Ludzie z tamtej strony świata - Robert J. Szmidt aka PP NURS.
mawete - 7 Grudnia 2005, 10:52
No to jazda... Ciebie też trzeba poganiac??
NURS - 7 Grudnia 2005, 12:25
Nie trzeba, z doświadczenia wiem, że pisanie na tempa kończy sie marnie
Tekst musi sie przeleżeć, żeby autor nabrał dystansu i mógł pozmieniac to i owo.
Raz puściłem opko na pilne zastepstwo i zbierałem potem razy, bo poszło z wyciętym zdaniem, i paroma babolami.
Margot - 7 Grudnia 2005, 13:58
Na tempa, to tylko na galerach
Ale i pisarzowi na starcie kop się przyda, potem inercyjnie już pójdzie, bo wiadomo => najtrudniej zacząć pracę
Projekty zrealizowane mnie ciekawią, a jakże => uzwierzęcać się mogę, jako recenzent, to się od razu lepiej czuję A już dawno, NURSie drogi, nie miałam okazji się wyzwierzęcać na Twoich powieściach. Choć, przyznaję, i "Apokalipsę...", i "Zaklinacza..." czytałam jeszcze nie recenzując niczego
Niemniej, znasz moją ocenę tych utworów :D:D:D
NURS - 7 Grudnia 2005, 15:05
Nie znam, margoto, dawaj...
mawete - 7 Grudnia 2005, 15:08
Margot: dawaj, ja też jestem ciekawy...
Margot - 7 Grudnia 2005, 22:28
NURS, dostałeś tekst o grze w kulki, tam jest ocena Twoich utworów
Nie recenzowałam jeszcze wtedy - pisałam paranaukowe artykuły o promocji i reklamie, od mechanizmów promocji w przypadku HP zaczynając
mawete, nie mam jak tego zamieścić w obecnej sytuacji
NURS - 7 Grudnia 2005, 23:08
OK. Zatem szanowi państwo, ocena margoty w całej krasie. czytajcie i korzystajcie z niej wszyscy:
Trudna sztuka stike’owania
Widziałam, jak Robert Szmidt, EuGeniusz Dębski i Andrzej Ziemiański grają w kulki. Miałam szczęście oglądać to z bliska, na własne oczy, kilka razy nawet. Obraz ten natychmiast skojarzył mi się z drugą dziedziną uprawianą przez wymienionych z nazwisk graczy – ufam, że nie muszę tu wyjaśniać, jaką.
Jednakowoż, pierwsza z wymienionych sztuk nie jest tak powszechnie znana, słów zatem kilka dla niewtajemniczonych. Gra w kulki polega na rzucaniu ciężką kulą do celu, który przypomina ustawione w trójkąt butelki po piwie. Sztuką jest dokonać całkowitej demolki, czyli zrobić strike’a. Strike jest pożądany, do puli punktów dodaje bowiem premię, której w inny sposób zdobyć się nie da, dzięki temu można wyprzedzić mozolnych zbieraczy punktów i poczuć słodki smak zwycięstwa...
Tylko pozornie rzecz wydaje się łatwa – równie łatwo jest napisać bestseller, o czym każdy Polak wie, bo potrafi. Na szczęście, na torze nie ma doskonałych graczy, przez co wynik niemożliwy jest do przewidzenia i zmienny. Nic tak bowiem nie nuży, jak doskonałość - nie podlegająca dyskusji i ocenie, a przede wszystkim – przewidywalna do imentu. Na torze jednak dominuje różnorodność – i kiedy szczęście, Bóg czy dobrze nawoskowany parkiet sprawią, że kręgle padają pokotem, emocje sięgają zenitu. Na tablicy wyników wyświetla się wówczas wielkie X. Strike!
