Blogowanie na ekranie - Judaszowe pamiętniki
Iscariote - 14 Maj 2011, 12:53 Temat postu: Judaszowe pamiętniki No dobra, w sumie to też wam pospamuję trochę o moich niesamowitych przygodach. Bardziej przyszłych, niż przeszłych. Ale na dobry początek cofnę się pamięcią do ostatnich, nie tak dawnych świąt Wielkanocy i moich wrażeń z wyprawy w Beskid Śląski, czyli Wisła i okolice.
To nie było moje pierwsze spotkanie z Wisłą, bo ostatniej zimy wyprawiłem się na tamtejsze stoki pośmigać trochę na deseczce. Stacjonowałem w Wiśle Malince, w okolicach stoku Cieńków. Tak nam się spodobało, że i tym razem wybraliśmy to miejsce i przyjemny hotelik. 4 noclegi, śniadanka, obiadokolacje, wszystko cacy.
Kiedy przyjechaliśmy dowiedziałem się, że w cenie pokoju mam 4 wejścia do spa z sauną i jacuzzi. I oczywiście nie wziąłem kąpielówek, a w mokrych majtach po hotelu biegać nie miałem zamiaru. Więc nauczka na przyszłość - czytać dokładnie ofertę.
To co mnie zaskoczyło to bardzo mała ilość turystów. Dosłownie jakaś garstka, a w samej Wiśle Malince byliśmy chyba w jedynym hotelu z jakimikolwiek gośćmi. Ale to nawet i lepiej, bo cisza i spokój.
Zaraz po przyjeździe wybrałem się na okoliczny zielony szlak, którego obejście zajmuje góra dwie godzinki spacerkiem. I już pierwszego wieczoru miałem spotkanie z sarenką, czy czymś takim. Nie znam się, bo jako mieszczuch styczności z taką zwierzyną nie mam, więc bardzo pozytywnie przeżyłem ten bliski kontakt z naturą. Ogólnie zauważyłem, że pełno tego biega po okolicznych lasach, tylko trzeba patrzeć na boki, a nie na ścieżkę.
Następnego dnia uznałem, że zaspokoję moją duszę odkrywcy i zdobędę najwyższy szczyt w okolicy, czyli Baranią Górę (1220 m n.p.m). Jako że za często w górach nie bywam, to sprzętu odpowiedniego nie miałem. Udałem się na moją mała wyprawę jedynie w tym co miałem na sobie i trampkach nike, bo przecież na 3 dni chodzenia po górach nie będę kupować odpowiedniego obuwia. Jak ja potem się na siebie i na moje bolące nogi wkur..łem to sobie nawet nie wyobrażacie. Wniosek drugi do zapamiętania - odpowiednie obuwie w górach jednak warto mieć.
Trasa miała mieć 15 km, zając ok 5 godzin przejścia z jednego parkingu na szczyt i ze szczytu na drugi parking. I potem Wisłą Czarne pieszo na pierwszy parking do auta.
Mapka wyraźnie sugerowała szlak czarny idący wzdłuż dolinki. Obok wyjścia z parkingu były dwa drzewka z czarnym oznaczeniem, więc wpakowałem się między te drzewka i heja w las pod stromą i błotnistą górę. Co jakiś czas widywałem oznaczenia, więc bez stresu parłem dalej przed siebie aż drogę zagrodziła mi sterta drewna, której nijak bym nie przeskoczył. Uznałem, że coś nie gra i pewnie źle poszedłem. Po 10 minutowej analizie mapy doszedłem do wniosku, że ten czarny szlak to podpucha i powinienem iść cały czas grzecznie asfaltem w dolince, a nie babrać się w błocku na jakiejś okolicznej górce. Wkurzony uznałem, że wracać się nie będę więc zbiegłem po prostu na dół w stronę asfaltu.
