Powrót z gwiazd - "Twarde" przedmioty
kruczywiatr - 3 Marca 2006, 22:15 Temat postu: "Twarde" przedmioty http://wiadomosci.onet.pl/1272264,11,item.html
Świadectwo maturalne jest w mojej opinii nieobiektywne. Ocena na tymże świadectwie powinna w 70% składać się z dobrze wyliczonych wyników z poszczególnych semestrów, a najwyżej w 30% z samego egzaminu.
Poza tym "kujoństwo" będzie miało ulgę po wejściu "twardych" przedmiotów. Przecież wiele wybitnych osób w jednym przedmiocie jest słabych z innego przedmiotu i mam tu na myśli "twarde" przedmioty, czyli polski, matematykę, języki obce. Takie kombinacje łatania wadliwego systemu tylko pogłębią brak dążenia do zdobywania i właściwego przyswajania wiedzy i skupianie się na średniej. Znając nasz kraj, wstęp na studia za średnią będzie mało obiektywny.
Ziuta - 3 Marca 2006, 22:45
Uczę się w (podobno) elitarnym liceum. Mam okazję spotykać rozmaitych ludzi – geniuszy, kujonów, zwykłych uczniów, olewaczy. Pomysł opisywany na Onecie śmierdzi na kilometr. Kolejna wesoła idea, która uzdrowi edukacę i pchnie nas do przodu. Litości. Przynajmniej mnie to ominie
Nie mam jakiś specjalnych talentów. Muszę się uczyć ciężko, aby otrzymać satysfakcjonujące mnie wyniki. Nie wiem, czy to jest kujoństwo, ale ciarki mi po plecach przechodzą, gdy czytam o tym szaleństwie.
mad - 3 Marca 2006, 23:38
System jest zepsuty. Najsprawiedliwsze i najlogiczniejsze jest zdecydowane oddzielenie matury od egzaminów wstępnych albo nawet... zlikwidowanie matury.
Egzaminy na studia były znakiem niezależności uczelni. Kiedy je zdawałem, wiedziałem, że nie bedą mnie pytać tylko o suche fakty, które wkułem lub nie, ale ocenią moją przydatność do studiowania wymarzonego kierunku. Sprawdzą, czy interesuję się daną dziedziną, czy mam coś do powiedzenia.
Nie uwierzycie, ale podobnie było kiedyś na egzaminach na studia doktoranckie (nie, nie zdawałem Znajomi zdawali).
Obecny system minimalizuje wpływ uczelni na rekrutację. Nie wiem, czy są jeszcze rozmowy kwalifikacyjne, ale kiedyś miały kolosalne znaczenie. Przeprowadzające je osoby miały teczuszkę z dotychczasowym przebiegiem egzaminów, były tam też mniej lub bardziej znaczące notatki egzaminatorów. Jako zestresowany kandydat na studia miałem poczucie pełności, obiektywizmu, sprawiedliwości wyroku.
(No tak. Inna sprawa, że zdałem i sprawiedliwość była po mojej stronie )
Pewnie, ktoś może zaraz napisać o łapówkach - rzekomych lub nie. Ja nie słyszałem o nich podczas całych pięciu lat studiów. Ślepy byłem czy mój wydział był czysty? Ośmielam się żywić nadzieję co do słuszności drugiej wersji.
Współczuję obecnym kandydatom na studia. Jesteście dyskryminowani, system jest bezduszny.
Mimo wszystko życzę powodzenia. Studia są piękne!
Alkioneus - 4 Marca 2006, 00:36
Piszę prezentacje z matur za pieniądze. Obecny system popiera olewaczy, a ja w dzięki niemu w porywach przebijam w połączeniu z pensją barierę 15 setek miesięcznie.
To powinno być uczciwe wyliczenie z czterech lat pracy a nie tylko z zrywu, za który obecnie można jeszcze zapłacić.
dzejes - 4 Marca 2006, 04:00
Oj mad, ty jakiś mój alter ego jesteś a ja na abarot?
Uważam, że oceniana zwnętrznie matura jako egzamin na studia to b. dobry pomysł.
Utrudnia manipulacje, ogranicza pole do korupcji, daje obiektywne wyniki. Kwestią do dyskusji pozostaje oczywiście zakres, stopień trudności, przeliczanie punktów etc. etc.
Ktoś tu mówił o ocenach na semestr? Szkoły średnie prezentują tak różny poziom, że byłoby to jedynie zaciemnianie obrazu. To właśnie egzamin z zcałości daje jakiś (jasne, że niedoskonały) obraz wiedzy ucznia, a prezentacje, czyli najdebilniejsza część matury nie są brane pod uwagę przy rerutacji na studia.
Ja byłem wprost "ubóstwiany" przez większość nauczycieli, co było widać w ocenach. I to byłby obiektywny obraqz mojej wiedzy? Bo przypominam, że matura ma pokazać wiedzę, a nie"pracę". Praca to jaiś eufemizm podlizusostwa?
Na szczęście ominęła mnie "przyjemność" zdawania na studia i wcale nie żałuję. Miałem najdłuższe wakacje w życiu - od połowy maja do października
Ziuta - 4 Marca 2006, 11:38
dzejes napisał/a | Na szczęście ominęła mnie przyjemność zdawania na studia i wcale nie żałuję. Miałem najdłuższe wakacje w życiu - od połowy maja do października |
Mnie też ominie. I czekam z utęsknieniem na te blisko pięć miesięcy wakacji
Ten system jest chory.
Po pierwsze, nauka w szkole powoli zamienia się nie w naukę przedmiotu, ale naukę pod egazmin (najlepszy przykład - języki obce)
Po drugie, tzw. prezentacja niczemu nie służy poza marnowaniem czasu. Wiem, bo sam teraz taka piszę. Dodatkowo, po wtopie z kupowaniem prac, w tym roku ocena zostanie przeniesiona bardziej w kierunku późniejszej odpowiedzi przed komisją. Czyli wracamy właściwie do starej formuły ustnego z "polaka", zta róznica, iż uczeń będzie odpytywany z obkutego na maksa zakresu materiału, a nie programowego ogółu.