Zdecydowanie najefektywniejszym graczem z wymienionej na wstępie trójcy jest Robert Szmidt. Pewnie trzyma ciężką, 14-funtową (X-Winga z pełnym wyposażeniem bojowym temu, kto przeliczy ten ciężar na kilogramy!) kulę w trzech palcach, a każdy ruch jest precyzyjny i pewny, posyłający przez tor pocisk z prędkością minimum 35 km/h. Perfekcyjne, twarde rzemieślnictwo, bez śladu wahania. I kiedy pojawia się X w tabeli punktowej, jest to logiczne i uzasadnione – strike, madames et monsieurs, c’il vous plait! Robert rzuca tak, jak tworzy SF – twardo i bezkompromisowo. Kiedy czytam „Apokalipsę Pana Jana”, hard catastrophic fiction, dokładnie wiem, gdzie trafił każdy nuklearny pocisk, bez wysiłku wyobrażam sobie zgruzowany Ratusz czy zrujnowaną Katedrę na Ostrowie Tumskim – postapokaliptyczny Wrocław staje się niemal realny. A w „Zaklinaczu” nieprawdopodobnej zabawy dostarczało mi śledzenie tropów i źródeł motywów, jakie pojawiają się w tej pamfletycznej powieści fantasy. Oba utwory, tak diametralnie różne w tematyce, łączy nie tylko osoba, lecz również specyficzny styl opowieści – ostrokonturowe, jednoznaczne postaci i wyraziste, rysowane zdecydowaną kreską plenery, traktowane z ascezą, scenariuszowo bardziej niż powieściowo. Książki Roberta są jak jego rzuty – kula mknie do celu z prędkością światła i raczej nie ma wątpliwości, co do końcowego strike’a.
Zupełnie inaczej rzuca EuGeniusz Dębski. Jego ruchy są miękkie, płynne, niemal taneczne. Lżejszą, 13-funtówkę, puszcza z nonszalancką wirtuozerią po krzywej balistycznej, trafiając do celu pod kątem. Jego rzuty nie mają siły Roberta, prędkość jest mniejsza, a jednak efekt – równie, jeśli nie bardziej widowiskowy, niekiedy bowiem kula kręci się przez ułamek sekundy roztrącając kręgle. EuGeniusz posługuje się techniką o wiele bardziej ryzykowną. Zdarza się, że na torze pozostaje jeden lub, co gorsza, dwa kręgle, które bardzo ciężko jest strącić. Jednak Autor, jak snajper, potrafi dokonać niemożliwego... Tę samą lekkość znać w stylu Mistrza. W jego cyklu fantasy o Hondelyku cięty dowcip znaczy plastyczne opisy krain, gdzie nie znają dobrego piwa, a postaci mają wymiar nieco większy niż grubość papieru, na jakim egzystują. Fabuła toczy się czasem zaskakującym torem, a kiedy znajdziemy się u celu, zdumiewa rozwiązaniem. Zupełnie inne, utrzymane w mrocznych klimatach grozy, są opowiadania SF – sugestywne, czasami przewrotne, jak „Kraina zaginionych bajtli” czy „Odniemcy”. U EuGeniusza nie ma ergonomii, jest natomiast niedościgły urok bogatego i elastycznego języka, powiadającego wszystko, co umyśli w głowie Autor, znacząc zajmującą gawędę eugenizmami tej miary, co nadsiębierki lub zrywacz z „Na tropie Xameleona”, albo ciekawym wykorzystaniem śląskiej gwary do tworzenia świata przedstawionego. W twórczości Dębskiego liczy się koncepcja i technika. I kiedy ten Autor wchodzi do gry, padawani patrzą z zachwytem, do czego winni aspirować, twarze mniej utalentowanych adeptów znaczą natomiast grymasy zazdrości wobec nieosiągalnej maestrii.