I tu pojawiła się kolejna przeszkoda. Strumień, który dalej przeradzał się w Wisłę. Mostka żadnego, wracać nie będę więc postanowiłem uskutecznić le parkour na wystających z wody kamieniach. Kamienie były śliskie, ja skakać nie za bardzo umiem, więc wylądowałem w strumyczku już w pierwszej godzinie mojej wyprawy.
Przebrnąłem przez rzeczkę i ruszyłem dalej asfaltem ignorując wodę cieknącą z moich spodni. Asfaltem szło się całkiem przyjemnie. Prócz mnie na drodze była jeszcze para starszych ludzi z kijkami do nordic walkingu, których popularności jeszcze nie rozumiem, ale może zrozumiem. W końcu dotarłem do miejsca gdzie asfalt się kończył, a przewodnik mówił, że zaczyna się strome i mozolne podejście pod górę. I teraz cytat "jednak po chwili wyłania się polana, na której znajduje się schronisko". Autor przewodnika miał humor bo ta chwila monotonnego podejścia po kamorach trwała 40 minut
Już wykończony doszczętnie, bo sporo energii straciłem na wcześniejszej górce, na którą niepotrzebnie wchodziłem, doczłapałem się do schroniska. Budynek brzydki bardzo, mało klimatyczny, ale malowniczo położony. Chwilę odpocząłem i zacząłem wspinać się dalej, bo drogowskaz sugerował jeszcze półtorej godziny podejścia. I znów stromo i po kamorach, a ja w trampkach.
To co mnie zaskoczyło, to uprzejmość innych ludzi na szlaku. Po drodze mijałem parę osób schodzących już ze szczytu i wszyscy, ale to wszyscy witali się ze mną machając mi, wołając "hej", "witaj", a nawet "dzień dobry". Bardzo miłe uczucie i szybko sam zacząłem to robić.
W połowie podejścia na szczyt już umierałem ze zmęczenia. Ciągłe siedzenie w domu sprawiło, że kondycję mam słabiutką. Postanowiłem więc odpocząć. I co? W tym momencie wyprzedziła mnie ta para starszych ludzi, których widziałem na początku szlaku Wjechali mi na ambicję, bo zebrałem się w sobie i podejście które miało zająć 1,5 h machnąłem w 40 minut. Dotarłem na szczyt.
I to był chyba najbrzydszy szczyt jaki można sobie wyobrazić. Widać faktycznie sporą część okolicy, ale najbliższe otoczenie szczytu Baraniej Góry to po prostu wykarczowany las. Pustkowie. Iście postapokaliptyczny klimat. Nie tego się spodziewałem, bo nie było za bardzo co oglądać. Więc zawiedziony zacząłem schodzić w dół drugą stroną.
Zejście było ciekawe, bo pół zejścia idzie się taką półeczką skalną i co jakiś czas ze zbocza wypływa strumyczek. Dalej tworzy się kaskada. Czasem trzeba obejść przewalony pieniek. Widoczki wspaniałe. Aż zaczęła ma radość odżywać we mnie. Problemem pozostawały nadal buty, ponieważ musiałem bardzo uważać gdzie stawiam nogi. Bardzo kamieniste i bolące zejście to było. Ale zdecydowanie mniej strome niż podejście.
Kiedy już się skończą te półeczki skalne to mija się jakiś asfalt i dalej szlak prowadzi w las drogą wyjeżdżoną pewnie przez ciągniki które ściągają drewno z gór. Przewodnik nie wspominał o tym, że jest tam błocka po kolana, bo to wszystko do tego stopnia było rozjeżdżone. I czas, który nadrobiłem wchodząc zmarnowałem schodząc, bo to co miało zająć 40 minut wg przewodnika zajęło mi półtorej godziny. Jak w końcu dotarłem na dół to myślałem, że rzucę się na kolana i ucałuję asfalt. Ale nie zrobiłem tego, bo z przeciwka nadciągała właśnie radosna rodzinka turystów, wszyscy ubrani na biało. Uśmiechnąłem się do nich smutno, bowiem nie wiedzieli pewnie na co się porywają w tych białych strojach.