Po trzecie, liceum trwa teraz trzy lata. To za mało. Zwłaszcza, że program nic się właściwie nie zmienił. Pardon, zmienił się: wywalono całki i zmniejszono materiał ze stereometrii. Powiem jednak szczerze, że jeśli chcę się dobrze nauczyć matematyki (na sprawdzian czy maturę) tro ucze się ze starych książek, z których korzystali jeszcze moi rodzice.
Po czwarte, mamy koszmary pokroju matury z informatyki. Po maturze próbnej, informatyk wysłał do OKE list z zastrzeżeniami. Komisja list olała i w maju dochodziło do rozmaitych incydentów. Pliki wyjściowe nie mieśiły się na dyskietkach (nie była to wina źle wykonanej przez abiturientów pracy; pliki same z siebie musiały być większe niż 2-3 MB) – dyrektor posłał portiera by ten kupił z dyrektorowych pieniędzy pen-drive'y. Arkusza nie dalo się wypełnić w podanym czasie. Nauczycielowi (a to b. dobry fachowiec) zabrało to blisko godzinę wiecej.
I po piąte, irytują mnie komentarze tzw. "dorosłych". Spotkać ic można wszędzie, zwłaszcza w mediach. Ludzie Ci kochają uprawiać zbiorowy lament nad degrengoladą, indolencją i rozpustą dzisiejszych maturzystów, porównując je ze stanem na wczesne lata 70. Super. Jestm głupi młotek, prawdziwa nauka była za Gierka... Wszystko co najlepsze było za Gierka... Nawet komputery i telefony komórkowe. Nauka kwitła. Kiedyś tego nie wytrzymam i zacznę glośno psioczyć
dzejes - 4 Marca 2006, 11:57
Ziuta napisał/a |
Ten system jest chory.
Po pierwsze, nauka w szkole powoli zamienia się nie w naukę przedmiotu, ale naukę pod egazmin (najlepszy przykład - języki obce)
|
To jest problem, ale po zastanowieniu można dojść do wniosku, że nie jest to takie złe. Wszystko zależy od tego, co jest na egzaminie wymagane.
Poza tym gdybym miał jakikoliek wpływ na system edukacji - przekształcałym go nieco napodobieństwo modelu amerykańskiego, zwiększając rolę studiów trzyletnich, które miałyby maksymalnie przygotowywać do zawodu. Studia uniwersyteckie byłyby dla najbardziej newralgicznych zawodów (medycyna, prawo) oraz dla kierunków typowo uniwersyteckich, stricte naukowych.
Wówczas matura byłaby jedynie przepustką na studia, możnaby spróbowaćodmitologizować ją, jeśli ktoś planuje rozpocząć pracę po szkole średniej, to po kiego kapelusza mu matura?
Ziuta napisał/a |
Po trzecie, liceum trwa teraz trzy lata. To za mało. Zwłaszcza, że program nic się właściwie nie zmienił. Pardon, zmienił się: wywalono całki i zmniejszono materiał ze stereometrii. Powiem jednak szczerze, że jeśli chcę się dobrze nauczyć matematyki (na sprawdzian czy maturę) tro ucze się ze starych książek, z których korzystali jeszcze moi rodzice.
|
Mój brat zdaje w tym roku maturę i uczy się z moich książek, które mają circa about 10 lat. Truno byłoby mu się uczyć z podręczników sprzed 1989, bo zdaje historię
Ale obcinanie wymagań to fakt, a obecne podręczniki do historii obrazają moją inteligencję takimi uproszczeniami, że głowa mała.
Ziuta napisał/a |
I po piąte, irytują mnie komentarze tzw. dorosłych. Spotkać ic można wszędzie, zwłaszcza w mediach. Ludzie Ci kochają uprawiać zbiorowy lament nad degrengoladą, indolencją i rozpustą dzisiejszych maturzystów, porównując je ze stanem na wczesne lata 70. Super. Jestm głupi młotek, prawdziwa nauka była za Gierka... Wszystko co najlepsze było za Gierka... Nawet komputery i telefony komórkowe. Nauka kwitła. Kiedyś tego nie wytrzymam i zacznę glośno psioczyć |
Pamiętaj, że po odczytaniu pisma klinowego znaleziono tabliczki, na których Sumerowie narzekali na młode pokolenie i wieszczyli upadek cywilizacji tym właśnie spowodowany.
elam - 4 Marca 2006, 12:04
no i przeciez tak jest, od czasow Sumerow cywilizacja nic, tylko upada coraz nizej..
Ziuta - 4 Marca 2006, 14:04
dzejes napisał/a | Poza tym gdybym miał jakikoliek wpływ na system edukacji - przekształcałym go nieco napodobieństwo modelu amerykańskiego, |
Nie wiem, co to by dało. Amerykanie przekręcili się mocno na systemie testów. Wprowadzali je jako ujednoliconą metode oceniania i wynikało z nich, że wiedza Amerykanów rosnie z roku na rok. Potem jednak wyszło na jaw, że uczniowie wysiadają przy problemach niestadardowych, gdyż uczeni byli wyłącznie jak zdawać testy.
Z kolei polskie uczelnie nie są takie złe. Ich główna wadą są:
a) brak tudzież marnotrastwo pieniędzy
b) skostniała kadra; słyszalem o przypadku dyrektora instytutu (nie wiem dokładnie jakiego), który przed laty dorwał się stanowiska. Dzięki szcześciu i układom, bo był przciętniakiem. Teraz siedzi w fotelu i blokuje próby jaichkolwiek nowoczesnych badań. Boi się, że w razie utopienia kasy w jakims projekcie, mógłby polecieć na bruk.
dzejes napisał/a | Wówczas matura byłaby jedynie przepustką na studia, możnaby spróbowaćodmitologizować ją |
Matura zdemitologizowala się sama. Nazywanie jej "egzaminem dojrzałości", "pierwszym egzaminem w życiu", nie wspominając prawienia farmazonów o kwitnących kasztanach to kompletna (cytując Ani Mru Mru) BE-ZEDURA.
Anko - 6 Marca 2006, 12:37
Twierdzenie, że: Cytat | Da się wyselekcjonować odpowiednich kandydatów na podstawie świadectwa maturalnego | (z artykułu podanego w linku) jest wg mnie bzdurą. Niemniej, jak nie wiadomo, o co chodzi... Ja zdawałam "rozmowę kwalifikacyjną" i bardzo sobie ją chwalę. Ale trzeba komisji zapłacić za przesiadywanie, traktowanie osobiście każdego człowieka... a przecież można taniej - zrobić statystykę, średnią ocen takich czy innych i gotowe.