Last but not least, Andrzej Ziemiański, gra natomiast z pasją, jakby każdy rzut poświęcał w imię Sprawy. Nikt nie wie, czy sprawą ową jest zwycięstwo, czy też chęć zabłyśnięcia przed przypadkową publicznością. Wiadomo natomiast, gdy bierze w palce 14 funtów, że żywy stąd nie wyjdzie nikt... Andrzej skupia się, potem napina mięśnie i rzuca z siłą, która często sprowadza go do parteru. Z kolan obserwuje, jak kula przebija się przez kręgle, odbija od bandy i wraca, by jeszcze strącić to, co zostało. Zdarza się, że taki rzut zablokuje mechanizm i musimy zabierać zabawki i przenieść się na inny tor, a Andrzejowi komputer zapomina wpisać do tabeli strike’a. Jednak każda wytoczona przez niego kula ciągnie za sobą kilwater energii, zupełnie tak samo, jak słowa w jego utworach. Andrzej ma moc żywiołu – i w grze, i w pisarstwie. Trudno stawić opór jego opowieściom, choć niektóre denerwują rozmyciem wątków lub przewagą dygresyjnych opisów nad świetnie rozpoczętą intrygą. Zanim się jednak czytelnik zorientuje, już jest na końcu, bogatszy o szczegółową wiedzę nt. broni i organizacji wojskowej w babskiej armii, historii rozwoju rejonów wokół Ślęzy od plemion słowiańskich do plantatorów wanilii włącznie lub wszechspisku uknutego przez tajne służby w niewiadomego przeznaczenia bunkrach rozrzuconych po Wrocławiu. Choć w dyskusjach dużo Ziemiański mówi o tym, że fantastyka jest dyscypliną myślenia, w jego twórczości trudno ją dostrzec – czucie i wiara, owszem, mędrca szkiełko i oko natomiast zginęło gdzieś wśród szpargałów na biurku.
Styl rzutu Andrzeja, trudny do naśladowania i jeszcze trudniejszy w przewidywaniu efektów, ma właściwie tylko jeden mankament – gracz się szybko męczy. To, niestety, wyłazi również ze stylu pisarstwa – fantastyczny, zwalający z nóg początek i nierówne, rozmyte zakończenie. W takich wypadkach w grze Andrzeja ratuje szczęście i entuzjazm. Zastanawiające, ale w opowiadaniach jest podobnie...
Pisarzy trzech, w każdym z nich inna krew, chciałoby się rzec. Każdy z nich inaczej rzuca, inaczej też pisze. Różne strategie jednak prowadzą w obu dziedzinach sztuk do jednego celu – do strike’a właśnie, na rynku księgarskim częściej nazywanego bestsellerem. Łączy ich dążenie do zdobycia umysłu i serca czytelnika, choć każdy inaczej zabiega o uznanie. A że czytelników jeszcze wielu, pomimo groźnych jeremiad w mediach, dla każdego z Autorów wystarczy.
Kto wygrywa? W kulkach, jak w życiu – pisarz rzuca, Pan Bóg kulę toczy...
Małgorzata Koczańska
Festung Breslau, Polska UE – 2 maja 2004.
Dunadan - 8 Grudnia 2005, 00:55
wow... to się nazywa recenzja... czy raczej... Noż choroba fajne to było.
mawete - 8 Grudnia 2005, 08:43
Margot: dobre
Margot - 8 Grudnia 2005, 09:00
Dziękuję, mawete, Dunadanie, NURSie (NURS też pochwalił).
<ukłon>
hrabek - 8 Grudnia 2005, 09:18
Mi tez sie tekst podobal. Zastanawia mnie, czy oni naprawde tak rzucaja kulami, czy bylo to troche naciagane ze strony Margot, zeby bardziej pasowalo do tekstu? :)
Margot - 8 Grudnia 2005, 10:08
count napisał/a | Mi tez sie tekst podobal. Zastanawia mnie, czy oni naprawde tak rzucaja kulami, czy bylo to troche naciagane ze strony Margot, zeby bardziej pasowalo do tekstu? |
Bardzo się cieszę, Councie, że Ci się podoba.
Nie naciągałam - sposób rzutów był zaobserwowaną pierwotnie różnicą między graczami (EuGeniusza nawet ochrzciliśmy "Cichy snajper"), analogia ze stylami pisarstwa przyszła później. Ten felieton powstał jako reminiscencja spotkania, które odbyło się we wrocławskiej kulkarni "Stajnia nr 5" (NURSie, pamiętasz jeszcze, jak rozgramiałeś na torze całą resztę?)