I tak mniej więcej wyglądała moja wycieczka na Baranią Górę. Dnia następnego była już Wielkanoc. Więc się nigdzie nie ruszałem. Hotel zapewnił bardzo przyjemne świąteczne śniadanko. I tutaj kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła.
Goście hotelowi nie za bardzo ogarniali jak ma działać zasada szwedzkiego stołu. A kiedy już odkryli, że trzeba podejść z talerzykiem i samemu sobie wziąć co się chce... to na sali zapanował istny sajgon. Jakby Ci ludzie jedzenia na oczy nie widzieli. Rzucali się, pchali, rozbabrali wszystko na stole. Obciach dla mnie totalny. Bo do tej pory spotykałem się z kulturą, grzecznym staniem w kolejce po kawkę, herbatkę itp. A nie z walką na śmierć i życie o ostatnią paróweczkę hrabiego Barykenta. Ciekawie było potem przy obiedzie. Oburzone miny ludzi stojących z pustymi talerzami przy stole, gdzie rano był szwedzki stół, a następnie mina kelnerki, która tłumaczyła, że obiadki podawane są bezpośrednio do stolika, przy którym się siedzi - bezcenne.
Dnia następnego hotel zapewnił nam także wycieczkę autokarem z przewodnikiem po okolicy i przejażdżkę bryczką wzdłuż Białej Wisełki, która kończyła się pieczeniem kiełbasek. Bardzo przyjemnie.
Przy okazji zwiedziłem też Cieszyn. Ładne, zadbane miasteczko. Bardzo mi się podobało. Byłem tylko po stronie polskiej. Ah, i zobaczyłem rotundę z dwudziestozłotówki na własne oczy. Zajrzałem jeszcze do Ustronia. Też mi się podobało. A jak już tam byłem to wjechałem kolejką na Czantorię. Krótka wycieczka i trochę kosztowna, bo wjazd kolejką tani nie był. Ale i tak byłem zadowolony.
Do Wisły Malinki pewnie jeszcze zawitam kiedyś
No ładnie się rozpisałem. A jutro pewnie moja mała relacja z Łódzkiej Nocy Muzeów, na którą się wybieram. O sztuce będzie.
Godzilla - 15 Maj 2011, 09:51
Iscariote, fajna wycieczka. Zazdroszczę. Już mnie w góry ciągnie.
Na szlak w tenisówkach to rzeczywiście odwaga Buty jednak muszą mieć dobrą podeszwę. Moje nogi jakoś nie lubią się z typowymi butami turystycznymi, co ja poradzę, że wycieczka w butach za kostkę od wielu lat kończy się bolesnymi opuchliznami. Za to mam turystyczne adidasy, z podeszwą grubszą niż w normalnym adidasie i traktorem, nie ślizgające się po podłożu, i schodziłam w nich różne szlaki. Fakt, że na jakieś naprawdę ambitne od dawna się nie wybierałam.
40 minut i chwila... No rzeczywiście, jak ktoś po dwunastu godzinach "krzalowania" dopiero zaczyna czuć że żyje, to 40 minut wydaje mu się chwilą. Widać autor przewodnika jest makserem.
Najazd na szwedzki stół, obciach faktycznie. Ale takich "turystów" ostatnio pełno się spotyka. Samochodem wszędzie się da dotrzeć, byle burak na szlak lezie, bo łatwo. Dawniej jednak takie wyprawy wymagały sporo samozaparcia, dobrej organizacji i wytrwałości, i następowała naturalna selekcja. Kto nie chciał się poświęcać, wydeptywał Krupówki i obciążał kolejkę na Gubałówkę. Im dalej, tym luźniej się robiło.