Ale właśnie to osobiste podejście na rozmowie kwalifikacyjnej, kiedy czułam, że profesorów obchodzi, co sobą reprezentuję, jak się wypowiadam, a nie, co mam na papierku, skłoniły mnie do podjęcia studiów właśnie w tym miejscu, gdzie studiuję. Ale to już się skończyło, niestety.
Będę nieskromna, ale jestem jedną z lepszych osób na roku. A gdybym musiała zdawać historię, jak to zazwyczaj na socjologię bywa, pewnie nawet bym się nie dostała. Bo akurat z historii jestem noga. Powiedziano by: nie jesteś odpowiednią kandydatką. Nie nadajesz się. Won.
Ale co komu po ludziach takich jak ja, co to własnymi ścieżkami chadzają - tępić takich! Ileż to razy w szkole oberwałam właśnie za to chadzanie własnymi drogami: ani nie podlizywałam się nauczycielom, ani nie "płynęłam z prądem" olewusów i wagarowiczów. Po prostu byłam sobą. A dla niektórych to straszna obelga... Jestem na socjologii, to i się dowiedziałam, jak przyjemna jest pokusa ustawiania ludzi pod sznurek.
Ludzie bywają numerami: indexu, NIP-u, PESEL-u, numerem w Oświęcimiu... bywają także średnimi ocen. Ale to wszystko jest przykre. Tak mi żal rozmów kwalifikacyjnych (oczywiście tych kompetentnych, a nie służących podawaniu koperty pod stołem).
Vykosh - 6 Marca 2006, 13:17
Ziuta napisał/a | Z kolei polskie uczelnie nie są takie złe. Ich główna wadą są:
a) brak tudzież marnotrastwo pieniędzy
b) skostniała kadra; słyszalem o przypadku dyrektora instytutu (nie wiem dokładnie jakiego), który przed laty dorwał się stanowiska. Dzięki szcześciu i układom, bo był przciętniakiem. Teraz siedzi w fotelu i blokuje próby jaichkolwiek nowoczesnych badań. Boi się, że w razie utopienia kasy w jakims projekcie, mógłby polecieć na bruk. |
A jakie są zalety polskich uczelni?
Bo poza młodą kadra, która czasem chce zrobic coś dobrego, ale rzadko może się przebic przez beton "profesorów przez zasiedzenie" nie bardzo coś jest.
Wyposażenie jest kiepskie, plan zajęć ustawiany nie pod rynek pracy, czy nawet rozwój studenta, tylko aby beton mógł nadal uczyć tych samych rzeczy co 20 lat temu. O ile jeszcze np na historii czy archeologii ew na filologiach jest to ok, to nauki techniczne czy ekonomiczne są okupowane przez dziadków, którzy o nowych kierunkach nic nie wiedzą. Poza tym łapówkarstwo, towarzystwo wzajemnej adoracji, cwaniakowanie i oszukiwanie przez studentów, etc. Jak sie to porówna z dowolną sensowną uczelnią prowadzoną wg zachodnich standardów to niebo a ziemia....
Rafał - 6 Marca 2006, 14:25
A słuchajcie, tak w temacie topiku, czy uważacie, że przdmioty ścisłe: matma i fiza są potrzebne? Nie wiem jak teraz, ale np. kiedyś na AM była na wstępnym fizyka.
Sam uważam, że nic tak nie uczy myślenia jak matematyka i fizyka i chociażby tylko dlatego powinny być. A jakie jest wasze zdanie?
Vykosh - 6 Marca 2006, 15:05
IMHO żaden przedmiot, nawet polski nie powinien być obowiązkowy. Każdy powinien mieć mozność zdawania co mu się żywnie podoba. A z drugiej strony każda uczelnia powinna mieć możliwość wybrania dowolnych egzaminów i rozmów, które wg niej powinny byc na wejściu. Oczywiście bez patologii typu koperty.
gorat - 6 Marca 2006, 17:38
Vykosh napisał/a | MHO żaden przedmiot, nawet polski nie powinien być obowiązkowy. |
To wyobraż sobie, że gadasz z człowiekiem, który nie wie, kim byli Homer czy Sienkiewicz
Polski (pisemny), matematyka i język obcy powinny być obowiązkowe. Tym bardziej, że zawsze do wyboru jest podstawowy, który wymaga niewielkiego przygotowania, by przyzwoicie zdać. A umiejętności wymagane na tych przedmiotach są minimalnymi potrzebnymi do funkcjonowania w społeczeństwie czy zawodzie. Reszta oczywiście do wyboru w zależności od zapatrywań na przyszłość, ale patologią byłoby dokładanie do tych trzech sterty innych, najczęściej w obu wymienionych sferach niepotrzebnych (szczególnie gdy jak np. historia sprowadza się do dat czy innych formułek, a fizyka do obracania wzorkami, których na podstawowym nawet nie trzeba pamiętać - dostaje się na "oficjalnej ściądze". Z tego powodu wychowawca z liceum - znakomity nauczyciel - zrezygnował z prowadzenia rozszerzonej fizyki - nie widzi możliwości pracy czy rozwoju uczniów ).
Edit: a te utrudnienia związane ze zdawaniem innego przedmiotu na maturze... zgroza!
Gustaw G.Garuga - 6 Marca 2006, 21:42
Ja zdawałem maturę jeszcze w starym systemie, z dwóch przedmiotów - polskiego i angielskiego. Potem zdałem egzamin na studia licencjackie, dyplom dostałem. I bardzo się cieszę, że żadne odgórnie narzucane "twarde przedmioty" nie miały wpływu na moje studia. Czy uzdolnionego matematycznie licealistę naprawdę warto u*upić, bo z polskiego jest ciemny jak tabaka w rogu? (przypomina się casus Wiśniewskiego-Snerga) Nie warto. Czy świetnemu lingwistycznie dziewiętnastolatkowi warto podstawiać nogę, bo przedmiotów ścisłych ni w ząb nie kuma? Nie warto. Moim zdaniem szkoły średnie powinny kłaść nacisk na wykształcenie ogólne i starać się wtłoczyć wszystkim do głów i matematykę, i polski, i fizykę, i historię. Po zakończeniu nauki omnibusostwu jednak STOP. Niech każdy wybiera takie studia, jakie mu pasują, bez obawy, że dawna słaba ocena z niepotrzebnego mu przedmiotu zablokuje mu karierę w zupełnie innej dziedzinie. Matura staje się fetyszem, a nie powinna nim być. Egzamin nie jest celem nauki, jest tylko środkiem do sprawdzenia jej rezultatów.
