczy że mam wrzucić coś do żołądka, potem się szybciutko uspokaja. A czasem jak wstanę z łózka taka skopana dopiero czuję, że burczy mi w brzuchu.
Facet jest od początku jakby z boku, bo przecież nie może poczuć tego wszystkiego. Moze co najwyżej o tym usłyszeć. Bo nawet jak czuje przez brzuch jak mały kopie to kompletnie inaczej niż kobieta. I nie powinno być to kosztem urlopu macierzyńskiego.
U nas będzie pewnie tak, ze Marcin najpierw dostanie 2 tyg zwolnienia na opiekę nade mną po cesarskim cięciu, potem 2 tyg tacierzyńskiego, a być może potem będzie brał jakieś pojedyncze dni urlopu w lecie, albo jakiś tydzień-dwa na raz (ma strasznie dużo zaległego urlopu). Więc i tak spędzi sporo czasu z małym, a na pewno nie dam się wrobić w pracę przy dziecku non stop.

cranberry napisał/a
Osobna sprawa to macierzyński przy wcześniakach, który przecież powinien być na dobrą sprawę liczony od planowanej daty porodu a nie rzeczywistej - bo dziecko nie rozwija się szybciej niż jego donoszony rówieśnik).


Zgadzam się - jedna znajoma urodziła dziecko w styczniu, choć miała termin na kwiecień, w 25 tygodniu ciąży. Mała do dziś jest w szpitalu i o ile dziecko w szpitalu przebywa, urlop macierzyński przerywa się po 8 tygodniach hospitalizacji, zamienia na zwolnienie L4 na dziecko i wraca do macierzyńskiego jak dziecko wypisują ze szpitala. Tyle że nadal jest to 2 miesiące straconego czasu na siedzenie przy inkubatorze, bo dziecka się w ten sposób nie pozna, nie zaznajomi z jego obsługą. Trochę to krzywdzące.

Zorina napisał/a
cranberry napisał/a:
kumple, dziewczyny, imprezy

po trzech miesiącach :shock:
wiem wiem skrót czasowy
ale faktycznie czas szybko leci, a dzieci rosną szybciej niż chcemy,


Kurczę, jeszcze "niedawno" odczytywałam MMSa od przyjaciółki, ze Julka właśnie się urodziła, a już chodzi, świętowaliśmy pierwsze urodziny, zaraz pójdzie do przedszkola, po chwili będzie pierwsza klasa, potem gimnazjum, studniówka... Ech. No przecież ja dopiero się chwaliłam, ze wreszcie nam się udało zajść, a już torbę do porodu mam spakowaną :)

merula napisał/a
najgorsze, że niby mogą,

No własnie najgorsze to "niby". Bo w praktyce to do 15 (chyba) roku życia musisz gnojkowi zapewnić opiekę. Co mi się w głowie nie mieści, bo jak miałam 7 lat to mama chodziła do pracy na 7.30 (potem na 7), tata też i tylko kanapki nam mama robiła na początku do szkoły. Sami szliśmy (fakt, podstawówka i gimnazjum 3 bloki dalej), sami wracaliśmy, umiało się podgrzać zupę na obiad, potem wracała mama i robiła II danie. A w wakacje siedziało się na dworze i wracało dopiero jak było ciemno. I nikt nie pomyślał, że nasi rodzice są źli, bo nie zapewniają nam opieki w tym czasie. Kto by chciał mieć jakąś opiekę na głowie w wieku 7, 10 czy 13 lat?
Ja też zawsze siedziałam z młodszą siostrą (ale to rok różnicy, więc może się nie liczy), a potem z dzieciakami brata (6 i 10 lat różnicy). Przyjeżdżali do babci na wakacje, więc się z nimi siedziało, ganiało po dworze... Nigdy nic wielkiego się nie stało, poza jakimś siniakiem, czy zadrapaniem kolana. Ale kiedyś się tyle nie mówiło o pedofilach, nie paliło się w 4 klasie podstawówki, nie piło między lekcjami za śmietnikiem... A niestety teraz tak się dzieje. Ze wzgledu na tę podstawówkę i gimnazjum parę metrów od domu na placu zabaw są imprezki na długich przerwach, jak tylko zrobi się cieplej :/ Zaraz się zacznie. :evil:

illianna - 12 Marca 2012, 14:59

Kasiek napisał/a
Ale kiedyś się tyle nie mówiło o pedofilach, nie paliło się w 4 klasie podstawówki, nie piło między lekcjami za śmietnikiem... A niestety teraz tak się dzieje. Ze wzgledu na tę podstawówkę i gimnazjum parę metrów od domu na placu zabaw są imprezki na długich przerwach, jak tylko zrobi się cieplej :/ Zaraz się zacznie.
dobrze, że napisałaś, "nie mówiło", bo jak wiadomo większość zachowań pedofilnych jest w rodzinie i dalszej rodzinie, ewentualnie znajomi rodziców, myślę że jest ich tyle sam co było. A co o reszty, ja to pamiętam inaczej, był alkohol, pornsy, ucieczki z domu, niechciane ciąże, kradzieże itp, i to wszystko przed 15 rokiem życia, było mniej narkotyków, bo w ogóle było ich mniej, zwłaszcza w małych miejscowościach. Cóż jak człowiek robi się dorosły, żeby nie powiedzie stary, jego dzieciństwo tak jakoś samo się idealizuje.

A co do samodzielności, to moim zdaniem trzeba wyważyć między nadopiekuńczością, a brakiem zainteresowania, co czasami jest bardzo trudne i zależy od sytuacji, a czasami wygląda tak że jak nam pasuje się wtrącić, jesteśmy nadopiekuńczy, a jak mamy dużo spraw to sprawy dzieci stają na drugim miejscu, co też jest bardzo złym wariantem.

charande - 12 Marca 2012, 15:32

corpse bride, co do odprowadzania 11-latka do i ze szkoły, to skąd wiesz, może go np. raz czy drugi starsi koledzy zaczepili, postraszyli, kazali oddać pieniądze czy walkmana? Może w przejściu podziemnym potrafi stać jakieś towarzystwo nieciekawe? Ja pamiętam, że w 5. klasie byłam odprowadzana ze szkoły (25 minut, duże miasto) w te dni, kiedy lekcje kończyły się po zmroku, bo spora część trasy biegła wzdłuż zaniedbanej partii cmentarza: pusta uliczka, ciemno, krzaczory. A może mama tego chłopca jest wyczulona na punkcie historii o zaginięciach dzieci?
Kasiek - 12 Marca 2012, 19:55

illianna napisał/a
dobrze, że napisałaś, nie mówiło, bo jak wiadomo większość zachowań pedofilnych jest w rodzinie i dalszej rodzinie, ewentualnie znajomi rodziców, myślę że jest ich tyle sam co było. A co o reszty, ja to pamiętam inaczej, był alkohol, pornsy, ucieczki z domu, niechciane ciąże, kradzieże itp, i to wszystko przed 15 rokiem życia, było mniej narkotyków, bo w ogóle było ich mniej, zwłaszcza w małych miejscowościach. Cóż jak człowiek robi się dorosły, żeby nie powiedzie stary, jego dzieciństwo tak jakoś samo się idealizuje.


Nie wiem czy się idealizuje, ale jakoś ja nigdy nie zapaliłam, nie piłam w szkole, bo mogłam wziąć łyka piwa od taty czy łyka wina od mamy - nie potrzebowałam atrakcji wśród kolegów. Pornosów jakoś nie oglądałam, nie uciekałam z domu, choć pewnie miałam ochotę nie raz.
Ale faktycznie nie znałam słowa pedofil, każdy dorosły na placu zabaw miał oko na resztę dzieci i jak się niebezpiecznie bawiły to zwracał uwagę bez podejrzenia o pedofilię czy znęcanie się.

A co do wyważania - niestety - niczyje życie nie jest idealne i trudno znaleźć złoty srodek, a jak się go znajdzie to czasem trudno się go trzymać.

cranberry - 13 Marca 2012, 10:14

Zgadzam się, że z nadopiekuńczością to szalenie indywidualny problem - nie można przegiąć w żadną stronę. A dziecko może mieć indywidualny problem (np. z orientacją w przestrzeni, z windą w bloku, do której i dorosłemu strach wsiadać, z plecakiem, którego nie wolno nosić, bo kręgosłup chory, przejście dla pieszych może być źle usytuowane, autobus trudny przesiadkowo albo go z niego wypychają itd), albo właśnie dziecko może być nadmiernie kontrolowane. Z zewnatrz trudno oceniać.