Kai - 15 Maj 2011, 20:00
Iscariote napisał/a | Więc nauczka na przyszłość - czytać dokładnie ofertę. |
Albo mieć naprawdę wygodne buty od razu. Ja nie wybieram się nigdzie "ryzykownie" w butach, które nie są sprawdzone doszczętnie. Ostatnia moja wpadka to był Sonisphere z Metalliką w klapkach - bardzo grubych, mocnych, wygodnych, ale jednak klapkach....
Iscariote napisał/a | Wniosek drugi do zapamiętania - odpowiednie obuwie w górach jednak warto mieć. |
Na Baranią? Cóż, schodziłam w zwykłych adidaskach. Faktycznie czasem wolę podejścia niż zejścia...
Iscariote napisał/a | Do Wisły Malinki pewnie jeszcze zawitam kiedyś |
A ja Ci jeszcze zaporę podpowiem, parę kilometrów równą dróżką, ładne widoki, a sama zapora mniam!
A misie jeszcze są w parku w Malince? Kamienne znaczy....
Iscariote - 16 Maj 2011, 13:16
Godzilla, ja jestem zdecydowanie fanem bardziej gór niż morza itp. ale nie mam za bardzo okazji jeździć i zwiedzać. Turyści zmotoryzowani faktycznie sprawiają, że coraz trudniej znaleźć spokojne miejsce, ale z tego co słyszałem z niewiadomych mi przyczyn najbardziej oblegane jest Zakopane chociaż ceny Zakopane, reszta kraju z tego co ostatnio się orientowałem aż tak dużych różnic nie mają.
Kai, mój kumpel na woodstocku był na ścianie śmierci w japonkach. O dziwo nogi miał całe Gorąc, nie gorąc ja na koncert zawsze w glanach.
Zapora faktycznie cudo, zamek prezydencki też sobie obejrzałem. Przyjemna okolica.
O misiach nic niestety nie wiem
No i obiecana Noc Muzeów w Łodzi, która skończyła się dla mnie równie szybko co się zaczęła. Na 19 poszedłem do Muzeum Sztuki MS na Więckowskiego, bo jeszcze nie miałem styczności ze sztuką nowoczesną poza Internetem, więc ambitnie chciałem sprawdzić z czym to się je. Jednak mimo moich usilnych starań żeby nie wyjść na impertynenta nie udało mi się.
MS miało kilka wystaw. Gwoździem wieczoru miało być oprowadzanie po wystawie "Gabinet Światła" z kuratkorką wystawy. Po 5 minutach słuchania tej pani doszedłem do wniosku, że to nie ma za bardzo sensu, bo ona chyba sama nie wiedziała co mają reprezentować te "dzieła". Oprowadzanie wyglądało na zasadzie "Tu masz to, zrobił to ten, a tam masz tamto i zrobił to tamten". No ale teraz już wiem, że sztuki nowoczesnej się nie interpretuje najwidoczniej.
Do MS2 nie chciało mi się stać w kolejce, bo była bardzo długa. Nie wiem czemu ludzie się tak na to rzucili, skoro co czwartek jest darmowe wejście do tego muzeum. Ponoć jest bardziej przystępne niż MS na Więckowskiego, więc wybiorę się tam jeszcze któregoś czwartku.
Z patriotycznego obowiązku zwiedziłem też muzeum tradycji niepodległościowej. Jakieś amatorskie bractwo rycerskie robiło pokaz przed, ale nie poszaleli. W środku muzeum mnie zaskoczyło wielkością i ilością eksponatów. Ale raczej coś dla fanów polskiej historii, a historia nie moja działka
Zajrzałem i do Muzeum Fabryki w Manufakturze, ale nic ciekawego tam nie było. Większość tego co można tam się dowiedzieć można wywnioskować samemu, albo zobaczyć na pierwszym lepszym filmie, czy dowiedzieć się w szkole.