gorat - 6 Marca 2006, 22:01
Gustaw G.Garuga napisał/a | Matura staje się fetyszem, a nie powinna nim być. Egzamin nie jest celem nauki, jest tylko środkiem do sprawdzenia jej rezultatów. |
Ten fetyszyzm jest szczególnie wyrażny w przeroście rytuałów czy biurokratycznych trudnościach związanych ze zdawaniem innych przedmiotów (deklaracje maturzyści składają we wrześniu, a zmienić przedmiot mogą gdzieś do lutego (wybaczcie, już nie pamiętam ); ci, którzy chcą zdawać maturę jeszcze raz (lub nowy przedmiot), też muszą najpóżniej we wrześniu ). Co urzędników obchodzi, ile osób co do sztuki ma zdawać? Wystarczą przecież sondażowe deklaracje we wrześniu, a ostateczną różnicę zawsze można dodrukować (chyba naprawdę nie drukują arkuszy jesienią? Inna rzecz, że np. informatyka była przygotowywana równo rok wcześniej, co było widać po załączonych plikach...) lub zmielić. Tyle.
Edit: "zmienić" oznacza "zamienić się z kimś innym". I kto to u licha Klapaucjusz?
kruczywiatr - 6 Marca 2006, 22:32
Matematyka i fizyka uczą logicznego myślenia, ale to zbut duże uproszczenie. Szkoła koniecznie powinna uczyć jak
praktycznie wykorzystywać nagromadzone w mózgu olbrzymie ilości wiedzy w praktyce życiowej. Matematyka i fizyka czegoś takiego nie uczą. Zresztą wystarczy pójść na lekcję matematyki i fizyki: nauczyciele tak pędzą z materiałem, że nie ma czasu na myślenie, a słabośc Polaków w matematycei jest właśnie spowodowana brakiem czasu na analizę i tłumaczenie. "Polacy nie poświecają czasu na matematykę", jęczą niektórzy. A skąd ten czas brać? Całą młodość spędzić na kuciu, by później, gdy potrzeba energii na wejście w dorosłość, nie mieć psychicznej siły, by przezwyciężać problemy? Przecież jest jasne jak słońce, że aby coś zrozumieć i sobie trwale przyswoić potrzeba czasu. Pamięć i logika potrzebują czasu. Logika wymaga myślenia, program nauki ma charakter mechanicznego pędu. W naszych szkołach tego czasu brak. I co z tego, że Polacy wygrywają światowe olimpiady z wiedzy, którymi wiele osób się szczyci. W praktycznym wykorzystaniu wiedzy i "przebijaniu się" w swojej dziedzinie prymu nie wiodą nasi laureaci konkursów. Mam wrażenie, że z psychologii przedstawiciele gron pedagogicznych w Polsce mieli by marniutkie wyniki na egzaminie. Niechaj żyje mądrość pozorowana. Wystarczy spojrzeć co sie dzieje, efektów aż nadto. Równanie intelektualne w dół i robienie z intelektualistów i zdolnych rzemieślników roboli. No i ta debilska presja społeczna na pozoranctwo. Tak to wygląda; kto twierdzi, że jest inaczej, ten wie kim jest
Vykosh - 6 Marca 2006, 23:09
gorat napisał/a | To wyobraż sobie, że gadasz z człowiekiem, który nie wie, kim byli Homer czy Sienkiewicz |
Gwarantuje Ci ze wiedza ta wspolczesnemu czlowiekowi jest potrzebna wylacznie w dyskusjach akademickich lub do podrywania panienek. No moze jeszcze sie przydac jesli ktos chcialby byc typem a la Wojewodzki
Osobiscie wolalbym zeby moj np. dentysta nie odroznial Homera od Mickiewicza, Sienkiewicza i Spartakusa lub Lincolna, ale za to wiedzial jak zrobic dobrze leczenie kanalowe
gorat napisał/a | I kto to u licha Klapaucjusz? |
Taki kolega Trurla konstruktor, specjalizujacy sie w AI
Gustaw G.Garuga napisał/a | Ten fetyszyzm jest szczególnie wyrażny w przeroście rytuałów czy biurokratycznych trudnościach związanych ze zdawaniem innych przedmiotów |
Mam wrazenie ze tutaj nauczycielskiemu lobby rowniez chodzi o utrzymanie obecnej struktury przedmiotow, zeby uniknac rewolucji, czyli ruchow kadrowych skutkujacych np. przedwczesna emerytura dla poniektorych.
A prawda jest taka, ze w spoleczenstwie potrzeba specjalistow a nie ogolnie i teoretycznie wyksztalconych intelektualistow, ktorzy porozmawiaja o van Goghu czy Heglu czy Schwartzshidzie ale juz PITa sobie sami nie policza
Rafał - 7 Marca 2006, 08:04
Vykosh napisał/a | A prawda jest taka, ze w spoleczenstwie potrzeba specjalistow a nie ogolnie i teoretycznie wyksztalconych intelektualistow, ktorzy porozmawiaja o van Goghu czy Heglu czy Schwartzshidzie ale juz PITa sobie sami nie policza |
Nie, nie, nie mogę się zgodzić. To państwu potrzeba specjalistów,bo z punktu widzenia interesów państwa nie zauważa się stopnia wykształcenia. Natomiast społeczeństwo potrzebuje wszechstronnie wykształconych ludzi, oczywiście nie w takim debilnym wykonaniu jak pamiętam ze szkoły, ale niech wie jak maował van Gogh, niech się nie zgadza z poglądami Hegla, Schwarcwald niech kojarzy nie tylko z kliniką, a już obowiązkowo każdy musi znać podstawy przdsiębiorczości i tego cholernego pita też niech umie wypełnić.
Inaczej mówiąc, pełno wyspecjalizowanych specjalistów mieszka w Sudanie. Specjalizują się w wypasie i zbieractwie. Chyba nie o to nam chodzi.