Co do dzieci cudzych co wolno rosną ;) No bo wiecie, to nie będzie tak, że dzieciaty znajomy odchowa dzieci i do towarzystwa wróci. Zanim je odchowa miną lata, to będzie już inne życie. 5-10-20 lat, w zależności od tego, o jakie "wracanie" chodzi i ile tych dzieci będzie. A na emeryturze będzie niańczyć wnuki ;) Jak się pojawiają dzieci, to sobie trzeba na nowo życie i przyjaźnie układać, zresztą to dotyczy każdej dużej zmiany (ślub, emigracja). Trzeba się szalenie napracować, żeby było "jak dawniej", a tak naprawdę będzie inaczej niż dawniej, ale wcale nie znaczy, że gorzej. Ja w sumie udzielam się towarzysko pewnie bardziej niż w latach mojej, hehe, "dzikiej" młodości :mrgreen:

illianna - 13 Marca 2012, 13:55

Kasiek, no ja wiem, że wiele dzieci pewnie tak jak Ty funkcjonowało OK, ale było też dużo takich co nie funkcjonowały, tak naprawdę trudno to ocenić, bo nawet jak są jakieś badania, to pewnie ankietowe, czyli do duszy. A przynajmniej jak ja byłam w podstawówce, to były czasy kiedy problemy raczej zamiatało się pod dywan, bo wstyd, albo ich nie dostrzegało, bo tak było rodzicom na rękę, dopóki nie stało się coś naprawdę poważnego.

Co do pedofilii to nie mogę się zgodzić, fakt nikt nie słyszał terminu, ale zjawisko występowało, jak studiowałam statystyki mówiły nawet 30% przypadków. Zresztą miałam dorosłych pacjentów po różnych historiach pedofilnych i przemocowych. To że Ty o nich nie słyszałaś, to normalne, bo takie rzeczy ukrywało się najdokładniej. Nawet jak to był twój najbliższy sąsiad mogłaś o tym niczego nie wiedzieć.

nimfa bagienna - 13 Marca 2012, 14:09

Trudno mi się zgodzić z tym, że dawniej pewnych problemów nie było. Kiedy kończyłam podstawówkę, w dzień balu ósmych klas w męskiej toalecie na parterze "przyjmowała" niejaka Kasia zwana Stówą, która właśnie skończyła szóstą klasę. Oważ Kasia zadeklarowała, że chłopaki, którzy skończyli ósmą klasę, mogą skorzystać z jej wdzięków za darmo, bo dziś jest ich święto. Inni muszą płacić.
Problemy były, tylko wygodniej było ich nie widzieć i o nich nie mówić. O czym się nie mówi, tego nie ma. :mrgreen:
Zawsze sobie przypominam tę sytuację, gdy słyszę, że dawniej pewne problemy nie istniały. Podstawówkę skończyłam sto lat temu.

corpse bride - 13 Marca 2012, 14:38

charande, no nie wiem, dlatego pytam, jak to bywa u innych. Nie wiem, czy miał miejsce któryś z przypadków, jedyne, co mogę wykluczyć to typki w przejściu - to przejście to nasze rondo mogilskie, które właściwie nie jest podziemne z wyjątkiem krótkich kawałków, jest bardzo zatłoczone i jasne nawet nocą. Jeśli jest polem do jakichś nadużyć, to raczej dla kieszonkowców w godzinach szczytu. A ci raczej nie polują na dzieci. Chociaż może teraz polują, bo podobno teraz nawet dzieci mają komórki.
Rafał - 13 Marca 2012, 14:47

Znajoma prowadza syna do szkoły i z powrotem, chłopak chodzi do 4 klasy, wszyscy się pukają w czoło, bo to jedyny taki przypadek.
Fidel-F2 - 13 Marca 2012, 15:21

nimfa bagienna napisał/a
Podstawówkę skończyłam sto lat temu
nie ma potrzeby sie sztucznie postarzać, z metryczki wynika że co najwyżej jakieś osiemdziesiąt pięć
nimfa bagienna - 13 Marca 2012, 15:22

;P:


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group