Już nie w ramach nocy muzeów, a dzien wcześniej zwiedziłem "Dętkę", czyli tunel, dawną część łódzkiej kanalizacji, biegnący dookoła Placu Wolności. Tunel jak to tunel, długi i ciemny, ale ja lubię takie. Więc jak ktoś kiedyś będzie, to warto wejść i zobaczyć Plac Wolności od spodu
Na tym zakończyłem zwiedzanie muzeów łódzkich, bo niestety są one trochę porozrzucane po mieście i mojej grupce nie chciało się podróżować. Z jednej trony szkoda, z drugiej... za rok będzie okazja zwiedzać dalej.
Kai - 16 Maj 2011, 17:44
Iscariote napisał/a | Gorąc, nie gorąc ja na koncert zawsze w glanach. |
Oj szykuję się na moje pierwsze glany w xxxtej wiośnie życia, ale cóż, noblesse oblige. Młody mi radzi czarne przecierane na czerwono, całkiem niezły pomysł.
Zeszłoroczną Metallikę zaliczyłam w klapkach ale w góry zawsze wkładam stabilne obuwie.
Iscariote - 19 Maj 2011, 14:48
Kai napisał/a | Młody mi radzi czarne przecierane na czerwono | Fajny całkiem wybór
Tak sobie patrzę po forum i na listę obecności na Łośku i zastanawiam się, czy wśród tych "bardziej" aktywnych forumowo użytkowników jest ktoś młodszy ode mnie. I się dopatrzeć nie mogę.
To już cała młodzież teraz nawala w LoLa, WoWa itp, przesiaduje na kwejkach, komixxach itp. zamiast grzecznie czytać fantastykę? Kurcze, ale to się szybko zmienia.
Godzilla - 19 Maj 2011, 19:35
Potwór Starszy akurat zajmuje się pożeraniem Felixa, Neta i Niki.
W szkolnej bibliotece trafiłam w poniedziałek na spotkanie autorskie młodego autora (chyba z 5 klasy); powieść została wydana drukiem, nie wiem w jakim nakładzie, na objętość przypominała zeszyt 16-kartkowy, i była zdecydowanie fantastyczna. Był tam tajemniczy meteor, tajemnicze moce oraz potwory i przerażające zjawiska nawiedzające szkołę. Dostałam autograf!
Tak że chyba trzeba parę lat poczekać, bo na Łośka to oni są jeszcze za młodzi.
Kai - 19 Maj 2011, 19:49
Iscariote, nie odbieraj mi miana seniorki, jaki rocznik???
Iscariote - 19 Maj 2011, 20:08
Godzilla napisał/a | Potwór Starszy akurat zajmuje się pożeraniem Felixa, Neta i Niki. |
Kurcze, moją młodszą siostrę (16) namawiałem żeby kupiła ale się opiera. Woli Pamiętniki Wampirów i Trudi Canavan, czy jak jej tam. Muszę sobie kiedyś Felixa, Net i Nikę obczaić.
Ale dobrze, trochę mnie uspokoiłaś.
Z autografem, słodko. Kurczę, też muszę coś wydać w końcu Za parę lat ten młody pisarz dowie się co to polityka, problemy miłosne, zło na świecie i może ulecieć z niego fantastyka. Ale oby nie
Kai napisał/a | Iscariote, nie odbieraj mi miana seniorki, jaki rocznik??? | Ale, że co? Czemu? Ja nic nie odbieram! Mój rocznik? Młoda d.upa jestem, bo 89.
Godzilla - 19 Maj 2011, 20:22
Iscariote, nie ma lektur dla każdego. Zresztą niewykluczone, że siostra już wyrosła z FNiN. Albo to nie jej typ i nigdy nie polubi.
Musiałam się pogodzić z faktem, że moja mama od Tolkiena wolałaby bajkę o królewnie, która zasnęła pod krzakiem róży (Lożę Szyderców uprasza się o niedorabianie podtekstów). Nie lubi, nie polubi i już. Na tym polu się nie zrozumiemy.