Vykosh - 7 Marca 2006, 09:59
Rafał napisał/a | Nie, nie, nie mogę się zgodzić. To państwu potrzeba specjalistów,bo z punktu widzenia interesów państwa nie zauważa się stopnia wykształcenia. Natomiast społeczeństwo potrzebuje wszechstronnie wykształconych ludzi, oczywiście nie w takim debilnym wykonaniu jak pamiętam ze szkoły, ale niech wie jak maował van Gogh, niech się nie zgadza z poglądami Hegla, Schwarcwald niech kojarzy nie tylko z kliniką, a już obowiązkowo każdy musi znać podstawy przdsiębiorczości i tego cholernego pita też niech umie wypełnić.
Inaczej mówiąc, pełno wyspecjalizowanych specjalistów mieszka w Sudanie. Specjalizują się w wypasie i zbieractwie. Chyba nie o to nam chodzi. |
Zgadzam sie, ze w celu podniesienia poziomu społeczeństwa potrzeba coś tam wiedzieć o świecie. Ale dopiero po tym jak już wiedzą coś na temat dowolnej dziedziny, która da im pracę. W ich własnym interesie jest to żeby mieli co jeść a w kraju gdzie bezrobocie jest pod 20% jest to dość utrudnione. Bezrobocie u ludzi młodych podchodzi pod 30%. Ani van Gogh ani Hegel ani nikt inny ich nie nakarmi. A umiejętność np. podwodnego spawania już tak. Jeśli potrafią nauczyć się i jednego i drugiego - to jest ideal, ale niestety w Polsce najczęściej nie umieją ani jednego ani drugiego, więc jeśli trzeba ich zmuszać to już lepiej, żeby zmuszać do czegoś przydatnego.
Haletha - 7 Marca 2006, 10:16
Rafał napisał/a | A słuchajcie, tak w temacie topiku, czy uważacie, że przdmioty ścisłe: matma i fiza są potrzebne? Nie wiem jak teraz, ale np. kiedyś na AM była na wstępnym fizyka.
Sam uważam, że nic tak nie uczy myślenia jak matematyka i fizyka i chociażby tylko dlatego powinny być. A jakie jest wasze zdanie? |
Jestem totalną zerową idiotką, która nie umie dzielić pod kreską, a w szkole przechodziła z klasy do klasy, bo była grzeczna i ścisłe nauczycielki ją lubiły. I właśnie dlatego cieszę się, że przebrnęłam przez obowiązkową naukę. W życiu nie liczy się nie tylko to, co się lubi, ale i to, co jest przydatne. Bez zaliczanych z musu ścisłych przedmiotów nie wiedziałabym jaką wkręcić żarówkę do żyrandola i nie poznałabym, że oszukują mnie przy kasie. Z drugiej jednak strony podstawowa wiedza w zakresie Sienkiewicza i van Gogha również się przydaje - po prostu nie przyjęłabym do pracy osoby, która by ich nie znała.
Gustaw G.Garuga - 7 Marca 2006, 10:41
Vykosh napisał/a | Zgadzam sie, ze w celu podniesienia poziomu społeczeństwa potrzeba coś tam wiedzieć o świecie. Ale dopiero po tym jak już wiedzą coś na temat dowolnej dziedziny, która da im pracę. W ich własnym interesie jest to żeby mieli co jeść a w kraju gdzie bezrobocie jest pod 20% jest to dość utrudnione. Bezrobocie u ludzi młodych podchodzi pod 30%. Ani van Gogh ani Hegel ani nikt inny ich nie nakarmi. A umiejętność np. podwodnego spawania już tak. Jeśli potrafią nauczyć się i jednego i drugiego - to jest ideal, ale niestety w Polsce najczęściej nie umieją ani jednego ani drugiego, więc jeśli trzeba ich zmuszać to już lepiej, żeby zmuszać do czegoś przydatnego. |
Stawiasz wszystko na głowie, Vykosh. Postulujesz, żeby przez podstawówkę i liceum sposobić dzieci do pracy zawodowej, uczyć ich na przykład podwodnego spawania, prowadzenia księgowości, borowania zębów itp., a poten na studiach uczyć ich czegoś o świecie? Absurd, ale własnie to wynika z Twojego posta.
Nie rozumiesz niestety, że stawiając na absolutnie pierwszym miejscu "umiejętności przydatne" chcesz odrzeć ludzi z kultury. Efektem edukacji zreformowanej wedle Twojej wizji będzie społeczeństwo pozbawione korzeni cywilizacyjnych, odkrywające na co dzień stare prawdy, niezdolne do szerszej refleksji, syte ale cierpiące z powodu pustki intelektualnej. Zamiast społeczeństwa powstanie zbiorowisko obcych sobie ludzi, pozbawionych wspólnych punktów odniesienia.
Moim zdaniem edukacja dzieci, czyli podstawówka, gimnazjum i liceum nastawione powinny być na maksymalnie szerokie kształcenie, na zaznajomienie młodych ludzi z całym spektrum wiedzy, także kulturowej i cywilizacyjnej. Tylko w ten sposób można stworzyć świadomych obywateli, ludzi, którzy będą mogli wziąć odpowiedzialność za swoje życie i otoczenie. Studia z kolei powinny być już stricte specjalistyczne. Licea równiez mogłyby być lekko profilowane, ale bez przesady.
Świat świetnych specjalistów nieświadomych, skąd się wzięli i co odziedziczyli po poprzednich pokoleniach, to temat na świetną dystopię SF, ale broń Boże, by się ziścił w rzeczywistości.
Godzilla - 7 Marca 2006, 11:14
Jestem za utrzymaniem starych dobrych przedmiotów (matematyka, fizyka, polski, historia) - tylko, na litość Boską, niech uczą ich ludzie, którzy są w stanie nauczyć myślenia, a nie wtłuc młotkiem do głowy pewną ilość formułek. I niech ktoś wreszcie rozważy ilość programu do wyuczenia, bo na myślenie potrzeba odrobiny czasu.
Historia to stos dat i nazwisk. A jakie mechanizmy tym rządziły, czym się kierowali ludzie podejmujący jakieś tam decyzje?
Fizyka: zjawisko A - pół stroniczki tekstu do wrycia i trzy wzorki. Zjawisko B: ćwierć strony i dwa wzorki. A teraz, dzieciaczki, rozwiążecie zadania nr 1, 2 i 3 ze strony 258. O choroba, te bałwany nie umieją przekształcić podstawowego wzorku. A żeby skojarzyły dwa różne wzorki i posłużyły się nimi, jeszcze do tego wykorzystując bodaj najprostszą wiedzę z matematyki...