NURS - 8 Grudnia 2005, 12:20
Nie pamiętam Pamiętam, że gralismy, pamiętam jak bylismy potem na weselu w knajpie, ale wyniku nie pamiętam.
mawete - 8 Grudnia 2005, 12:30
NURS: trzeba było mniej pic...
NURS - 8 Grudnia 2005, 13:01
Albo więcej burlecytyny
mawete - 8 Grudnia 2005, 13:48
albo...
Margot - 8 Grudnia 2005, 16:07
Bo to spotkanie, to dawno było...
A potem jeszcze trenowaliśmy z Ziemskim i EuGeniuszem, bo Ty, NURSie, wyniosłeś się gdzieś w siną dal.
Ale pamiętam, jak przez Ziemiańskiego musieliśmy zmieniać tor, a Ty ciągle miałeś strike'a. :D:D
kruczywiatr - 8 Grudnia 2005, 16:18
Fajne, siostrzyczko. Weź się za pisanie opowiadań:)))
Małe pytanko. Co oznaczo owo PP, bo mi się to kojarzy z wyrazem papa, a ten z kolei z wyrazem smerf, co w sumie daje Papę Smerfa NURS-a:)))
NURS - 8 Grudnia 2005, 16:38
Papierowy Periodyk Tak swego czasu przedstawił nas MP przy jakiejś okazji.
Margot - 8 Grudnia 2005, 17:02
kruczywiatr napisał/a | Fajne, siostrzyczko. Weź się za pisanie opowiadań:)))) |
Pisanie opowiadań pozostawiam Tobie i innym, bracie mój, Kruczywietrze. Sama nigdy nie pragnęłam realizować się w wymyślonych światach i fabułach => wolę na nich żerować, jak to zwykle krytycy
Taclem - 10 Stycznia 2006, 10:15
Bardzo fajne opowiadanko "Pola dawno zapomnianych bitew" w SFFiH. Polecam.
NURS - 10 Stycznia 2006, 12:38
Dzięki, Taclem. Tak zupełnie na marginesie, nie mieściło się, bo jakoś mi się palce rozśmigały i musialem trochę dociąć
gorat - 10 Stycznia 2006, 12:40
NURS napisał/a | Tak zupełnie na marginesie, nie mieściło się, bo jakoś mi się palce rozśmigały i musialem trochę dociąć |
Trzeba było puścić tekst po marginesach
NURS - 10 Stycznia 2006, 12:42
Trzeba było sie nie rozpisywać Ale poważniej mówiąc, jak sie spodoba, to może bedzie z tego pełnowymiarowa powieść, bo szkic mam na drugie tyle. A może drugie opko, albo wyjscie do trylogii, albo cyklu na 15 tomow... ale sie rozmarzyłem
Taclem - 10 Stycznia 2006, 14:11
Nie zapominaj o ekranizacjach, filmach animowanych i komiksach
NURS - 10 Stycznia 2006, 14:35
O, to na pewno. I poprosze radio Maryja o patronat medialny
Orbitoski - 10 Stycznia 2006, 14:41
chciałbym być w jakimś opowiadaniu NURSA....
Logan - 10 Stycznia 2006, 15:09
Mnie już z trzy lata temu obiecał efektownie w jakimś swoim tekście uśmiercić... I nic...
NURS - 10 Stycznia 2006, 16:04
Logan napisał/a | Mnie już z trzy lata temu obiecał efektownie w jakimś swoim tekście uśmiercić... I nic... |
A nie byłeś w rozbitym orbiterze w Toy Landzie?
NURS - 10 Stycznia 2006, 16:05
Orbitoski napisał/a | chciałbym być w jakimś opowiadaniu NURSA.... |
Mówisz, masz Wiem, to ze względu na ten patronat RM
|
|
|