Matrim - 19 Maj 2011, 20:55
Iscariote napisał/a | Mój rocznik? Młoda d.upa jestem, bo 89. |
Ale urodziłeś się przed wyborami czerwcowymi, więc pokoleniowo jesteś z tymi starszymi, wiesz, weterani trzymają się razem
Sauron - 19 Maj 2011, 20:57
Moja mama prawie nic nie czyta i chyba jest dosyć wrogo nastawiona do fantastyki, tacie kupiłam audiobooka z "Władcą pierścieni" i jakoś idzie
Przynajmniej siostra jest normalna
Fidel-F2 - 19 Maj 2011, 21:07
IMHO, jak chcesz kogoś zniechęcić do fantastyki to kup mu Władcę pierścieni
baranek - 19 Maj 2011, 21:07
Fidel-F2, i Wiedźmina na DVD
Fidel-F2 - 19 Maj 2011, 21:08
mniej więcej
Godzilla - 19 Maj 2011, 21:22
Fidel-F2, to twoja opinia i twój de gustibus.
Edit: opinię co do filmowego Wiedźmina podzielam. Tam była tylko jedna ładna scena: "Daję ci Pavettę".
Fidel-F2 - 19 Maj 2011, 21:52
Godzilla, ale co ma mój de gustibus? Mnie się WP bardzo podobał.
Godzilla - 19 Maj 2011, 22:51
No to dlaczego ma zniechęcać? Chyba że chodzi o długość. SMS to to nie jest.
fealoce - 20 Maj 2011, 06:33
Ej no, mi rodzice czytali "Władcę Pierścieni" odkąd skończyłam 5 lat i jakoś mnie to do fantastyki nie zniechęciło...
Fidel-F2 - 20 Maj 2011, 07:07
Godzilla, dla kogoś kto czytuje fantastykę rzecz jest bezdyskusyjna ale jeśli ktoś nie czytał do tej pory a chcesz go zachęcić to moim zdaniem Władca jest najgorszym wyborem. Ja już czytałem fantastykę i byłem mocno wciagnięty ale trylogię Tolkiena dałem radę dopiero za trzecim podejściem. Narada w Rivendell była nie do przejścia. Może fakt, że miałem wtedy coś koło 14 lat ma znaczenie ale mimo wszystko uważam, że to nie jest najlepszy typ na zachęcającą fantatykę.
Szenute - 20 Maj 2011, 07:17
Ja też czytałem Władce po raz pierwszy mając kilkanaście lat rozpoczynając moją przygodę z fantasy i wsiąkłem bez reszty więc to pewnie sprawa bardziej osobnicza
Matrim - 20 Maj 2011, 11:27
Jak już się licytujemy, to ja miałem 9 lat i problemu wielkiego nie miałem. W sumie narada była wtedy takim odetchnięciem, bo strrrasznym Starym Lesie, strrrasznych Kurhanach i strrrasznych Nazgulach.
Iscariote - 20 Maj 2011, 11:44
A bo to się nie zaczyna Władcą, a przystępniejszym Hobbitem.
A namawiać rodzina mnie nie musiała. Sam w podstawówce do biblioteki zawitałem i brałem na oślep co popadnie. Podwórkowe kopanie gały itp mnie zdecydowanie nie kręciło. I potem nagle bach, znalazłem Człowieka w Labiryncie Silverberga i oto jestem
Godzilla - 20 Maj 2011, 12:31
Też miałam 14 lat i wsiąkłam z głową, butami i w ogóle. Podobnie jak w StarWarsy, no ale to nie książka. Potem w Stanach kupiłam wszystkie tomy łącznie z Hobbitem i Silmarillionem i pochłonęłam w oryginale, z początku gęsto posługując się słownikiem i z upodobaniem czytając sobie duże fragmenty na głos. Sporo się w ten sposób nauczyłam, a zabawa z językiem była świetna.