Matematyka: przedmiot ściśle teoretyczny, z fizyką nie powiązany w żaden sposób. Rozwiązanie zadań tekstowych to droga przez mękę, bo cóż wspólnego mają skrzynki jabłek ze wzorkiem A + B = C?
Polski: Mickiewicz wielkim poetą był. A na jakiej podstawie tak się twierdzi, i dlaczego akurat Mickiewicz, a nie Słowacki albo Norwid? Czy po II wojnie zaistniało coś takiego jak literatura polska, i czy pojawiły się w niej książki ważne dla kogokolwiek poza literackim towarzystwem wzajemnej adoracji?
Jeżeli z czterech lat nauki w liceum zrobiono trzy, a ilości danych do wkucia w żaden sposób nie ograniczono, na tego rodzaju rozważania nie ma ani odrobiny czasu. Pozostaje stary dobry sposób 3Z: zakuć, zdać, zapomnieć (lub 4Z = 3Z plus zapić). To tyle, jeżeli chodzi o podstawy kultury, wiedzę ogólną i umiejętność posługiwania się mózgiem.
Byłam kiedyś zszokowana, gdy zobaczyłam podręcznik do matematyki do ósmej klasy, z którego uczył się mój młodszy brat. Materiał, który myśmy wałkowali cały rok w pierwszej licealnej na wszystkie strony, i z którego była sterta zadań (funkcje wykładnicze, logarytmiczne, trygonometria i nie pamiętam co jeszcze), był ściśnięty do pół roku, do zrobienia w szkole podstawowej (czyli przez przyszłych lekarzy, prawników, oraz robotników i meneli), metodą pół stroniczki tekstu i dwóch wzorków na zagadnienie. Jak myślicie, co te dzieci wyniosły z takiej nauki?
Vykosh - 7 Marca 2006, 11:40
Gustaw G.Garuga napisał/a | Stawiasz wszystko na głowie, Vykosh. Postulujesz, żeby przez podstawówkę i liceum sposobić dzieci do pracy zawodowej, uczyć ich na przykład podwodnego spawania, prowadzenia księgowości, borowania zębów itp., a poten na studiach uczyć ich czegoś o świecie? Absurd, ale własnie to wynika z Twojego posta.
Nie rozumiesz niestety, że stawiając na absolutnie pierwszym miejscu umiejętności przydatne chcesz odrzeć ludzi z kultury. Efektem edukacji zreformowanej wedle Twojej wizji będzie społeczeństwo pozbawione korzeni cywilizacyjnych, odkrywające na co dzień stare prawdy, niezdolne do szerszej refleksji, syte ale cierpiące z powodu pustki intelektualnej. Zamiast społeczeństwa powstanie zbiorowisko obcych sobie ludzi, pozbawionych wspólnych punktów odniesienia.
Moim zdaniem edukacja dzieci, czyli podstawówka, gimnazjum i liceum nastawione powinny być na maksymalnie szerokie kształcenie, na zaznajomienie młodych ludzi z całym spektrum wiedzy, także kulturowej i cywilizacyjnej. Tylko w ten sposób można stworzyć świadomych obywateli, ludzi, którzy będą mogli wziąć odpowiedzialność za swoje życie i otoczenie. Studia z kolei powinny być już stricte specjalistyczne. Licea równiez mogłyby być lekko profilowane, ale bez przesady.
Świat świetnych specjalistów nieświadomych, skąd się wzięli i co odziedziczyli po poprzednich pokoleniach, to temat na świetną dystopię SF, ale broń Boże, by się ziścił w rzeczywistości. |
Nie postuluje, zeby uczyć w liceum spawania, ale aby uczyć tego co młodego człowieka interesuje. I niech on sam sobie wybierze z czego jest dobry, co lubi, co chce robić i co będzie robić w przyszłości. On albo jego rodzice.
Załóżmy, że młody człowiek jest:
a) bardziej zdolny - niech w liceum skupi sie na kierunkach go interesujących, np. matematyka, fizyka, angielski i rosyjski - ma ochotę zostać inżynierem mechanikiem - chce projektować turbiny do odrzutowców. Niech ma mozliwość zadawać maturę z matmy, fizy i angielskiego. Lubi to i jest w tym dobry. Po co ma marnować czas na polski, niech się uczy do olimpiady z matmy i fizy. Jak będzie chciał to polski też może wybrać na maturze - ale może a nie musi.
b) średnio zdolny - niech uczy sie tego co lubi - np. biologii, chemii, łaciny. Chce zostać technikiem stomatologii. Chce wymyślać nowe wypałnienia albo projektować protezy zebów ewentualnie sztuczne szczęki. Nie lubi matmy, fizyki, polskiego, historii, etc. Po co ma się tego uczyć? Nie chce - niech nie musi. Jak będzie miał ochotę - przeczyta książkę np. Normana Davisa albo obejrzy program o Bitwie Jutlandzkiej na Discovery zamiast "M jak Miłość". Oczywiście jeśli będzie chciał.
c) mało zdolny - lubi historię, chciałby zostać archeologiem, albo pomocnikiem archeologa, jeśli nie da rady zdać nawet na studia licencjackie. Niech się uczy historii. Matematyki nie lubi i nie rozumie, fizyki, chemii również. Polskiego nie lubi - nie lubi czytać fikcji. Woli historię, daty, no ma dobrą pamięć. Niech zda maturę z historii i np. poslkiego albo wiedzy o społeczeństwie, cokolwiek co najłatwiej mu przyjdzie.
d) totalnie niezdolny - nie lubi, nie chce i nie potrafi się uczyć. Ma szanse znaleźć pracę wyłącznie fizyczną lub mało wymagającą intelektualnie, np. spawacz, operator koparki. Jest niezły manualnie. Po co ma się uczyc polskiego lub matematyki, może iść do technikum ewentualnie zawodówki i zdawać wyłacznie przedmioty techniczne - lubi to i jest w tym niezły, rozumie intuicyjnie narzędzia i maszyny. Nad polskim będzie ślęczał zamist 10 raz szybciej uczyć się podstaw mechaniki.