Iscariote - 25 Maj 2011, 19:51
Byłem dzisiaj na gokartach!
Świetna zabawa, przyjemna dawka adrenaliny do otrzymania bez wyjeżdżania z miasta. Polecam każdemu niezależnie od wieku, jedyne co trzeba mieć to mocne ręce bo po 10 minutach lawirowania gokartem naprawdę się męczą.
Cena może trochę zniechęcać bo to 25 zł za 10 minut kosztowało, ale raz na jakiś czas myślę, że taki wydatek będę mógł przeboleć. A 10 minut jazdy w zupełności wystarcza.
Zaskoczył mnie brak pasów w gokarcie, ale okazuje się, że to jest na tyle bezpieczne, że nie trzeba. Żeby wylecieć z samochodzika trzeba by było intencjonalnie rozpędzić się i walnąć w coś.
Znać się na prowadzeniu nie trzeba za bardzo. Wciskasz gaz i ciśniesz do przodu. Hamulec jest właściwie niepotrzebny Chcesz skręcić w lewo to kierownica w lewo, w prawo to w prawo Żadna wielka filozofia, a frajdy co nie miara.
Ach... i tylko taranować nie wolno było innych zawodników
Iscariote - 4 Czerwca 2011, 14:19
Znowu się wkurzyłem na pewną osobę.
Sytuacja wygląda następująco, że ta osoba zaprasza mnie na piwo i jeszcze dwójkę innych jej znajomych. Siadamy, przez godzinę gadamy, a potem osoba zapraszająca znika na jakiś czas z jednym ze znajomych zostawiając mnie samego z tym drugim znajomym. Z którym właściwie nie mam nic wspólnego, rozmawiać nie mamy o czym itp. Jak już wrócili to grzecznie zakomunikowałem, że takie znikanie uważam za nieeleganckie zachowanie, bo zaprasza się 3 osoby, więc ze wszystkimi powinno się spędzać czas wspólnie. Jeśli ma ochotę na osobności porozmawiać z jakąś osobą, to może to zrobić zawsze, kiedy indziej, gdzie indziej, bez zapraszania osób trzecich, niepotrzebnych, którą ja się czuję w takiej sytuacji.
Osoba ta się trochę na mnie obraziła za to co powiedziałem, ale powiedzmy że zapomnieliśmy o sprawie.
Jakiś czas później zaistniała taka sytuacja znowu, ale miałem dobry dzień więc przymknąłem na to oko.
I wczoraj sytuacja powtórzyła się trzeci raz. Powiedziałem, że źle się z tym czuję już po raz któryś, nastrój na piwo mi przeszedł, więc sobie idę i wyszedłem.
I teraz ta osoba ma do mnie pretensje, że strzelam jakieś bezpodstawne fochy. Nie wydaje mi się żeby tak było.
No i ogólnie wkurzyłem się. I nie na tę osobę, a na siebie, bo jestem naiwny i zmarnowałem tylko czas myśląc, że taka sytuacja się nie powtórzy.
Nina Wum - 4 Czerwca 2011, 16:07
Jak się masz, Iscariote. Czytam Twe wynurzenia i empatia przepełnia mnie aż po dziurki w nosie.
Znam ten parszywy smak, ten piach w ustach, kiedy ludzie
jakoby oswojeni i przyjaźni - no, zawodzą.
Mniemam, że osoba, o której piszesz jest kobietą. Do tego urodziwą - albo/i uroczą.
Bo do nieurodziwej i nieuroczej nie miałbyś tyle cierpliwości.
(Gdybym jednak mniemała źle; jeśli tu idzie o kumpla - to sprawa jest prosta jak widelec:
weź kumpla na przetrzymanie, nie miej dla niego czasu przez najbliższe dwa miesiące.
Niech się facet opamięta i wyciągnie wnioski.)
Przede wszystkim: dlaczego właściwie dajesz sobie psuć humor w ten sposób?
Coś, co zaszło dwa razy, prawie na pewno zdarzy się i trzeci
(i siedemnasty) - najwyraźniej osoba taki ma właśnie modus operandi.
A jak piszesz, daleka jest od skruchy.
Myślę, Iscariote, że możemy tu mieć do czynienia z jednostką złaknioną Orszaku.
Takie osoby mało wiele się troszczą o poszczególnych znajomych, chodzi im
głównie o to, coby wokół nich był Tłum. Jest to ordynarne karmienie ego, uprawiane
pod przykrywką działalności towarzyskiej.
(Przykład z najbliższej rodziny: brat miał znajomą, z tych urodziwych i uroczych.
Dziewczyna umiejętnie podsycała zainteresowanie swoją osobą.
Regularnie chadzali na piwo we czwórkę: ona, brat i jego dwóch najlepszych kumpli.
Czy muszę dodawać, iż kiedy jeden z kumpli awansował na jej chłopaka, paczka się rozpadła?..)
Iscariote, nikt nie zasługuje na to, by być tłem.
Nawet tłem osoby zniewalająco atrakcyjnej.
Na świecie jest trochę fajnych niewiast, co to mówią: tak, tak, nie, nie - i nie uprawiają żadnych pokrętnych gierek.
fealoce - 4 Czerwca 2011, 16:29
A ja powiem tylko, że Nina mądrze pisze...
Iscariote - 5 Czerwca 2011, 10:35
Nina Wum, dobrze się mam, dziękuję.
A jak Ty się miewasz?
Przytakuję do wszystkiego co napisałaś. Moja cierpliowść sama mnie zaskakuje dość często. I to był trzeci i ostatni raz kiedy ta osoba tak robi w stosunku do mnie. W stosunku do innych niech sobie robi co chce, jej sprawa.
Nina Wum napisał/a | (Przykład z najbliższej rodziny: brat miał znajomą, z tych urodziwych i uroczych.
Dziewczyna umiejętnie podsycała zainteresowanie swoją osobą.
Regularnie chadzali na piwo we czwórkę: ona, brat i jego dwóch najlepszych kumpli.
Czy muszę dodawać, iż kiedy jeden z kumpli awansował na jej chłopaka, paczka się rozpadła?..) | Akurat to nie jest aż taka zażyła relacja u mnie z tymi ludźmi Ale znam to doskonale. Tylko że u mnie wyglądało to tak, że byłem ja, koleżanka i kolega (przyjaciele trochę może za mocne słowo, wolę go nie nadużywać). I na początku spotykaliśmy się we trójkę, a potem niefortunnie zacząłem pracować mając piątkowe wieczory zajęte. Spotkania nadal się odbywały ale beze mnie. Moje prośby żeby spotkania odbywały się w soboty np. spotkały się z negatywną odpowiedzią, bo coś tam i w ten sposób po jakimś czasie moja liczba bliższych mi osób zmniejszyła się o dwa.
fealoce napisał/a | A ja powiem tylko, że Nina mądrze pisze... |
Tak, też zauważyłem taką prawidłowość
Nina Wum - 5 Czerwca 2011, 23:27
Fealoce, Iscariote, puchnę z samozadowolenia.
Iscariote, ja mam się...rozmaicie, ale to jest Twój blog, więc nie będę rozwijać.
Piszesz:
Cytat | i w ten sposób po jakimś czasie moja liczba bliższych mi osób zmniejszyła się o dwa.
|
Może warto zwrócić się do innych, sprawdzonych w boju bliskich osób?
A tamtych dwoje olać ciepłą strużką. Jesteś chłopie w porządku - komuś innemu zabrakło tu taktu i klasy.
Trzymaj się (nie napiszę: ciepło, bo za oknem upał rozpościera swe śluzowate odnóża.)
|
|
|