Chodzi mi o wolność i prawo do wyboru. Wystarczy wprowadzić zasadę "kredytów" jakie są w szkołach na zachodzie i uczniowie będą mogli sobie wybrać co chcą - byle tylko uzyskać wymagane minimum.
Powstają 2 problemy:
- co zrobić ze słabymi nauczycielami, którzy nie potrafią i uczyc i nikt ich nie wybierze?
- co zrobić z nauczycielami przedmiotów, które są niepopularne?
I tutaj lobby nauczycielskie twardo broni swoich przywilejów.
Problem może być z planem zajęć i salami, gdyż każdy uczeń będzie miał inny grafik. Ale przypuszczalnie w dobie komputerów i solvera w excelu ten zawiły problem logistyczny dałoby się rozwiązać.
A co do tzw. kultury i "Mickiewicz wielkim poetą był" może warto zrewidować opinię? Dobór lektur w szkole zamiast zachęcać do tej kultury - odstrasza.
dzejes - 7 Marca 2006, 11:43
Bajkową (de)gradację zastosowałeś
B. zdolny - niech się uczy fizy, matmy.
Zdolny - biologia, chemia, łacina
Mało zdolny - historia
Głąb - a ten to na prawo pójdzie...
To, co napisałeś jest czysta teorią, bo kto w wieku 14/15 lat wie, że chciałby zostac np. technikiem dentystycznym?
Piech - 7 Marca 2006, 11:45
Zdarza mi się przyjmować kogoś do pracy lub uczestniczyć w naborze. Nie chcę robić tu wykładu o co tak naprawdę chodzi w rozmowie kwalifikacyjnej, ale wierzcie mi, że specjalizacja kandydata i dotychczasowe kwalifikacje nie są najważniejsze. Ja chcę przede wszystkim wiedzieć jak kandydat poradzi sobie w sytuacji na którą nie jest przygotowany.
Lu - 7 Marca 2006, 11:51
Haletha napisał/a | Z drugiej jednak strony podstawowa wiedza w zakresie Sienkiewicza i van Gogha również się przydaje - po prostu nie przyjęłabym do pracy osoby, która by ich nie znała. |
Pewnie cię zaskoczę, ale jeszcze nie spotkałam się z sytuacją kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej wypytuje się kandydata o van Gogha .
Wręcz przeciwnie - jesli pracujesz w finansach to najlepiej zeby jedynie ta sfera pozostawała w kręgu Twoich zainteresowań. Na swojej CV napisałam kiedyś w rubryce zainteresowania ze interesuje mnie literatura sf i natychmiast kazano mi to zmienić - podobno nikt nie chce mieć w banku pracownika który interesuje się literaturą fantastyczną i piosenką kabaretową....
Vykosh - 7 Marca 2006, 11:52
dzejes napisał/a | Bajkową (de)gradację zastosowałeś
B. zdolny - niech się uczy fizy, matmy.
Zdolny - biologia, chemia, łacina
Mało zdolny - historia
Głąb - a ten to na prawo pójdzie...
To, co napisałeś jest czysta teorią, bo kto w wieku 14/15 lat wie, że chciałby zostac np. technikiem dentystycznym? |
Dobór zainteresowań powyżej przypadkowy Nie chciałem nikogo dyskredytować ani obrażać.
No to łopatologicznie, Dzejes, co lubisz robic, wolisz wzory, uczyc się na pamięć, języki, wyciganie wniosków z faktów, fikcję literackę lub malarstwo, rzeźbiarstwo? W wieku 14/15 lubiłeś coś robić i byłeś z tego dobry?
Posłużę sie osobistym przykładem Zawsze chciałem się nauczyć grać na gitarze, ale słoń mi na ucho nadepnął, mogłem się uczyć tylko pamięciowo, po roku "grania" już coś umiałem, ale ktoś ze słuchem umiał to po miesiącu Więc na wirtuoza nie miałem szans nigdy.
Tak samo jest z młodzieżą - mając lat 14/15 już coś robi lepiej lub gorzej, coś lubi a coś nie - dajmy mi szanse. Niech poświęcają czas na 3, albo i 5 języków obcych, jeśli to lubia. Niech przerabiają matematykę dyskretną w liceum zamiast czytania Pana Tadeusza jeśli lubią i chcą.
A jak nie to mogą zawsze uczyć się tego co jest do tej pory. I zdawać maturę z poslkiego, matmy i angielskiego jak większość
Lu napisał/a | Wręcz przeciwnie - jesli pracujesz w finansach to najlepiej zeby jedynie ta sfera pozostawała w kręgu Twoich zainteresowań. Na swojej CV napisałam kiedyś w rubryce zainteresowania ze interesuje mnie literatura sf i natychmiast kazano mi to zmienić - podobno nikt nie chce mieć w banku pracownika który interesuje się literaturą fantastyczną i piosenką kabaretową.... |
Też zamiast RPG, fantastyki i SF wolałem podawać mitologię i futurologię Jakoś tak poważniej brzmią
Kumpla nie przyjęli do konsultingu, bo w zainteresowaniach miał m.in. sztuki walki, sieci neuronowe i programowanie wieloprocesorowe - po prostu nie miałby pewnie wystarczająco czasu na pracę po godzinach
Emilia - 7 Marca 2006, 11:58
Vykosh napisał/a | Chodzi mi o wolność i prawo do wyboru. Wystarczy wprowadzić zasadę kredytów jakie są w szkołach na zachodzie i uczniowie będą mogli sobie wybrać co chcą - byle tylko uzyskać wymagane minimum.. |
Pod wpływem seriali amerykańskich o młodzieży i życiu szkolnym i studenckim zainteresowałam się systemem szkolnictwa od strony organizacyjnej. Uważam ten system za najbardziej demokratyczny i najlepiej przygotowujący do późniejszego życia zawodowego. Nie tłumiąc naturalnych predyspozycji młodego człowieka poprzez wtłaczanie „na siłę” wiedzy objętej programem nauczania wymyślonym gdzieś w ministerstwie pozwala społeczeństwu amerykańskiemu pozostawać najbardziej twórczym i konkurencyjnym.
Jak kogoś to interesuje to podaję w dużym skrócie jak może przebiegać nauka w Stanach
Przedszkole II stopnia (5-6 latki) przygotowuje dziecko do nauki, samodzielności współżycia z innymi i wykształca w nim nawyki dobrej pracy i zabawy. Szkoła podstawowa ( Elementary Schools ) obejmuje, kurs 5 lub 8-letni. Szkoła średnia ( High School ) trwa 7 lub 4 lata.
Uczniowie klas młodszych uczęszczają do tzw. klas scalonych (self contained), w których wszystkich przedmiotów naucza ten sam nauczyciel, a lekcje odbywają się zwykle w jednym pomieszczeniu klasowym. Program uwzględnia czytanie, pisanie, matematykę, przyrodę, wychowanie fizyczne, wychowanie plastyczne, a więc przedmioty, które wpływają na ogólny rozwój dziecka, bo takie jest zadanie szkoły podstawowej.
W starszych klasach szkoły podstawowej i niższych klasach szkoły średniej (klasy, VII, VIII, IX) poszczególnych przedmiotów uczą nauczyciele prowadzący pracownie. W planach nauczania są takie przedmioty, jak: język angielski (gramatyka, eseje, literatura), matematyka, przyroda, historia, nauki społeczne, wychowanie fizyczne. Uczniowie mogą również wybrać kilka innych przedmiotów, w zależności od zainteresowań: muzykę, wychowanie plastyczne, teatr lub przedmioty zawodowo-techniczne (stolarstwo, ślusarstwo, rysunek techniczny). Wybór tych przedmiotów jest zazwyczaj bardzo bogaty.
Szkoła średnia II stopnia (klasy X, XI, XII), podzielona jest na ciągi (programy), w których dobór przedmiotów i wymagania uzależnione są od poziomu inteligencji, zdolności i zainteresowań:
- ciąg ,,akademicki” dla najzdolniejszych przygotowujący do wstępu na wyższe uczelnie. Zwraca się w nim szczególną uwagę na naukę przedmiotów ogólnokształcących: języka angielskiego (zwłaszcza literatury), języka obcego, matematyki, fizyki, chemii, etc.
- ciąg „ogólny” dla mniej zdolnych, którego program łączy przedmioty ogólnokształcące i zawodowo-techniczne. Po ukończeniu szkoły średniej idą oni najczęściej do kolegiów niższych lub stanowych, w których nie stawia się zbyt wysokich wymagań wstępnych.
- ciąg „zawodowy” dla najmniej zdolnych, w którym przewagę mają przedmioty techniczno-zawodowe.
Program szkoły średniej II-stopnia jest niezwykle elastyczny. Większość szkół oferuje ogromną gamę przedmiotów „do wyboru”. Uczniowie zdolni mogą korzystać z wykładów i lekcji wykraczających poza program szkoły średniej. Mogą uczyć się indywidualnych programów, zaliczać wybrane przedmioty awansem i otrzymywać tzw. kredyt uniwersytecki. Mogą wybierać programy przyspieszone i kończyć szkołę średnią o rok czy pół roku wcześniej.
Oprócz publicznych i prywatnych szkół wyższych istnieje w USA szeroka sieć szkół pomaturalnych, które przygotowują absolwentów szkół średnich do wykonywania różnych zawodów (sekretarek, programistów, techników, pracowników radia i telewizji ). Nie nadają one stopni akademickich, ale oferują świadectwa i dyplomy w danym zawodzie czy specjalności.
W Stanach Zjednoczonych istnieją trzy podstawowe rodzaje szkół wyższych nadające stopnie akademickie: 2-letnie kolegia niższe (junior colleges), kolegia 4-letnie oraz uniwersytety.
Kolegia niższe oferują dwa rodzaje programów: jeden o orientacji zawodowej ( np. technika dentystyczna, wiedza komputerowa, naukowe zasady kierowania działalnością produkcyjną czy usługową, optyka, kosmetyka), drugi — o profilu ogólnokształcącym. Absolwenci tych szkół otrzymują niższy stopień akademicki nauk humanistycznych lub przyrodo-technicznych (Associate of Art, Associate of Science).
Ukończenie kolegium niższego umożliwia dalszą naukę w kolegiach 4-letnich i uniwersytetach z zaliczeniem dwóch lat studiów danego kierunku. Kolegia 4 letnie to najczęściej uczelnie ogólnokształcące (Liberał Arts Colleges). Oferują takie kursy, jak historia sztuki, sztuka, użytkowa, język angielski i literatura, języki obce, prawo, filozofia, psychologia, teatrologia, a czasem nawet tak wyszukane jak astrologia i sztuki mistyczne. Część kolegiów prowadzi również wydziały pedagogiczne i kształci nauczycieli. Uwzględniając potrzeby i zainteresowania społeczeństwa, niektóre kolegia rozszerzają swoje programy o kierunki techniczne, administracyjne, finansowo-handlowe.
Absolwenci 4-letnich kolegiów otrzymują stopień akademicki bakałarza (Bachelor's Degree). Mogą oni studiować dalej na uczelniach prowadzących kursy magisterskie i doktoranckie. Na najwyższym szczeblu znajdują się uniwersytety (stanowe, prywatne, miejskie). Studia magisterskie trwają rok lub dwa (po otrzymaniu stopnia bakałarza) i kończą się egzaminem ustnym lub pisemnym. Stopień doktora (najwyższy stopień naukowy w USA) uzyskuje się zwykle po odbyciu dwuletnich studiów doktoranckich, pomyślnie zdanym egzaminie kwalifikacyjnym, udokumentowaniu znajomości jednego lub więcej języków obcych i przeprowadzeniu badań prowadzących do skompletowania pracy doktorskiej.
Rafał - 7 Marca 2006, 12:12
Kiedyś ktoś powiedział, że prawdziwa nauka to jest umiejętność korzystania ze źródeł. I to jest chyba to. Czy to będzie filologia czy chromotermodynamika kwantowa na jedno wychodzi. Orientować się gdzie szukać w razie czego i co w trawie piszczy. Że Hegla to bardziej trzeba szukać wśród filozofów, a nie spawaczy podwodnych, a Schwarcdwald to bardziej Czarnolas niż chirurgia. Ale swoj fach mieć w ręku to taka oczywistość, że nawet nie wspomnę o tym. Ale oprócz znania właściwego kąta trzymania palnika i składu mieszanki/napięcia MigMaga naprawdę wato wiedzieć kto to był Łukasiewicz/Ampere.
|
|
|